Tom II, Rozdział 17. Potwór.
A kuku! xD No co tam :D?
___________________
1 czerwca, gdzieś na obrzeżach Los Angeles.
W tym momencie do jego uszu dobiegł dźwięk wystrzału, a zaraz potem donośny wrzask Graya za plecami.
— Natsu, od boku!
Mocnym kopniakiem odepchnął od siebie mężczyznę z którym aktualnie walczył na ziemię i nim ten zdążył się podnieść, posłał mu kulkę prosto w czaszkę. To były ułamki sekund, gdy zamaszyście się odwrócił i złapał za nadgarstek nadbiegającego na niego z nożem w ręce bandziora. Nie przewidział jednak, że koleś za pasem miał drugi, który w ułamku sekundy pochwycił i wymierzył prosto w jego bok.
Kurwa, nie zdążę! — Krzyknął w myślach, próbując uchronić się przed nadchodzącym ciosem. Chwilę się z nim siłował, aż w końcu zamachnął się i silnym kopniakiem w przeponę posłał go na piach. Korzystając z okazji że mężczyzna stracił równowagę, wyrwał mu jeden z noży. Nie dał szansy na ponowny atak, gdyż usiadł na nim i sprawnie obracając pochwyconym narzędziem, jednym stanowczym ruchem poderżnął mu gardło.
— Leż skurwielu — syknął do jeszcze szamoczącego się typa. Wokół jego ciała zaczęła tworzyć się coraz to większa kałuża krwi, a on powoli zastygnął w bezruchu.
— Natsu! Wszystko w porządku!? — zawołał Gray, który dobił ostatniego i podbiegł do przyjaciela.
Z oddali usłyszał odgłos kroków Fullbustera oraz gorączkowy krzyk. Przewrócił oczami.
— Haha, a jak myślisz? — Zaśmiał się ironicznie i zszedł z blednącego pod nim trupa. Ledwie się wyprostował, a wtedy poczuł pieczenie i ból gdzieś w okolicach żebra. Ostentacyjnie spojrzał w dół, a wtedy pod jasną koszulką dostrzegł krwawe cięcie. Syknął pod nosem. — Cholera...
— O kurwa. Ty... Dostałeś kosą? — powiedział przez niedowierzanie Fullbuster. Kto jak kto, ale gdy TEN Dragneel obrywa coś musi być nie tak. Zmarszczył brwi i dokładnie wertował jego sylwetkę. — Jakim cudem? Co się stało?
— Tsh. — prychnął. — Przecież nie jestem pierdolonym super manem. Nic się nie stało, to ledwie draśnięcie. — sapnął przez zaciśnięte zęby i przyłożył do rany dłoń. Musiał ją nieco ucisnąć by zatamować krwawienie. Trochę bolało, ale przecież za nic tego nie pokaże. Zresztą to nie było teraz ważne. — Jak sprawa z kluczami? Masz je?
— Ta — odparł wyciągając je z kieszeni i podrzucając parę razy w powietrzu. — Mamy wszystko i nawet zdążyłem dać cynka Erzie. Zaraz psy tu będą żeby posprzątać, więc spierdalamy stąd.
Ostatni raz rozejrzeli się po terenie posesji na której leżało czterech trupów. W domu było jeszcze dwóch, ale to Gray się nimi zajął. Tym ważnym zadaniem do którego Laxus go poszukiwał okazało się wykradnięcie klucza do pewnego magazynu na obrzeżach. Za parę dni jacyś nowi w branży przemytnicy mięli tam zmagazynować nielegalną broń i amunicję. Naturalnie dla Fairy Tail był to aż nader łakomy kąsek i chciało przejąć to dla siebie. Przy okazji mięli rozbić panoszącą się szajkę. Nie chcąc robić tego z głośnym rozmachem, Dreyar kazał zdobyć im klucze i zrobić to w miarę po cichu.
Wsiedli do zaparkowanego ulicę dalej samochodu. Gray za kierownicę, a Natsu na miejsce pasażera.
— Tak w ogóle to mamy remis. Jest 3:3. — Zaczął zadowolony z siebie Gray, gdy odpalił silnik starego forda i ruszył z miejsca. Zwykle przegrywał z Dragneelem, lecz dziś jakimś cudem udało mu się zremisować.
— Ten jeden raz zrobiłem wyjątek i pozwoliłem ci mnie dogonić. Następnym razem zostawię cie daleko w tyle — mruknął odpalając czerwonego Marlboro. Drugą dłoń w dalszym ciągu przyciskał do świeżej rany pod żebrem. Jego biała, ściśle przylegająca do ciała koszulka przesiąknęła w tym miejscu krwią.
Zrezygnowany Fullbuster pokręcił głową na boki i zerknął na niego kontrolnie. Nie pamiętał kiedy ostatnio widział go rannego. Miał obiekcje co do tego wszystkiego bo wydawało mu się że od paru dni coś gryzie jego przyjaciela.
— Na pewno wszystko w porządku? — dopytał dla pewności widząc jak Natsu wbija nieobecny wzrok na widok za szybą. Wrzucił kierunek i wyjeżdżając ze szlakowej drogi, włączył się do ruchu. — Wydaje mi się że dzisiaj od rana jesteś jakiś nie w sosie. Co jest grane, pokłóciłeś się z kimś? Może z Lisanną?
Na dworze robiło się ciemno. Niebo zaczynało spowijać się gwiazdami, a miejskie latarnie po kolei zapalać.
— Wszystko w porządku. Dobrze wiesz, że Lisanna mnie nie obchodzi, więc na cholerę dalej drążysz ten temat?
— Natsu. — Zaczął spokojnie. — Znam cie zbyt dobrze byś zbył mnie taką błahą odpowiedzią. — głos Graya przybrał poważniejszą barwę. — Mów co się dzieje.
Dragneel zamilkł. Na powrót skupił się na migających po prawej stronie budynkach. Tak naprawdę Gray miał rację i coś, a raczej ktoś go męczył. Od konfrontacji z Lucy minęły cztery dni. Nie widział się z nią w tym czasie.
Wtedy... Podczas tej akcji w Royal Tigers nie do końca był sobą. Pamiętał wszystko bardzo dokładnie jednak nie potrafił wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób swojego zachowania. Był pijany i naćpany narkotykami, ale to nie tłumaczy jego zachowania wobec niej. Pomijając to że rzucił jej pieniędzmi w twarz pytając ile kosztuje to bardziej chodziło mu o to co stało się potem.
Naprawdę sądził, że jak zaciągnie ją w zaułek to w podzięce zrobi mu dobrze? To było nic. Bardziej dawało do myślenia to w jaki sposób reagowało na nią jego ciało. Nie chciał tego przyznać, ale do dziś pamiętał zapach jej perfum i nie ważne jak próbował się go pozbyć, on nadal go czuł. Te silne duchem spojrzenie i jej postawa, która za nic w świecie nie chciała mu ustąpić.
Po raz pierwszy natknął się na kobietę, która tak bardzo działała mu na nerwy. Nie ważne jak bardzo ją zawstydzał, nie ważne jak bardzo poniżał, ona nie chciała ulec. Za każdym razem zaskakiwała go. Na dodatek to dziwne uczucie. Miał wrażenie że gdy spoglądał na jej ciało okryte ledwie sukienką to... Stop. Sam już nie wiedział. Gubił się w tym. Po prostu spuścił gardę i się zapędził. Tłumaczył to tym, że po kokainie nie panuje nad sobą. Tak, to było jedyne racjonalne wytłumaczenie.
— No więc, dowiem się w końcu o co chodzi?
Usłyszał głos Graya, który sprowadził go do świata żywych. Musiał mu coś odpowiedzieć bo przecież wywierci mu dziurę w głowie.
— Dzisiaj jest pierwszy czerwiec — mruknął po dłuższej chwili. — Wiesz co to oznacza.
Chwila ciszy. Stanęli na czerwonych światłach.
— Ah, więc o to chodzi — szepnął nieco ciszej. Naturalnie wiedział co Natsu miał na myśli. Dwunastego czerwca mija okrągłe dziesięć lat od kiedy jego ojciec Igneel został znaleziony martwy. — To już dziesięć lat, co?
— Dość szybko to minęło. — Zdając sobie z tego sprawę, marsowy humor udzielił się i jemu.
Niezbyt lubił rozmawiać o swojej rodzinie, a już szczególnie o rodzicach. Gray znał całą historię, więc na szczęście nie musiał mu niczego tłumaczyć. W końcu byli dla siebie niczym bracia. No właśnie... Bracia.
Gdy przymknął powieki ujrzał przed oczami ten makabryczny widok, którego nie zapomni do końca swojego życia. Czarne jak noc oczy jego biologicznego brata, wpatrujące się w dziurę wylotową w głowie ich matki. Dla niego to był horror. Nim się obejrzał, pochłonął się w tym czarnym wspomnieniu.
***
19 grudnia 1953 roku, Kalifornia — Dom Dragneel'ów.
— Naaatsuuuu! — usłyszał jak przeciągle woła jego imię. — Chodź tu... szybko!
Już się obudziła? — pomyślał spoglądając na kuchenny zegar. Po dawce leków jakie zażyła powinna spać jeszcze co najmniej dwie godziny. Odłożył na kuchenny blat warzywa które właśnie obierał i pospiesznie ruszył na pierwsze piętro do sypialni rodziców.
— Mamo? — zapytał wchodząc do środka, ale jej tam nie zastał. Jedynie pomięta pościel była dowodem, że ktoś przed chwilą tu leżał. Zmarszczył brwi i wyszedł na długi korytarz. — Mamo! Gdzie jesteś?
Odpowiedziała mu głucha cisza, więc przyspieszył i zaczął sprawdzać wszystkie pokoje po kolei. Dom... nie, willa była ogromna. Jedno piętro i około dwadzieścia pokoi i w tym cztery łazienki. Z powodu złego stanu zdrowia Hannah, cała służba została odprawiona, a Natsu zajmował się wszystkim sam. Sprzątał, prał, gotował, oporządzał ogród. Było mu to na rękę bo nie chciał, żeby ktokolwiek obcy spoza rodziny widział ją w takim stanie.
— Mamo!
— Tu... Jestem — usłyszał jej słaby głos dobiegający z łazienki. Teraz już nie szedł, a biegł w tamtym kierunku. Stanął w progu i z twarzą bez emocji spoglądał na nią tarzającą się po podłodze w swoich własnych wymiocinach. Ten widok nie robił już na nim żadnego wrażenia, a był wręcz codziennością. Nie widział jej twarzy bo przysłaniały je długie czarne włosy. — Nie mogę wstać.
Spoglądał na jej wychudzoną do granic możliwości sylwetkę odzianą w zwiewną jasną koszulę. Długie, szczupłe palce zaciskała w pięści i bez skutku próbowała się podnieść. Nie było już w niej śladu po niegdyś pięknej kobiecie. Teraz wyglądała jak zniszczony doszczętnie, wrak człowieka.
— Co ty znów zrobiłaś? — szepnął i w dwie sekundy znalazł się przy niej. Chwycił ją pod pachami, a wtedy wyczuł każde ścięgna i kostki. — Miałaś leżeć i nie wstawać. Specjalnie podstawiłem ci miskę w razie gdybyś musiała wymiotować. Dlaczego nie posłuchałaś i nie wołałaś mnie wcześniej?
Na jego dotyk, wzdrygnęła się.
— Nie dotykaj mnie ty... Ty potworze! — wrzasnęła jak gdyby ocucona próbując odtrącić jego silne dłonie. Wielopłaszczyznowa choroba psychiczna sprawiała, że takie wyzwiska w jego stronę były normą.
— Mamo, musisz się wykąpać. Cała jesteś ubrudzona — powiedział cały czas będąc spokojnym i opanowanym. Szamotała się na boki jednak po paru chwilach przestała, zmęczyła się i nie miała siły.
— Nie dotykaj mnie... — powtórzyła ledwo stając o własnych siłach. Miała spuszczone dłonie wzdłuż tułowia i spoglądała na niego spod długiej grzywki.
— Poczekaj chwilę. — Podszedł do wanny i zaczął napuszczać do niej ciepłą wodę. — Zaraz będziesz na powrót czysta.
— Jesteś prawdziwym potworem — wycedziła powtarzając w kółko to samo.
Nie była świadoma swoich słów, a przynajmniej Natsu tak uważał.
,,Potwór" — Po paru miesiącach od śmierci Igneela i po nagłym opuszczeniu domu przez Zerefa, powtarzała to jedno słowo jak mantrę. Do problemu alkoholowego doszedł także psychiczny. Żadne leki nie dawały oczekiwanego rezultatu, a najlepsi lekarze w kraju rozkładali ręce z bezradności.
Gdy pachnąca woda wypełniała wannę po brzegi, pomógł zdjąć jej koszulę i wejść do środka. Była jak bezwolna lalka i nie protestowała. Natsu już wiele razy widział ją nagą bo kąpał ją praktycznie dzień w dzień. Czasem nawet parę razy w ciągu doby. Robił wokół niej dosłownie wszystko.
— Za gorąca — stęknęła opierając głowę o kafelki. Rozłożyła dłonie i chwyciła się rantów wanny po obydwóch stronach. — Zrób coś z tym, natychmiast.
— Nie marudź. Jest odpowiednia.
Podwijając rękawy koszuli, kucnął przy niej, zanurzył gąbkę w ciepłej wodzie i nalał na nią odrobinę płynu. Przetarł jej drobne ramiona, twarz, szyje, ręce, brzuch i nogi. Robił to z istną starannością. Uspokoiła się trochę, a napad jej pieprzenia głupot minął.
— Natsu — wypowiedziała jego imię przechylając głowę lekko w jego stronę.
Nie reagował, a teraz nabrał nieco szamponu w dłonie. Przysunął się bliżej i wziął do ręki parę czarnych jak smoła pasm włosów. Mimo jej ogólnego tragicznego stanu, włosy miała lśniące i delikatne niczym jedwab. To on dbał o nie dla niej. Wiedział, że dla każdej kobiety są one cenne.
— Spójrz na mnie, synu.
Nie. Starał się tego nie robić. Nie lubił patrzeć jej w oczy. Unikał.
— Natsu. Mama prosi cię o to.
Nie mógł dalej milczeć. Głośniej westchnął i w końcu poderwał wzrok. Spotkał tę hipnotyzującą czerń w której niejeden mógłby utonąć. Takie same oczy miał jego brat, Zeref.
— Już trochę ci lepiej? — spytał biorąc do ręki kolejne pasma.
— Kochasz mnie? — zapytała słodko się przy tym uśmiechając. Przyłożyła uwodzicielsko palec wskazujący do spierzchniętych warg.
Jej kolejna zagrywka — pomyślał.
— Tak.
— Oh nie, źle — zacmokała i nieznacznie się poruszyła. — Odpowiedz mi pełnym zdaniem. Jeszcze raz, kochasz mnie?
Chwila ciszy.
— Tak, kocham cie — odpowiedział zgodnie z prawdą, jednak bez ekspresji.
— A dlaczego mnie kochasz? — Dalej ciągła tę farsę.
— Bo dałaś mi życie i jesteś moją mamą. — Wyznał, a wtedy Hannah złapała go za dłoń. Na moment przerwał i znów spojrzał na jej niezdrowo bladą twarz z podkrążonymi oczami.
— Twoją mamą... — powtórzyła po nim niemal bezdźwięcznie. — Wiesz, że twój plugawy ojciec... zniszczył mi życie?
Na wzmiankę o ojcu, nieznacznie się wzdrygnął. Wiedział do czego zawsze prowadziło poruszanie tego tematu.
— Tak. Wiem bo przecież ciągle mi to powtarzasz — powiedział i uśmiechnął się do niej. — Już zapomniałaś?
Na widok tego uśmiechu, zacisnęła jedną dłoń w pięść, a drugą wbiła boleśnie paznokcie w jego rękę. Ogarnęła ją fala nieopisanej złości.
— Nienawidzę cie, rozumiesz? Spoglądając na ciebie widzę Igneela. Nuta obcego akcentu, podobny odcień skóry, takie same aroganckie spojrzenie i ten cholernie przebiegły uśmiech. Dlaczego ty... Musisz być tak do niego podobny? Dlaczego nie możesz wyglądać jak Zeref? Dlaczego niczego po mnie nie odziedziczyłeś? Dlaczego jedyne co nas ze sobą łączy to fakt że wydałam cie na świat z mego łona i to że posiadamy taki sam kolor włosów? — zapytała chwytając pasmo jego czarnej jak noc grzywki między palce.
Był do tego przyzwyczajony.
— Nie wiem. Nie potrafię ci odpowiedzieć na te pytania. Po prostu tak musiało być.
Odpowiadał spokojnie, ale gdzieś w głębi te słowa powodowały głębokie rany w jego sercu.
— Dlaczego wydałam na świat... Ciebie. Dlaczego mój ukochany syn Zeref mnie opuścił? Dlaczego to ty jesteś przy moim boku, a nie on? Wolałabym żebyś... To ty wtedy zniknął.
Bolało, lecz wyraz jego twarzy pozostawał bez emocji.
— Przestań mamo. Dobrze wiesz, że takie gdybanie do niczego nie prowadzi. Nie powinnaś się przemęczać. Wstań, muszę cię opłukać. — Chciał się podnieść z klęczków, ale Hannah jeszcze mocniej wbiła długie paznokcie w jego skórę powodując, że do wody zaczęły sączyć się krwiste szlaczki. Nie reagował, a spoglądał na nią spod czarnych kosmyków.
— Byłeś dziś wyjątkowo grzecznym synem, więc nie będę próbowała cię uderzyć. W zamian za to zrobię wszystko czego chcesz — zachichotała, zabrała swoją lekko ubrudzoną krwią rękę i z jego pomocą wstała.
Natsu opłukał jej ciało i pomógł wyjść z wanny. Spojrzał przelotnie na jej brzuch, gdzie widniała wąska, lecz długa blizna po cesarskim cięciu. Tak, to jego narodziny były powodem jej powstania. Wziął świeży ręcznik i dokładnie wytarł jej wątłe ciało, a potem narzucił czystą koszulę nocną.
Zachowanie Hannah było co chwilę zmienne. Raz mówiła że go kocha, a raz że nienawidzi. Raz wyzywała od najgorszych, a raz przepraszała. Raz próbowała go uderzyć, a raz płakała i wtulała w jego ciało. Natsu znał dosłownie każde jej oblicze. Nieustannie postępująca choroba wyniszczała ją, a on spoglądał na to każdego dnia i nic nie mógł zrobić. Podstawił obok niej krzesło i posadził na nim. Wziął do ręki szczotkę i delikatnie zaczął czesać jej włosy.
— O spójrz Natsu, na dworze prószy śnieg! — zawołała nagle spoglądając na wysokie, łazienkowe okno. Wskazała tam lekko drżącym palcem. — Gdy byłeś mały zawsze czekałeś z nosem wlepionym w okno i wyczekiwałeś go.
Teraz zachowywała się jak dziecko.
— W końcu mamy grudzień — szepnął i powiódł tam wzrokiem. Pamiętał jak wyczekiwał na śnieg bo zwiastował on odwiedziny Mikołaja w którego kiedyś wierzył.
— Zawsze nurtowało mnie jedno. Jako twoja mama chciałabym wiedzieć dlaczego tak uparcie i często wpatrujesz się w niebo? Czego ty tam szukasz?
Po raz pierwszy od paru dni, Hannah nawiązała z nim na pozór normalną rozmowę. Natsu uśmiechnął się szerzej. Wiele osób go o to pytało i wiele osób próbowało odgadnąć, ale nigdy nikomu się nie udało. A on im nie powiedział. Uważał, że odpowiedź nie była ciekawa.
— Czego? Hm... Gdy nie znam odpowiedzi na pytanie lub coś mnie dręczy to wtedy zadzieram głowę i w nie spoglądam. Niebo jest nieodgadnione; jest piękne i na wiele sposobów tajemnicze. I chodź nie wiem jak bym próbował je okiełznać, ono zawsze będzie poza moim zasięgiem. Nie ważne jak wysoko uniosę dłonie czy głowę, ono zawsze będzie wysoko ponad mną. Nieosiągalne.
— Wiem że tego nie lubisz... Gdy ktoś patrzy na ciebie z góry — szepnęła przez błądzący uśmiech, a potem dodała. — Ale myślę, że kiedyś w końcu spotkasz na swojej drodze osobę, która wcale tak łatwo ci nie ustąpi i będzie dla ciebie niczym to niebo, które mi opisałeś. Ktoś tajemniczy i nieuchwytny. Ktoś kto będzie wydawał być się poza twoim zasięgiem. Powiedz mi Natsu, co wtedy zrobisz?
Długo nie musiał myśleć nad odpowiedzią bo ona sama się nasunęła.
— Co wtedy zrobię? — Oderwał się od widoku za oknem i ponownie skupił na szczotkowaniu jej pięknych włosów. — Będę próbował tę osobę okiełznać aż do skutku. Do póty mi nie ulegnie.
Hanna otworzyła szerzej oczy, odwróciła się lekko i wpatrzyła się w jego sylwetkę. Pomimo że miał osiemnaście lat, jego postura wydawała być się bardziej męska niż zwykle. Szerokie ramiona i ostrzejsze rysy twarzy, których zdawać się mogło wcześniej nie dostrzegała. Jak oczarowana i wybudzona z transu, wstała z miejsca i odwróciwszy się do niego rozpostarła szerzej swoje ramiona.
— Chodź do mnie i przytul mamę bo w końcu masz ją tylko jedną. Spokojnie, jestem w stu procentach sobą — zapewniła. Czasami była świadoma swojej choroby, ale rzadko kiedy doznawała przebłysków. Ostatnio zdarzało się to coraz rzadziej.
Natsu bez słowa zrobił krok w przód, pochylił się i wtulił w jej wątłe ciało. Była drobniutka, aczkolwiek wysoka. Jej czarne, proste włosy sięgały za pośladki. Wyczuwał jej każdą, nawet najmniejszą kosteczkę. Martwił się.
— Wiem że sprawiam ci masę bólu. Wybacz mi, że jestem tak koszmarną matką... Wcale nie myślę o tobie jak o potworze... Wcale nie żałuję że cie urodziłam... Ja zdaje sobie sprawę że jestem chora. — Po jej policzkach potoczyło się parę słonych łez, które zaraz przemoczyły jego koszulę. Szeptała. — Tak bardzo cie przepraszam... Natsu. Za wszystko.
Usłyszawszy te gorzkie słowa, wtulił się w nią jeszcze bardziej. Starał się trzymać emocje na wodzy, ale czuł coraz większy ucisk w gardle.
— Wiem mamo, nie musisz mnie przepraszać...
— Kocham cię synku, obiecasz, że będziesz pamiętał o tym? Będę mogła odejść spokojna z tego świata?
Wiedział, że nie pozostało jej wiele czasu... Lekarz twierdził że nie dożyje kolejnych świąt.
— Ale o czym ty mówisz, przecież ty nigdzie nie odejdziesz — szepnął zatapiając czubek nosa w jej wilgotnych włosach. Z ledwością opanowywał drżenie głosu. — Obiecuję że będę pamiętał. Wiedz, że ja ciebie też bardzo mocno kocham... — Głośniej przełknął ślinę i dodał. — mamo.
Natsu nigdy nie spodziewałby się tego co wydarzy się parę dni później. To był ostatni raz, jak rozmawiał z nią gdy była w pełni świadoma.
***
24 grudnia 1953 roku (Wigilia).
Na dworze już nieustannie od paru dni prószył śnieg. Od kiedy pamiętał był bardzo aktywnym młodzieńcem. Hannah zażyła silną dawkę leków, więc korzystając z chwilowej okazji, wyszedł po drobne zakupy i zwyczajnie się przewietrzyć. Chciał przygotować jej drobną, wigilijną kolację.
Co jakiś czas spoglądał na uciekającą z jego ust parę, która po ulotnej chwili znikała gdzieś obok. Można powiedzieć że cały klimat był wręcz magiczny.
Z podziwem rozglądał się po okolicy, gdy dostrzegał przez szyby radosne dzieciaki otoczone kochającą się rodziną. Widział jak otwierają prezenty i spędzając wspólnie czas, świetnie się bawili. Na ten widok mimowolnie uśmiechnął się pod nosem bo w ich domu rodzinnym już od paru lat nie wyprawiało się świąt.
Jego dziadkowie z Włoch zapraszali ich do siebie, jednak po śmierci Igneela, Hannah zaczęła popadać w jeszcze głębszy alkoholizm. I choć nie wiadomo jak próbowałby jej tłumaczyć, ona rzadko kiedy odzyskiwała swoją dawną świadomość. Za to z dziadkami od jej strony nie utrzymywali żadnych kontaktów.
Dochodził do dużej zdobionej bramy i już wyjmował klucze z tylnej kieszeni. Jakie było jego zdziwienie, gdy zastał uchyloną furtkę. Był pewny, że ją zamykał. Powiódł wzrokiem w dół, a wtedy ujrzał ślady czyichś butów. Nie należały one do niego, więc zmarszczył brwi i pospiesznie ruszył w stronę drzwi frontowych. One również były otwarte.
— Mamo!? — krzyknął gorączkowo.
Co prawda zdarzało się, że nieświadomie wychodziła z domu, ale po dawce leków nasennych jakie jej podał nie powinna była w stanie poruszyć choć jednym palcem. Coś było nie tak i on to czuł. Jego wrodzony instynkt mu to mówił.
Ledwo przeszedł przez próg, a wtedy usłyszał dźwięk strzału dobiegający z pierwszego piętra. Jego serce zamarło. Upuścił siatkę z zakupami i w zaledwie parę susów, znalazł się przy drewnianych schodach prowadzących na górę. Zadarł głowę, a na widok jaki tam zastał, aż chwycił się poręczy.
To były ułamki sekund i pamiętał wszystko przez krótkie urywki. To była scena niczym z rzeźni. Po jasnych stopniach spływała czerwona krew, a na ścianach wąskiego korytarza zalegały rozbryzgane kawałki mózgu i czaszki z czarnymi jak noc włosami. Z jej głowy pozostały śladowe szczątki co świadczyło, że została zastrzelona z bardzo bliskiej odległości.
Nie wiedział jak dostał się na górę, ale następne co pamiętał to jego przepełniony bólem krzyk i to jak tulił ciało martwej już matki do swojej piersi. Nigdy nie zapomni widoku postaci stojącej tuż przed nimi. Czarnych jak smoła włosów i tego samego koloru oczu pozbawionych jakichkolwiek ludzkich emocji. Spoglądał na niego z góry i uśmiechał się w ten swój tajemniczy sposób. Mówił coś do niego, lecz Natsu widział jedynie poruszające się wargi.
Tego dnia stracił też jakąś cząstkę siebie...
Nie zapomni widoku bladego, lecz zakrwawionego oblicza brata. Kata, który tamtego Bożonarodzeniowego wieczoru odebrał mu matkę. Tego, którego nazwać można było prawdziwym potworem.
Po tym wszystkim jego serce stało się jeszcze bardziej oziębłe i zamknięte. Przez długi czas podążał śladem brata chcąc pomścić śmierć matki, jednak Zeref był zawsze o krok przed nim. I gdy Natsu już deptał mu po piętach, on znikał równie tajemniczo jak się pojawiał.
Ale jedno wiedział na pewno, tam gdzie Zeref stawiał stopę, tam zawitała jedynie śmierć.
24 grudnia, 1953 roku pozbawiony został drugiego rodzica i tym samym, został sierotą...
***
— Ej Natsu — usłyszał stłumione wołanie, a potem klepnięcie w ramię. — Natsu! Znów bujasz w obłokach.
Ocknąwszy się z bolesnych wspomnień, łypnął na Graya.
— Sorry, zamyśliłem się nie słuchałem cie. To co tam mówiłeś?
Natsu był osobą, która niezbyt rozpamiętywała się przeszłością. Zawsze starał się iść do przodu i nie oglądać się za siebie. Twardo stąpał po ziemi.
— Pytałem czy nie podrzucić cie do Mystogana. Ta rana nie wygląda najlepiej, może specjalista powinien na to rzucić okiem?
— Nie, obędzie się. Już mówiłem że to zwykłe draśnięcie. — Zbył go i wzrok utkwił na widok za przednią szybą. Po chwili zmarszczył brwi bo jednak zmienił zdanie. — Albo wiesz co? Daj mi klucze i podrzuć mnie pod siedzibę. Laxus powinien tam jeszcze być. — mruknął spoglądając na zegarek. — Dostarczę mu wszystkie informacje, a do domu wrócę swoim autem.
Gray posłał mu krótkie spojrzenie.
— Na pewno? Wiesz, mogę to jutro za ciebie załatwić.
Dragneel nie lubił zostawiać niedokończonych spraw, a po skończonej robocie miał wrócić do siedziby i poinformować o wszystkim Dreyara.
— Jedź pod siedzibę.
***
Siedziba główna, godzina 18:35.
Lucy znów się zasiedziała. Spojrzała na zegarek i burknęła coś niezrozumiałego pod nosem. Skończyłaby o wiele szybciej gdyby nie to że od rana co chwilę ktoś ją odwiedzał i czegoś chciał. Powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać, więc normą stało się noszenie przy sobie w torbie najważniejszych narzędzi medycznych takich jak; nić, igły, środki znieczulające, bandaże, gazy czy woda utleniona.
Głośne westchnięcie wydobyło się z jej krtani, gdy spojrzała na stos papierów na swoim biurku. Obiecała Laxusowi że upora się dziś z ważnymi dokumentami i zostawi mu je naszykowane w gabinecie. Młodszy Dreyar dostał pilny telefon, więc wyszedł jakąś godzinę temu. A tym razem mówił że jej pomoże! Jak zwykle sprawnie się od tego wymigał i koniec końców została z tym sama.
Kątem oka spojrzała na postawioną przy nodze torbę z której wystawała wyprasowana i złożona w schludną kostkę, marynarka Dragneela. W prawdzie starała się o tym nie myśleć, jednak na wspomnienie co się stało trzy dni temu, aż złość w niej wzbierała. Zacisnęła dłonie w pięści, ale z głośniejszym syknięciem, natychmiast tego pożałowała. Tak mocno się wtedy zamachnęła, że do dziś czuje pulsujący ból na dłoni.
Aż trudno opisać tego jak bardzo źle się czuła. Nie chciała nawet na niego patrzeć. Jego chamska gęba działała na nią jak płachta na byka. Nim się spostrzegła, tak mocno zacisnęła palce na ołówku, że prawie złamała go w pół. Chcąc pozbyć się gromadzących myśli, energicznie potrząsnęła głową na boki.
— Dość tego na dzisiaj. — mruknęła stanowczo i wstała z krzesła. Pozbierała wszystkie potrzebne dokumenty, zarzuciła torbę na ramie i ruszyła do gabinetu Dreyara. Pozostawiła je na biurku i pogasiła światła. Przechodząc przez część barową, łypnęła na ladę. Przez chwilę myślała czy zostawić tam marynarkę Dragneela, czy może poczekać jak złapie na dniach Graya i to on mu ją zwróci? Tak, to chyba lepsza opcja.
Właśnie podchodziła do witrażowych drzwi. Chwyciła za klamkę i pociągnęła za nią, jednak stawiając stopę przez próg uderzyła w kogoś, a wtedy usłyszała stłumiony jęk i on wcale nie należał do niej. Czując niespodziewane uderzenie w nos, na moment przymknęła powieki.
— Przepraszam — szepnęła, otwierając je ponownie.
— ...Lucy?
Zamarła, bo nie trudno było się domyśleć na kogo wpadła. Język automatycznie utknął jej w gardle, gdy zobaczyła te ciemno zielone tęczówki wpatrujące się w nią z tym samym zaskoczeniem. Spuściła głowę, spięła się i już chciała go wyminąć, ale dostrzegła jego dłoń, którą dociskał do rozległej, krwawiącej rany pod jego żebrem. Nerwowo zagryzając dolną wargę i zmarszczyła brwi.
— ...Co ci się stało? — Biła się w myślach, ale w końcu zapytała.
Z początku lekko przygarbiony, teraz w pełni się wyprostował. Lucy domyślała się że boli go, ale przecież on się do tego nie przyzna. A już w szczególności w jej obecności.
— Nic takiego — odpowiedział, wymijając ją. — Jest Laxus u siebie?
— Wyszedł ponad godzinę temu. Powiedział, że będzie pojutrze. — chciała stąd iść. Chciała go zostawić, ale coś jej nie pozwalało. Nie potrafiła tak po prostu wrócić do domu po zobaczeniu go w takim stanie. Odwróciła się za nim i spojrzała na jego plecy. Szedł w stronę schodów. — Nie powinieneś paradować z taką raną. Jeszcze dostaniesz zakażenia i zetnie cie szybciej niż się tego spodziewasz. To niebezpieczne.
Gdy usłyszał jej słowa, zatrzymał się.
— Tsh. — prychnął i już zamierzał ruszyć w stronę gabinetu Laxusa by położyć tam kluczę, ale wtedy usłyszał dwa kroki. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, poczuł delikatne ręce chwytające go za przedramię, a potem pociągnięcie w bok. — Ej, co ty... — zaczął, ale widząc wyraz jej twarzy, zamilkł.
Jej dobre serce zatriumfowało nad rozumem i urażoną dumą.
— Myślisz że pozwolę ci paradować z taką raną? Możesz mnie nie lubić, obrażać, poniżać, a nawet mną gardzić, ale teraz dla odmiany współpracuj ze mną grzecznie i choć raz siadaj na dupie — sapnęła rozkazująco i nim się obejrzał, opadł pośladkami na sofę. Zdjęła z ramienia torbę i podsunęła obok fotel na którym usiadła. Podwinęła rękawy i oznajmiła grobowym tonem; — Zdejmuj koszulkę, już.
Po tym wszystkim co jej zrobił, rozkazywała mu? Ona? Chyba w jej snach!
— No nie mów, że będziesz mi tu teraz rozkazywała — furknął nie kryjąc ironicznego uśmieszku. — Przecież mówię że nic mi nie jest do cholery.
Przebiegły uśmiech zniknął tak szybko jak Lucy nachyliła się w jego stronę i bez emocji ucisnęła miejsce obok rany swoim chudym palcem. Głośny syk przez zęby, a potem grymas bólu przewinął się przez jego twarz.
— Dalej twierdzisz, że nic ci nie jest, kozaku? — zapytała triumfalnie unosząc jeden kącik ust do góry. — Zdejmuj te koszulkę bo nie będę się powtarzała.
Zmierzył ją swoim najbardziej morderczym spojrzeniem na jakie było go w danym momencie stać. Bolało jak jasny gwint. Upierdliwe i głupie babsko — Przeszło mu przez myśl. Zrezygnowany sam nie wiedział dlaczego na to przystaje. Zdjął koszulkę i teraz siedział przed nią w samych spodniach i srebrnej pancerce na szyi.
Lucy w tym czasie zdezynfekowała dłonie i naszykowała narzędzie na stole. Przysunęła się bliżej, a wtedy przez ich uszy przeszedł odgłos szurania nóg fotela o drewniany parkiet.
— Paskudnie to wygląda — mlasnęła pod nosem widząc obrażenia jakich doznał. Rana była dość głęboka i długa. Miała co najmniej dziesięć centymetrów. — Chyba dość mocno oberwałeś tą kosą. Nie obejdzie się bez szycia i nie mogę dać ci gwarancji że nie pozostanie po tym blizna, ale z pewnością będzie bolało, chcesz zastrzyk znieczulający?
— Obejdzie się — mruknął bez większych emocji wlepiając wzrok w ścianę obok. Nie chciał patrzeć na nią. Nie wiedział co zrobić z rękoma, więc zarzucił je za głowę. — Ja rzadko kiedy odczuwam ból.
Taki pewny jesteś? — przemknęło jej przez myśl. Uśmiechnęła się zadziornie i wzięła do ręki gazy z wodą utlenioną. Bez ówczesnego ostrzeżenia, przytknęła ją do zakrwawionego miejsca. Gdy tylko to zrobiła, spiął wszystkie mięśnie na ciele i wzdrygnął się. Zagryzł dolną wargę, ale nic nie powiedział.
Może był kawałem chama, ale odwagi musiała przyznać mu nie brakowało. Nie jeden by się tu wił, ale nie on. Dobrze wiedziała że boli, ale szczerze? Nie było jej go żal ani trochę. Za to co jej zrobił niech trochę pocierpi, a co! Musiała dokładnie odkazić i oczyścić ranę z zaschniętej krwi, by przygotować ją do zszycia.
— Połóż się, będzie mi wygodniej — poprosiła co on o dziwo wykonał bez protestów. No może z wyjątkiem tego swojego prychnięcia i zabicia jej wzrokiem.
Odłożyła zakrwawione i zużyte gazy obok i sięgnęła po czyste. Po raz kolejny zanurzyła je w środku odkażającym i przytknęła do zaczerwienionej skóry. Była skupiona i bardzo dokładna, ale jednocześnie delikatna. Nie omijała nawet najmniejszego centymetra. Zwróciła uwagę, że przy lewym biodrze miał dużą i dość rozległą bliznę, ale wydawała się być już w pełni wygojona. Z pewnością miała parę ładnych lat.
Jak sięgała pamięcią, to już kiedyś ją widziała. W hotelu. Miał jeszcze jedną, mniejszą na szyi. W sumie to ciekawiło ją, gdzie ktoś taki jak on mógł się ich nabawić. Ta na biodrze wydawała być się poważna i głęboka, ale ta na szyi... Wyglądało to tak jakby ktoś chciał pozbawić go głowy. Cięcie nie było ani precyzyjnie ani pewnie wymierzone bo blizna była postrzępiona. Czyżby wynikła z jakiejś szarpaniny? No nic, nie będzie go przecież o to pytać bo to nie była jej sprawa. Zresztą jest na niego obrażona...
Pomiędzy nimi panowała cisza przerywana jedynie odgłosem metalowych narzędzi po które Lucy co chwile sięgała. Leżał na sofie z jedną ręką pod głową, a drugą swobodnie opartą na brzuchu. Choć wciąż odczuwał pieczenie i ból to co jakiś czas zerkał na nią z ukosa. Była uważna i skupiona. Jakoś działała mu na nerwy.
Widział jak uparcie zagryza wargę, gdy się nad nim pochylała. Zaskoczony, sam nie wiedział jak ma rozumieć jej postępowanie. Była głupia? A może zwyczajnie naiwna? Po mimo tego jak ją potraktował w Royal Tigers, ona nie zawahała się udzielić mu pomocy. Nie przeszła obok niego obojętnie, choć mogła.
— Jesteś naprawdę naiwna — usłyszała jak głośniej wydycha powietrze.
Te słowa zbił ją z pantałyku, więc chwilowo oderwała się od wykonywanej czynności. Wlepiła w jego kpiąco roześmiane oblicze swoje zdziwione tęczówki.
— O co ci znów chodzi? — Zmarszczyła brwi sprawiając, że wyglądała groźniej. — Jeśli to jakaś twoja kolejna gierka to sobie daruj. Mam tego dość.
Chwila ciszy.
— Naiwna... — powtórzył przerzucając wzrok na sufit po czym dokończył. — Ale i dziwnie intrygująca. Po tym co zrobiłem, żadna inna dziewczyna nie chciałaby mieć ze mną nic wspólnego. Uciekła by w popłochu przy pierwszej lepszej okazji, ale ty tego nie zrobiłaś. To głupota, heroizm czy może naiwność? — zapytał ciszej, jak gdyby sam siebie. — Sam nie wiem jak cie określić, może ty mi podpowiesz?
Usłyszawszy te dziwne słowa z jego ust, jej tęczówki się rozszerzyły.
— O, a co to? Chyba mi nagle nie powiesz, że ktoś taki jak ja zajmuje twoje myśli, co? — sięgnęła ze stołu igłę i nić. Była pewna że zaraz zaprzeczy, ale jakie było jej zdziwienie, gdy pomimo bólu on podparł się na łokciach, wlepił w nią pełne powagi i wyczekiwania spojrzenie.
— Odpowiedz mi.
Zaskoczył ją, to musiała mu przyznać. Jego mina oraz ton głosu sugerowały że nie żartował. Był wręcz... Śmiertelnie poważny. Nie musiała długo się zastanawiać.
— To nie głupota, nie heroizm ani też naiwność — zaczęła nabierając więcej powietrza w płuca. — To po prostu wrażliwość i bezinteresowność. Może wydać ci się to samolubne z mojej strony, ale ja nie uważam się za osobę bez serca... — Przerwała na moment, ale widząc że on dalej się na nią patrzy i czeka, kontynuowała. — Nie umiałabym przejść obojętnie obok człowieka, który potrzebuje pomocy. Nie ważne kim jest i co złego zrobił... Tak sobie myślę, że mama mnie tego nauczyła. Od zawsze stale ją obserwowałam i chciałam być taka jak ona. Była dla mnie wzorem do naśladowania bo ona pomagała każdemu; nie ważne co zrobił i jaki był jego status społeczny. Wszystkich traktowała po równo i nigdy się nie wahała. Sama nie wiem... ja nie upatruję w tym cechy naiwności, ale może jestem w błędzie? Ciężko mi spojrzeć na siebie obiektywnie.
Wysłuchał jej do końca, chwilę się zamyślił i przeanalizował. Wypowiedziała to z takim spokojem i lekkością, że aż poczuł się... Zdumiony. Chciał coś powiedzieć, ale przymrużył powieki, gdy zobaczył jak siłuje się z przewleczeniem nici przez małą pętelkę. Przewrócił oczami i wysunął w jej stronę rękę.
— Daj mi to.
— Pff, że niby masz lepszy wzrok ode mnie? — zapytała z przekąsem, podając mu wspomniane rzeczy. Jej zadziorny i pewny siebie wyraz twarzy zniknął tak szybko, jak za pierwszym razem zrobił to bez najmniejszego problemu. Ona męczyła się z tym przez cały swój monolog...
Widząc jej rzednącą minę, uśmiechnął się z wyższością.
— Żebyś wiedziała, że mam — odparł zwracając jej przewleczoną igłę z nicią.
Ponownie ją zdezynfekowała i przystąpiła do szycia.
— Ale przyznam szczerze, że nieźle mi wtedy przyjebałaś — mruknął opadając plecami na sofę. — Do dziś boli mnie szczęka.
Nie umiała tego sensownie wytłumaczyć, ale głupio się uśmiechnęła. Nie wiedziała czemu, ale w głębi czuła się dziwnie szczęśliwa? Może to satysfakcja?
— I prawidłowo. Należało ci się i gdybym nie była taka rozemocjonowana zrobiłabym to o wiele mocniej. Chociaż żałuję, że nie masz po tym śladu.
Prychnął pod nosem.
— Bo mam końskie zdrowie. Jakbym miał to do czegoś porównać... To tak jakby ugryzł mnie komar i pozostawił po sobie uciążliwy świąd.
Znów przypomniała jej się ta cała akcja w zaułku.
— To że ci pomagam... I tak nadal jestem obrażona i uważam cie za kawał niezłego gnoja. — furknęła.
— Dla mnie to żadna obelga. A tak w ogóle to myślałem, że za podłego bydlaka. — Zacytował ironicznie, jednak przez błądzący uśmieszek.
Zmarszczyła mocniej brwi. Skubany, pamiętliwy jest. — Przemknęło jej przez głowę. Pomiędzy nimi znów zapanowała cisza.
— Wiedz, że nie zamierzam cie przepraszać. — Wypalił nagle.
Żadna nowość. Chwila, czy ta cała przekomarzanka nie wyglądała komicznie?
— A ty wiedz, że nawet bym się tego po tobie nie spodziewała. — Odbiła piłeczkę.
— Upierdliwe babsko... — żachnął odwracając głowę w bok. Z tego wszystkiego zapomniał o czymś takim jak pragnienie zapalenie papierosa.
— Wredne chamidło... — syknęła, dość boleśnie i bez ostrzeżenia wbijając igłę w skórę. Przecież dobrze wiedziała, że skóra na brzuchu jest bardzo delikatna i unerwiona. Teraz to ona miała tu władzę i zamierzała to wykorzystać. Na swoją stronę oczywiście.
Jego niekontrolowane wzdrygnięcie oraz oburzone spojrzenie jakie posłał jej z prędkością światła, było tego warte. Choć przez moment poczuła się błogo.
— No co? Chyba mi nie powiesz, że boli? — zapytała niewinnie się uśmiechając.
Paskudna zołza. Niech już straci i ten jeden raz pozwoli jej triumfować.
— Dawaj to cholerne znieczulenie irytująca kobieto i ucisz się w końcu...
***
Obydwoje nawet nie zwrócili uwagi na witrażowe drzwi, za którymi stał Gray. Wsłuchując się w ich zgryźliwe docinki, na jego ustach wędrował delikatny uśmiech. Tak bardzo martwił się stanem przyjaciela, że mimo jego zapewnień poszedł za nim, jednak widząc w czyich troskliwych rękach był, teraz w końcu mógł odetchnąć z ulgą. Bo kto lepiej by się nim zajął, jeśli nie Lucy?
Czyżby właśnie był świadkiem całkiem nowej, niespodziewanie rozwijającej się przyjaźni? — pomyślał rozbawiony, choć wsłuchując się w ich obustronne wyzwiska... A może nie tylko? Natsu pozwalający sobie podać znieczulenie, dawno tego nie widział.
W sumie, był aż i tylko człowiekiem.
Patrząc na nich, a w szczególności na Lucy, czuł jakieś dziwne ukłucie w sercu. Sposób w jaki spoglądała na Natsu był... Inny. Na Graya nigdy tak nie patrzyła, nawet wtedy gdy zapraszał ją na randkę i odwiedzał w kawiarni. Możliwe, że powoli rozumiał o co tutaj chodzi. Wciąż z uśmiechem na ustach, przymknął powieki, a jego dłonie zawędrowały do kieszeni. Chyba dziś powinien napić się czegoś mocniejszego.
C.D.N
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro