Tom II, Rozdział 6. Pierwszy marca 1951 r.
Suprajs. Rozdział długi, ale dość ważny ;) Nasiedziałam się nad nim wiele godzin >.> Ej ale teraz serio next za tydzień xD
_________________________
Główna siedziba Fairy Tail, gabinet Ojca Makarova Dreyara.
Lucy siedziała na krześle, tuż przed dużym biurkiem Makarova. Ze schowaną twarzą w dłoniach, cichutko płakała. Pocierając mokre od płaczu policzki, już nie wytrzymała całych tych emocji i najzwyczajniej w świecie dała sobie ich upust. Po raz kolejny została porwana, po raz kolejny widziała śmierć ludzi, po raz kolejny na swojej drodze spotkała jego. Czy to jakaś śmieszna ironia losu?
Przez błędne informacje, miała robić za nagrodę pocieszenia dla jakiegoś żonatego faceta. Gang spod ciemnej gwiazdy wziął ją na celownik i jeszcze śledził przez cholera wie jaki czas. W dodatku, jakby tego było mało to wzięli ją za kobietę tego bezwzględnego mafiozy.
Zostałaby zgwałcona i na sto procent zamordowana, gdyby nie kolejna, szybka interwencja Natsu. Niby była mu za to wdzięczna, ale też zła jednocześnie. Już sama nie wiedziała co myśleć o tym wszystkim, więc jedyne co była w stanie teraz zrobić to płakać jak pizda — dokładnie tak, jak wcześniej określił ją Dragneel.
— No już, już. Nie płacz dziecko drogie... — szepnął cichutko Makarov, który podszedł do roztrzęsionej dziewczyny i podał jej czystą chusteczkę higieniczną. Aż bolało go serce, gdy widział i słyszał jej przepełniony emocjami szloch.
— Tsh. Ta dziewczyna ma więcej szczęścia niż rozumu. — warknął stojący tuż za nią Dragneel. — Zawyża statystyki porwań w całym Los Angeles. Tam gdzie porozpierdalane samochody i nieszczęście, tam ona. — zwięźle podsumował i założył dłoń za tył głowy, odrobinę naciągając zwiotczały kark.
Usłyszawszy te słowa i jego nieczuły ton głosu, wzdrygnęła się i rozpłakała jeszcze bardziej, na co od razu zareagował Dreyar.
— Natsu, słownictwo! — upomniał go srogo, a w odpowiedzi usłyszał pogardliwe prychnięcie.
Stojący nieopodal czajnik zaczął pogwizdywać. Próbując zignorować jego cięte i nieodpowiednie do sytuacji słowa, podszedł do stolika i zalał herbatę w jasnej filiżance.
— Masz, napij się czegoś ciepłego, to ci dobrze zrobi. — dobrotliwy starzec stanął z powrotem przed nią i nie spuszczał z troskliwego oka. W jego postawie widać było ciepło i przejęcie całą tą sytuacją. Widząc jej nieświadome zawahanie, szybko dodał. — Spokojnie, to zwykła herbata z dzikiej róży i odrobiną cukru. Nie ma tam nic podejrzanego.
Nie mógł znieść widoku jej łez.
— D-dziękuje. — strapiona dziewczyna siorbnęła pod nosem i wyciągnęła drżące dłonie po parujący napar. Z początku spojrzała na niego trochę z dystansem, jednak gdy poczuła ładny zapach, ostatecznie się przekonała. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do starca, a gdy on odwzajemnił gest, upiła pierwszy łyk. Można powiedzieć że był to smak dzieciństwa. Jej mama również uwielbiała pić dziką herbatę. Smakowało.
Widząc jak zatroskany Ojciec skacze nad nią jak nad jajkiem, Dragneela ogarnęła fala furii. Wkurwił się bo przecież ona była obcą osobą z zewnątrz. Dlaczego okazywał jej tyle dobrych uczuć? Dlaczego w ogóle przejmował się jej losem? Był wielce rozgoryczony i nie rozumiał tego. Nie chciał wybuchnąć, ale nie udało mu się.
— Co to ma być do cholery? Może jej jeszcze otrzyj twarz z łez? — syknął przesiąkniętym głosem jadem. Odwrócił się, wyjął z tylnej kieszeni papierosa i włożył go do ust. Opadł na wygodny fotel stojący pod ścianą i sięgnął po zapalniczkę. — Traktujesz ją jak dziecko specjalnej troski... — warknął niewyraźnie trzymając szluga ustami.
Dreyar zmarszczył brwi, a w konsekwencji starcze czoło.
— Nie będę się powtarzał, więc lepiej trzymaj język za zębami, Natsu. — warknął srogo, rzucając mu przelotne spojrzenie. — Widzisz, że dziewczyna jest roztrzęsiona, więc nie dokładaj jej jeszcze.
Wzburzony młodzieniec zaklął pod nosem, ale tak że nikt z obecnych nie usłyszał konkretnych słów. Cała ta sytuacja była co najmniej popieprzona. Dragneel nie odezwał się już więcej, a jedynie ukradkiem spoglądał na siedzącą na krześle dziewczynę. Mazgająca się dziewczyna wkurwiała go wszystkim co tylko możliwe.
W gabinecie tliła się pojedyncza lampka stojąca na biurku Ojca. Rzucała stłumione światło na jej drobną sylwetkę.
— Ja znów zostałam porwana... — zaczęła drżącym głosem. — Miałam robić za jakąś dupę do gwałcenia... bo wzięli mnie za jego dziewczynę... — szepnęła załamana, a kolejne słone krople wpadły do filiżanki, mieszając się z parującą herbatą. — Dlaczego odkąd go spotkałam, przytrafiają mi się takie nieszczęścia? — zapytała jak gdyby samej siebie, unosząc zarumienioną od płaczu twarz.
Na widok zapłakanych, bursztynowych oczu i zaczerwienionych policzków, Ojciec poczuł ciężką gulę w gardle. Rozżalony szukał odpowiednich słów. Już otwierał usta by coś powiedzieć, ale Dragneel jak zwykle wtrącił swoje trzy grosze.
— Może dlatego, że jesteś chodzącym magnesem na kłopoty? — bardziej stwierdził niż zapytał retorycznie, wypuszczając siwy dym z ust. Rozsiadł się bokiem w szerszym rozkroku, jedną nogę zarzucając na drewniany podłokietnik fotela.
Makarov przymknął oko na te słowa oraz jego arogancką postawę. W prawdzie mówiąc nie miał już na niego sił i nie potrafił nad nim zapanować. Musiał się teraz skupić na uspokojeniu roztrzęsionej dziewczyny.
— Powiesz mi jak masz na imię? — zapytał w końcu. Tak naprawdę wiedział jak ma na imię, ale nie chciał pokazać, że grzebał w jej rzeczach. Chciał to usłyszeć bezpośrednio od niej.
W gabinecie panowała ciężka atmosfera, jedynie przerywana cichym brzdąkaniem gramofonu i tykającego naściennego zegara. Niczym niewzruszony Dragneel wypuścił nagromadzone powietrze z płuc i sięgnął po kolejnego papierosa.
Zapytana o imię dziewczyna zawahała się, jednak nie na długo. W końcu słabym aczkolwiek delikatnym głosem odezwała się.
— Lucy. — szepnęła cichutko, biorąc do ust kolejnego łyka. Białą chusteczką przetarła mokre od łez oczy i policzki. W sumie co miała do stracenia? Nic. Przecież, gdyby chcieli to już dawno by się tego dowiedzieli, zresztą już mieli w posiadaniu jej torebkę. Nie było więc sensu ukrywać swojego prawdziwego imienia.
Dragneel podstawił sobie bliżej kryształową popielnicę powodując przeciągły szmer na stoliku. Był święcie przekonany, że na imię miała Luigi czy jakoś tak. Nie odzywał się, ale żeby nie było, słuchał jedynie wyrywkowe słowa.
— Lucy. — powtórzył po niej Ojciec. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Splótł obydwie dłonie za przygarbionymi plecami i głośniej wypuścił powietrze z ust. — Przykro mi, że spotykamy się po raz kolejny w takich niesprzyjających okolicznościach.
Dziewczyna głośniej przełknęła ciepłą herbatę.
— Znalazłam się w nieodpowiednim miejscu i czasie... — mruknęła smętnie, odgarniając długą grzywkę za lewe ucho. Pojedyncze, złote włosy wpadały jej w oczy co dodatkowo je drażniło.
Od kiedy Natsu ją tu sprowadził, Makarov rejestrował każdy, nawet najmniejszy gest jaki wykonywała. Wciąż porównywał ją do niej i widział gołym okiem te uderzające podobieństwa. Sposób w jaki piła herbatę, sposób w jaki trzymała filiżankę, sposób w jaki odgarniała złote pasma za ucho. Wszystko to było niemal identyczne. Sam nie wiedział czy powinien o to pytać w takiej sytuacji, ale zważywszy na to że być może już nigdy jej nie zobaczy, odważył się i w końcu rzekł;
— Gdzie są twoi rodzice? Masz tutaj kogoś bliskiego czy jesteś sama? — zapytał jak najbardziej spokojnym i uprzejmym tonem. Dostrzegł moment, w którym drobne, dziewczęce ramiona drgnęły.
— Przecież gdyby Pan chciał to wiedzieć, wystarczyło by parę dni prawda? — trafnie zauważyła. — Dlaczego więc..? — nie dokończyła bo starzec niespodziewanie wszedł jej w słowo.
— Nie chciałem cie szpiegować. Chciałem dowiedzieć się tego od ciebie, osobiście. — odparł zgodnie z prawdą, jednak Lucy w dalszym ciągu milczała.
Makarov pomyślał, że być może obecność nieprzychylnego Dragneela dodatkowo źle na nią wpływa. Kątem oka spojrzał na niego, ale ten wydawał się mieć na to wszystko wyjebane. Siedział rozwalony na fotelu, palił papierosa i udając niezainteresowanego, spoglądał w jakiś nieokreślony punkt na jego biurku. Jednak Ojciec dobrze wiedział, że Natsu ma gumowe ucho i słuch idealny. Wiedział także, że uważnie słuchał ich rozmowy i co jakiś czas rzucał ukradkowe spojrzenie w ich kierunku. Chciał powiedzieć, by wyszedł z gabinetu, ale wtedy usłyszał skrzyp drewnianego krzesła, a potem jej stłumiony głos.
— Z ojcem nie utrzymuje żadnego kontaktu. Był tyranem, więc uciekłam z domu około cztery lata temu. Za to moja mama... — tu urwała na chwile i znacznie przyciszyła głos. Zacisnęła palce na porcelanowej filiżance co nie umknęło czujnej uwadze Makarova. — Nie żyje od wielu lat. — dokończyła z przesiąkniętą mieszaniną emocji.
W bursztynowych tęczówkach dostrzegł żal, złość, rozgoryczenie, zawód, przygaszenie a przede wszystkim ból. Aż wstrzymał na moment powietrze.
— Rozumiem, więc nie miałaś lekkiego życia. — zaczął powoli spoglądając się jej przygaszonemu obliczu. — A mogę wiedzieć jak zginęła? — zawahał się, a jednak zapytał. Chciał w końcu poznać prawdę nie ważne jaka ona by nie była.
Minęło parę sekund, które dla Ojca dłużyły się niemiłosiernie. On, wielki Magnat Stalowy, najpotężniejszy człowiek w tym mieście jak nie w całym Stanie Kalifornia, uznawany za najbardziej nieczułego i brutalnego człowieka w świecie przestępczym, najzwyczajniej w świecie bał się.
Tylko czego może obwiać się taki starzec? Prawdy.
Przerażająca cisza tylko potęgowała jego narastający strach.
Dziewczyna spuściła dłonie na uda, opierając na nich jasną filiżankę na której kurczowo zaciskała szczupłe palce. Sama nie rozumiała swojego postępowania, a jednak jak już wcześniej wspominała, czuła do Dreyara zaufanie. Nie miała oporów by powiedzieć mu to, czego wielu innym nigdy w życiu by nie powiedziała.
— Została porwana, a gdy ojciec nie chciał zapłacić za okup, brutalnie zamordowana... — szepnęła, gdy kolejna gorzka salwa wstrząsnęła jej ciałem. W słabym świetle lampki jej sylwetka wydawała się taka wątła, taka zanikająca. Nieznacznie pochyliła się do przodu i z łamiącym się głosem, kontynuowała. — Parę dni po tym, jej poćwiartowane zwłoki zostały przysłane prosto pod nasz dom. I to ja byłam osobą, która jako pierwsza ją ujrzała... — zająknęła się na chwilę, po czym stłamszona dodała. — A raczej to co zostało...
Na powrót schowała oczy za dłonią w której trzymała mokrą już chusteczkę. Po raz kolejny przypomniał jej się ten makabryczny widok, którego zapewne już nigdy nie wyrzuci ze swojej pamięci. Czuła jak wnętrzności w brzuchu się zaciskają i zaczyna robić jej się niedobrze. Sama nie wiedziała dlaczego powiedziała o tym Makarovovi, ale czuła się w jego towarzystwie bezpiecznie. Nie umiała tego wyjaśnić, ale ufała mu w jakimś stopniu. Powiedzenie mu tej bolesnej prawdy przychodziło jej z dziwną i nieopisaną lekkością.
Na te okropne słowa, Makarov poczuł jakby zaczął dusić się czystym powietrzem. Nie spodziewał się z ust tak delikatnej dziewczyny usłyszeć tak przykrych i trudnych słów. Widać było, że Lucy z ogromnym trudem się o tym mówi, ale nie miał co się dziwić. Jakaś jego wewnętrzna cząstka uparcie podpowiadała że prawda przed którą tak kurczowo chciał się bronić jest na wyciągnięcie ręki. Jego wnętrze krzyczało lecz rozum podpowiadał by iść o krok dalej.
— No tak... — ledwo wykrztusił spuszczając głowę w dół. — Rozumiem i bardzo mi przykro. To musiało być dla ciebie bardzo traumatycznym przeżyciem... — smętnie przetarł czoło i po chwili dodał. — Przepraszam, że wywołałem te straszne wspomnienie.
Lucy wbijała przymglony wzrok w czubek jego butów.
— Mój ojciec jest bogatym człowiekiem, więc bez wątpienia było go stać na uiszczenie żądanej przez nich kwoty, jednak nie zrobił tego. — teraz spojrzała w swoje odbicie w stygnącej herbacie. Już nie płakała, a całkowicie pochłonęła się wspomnieniami do których mimowolnie, dość często wracała. — Po tym wszystkim, nie mogłam mu tego wybaczyć, więc gdy tylko osiągnęłam pełnoletność, uciekłam na drugi koniec kraju z nadzieją, że ten człowiek nigdy mnie nie odnajdzie. Zmieniłam nazwisko, sprowadziłam tu swoją jedyną przyjaciółkę, zaczęłam pracę. Chciałam... — zawahała się ocierając zaczerwieniony policzek. — Nie, ja marzyłam odciąć się od tego wszystkiego i zacząć żyć jako wolna osoba. Bez tych wszystkich sztywnych reguł, bez wykwintnych sukien czy drogiej biżuterii, bez sztucznych uśmiechów i nieustannie towarzyszącej, fałszywej maski na twarzy. Bez ojca tyrana który przez całe moje życie wypominał mi że jestem do niczego. Że nie urodziłam się pożądanym przez niego synem i że w ogóle nie powinnam istnieć. Byłam obwiniania o wszystko złego co tylko go spotykało. Co ciekawe nigdy nie odważył się podnieść na mnie ręki, ale ja chciałam być zwyczajną dziewczyną z normalnymi problemami czy troskami. Nie potrzebuje pieniężnych bogactw, luksusów czy dużego domu. Jedyne czego pragnę to wieść normalne i spokojne życie w otoczeniu najbliższych mi ludzi i przyjaciół.
Zatrwożony Dreyar usłyszał nawet więcej niż się spodziewał. Dokładnie przeanalizował wszystko co do tej pory powiedziała. Z każdym kolejnym zdaniem wyrwa w jego sercu tylko się powiększała. Dziewczyna umiała dobrać piękne i poruszające słowa, zupełnie jak Layla. Strapiony przymknął ciężkie powieki i zamyślił się.
— Poruszające i mądre słowa. Nie sądziłem że znajdzie się ktoś jeszcze, kto poruszy moje skostniałe wnętrze. — wyszeptał i nabrał więcej tlenu w płuca. — To bardzo piękne marzenie, Lucy. — odezwał się po chwili.
Kątem oka zerknął na Dragneela z którym przez chwilę skrzyżował czujne spojrzenia. Na jej słowa wydawał się zastygnąć w bezruchu. Ojciec widział tę powagę w jego dzikich, zielonych oczach. Zapewne nie spodziewał się, że dziewczyna ma za sobą bagaż takich ciężkich wspomnień i przeżyć. Może choć teraz utemperuje wobec niej swój niewyparzony język — pomyślał z nadzieją.
Dreyar na powrót spojrzał na siedzącą przed nim dziewczynę.
— To jest właśnie to, co często chce być nam odebrane. Wolność. — przyznał z goryczą. — Każdy chce żyć na swój własny i nieskrępowany sposób. Nikt nie chce być ograniczany. Nie znałem twojego ojca, niemniej jednak z tego co powiedziałaś mogę wnioskować, że to żadna strata. Ten człowiek nie ma dla mnie nawet najmniejszej wartości bo prawdziwy rodzic nigdy nie powinien tak traktować swojego dziecka. Cytując, nie powinnaś istnieć bo nie urodziłaś się oczekiwanym synem? Nigdy nie słyszałem tak płytkiego porównania... — wysyczał z niekrytą odrazą, jednak widząc jak dziewczyna gaśnie coraz bardziej, chciał zmienić temat. — Ciesze się, że mimo wszystko nic ci się nie stało. Szczęście w nieszczęściu, że Natsu był w pobliżu i zdołał szybko zareagować.
— Nic mi nie jest, tylko trochę się przestraszyłam. Ostatnio dość wiele się dzieje w moim życiu i nie koniecznie są to dobre rzeczy. — odparła smętnie, wpatrując się gdzieś w podłogę. — Już przestałam nad tym nadążać...
Wszyscy w gabinecie wiedzieli, że na myśli miała ostatnie i poprzednie perypetie z Dragneelem.
Makarov potrzebował potwierdzić swoje uparcie nawracające domysły, więc podszedł w stronę swojego biurka. Szurając butami po drewnianym parkiecie, chwilowo bił się ze sobą myślami. Zawahał się bo nie wiedział czy zdoła udźwignąć prawdę. Koniec końców jaka ona by nie była, sięgnął do swojej szuflady i wyjął jedną z wielu starych fotografii, którą bez żadnego słowa położył na jej kolanie. Teraz albo nigdy. Postawił wszystko na jedną kartę — pomyślał.
I właśnie wtedy dostrzegł jak jej dłoń drgnęła.
Puszczając chusteczkę, chwyciła za starą odbitkę i dobrze się przypatrzyła. Jej mokre od łez oczy rozszerzyły się do granic możliwości, gdy ujrzała jak dotąd nieznane zdjęcie swojej mamy z młodzieńczych lat. Siedziała przy okrągłym stoliku, z drobnym aczkolwiek eleganckim wachlarzem w dłoni, uśmiechnięta od ucha do ucha. Jak zawsze z wplecioną błękitną kokardą we włosy, wydawała się być najszczęśliwszą kobietą na świecie. Tuż obok niej siedział równie uśmiechnięty co ona, Makarov. Z tym że był o wiele młodszy. Mimo że widziała o po raz drugi w życiu, rozpoznała go bez mrugnięcia powieką. Już nie rozumiała o co tutaj chodziło, miała niemały mętlik w głowie.
— Skąd Pan ma to zdjęcie? — Lucy z niedowierzaniem poderwała swój pytający wzrok na starszego Dreyara, a wtedy niespodziewanie zamarła.
Czas jak gdyby zatrzymał się, gdy ujrzała jego smętne, wręcz udręczone oblicze. Była pewna, że nigdy w życiu nie zapomni tego widoku.
Niziutki, drobny starzec stał zwrócony do niej prawym pół profilem. Dłonie splecione miał za zgarbionymi plecami, a smutne oczy wlepione miał w jakiś nieokreślony punkt na podłodze, tuż przy jej nogach. W jego poszarzałych tęczówkach dostrzegła wymalowany ból i cierpienie. Wyglądał jak gdyby dowiedział się czegoś najgorszego w swoim życiu.
Mimowolnie poczuła jak z braku świeżego tlenu jej płuca się zaciskają, a na sercu ląduje ciężki głaz. W jej głowie dudniło więcej pytań i zero odpowiedzi.
Sama jej reakcja była dosadnym dowodem, a jednak musiał ją o to zapytać. Stłamszone światło rzuciło na niego dziwny, nieśmiały cień.
— W takim razie powiedz mi, Lucy. — miękko zaakcentował jej imię, a potem z bólem spojrzał w te żywo iskrzące i prawdziwe bursztynowe oczy. — Czy twoja mama nazywała się Layla Krüger?
Prawde mówiąc, bardzo, ale to bardzo chciał usłyszeć przeczącą odpowiedź. Wiedział jednak, że najprawdopodobniej tak nie będzie. Od kiedy usłyszał że jej mama została zamordowana, przygotowywał się na najgorsze.
Powietrze w gabinecie z sekundy na sekundy robiło się coraz bardziej ciężkie. Nawet Dragneel, który z początku wydawał się nie interesować tym wszystkim, wbił w ich sylwetki swój baczny wzrok. Na słowa Ojca i Lucy jego twarz również spoważniała, a szczęka wręcz zacisnęła.
— Tak. — przytaknęła po dłuższej chwili. — Została zamordowana 1 marca w 1951 roku w Nowym Yorku.
Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Wracanie do tych wydarzeń było dla niej trudne i bolesne, jednak wychodzi na to, że nie wiedziała wszystkiego o swojej mamie. Trzymana przez nią fotografia była namacalnym na to dowodem.
— Rozumiem. — szepnął po chwili wypuszczając cały nagromadzony dwutlenek węgla. — Rozumiem... — powtórzył raz jeszcze i przetarł twarz wierzchem rękawa. — A więc w tym miesiącu mija okrągłe dziesięć lat. — mówiąc to spojrzał na jej delikatną i jakże łudząco podobną twarz. Przez zaciśnięty przełyk z trudem mógł przełknąć ślinę.
Spodziewał się tego, przygotowywał się, próbował tłumaczyć a jednak gdy stanął przed prawdą przed którą chciał uciec, z trudem powstrzymywał się przed płaczem. Nieopisanie boląca wyrwa w sercu tylko się poszerzała by na nowo zacząć krwawić.
Właśnie teraz zrozumiał, że już nigdy w życiu nie spotka swojej małej, szczęśliwej perełki za którą tak bardzo tęsknił przez te wszystkie lata...
Lucy nie rozumiała, jednak widząc jak ciężko mu było opanować własne emocje, odważyła się i w pocieszającym geście chwyciła za starczą dłoń Dreyara. Na ciepły dotyk młodzieńczych dłoni, jego ramiona drgnęły. Widać było, że z jakiegoś powodu ta informacja była dla niego ciosem.
— Proszę, niech Pan mi powie. — zaczęła próbując odnaleźć z nim kontakt wzrokowy. — Czy znał Pan moją mamę? Miał z nią coś wspólnego? — zapytała z nadzieją i wyczekiwała jego słów, które teraz wydawały się być na wagę złota.
Ojciec zwrócił się do niej całkowicie przodem i lekko pochylił. Zamknął jej drobną dłoń w swojej i pogładził krzepiąco. Dostrzegając ogniki determinacji, uśmiechnął się jakby nostalgicznie.
— Znaliśmy się przez wiele długich lat... — gdy tylko to powiedział, jego oczy zaszły niekontrolowanymi łzami, ale za nic w świecie nie chciał ich wypuścić, jednak spoglądając w jej melancholijne oczy nie mógł dłużej przed tym uciekać. Nie mógł okłamywać swoich uczuć, a słabość wzięła górę. Gdy sobie to uświadomił, wtedy po jego gęsto pomarszczonych policzkach poczęły spływać pierwsze krystaliczne łzy. — Była moją najdroższą przyjaciółką... — ledwo wyszeptał przez drżącą brodę. Jego głos załamał się, więc na chwilę zrobił pauzę, lecz widząc jej łagodne i wyrozumiałe spojrzenie, nabrał więcej świeżego powietrza w płuca i kontynuował. — Nie znałem drugiej kobiety o tak czystym i szlachetnym sercu jak Layla. Była moją perełką, moim skarbem, moją podporą, moim światełkiem w tunelu, moją nadzieją... Nigdy nie miałem prawdziwej córki, ale ona taka dla mnie była. Właśnie tak ją traktowałem. — głośniej podciągnął nosem. Przestał zwracać uwagę na to że Natsu widzi jego prawdziwe łzy. Nigdy nie otwierał się przed nikim innym z wyjątkiem Silvera, Gildartsa i jeszcze jednej osoby. Jednak w tej sytuacji pozwolił by i syn Igneela widział go w takim stanie. Kontynuował więc. — Była osobą, którą za wszelką cenę chciałem chronić przed całym złem tego świata. Była ze mną zawsze. Na dobre i na złe. Była obecna w moim życiu nawet wtedy gdy inni się odwrócili. W chorobie czy po stracie jedynego syna, zawsze wspierała mnie swoim drobnym, aczkolwiek silnym ramieniem i dobrym słowem. W czasach dzieciństwa i młodości Layla mieszkała w Los Angeles, ale pewnego dnia, nie zostawiając mi żadnej wiadomości, niespodziewanie zniknęła. Byłem jednocześnie przerażony i załamany. Sfrustrowany szukałem jej dosłownie wszędzie, jednak bez oczekiwanego rezultatu. Przez te wszystkie lata martwiłem się i nie było ani jednego dnia bym o niej nie pomyślał. Widzisz, nie miałem takiego zasięgu i mocy by ją odnaleźć. Nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że była po drugiej stronie Stanów... — odparł nieco ciszej po czym uniósł głowę wyżej. — Tak samo nigdy nie spodziewałbym się, że Layla nie żyje od dziesięciu lat i tego w jak tragiczny sposób zginęła... To dla mnie olbrzymi cios którego się nie spodziewałem...
Słuchała uważnie każde jego słowo. Rejestrowała każdy, nawet najmniejszy gest jaki wykonał. Widziała jego łzy. Wiedziała że są prawdziwe. Mimo tragiczności sytuacji, Lucy zrobiło się cieplej na sercu. Usłyszeć tyle dobrych i pokrzepiających słów o swojej mamie z ust jej przyjaciela. A więc Layla była dla niego kimś w rodzaju rodziny — córki. Co prawda mama niewiele opowiadała o swojej przeszłości, jednak sposób w jaki Makarov się o niej wypowiadał świadczył o tym, że musieli być bardzo zżyci ze sobą. Wyczytała to z jego dobrego i czystego wnętrza. Cieszyła się, że miała tutaj kogoś takiego. Jej szczerze uśmiechnięta od ucha do ucha twarz to potwierdzała. Sięgając pamięcią, Layla tylko przy niej się tak uśmiechała. Myślała że tylko ona znała jej prawdziwe oblicze, a teraz okazuje się że to nie prawda. Był jeszcze Makarov Dreyar o którym mama nigdy jej nie wspominała.
— Tak, była wspaniałą i kochającą mamą... — przyznała, uśmiechając się półgłębkiem. — Była lekarką i pomagała wielu ludziom. Ja również nie znałam kobiety wrażliwszej na cudzą krzywdę niż ona. Nigdy nie zawahała się, gdy ktoś potrzebował pomocy. Nie ważne czy był to przestępca czy morderca, ona pomogłaby każdemu. Kiedyś uznawałam to za głupotę, jednak z biegiem lat uważam że to wspaniała i rzadko spotykana cecha. Nim się obejrzałam zrozumiałam, że ja również coś z tego mam. Niestety na jej drodze pojawił się on, mój ojciec, który skutecznie tłamsił tę drzemiącą w niej siłę. Gdy zaczął zamykać ją w domu na cztery spusty, coraz rzadziej się uśmiechała. Zakazał wszelkich kontaktów z życiem na zewnątrz. To było pod koniec jej życia, jednak ja nigdy nie zapomnę jej widoku, gdy siedziała na tarasie i z utęsknieniem spoglądała w niebo. Nie ważne czy śnieg, deszcz czy grad, ona zawsze to robiła, a gdy zaciekawiona pytałam czego tak uparcie tam szuka, odpowiadała że czegoś co utraciła wiele lat temu. Nigdy nie rozumiałam co miała na myśli, ale wtedy sadzała mnie na kolanach. Przytulała czule i szeptała do ucha jak bardzo mnie kocha i jak bardzo jest szczęśliwa że mnie ma...
Na to wspomnienie parę drobnych łez przetoczyło się po jej rumianych policzkach.
— Do dziś pamiętam jej słodko różany zapach, którym uwielbiała pryskać swoje narzutki. Jej ciepłe i troskliwe dłonie opatrujące moje zranione kolana. Kołysanki, które mi śpiewała gdy byłam mała. Czułe słowa które szeptała gdy byłam smutna i płakałam.
Słyszący ciepły ton z jakim jej córka o niej opowiadała, Makarov uśmiechnął się półgłębkiem. Zawsze powtarzał że Layla będzie cudowną mamą. Nigdy w to nie wątpił, a teraz dostał potwierdzenie od jej najprawdziwszej córki.
— Znałem ją od takiego dziecka. Miała może z sześć lat jak nie więcej. — mówiąc o tym pokazał dość małą odległość między ręką a podłogą. — Prawdę mówiąc, w dniu w którym ujrzałem cie po raz pierwszy, wydawało mi się że widzę Laylę sprzed lat. Te same blond włosy, szczery uśmiech, oraz przenikliwe bursztynowe oczy, choć muszę przyznać, że ty masz je nieco bardziej zadziorne. — na to wspomnienie cichutko się zaśmiał co Lucy również odwzajemniła. — Od samego początku pomyślałem, że możesz być kimś bliskim z jej rodziny, może nawet córką, jednak bałem się o to wszystko zapytać. — wyznał szczerze spoglądając w trzymane przez niego jej dłonie. — Przez moment chciałem uciec przed prawdą jednak zrozumiałem, że tworzyłbym tylko sztuczną iluzję wokół siebie.
— Teraz przynajmniej wiem, dlaczego zostałam wypuszczona przez Pana na wolność. Od początku miałam dziwne wrażenie, że nie ma Pan co do mnie złych zamiarów. Nie czułam lęku, nie czułam niepokoju ani tym bardziej strachu. A co do śmierci mamy, zdążyłam przyjąć to do wiadomości i pogodziłam się z tym, że już jej nie ma i że nigdy nie wróci. Jednak nie mogłam wybaczyć tego ojcu, dlatego uciekłam.
— Rozmazałem się przy tobie jak jakiś małolat. — powiedział ocierając łzy z pomarszczonych policzków. — Jestem po prostu starym głupcem, który bardzo cierpi po utracie kogoś mi bliskiego. Wybacz, że tak się nad sobą rozczulam, ale dla mnie to równie wielka tragedia. Czuje się jakbym stracił członka własnej rodziny...
— Skoro była Pana najlepszą przyjaciółką, to czy należała do całej tej mafii? — zapytała po dłuższej chwili, wyczekująco na niego spoglądając. — Wiedziała o tym?
Makarov zawahał się na moment.
— Nie. — skłamał. Jednak nie chciał mówić jej całej prawdy. Lepiej żeby póki co nie wiedziała o tym. To nie był odpowiedni czas. Jeszcze nie teraz...
— Więc dlaczego stąd odeszła? Skoro miała tutaj tak wielu przyjaciół i Pana, dlaczego...?
Rozumiał jej pytanie, lecz nawet on nie znał na nie odpowiedzi.
— Do dzisiaj nie znam prawdziwego powodu jej odejścia. — odparł zgodnie z prawdą. — Layla miała wiele swoich tajemnic i nie wszystkimi chciała się dzielić. — zawahał się po czym skruszony dodał. — Nawet ze mną.
— Tak, to prawda. Mama miała dużo swoich tajemnic. Wygląda na to że mi również nie wszystko mówiła, nie wiem czy może nie ufała mi? — zapytała jakby samej siebie. — Po latach okazuje się, że ja tak naprawdę mało o niej wiedziałam, o jej przeszłości... o jej przyjaciołach i... — chciała dodać coś jeszcze, ale spokojny głos zza pleców skutecznie jej przerwał.
Dreyar i Lucy spojrzeli w stronę fotela na którym siedział nieustannie palący mężczyzna.
— Na pewno nie zrobiła tego z powodu nieufności. — wtrącił się jak dotąd milczący Dragneel, który w skupieniu przysłuchiwał się całej tej rozmowie. — Z tego co opowiadałaś, Layla musiała być wspaniałą kobietą. Niezwykle czułą i kochającą swoją jedyną córkę. — zrobił pauzę zaciągając się którymś z kolei papierosem. — Myślę, że po prostu chciała cię chronić bo tak postępuje każda dobra matka, czyż nie? — szepnął pod nosem, spoglądając na nią z lewego profilu.
,, Dobra matka''. Dreyar doskonale wiedział co Natsu miał na myśli. Dobrze znał sytuację jego rodziny i wiedział przez jakie piekło przeszedł z własną matką. Kto jak kto, ale akurat Dragneel miał niezwykle przykre i traumatyczne wspomnienia związane z Hannah. Nieustannie towarzyszący jej alkohol i narastające problemy psychiczne doprowadziły do jej rychłego upadku. Upadku, przy którym Natsu jako jedyny był obecny do samego końca. Mimo tego jaka była jego matka i jak wiele razy z jadem powtarzała mu jak bardzo go nienawidzi, kochał ją bezwarunkowo i opiekował się w czasie jej najgorszego stanu. Znajdywał pochowane po całym domu butelki z alkoholem i wylewał do zlewu. Nawet często na jej oczach. Nie raz ledwo stojąc na nogach, po omacku próbowała go uderzyć ale on zwinnie łapał jej dłonie w locie i zaprowadzał z powrotem do łóżka. Nie raz odnajdywał ją w kałuży własnych sików czy odchodów gdzieś na przedpokoju czy piwnicy. Podnosił ją za każdym razem, mył i przebierał w czyste ubrania. Chodził przy jej łóżku, odgarniał i przetrzymywał jej długie włosy gdy wymiotowała. Jednym słowem był bardzo dobrym synem. Takim na którego ona z pewnością nigdy nie zasługiwała.
Lepiej zostawić te wspomnienia w spokoju. Wyrwawszy się z dłuższego letargu, Makarov spojrzał teraz na dziewczynę.
Lucy dostrzegła zmianę w sposobie w jakim Natsu na nią patrzył. Mogło jej się wydawać, ale czy wyczuła tam coś w rodzaju wyrzutu? Nie, to niemożliwe — pomyślała. Dziś zbyt wiele informacji naraz do niej dotarło, więc mogła już źle odbierać bodźce. Nie wiedziała co ma o tym myśleć bo nagle dowiaduję się, że jej mama za przyjaciela miała głowę mafii, który w dodatku okazał się być bardzo miłym i szczerym człowiekiem.
Makarov zupełnie przelotnie zerknął na Natsu i nic nie mówiąc, puścił dziewczęce dłonie. Udał się do swojego fotela za biurkiem, oparł wygodniej łokcie i splótł dłonie pod podbródkiem.
— Ale przed czym ona chciała mnie chronić...? — zapytała jak gdyby samej siebie.
— Tego nie wiem i myślę że w najbliższym czasie się nie dowiemy. — wyprostował się i przybrał bardzo poważny wyraz twarzy. — Jednak chciałbym ci zaproponować pomocną dłoń i współprace. Nie jestem człowiekiem, który tak łatwo odpuszcza, a utrata Layli to także niesamowity cios i ból dla mnie, bowiem traktowałem ją jak członka własnej rodziny. — spojrzał prosto w jej oczy, a gdy złapali wspólny kontakt, dodał. — Nie będę owijał w bawełnę. Chciałbym żebyś do nas dołączyła, Lucy.
— Jak to do was dołączyła? — zapytała marszcząc brwi.
— Nasza organizacja nosi nazwę Fairy Tail i jak zapewne zdążyłaś się domyśleć, jesteśmy mafią. Mamy daleki zasięg znajomości oraz zasób funduszy. Chciałbym, żebyś dołączyła do nas. Spróbujemy razem odnaleźć zabójców odpowiedzialnych za porwanie i śmierć twojej mamy, a mojej drogiej przyjaciółki.
Lucy potrzebowała krótkiej chwili, żeby odpowiedzieć.
— Kiedyś zrobiłabym wszystko, by pomścić jej śmierć i odnaleźć odpowiedzialnych za to morderców, jednak teraz mam zbyt wielki mętlik w głowie. Widziałam na żywo jak wyglądają wasze działania i nie chciałabym brać w tym bezpośredniego udziału...
— Nie będziesz nic takiego robiła, nie oczekuje tego od ciebie. Chciałbym byś po prostu była z nami w stałym kontakcie i nic więcej. Nie będziesz nikogo krzywdziła, jeśli tego nie chcesz, więc nie musisz się o to martwić. Z mojej strony zapewnię ci ochronę oraz wszelką dostępną pomoc. Dostaniesz wszystko czego zapragniesz. — zapewnił, gdy sięgnął po cygaro. — Wystarczy tylko jedno twoje słowo.
Lucy zamilkła. Widać było, że bije się ze sobą myślami. Makarov doskonale ją rozumiał, więc nie naciskał. Dziewczyna wiele dzisiaj przeszła, a w dodatku była zmęczona.
— Ja musiałabym to jeszcze przemyśleć. — odparła, spoglądając na fotografie i widniejącą na niej szczęśliwą kobietę.
Usłyszała jego poważny głos zza biurka.
— Masz nieograniczony czas na odpowiedź, nie będę na ciebie naciskał. To tylko propozycja.
W tym samym momencie, Dragneel poderwał się na równe nogi i niespodziewanie podszedł do dziewczyny, stając tuż za jej plecami. Czując jego ciepło, wzdrygnęła się. Nachylił się lekko i by zaspokoić w końcu wewnętrzną ciekawość, zerknął na trzymane przez nią zdjęcie.
— Hm. — przechylił głowę lekko w bok by lepiej się przypatrzeć. — Nawet podobne. — mruknął wertując jej uśmiechniętą twarz. Jego uwagę również przykuł młodszy Dreyar. Co prawda wiedział jak wyglądał w młodości, ale nigdy nie widział wspólnego zdjęcia z tą kobietą. Miał nieodparte wrażenie, że skądś kojarzył jej twarz. Nie mógł jednak pozbyć się uczucia, że była kimś cholernie ważnym...
Słysząca jego słowa Lucy, aż mimowolnie się uśmiechnęła. Layla zawsze uwielbiała nosić te swoje kokardy we włosach. Była wręcz z tego znana. Lucy również coś po niej odziedziczyła, gdyż często nosiła duże kapelusze. To chyba jednak coś, co dostała od niej w genach. Poczuła jak Dragneel odsuwa się od niej tym samym zabierając przyjemne ciepło jakim nieświadomie ją darzył.
— Natsu, odwieź proszę Lucy do domu. Upewnij się, że trafi tam bez żadnego uszczerbku na zdrowiu, a co do tego całego porwania i przelecenia czyjejś żony, jeszcze sobie porozmawiamy. — odezwał się do niego dość srogo.
— Tsh. Już mówiłem, że nie spałem z niczyją żoną... Jeszcze mnie do końca nie pogięło. — warknął krzyżując dłonie na klatce piersiowej. Zaraz jednak doszła do niego prośba Ojca, więc sięgnął do kieszeni po blister z tabletkami na lokomocje.
— N-nie, ja nie chce robić kłopotu. Wrócę sama. — wtrąciła pospiesznie, zrywając się z krzesła jak poparzona. — Ja zbyt długo się zasiedziałam.
— Nie ma mowy. — stanowczo zaprzeczył Makarov. — Nie robisz żadnego problemu. Możesz mi nie uwierzyć, ale Natsu to jeden z moich najbardziej zaufanych ludzi. Jeśli powiedziałem mu że ma cie chronić to tak będzie, prawda? — zapytał oczekując jasnej odpowiedzi od wspomnianego mężczyzny, jednak nie dostał żadnej odpowiedzi.
Dziewczyna poczuła się niezręcznie zmieszana.
— Dziękuję. — cichutko powiedziała. Jeszcze ostatni raz spojrzała na fotografię i odłożyła ją na jego biurko.
— Nie wiem czy to choć odrobinę cie pocieszy Lucy, ale gdy będziesz miała jakikolwiek problem, drzwi mojego gabinetu będą dla ciebie zawsze otwarte. Pamiętaj o tym. — lekko się uśmiechnął i podrapał po siwym wąsie. — I przemyśl proszę moją propozycję.
— Z pewnością przemyśle. — odparła również poważnie, odstawiając filiżankę. Była zmęczona i roztrzęsiona, nie miała więc siły by się wykłócać, że wróci do domu sama.
— No już, chodź. — warknął Dragneel tym swoim standardowym głosem i skinął w stronę drzwi. Na palcu wskazującym, niecierpliwie kręcił kluczykami od samochodu. Posłusznie poszła za nim, spoglądając w jego plecy, jednak gdy otwierał drzwi, zwróciła się jeszcze do Makarova.
— Proszę dać mi czas. — dodała na odchodne.
— Nie spiesz się dziecko.
Usłyszała za plecami, nim Natsu zamknął za nimi drzwi od jego gabinetu. Makarov jeszcze przez parę chwil się w nie wpatrywał, a gdy kroki za nimi ucichły, wypuścił ciężkie powietrze z płuc i zakrył twarz lekko drżącymi dłońmi.
Właśnie dowiedział się, że jego Złotowłosa Księżniczka została porwana, a potem brutalnie zamordowana. Na dodatek jej ciało zostało poćwiartowane na kawałki i dostarczone pod sam dom. Mało tego, pierwszą osobą, która to widziała była jej własna córka... Okropność.
Wcale nie wiodła bajkowego życia jak to wiele razy próbował się tym pocieszać. Po rozmowie wywnioskował, że Lucy nie znała największego sekretu Layli, a wcale nie była to wiedza, że przynależała do mafii. Najwyraźniej nie chciała, lub nie zdążyła jej o tym powiedzieć.
To nie były wiadomości na jego słabe nerwy. Walczył z tym przez całą rozmowę z Lucy, ale teraz gdy został całkowicie sam, mógł dać upust kumulującym się emocjom.
Rozpłakał się tak, jak nie robił tego od wielu, wielu lat...
Jego najgorsza obawa i koszmar, właśnie stał się prawdą. Prawdą, która nie wiadomo jak mocno by chciał, nigdy w życiu nie będzie w stanie zmienić. Teraz jedyne co mógł zrobić, to bronić jej jedyną córkę i czekać cierpliwie na jej odpowiedź.
Właśnie w tym momencie poprzysiągł sobie, że za jej przyzwoleniem, odnajdzie morderców odpowiedzialnych za śmierć Layli. Nie spocznie póki jego ludzie ich nie dorwą. Nawet na końcu świata.
Zadzierając z Laylą i Lucy, zadzierają automatycznie z samym Makarovem Dreyarem.
Z Białym Diabłem z Los Angeles.
***
Wsiedli do jego prywatnego samochodu. Nie, to była bardziej wygodna i droga limuzyna.
W jej drobny nos uderzył zapach papierosów zmieszanych z nutą wody kolońskiej. Trochę się zdziwiła, bo jak na tak wrednego i pyskatego faceta, wnętrze było idealnie wysprzątane. Co dziwnego, już nie pilnował jej tak jak kiedyś. Nie była niczym związana, ani przypięta kajdankami do drzwi.
Zanim ruszyli, Natsu odczekał parę chwil, a gdy poczuł się dobrze, wyjechali spod podziemnego parkingu. Dragneel załączył cicho radio, ale wydawał się go nie słuchać. Szczerze mówiąc nie miał pojęcia, że Ojciec miał bliską przyjaciółkę, która okazała się być jej mamą.
Nie wiedział również, że opuściła Los Angeles bez żadnego słowa pożegnania. Teraz już rozumiał zachowanie Makarova względem niej. Musiał przyznać, ale Lucy do złudzenia ją przypominała. Choć było parę szczegółów i Ojciec trafnie to zauważył. Lucy miała bardziej zadziorne spojrzenie. Zupełnie nieświadomie, Dragneel dostrzegł że nie posiadała pieprzyka na lewym policzku.
To wszystko tłumaczy jego reakcje, gdy po raz pierwszy przyprowadził ją do jego gabinetu.
Zastanawiało go, czy ta cała Layla przynależała do Fairy Tail? Bo jeśli tak, to było duże prawdopodobieństwo że jego ojciec ją znał. Zmarła okrągłe dziesięć lat temu, huh? Doprawdy, cóż za ironia losu — przyznał gorzko w głębi siebie, a dlaczego? Bo jego ojciec — Igneel również, tylko że w czerwcu. Minęli się o niecałe cztery miesiące. W tym roku minie równe dziesięć lat od jego śmierci...
Usłyszał ciche poruszenie na fotelu obok, więc kątem oka zerknął na jej lewy profil twarzy. Widać było, że jest zmęczona, smutna i przygnębiona. Dostrzegł jak parę razy przez jej ciało przeszedł niekontrolowany dreszcz. Widać źle ją ocenił. Nie miała lekkiego życia, a w dodatku jej mama została porwana i zamordowana.
Ojciec mówił jej że nie powinna istnieć bo nie urodziła się pożądanym synem? Co za bzdurne i puste słowa. Na to wspomnienie złość w nim wzbierała bo ojciec powinien być autorytetem. Bohaterem i wzorem do naśladowania. Powinien budzić respekt, a jednocześnie troszczyć się i chronić swoją rodzinę. Co prawda Igneel opuścił swoją rodzinę w poszukiwaniu pewnej osoby, jednak zanim wyjechał prosił Natsu by dobrze zaopiekował się mamą. Przegryzł język bo miał nie wracać do wspomnień. Spojrzał na ciemne przedmieścia Los Angeles.
Nie zmienia to jednak faktu, że dziewczyna nadal działała mu na nerwy i wkurwiała. Śmiało mógł jej dogryźć czy jeszcze bardziej dobić, jednak wstrzymał się od tego.
Nie odzywali się do siebie, do momentu aż on tego nie przerwał.
— No więc? — zapytał jak na niego spokojnie, kontrolnie spoglądając w boczne lusterko. — Gdzie mieszkasz?
Był już środek nocy. Na granatowym niebie błyszczało wiele gwiazd. W radiu leciały jakieś smętne piosenki, co tylko potęgowało jej marsowy humor. Na ulicach była kompletna pustka.
— Po prostu odstaw mnie pod kawiarnie, sama wrócę do domu... — szepnęła, ale na tyle głośno by on mógł ją usłyszeć.
Prychnął pod nosem i przewrócił oczami.
— W takim razie czeka cie długa noc w moim towarzystwie, a chyba tego nie chcesz, co? — zapytał kąśliwie, gdy stanęli na czerwonych światłach.
— Co masz na myśli? — zapytała po raz pierwszy na niego spoglądając. Ujrzała jego skupiony profil twarzy i nieustępliwy wzrok wbity w drogę, który zaraz potem z lekkością przekierował na nią. Był poważny.
Pod naporem jego przenikliwego spojrzenia spięła wszystkie swoje mięśnie. Dlaczego on po raz kolejny powodował że robiło jej się ciepło? Dziwne i nieznane dotąd uczucie załaskotało ją w podbrzuszu. Poczuła się jak głupia wariatka na sterydach. Nawet głupi język jej się poplątał.
Widząc że nie spieszy jej się z odpowiedzią dodał;
— Będę jeździć do usranej śmierci po całym mieście, dopóki nie podasz mi tego cholernego adresu. Skoro Makarov powiedział, że mam cie dostarczyć pod sam dom, to nie mam innego wyboru.
Jak najszybciej chciała przerwać ten kontakt, więc nerwowo odwróciła wzrok, wlepiając go w boczną szybę od swojej strony.
— Prędzej skończy ci się paliwo. — burknęła w końcu.
— To nie jest problem, stacji mamy od wyboru do koloru. — odparł dość poważnie, ale o dziwo nie krzyczał na nią.
Chwila ciszy.
— O-osiedle Greenwood... na południowym zachodzie. — odpowiedziała z drobnym zająknięciem. Nim się spostrzegła zaczęła kręcić loczka z pasma włosów. Ugięła się bo chciała być już w domu. Nie chciała dłużej przebywać z nim sam na sam.
To była jedna ze średnio zamożnych dzielnic. Czynsze były tam stosunkowo nisko, ale Dragneel był tam kiedyś. Przejazdem, lecz wystarczyło by zapamiętał drogę. Nic więcej nie powiedział i pojechał pod wskazany przez dziewczynę adres.
Lucy spodziewała się, że będzie dla niej jakiś niemiły albo uszczypliwy, tak jednak nie było. Mimo narwanego i dość nieokiełznanego charakteru, prowadził bardzo spokojnie i delikatnie, wręcz z wyczuciem. Jednak swoje własne auto traktuje z o wiele większym szacunkiem niż cudze — pomyślała cierpko.
Gdy podjechali pod blok, załączył kierunkowskaz i płynnie zatrzymał się na poboczu.
— Dzięki. — powiedziała z wdzięcznością i chwyciła za klamkę. Już miała za nią pociągnąć.
— Tylko nie trzaskaj mi drzwiami. — upomniał ją na odchodne, sięgając po papierosa.
Wyszła z samochodu i najdelikatniej jak potrafiła, zamknęła drzwi. Po raz kolejny los się do niej uśmiechnął, bo klucze od domu miała w kieszeniach spodni. Jutro ma wolne, ale mimo to pójdzie po swoją torebkę.
Podeszła do klatki i dyskretnie obejrzała się zza ramienia. Samochód wciąż stał na poboczu, a palący szluga Natsu spoglądał na nią bacznym wzrokiem. Pilnował jej do momentu, aż nie zniknęła za drzwiami wejściowymi. Wtedy ruszył z miejsca i pojechał gdzieś w swoją stronę.
Lucy ruszyła na wyższe piętro z głową pełną wrażeń. Zbyt wiele się działo, zbyt wiele usłyszała i zobaczyła. Do tego skołowane serce niesamowicie łomotało w jej piersi. Zdecydowanie miała dosyć dzisiejszego dnia...
***
Prywatne mieszkanie Ichiyi Vandalay'a Kotobukiego, godzina 5:00 nad ranem.
Przed chwilą wrócił ze swojej ukochanej kawiarni. Zjawił się tam natychmiast po tym, gdy dostał telefon od roztrzęsionej Grace. Ktoś wybił szybę cegłą i uciekł z miejsca zdarzenia, a Lucy przepadła jak kamień w wodę. Nie wzywał policji, ani jeszcze nie poszedł na komisariat.
Ledwo przeszedł przez próg salonu, gdy usłyszał dźwięk telefonu. Zmarszczył brwi, gdy dostrzegł że było dopiero około piątej nad ranem.
— Halo? — zapytał, gdy podniósł słuchawkę.
— A to niespodzianka. — zaśmiała się osoba po drugiej stronie. — Odebrałeś za pierwszym razem.
Usłyszał tak dobrze znany mu głos.
— Nie spodziewałem się osobistego telefonu od ciebie, tym bardziej o tej godzinie. — powiedział, siadając na kanapie. — O co chodzi, Makarov?
— Miałbym do ciebie pewną prośbę, więc od razu przejdę do sedna sprawy. Pracuje u ciebie Lucy, prawda?
Na imię swojej pracowniczki, wyraźnie się zainteresował. Domyślał się, że prędzej czy później starszy Dreyar się o tym dowie.
— Tak pracuje, ale o co chodzi?
— Chciałbym, żebyś miał na oku te dziewczynę. Czuje w kościach, że ktoś może ją obserwować. Póki co, to tylko moje przypuszczenia, ale bardzo cie o to proszę.
Chwila ciszy.
— Dobrze, skoro ty mnie o to prosisz. — zrobił krótką pauzę. — Jednak ja dalej nie wiem o co ci chodzi. Coś jest nie tak z Lucy? Skąd takie domysły, że coś może jej grozić? — zapytał nie bardzo rozumiejąc co jego najlepszy przyjaciel miał na myśli.
— Naprawdę nie dostrzegłeś w niej podobieństwa do Layli? Przecież obydwie są jak jedna kropla wody, na dodatek to nazwisko...
Ichiya zamyślił się moment. Makarov miał rację. Już od pierwszego dnia, gdy zobaczył Lucy miał wrażenie, że stoi przed nim ta sama, słodziutka Layla sprzed lat. Co ciekawe, nawet zapach miały do siebie podobny. Ta sama kwiatowa woń. Dziewczyna była dość nieufna i nie chciała wiele o sobie powiedzieć, a Ichiya nie chciał dodatkowo naciskać. Jak widać zrządzenie losu sprawiło, że trafiła pod nos samego Bossa tego miasta jak i Stanu. To chyba musiało być odgórne przeznaczenie — pomyślał.
— Mówisz, że w końcu spotkałeś Lucy osobiście? Co do twojego pytania, to masz racje. Zauważyłem, że jest łudząco do niej podobna, ale nie chciałem też o to pytać bo nie była skłonna do rozmów o swojej rodzinie. Rozumiesz, nie byłem pewny i nie chciałem być wścibski. Nie wiedziałem jak zareagujesz... — przyznał szczerze i trochę skruszony, ale zaraz spoważniał. — Czy wiesz coś na ten temat...?
— Tak, to jej córka. Dowiedziałem się dosłownie przed paroma godzinami. A tak w ogóle, to chciałem cie też przeprosić za wybitą szybę w kawiarni. Natsu już zajął się odpowiedzialnymi za ten atak, ale to Lucy była ich celem. Jeszcze dzisiaj wyśle do ciebie kogoś z pieniędzmi. Całkowicie pokryje koszty z własnej kieszeni, więc nie musisz się tym kłopotać.
Minęło wiele lat od kiedy po raz ostatni widział Laylę. Makarov był z nią bardzo związany. Była dla niego niemal jak córka bo w końcu sam ją wychowywał prawie od dziecka.
— Nie, naprawdę to żaden problem. Chciałbym jednak, żebyś powiedział mi o tym wszystkim nieco więcej.
Ichiya wiedział dużo o starszym Dreyarze i jego powiązaniach z różnymi ludźmi, jednak nie wielu wiedziało, że się znają. A byli przyjaciółmi praktycznie do samego początku.
— Dobrze, spotkamy się na dniach i mniej więcej opowiem ci jak wygląda sytuacja. Chciałbym jednak, żeby nasza rozmowa pozostała sekretem. Wygląda na to, że Lucy nie wie wszystkiego o Layli i nie mówię tutaj o jej przynależności do FT. Nie chce, żeby dowiadywała się szczegółów w jakiś dziwnych okolicznościach, lub przez przypadek, dobrze? Ta sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana...
— Oczywiście, masz moje słowo. Dobrze wiesz, że nasze rozmowy są między nami, ale mam do ciebie jedno pytanie. — mówiąc to całkowicie spoważniał.
— Jakie?
— Wiesz co się stało z Laylą? — dopytał. — Gdzie ona jest?
Wymowna cisza.
— Jesteś tam? — zawołał dla pewności, czy nie utracił połączenia.
Minęło parę sekund, a Ichiya poczuł napięty niepokój.
— Layla nie żyje. — usłyszał nad wyraz grobowy głos Dreyara. — Została zamordowana 1 marca 1951 roku, dziesięć lat temu.
C.D.N
______________
Mówiąc całkowicie szczerze to parę razy mi się łezka w oku zakręciła gdy to pisałam ;/...
A i jeszcze jedno, rozdziały będą pojawiać się raczej nieregularnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro