Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom II, Rozdział 9. Akt.

10 kwietnia, Nowy Jork rezydencja Jude Heartfilii.

Nie dalej jak dwa dni temu dostał dość dziwny telefon od swojego najbardziej zaufanego człowieka — Lokiego Regulusa. Powiedział że musi się z nim bezzwłocznie spotkać i że to sprawa niecierpiąca zwłoki. Naturalnie Jude chciał by wyjaśnił wszystko telefonicznie bo nie miał teraz zbyt dużo czasu, jednak mężczyzna zażądał spotkania w cztery oczy. Był poważny jak nigdy co kompletnie do niego nie pasowało i wzbudziło ciekawość.

Właśnie w tym momencie Pan Heartfilia siedział u siebie w gabinecie i oczekiwał na jego przybycie. Jak mógł się tego spodziewać mężczyzna był spóźniony. Przymknął oko na ten występek bowiem mimo swojego stosunkowo młodego wieku i nieokrzesanego charakteru był najlepszymi najbardziej skutecznym szpiegiem jakiego kiedykolwiek posiadał.

Specjalnie odwołał wszystkie inne swoje spotkania które na dziś miał zaplanowane. Szczerze powiedziawszy ostatnimi czasy jego interesy zaczynają podupadać, a on zalega z niezłym hajsem u pewnej mafii w której niegdyś się zapożyczył. Wciąż myślał jak wyjść z tej patowej sytuacji, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy.

Zerknął na duży zegar i przymknął na chwile powieki. Jego spokój nie trwał długo bo po paru sekundach usłyszał pospieszne kroki a potem dość mocne pukanie do drzwi.

— Proszę. — odezwał się i spojrzał w kierunku drzwi, które otworzyły się jeszcze zanim pozwolił mu wejść. Na widok jego zziajanej i jakże poważnej twarzy zmarszczył brwi. Jemu również udzielił się ten sam humor. — No więc co było ważniejsze niż moje biznesowe spotkania, Loki?

Dzierżący dość sporawą teczkę w dłoniach Regulus szybkim krokiem wszedł głębiej do gabinetu i stanął tuż przed jego biurkiem. Jude zadarł głowę ku górze i spoglądał prosto w jego błękitne oczy. Dostrzegł tam coś więcej niż tylko śmiertelną powagę.

— Hoh, a co to za nie pasująca do ciebie mina i spojrzenie? — zaśmiał się kpiąco. — Nie widzieliśmy się ponad cztery miesiące bo w najlepsze bimbałeś sobie po Europie, a teraz żądasz ode mnie natychmiastowego spotkania? — zaczął, lecz szybko zamilkł gdy Loki postawił swoją teczkę na stoliku obok i zaczął w niej szperać.

— Chyba mi nie uwierzysz jeśli ci powiem, więc po prostu to pokaże. — mruknął i wyjął dość gruby plik dokumentów. — I dla twojej wiadomości wcale nie bimbałem, a odpierdalałem za ciebie brudną robotę. Poza tym trochę szperałem i dowiedziałem się czegoś tak interesującego iż uznałem, że natychmiast powinieneś się o tym dowiedzieć. — mówiąc to podał plik kartek Judowi do ręki, a ten gdy tylko ujrzał imię i nazwisko na pierwszej stronie, poderwał swój ostry wzrok na Regulusa.

— Co to ma niby być do cholery? — warknął mniej przyjaźnie,stukając palcami prawej ręki o ciemne biurko.  — Ten temat jest już od dawna zamknięty i nie widzę sensu by do niego wracać. — odezwał się istnie grobowym głosem, ale Loki pozostawał niewzruszony. Jude nienawidził myśleć o tej kobiecie, a co dopiero gdy ktoś o niej wspominał w jego towarzystwie. To było niedopuszczalne. — Layla nie żyje od wielu lat, po co to wywlekać?

Bez żadnego przyzwolenia szefa, Loki usiadł tuż naprzeciwko i założył nogę na nogę. Kapiący uśmieszek wprost nie schodził z jego przystojnej twarzy. Swoją arogancką postawą powodował że Jude rósł w jeszcze większy gniew.

— Nie mów nic, dopóki nie otworzysz i nie przeczytasz całej zawartości.— odpowiedział pewny siebie i podbródkiem skinął na trzymane przez niego dokumenty. — No dalej, nie krępuj się. Jestem ciekaw twojej reakcji.

Chcąc nie chcąc, Jude spojrzał na pierwszą stronę i w geście pogardy uniósł brew do góry.

— Akt urodzenia Layli? — spojrzał na Lokiego pretensjonalnie. — No i po co mi to gówno?

Regulus mógł się tego spodziewać.

— Gówno? — prychnął ironicznie. — Lepiej czytaj ze zrozumieniem, Jude.

Z początku Heartfilia myślał że to jakiś nic niewarty świstek papieru, jednak gdy zagłębiał się dalej to z każdą kolejną linijką wyraz jego twarzy stopniowo się zmieniał.Nie wytrzymawszy emocji, w końcu poderwał wzrok ku górze na co przebiegły uśmiech Regulusa tylko się poszerzył.

— Jak udało ci się dostać te informacje?! — poderwał się z fotela i zawołał przez zaciśnięte zęby oczekując natychmiastowej odpowiedzi. Jego dłonie drżały, a na twarzy dominowała mieszanka złości jak i szoku. To nie może być prawdą.

— Huh? A więc jednak ten świstek coś dla ciebie znaczy. — zaświergotał udając przejęcie. — Zareagowałeś dokładnie tak jak to sobie wyobrażałem. — sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów. Rozsiadł się wygodniej każąc Judowi dłużej czekać. — Czyli że jednak nic o tym nie wiedziałeś, a szkoda bo teraz Layla by ci się przydała co nie? — zaśmiał się wypuszczając z ust biały dym.

Jude mocno zaciskał ręce na starych, zżółkniętych kartkach. Nie wierzył w to czego właśnie się z nich dowiedział.Co więcej zachodził w głowę jakim cudem Rrgulusowi udało się dostać do tych informacji.

— Jak udało ci się to wszystko dostać? — powtórzył donioślej, a jednak nieco spokojniej.

— Mam swoje sposoby, a poza tym mówiłem że nie siedziałem na dupie, a cały czas szperałem. Natrafiłem na nie przez czysty przypadek,ale chyba było warto czyż nie? — zapytał z szerokim uśmiechem,jednak widząc jak Jude walczył ze sobą wewnętrznie, on również spoważniał i kontynuował. — Okazało się że prawdziwe pochodzenie Layli przez lata było bardzo dobrze tuszowane. Jej biologicznej rodzinie zależało, żeby nikt nigdy się o niej nie dowiedział. Myślę że twoja żona była świadoma swojego prawdziwego pochodzenia, ale ty wydajesz się być tym całkowicie zaskoczony, Jude.

W gabinecie panowała napięta atmosfera. Heartfilia bez słowa sięgnął do swojego barku i wyjął z niego mocny alkohol oraz dwie czyste szklanki. Podstawił jedną Lokiemu pod nos, a drugą wziął do ręki.

— Nie miałem o tym pojęcia. — przyznał po dłuższej chwili. — Według aktu urodzenia jaki posiadam, Layla urodziła się w Ameryce w LosAngeles. Nie wiedziałem jednak że...

— Okaże się być jednak fałszywy. — dokończył za niego Loki upijając pierwszy łyk mocnego trunku. — Jej prawdziwe nazwisko rodowe od strony biologicznego ojca to Hohenzollern. Wychodzi na to że twoja zmarła żona wywodziła się z bocznej linii niemieckiej rodziny królewskiej. Z dokumentów wynika jasno że jej prawdziwym ojcem był drugi książę, zaś dziadkiem sam cesarz niemiecki i pruski. Dowiedziałem się że matka Layli pracowała w zamku jako służąca jednak po jakimś czasie wdała się w romans z młodszym synem. Niedługo potem zaszła w nieplanowaną ciąże, a rodzina z taką renomą i pochodzeniem nie mogła sobie pozwolić na obecność bękarta, więc sprawa została zgrabnie zatuszowana. Pod naporem samego księcia, matka Layli zrzekła się obywatelstwa i wszelkich dóbr jakie jej córka w przyszłości mogłaby dziedziczyć. Rzecz jasna wszystko w wąskim kręgu spoza którego te informacje miały nigdy nie wyciec. — mówiąc to wychylił się w stronę biurka, wziął do ręki wspomniany dokument i spojrzał na widniejący podpis matki Layli. — Następnie świeżo po porodzie, została wyrzucona z zamku. Zastraszona i pozostawiona bez środków do życia miała zginąć na ulicy, lecz jakimś cudem tak się nie stało. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak dalej potoczyły się jej losy, jednak to chyba nie jest ważne bo koniec końców udało jej się przetrwać.

Zapadła głucha cisza.

— Layle spotkałem po raz pierwszy w LosAngeles. — powiedział po chwili spoglądając na wypełnioną do połowy szklankę, kontynuował. — To było wiele lat temu, ale pamiętam jak bardzo zagubioną i tajemniczą kobietą była. Co ciekawe, raczej nie mówiła o sobie zbyt wiele. Zaintrygowało mnie jej rzadko spotykane, naturalne piękno i od tamtego momentu zapragnąłem ją mieć tylko dla siebie. Miała być moim najlepszym trofeum, zdobić ten dom i dać mi pożądanego syna. Nigdy nie spodziewałbym się że mogła mieć szlacheckie korzenie. Gdybym tylko o tym wiedział wcześniej... — w akcie złości zacisnął wolną rękę w pięść tak że zbielały mu knykcie. Łypnął na rudowłosego mężczyznę.

— Miałeś prawdziwą żyłę złota pod nosem, a mimo to... — niedane mu było dokończyć bo przerwał mu dość mocny huk. Zdziwiony jego nagłą reakcją poderwał wzrok na Juda, który uderzył otwartą ręką w biurko. Wszystko co na nim stało, podskoczyło do góry.

— Lepiej nie mów tego na głos w mojej obecności. — ostrzegł cedząc przed zaciśnięte zęby. Spojrzał znacząco na Regulusa i syknął. — Masz zbyt niewyparzony język.

Loki mimowolnie zmarszczył czoło kiwając głową na boki.

— Ej, ej. Nie mów mi że zaczynasz żałować. — zaśmiał się kpiąco chcąc wzbudzić w mężczyźnie salwę wściekłości. O dziwo tak się jednak nie stało.

Dziwnie ściszony Heartfilia po raz kolejny spuścił wzrok i utkwił go w leżących przed nim dokumentach. Przechylając głowę lekko w bok, myślał o czymś gorączkowo. — Moment. — zaczął po dłuższej chwili uświadamiając sobie cholernie istotny szczegół. — Skoro biologicznym dziadkiem zmarłej Layli był najprawdziwszy cesarz, a ojcem jego młodszy syn z bocznej linii to by znaczyło że...

Bingo. Dobrze kombinował. Aż za dobrze.

— Że Lucy jest w pewnym stopniu autentyczną księżniczką. Co prawda pozbawioną tytułu i z nieprawego łoża, ale automatycznie staje się cenną żyłą złota. — prostym gestem podbródka wskazał na biurko Juda. — Posiadamy na to stosowne dokumenty, więc nikt nie zarzuci nam kłamstwa. Mocny dowód leży tuż przed nosem na twoim biurku. — jego wąskie usta wykrzywiły się w znaczącym uśmieszku. — Tylko wystarczy dobrze go wykorzystać.

Usłyszawszy jego pewny ton głosu, Jude zaczął cicho się śmiać by po chwili parsknąć gromko.

— Dobrze kombinujesz mój drogi przyjacielu. — ochoczo pstryknął palcami w powietrzu. — Wygląda na to że będziesz miał kolejne zadanie, ale zanim do tego dojdzie... — urwał na chwile sięgając po słuchawkę prawdziwie pozłacanego telefonu. — Musze gdzieś pilnie zadzwonić więc zostań tu jeszcze bo będę cie potrzebował.

W pierwszej chwili Regulus nie wiedział do kogo Jude mógł chcieć dzwonić. Zastanawiał się chwilę. W końcu jak ocucony, wzdrygnął się.

— Ty chyba nie chcesz dzwonić po niego...? — zapytał nie dowierzając i spojrzał prosto w jego pewne siebie oczy.

— Dokładnie. — przyznał uśmiechając się szerzej co spowodowało jeszcze większe podniecenie całą tą sytuacją. — Mam nadzieje że przystanie na propozycję z jaką do niego wyjdę.

Regulusowi również udzielił się humor. Idąc w ślad swojego szefa parsknął śmiechem i teatralnie otarł sobie łezkę w oku.

— Hah, jednak jesteś potwornym człowiekiem, Jude.

***

LosAngeles, szpital Cedars Sinai Medical Center, podziemna kostnica.

Stała przy swoim zajebanym od rożnych potrzebnych i mniej potrzebnych pierdół biurku. Jeszcze nie do końca obudzona czekała aż czajnik w którym o dziwo cierpliwie gotowała wodę zacznie gwizdać. Dzisiejszej nocy spała wyjątkowo źle bo męczyły ją jakieś mało istotne koszmary. Mówią że złego się licho nie czepia, a jednak była tak mocno niewyspana że nie kontaktowała co się wokół niej działo.

Spanie w pracy na siedząco z mordą wlepioną w papierach zdecydowanie nie działało zbyt dobrze na jej gładką i jakże aksamitną skórę. Jednak co miała biedna zrobić? Trupów do sekcji w kostnicy przebywa, a ona musi nieustannie nadążać nad wypisami aktów zgonu.

— Pierdolona papierologia... — zaklęła niemrawo gdy doszło do niej jak beznadziejne jest to uciekające przez palce życie.

W tym momencie stała zwrócona tyłem i oparta pośladkami o biały stolik. W ręce trzymała kubek na dnie którego zalegały jeszcze nie zalane fusy. Co rusz niezdarnym gestem ramienia pocierała zlepione od śpiochów oczy i potargane we wszystkie strony świata włosy.

W pomieszczeniu dało się usłyszeć upragniony dźwięk gwizdka.

— No w końcu. —odwróciła się przodem do stolika i pochyliła nad nim chwytając za nagrzaną rączkę. Zalała swoją życiodajną kawusie do której dosypała jeszcze małą łyżeczkę cukru. Mozolnie mieszając czarną ciecz odepchnęła się od swojej dotychczasowej podpory i smętnym wzrokiem powodziła po pustym pomieszczeniu. Zerknęła na nieustannie pędzący i tykający zegar naścienny.

Nie dalej jak dwie godziny temu dowieźli jej jakiegoś typa z pilnej interwencji który z niewiadomych przyczyn wykitował. Miała zrobić mu sekcje jak najszybciej to możliwe i co ciekawe sam ordynator Fernandes pofatygował się z telefonem do niej w tej sprawie. Miał przyjść do kostnicy z samego rana czyli za jakieś dziesięć minut.

Pytanie tylko na chuj on jej tu potrzebny? Przecież nigdy nie przychodził tu z własnej woli. Przypominając sobie jego zniewalający uśmiech i przystojną twarz zaśmiała się jak debilka. A co tam, jebać to! Takie ciacho może ją odwiedzać kiedy tylko chce.

Ale wracając do sedna, Levy nie spodziewała się że w trakcie ślęczenia nad przeklętymi papierami dopadnie ją takie znużenie. Potem ucięła komara i zapomniała o sprawie.

Ale czym ona się przejmuje? W porównaniu do niej, trup ma nieskończenie wiele czasu, pomyślała z nutą zazdrości. Zdechlak poczekał dwie godziny to poczeka kolejne pół bo co jak co, ale ona — Levy McGarden ma teraz ważniejszą sprawę na głowie. Upiła pierwszy łyk parującej cieszy i mimowolnie na jej twarzy pojawił się szeroki banan, którego nawet nie chciało jej się kontrolować.

— Mmm zajebista kawunia...

***

Głośne kichnięcie niosło się echem po metalowym pudle w jakim aktualnie się znajdował. Mówiąc szczerze to zaczynał się już trochę niepokoić bo nie dość że ciemno jak w murzyniej dupie to piździ jak na Alasce. Co prawda wiedział z czym wiąże się to zadanie,ale na litość boską ile czasu jeszcze miał tutaj czekać?!

Wmyślał klął na Mystogana. Przecież piękniś z chujowym tatuażem mówił że osobiście zajmie się ta sprawą i że nie będzie musiał czekać więcej niż piętnaście minut bo pani patolog jest pierdolnięta na punkcie grzebania w jeszcze świeżych zwłokach inie będzie z tym czekała dłużej niż parę nędznych minut.

Przecież miał być obsłużony w ekspresowym tempie i wejść przed drętwą kolejkę, a tymczasem co? Mijają dobre dwie godziny a on przestaje czuć własnego fiuta! Miał nadzieje że nie wpłynie to na jego płodność i zdolności ruchania bo myśląc przyszłościowo jeszcze chciał mieć kiedyś dzieci...

— Przysnęła tam kurwa mać czy co? — warknął już na głos mocno zniecierpliwiony. Mimo otwartych szeroko oczu widział jedynie gęstą ciemność. Nie wiedział nawet gdzie ma czubek własnego nosa.

Leżenie w szpitalnej kostnicy w betonowej ścianie w doborowym towarzystwie trupów nie należało do jego marzeń. Mało tego, wciąż zachodził w głowę jak doszło do tej beznadziejnej sytuacji. Mimo panującego zewsząd chłodu powołał się na wspomnienia. Jak to tam szło?

Ostatnimi czasy za dużo węszył i w końcu ktoś się skapnął. Zrobiło się w kurwę niebezpiecznie, więc wraz z Ojcem postanowili że na jakiś czas upozorują jego śmierć żeby sprawa nieco przycichła.

Jako że Mystogan pracuje w szpitalu miał pomóc załatwić dla niego lewy akt zgonu, który następnie mieli opublikować w publicznej gazecie. Mówił że zbajerowanie młodej pani patolog ma zostawić jemu i niczym się nie przejmować.

Sranie w banie.

A chrzanić to. Miał już dość czekania. Przecież sam da rade się wydostać. Zaczął niczym wahadło kręcić się w górę i dół próbując wysunąć się z tej metalowej puszki. Przez moment wydawało mu się że w oddali słyszał jakieś kroki ale nawet tonie zniechęciło go do dalszej próby ucieczki.

***

Trzymając w dłoni kubek z resztką kawy i fusami na dnie, dzielnie schodziła po schodach na niższe piętro. Przecież w końcu musiała się wziąć za robotę i tego świeżego trupa o którego prosił sam ordynator Fernandes. Jeszcze nie do końca rozbudzona, ziewnęła przeciągle by zakończyć to głośnym mlaskiem.

Mozolnie szurała spodami butów o prosektoryjne płytki. Gdy myślała że czuje się już lepiej usłyszała dziwny stukot dochodzący zza drzwi kostnicy. Zupełnie nieświadomie zmarszczyła brwi a w konsekwencji tego czoło. Z lekko rozchylonymi ustami i bliżej nieokreśloną miną, prawym barkiem pchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka.

Była święcie przekonana że dziwny stukot dobiegał z trupiej lodówki jednak gdy już tu stała, dźwięk wydawał się ustać. Szczerze powiedziawszy sama nie wiedziała czy może przez pomyłkę dosypała sobie czegoś dziwnego do kawy? Zwątpiła zerkając w czarny parujący płyn, a wtedy ponownie usłyszała niosące się echem uderzenie.

Jak wielka i kozacka McGarden nie wiedziała co to strach tak w tym momencie porządnie się wzdrygnęła. Poważnie, mogła przysiąc na kolanach że gdyby nie młody wiek i silne zwieracze to popuściłaby natychmiastowo i obsrała sobie gacie.

Kolejne stłumione uderzenie.

— Co tu się odpierdala do ciężkiej nędzy... — z wrażenia powiedziała to na głos i idąc za dobiegającym dźwiękiem odnalazła lodówkę z przeklętym numerem 14. Głośniej przełykając ślinę chwyciła za metalowy uchwyt. Panujący dookoła chłód powodował u niej jeszcze większy dyskomfort mentalny i gęsią skórkę na karku. Wstrzymała powietrze i policzyła do trzech.

Jeden.

Dwa.

Trzy.

Po chwilowej batalii jaką stoczyła z samą sobą, jednym sprawnym ruchem pociągnęła rękę do siebie. W momencie gdy  wysunęła ciężkie nosze z betonowej ściany, leżący na niej trup poruszył  się jak żywy. Ba! On nawet miał otwarte oczy i wydawał się być zdziwiony jej widokiem.

— KURWAAAA~!!! — wykrzyczała na całe swoje gardło i odruchowo zamachnęła się trzymanym w drugiej ręce kubkiem. Przyjebała mu prosto w twarz, ale z taką siłą że porcelanowy uchwyt skruszył się na jego kości policzkowej niczym spróchniałe drewno.

Brutalnie uderzony mężczyzna nie spodziewał się takiej reakcji więc nawet nie zdążył wysunąć rąk w geście obrony. Z głośnym hukiem i gardłowym stękiem runął na zimną podłogę, a zaraz potem wspomniany kubek którego odłamki rozbiły się obok jego głowy.

Redfox miał wrażenie że pod wpływem tej niszczycielskiej siły aż chrupnęła mu szczęka.Wciąż stykając się nosem i łokciami z zimnymi płytkami,automatycznie chwycił się za pulsującą kość. Na chwile go zamroczyło, ale gdy tylko doszedł do siebie, poderwał wkurwiony wzrok do góry a wtedy dostrzegł drobną dziewczynę z drżącymi ramionami i iście przerażoną mina.

— Co ty odpierdalasz płaska wariatko!? — wrzasnął z wyrzutem równie głośno ale nie tak jak ona. — Chciałaś mnie zabić ty tempa dzido?!

Jeszcze nigdy w swojej karierze ją coś takiego nie spotkało. Po chwilowym szoku McGarden złapała ,,świeże'' powietrze w płuca. Właśnie do niej doszło że została nazwana płaską wariatką i tempom dzidą za jednym zamachem. Potrzebowała parę sekund by to przerzuć i się odezwać.

Odnajdując z nim kontakt wzrokowy w końcu się otrząsnęła.

— Co ja odpierdalam?! — odgrażała chwytając się jedną dłonią za klatkę piersiową. — Kto normalny ożywa w pierdolonej kostnicy?! Zdecyduj się! Albo umierasz albo wypierdalaj stąd! — wciąż walczyła z opanowaniem oddechu i napierdzielającego o wszystkie możliwe ściany jej ciała, serca. — Chciałeś żebym zawału tu dostała? Nie trzeba było zacząć krzyczeć zamiast napierdalać buciorami w moją cenną lodówkę?! Trochę szacunku dla zmarłych.

— Cenną lodówkę? Szacunek do zmarłych? A co ty ruchasz się tu z nimi czy co?

Mimo bólu i odrętwiałych od bezruchu kończyn, Gajeel dźwignął się z podłogi i stanął tuż przed nią. Wciąż trzymając się za spuchniętą szczękę zmierzył ją groźnie. Niska, płaska, potargana, dziecinna, wyglądająca na pyskatą — szybko wyliczył. Prychnął pod nosem. I takie chuchro było w stanie tak mocno mu przyjebać? Ile to ma siły w tych wątłych rączkach!

Patrząc z ubocza śmiesznie to wyglądało. On mierzył prawie dwa metry, a ona zaledwie metr pięćdziesiąt trzy...

Zadarła głowę mocno do góry chcąc bliżej mu się przypatrzeć. Całkiem niezłe ciacho — pomyślała. Mimo jego nieprzychylnego wyglądu dość szybko go oceniła. Wysoki, wyglądający jak spod czarnej gwiazdy,mężczyzna z wieloma kolczykami na mordzie plus dawno nie modne długie, czarne włosy. Co on się kurwa z choinki urwał czy jak? Nie mogła jednak ukryć faktu że spodobał jej się. Lubiła takich groźnych i podejrzanych typków. Rajcowało ją to jak mało kogo...

Mierzyli się zaciętymi spojrzeniami.

Oboje otwierali usta by coś powiedzieć, ale wtedy usłyszeli czyjeś zbliżające kroki. Zgodnie powiedli tam wzrokiem a wtedy ujrzeli Mystogana z plikiem jakiś kartek w ręce.

— W końcu. Ile jeszcze miałem czekać do cholery? Prawie mi jaja zamarzły! — rzucił pretensjonalnie Redfox wciąż masując się za obolały policzek. Z jego rozciętej skóry poleciało parę drobin krwi. Drugą rękę przycisnął do spodni w miejscu krocza. — A gdyby coś im się stało to co byś z tym zrobił, co?

Na te niesmaczne słowa i gest, Mystogan przewrócił lekceważąco oczami. Co jak co, ale temat jego jaj wcale go nie interesował.

— O. — zdziwił się. — Widzę że już zdążyliście się poznać. — powiedział podchodząc do nich bliżej. Przelotnie zerknął na rozbity kubek na podłodze i kropelki krwi, a potem w pytające i zdezorientowane oczy McGarden. Pomimo sytuacji zaśmiał się pod nosem. — Twój wrzask było słychać nawet we windzie panno Levy.

Dziwnie zaakcentował jej imię. Miała wrażenie że coś się w nim zmieniło.

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech z tym że był on nieco bardziej nerwowy. Na jej czole pojawiły pierwsze kropelki zimnego potu. Nie bardzo rozumiała o co tutaj chodzi jednak coś jej tu śmierdziało i wcale nie było to związane z trupami zalegającymi obok. Reakcja Fernandeza była nie do końca jasna. Oni ten cudem ożywiony koleś wyglądali na dobrych kumpli. Coś zdecydowanie było tutaj nie tak i ona to wiedziała. Miała cholernie dobrą intuicję.

— Zobacz jak mi facjatę urządziła. Mam nadzieje że nie trzeba będzie tego szyć. —warknął Gajeel nachylając się nad poważną twarzą Mystogana. — Nie będzie trzeba co nie? — powtórzył.

Mystogan prychnął.

— Zamknij się teraz. — mruknął próbując wolną ręką się od niego odsunąć.

— Ej, ej. —zaczęła, dokładnie ich obserwując i zwracając na siebie uwagę.Miała cholerne przeczucie że znalazła się w rodzaju potrzasku. Nie była głupia. — Chyba ta sekcja nie miała być przypadkiem co nie? — zapytała spoglądając ukradkiem w akta jakie trzymał w dłoni ordynator. Dostrzegła numer 14 oraz imię i nazwisko domniemanego trupa. — Powiedzcie szczerze, o co tutaj chodzi?

Atmosfera zrobiła się cięższa, a ona w skupieniu analizowała zaistniałą sytuację.

Mężczyźni spojrzeli po sobie jakby porozumiewawczo. Redfox wiedział o całej tej akcji z przeciągnięciem patologa na swoją stronę i chyba właśnie w tym momencie nadarzyła się ku temu idealna okazja.

— Mamy dla ciebie pewną propozycję i myślę że odmowa nie bardzo wchodzi w grę. — zaczął jako pierwszy Mystogan.

Wiedział pod każdym kątem kim była McGarden. Jej przeszłość jak i wszystkie informacje zostały skrupulatnie zgromadzone przez ich zaufanych ludzi. Była najlepszą przyjaciółką niejakiej Lucy Krüger, którą bardziej niż kogokolwiek innego Makarov chce mieć w swoich szeregach. Tak.

Fernandes wiedział nawet o jej matce — Layli,która była ich prywatnym medykiem. To on jako pierwszy rozpoznał jej autorski szew jaki wykonała jej córka na skórze Dragneela. Nigdy nie poznał jej osobiście, ale Mystogan był w to wtajemniczony tak samo jak Gildarts. Dysponowali sporą wiedzą którą mogli wykorzystać do swoich celów.

Być może uda się im upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, kto wie?

Przechylił głowę lekko w bok, spoglądając na nią spod gęstych, czarnych rzęs, uśmiechnął się cynicznie. W aktualnym towarzystwie nie musiał ukrywać swojego prawdziwego ,,ja''. Już nie musiał być przesadnie miły i udawać dobrego ordynatora, więc powiedział wprost; 

— Chcemy żebyś do nas dołączyła panno McGarden. 

C.D.N

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro