Tom II, Rozdział 12. Zakazany owoc.
Suprajs! Dwa rozdziały w ciągu dnia? To wgl możliwe? Tak! Dlaczego?
#1 NALU <3 Loffciam was ^^
____________________________________
Następnego dnia, godzina 8:35, kawiarnia Blue Pegasus.
Powiadają że nowy dzień przynosi nowe nadzieje. Pogoda w całym stanie Kalifornia zapowiadała się wprost obiecująco. Słonce leniwie wschodziło ku bezchmurnemu niebu, a rozbudzone ptaki radośnie ćwierkały nad głowami mieszkańców.
Przechadzając się po uliczkach Los Angeles, Lucy właśnie w tym momencie była w drodze do Blue Pegasus. Zgodnie z umową, miała zwrócić klucze z samego rana. Kawiarnia otwierana jest o godzinie 9:00, ale wyszła wcześniej mu móc jeszcze porozmawiać z Grace.
Heartfilia nie spała przez większą część nocy, więc można powiedzieć że jeszcze nie do końca kontaktowała. Poprzedniego dnia gdy tylko wyszła z siedziby głównej, natychmiast udała się do swojej czekającej na rezultaty, przyjaciółki. Musiała jej jak najszybciej przekazać dobre wieści; przebieg rozmowy i nieco uspokoić jeśli chodzi o jej tatę.
Na szczęście spotkanie z Levy przebiegło bardzo spokojnie i dziewczyna odetchnęła z ulgą. Posiedziały potrajkotały do późnej nocy, a potem Lucy wezwała taksówkę i wróciła do domu. Naturalnie McGarden zaproponowała jej nocleg, lecz ona stanowczo odmówiła. Chciała wrócić do domu i przemyśleć pewne sprawy w samotności.
Pomimo ogólnego zmęczenia, na jej ustach błąkał się lekki uśmiech, który zaraz miał zniknąć. Przypomniały jej się słowa Makarova. Ona ma się uczyć jeździć z Natsu? Na samą myśl zaśmiała się drętwo.
,, — No jak to kto? Natsu oczywiście. — powiedział rozochocony jak gdyby odpowiedź na to pytanie była najbardziej oczywista na świecie. — Możesz mi nie wierzyć, ale to najlepszy kierowca w Fairy Tail. Nie znam drugiego człowieka który tak dobrze panowałby nad samochodem to po pierwsze. A po drugie to właśnie jemu kazałem cie mieć na oku, więc jest teraz odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo. Z nim jak z nikim innym jestem pewien że nic nie powinno się zdarzyć.''
Tak właśnie powiedział... Zrezygnowana głośniej wypuściła powietrze nosem.
Nie zamierzała stawiać się dzisiaj na żadne jazdy, tym bardziej z facetem który obwiniał ją o wszystkie porozwalane samochody wokół! Choćby był nie wiadomo jak dobrym czy ostatnim kierowcą na świecie, nie wsiądzie z nim za kółko. Przecież to byłaby jakaś apokalipsa, koniec świata.
Zbliżała się do celu podroży, więc podniosła wzrok nieco wyżej, a wtedy dostrzegła stojącą i palącą przed kawiarnią papierosa, Grace. Lucy zerknęła kontrolnie na zegarek, była 8:45. Gwarno zawołała koleżankę, a gdy ta mozolnie przekierowała w jej stronę głowę, Lucy przyspieszyła kroku. Nie bardzo wiedziała jak usprawiedliwić swoje odejście z pracy, ale przecież coś tam wymyśli.
***
W tym samym czasie, godzina 9:10.
Nerwowo zaciskał palce na kierownicy i rzucał przekleństwami we wszystkie możliwe sposoby. Nie dalej jak wczoraj dowiedział się że ma uczyć jeździć tę przeklętą pindę. Naturalnie zaprotestował i dość jasno wyraził swój sprzeciw tym faktem. Nawet Gray zaproponował że chętnie z nią do tego przysiądzie bo przecież ma więcej cierpliwości niż on, jednak Makarov pozostał nieugięty. Uwziął się na niego czy co?
Dzisiaj równo o godzinie 9:00 czekał na nią przed siedzibą główną, gdyż właśnie tam miała zjawić się rzeczona Lucy, jednak ona postanowiła sobie z niego zakpić i nie zjawić się na umówioną godzinę.
Nienawidził cechy spóźnialstwa, więc rozjuszony niczym dzikie zwierze, udał się prosto do gabinetu Ojca. Ten niczym niewzruszony powiedział że ma udać się do kawiarni w której pracowała bo przed jej otwarciem miała zwrócić zapasowe klucze. Potwierdziły się najgorsze obawy Dragneela — gruba krowa postanowiła dołączyć w ich szeregi.
To jemu Makarov nakazał ją chronić, więc chcąc nie chcąc, musiał się podporządkować. Jego słowa są niepodważalne i ostateczne. Żałował w duchu że to nie Fullbusterowi przypadła ,,fucha'' nauki tej pindy, ale nic nie mógł wskórać. Rozkaz to rozkaz, jednak nawet Dragneel się zabezpieczył. A jak?
Wziął mafijne auto bo przecież nie będzie ryzykował rozjebaniem nowiutkiej, wziętej za duże pieniądze z salonu, limuzyny! Jego prywatne auto zdecydowanie dużo lepiej nadawało się na naukę, ale gdyby choć zrobiła drobną rysę na czymkolwiek to przysięga, że zabiłby ją na miejscu.
Biegi wbijało się o wiele lżej, kierownica chodziła płynniej, a i zawieszenie było miększe. Rożnica między nówką sztuką, a wyjeżdżonym do granic rzęchem była ogromna, jednak on miał to głęboko w dupie. Lepiej żeby uczyła się na takim bo przecież i tak nigdy w życiu nie będzie jej stać na tak luksusowe auto jak jego.
— O ile taka tempa blondynka w ogóle załapie jak to robić... — warknął już na głos, gdy przez uchylone okno wyrzucił spalonego peta, a zaraz potem sięgnął po następnego. Zdecydowanie przekraczał dziś swój limit, ale co zrobić kiedy pragnienie jest tak silne? — Pieprzone uzależnienie.
Zaciągnął się dymem i zmarszczył nos. Słupek sygnalizacji wskazał zielone światło, więc ruszył z piskiem opon. Wjeżdżając na ostatnią prostą, niespodziewanie oślepiło go złociste światło. Zmrużył oczy i zsunął okulary przeciwsłoneczne z włosów na nos, a wtedy dostrzegł obiekt jego aktualnej misji.
Stała przy drzwiach kawiarni i trajkotała sobie z koleżaneczką z pracy jak gdyby nigdy nic. Zdecydowanie nie wyglądała na taką co się spieszy żeby zjawić się przed siedzibą. Olewać go w tak bezczelny sposób to przecież niedorzeczność.
Nie zważając na ograniczenia i spory ruch na jezdni, wrzucił kierunek i stanął tuż przy krawężniku. Miał uchylone szyby po obydwóch stronach, więc schylił się nieco i wbił w nie swój złowrogi wzrok.
Lucy stała odwrócona tyłem, więc nawet go nie zauważyła, za to jej koleżanka, widząc jak uporczywie świdruje plecy Heartfilii, na chwile urwała z nią rozmowę i znacząco postukała w odsłonięte ramie.
— Mmm, tylko zobacz jakie ciacho, Lu. — szepnęła przez głupi uśmieszek, przegryzając uwodzicielsko wyszminkowaną na czerwono wargę. — Facet chyba coś od ciebie chce. — rzuciła dość cicho, ale niewystarczająco bo Natsu i tak ją usłyszał.
Niczego nieświadoma Lucy odwróciła się w jego stronę, a gdy tylko to zrobiła Dragneel przywołał ją do siebie krótkim gestem podbródka. Dał jej jasno do zrozumienia że ma wsiadać bez zbędnego pierdolenia i że on czekał na nią nie będzie. Dobrze wiedziała, że do cierpliwych nie należał. Jakie było jego zdziwienie, gdy dziewczyna zmarszczyła nos i z powrotem odwróciła się do koleżanki.
— Nie znam go. — machnęła ręką w powietrzu. — Pewnie mnie z kimś pomylił.
Właśnie poprawiał srebrną pancerkę na szyi, ale gdy usłyszał jej krótką odpowiedź, zawrzało w nim jeszcze bardziej. A więc tak się chce bawić? Nie gasząc silnika, wrzucił na luz i zaciągnął ręczny hamulec. Wyszedł z samochodu, obszedł go dookoła i otworzył drzwi od strony pasażera.
Mimo że nadal rozmawiały to ciągle czuł na sobie badawczy wzrok jej koleżanki. Kucnął i zerknął na przednie koła stwierdzając, że ma trochę za mało powietrza z prawej strony. No nic, potem się dopompuje. Zaciągając się dymem po raz ostatni, wyrzucił peta do kratki kanalizacyjnej i podniósł się do pionu.
Nie zważając na to że wszędzie dookoła było mnóstwo ludzi, spoglądając na jej plecy, Natsu ruszył w jej kierunku. Nie miał czasu na jakieś zafajdane ,,damskie dąsy''. Zdecydowanie nie był typem faceta który grzecznie będzie czekał. Gapiąca się na niego Grace, zdążyła jedynie wypowiedzieć imię jej rozmówczyni.
— Lucy...
W tym momencie podszedł do Heartfilii, bez ceregieli odwrócił ją zaskoczoną w swoją stronę, złapał za biodra po obydwóch stronach i niczym szmacianą lalkę, przerzucił przed prawy bark. Była lekka jak piórko i praktycznie nie czuł jej ciężaru.
Grace przyłożyła dłonie do ust i aż pisnęła na głos.
— Co ty wyprawiasz? — ryknęła przestraszona Lucy i odruchowo walnęła go otwartą dłonią w łopatkę. — Puść mnie! — zażądała stanowczo.
Natsu niczego nie poczuł. Zignorował jej coraz bardziej działające na nerwy, piskliwe wołanie i zwrócił się do zaskoczonej tym wszystkim Grace.
— Zwróciła klucze? — zapytał z powagą, ostro spoglądając na nią zza ciemnych okularów.
Lekko kiwnęła głową na tak.
— T-tak. — odparła onieśmielona i na dowód pokazała mu je w swojej dłoni. — Zwróciła...
Tyle mu wystarczyło. Odwrócił się i zaczął iść w stronę zaparkowanego na poboczu samochodu.
— Postaw mnie bo...
— Eh, ale jesteś ciężka... — warknął już wyraźnie tym podirytowany czym skutecznie zamknął jej buzie bo dziewczyna oblała się gęstym rumieńcem, a na jej twarzy malowało się zakłopotanie. Zanim zdążyła się otrząsnąć i cokolwiek powiedzieć, on wszedł jej zdanie. — Nienawidzę niepunktualnych osób, więc wsiadaj z łaski swojej i choć ten jeden raz nie rób scen.
Nie robiąc sobie zupełnie nic z tego że wszyscy się na nich gapią, siłą wpakował ją na miejsce pasażera. Zatrzasnął za nią drzwi i dla pewności że mu nie zwieje, zamknął na klucz od zewnątrz. Przeszedł parę kroków, wsiadł do samochodu i zapiął pasy.
— Właśnie że nie ja robię sceny, tylko ty. — fuknęła krzyżując dłonie pod piersiami. Wyglądała jak wielce jaśnie obrażona pierdolencja.
— Pasy. — odburknął spoglądając na nią srogo.
Gdy pod naporem jego gromiącego spojrzenia dziewczyna posłusznie wykonała jego ,,prośbę'', nachylił się nad jej udami i otworzył schowek pod deską rozdzielczą. Zaskoczona jego nagłą bliskością, spięła mięśnie całego ciała. Wyciągnął z niego swojego cennego Browninga i włożył do kieszeni. Przezorny zawsze ubezpieczony.
— Już raz mi pokazałaś do czego jesteś zdolna. — warknął i na dowód swoich słów pokiwał karcąco swoim palcem wskazującym przed jej dziwnie czerwoną twarzą. — Drugi raz się nie dam.
Spuścił ręczny, a potem odjechali w kierunku znanym tylko jemu. Już raz dostał od niej rączką od pistoletu w nos i to nie było nic miłego.
Heartfilia przewróciła teatralnie oczami. Przecież nie zamierzała mu już więcej uciekać. Wtedy to były zupełnie inne okoliczności i mówiąc wprost obawiała się o swoje życie bo wciąż ją straszył czego to on jej nie zrobi. Taka zabawna ironia losu co nie? Facet który najpierw zamierza cie zabić, a potem dostaje rozkaz od swojego szefa by bez względu na wszystko cie chronił.
— Dokąd my w ogóle jedziemy? — zapytała po paru sekundach. Chcąc nie chcąc zerknęła na niego ukradkiem, a wtedy dostrzegła mały, złoty kolczyk w jego prawym uchu.
— Jak to gdzie? Uczyć się. — prychnął pod nosem i zmarszczył brwi. — Prowadziłaś kiedyś samochód?
— Nie, nie miałam okazji. — przyznała szczerze.
— Wiec zaraz będziesz miała. — burknął, gdy wyjechali już na obrzeża miasta. — Masz dobrze zapięte pasy?
Jego pytanie wydawało się być nader podchwytliwe. Co on nagle taki troskliwy? — pomyślała skonfundowana. Zacisnął palce mocniej na kierownicy co nie umknęło jej czujnej uwadze.
— Przecież sam widziałeś jak je zapinam, więc dlaczego pytasz? — oburzona odpowiedziała pytaniem na pytanie. Sprawnie zdjęła torebkę i rzuciła ją na tylne siedzenie bo skoro ma się uczyć to i tak będzie jej tylko zawadzała.
Chwila ciszy, którą znów on przerwał.
— Znasz jakiekolwiek podstawy? Na przykład kolejność pedałów? — drążył dalej, spoglądając kontrolnie w przednie lusterko. Szosa była pusta, więc przyspieszył teraz do około 80 km na godzinę.
Kolejność pedałów? Lucy chwile się zamyśliła. Była pewna, że kiedyś z pewnością wiedziała...
— Hamulec, gaz i sprzęgło. — odpowiedziała dość niepewnie na co Dragneel uśmiechnął się przebiegle. Sama nie wiedziała czy powiedziała dobrze czy może źle? Nie dość że czuła że jawnie się z niej nabija to jeszcze nie mówi jej żadnych konkretów. I to ma być nauka jazdy?! — No i z czego się śmiejesz?
— Po lewej hamulec, na środku gaz, a po prawej sprzęgło, tak? — zapytał wyliczając po kolei z jej odpowiedzi.
— Tak...? — odparła, ale przez lekkie zapytanie. Nie wyglądał na takiego co zamierza w końcu sensownie odpowiedzieć. Nieświadomie zassała policzki. — Dobrze powiedziałam? I tak w ogóle to powiesz mi w końcu dokąd jedziemy? Bo z tego co widzę jedziemy na jakieś zadupie.
Faktycznie, krajobraz zmienił się diametralnie. Wyjechali poza miasto, a wszędzie dookoła otulały ich klimaty pustynne. Dragneel olał jej pytanie i dalej drążył swoje.
— Wiec będąc już w ruchu i chcąc przyspieszyć co powinienem zrobić? — spytał podnosząc jedną brew do góry i zerkając na nią z ukosa. — Konkretnie, która noga na który pedał.
W co on z nią pogrywa? — gorączkowo myślała. Rzadko jej się to zdarza, ale ten facet zaczynał ją nader mocno irytować.
— Czy ty robisz ze mnie jakąś wariatkę? — ryknęła oburzona, nieco głośniej. Przecież oczywistą odpowiedzią jest dodać gazu. Chciał konkretnej odpowiedzi? To ją dostanie! — Noga na środkowy pedał.
— Pewna jesteś? — zerknął na nią zza ciemnych okularów, uchylając przy tym rząd idealnych, prostych zębów.
Nie wiedzieć czemu, ale poczuła jakby nogi robiły jej się z waty. Musiała wziąć się w garść.
— Tak.
Usłyszawszy jej stanowczą odpowiedź, ostatni raz dla pewności zerknął w boczne lusterko. Blondynki to są jednak głupie — pomyślał dowodząc swojej racji. Uśmiechnął się jeszcze szerzej bo tylko na to czekał. Wedle jej życzenia, nagle zdusił środkowy pedał do samego końca, który tak naprawdę okazał się być hamulcem.
Nieprzygotowana na mocne szarpnięcie, Lucy wydała niekontrolowany krzyk ze swojego gardła i odruchowo zacisnęła dłoń na uchwycie bocznych drzwi. Jej głowa poleciała ostro do przodu, a w ciało boleśnie werżnęły się pasy bezpieczeństwa. Samochód zaczął gwałtownie hamować, a spod czarnych opon wyszedł głośny, przeszywający uszy pisk. Po paru sekundach, zatrzymali się w miejscu, a do ich nosa dobiegł smród spalonej gumy.
Na szarym asfalcie za nimi zostawili po sobie długie, czarne krechy i kłęby gęstego dymu. To były ułamki sekund.
Widząc jej roztrzęsione i spanikowane oblicze, posłał jej satysfakcjonujące spojrzenie. To była Lucy w całkiem obcym mu wydaniu. Była bardziej przerażona niż wtedy w Mermaid Heel. Interesujące.
— Co... ty wyprawiasz... do jasnej cholery?! — ledwo wrzasnęła bo cały przełyk miała zaciśnięty z nerwów. Raz po raz, łapiąc łapczywie powietrze, próbowała opanować drżące ciało, jednak marnie jej to wychodziło. Gdyby nie to że jest młoda to najpewniej dostałaby zawału! Zacisnęła dłoń w pięść i przyłożyła ją do klatki piersiowej. Czuła jak jej serce bije całą swoją siłą i tłoczy do chwilowo niedotlenionego mózgu o wiele więcej krwi niż powinno. Próbując przełknąć ślinę, momentalnie poczuła suchotę w ustach, a w płucach brakowało miejsca na świeży tlen.
Tuż obok usłyszała jego cichy śmiech. Wciąż będąc przerażona, łypnęła na niego, a wtedy dostrzegła dotąd nieznaną u niego mimikę twarzy. Po tym co zrobił, on bezczelnie się z niej śmiał. Ale nie arogancko tak jak zwykle, a wydawał się być szczerze rozbawiony. I to jeszcze jej kosztem!
Złapał okulary przeciwsłoneczne z nosa i założył je za grzywkę. Machinalnie zwrócił swoje ciało w jej stronę.
Widząc jak się do niej zbliża, zastygła w kompletnym bezruchu. Co on chciał jej zrobić? Dlaczego patrzy na nią tak dziwnie?!
— I tak oto tym sposobem, spowodowałabyś... wypadek samochodowy. — bardzo się starał, ale widząc jej minę nie potrafił opanować nachodzącego go napadu śmiechu. Próbował z tym walczyć, ale kompletnie mu to nie wychodziło. — To była twoja pierwsza lekcja którą mam nadzieję na dłuuugo zapamiętasz. — mówiąc to zwrócił ku niej swoją rozbawioną twarz. Wychylił się i prawą dłoń położył na czubku jej jeszcze drżącej głowy, patrząc prosto w bursztynowe oczy, siłą przysunął dość blisko do siebie i wycedził;
— Zapamiętaj sobie; najpierw sprzęgło, potem hamulec i na samym końcu gaz. Dokładnie w tej kolejności, blondyneczko.
,,Blondyneczko''? Zamarła czując jak skręca jej się żołądek, a z języka miała jeden wielki supeł. Czuła jego ciepły oddech na swojej twarzy i zapach papierosów z domieszką męskich perfum. Był zbyt blisko... zbyt blisko!!!
Odsunął się od niej, wrócił na swoje miejsce i oparł głowę o zagłówek. Dokładnie zarejestrował moment, gdy na jej policzki wkradły się jeszcze większe rumieńce niż dotychczas. Co się dziwić. Po takiej niespodziewanej akcji każda pizda by tak panikowała. W dodatku na dworze panował okropny skwar.
Miał szczerą nadzieję że dziewczyna zapamięta, bo jak najlepiej się uczyć? W praktyce i na własnych błędach.
***
Nowy Jork, rezydencja Juda Heartfilii.
Trzech mężczyzn przebywało w gabinecie pana tego domu. Właśnie przed chwilą odbyli długą, aczkolwiek bardzo owocną rozmowę. Gdy wszelkie negocjacje zostały szczegółowo omówione, wszyscy obecni wstali ze swoich miejsc i na znak zgody uścisnęli sobie dłonie.
— W takim razie życzę udanych poszukiwań. Liczę na to, ze znajdzie się jak najszybciej. — powiedział tajemniczy, czarnowłosy mężczyzna z szyderczym uśmiechem, a zaraz potem zniknął za drzwiami.
Teraz w pomieszczeniu został Jude i Loki.
— Fiu fiu... — głośniej wypuścił powietrze ustami i z powrotem opadł pośladkami na wygodny fotel. — Szczerze mówiąc, myślałem że pójdzie dużo szybciej. Od tej przesiąkniętej powagą sytuacji zaczęły mi wiotczeć mięśnie twarzy. — mruknął Regulus, wolną ręka łapiąc się za szczękę. Odpalił papierosa i rozsiadł się wygodniej, zakładając nogę na nogę.
— Daj spokój. — uciął mu Jude. — To nie przebyty czas się liczy, a efekt końcowy. — odpowiedział pełen powagi i wrócił na swoje standardowe miejsce za biurkiem. Biorąc do ręki lampkę z winem, podszedł do okna i wyjrzał na bujny ogród oraz krzątających się w nim pracowników.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z jego planem, za jakiś czas pozbędzie się wszystkich zaległych długów. Mimowolnie, uśmiechnął się, ale na krótko. Teraz potrzebuje do tego jedynie swojej córki.
— Wiesz co ci powiem? — dobiegł go głos zza pleców, ale nie odwrócił się. Wciąż uparcie wpatrywał się w widok z oknem. — Jesteś prawdziwym skurwielem, Jude.
Na to stwierdzenie głośno prychnął. Wyostrzył wzrok z ogrodu, na swoje odbicie, a następnie na wpatrując się w niego, kpiące oczy Regulusa.
— O czym ty mówisz? — wycedził po chwili, srogo go upominając. — Wiem że masz wyjątkowo niewyparzoną gębę, ale zważaj na ton i słownictwo z jakim się do mnie odnosisz. Bez względu na naszą przeszłość, nie będę wiecznie tego tolerował.
— Tsh. — prychnął pogardliwie i nadal świdrował plecy Juda tymi swoimi błękitnymi tęczówkami. — Który ,,dobry'' ojciec gotuje swojej córce takie piekło z życia?
Heartfilia zmarszczył groźnie brwi i parsknął.
— Dobry ojciec? Nie rozśmieszaj mnie. — powiedział i zacisnął palce mocniej na trzymanej szklance. — Nigdy nie uważałem jej za swoją córkę.
Pomimo srogiego tonu, Loki nadal brnął w swoją chorą zagrywkę. Kompletnie nic sobie nie robił z arogancji, z jaką odnosił się do swojego szefa.
— Sprzedać własną córkę za długi to jest draństwo, ale wiesz co jest gorsze? — zaczął i czekał na jego reakcję, jednak gdy żadnej się nie doczekał, niemal wysyczał z jadem. — Wydawać córkę za mąż za faceta, który zamordował jej matkę...
Miarka się przebrała. Naruszył granicę, której nikomu nie wolno było przekraczać
— Zamilcz. — warknął groźnie, zwracając się do niego przodem. W jego oczach tańczyły iskry wściekłości, a twarz nabrała ostrzejszych rys. Zmierzył go od góry do dołu i uniósł dumnie podbródek. Spoglądał na niego jak wszystkich wokół. Jak na robaka. — Tak jak Layla, Lucy była, jest i będzie wyłącznie narzędziem w moich rękach. Nie przewiduje dla niej żadnej innej przyszłości, a więc jej los jest już z góry przesądzony. Nie ma nic do powiedzenia w tej kwestii bo już postanowiłem. Wyjdzie za niego czy tego chce czy nie.
Tak. Owym mężczyzną był nie kto inny jak Mard Geer. Jakiś czas temu, Heartfilia zapożyczył się u jego mafii na potężną sumę pieniędzy, jednak przez narastające problemy z biznesami, stał się niewypłacalny. Teraz problemy Juda same się rozwiązują bo skoro jego córka jest w pewnym stopniu księżniczką, automatycznie dla takiej organizacji staje się cenniejsza. A dlaczego?
Przecież posiadając ją oraz dokumenty z prawdziwym rodowodem Layli, można spokojnie zastraszyć aktualnie panującą rodzinę królewską. Kto jak nie oni posiada tak ogromny majątek? To czysta żyła złota; ziemie, pieniądze, władza, wpływy, złoto, klejnoty, liczne rezydencje w tym pałace oraz zamki. Wszystko to wydawało być się łakomym kąskiem na którym każda mafia z miłą chęcią położyłaby swoje łapska.
Judowi nie zależało na córce, a jedynie na korzyściach jakie mogła mu przynieść. Profity i jego biznesy od zawsze były dla niego najważniejsze. W jego myślach nie było miejsca na coś tak błahego jak rodzina. Myśląc o tym, zmarszczył brwi i spojrzał na Regulusa który wydawał się być jakiś nieobecny.
— Narzędziem w twoich rękach, hm? — powtórzył po nim i zapatrzył się na tak dobrze mu znany, zielony ogród za oknem. Nie wiedząc czemu, właśnie w tym momencie przypomniały mu się czasy dzieciństwa. Jak wraz z Lucy, trzymając się za rękę, bawili się i śmiali do rozpuku. To były piękne, a jednocześnie ulotne chwile.
Byli jeszcze nieświadomymi i beztroskimi dziećmi, a problemy dorosłych zdawały się ich nie dosięgać. Tak, znali się bardzo dobrze bowiem Regulus był niegdyś jej najbliższym przyjacielem. On, Lucy oraz Levy byli nierozłączni, jednak do pewnego momentu. On zapragnął czegoś więcej niż tylko przyjaźń, lecz Lucy stale go od siebie odpychała.
To spowodowało że w końcu odwrócił się od niej. Nie chciał dłużej spoglądać na jej roześmianą twarz i piękne, bursztynowe tęczówki, gdy nie mogły one być tylko jego. Ona zawsze była o krok przed nim. Taka nieosiągalna, taka mirażowa, taka ulotna... Nie ważne w jaki sposób próbowałby wychylić się po ten owoc, nigdy nie mógł do niego dosięgnąć.
Był zakazany.
Od zawsze szczerze ją kochał, ale mimo tego silnego uczucia jakim ją darzył, stale był odrzucany. I przez to właśnie odtrącenie, przegrywał i pogrążał się w ciemności. Potem wynikły te wszystkie tragicznie zdarzenia i upadek nastąpił szybko.
Porwanie jej mamy, a następnie brutalna śmierć. Minęło parę lat, gdy dowiedział się kto był prawdziwym sprawcom. Z początku był tym wszystkim przerażony, ale potem zrozumiał że tak musiało być. Tak wyglądało brutalne życie zza kurtyny i niestety, padło na Laylę.
Loki był nad wyraz inteligentny i przebiegły. Już w wieku nastoletnim został jednym z najlepszych szpiegów w szeregach Juda. Biorąc pod uwagę że teraz ma dwadzieścia siedem lat, ma już całkiem spore doświadczenie. Nie ma osoby, której on by nie odnalazł. Nikt się nie skryję przed jego spojrzeniem.
Cóż za ironia losu.
Był niczym nienasycony bazyliszek, lecz nie mógł poradzić sobie z niewinnym uczuciem do jednej dziewczyny. Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, że jest ono całkowicie zgubne. Że nie prowadzi do niczego dobrego. Że kobiety skutecznie cie wabią, mamią, ogłupiają, a potem gdy zaczyna ci zależeć, znudzone rzucają w kąt.
Przez wiele lat miał złamane serce i nosił w nim narastający żal, lecz teraz tak nie jest. Żal i ból przerodziły się w coś rodzaju gniewu i złości. Teraz pała do niej jedynie czystą nienawiścią i odrazą.
Wszystkiemu winna była ona. Lucy Heartfilia.
Regulus obiecał sobie, że gdy tylko ją odnajdzie, zemści się. Dorwie w swoje ostre szpony, zaciągnie siłą do Nowego Jorku, napawając się tym, będzie spoglądał — jak jako bezwolne narzędzie — aż do śmierci będzie cierpiała przy boku mężczyzny, który odebrał jej matce życie.
Machinalnie zacisnął szczękę i zazgrzytał zębami. To wystarczająca nagroda pocieszenia, czyż nie? Z maniakalnych zamyśleń sprowadził go rozbawiony, aczkolwiek kłujący jadem głos Juda.
— Loki. Ty chyba mi nie powiesz, że zaczynasz żałować?
— Żałować? — w geście rozładowania emocji, Regulus uniósł brew i uderzył się otwarta dłonią w udo. — Nie rozśmieszaj mnie! Niby czego?
Jednak Jude również nie był głupi. W prawdzie nie interesował się córką, ale nie był ślepy i zawsze widział jak rudowłosy na nią spoglądał. Jakiekolwiek słowa czy zaprzeczenia, były tutaj zbędne.
— Myślisz że o niczym nie wiem? Kręciłeś się wokół mojej córki. Ty i Lucy byliście sobie bliscy. Chyba mi nie powiesz że tak nie było? — spytał przebiegle i z pewnością siebie.
— Stare dzieje. — machnął ręką. — Już dawno o tym zapomniałem. — przybrał maskę fałszywego uśmiechu.
Heartfilia prychnął pogardliwie. Spodziewał się usłyszeć taką odpowiedź. Choćby nie wiadomo co się działo, Loki nigdy się do tego nie przyzna. Był cwanym lisem.
— Nie ważne. — mruknął, siadając w swoim fotelu. — Skoro nie będziesz miał żadnych wyrzutów sumienia, wiesz dobrze co masz robić. Sam mi ją podsunąłeś. — splótł obydwie dłonie i oparł na nich podbródek. — Masz użyć wszelkich możliwych metod by ją odnaleźć i sprowadzić w jednym kawałku do mnie. Daje ci wolną rękę i nieograniczone środki finansowe. Jeśli trzeba będzie się kogoś pozbyć, zrobisz to. No chyba że twoje dawne uczucia ci na to nie pozwolą, co? — zapytał z nutą ironii, spoglądając na niego z wyższością.
Jakie było jego zdziwienie, gdy Regulus z ochotą poderwał się z dotychczas zajmowanego miejsca i uniósł lewy kącik ust znacząco w górę. Wyglądał na szczerze podekscytowanego.
— Z największą przyjemnością, szefie. Już nie mogę się doczekać. — powiedział, równocześnie strzelając kostkami w dłoniach. — Sprowadzę ją najszybciej jak to będzie możliwe. Zapewniam cie, że z mojej strony nie musisz się niczego obawiać bo dobrze wiesz po czyjej jestem stronie.
Cwaniacki śmiech na ustach Juda tylko się powiększył.
— Doskonale. W takim razie bierz się do roboty.
C.D.N
_________
Hah tylko se nie myslcie ze to ich ostatnia lekcja..... XDD
W next rozdziale bedzie... ciekawie ^.^'
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro