Tom II, Rozdział 4. Magnat Stalowy.
Dedyczek leci do Safira_StarDragon AraiaVapiro Olimeczka <3
Dziękuje wszystkim, którzy czytają moje denne wypociny, komentują i gwiazdkują xD <3 <3
Rozdział miał być w sobotę, ale piątek też chyba spoko ^.^'
____________________________________
26 marzec, kawiarnia Blue Pegasus, godziny późno wieczorne.
Heartfilia wraz z Grace miały dzisiaj późną zmianę. Dzień minął bardzo spokojnie, a mimo to Lucy była w wyjątkowo podłym humorze.
Dzień temu czyli w piątek, zaliczyła swoją pierwszą w życiu randkę, która delikatnie mówiąc nie należała do udanych. Ba! Wciąż zachodziła w głowę — jak w ogóle mogło do tego wszystkiego dojść?! Minęło dopiero około pół roku, a ona po raz kolejny spotkała na swojej drodze tego mężczyznę. Czy taki nieoczekiwany zbieg okoliczności można nazwać cholernym pechem? Chyba tak..
Gdy już myślała, że będzie miała życiowy spokój, on niespodziewanie wyrasta przed nią jak trujący grzyb po deszczu. I to jeszcze w operze! Nie miała pojęcia, że tym najlepszym przyjacielem o którym Gray tyle razy jej wspominał był właśnie Natsu. Ciekawe czy Fullbuster wiedział, czym zajmuje się na boku jego kumpel? A może oni obydwoje są przestępcami i w tym siedzą? Sama już nie wiedziała, ale jedno wie na pewno; następna randka z Grayem definitywnie nie wchodziła w grę i koniec.
Zaraz po konfrontacji w operze, wybiegła stamtąd niczym strzała. Mimo, że rzuciła mu kwiatami prosto w twarz, nie pobiegł za nią. Zresztą nawet gdyby pobiegł to w końcu zgłosiłaby to na policje. Nie ma ludzi nietykalnych. Niemożliwe przecież, żeby ten debil wszędzie miał wtyki...
Po feralnym spotkaniu, pierwsze co zrobiła to udała się do Levy. Na pytanie co tak szybko, odpowiedziała, że Grayowi wypadło coś nagłego i nie mógł się zjawić. Nie chciała wprowadzać najbliższej przyjaciółki w cały ten bajzel bo ona była dla niej niemal jak rodzina. Oczywiście McGarden była oburzona do granic możliwości, ale koniec końców dobrze się Lucy zaopiekowała. Zjadły razem tony niezdrowych i wysokokalorycznych lodów, wypiły tani alkohol, oglądały jakieś bzdurne telenowele i dobrze się przy tym bawiły. Jednym słowem babski wieczór jako nagroda pocieszenia, ale było warto.
Heartfilia mocniej zacisnęła dłonie na drewnianym kiju i zagryzła dolną wargę. Była rozjuszona jak dzikie zwierze, co w jej przypadku było niebywałą rzadkością. Z całej siły szorowała kafelki mopem, a stojąca za ladą Grace spoglądała na nią z zaciekawieniem na twarzy.
— Ej Lu. — zaczęła dość niepewnie przez zmieszany uśmieszek. — Nie zrobisz ty dziury w podłodze?
— Co? — zapytała jakby wyrwana z letargu, spoglądając na swoją koleżankę. Dopiero po chwili doszło do niej, że szoruje to samo miejsce od chyba dziesięciu minut. — Ah wybacz, zamyśliłam się. — odparła siląc się na lekki uśmiech.
— Wszystko w porządku? — zapytała z troską, widząc jak Heartfilia bije się ze sobą w myślach już od samego początku zmiany. Wcześniej nie chciała o to pytać bo w lokalu był dość spory ruch, ale teraz przed zamknięciem było kompletnie pusto.
— Tak. — wzdychnęła głośno — Przepraszam, po prostu... — urwała na chwile zamyślona — Źle dzisiaj spałam i wstałam lewą nogą. — uznała, że cała podłoga lśniła niczym lustro, więc wzięła wiadro z brudną wodą oraz mopa i poszła na zaplecze.
— W ogóle słyszałaś o tym? — zaczęła Grace, gdy tylko Lucy wyłoniła się drugiego pomieszczenia.
— O czym? — zapytała podchodząc do lady.
— Jakiś milioner sfinansował budowę przedszkola dla dzieci w centrum miasta. — mruknęła sięgając po gazetę i jednocześnie oblizując palce po czekoladzie, którą od jakiegoś czasu podjadała — Nie widziałaś dzisiejszego wydania?
— Nie, jakoś nie miałam głowy ani ochoty na czytanie... — mruknęła, jednak mimowolnie zerknęła na nią i doznała szoku. Z prędkością światła chwyciła gazetę w obydwie dłonie i wlepiła wielkie oczy w tytuł oraz zdjęcie na pierwszej stronie. Zamrugała parokrotnie, jak gdyby nie wierzyła w to co właśnie widzi.
— Makarov Dreyar, publicznie tytułowany jako ,,Stalowy Magnat''? — cicho szepnęła wodząc po tekście. — Olbrzymie wpływowy człowiek w całym stanie Kalifornia i jak również właściciel wielu kamienic i budynków przemysłowych w centrum Los Angeles...
Dalej nie czytała bo ujrzała tego miłego dziadka u którego była parę miesięcy temu. Ich szefa, który kazał ją opatrzyć, umyć, dać świeże ubrania i wypuścić na wolność. Głośniej przełknęła ślinę co nie umknęło uwadze Grace.
— Co to za reakcja, Lu? — zapytała przez śmiech. — Nie gadaj, że gościa znasz.
— Nie. — pokiwała głową przecząco — Nie widziałam go nigdy w życiu. — odparła próbując opanować drżące z emocji dłonie bo przecież nie powie jej prawdy. Makarov Dreyar? Pierwszy raz słyszała to imię i nazwisko. Był właścicielem wielu nieruchomości na terenie całego Los Angeles jak i Stanu? Zaśmiała się gorzko w myślach. Chyba mało kto wie, jakie jest jego prawdziwe oblicze i czym prawdziwie się zajmuje. Ciekawe skąd miał pieniądze na to wszystko bo chyba nie ze sprzedaży waty cukrowej... Wydawało jej się jednym wielkim przekrętem.
— Więc czemu tak nerwowo zareagowałaś? — Grace dalej ciągnęła temat i podparła się rękoma na biodrach. Ten jej przebiegły uśmieszek i świdrujące spojrzenie doprowadzało ją do jeszcze większej złości. Była dość wścibską osobą, a ta cecha u ludzi bardzo jej nie odpowiadała.
Lucy przewróciła teatralnie oczami.
— Nie, ja wcale... — nagle urwała, bo w tym momencie w lokalu dało się usłyszeć głośny huk, a potem odgłos tłuczonego szkła.
— Co jest!? — krzyknęła spanikowana Grace, która gwałtownie spojrzała w kierunku hałasu.
— Włamywacz? — zawołała zmieszana Heartfilia. Dostrzegła ogromną dziurę w szybie oraz coś leżącego na podłodze, wśród wielu przezroczystych odłamków. Zmarszczyła gniewnie brwi i niczym oparzona wyrwała w tamtym kierunku. Wybiegła na zewnątrz lokalu, rozejrzała się po ulicach, ale nikogo tam nie było, a sprawca musiał szybko zbiec. Przestraszona wróciła do środka. Schyliła się, biorąc do ręki dużą bordową cegłę na której widniał napis ,,Szmata''. Przeraziła się i to nie na żarty.
— Ktoś celowo wybił szybę! — krzyknęła jej koleżanka podbiegając bliżej. — Lu, musimy zadzwonić na policje i natychmiast to zgłosić. I jeszcze do Pana Ichiyi żeby jak najszybciej tu przyjechał.
Lucy spoglądała na cały ten bałagan, a potem na cegłę z napisem. W jej głowie rodziły się pytania; kto mógł to zrobić i po co? Wtedy przypomniała sobie jej niedawną konfrontację z Natsu. Czy to możliwe by w taki sposób chciał ją nękać? Już wczoraj wydawało jej się, że ktoś ją śledził w drodze do domu. Może to jednak nie było tylko przeczucie? Momentalnie złość w nią wstąpiła. Nie może być tak, że skoro ten pajac nie może jej zabić to będzie jej uprzykrzał życie! Mocniej zacisnęła zęby i pięść.
— Grace, natychmiast zadzwoń do pana Ichiyi i powiadom go o całym tym zajściu. Ja muszę gdzieś wyjść... — warknęła i nie czekając na jej odpowiedź, wybiegła z kawiarni niczym strzała. Nie dbała o to że była w krótkiej spódniczce i przewiązanym wokół bioder fartuszku. Zerwała się tak jakby od tego zależało jej życie.
— Ej Lucy! Dokąd idziesz? Czekaj...!
Zdeterminowana i wściekła zarazem, nawet nie zwróciła uwagi na krzyki Grace.
Ona tak tego nie zostawi i tym razem nie popuści mu. Nie była głupia, więc dobrze zapamiętała drogę do biura tego całego ich szefa. On sobie funduje przedszkole, a nie może zapanować nad występkami własnego człowiekiem? Może i w operze ją poniosło i zareagowała zbyt impulsywnie ciskając bukietem w jego twarz, ale to nie upoważnia go do tego by próbować ją zastraszać, ani tym bardziej terroryzować. Dragneel zachowywał się bezczelnie, gorzej jak tchórz! Wściekła jak osa, z tą myślą udała się w stronę budynku Makarova Dreyara, zwanego również Magnatem Stalowym.
***
Główna siedziba Fairy Tail, godzina 21:20.
Nie licząc Ojca w swoim gabinecie, w siedzibie było już pusto. Kinana źle się dzisiaj czuła, więc poszła do domu dużo wcześniej niż zwykle. Naprutego Gildartsa nie widział już od jakiegoś czasu. Rudzielec zabawiał się teraz w dobrego ojca i dziadka, więc opiekował się Caną i jej nowo narodzonym dzieckiem. Natsu trochę żałował bo chętnie napiłby się z nim dobrego alkoholu, jednak rozumiał jego priorytety. W tym momencie dla Clive rodzina była najważniejsza.
Musiał się jednak do czegoś przyznać. Mimo, że przez wiele osób z zewnątrz był postrzegany jako nieczuły, to martwił go stan zdrowia Makarova. Wydawał się momentami jakby nieobecny i czymś przybity. W prawdzie dostrzegł to już dużo wcześniej, lecz z upływem miesięcy ten stan się pogłębił. Natsu nie wiedział czym spowodowane to było, ale słyszał od Mystogana, że jego serce jest coraz słabsze i że powinien przystopować z kierowaniem mafią. Mniej stresu, więcej odpoczynku i długich spacerów na świeżym powietrzu.
Starszy Dreyar zarzekał się, że czuje się świetnie i żeby nie zawracali sobie nim głowy. Nawet sama Tytania — Erza próbowała go namówić, żeby odpoczął i dał sobie na wstrzymanie, jednak jej przekonania na nic się zdały, bowiem Ojciec nie chciał jeszcze przekazywać władzy.
Natsu miał dziwne wrażenie, że Makarov zaczął podupadać na zdrowiu od dnia w którym w siedzibie pojawiła się ta blond krowa. Czy to możliwe, by to ona miała z tym jakiś związek? Do dziś pamiętał jego ,,dziwną'' reakcję na jej widok. Naturalnie, później zapytał go o to, ale jak się mógł spodziewać, nie dowiedział się niczego konkretnego. Nie podobało mu się to wszystko.
Dragneel dopiero co wrócił z akcji w terenie. Musiał jechać sam co było rzadko spotykane bo zwykle wszędzie zabierał ze sobą Fullbustera. Ten jednak wybył na cholera wie jaką misję poza granicami miasta z młodszym Dreyarem.
Wracając do siebie, miał ściągnąć haracz od jakiegoś właściciela sklepu, który zalegał z opłatą za parę miesięcy. Ojcu przestało się podobać czekanie i jego cierpliwość osiągnęła granice. Poprosił więc Dragneela, by się tym niezwłocznie zajął. Wystarczyło tylko to że pojawił się w progu drzwi, a obsrany właściciel już wiedział z kim ma do czynienia.
O dziwo, nie obyło się bez drobnego spuszczenia wpierdolu, jednak jeden cios z pięści prosto w nos w zupełności załatwił sprawę. Natsu odzyskał zaległe pieniądze plus odsetki co niezmiernie go usatysfakcjonowało. Właśnie w tym momencie był w siedzibie głównej, by dostarczyć przesyłkę dla Makarova.
Po całej tej sprawie w operze próbował się skontaktować z Grayem jednak chłop przepadł jak kamień w wodę. Wkurwiony wyszedł stamtąd i swoje kroki skierował do jakiegoś zajebistego klubu. Nie miał ochoty na seks, a jedynie porządnie się napić przy barze. Tak też właśnie zrobił. Oczywiście jak zwykle zaczepiały go jakieś namolne małolaty, ale szybko je zbył po swojemu. Bez zabijania bo nawet on miał jakieś zasady i nie strzelał do kobiet jeśli nie był do tego ostatecznie zmuszony.
Wciąż zachodził w głowę jak Grayowi mogła się spodobać ta... blond pinda. Co on takiego w niej widział? Nie poprawka — co wszyscy w niej widzą? Nie była jakoś specjalnie ładna, a przynajmniej on nie widział w niej niczego na czym mógłby zawiesić wzrok. Zwykła, szara mysz w pobliżu której wybuchają wszystkie samochody. Była pechowa, a wokół niej działy się same nieszczęścia.
Dotknął swojej szyi na której jeszcze wczoraj miał rysę. Był człowiekiem nie do zdarcia, a jego ciało bardzo szybko się regenerowało, więc dziś nie było już po tym śladu. To przeklęte babsko śmiało w niego rzucić bukietem. To było niewybaczalne, naruszyło jego dumę i przestrzeń cielesną. Nieświadomie napiął szczękę.
Nie, nie będzie wracał do tego myślami bo tylko niepotrzebnie się wkurwiał. Była nietykalna bo sam wielki Makarov stanowczo się w tej kwestii wyraził. Mimowolnie zacisnął pięści i pokręcił głową na boki chcąc wyrzucić to z pamięci.
Zszedł po schodach i przeszedł przez pustą część barową. Przez chwile myślał czy by się nie napić, ale był samochodem, więc lepiej nie ryzykować. Jeszcze by tego brakowało, żeby po pijaku rozwalił sobie nową brykę...
Zdegustowany poprawił marynarkę i wbił jedną dłoń w kieszeń. Właśnie kierował się w stronę głównego wyjścia z budynku. Miał dużo planów na wieczór, a mianowicie powrót do domu, wzięcie prysznica, gulnięcie kielona i dłuugie spanie. Był już zmęczony tym wszystkim i potrzebował porządnie odespać.
Ledwo zdążył położyć dłoń na pozłoconej klamce, gdy drzwi gwałtownie otworzyły się z drugiej strony. Zupełnie nie spodziewający się tego Dragneel został uderzony prosto w nos i dosłownie przyciśnięty w ścianę. Zdezorientowany i wściekły jednocześnie, ledwo zdążył uchylić powieki, gdy przed twarzą mignęły mu pasma dziwnie znajomych, długich blond włosów.
Odruchowo złapał się za krwawiący nos i powiódł wzrokiem za osobą, która śmiała go staranować i nawet tego nie zauważyć. Od razu ją rozpoznał i aż krew mu zawrzała z wściekłości. Jeszcze tej tu brakowało na dokładkę.
— Ej, co ty wyprawiasz do cholery!? — krzyknął za nią, ale ona nawet nie zwróciła na niego uwagi. Z istnym zacięciem na twarzy i z jakąś przeklętą cegłą w ręce, gnała prosto w kierunku schodów prowadzących na piętro budynku. — Co ty tu robisz?!
Zawołał za nią ponownie, ale ona zdawała się traktować go jak powietrze. Szybko zrozumiał, że kierowała się w stronę gabinetu Ojca. Mało tego, ta idiotka miała ze sobą dużą cegłę i cholera wie co chodzi jej po tej durnej głowie. Nie bacząc na lecącą krew z nosa, w razie czego wyjął pistolet zza pasa i pospiesznie ruszył w ślad za nią.
— Nie wolno ci tam wchodzić! — zawołał, gdy wbiegając po schodach zauważył jak jej postać znika za dużymi drzwiami. Przeklął w myślach i przyspieszył.
***
Lucy zapukała do drzwi i nie czekając na pozwolenie, śmiało weszła do gabinetu Makarova Dreyara. Dostrzegła go siedzącego za biurkiem i wypełniającego jakieś papiery. Gwałtownie wyrwany ze swojej pracy, poderwał wzrok ku górze, a gdy dostrzegł kto jest jego gościem, wyraźnie się zdziwił i zastygł w bezruchu. Tuż za nią do środka wparował zziajany Dragneel z lecącą krwią z nosa, którą próbował ścierać rękawem marynarki. W drugiej ręce, asekuracyjnie trzymał broń.
— A co ty tu robisz? — zapytał pospiesznie odkładając pióro w kałamarz. Ta dziewczyna była ostatnią, którą spodziewał się ujrzeć w swoim gabinecie. A może nawet i w życiu?
Rozjuszona Heartfilia podeszła prosto do jego biurka i z głośnym hukiem położyła na nim cegłę.
— Finansuje pan budowę przedszkola dla dzieci, ale swoich ludzi to już nie umie przypilnować? — ryknęła spoglądając prosto w zdezorientowane oczy starca. — To już jest szczyt tchórzostwa. — dodała.
— Ale nie rozumiem o czym ty mówisz dziecko. — odpowiedział spokojnie, aczkolwiek marszcząc podejrzliwie brwi.
— Nie życzę sobie takiego nękania ze strony pana człowieka! Rozumiem, że może mnie nienawidzić, ale zbicie szyby cegłą w kawiarni w której pracuje to już jest szczyt bezczelności.
Lucy wskazała podbródkiem na leżąca przed nim rzecz, którą tu przyniosła. Dreyar dostrzegł widniejący na niej napis ,,Szmata''.
— Co to ma znaczyć? — zmarszczył brwi i po raz pierwszy odezwał się sroższym tonem.
— Tego właśnie chce się dowiedzieć. Może Pan mi to wytłumaczy i zapyta o to tego różowego pajaca? — zapytała podbierając się rękoma na biodrze. Dopiero teraz zauważyła, że obok niej z wymalowaną furią stoi Dragneel. Już wcześniej słyszała jak się wydziera za nią, ale nie miała czasu na jego chore zagrywki. Chciała załatwić tę sprawę osobiście z jego szefem, a potem szybko stąd iść. — Nie musiałeś się do tego posuwać. — fuknęła z wyrzutem, spoglądając na niego kątem oka.
— Co? — zapytał zbity z pantałyku, mierząc się z nią na ostre spojrzenia. — O czym ty pieprzysz, durna kobieto?! — warknął tracąc nerwy i chowając pistolet za marynarkę. Nie dość, że wyzywa go od różowego pajaca to jeszcze zarzuca mu wybicie jakiejś szyby w podrzędnej kawiarni! Bolał go nos. Po raz kolejny w życiu spowodowała, że leciała mu krew.
— Natsu! — Makarov uniósł się znad swojego biurka, po raz pierwszy spoglądając na stojącego tuż obok niej mężczyznę. — Natychmiast wytłumacz mi co to wszystko ma znaczyć?
Obydwoje jak na rozkaz, twarze zwrócili w jego kierunku.
— Nie mam pojęcia o czym ona mówi! — warknął na swoją obronę.
— I dlaczego ubrudzony jesteś krwią, do cholery!? Co się znów stało? — zapytał spoglądając na parę czerwonych kropel na jego śnieżno białej koszuli.
— No jak to co? — mruknął spoglądając z ukosa na Heartfilię. — Paniusia jebnęła mnie drzwiami i nawet tego nie zauważyła. — warknął pretensjonalnie po raz kolejny przecierając nos rękawem. — Wolałem za nią, ale nie odwróciła się.
— Nie widziałam cie... — fuknęła krzyżując ręce pod dużym biustem. Fakt faktem, serio go nie widziała.
Bezradny Makarov oparł łokcie na biurku, przymknął powieki i złapał się za głowę po obydwóch stronach. Lucy oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi stała w ciszy i spoglądała na starca. Ten w końcu poderwał swój wzrok, z którego biła czysta powaga.
— Natsu, czy to ty jesteś za to odpowiedzialny? — zapytał całkowicie poważny.
Mężczyźni przez chwile mierzyli się spojrzeniami. I jeden i drugi był zdeterminowany.
— Nie. — odparł równie grobowym głosem. — Nie mam z tą sprawą nic wspólnego.
— Jesteś absolutnie pewny? — dopytał dla stu procentowej pewności.
— Tak. — jego twarz również wyrażała czystą powagę.
W gabinecie panowała cisza jak makiem zasiał.
— Dobrze. — usłyszawszy te odpowiedź, Dreyar na powrót przymknął powieki. Splótł dłonie pod podbródkiem i wyglądał na głęboko myślącego nad tym wszystkim. Dragneel był jaki był, jednak bez zastrzeżeń wierzył w jego słowa. Wiedział, że powiedział prawdę. Teraz było coś innego, co go zastanawiało. Skoro to nie on był za to odpowiedzialny, to kto? Już zbierał się by coś powiedzieć, gdy Natsu mu przerwał.
— Tsh. — prychnął. — Tak poza tym, to ja napisałbym ,,gruba krowa'', a nie jakaś szmata... — warknął spoglądając na dziewczynę z cynicznym uśmieszkiem. — Widzisz? Najwyraźniej nie tylko mnie zaszłaś za skórę. — z satysfakcją spoglądał na jej rozjuszoną i naburmuszoną twarz.
— Jesteś nienormalny! — zwróciła się do niego, zaciskając pięści wzdłuż swojego ciała. Widzący jej wzburzenie Dragneel, szerzej się uśmiechnął. Bawiło go to. On również zwrócił się do niej całkowicie przodem i arogancko zadarł podbródek ku górze, spoglądając na nią z wyższością. Obydwoje wymieniali się teraz gniewnymi spojrzeniami. — Pomijając fakt, że omal nie zabiłeś mnie na pasach, a potem zmusiłeś do kurwienia się w Mermaid Heel to potem groziłeś śmiercią mnie i ludziom z mojego otoczenia. To już jest czysty debilizm! — po raz pierwszy wykrzyczała to co leżało jej na sercu. Emocje wzięły nad nią górę. Musiała zadzierać głowę ostro do góry bo był od niej dużo wyższy. Widziała to rozbawienie i egoizm w jego tęczówkach co tylko potęgowało jej złość. Ten jego przebiegły uśmieszek doprowadzał ją do białej gorączki i podsycał emocje. On wyraźnie sobie z niej kpił, nawet przy swoim szefie!
Słyszący to Makarov z niedowierzaniem obrzucił Dragneela pretensjonalnym spojrzeniem.
— Ty gruba p... — już chciał się jej zripostować, ale przerwał mu głos Ojca.
— Jak to potrąciłeś ją na pasach, chyba nie słyszałem o tym? — zaczął marszcząc groźnie brwi. — A w dodatku jej groziłeś?! — uderzył pięścią w biurko powodując niemały huk. Uniósł swój głos na tyle ostro, że stojąca nieopodal Lucy zrobiła krok w tył.
Mimo, że jego wygląd sugerował miłego i sędziwego starca, to gdy był wściekły brzmiał naprawdę strasznie. Zacisnęła usta w wąską linie. Czyli jednak Makarov nie wiedział całej prawdy... Właśnie sobie zdała sprawę, że nieświadomie go wkopała. Usłyszała prychnięcie Dragneela, który swoją głowę odwrócił gdzieś w bok.
— To akurat nie moja wina, że wpadła mi pod koła...
— Jak to nie twoja, gdzie ty masz oczy?! — oburzyła się. — Miałam zielone światło, a ty pędziłeś grubo ponad 60 kilometrów na godzinę i to w strefie zabudowanej.
— Tsh. Mam oczy dokładnie tam gdzie powinienem mieć. Nie moja wina, że nie przykuwasz odpowiedniej uwagi. — wzdrygnął ramionami i przymknął powieki. — W ogóle nie wyróżniasz się z tłumu. Jesteś szara jak ten cały matłoch na ulicach.
— Ty..! — zawołała i chciała dodać coś jeszcze, ale uznała że nie będzie brała w tym udziału. Ledwo się powstrzymywała, ale w końcu głupim ludziom się ustępuje.
W gabinecie po raz kolejny zrobiła się ciężka i napięta atmosfera. Lucy stwierdziła, że i tak nie ma się co z nim kłócić. Natsu uparty był jak wół i nigdy nie przyzna się do swojego błędu. Przypomniało jej się coś jeszcze ważnego. Nie mogła tego zignorować.
— W dodatku wczoraj byłam obserwowana... — niepewnie zaczęła. — Ktoś chodził za mną, gdy wracałam z pracy. Jestem pewna, że to wasza sprawka, a w szczególności jego. — warknęła znacząco wskazując na Dragneela.
— Już mówiłem, że nie mam z tym nic wspólnego. — pulsująca żyłka pojawiła się na jego czole. — Myślisz, że jesteś pępkiem świata? Że zawracałbym sobie głowę kimś takim jak ty? Pff, dobre sobie! — oburzony napiął chyba każdy możliwy mięsień w swoim ciele. Ta kobieta działała mu na nerwy bardziej niż jakakolwiek inna. Chyba nawet nie dorównywała samej Lisannie.
— Spokój. — warknął jak dotąd milczący Dreyar. Teraz zwrócił się ku dziewczynie. — Zapewniam cie, że żaden mój człowiek tego nie zrobił.
Ufał Dragneelowi i wiedział, że to nie była jego sprawka. Wiedział także, że to nie Fairy Tail było za to odpowiedzialne bo nikomu nie nakazał jej szpiegowania. Ktoś musiał obrać to dziewczę na celownik, pytanie tylko kto i w jakim celu? Chodzenie za kimś to jeszcze nic, ale groźby i wybijanie szyby w miejscu pracy? To zdecydowanie mu się bardzo nie spodobało. Spoglądając na jej rozjuszone oblicze, nadal nie mógł pozbyć się wrażenia, że stoi przed nim ta sama Layla sprzed lat. Nie był głupi, domyślał się, że dziewczyna może być jej córką, lub ktoś bardzo blisko spokrewniony, lecz o to nie zapytał. Jeszcze nie miał na tyle odwagi, a to był dopiero drugi raz gdy widzi ją na oczy. Nie chciał jej spłoszyć i mieszać jeszcze bardziej. Już wystarczy że natknęła się na Natsu. Z tego co zdążył zaobserwować, ich relacje nie wyglądały na dobre, jednak nie miał pojęcia co dokładnie między nimi zaszło. Mimo odbytej rozmowy, wygląda na to, że nie wiedział wszystkiego i dowiadywał się coraz to ciekawszych smaczków...
— Masz może jakiś wrogów? Domyślasz się kto może być za to odpowiedzialny? — zapytał po chwili.
— Nie. — odparła niemal natychmiast. — Wiodłam spokojne życie, dopóki ten gamoń nie potrącił mnie na pasach ponad pół roku temu. Od tamtego momentu to wszystko się zaczęło.
— Rozumiem... — wtedy swój srogi wzrok przerzucił na stojącego obok niej Dragneela. Miał skrzyżowane ręce na klatce piersiowej i gołym okiem było widać, że wprost kipiał ze złości. Dreyar dosłownie przez chwile miał wrażenie, że stoją przed nim Layla i Igneel za młodych lat. Ah, gdyby on tylko widział co i z kim wyczyniał jego syn... Chyba by się w grobie przewrócił.
Makarov głośniej wypuścił powietrze z płuc i rozmasował sobie skronie. Czuł, że nie może pozwolić by dziewczynie stała się jakakolwiek krzywda. Tym bardziej jeśli jego przypuszczenia okażą się prawdziwe, zrobi wszystko by włos jej z głowy nie spadł.
— Natsu, miej na nią oko. Pilnuj proszę, żeby nic jej się nie stało.
Dokładnie zarejestrował ten moment i ich o dziwo zgodne reakcje. Spojrzeli na niego z takim wyrzutem, że aż miał cholerne uczucie dejavi.
— Wykluczone! Chyba sobie żarty stroisz... — ryknął Natsu, który zdążył już opanować krwotok z nosa. — To ostatnia rzecz na świecie, jaką chciałbym zrobić!
— Nie ma mowy! Już mówiłam, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. — uniosła się i odwróciła na pięcie. Wyminęła Dragneela, krzyżując z nim zacięte spojrzenie i dodała na odchodne. — Nie chce tego opalonego mordercy widzieć na oczy! — uniosła głos i wybiegła z gabinetu.
Usłyszawszy jej słowa i obelgi już otwierał usta by coś jej odgryźć, ale wtedy stanowczy głos Dreyara sprowadził go na ziemie.
— Leć za nią. Jeszcze nie skończyłem rozmowy. — mruknął kiwając do niego samym podbródkiem.
Chcąc nie chcąc, Natsu przeklął w myślach i pospiesznie ruszył za dziewczyną. Mając na uwadze jego ostatnie problemy ze zdrowiem stwierdził, że nie będzie mu dodatkowo dokładał.
Makarov został sam w gabinecie. Mimo całej tej sytuacji, na wspomnienie naburmuszonej twarzy dziewczyny, uśmiechnął się półgłębkiem. Znów wpadł w ten dziwny stan nostalgii.
— Nie tylko oczy ma bardziej zadziorne, ale i charakterek. — mruknął sam do siebie, sięgając po ulubione cygaro. Teraz czekał w spokoju, aż Natsu mu ją tu przyprowadzi.
C.D.N
_______
Jak będziecie grzeczni to next rozdział pojawi się w tą sobotę, albo niedzielę bo niestety, ale jest trochę krótszy ;* Jego tytuł to : Uciekinierka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro