Tom II, Rozdział 20. Zupny armagedon...?
A co tam, łapcie... Sorry, ale nie miałam pomysłu na tytuł XD
Mam wrażenie, że poprzedni rozdział był bez polotu... To teraz postaram się wam to wynagrodzić x'D
_______________________
4 miesiące później
Niepowstrzymany czas mijał tak szybko, że nim się obejrzała, minęły ponad cztery miesiące. Lucy wciąż sumiennie pracowała w archiwum i dbała o swoich nowych przyjaciół. Coraz lepiej odnajdywała się w zupełnie nowej dla niej rzeczywistości. Wstawała wcześnie rano, a wracała zapracowana późnym wieczorem i tak przez cały czas. Znacznie zwiększyła intensywność pobieranych nauk u Mystogana w szpitalu i była naprawdę coraz lepsza.
Kinana dość często odwiedzała Lucy podczas pracy i przynosiła jej ulubioną szklankę letniego mleka za co dziewczyna była jej wdzięczna po stokroć. Obydwie świetnie się dogadywały, a nie raz śmiały do rozpuku. Nim się spostrzegły, dziewczyny stworzyły między sobą coś w rodzaju dobrego koleżeństwa.
Ze względu na to że Lucy prowadziła dość intensywny tryb życia, Makarov zaproponował by zabierała swojego białego przyjaciela ze sobą do siedziby i że nie ma ku temu żadnego sprzeciwu. Tak więc od pewnego czasu, w pracy towarzyszy jej Plue. Pies był grzeczny i spokojny i nie raz bawił się z samym Makarovem, Fullbusterem, czy nawet Dragneelem, którego Plue uwielbiał chyba bardziej niż kogokolwiek innego. Poważnie, gdy tylko go słyszał lub widział to od razu na niego skakał i nie odpuszczał, póki nie został porządnie wygłaskany.
Heartfilia zastanawiała się dlaczego upatrzył sobie akurat jego, ale tłumaczyła to sobie tym, że gdy go wtedy odnaleźli na ulicy, został okryty marynarką, która z pewnością była przesiąknięta jego zapachem. To dlatego pies musi go tak dobrze kojarzyć i męczyć przy każdej możliwe okazji.
Co do tolerancji i zachowania Natsu wobec Lucy, sytuacja również znacząco się zmieniła, a ich z początku tragiczne relacje, znacząco się poprawiły. Po wyboistych początkach, mężczyzna odpuścił i teraz można powiedzieć, że traktuje ją jak pozostałych członków organizacji. Co prawda jego cięty charakterek pozostał niezmienny, ale nie dokucza dziewczynie aż tak dużo jak kiedyś. No, może trochę, jednak wygląda na to że życie się zmienia i biegnie ku lepszemu...
***
26 październik, Park w zachodniej części Los Angeles, wczesny ranek
Z każdym kolejnym miesiącem, tygodniem i dniem robiło się coraz zimniej, jednak jemu to nie przeszkadzało. Jako że nie lubił marnować czasu, Natsu wstał po piątej rano, napił się mocnej kawy, przebrał w wygodne dresy i postanowił pójść pobiegać. Aktualnie siedział na jednej z wielu ławek w centrum parku i palił papierosa. Musiał sobie zrobić przerwę bo nawet ktoś taki jak on potrzebuje chwili by odsapnąć.
Z twarzą bez emocji spoglądał na spowite mleczną mgłą jezioro i plątających się nieopodal niego ludzi, którzy a to wyprowadzali psy, a to po prostu ucinali sobie spacer.
Mimo że Dragneel był nałogowym palaczem to zawsze dbał o kondycję i formę. Nigdy nie szukał wymówek i sumiennie trenował w każdej wolnej chwili. Próbował wyciągnąć ze sobą Graya, jednak on nie jest typem rannego ptaszka i dla niego życie zaczyna się dopiero po dziesiątej ,,rano''. Zrezygnowany stwierdził, że nie będzie na niego czekał, więc udał się sam.
Dopalił papierosa i przygasił go na popielniczce obok kosza. Po paru minutach nic nie robienia uznał, że szkoda czasu na siedzenie na dupie bo przecież nie po to tu jest. Z tymi oto myślami, żwawo poderwał się na równe nogi i chcąc ruszyć dalej, zrobił skłon do dołu by się rozciągnąć, a wtedy zobaczył że ma rozwiązane sznurowadło. Apatycznie przewrócił oczami.
— Co za upierdliwość — mruknął kucając i wiążąc je ponownie. Gdy już skończył i chciał się wyprostować, usłyszał za plecami zbliżający się odgłos uderzających o trawę łap, a potem poczuł jak coś wpada na niego z niemałym impetem. Zaskoczony mężczyzna ledwo zachował równowagę. Podtrzymując się jedną dłonią o chodnik, odwrócił twarz, a w wtedy spotkał się z rozradowanymi ciemnymi, psimi oczami i jego mokrym językiem. Oczywiście Natsu natychmiast go rozpoznał i energicznie zaczął tarmosić po białej sierści.
— Cześć Plue, a co ty tu robisz, przyjacielu? — zapytał rozbawiony na co niemogący opanować się z radości pies ponownie zaczął lizać i trącać go zimnym nosem po policzku. Ciągle machając ogonem, zaczął na niego skakać i dopominać się pieszczot, których Dragneel nigdy mu nie szczędził. Śmiejąc się i wygłupiając z Plue, Natsu dostrzegł leżące obok nóg czerwone frisbee. — Sam byś sobie go nie rzucił, a więc gdzieś musi być Lucy, prawda? — w odpowiedzi na jego pytanie, pies wesoło szczeknął i oblizał się.
Podnosząc je z ziemi, zaczął rozglądać się dookoła w poszukiwaniu jego właścicielki. Nieznacznie zmrużył oczy, a wtedy dostrzegł ją stojącą w oddali. Jego uśmiech zniknął równie szybko jak się pojawił, gdy jego bacznie spojrzenie spoczęło na stojącym obok niej mężczyźnie. Trzymając smycz w dłoni, Lucy stała i rozmawiała sobie z nim jak gdyby nigdy nic i chyba nawet nie zwróciła uwagi, że jej pies zniknął z pola widzenia. Idąc powolnym krokiem w ich kierunku i wypalając dziurę w plecach jej rozmówcy, Dragneel przystanął w miejscu bo wpadł na pewien pomysł.
— Chcesz mi pokazać jak dobrze potrafisz aportować? — spytał podnosząc rękę z przygotowanym do rzutu frisbee na co skupiony pies przykucnął i zaczął się w nie wpatrywać z prawdziwym błyskiem w oczach. Natsu nie potrzebował większego potwierdzenia do gotowości, więc mocno zamachnął się i rzucił nim w ich kierunku. Pies wystartował z taką siłą, że ostrymi pazurami powyrywał kawałki gleby z trawą, które następnie pofrunęły aż do góry.
Usatysfakcjonowany Dragneel szedł powolnym krokiem za psem i spoglądał na rezultaty swojego perfekcyjnego rzutu. Długo czekać nie musiał bo czerwone frisbee uderzyło mężczyznę prosto w tył głowy i odbiło się, a zaraz potem wskakujący na niego pies, dosłownie zwalił go z nóg i przewrócił na ziemię.
— Idealnie — Natsu uśmiechnął się zwycięsko i wsunął dłonie w kieszenie dresowych spodni.
— Plue?! Co ty robisz? Wszystko w porządku, Matthew?
Dobiegł go głos zszokowanej i spanikowanej Lucy, która złapała psa za obrożę i próbowała odciągnąć od poszkodowanego. Z racji tego, że dziewczyna pozwalała mu na wiele, momentami bardzo ciężko było jej nad nim zapanować.
— Nie, spokojnie. — Zaśmiał się. — Nic mi nie jest — odparł wstając i powoli otrzepując spodnie.
Na ten głupkowaty śmiech, Natsu zmarszczył brwi, ale zaraz potem jego twarz przybrała maskę bez emocji.
— Ręka mi się omsknęła — oświadczył prześmiewczo podchodząc do nich. — Chyba znalazłem twoją zgubę. Nawet nie zorientowałabyś się jakby ktoś ci go ukradł.
Obydwoje spojrzeli na niego, a pies wyrwał się zdezorientowanej dziewczynie z rąk i podbiegł do Natsu, który jedynie wystawił w jego kierunku dłoń i bez słowa pokazał miejsce przy swojej nodze, na co oczekujący na komendy Plue, posłusznie usiadł tuż przy jego boku. Nikogo innego nie słuchał jak jego co wszystkich zadziwiało. Dragneel umiał panować nad zwierzętami, a nawet się przy tym nie wysilał.
— A co ty tu robisz? — zapytała Heartfilia, którą wciąż zadziwiało posłuszeństwo jej pupila wobec niego. — To ty rzuciłeś tym frisbee?
Natsu i Lucy wymienili się krótkimi spojrzeniami.
— Postanowiłem nieco pobiegać i rozprostować kości — powiedział wzdrygając ramionami. Ponownie schował dłonie do kieszeni i przerzucił nieprzychylny wzrok w stojącego obok Lucy mężczyznę. — A co do frisbee to wiatr je zniósł.
Mimo, że to powiedział to żaden wiatr nie był odczuwalny. Lucy dobrze wiedziała że skłamał, ale po co takie zachowanie? Już odkąd przyszedł wydawał być się wkurzony, lecz ona ni w ząb tego nie rozumiała. Tłumaczyła to jego sławną niechęcią do obcych ludzi.
— Zapoznam was. Mój znajomy z joggingu Matthew Smith, a to mój kolega z pracy, Natsu Dragneel. — Czując jakąś dziwną atmosferę, postanowiła przedstawić ich sobie. Matthew wydawał być się mocno zmieszany w jego obecności, jednak pokojowo nastawiony jako pierwszy wystawił dłoń chcąc się przywitać.
Nie wiedział dlaczego, ale określenie go mianem kolegi z pracy jakoś działało mu na nerwy. No ale w sumie co miała powiedzieć? Kolega z mafijnej branży?
Nie chciał tego robić bo w kieszeni miał nagrzane od własnego ciepła, ale pod naporem czujnego spojrzenia Lucy, Dragneel z niechęcią wyjął dłoń i dość mocno uścisnął. Oczywiście z takim grymasem i mordem w oczach, że można by było paść trupem tu i teraz. Wyczuwający tę niechęć i napiętą atmosferę, speszony Matthew powiedział że przypomniał sobie o czymś bardzo ważnym i że musi już lecieć. Pospiesznie pożegnał się z nimi i pobiegł w swoją stronę.
Spoglądająca na jego oddalające się plecy, Lucy w końcu zwróciła się do Natsu.
— Co to miało być? — fuknęła podpierając się dłońmi na biodrach. Ubrana była w czarne, przylegające do nóg leginsy, które tylko podkreślały jej zgrabne nogi i kształtne pośladki. Na górze miała jasno różową bluzę, a włosy związane w wysoką kitkę z przepaską zakrywającą zziębnięte uszy. Całość stroju dopełniały jasne adidasy.
— Ale co? — spytał tonem, który sugerował, że ma pojęcia o co jej chodzi.
— No to! — zawołała zabawnie gestykulując rękoma w powietrzu. — Specjalnie rzuciłeś w niego tym frisbee! Na dodatek miałeś wzrok jakbyś chciał go pożreć żywcem.
Mężczyzna całkowicie olał jej oskarżenia i uniósł jedną brew do góry.
— Kto to w ogóle był?
— Już ci mówiłam — odparła krzyżując dłonie pod piersiami. — To tylko kolega. Znajomy którego poznałam na biegach.
— Ta, kolega — prychnął odwracając głowę gdzieś w bok. — Tylko na niego spojrzałem, a ten spierdalał gdzie pieprz rośnie.
Słysząca to Lucy omal nie parsknęła na głos. Nie dziwiła się Smithowi bo Dragneel nawet nie ukrywał się z niechęcią do niego. Każdy normalny poczułby się nieswojo i sobie poszedł. Spojrzała na jego niby nie wyrażającą niczego twarz, jednak miała dziwne uczucie, że jest w podłym humorze. Z początku zniesmaczona jego zachowaniem, teraz uśmiechnęła się zajadle.
— A ty co? Zazdrość w dupkę szczypie?
— Pff, kpisz ze mnie? — zapytał w końcu wlepiając w nią swoje rozjuszone tym stwierdzeniem spojrzenie. Widząc jej przebiegły uśmieszek i rozpromienienie na twarzy, jedynie ściągnął mocniej brwi. — Chyba w twoich snach.
***
Minęło ponad półtorej godziny odkąd przypadkowo się spotkali. Teraz obydwoje biegli bez wytchnienia, ramię w ramię i wzdłuż jeziora. Lucy narzucała dość szybkie tempo, a Natsu bez żadnego problemu dotrzymywał jej kroku. Szczerze mówiąc sam był zdziwiony, że dziewczyna daje radę i pomimo osadzającego się na jej skroniach potu, zacięcie parła do przodu. Plue latał luzem dookoła i co chwilę ich doganiał.
— Ah, dobra! Już nie mogę — zawołała w końcu i przystanęła w miejscu. Oparła dłonie na kolanach i próbowała złapać świeżego tlenu w płuca. — Zaraz mi nogi odpadną...
Czując nasilające się zmęczenie, Dragneel również się zatrzymał.
— Pauza?
Przytaknęła twierdząco.
— Tak, potrzebuje chwili odpoczynku. — Uniosła głowę wyżej i wyprostowała się. Zmierzyła go wnikliwym wzrokiem, ale nie dostrzegła jakiś oznak wyczerpania czy zadyszki. — Ty nie jesteś zmęczony? Skąd u ciebie tak dobra kondycja?
Był, ale przecież się do tego nie przyzna.
— Ćwiczę regularnie i biegam już od wielu lat — odparł i posłał jej ten cwany uśmieszek na co speszona dziewczyna odwróciła głowę i prędziutko odszukała Plue, który teraz położył się parę metrów od nich i beztrosko gryzł swoje ukochane frisbee.
— No tak — wypaliła głupio. W sumie fakt, ciało miał idealnie wyrzeźbione i nie jeden mężczyzna mógłby mu pozazdrościć sylwetki. Dopiero teraz spostrzegła, że przez panującą wilgoć dookoła, jego włosy znacznie się położyły przez co były dłuższe. Rozczulona, zachichotała pod nosem czym skierowała na siebie jego uwagę. — Wiesz, nawet do twarzy ci z taką fryzurą.
— Mi w każdej dobrze, przecież to oczywiste — oświadczył z powagą, chwytając pasma grzywki między palce, by następnie całą ręką zaczesać je do tyłu.
Na ten gest, Lucy poczuła jak jej serce zaczyna szybciej bić, ale w mig się opanowała.
— Jasne, zapomniałam że jesteś bytem idealnym z wysokim mniemaniem o sobie — zironizowała kąśliwie powodując, że baczniej się jej przyjrzał.
Widząc wymowną minę dziewczyny, przewrócił oczami i zaśmiał się krótko.
— A tak poważnie to nienawidzę takiej pogody.
— W sensie tego, że jest tak zimno? — dopytała chuchając w zmarznięte dłonie by nieco je ogrzać.
Natsu przez chwilę myślał nad odpowiedzią.
— Ogólnie zimy i wszystkiego co jest z nią związane. Wilgoci, śniegu, pluchy... — Mógłby wyliczać i dopowiadać o wiele więcej, ale nie chciał wkraczać na pewne wrażliwe tematy. Nie spodziewał się jednak jej kolejnego pytania, które delikatnie mówiąc wprowadziło w nim zakłopotanie.
— No ale przecież w zimę są święta Bożego Narodzenia. Ubiera się choinkę i wręcza swoim bliskim prezenty. — Odkąd Lucy wyprowadziła się z rodzinnego domu, zawsze świętuje razem z Levy. — To czas, który spędzamy z najbliższymi naszemu sercu ludźmi. Ty tego... Nie obchodzisz?
Przed oczami mignęły mu fragmenty wciąż bolesnej przeszłości z którą nierzadko się borykał. Tym pytaniem wprowadziła go w faktyczny stan konsternacji. Łypnął na nią ostrzej i spiął mięśnie ciała co nie umknęło jej uwadze. Dziewczyna zacisnęła usta w wąską linie bo widziała jak rysy jego twarzy niebezpiecznie się zaostrzają. Nie rozumiała jego zachowania do czasu:
— Nie obchodzę świąt już od wielu lat. — Sam nie do końca rozumiał, dlaczego jej o tym powiedział, ale widząc przejęcie w jej oczach, zrobił to odruchowo. — Moja mama została zamordowana osiem lat temu właśnie w Boże Narodzenie. Gdy inni świętują i wspólnie spędzają czas, ja wole pobyć sam. I mimo że było to tak bardzo dawno temu, po prostu nie potrafię dobrze się bawić w ten dzień. — Te słowa dość ciężko opuszczały jego gardło.
Heartfilia poczuła wewnętrzny ciężar. Jednak było coś co mieli ze sobą wspólnego i obydwoje stracili mamy w tragicznych okolicznościach. Była ciekawa jak dokładnie zginęła, ale nie chciała rozdrapywać starych ran. Sama do dnia dzisiejszego nie uporała się ze stratą matki.
— Przepraszam cie. Nie powinnam była o to pytać — szepnęła przybita i wbiła wzrok w ziemię. — Rozumiem tę stratę i jest mi naprawdę przykro.
Dragneel zerknął na nią przelotnie. Widząc jej zmieszanie, cmoknął ustami niezadowolony. Przymknął powieki i zmniejszył dzielący ich dystans.
— Głupia — żachnął i pacnął ją dwoma palcami w czoło. — Nie masz za co przepraszać bo po prostu tego nie wiedziałaś. Nie można się za to obwiniać.
— Tak, ale wywołałam w tobie te złe wspomnienia... — odparła cicho, chwytając się za miejsce, gdzie przed chwilą czuła jego ciepły dotyk.
— Po prostu już do tego nie wracajmy. To było dawno temu, a poza tym ta sprawa ciebie nie dotyczy — powiedział dość oschle, jednak przez jej znaczne przygaszenie, ciężko westchnął i spuścił z tonu. — Jestem zdania, że nie powinno oglądać się za siebie, a patrzeć na to co dzieje się teraz, lub wierzyć w to, że nadejdzie lepsze jutro.
Jego słowa były mądre i na pewno na długo wyryją się w pamięci. Mówiąc wprost: Natsu pozytywnie ją zaskoczył. Nie tyle co myśleniem, a podejściem do tego wszystkiego. Zaimponowało jej to. Poderwała bursztynowy wzrok i wbiła w jego zadartą w stronę nieba twarz. Była taka tęskna, że aż poczuła gulę w przełyku. Wyglądał na zamyślonego, a ulatująca z ust para, znikała za każdym jego wydechem. Miała wrażenie, że mogłaby się tak w niego wgapiać bez końca, jednak gdy tylko się na tym złapała i zdała z tego sprawę, szybko się opanowała. Pomiędzy nimi panowała niezręczna cisza, którą ona przerwała jako pierwsza.
— Ja za to nie przepadam za jesienią... — szepnęła rozglądając się wokół siebie. Co jakiś czas obok ich nóg przewijały się szeleszczące po chodniku, zżółknięte liście.
— A co ci w niej przeszkadza? — zapytał po chwili, wsuwając dłonie do kieszeni.
— Gdy patrze na usychające i spadające liście to czuje pewnego rodzaju smutek. Cała zielona natura: kwiaty, trawa i drzewa, dosłownie wszystko usypia, a krajobraz staje się taki szary i wypłowiały. Dni stają się coraz krótsze i szybciej zastaje nas ciemność. Nie powoduje to u ciebie żadnych negatywnych odczuć?
Spoglądała na niego pytającym i wyczekującym wzrokiem, a wtedy Dragneel zauważył jej zaczerwieniony nos i policzki. Na dworze robiło się coraz zimniej, a on nawet się nie zorientował, kiedy w jej towarzystwie zaczynał czuć się coraz to swobodniej.
— Hm — mruknął. — Może i masz rację, ale po jesieni zawsze przychodzi wiosna i cała przyroda ponownie budzi się do życia. Ekosystem... Wszystko jest jakoś sensownie wyważone.
— No niby masz rację — przyznała. — Ale to i tak nie zmienia faktu, że jesień jest najgorsza. Nie lubię jej, a jedyne co mi się dobrze kojarzy to to jak zbierałam z mamą kasztany w parku.
Odwrócony do niej bokiem Natsu uśmiechnął się niewidocznie. Otwierał usta by coś powiedzieć, ale w tym momencie podbiegł do nich Plue i usiadł przed Lucy. Z wyczekaniem trzymał w pysku frisbee i spoglądał na nią z jedną łapą uniesioną do góry.
— Dość szybko wypocząłeś — skwitowała i rzuciła mu ową rzecz za którą pies wyrwał jak szalony.
— Co tak słabo rzuciłaś? Trzeba się było mocniej zamachnąć.
Usłyszała jego prześmiewczy głos zza pleców.
— Bo nie jestem taka silna i wytrenowana — fuknęła mrużąc oczy i spoglądając na aportującego psa, który w tym momencie podskoczył, dorwał krążek i zaczął do nich wracać.
— Na pewno? Bo według mnie to pary w łapie ci wcale nie brakuje — rzucił, przywołując w pamięci dzień, w którym dostał od niej prosto w twarz. Dziewczyna spojrzała na niego krzywo, a wtedy on przekrzywił głowę lekko w bok i palcem wskazał na swój policzek by zaraz potem uśmiechnąć się z wyższością.
— Bo należało ci się, głupku! — zawołała nadymając policzki. Speszona odwróciła się tyłem do niego i zadarła podbródek do góry, co skomentowane zostało jego głośniejszym śmiechem. Nie poczuł się w żaden sposób urażony jej wyzwiskiem, a wręcz tylko go to rozśmieszyło. Wyglądała jak mała, obrażona dziewczynka, której do pełni wizerunku brakowało tupnięcia nogą.
Nieświadomie spuścił wzrok do dołu. Nie ma tego złego co by na gorsze nie wyszło — pomyślał spoglądając na jej obcisłe spodnie, a raczej zakryty za nimi tyłek. Już chciał to kąśliwie skomentować, ale wtedy Plue wbiegł wprost w jego nogi, powodując że ponownie tego dnia, omal się nie przewrócił.
***
Pochłonięci zabawą z psem, nawet nie zwrócili uwagi, że wiatr zaczynał wzmagać na sile. Gdy Lucy się zmęczyła, teraz to Natsu rzucał mu frisbee. Spacerowali spokojnie i beztrosko rozmawiali o jakiś mniejszych lub większych pierdołach, jednak słysząc szczekanie i piszczenie z oddali, stanęli w miejscu, a wtedy dostrzegli zataczającego koła nad brzegiem jeziora psa. Zaniepokojeni podbiegli bliżej.
— Chyba woda jest zbyt zimna lub po prostu boi się do niej wejść — powiedziała Lucy, która patrzyła na dryfującą po tafli zabawkę. — No nic, następnym razem kupie ci nowe frisbee. — Zwróciła się do psa i zapięła mu smycz za obrożę.
— Czekaj moment, tu powinna być płycizna — mówiący to Dragneel, powinął nogawki od spodni i zdjął buty. — Dam radę je sięgnąć.
— Czyś ty oszalał?! — zawołała śledząc go uważnie. — Zaziębisz się, nie warto dla kawałka plastiku!
— Dla kawałka plastiku może nie, ale dla przyjaciela już jak najbardziej — rzucił przez ramię i po prostu wszedł do lodowatej wody. Chyba sam się nie spodziewał takiego szoku bo rzadko kiedy odczuwał chłód. — O kurwa, ale zimna!
— No co ty, naprawdę? Mamy prawie listopad — skwitowała ironicznie, jednak ta sytuacja zaczynała wywoływać w niej jakieś dziwne, nieznane emocje. Ekscytacja i przejęcie? No wariat po prostu!
Z początku woda sięgała mu do kostek, a potem do kolan. Widział dno, więc uznał że nie musi na nie spoglądać i teraz całkowicie skupił się na celu swojej wyprawy, które popychane było przez wiatr coraz to dalej w głąb jeziora. Gdy był dostatecznie blisko, wysunął dłoń w jego kierunku i kiedy już myślał, że jest jego, oddalało się. Zirytowany i zniecierpliwiony spróbował ponownie i w końcu chwycił za nie, jednak nie mógł spodziewać się nagłego spadu. Tracąc grunt pod nogami, wpadł do wody i cały się w niej zanurzył.
— Mój boże! — krzyknęła widząca to z lądu dziewczyna, a stojący obok jej nogi Plue zaczął głośno piszczeć i ujadać. — Natsu!!
Dragneel wynurzył się po niecałej sekundzie i niczym obudzony dopłynął do płycizny, a potem prędziutko wyszedł na brzeg. Zaśmiał się głupio i odsunął przylepione włosy do twarzy.
— Ja pierdolę, muszę szybko wrócić do domu i się wykąpać. Czuje muł i piasek w spodniach, to obrzydliwe! — krzyknął wypluwając ślinę zmieszaną z brudną wodą. — Ohyda!
Nienawidził nieporządku, a tym bardziej brudu na swoim ciele. Słysząca to stwierdzenie Lucy, mocniej zacisnęła zmarznięte palce na smyczy by wyrywający się z radości pies nie skoczył na Dragneela.
— To tym się przejmujesz?! Karcisz mnie za nieodpowiedzialność, a sam taki jesteś! — ryknęła zaniepokojona. — Włazić w październiku do wody...Przecież to szczyt głupoty!
Mężczyzna podał uradowanemu psu jego zabawkę i powiedział, by tym razem jej pilnował bo drugi raz skakać do wody nie będzie.
— Naprawdę jesteś durny! — burknęła z bezsilności na niego. — Szybko do domu... Musisz się osuszyć bo na sto procent będziesz chory.
— Nie rób scen. Ja nigdy nie choruje — oświadczył hardo, ubierając buty.
— Każdego to kiedyś spotka, a ty nie jesteś wyjątkiem! — Nie mogąc opanować rozdygotanego z emocji serca i oddechu, była w stanie go tylko zwyzywać. Była mu wdzięczna, ale przecież nie musiał się aż tak poświęcać. — Głupi głupek no!
— Pff, a weź przestań, irytująca kobieto — Machnął ręką, ale szczerze mówiąc to sam się sobie dziwił bo po raz pierwszy od wielu lat czuł jak piździ. — Ja i choroba? Chyba nie w tym życiu!
***
Parę dni później, ranek
Od czasu incydentu z wpadnięciem Natsu do wody, Lucy widziała go może dwa razy, ale tylko przelotnie. Gray wyjechał przeszło tydzień temu z Laxusem do Sacramento w sprawach służbowych, więc nie mieli oni kontaktu z Dragneelem, podobnie jak reszta mafii. Zmartwiony Makarov dzwonił do niego bo miał jakieś ważne zlecenia i dokumenty, jednak ani on, ani Dorothy nie odbierali telefonu. W końcu w akcie desperacji, Dreyar zapisał jego adres na kartce i poprosił Lucy, żeby pojechała i sprawdziła osobiście jego dom.
Holmby Hills — bo tak nazywała się dzielnica w której mieszkał, było zamożnym sąsiedztwem w zachodniej części Los Angeles. Oddalone było od centrum miasta o jakieś 11 mil (17km) i dojechała tam bez większych problemów. Mijając najróżniejsze wille, niektóre z nich zapierały jej dech w piersiach. Nigdy wcześniej nie miała okazji tu wjeżdżać. Życie w tej dzielnicy wydawało biec zupełnie innym rytmem. Ostatni raz spojrzała na kartkę, gdzie widniał numer domu 6.
— To chyba tutaj — szepnęła z podziwem, spoglądając na biały i duży, jednopiętrowy apartament. — No, no. Ale chałupa...
Zaparkowała na łagodnym podjeździe, tuż przed garażem. Wzięła torebkę z siedzenia pasażera i wyszła z samochodu. Szczelniej nasunęła beżowy płaszcz i apaszkę pod szyją bo na dworze było wyjątkowo zimno. Podeszła do drzwi i zapukała, ale nic z tego. Zero reakcji. Nacisnęła dzwonek, ale również odpowiedziała jej głucha cisza. Zajrzała przez okno, ale niczego podejrzanego nie dostrzegła. Zrezygnowana, wypuściła z ust parę i postanawia udać się na tyły domu. Przyglądając się konstrukcji budynku, stwierdziła że ma z pewnością około dziesięciu pokoi jak nie więcej. Skubany miał nawet basen w ogrodzie.
— Natsu!
Wołała go, ale wydawać by się mogło, że nikogo w domu nie było. W końcu odnalazła tylne drzwi i już nie pukając, nacisnęła na klamkę. Zmarszczyła brwi bo okazało się, że były one otwarte. Nie chciała być zuchwała, ale było to dziwne podejrzane i coś jej nie pasowało. Musiała to sprawdzić, więc chcąc nie chcąc, przekroczyła próg, a wtedy po raz pierwszy w swoim życiu, weszła do pieczary samego Diabła...
W mieszkaniu panowała cisza jak makiem zasiał. Duże okna były szczelnie zamknięte, ale w pomieszczeniu nie panował zaduch. Można powiedzieć, że wszędzie czuła zapach jego perfum z domieszką jakby czegoś odświeżającego, środka czyszczącego? Idąc w głąb przez długi korytarz, doszła do ogromnego salonu. Był w odcieniach surowych szarości i elegancko urządzony, gustownie wręcz. Omiotła go spojrzeniem i była szczerze zaskoczona bo nie spodziewałaby się po facecie takiego porządku. Wszystko tutaj miało swoje miejsce i próżno było szukać choćby grama kurzu. Ba! Było czyściej niż u niej w mieszkaniu!
— A to pedant — wyrwało jej się na głos. Teraz już rozumiała, dlaczego Gray go tak nazywał.
Jej podziw i rozglądanie, przerwał zbliżający się dźwięk... Dzwoneczka? Wystraszona była i to nie na żarty, jednak całkiem niepotrzebnie bo po paru chwilach zza rogu wyłonił się ciekawski...
— Kotek? — zapytała na co mały, zabawnie przekrzywił główką na bok. Odetchnęła z ulgą, kucnęła i ochoczo wystawiła ku niemu rękę. — No chodź mały, kici kici.
Kot niemal natychmiast podbiegł do niej, jednak zachowując rezerwę. Z początku obwąchał jej rękę, a chwilę potem łasił się do jej rajtuz, zostawiając na nich liniejącą sierść, ale w żadnym wypadku jej to nie przeszkadzało. Lucy miziała go pod bródką i za uszkiem, a on wdzięczył się i mrucząc, wyginał w najróżniejsze pozy. Uniósł ogon wysoko do góry i tworzył z niego coś na wzór laseczki. Dziwił ją jego kolor sierści, ale skupiając się na pieszczotach, zupełnie straciła tym zainteresowanie.
— Aa! Mój boże. Jaki ty jesteś słodziutki! — pisnęła, nie kontrolując się. No ale co miała zrobić? Uwielbiała koty! — Oh, a jakie mięciutkie i lśniące masz futerko.
Szybko jednak przypomniała sobie cel swojej podróży, więc odchrząknęła i z ciężkim sercem wstała. Dostrzegła jego leżące na kuchennym blacie klucze od domu i Colta. Sugerowało to że chyba musiał być w domu, ale w takim razie dlaczego nie odpowiadał? Ruszyła w stronę drugiego korytarza i cichutko weszła po schodach na górę. Sypialnie są zwykle na piętrze, więc uznała że być może tam go znajdzie. To był strzał w dziesiątkę bo zaraz potem usłyszała jakiś hałas z jednego z pokoi. Idący za nią dziarskim krokiem kot, wyprzedził ją i prędziutko wbiegł przez uchylone drzwi.
Lucy mogłaby przysiąc, że z pomieszczenia wydobywała się aura przypominająca konsystencję czarnej materii. Wchodząc za kotem, dostrzegła leżącego w łóżku Dragneela. Jedną ręką miał przysłonięte oczy, a druga spokojnie spoczywała na brzuchu pod kocem. Poczochrane w każdą stronę świata włosy sugerowały, że dziś chyba jeszcze nie wstawał. Przecież on był rannym ptaszkiem, a było grubo po dziesiątej rano!
Podeszła bliżej, a wtedy spojrzała na jego nierównomiernie unoszącą się klatkę piersiową. Miał na sobie ściśle przylegającą do ciała, czarną bokserkę, a że był zakryty ledwie do połowy to widziała każdy mięsień na jego brzuchu. Trochę się spięła, ale szybko zmarszczyła brwi bo wyczuła od niego niezdrowo bijące gorąco. Spał, ale czy to możliwe, żeby aż tak twardo?
— Ej Natsu, żyjesz? — zapytała zaniepokojona, szturchając go w ramię, ale to chyba był błąd, bo mężczyzna zamaszyście się zerwał i otwierając szeroko oczy, wysunął dłoń spod przykrycia. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że dzierżył w niej Browninga i teraz celował prosto między jej przestraszone oczy. — Ej spokojnie, to tylko ja! — krzyknęła podnosząc ręce do góry.
Kto normalny śpi ze spluwą w dłoni? Chyba tylko on.
— Kurwa mać. Nie strasz mnie tak — warknął i po minionym szoku, ponownie opadł głową na poduszkę. Wziął głębszy wdech. — Co ty robisz w moim domu? — zapytał nawet na nią nie patrząc.
— Makarov dał mi twój adres i kazał sprawdzić co się z tobą dzieje. Dzwonił tu paręnaście razy, ale nie odbierałeś. Tak samo twoja gosposia.
— Dorothy pojechała do rodziny, a ja od paru dni... — urwał na chwilę i ponownie zakrył oczy ręką — źle się czuję.
Jego głos brzmiał głębiej niż zwykle i był mocno zachrypnięty. Wyglądał na chorego bo ciężko oddychał, miał podkrążone oczy i czuć było od niego bijące ciepło. Nie zważając na nic, przysunęła się bliżej i przyłożyła dłoń do jego policzka. Wyczuwała drobny zarost, ale nie to zwróciło jej uwagę. Nie spodziewający się tego Dragneel, pod wpływem tego dotyku wzdrygnął się i obrzucił ją tym swoim morderczym spojrzeniem.
— A mówią, że złego diabli nie biorą... Masz wysoką gorączkę — oświadczyła hardo i zmrużyła powieki. — To pewnie przez ten wyskok do wody. Brałeś jakieś leki?
Natsu zrzucił z siebie jej uciążliwą rękę. W obecnym stanie nawet nie miał ochoty na odpyskowanie. Zignorował też fakt, że Lucy zakłóciła jego przestrzeń osobistą, którą niezwykle mocno sobie cenił.
— Nie — rzucił krótko bo szczerze mówiąc nie miał nawet siły by wstać z łóżka. — Daj mi już spokój, wracaj do siedziby i powiedz Ojcu, że jutro do niego przyjdę.
Dziewczyna nie była usatysfakcjonowana taką odpowiedzią. Wiedziała, że Dragneel się nie przyzna, ale rozłożyło go po całości.
— Nie możesz bagatelizować choroby i nie musisz do niego jechać bo przywiozłam ci od niego jakieś dokumenty. — Wyjęła je z torby i położyła na szafce nocnej obok. — To przeze mnie jesteś w takim stanie... — dodała szeptem, załamana.
Dragneel nie odpowiedział, a jedynie mruknął coś niezadowolony pod nosem.
— Potrzebujesz czegoś? Jesteś głodny? Albo może chcesz, żebym pojechała do apteki po lekarstwa?
Chwila ciszy, po której usłyszała jego ciężkie westchnięcie.
— Nie dasz mi spokoju, co nie? — zapytał uchylając jedno oko, jednak ona była zacięta i nie zamierzała ustąpić. Czuła się za to odpowiedzialna i ani myślała dać mu za wygraną. — W takim razie rusz te swoje duże dupsko i leć do kuchni. W szufladzie obok lodówki jest apteczka: przynieś mi termometr i coś na zbicie gorączki...
— Dobra. — skinęła głową. — A coś do jedzenia?
— Nie teraz.
Zrozumiała. Wyprostowała się i zdjęła z siebie płaszcz, a wtedy do uszu Natsu doszedł pewien niepokojący dźwięk. Zdegustowany zebrał w sobie wszelkie siły, wychylił nos zza krawędzi łóżka i ulokował groźne spojrzenie w jej obcasach.
— Nie dość, że wlazłaś mi do domu bez pytania, to jeszcze w butach? — zapytał, pretensjonalnie podnosząc brew. — A co jak naniosłaś piasku? Tak ciężko było wykazać się dobrym wychowaniem i zostawić je obok drzwi? — Na koniec prychnął dobitnie. — Tsh.
Ja pierniczę, jak na chorego to ma całkiem wylewny język — przeklęła w myślach.
— Wybacz, po prostu zapomniałam ich zdjąć — burknęła i pospiesznie się ich pozbyła. Wzięła je do ręki i skierowała się w stronę drzwi, jednak zanim wyszła...
— Weź zobacz czy nie naniosłaś mi syfu z dworu bo przedwczoraj myłem wszystkie podłogi. I jak będziesz wracała to przynieś mi coś do picia. Z lodówki najlepiej.
Na ten wymagający ton, drgnęła jej powieka. Słowo. Jeszcze jedno słowo, a przyrzeka, że rozniesie go w drobny mak! Zaciskając dłonie w pięści, przemilczała to i po prostu poszła w stronę kuchni. W tym samym czasie Happy wskoczył na łóżko i położył się obok głowy Natsu, który już od samego początku zauważył, że kot nie zachowuje się wobec niej agresywnie. Szczerze go to zaskoczyło bo przecież on gryzie i atakuje wszystkich z wyjątkiem jego, Graya i Dorothy.
— Nie mów, że przypasowała ci ta gruba krowa? — zapytał szeptem na co Happy przeciągle ziewnął. Mężczyzna odwrócił się na bok i przygarnął do siebie cieplutkiego kota. Zamknął ciężkie powieki, a wtedy coś mu się przypomniało. Na widok jej zbulwersowanej mimiki, przez jego twarz przetoczył się zadziorny uśmieszek. — Bo mi chyba też — mruknął w jego mięciutkie futerko.
W sumie, skoro Lucy sama się zaoferowała to może to wykorzystać? Skoro czuje się winna i odpowiedzialna za jego chorobę, to niech mu trochę posłuży i umili czas bo może przynajmniej nie będzie się nudził. A tak całkiem szczerze to czuł się fatalnie i nie miał siły kompletnie na nic, więc jej obecność tutaj była mu jak najbardziej na rękę. Był głodny jak wilk i chciało mu się pić. Sam już dawno by poszedł po leki, ale w jego obecnym stanie, wyprawa przez schody wydawała być się niemożliwą do zrealizowania. Już nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio był chory. Pochłaniając się myślami, nawet nie zauważył jak zasnął.
***
Nie dalej jak dwadzieścia minut temu, Lucy naszykowała i podała mu lekarstwa oraz coś do popicia. Nie było to jednak nic zimnego, a ciepła herbata z miodem, który znalazła w szafce. Stała nad nim ze skrzyżowanymi rękoma, dopóki nie podał jej termometru spod pachy. Bez zbędnego gadania, kazała mu leżeć w wyrze i pod żadnym pozorem z niego nie wychodzić. Widziała jak próbuje zabić ją wzrokiem, jednak nie robił na niej większego wrażenia. Nim zdążyła wyjść z pokoju, odwrócił się na bok i ponownie zasnął.
Był porządnie wymęczony i osłabiony. Miał trzydzieści dziewięć i pół stopnia gorączki, więc dodatkowo przyniosła mu zimny okład na czoło. Nawet to nie było w stanie go zbudzić. Każdy ,,szanujący się'' facet myśli, że umiera przy trzydziestu siedmiu, jednak nie Dragneel. On dość dobrze się trzymał, albo po prostu nie chciał po sobie tego pokazać.
Przejęta dziewczyna stała jeszcze przez chwilę nad łóżkiem i spoglądała na jego śpiącą twarz. Miał lekko uchylone usta, a jego brwi nie były ściągnięte jak przez dziewięćdziesiąt osiem procent jego życia, tylko luźne. To był widok, jakiego z pewnością prędko nie doświadczy, a może wcale?
Nawet pomimo rozwalającej choroby i potarganych włosów był... przystojniejszy niż zwykle. W takim wydaniu wydawał być się bardzo spokojny i całkiem niegroźny. Kto by pomyślał, że wybudzony i zdrowy, kryje w sobie prawdziwego demona? Rozczulona tym widokiem, uśmiechnęła się delikatnie i nim wyszła, nasunęła na niego kołdrę i szczelniej okryła.
Teraz miała przed sobą inne i równie ważne wyzwanie. Obrała warzywa i naszykowała sobie duży garnek. Natsu powiedział, żeby zamówiła mu jakiś gotowy fast food do domu, ale ona nie zamierzała spełniać jego ,,prośby". Chciała mu ugotować coś dobrego. Zdrową zupę, która na pewno szybciej postawiłaby go na nogi. Pozostaje pewien problem:
— Moment jak to szło... Warzywa wrzuca się do zimnej wody czy do gotującej się? — zapytała samej siebie, pochylając się nad kuchennym blatem. Jej umiejętności kulinarne były dalekie od dobrych, jednak chęci miała dobre. Postanowiła, że zrobi to intuicyjnie bo przecież w końcu jest kobietą, a zrobienie zupy nie może być trudne, co nie? Na bank ma to w genach!
Dodając sobie otuchy, obwiązała sobie w pasie znaleziony obok kuchenki fartuch i zabrała się za gotowanie.
***
Obudził go hałas dobiegający z parteru. Wydawało mu się, że się przesłyszał, więc jedynie mruknął coś pod nosem i z powrotem zamknął oczy, ale zaraz potem ten dźwięk się powtórzył.
— Kurwa. Co ona tam odpierdala?
Miała tylko zamówić mu coś do żarcia. Trzeba być wybitnie uzdolnioną, żeby robić taki rozpierdziel i usłyszeć go aż na pierwszym piętrze. Zirytowany, ledwie podniósł się do siadu, a wtedy poczuł na czole wilgotny materiał. Zrobiła mu okład? — pomyślał odkładając go na bok.
Spojrzał na miejsce, gdzie jeszcze do niedawna spał Happy, ale teraz nie było go tam. Miał już dosyć leżenia w łóżku, a jego złość potęgował fakt, że był cholernie głodny. Chcąc nie chcąc spuścił nogi z materaca i wstał. Miał na sobie jedynie ściśle przylegający, czarny podkoszulek i luźne spodnie dresowe, ale mimo tego nie było mu zimno. Chyba leki zaczęły działać bo tym razem był w stanie utrzymać się na nogach.
Kurczowo trzymając się poręczy, zszedł po schodach, a wtedy do jego nozdrzy dobiegł... nawet przyjemny zapach. Już miał ją wołać, ale wtedy wychylił się zza rogu. Lucy stała odwrócona tyłem i mieszając w garnku dużą łyżką, krzątała się przy blacie. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie stan jego pierwotnie czystej kuchni, która teraz wyglądała jak prawdziwe pobojowisko. Armagedon przez który w normalnych okolicznościach chwyciłby się za głowę.
— Co ty odpierdzielasz? Jakiś Arab mi tu bombą wyjebał, czy to tylko jakaś krowa zabłądziła z pastwiska i postanowiła zdemolować mi dom?
Pochłonięta doprawianiem zupy dziewczyna, podskoczyła w miejscu i groźnie łypnęła na niego przez ramię.
— Bardzo śmieszne. Miałeś leżeć w łóżku.
— A ty miałaś zamówić mi żarcie — odpowiedział opierając się jedną ręką o ścianę. — Ile można czekać? Chciałaś mi pomóc to przydaj się na coś do cholery.
Lucy czuła pulsującą żyłkę na czole, ale nie chciała dać się sprowokować. Na szczęście obecność łaszącego się do jej nogi kota, skutecznie ją studziła.
— Zaraz dostaniesz — chciała powiedzieć, że w papę, ale w ostatnim momencie się opanowała i krzywo uśmiechnęła — zdrową i pożywną zupkę.
Niewzruszony Dragneel wzdrygnął ramionami i podszedł do niej od tyłu. Wychylił się nad jej ramieniem, zaciągnął się zapachem i spojrzał na pływającą ciecz w garnku. Trochę stracił apetyt, natomiast ona spięła ramiona. Nie spodziewała się za plecami jego nagłej obecności.
— To ma być zupa? — mruknął widząc krzywo obrane i pokrojone warzywa. — Pff, jej wygląd pozostawia wiele do życzenia.
Chciał jeszcze dodać, że oblicze Lucy też budziło jego wątpliwości. Wyglądała jakby przeżyła prawdziwy koszmar: trochę potargane włosy i ubrudzony w paru miejscach fartuch, a o kuchni to już nawet nie chciało mu się wspominać. Odsunął się od niej i podszedł do lodówki obok. Wyjął schłodzoną lemoniadę i upił parę łyków.
— To nie o wygląd chodzi, a o smak! — powiedziała przez ściśnięte z podirytowania gardło. — Usiądź i poczekaj moment, zaraz ci nałożę. — Zerknęła na niego kontrolnie, a wtedy zwróciła uwagę na odrobinę opuszczone spodnie, które ukazywały markową gumę od bokserek. Nie wiedzieć czemu, aż jej samej zrobiło się cieplej. — Weź się ubierz, nie jest ci zimno?
— Nie — rzucił chłodno, opadł na kanapę i włączył telewizor. Happy, który zwykle w takim momencie pędzi do niego jako pierwszy, teraz ani myślał ruszać się ze swojego miejsca przy dziewczynie.
Lucy wyłączyła palnik i podała mu do ręki salaterkę ze swoim kulinarnym wyczynem. Z niekrytym uśmieszkiem podparła się na biodrach i czekała. Natsu spojrzał na to z kwaśną miną i politowaniem w oczach. Niby pachniało ładnie.
— Nie umrę od tego? A może dosypałaś mi tam czegoś?— zapytał czym jeszcze bardziej podjudzał oczekującą na werdykt dziewczynę. Specjalnie się z nią drażnił. Mimo obiekcji, wziął do ust pierwszy kęs i już wiedział. Nieoświecony, nagle stał się oświeconym.
— I jak? — zapytała z wymalowanym zapałem. Była pewna, że jej krwawica zwali go z nóg. Oczywiście w pozytywnym sensie. — Smaczna?
Co ona chciała zrobić? Zaskoczyć Włocha dobrym smakiem? Aż chciało mu się parsknąć śmiechem, ale skrupulatnie się powstrzymywał.
— Pff, kucharka z ciebie marna — oświadczył tym swoim standardowym tonem i uniósł jedną brew. — Za mało soli, warzywa są rozgotowane, brak przypraw, a przede wszystkim pieprzu. Jak ty to zrobiłaś, że warzywa nie mają smaku? Zdradź mi swój sekret bo aż nie mogę w to uwierzyć, żeby kobieta miała taki antytalent do garów... Może zaraziłaś się ode mnie chorobą?
Tak, zwaliła ją z nóg, ale jego twarda odpowiedź... Z każdym kolejnym wyliczeniem, jej mina przypominała zmuszoną do obrony, jadowitą kobrę. Przecież niemożliwe by było tak strasznie! Próbowała ją paręnaście razy i według niej, smak jest taki jak powinien! Najbardziej wkurzała ją ta jego beznamiętna mina z jaką to mówił. Rzadko kto wprowadzał ją w taki stan, ale on dzisiejszego dnia dobitnie jej pokazał, że potrafi.
— Jak nie mają?! — wybuchnęła oburzona. — Może przez to wszystko ty zmysł smaku straciłeś.
— Jak pokroiłaś warzywa to co z nimi zrobiłaś? — zapytał, ale mimo wszystko powolnie siorbał tę pożal się boże zupkę.
— No najpierw wrzuciłam je do zimnej wody, a potem... — wypaliła sięgając pamięcią do procesu przygotowywania.
— Błąd. — przerwał i zmroził ją wzrokiem, a potem wystawił palec wskazujący do góry. — Dam ci teraz małą lekcję. Zapamiętaj, że jak robisz zupę warzywną to najpierw daj na spód garnka trochę masła, byle nie margaryny — dodał dla jasności — i przysmaż je na nim, dodając odrobiny soli. Wtedy zarówno one jak i wywar będą miały głębszy smak. Liść laurowy, pietruszka, ziele angielskie, pieprz to podstawowe przyprawy tutaj, a już o mięsie nawet nie wspomnę bo nie chce mi się tego tak dokładnie opisywać... Potem zagotuj wody w czajniku i zalej to wszystko razem, odczekaj około dwadzieścia minut i będziesz miała niebo w gębie, a nie — Tu zrobił pauzę i spojrzał na pływającą ciecz w naczyniu. — to.
Nigdy nie sądziła, że jakikolwiek facet będzie jej dawał lekcje gotowania, a już tym bardziej on. Chciała go jakoś zagiąć, ale on dobitnie zrobił to z nią. Zresztą, nawet nie wiedziała jak powinna się do tego odnieść. Przecież nie miała mięsa, a poza tym nie jest u siebie w domu, żeby tak wszędzie sobie grzebać! Wykorzystała to co leżało na wierzchu... Już otwierała usta by coś powiedzieć, ale wtedy do ich uszu dobiegł dźwięk dzwonka.
— Cazzo! Kogo tam znów niesie... — warknął i chciał wstać, jednak Lucy go wyprzedziła.
— Siedź, ja otworzę.
Chyba po raz pierwszy słyszała z jego ust jakieś Włoskie słowo.
— Powiedz że nie chce nikogo widzieć i każdy ma wypierdalać.
Dziewczyna jedynie przewróciła oczami. Otworzyła drzwi, a wtedy aż zaniemówiła bo ujrzała Lisannę, której mina równie zrzedła w try miga. Białowłosa zacisnęła szczękę i pięści, a z jej oczu powiała groza.
— Co ty tu, kurwa, robisz? — ryknęła zaglądając jej przez ramie w głąb mieszkania. Dostrzegła siedzącego na kanapie Dragneela, ale on nawet nie spojrzał w jej kierunku.
— Natsu kazał przekazać, że jest chory, źle się czuje i nie chce dzisiaj nikogo widzieć — odparła z tonem bez emocji, ale w środku aż w niej wrzało.
— Jeszcze ciebie tu brakowało. Przesuń się — furknęła cynicznie. — Z drogi!
Wściekła jak osa, Lisanna przeszła przez futrynę, popychając Lucy barkiem na sąsiednią ścianę. Na jej widok Happy od razu zjeżył sierść i zaczął prychać, a Natsu przerzucił na nią gromiące spojrzenie. Nie trzeba było być ekspertem, żeby wiedzieć, że Lisanna za nią nie przepada, ale jakieś fochy i przepychanki u niego w domu? Zaczynało go wkurzać jej zachowanie bo było kompletnie nieuzasadnione i nie ma miejscu.
— A ty tu czego? — zapytał bez emocji. Jeszcze tej prostytutki mu tu brakowało do szczęścia... — Wynocha.
Na ten bezuczuciowe traktowanie i ton, Strauss poczuła dziwne ukłucie w sercu, jednak nie chciała dać za wygraną.
— Dzwoniłam do ciebie, ale nie odbierałeś. Martwiłam się bo przedwczoraj miałeś przyjechać do Babilonu. Co się stało i co ona tutaj robi? — spytała z wyrzutem i ręką po omacku wskazała na blondynkę. — I to jeszcze w twoim domu!
Dragneel nie zamierzał jej się tłumaczyć, ani nikomu innemu. Lucy stanęła trzy metry od nich, ale ani myślała się odzywać.
— Głucha jesteś, czy po prostu taka tempa? — syknął marszcząc nos i odłożył talerz z zupą na stolik przed sobą. Wiedział że z nią trzeba krótko i na temat, więc dźwignął się na równe nogi i podszedł do Lisanny. Bez ostrzeżenia chwycił ją za przedramię i siłą zaczął ciągnąć w stronę przedpokoju.
— Co ty robisz? — zapytała spanikowana jego śmiertelnie poważnym obliczem. Omal się nie przewróciła przez plączące nogi.
Zatrwożona Heartfilia jedynie patrzyła bo Natsu wyglądał jakby ten demon o którym wcześniej wspominała, właśnie się wybudzał. Otworzył drzwi i wyszarpał za próg zaskoczoną dziewczynę.
— Natsu... — zaczęła z przestrachem, ale on srogo wszedł jej w słowo.
— Chyba wyraziłem się dostatecznie jasno. Już nie chce dziś nikogo widzieć w tym domu. Nie zamawiałem usług dziwki, więc wypierdalaj, póki jestem miły i nie odzyskałem pełni sił.
Nie czekając na jej odpowiedź, trzasnął drzwiami tuż przed jej nosem i głośno przekręcił zamek. Łapiąc się za skronie, począł je rozmasowywać i stanął w salonie, nieopodal Lucy, która uśmiechnęła się krzywo. Pospiesznie odwiązała fartuch z bioder i odłożyła go na blat. Nie chciała mu już więcej zakłócać spokoju bo jeszcze skończy jak Lisanna.
— Hola, a ty dokąd? — warknął spoglądając na nią jednym okiem.
— No wiesz, powiedziałeś że nie chcesz dzisiaj nikogo widzieć, więc lepiej jak już pójdę. Z tego co widzę, chyba zaczynasz wracać do zdrowia — wyśpiewała niemal na jednym wydechu.
Dragneel wypuścił ciężkie powietrze z ust i podszedł do niej bliżej. Wziął do ręki fartuch, którego ona przed chwilą się pozbyła. Lekko się schylił i bez ceregieli zawiązał z powrotem na jej biodrach. Nim zdążyła zareagować, złapał ją za ramiona i odwrócił w stronę postapokaliptycznej kuchni, wskazując tam jedynie podbródkiem.
— Co ty robisz? — pisnęła zaskoczona tym nagłym gestem, uniosła nadgarstki lekko do góry, a potem zadarła głowę by zza ramienia spojrzeć prosto w jego gniewnie przymrużone oczy. Nie wiedziała czego się po nim spodziewać bo za każdym razem ją zaskakiwał.
— Myślisz, że od tak cie stąd wypuszczę? Teraz masz o wiele ważniejsze zadanie: doprowadź tę kuchnię do stanu w jakim ją wczoraj zostawiłem bo nie przypominam sobie by wybuchła tam bomba. Nie chcę widzieć choćby najmniejszego okruszka — mówiąc to zostawił oszołomioną dziewczynę i z ciężkością usiadł z powrotem na kanapie. Każdy dodatkowy ruch kosztował go sporej dawki sił. Wziął do ręki talerz i wystawił w jej kierunku. — Przy okazji dolej mi tego trochę.
Po usłyszeniu jego słów, z początku zaskoczona Lucy, teraz uśmiechnęła się pogodnie. Nie ukrywając tych emocji, podeszła do niego.
— Ha! No widzisz? Mówiłam, że jest dobra — wypaliła pewna siebie i zabierając naczynie, poszła w kierunku stojącego na kuchence garnka i zawołała: — A ty jeszcze śmiesz kręcić nosem!
Dragneel jedynie pokręcił nosem na boki, ale odwrócona do niego plecami dziewczyna nie mogła tego dostrzec. Szczerze mówiąc to ta zupa kompletnie mu nie smakowała, ale chciał jeszcze trochę ją pomęczyć. W tym samym momencie Happy wskoczył mu na ręce i wygodnie się na nich ułożył. Natsu oparł głowę o miękką kanapę i mimowolnie, samym wzrokiem wodził za jej krzątającą się sylwetką. Mruczała coś na głos, ale nawet on nie był w stanie nic z tego zrozumieć. Na ten widok dość tajemniczo uniósł kąciki ust do góry.
Może wcale nie jest taka zła...? Ta zupa oczywiście.
C.D.N
_____________
No i jak? Podobało się choć troszku... ;D ? ? ?
PS - Może ktoś ma inny pomysł na nazwę rozdziału bo mnie już ręce opadają x'D...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro