Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Młodość Płomiennego Alchemia

Ból przeszywał jego lewą rękę. Nie mógł nią ruszać. Była złamana, krucha, sina i dziwne zdeformowana. Wiedział, że to była zapłata za jego bezmyślność. Czy żałował w tej chwili podjętej decyzji? Nie. Rzadko zdarzało mu się czegoś żałować. Był człowiekiem dla którego liczyły się błędy, dlatego ich nie przekreślał.

- Auć! Czy mógłbyś nie ściskać tak mocno bandaża?!- krzyknął Roy odwracając się do człowieka siedzącego obok niego.

Mężczyzna przerwał na moment walkę z bandażem, po czym zerknął na narzekającego chłopaka. Widząc jego skrzywioną z bólu minę, człowiek uśmiechnął się od ucha do ucha i wrócił do zmagania się z bandażem.

- Oj, Royek.- powiedział rozbawionym tonem owijając złamaną rękę chłopaka.- Nie histeryzuj. Ledwo ścisnąłem bandaż, a tobie już się zbiera na płacz. Powinieneś, być bardziej twardszy!

Chłopak prychnął zirytowany, po czym podparł swój podbródek o zdrową rękę, a następnie spojrzał na wuja.

Adam, ponieważ tak nazywał się ten człowiek, dzielnie zmagał się z bandażem, którym owijał rękę swojego siostrzeńca.

Jego czarne jak węgiel włosy jak zwykle, były starannie zaczesane do tyłu, a schludna biała koszula i brązowe spodnie idealnie współgrały z jego postawą i podkreślały wysoką pozycję, którą Adam Halliwell zajmował w wiosce.

Podobnie jak większość członków rodu Halliwellów, Adam trudził się inżynierią. We wsiach trudno, było znaleźć dobrego inżyniera, dlatego wuj Roya szybko zyskał szacunek oraz sympatię mieszkańców. Ta dobroć i życzliwość przelała się również na siostrzeńca Adama, który zamieszkał z nim po tragicznej śmierci swoich rodziców.

Wszyscy pamiętali małego, przestraszonego chłopca, który wbijając wzrok w ziemię, maszerował obok pana Halliwella ku znajdującemu się na obrzeżach wsi domowi.

Każdy współczuł dziecku i próbował mu pomóc w jak najmniejszym stopniu. Jednak, było wiadome, że takie gesty nie zastąpią mu rodziców. Z miarą jak Roy przyzwyczajał się do nowego miejsca zamieszkania, zaczynały pojawiać się plotki na temat śmierci państwa Mustangów. Jedni sądzili, że zginęli w najzwyczajniejszym wypadku samochodowym, natomiast reszta uważała, że upozorowali swą śmierć, aby uwolnić się od dziecka, ponieważ byli młodymi rodzicami i nie dawali sobie rady z tym obowiązkiem. Jednak nikt nigdy nie dowiedział się prawdy. Nawet sama rodzina nie znała prawdziwej przyczyny zgonu Mustangów.

- Powiedz mi Roy...- zaczął Adam unosząc na siostrzeńca mądre, niebieskie oczy.- Czemu znowu masz złamaną rękę?

- Nieważne. – odparł szybko chłopak odwracając wzrok.

- Znowu wdałeś się w bójkę?

Cisza.

- Roy... Powinieneś zachowywać się bardziej dojrzale. Bójki nie przynoszą niczego dobrego, tylko rodzą jeszcze większą nienawiść. Musisz wreszcie...

- Tak, tak. Skończyłeś?

Adam pokiwał leniwie głową i odłożył na bok resztki bandażu. Niegrzeczne zachowanie Roya coraz częściej zaczynało go irytować. Jednak wierzył, że za niedługo zniknie tak szybko jak się pojawiło, ale niestety nic na to nie wskazywało.

Nagle po pomieszczeniu rozbiegł się zirytowany krzyk Roya. Znudzony Adam spojrzał w kierunku siostrzeńca i westchnął. Miał bowiem przed sobą obraz młodego chłopaka, który nieudolnie próbował założyć kurtkę przy pomocy jednej ręki.

- Pomóc ci? – spytał.

- Nie mam pięciu lat, wuju. Potrafię sobie sam poradzić. – odburknął chłopak.

Adam westchnął i oparł głowę o oparcie fotela. ,, Ach pięć lat...Kiedy to było.'' pomyślał patrząc w sufit.

Wciąż pamiętał czasy, gdy Roy był małym dzieckiem. Wciąż pamiętał małego chłopca o starannie uczesanych kruczoczarnych włosach, który patrzył na niego przestraszonymi, czarnymi oczami, chowając się za Madame Christmas.

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, po czym spojrzał przed siebie. Teraz miał przed sobą piętnastoletniego chłopaka o rozczochranych włosach, który przegrywał walkę z kurtką.

Trudno, było czasem uwierzyć Adamowi w to, że Roy przestał nosić eleganckie stroje, a zamiast nich ubierał ciemne spodnie do których z boku, był przyczepiony łańcuch, czerwony podkoszulek i skórzaną kurtkę. Owy strój idealnie współgrał z dosyć wybuchowym zachowaniem chłopka, przez co Adam zaczynał wierzyć, że ubiór skradł wszystkie dobre cechy, które Roy pokazywał jako dziecko.

- Ty cholerna kurtko! – krzyknął chłopak rzucając nakrycie na ziemię, po czym spojrzał w bok na rozbawionego Adam.- Oj tak! Śmiej się wujku, śmiej. Bardzo śmieszne.

- A żebyś wiedział, Royek. To jest bardzo śmieszne!

- Jesteś taki mądry, bo nie masz złamanej ręki! Gdybyś, był na moim miejscu też byś stracił panowanie nad sobą.

Adam uśmiechnął się szerzej wstając z fotela. Podniósł z ziemi kurtkę i spojrzał na nią.

- Jesteś taki sam jak Alice.- powiedział cicho otrzepując kurtkę z kurzu.

Słysząc imię matki, Roy nieznacznie drgnął, po czym spojrzał na wuja kątem oka, a następnie wbił wzrok w ziemię.

- Ona też denerwowała się, gdy coś jej nie wychodziło lub gdy została skrytykowana . – ciągnął Adam uśmiechając się lekko.- Raz przy rysowaniu koła transmutacyjnego tak się wściekła na swojego mistrza, gdy ten skrytykował jej rysunek, że przy pomocy alchemii wylała na niego i rysunek całą wodę z fontanny.

Zapadła niezręczna cisza przerywana jedynie tykaniem zegara. Adam zerknął na swojego siostrzeńca, który cały czas wbijał wzrok w ziemię. Jego zdrowa ręka, była zaciśnięta w pięść, jednak na twarzy pojawił się malutki uśmieszek.

- No to ten... Ja idę się spotkać z chłopakami. – mruknął po chwili Roy odwracając się na pięcie.

- Tylko nie spóźnij się na kolacje.

- Mhm.

- I wróć zanim zrobi się ciemno! – krzyknął Adam stając w progu domu.

- Tak, tak. Nie musisz się martwić. – odparł Roy machając lekceważąco ręką.

- Moment...A kurtka?!

- Nie potrzebuje jej. Jest ciepło.

Widząc odchodzącego siostrzeńca Adam westchnął, po czym spojrzał na słońce, które górowało wysoko na niebie, rzucając przyjemne promienie ciepła na okolicę Mężczyzna stał w miejscu dłuższą chwilę podziwiając otaczającą go okolicę i rozkoszując się piękną pogodą. Dopiero, gdy zawiał silny wiatr wrócił do środka i usiadł z kubkiem herbaty w fotelu. Po chwili o szyby okien zaczęły uderzać krople deszczu. Mężczyzna pogłębił się w fotelu i przymknął oczy.

,, Oj Royek. Trzeba, było zabrać kurtkę'' pomyślał ,, Wystarczyło przecież jedynie poprosić o pomoc w jej założeniu.''

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro