Tom I, Rozdział 3. Poprawny kierowca.
24 sierpnia, 1960 rok, godzina około 21:00, Los Angeles, Kawiarnia Blue Pegasus gdzieś na obrzeżach miasta.
Do moich uszu doszedł charakterystyczny dźwięk dzwoneczka. Drzwi od kawiarni właśnie się zamknęły, a ja jeszcze na odchodne ze sztucznym uśmiechem na twarzy pożegnałam ostatniego klienta. Chyba zaraz dostanę pierdolonego szczękościsku. Było dość późno, a ja też chciałam już stąd wyjść. Byłam przecież umówiona z Levy na nocne maratony i ploteczki. Jeśli spóźnię się chociażby o pięć pieprzonych minut, zrobi mi taką aferę jakbym co najmniej spaliła jej drogocennego pornola. Jak sobie przypomnę, że kiedyś o mało co nie wyrzuciła mnie z mieszkania za to ze spóźniłam się o dziesięć minut to aż mam ciarki na plecach, a żołądek ściska się ze stresu. Tak samo było jak wtedy gdy przypadkowo rozlałam herbatę na stolę i zalałam jakieś nagie fotki przypadkowego kolesia. Swoją drogą nie mam pojęcia skąd ona je miała, ale też nie chciałam o to pytać. Mało interesują mnie jej seksualne odchyły czy tam fetysze.
Byłam zmęczona i dosłownie padałam na twarz. Jednak praca w kawiarni w charakterze kelnerki nie jest wcale taka łatwa. Ciągle byłam w ruchu nosząc ciężkie tacę z rożnymi napojami czy deserami. Ale to nie to było najgorsze. Mój uniform był wyraźnie zbyt obcisły i za mały w biuście przez co większość mężczyzn nie mogło oderwać od niego swojego wzroku. Już prosiłam szefa o to by zamówił mi większy komplet, ale jakoś dziwnie i podejrzanie długo to trwa.
Byłam świadoma swoich kobiecych kształtów i wiedziałam, że przyciąga wzrok szczególnie płci męskiej, ale na litość boską, faceci mogliby robić to, choć odrobinę się z tym ukrywając. Dyskretniej. Ale nie, oni robili to wręcz wymownie, podpierali przy tym swoje twarze na rękach robiąc do tego maślane oczy. Doprawdy obleśne.
Zamknęłam drzwi od środka upewniając się jeszcze dwa raczy czy, aby na pewno dobrze to zrobiłam. Taki już mój zwyczaj. Zawsze ciągnę za klamkę co najmniej dwa razy. Zawsze musiałam się upewnić. Zawsze. Zaczęłam tutaj pracę dopiero miesiąc temu więc jeszcze nie do końca byłam przyzwyczajona. Generalnie wcale nie musiałam pracować bo na swoim koncie miałam jeszcze pokaźną sumkę, ale chciałam to robić. Lepsze to niż siedzenie w czterech ścianach i przeglądanie jakiś płytkich czasopism o modzie. Nie interesowałam się modą. Miałam swój własny i unikalny styl ubioru. Zresztą lubiłam przebywać z ludźmi, mimo że czasem działali mi na nerwy. Szczególnie namolni klienci siedzący parę godzin przy jednym stoliku komentując i nieustannie komplementując mój wygląd. Od moich czarnych szpilek, aż po niesforny kosmyk wystających blond włosów.
Na całe szczęście w pracy mamy elastyczny grafik i każdy pracuję jak mu pasuję. Do tego nasz szef, jest dość specyficzną osobą. Uwielbia pryskać się rożnymi rodzajami perfum i zawsze każdego obwąchuje. Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, mimo że na początku było to dla mnie coś nie do pomyślenia. Nie wiedziałam czy to zboczeniec czy po prostu chory na głowę fetyszysta, ale na rozmowie kwalifikacyjnej od razu mi powiedział, że mam piękną woń ciała... Przymknęłam oko na te niestosowną uwagę, bo szukałam jakiejś pracy by zając swoje skołowane myśli. A kawiarnia wydawała mi się wprost idealną miejscówką. Nawet nie musiałam przedstawiać swojego CV żeby dostać te pracę. Wystarczyło, że według niego ładnie pachniałam, miałam piękny uśmiech i byłam młodą atrakcyjną panienką. Szłam teraz powoli w stronę zaplecza wyłączając po drodze radio i gasząc światło w kawiarni w sali głównej. Dziś to ja zamykałam lokal. Zaczęłam odwiązywać swój biały fartuszek i już otwierałam drzwi od zaplecza gdy do moich nozdrzy dotarł ten charakterystyczny smród męskich perfum, a potem ujrzałam swojego wcześniej wspomnianego szefa.
- Pan Ichiya! Co za niespodzianka. Nie spodziewałam się tutaj pana o tej porze. - uśmiechnęłam się do niego z lekkim zakłopotaniem. Niespodzianka? Gówno prawda wiedziałam, że tutaj jest odkąd tylko podeszłam do tych zasranych drzwi. Zapach jego zmieszanych i duszących perfum przyprawiał mnie o mdłości.
- Lucy uważam, że z każdym dniem promieniejesz, a słodka woń twojego młodego, ponętnego ciałka robi się coraz bardziej interesująca. - mówiąc to teatralnie złapał się za swoją brodę. Miałam wrażenie, że powietrze wokół niego świeci jak najjaśniejsze gwiazdy na niebie. Jego oczy też jakby błyszczały... Aż przeszły mnie ciarki. Chyba zaraz się porzygam..
- S-skoro tak Pan uważa... - jęknęłam nieco zażenowana próbując ukryć się za sztucznym uśmieszkiem. - Czy coś się stało, że pojawia się tutaj pan o tak późnej porze? - szybko dodałam chcąc zmienić temat. Czułam się zakłopotana będąc z takim dziwakiem sam na sam i to w dodatku na zapleczu jego kawiarni.
- Tak mówiąc szczerze to chciałem sprawdzić jak sobie radzisz. - odparł po chwili z zastanowieniem drapiąc się po brodzie.
- Wszystko było w porządku, żadnych kłopotów. - szybko go zapewniłam nadal stojąc w progu. Szeroko się do niego uśmiechnęłam by skryć moje prawdziwe intencje pod fałszywą maską. Dyskretnie zerkałam na wiszący zegar na ścianie.
- To dobrze. Mówiąc szczerze odkąd cię zatrudniłem obroty w mojej kawiarence znacznie wzrosły. Jesteś niczym żywa reklama! - wypalił po chwili poprawiając sobie biały garnitur z czerwoną różą w kieszonce na piersi.
- Miło mi to słyszeć. - powiedziałam po chwili. Jestem żywą reklamą co? Nie wiedziałam czy się z tego powodu cieszyć czy nie. Schlebiało mi to, że przyciągam klientów, choć nie ukrywam, że czułam się, że moje ciało traktowane jest niczym towar, albo manekin. Trochę jak przedmiot.
- Naprawdę cenię cię jako pracowniczkę i cieszę się, że tutaj pracujesz. W tych czasach naprawdę ciężko o przykładnych pracowników. - przyznał po chwili - Dzisiaj ja zamknę lokal, muszę jeszcze spryskać główną salę nowymi próbkami perfum, które dostałem od przyjaciela. Wiec jeśli nie masz nic przeciwko, możesz już iść do domu, zostaw mi tylko kluczę na stoliku. - mówiąc to zaczął przeglądać się w malutkim lustereczku, które wyciągnął przed chwilą z kieszeni.
- Oczywiście, dziękuje panie Ichiya. - mówiąc to powiesiłam swój fartuszek w swojej metalowej szafce.
Teraz miałam na sobie czarne rajtuzy, czarną dość krótką spódniczkę od uniformu i czerwoną przylegającą do ciała bluzkę na długi rękaw. Moim charakterystycznym i nieodzownym elementem ubioru były szpilki na niewielkim obcasie. Co jak co, ale obcas musi być zawsze. Lubiłam wsłuchiwać się w ich stukot. Działał na mnie uspokajająco. Swoje lekko falowane włosy rozpuściłam tak ze sięgały mi prawie do pośladków po czym w pośpiechu przeczesałam je grzebieniem. Nie chciałam przebierać się w jego towarzystwie, bo widziałam, że niezbyt garnie się do tego żeby wyjść z pomieszczenia. Zamiast tego wciąż świdrował mnie tymi swoimi małymi rozbieganymi oczkami stając w rożnych dziwnych pozach. Więc szybkim ruchem wrzuciłam niedbale moje ubrania na zmianę do torebki po czym zarzuciłam ją sobie na ramię. Pożegnałam się jeszcze raz z panem Ichiyą po czym z lekkim zakłopotaniem wyminęłam go zmierzając do wyjściowych drzwi na zapleczu. Gdy go mijałam poczułam jak nachyla się w moją stronę i głośno zaciąga powietrzem. On po prostu bezczelnie mnie powąchał, a gdy zerknęłam na niego kątem oka dostrzegłam dziwny uśmieszek i błysk w oku. Zajebisty szef co nie? Doprawdy koń by się uśmiał.
Wyszłam stamtąd lekko trzaskając ciężkimi metalowymi drzwiami. Poprawiłam jeszcze swoje włosy zarzucając je na plecy, a grzywkę z prawej strony zaczesałam za ucho. Przez chwilę w trakcie wolnego chodu szłam grzebiąc na dnie torebki szukając pierdolonego grzebienia. Miałam taki syf w torbie, że każdy normalny za głowę by się złapał. Mimo że jestem kobietą w mojej torebce zawsze panował przysłowiowy burdel.
- Gdzie jest ten cholerny grzebień! - mruknęłam zdenerwowana pod nosem. Przecież dopiero co go używałam więc teoretycznie powinien leżeć na gdzieś na wierzchu. Ale nie, musiał przecież w magiczny sposób spaść na samo dno torby...!
Nienawidziłam jak moje włosy się plączą a ja w całym tym syfie nie mogłam znaleźć gumki do włosów. Na dworze było już ciemno, bo było po godzinie dwudziestej pierwszej. Właśnie dochodziłam do przejścia dla pieszych. Pomimo późnej pory światła nadal działały, wyłączane były automatycznie po północy. Było pusto i cicho jak makiem zasiał.
- Dziwne. - cicho stwierdziłam pod nosem. Podchodząc do krawężnika dokładnie rozejrzałam się w lewo i prawo. Mimo że było pusto, zawsze trzeba się upewnić. Gdy stwierdziłam, że mogę iść i że świeci zielone światło, postawiłam pierwsze kroki na pasach gdy zza zakrętu nagle pojawiła się para oślepiających samochodowych świateł. Jakiś wariat jechał zdecydowanie za szybko i to w terenie zabudowanym. Usłyszałam głośny pisk opon, a zaraz potem jak jakiś debil napierdala w klakson jak pojebany. Nie miałam zbytnio szansy na unik, ale w ostatnim momencie starałam się odskoczyć na bok jednak samochód zdążył odrobinę mnie drasnąć w biodro i nogę, przewróciłam się na podłogę, a zawartość mojej torebki wysypała na ulicę. Gość gwałtownie zatrzymał się, zgasił silnik po czym usłyszałam głośny trzask drzwi, a potem jego nerwowe, szybkie kroki...
- Nosz kurwa mać! - do moich uszu dobiegł jego wyraźnie wkurwiony ton głosu z nutką obcego akcentu.
Bolało mnie biodro i noga, i miałam problem żeby wstać. Chwilę więc leżałam na jezdni jak placek próbując zebrać się do kupy i ogarnąć całą tę sytuację. Serce waliło mi jak młot. Myślałam, że chociaż podejdzie i pomoże mi wstać. Mężczyzna zamiast tego w pierwszej kolejności podbiegł do swojego czarnego samochodu z wyraźnym zmartwieniem i przejęciem oglądając swoje zasrane reflektory, jak i maskę. Badał go jak swoje własne dziecko, które przed chwilą nabiło sobie siniaka na kolanku.
- Ja pierdole jeszcze tego mi brakowało. Światło jest draśnięte do chuja!
Wydzierał się na całe gardło łapiąc przy tym za głowę. W świetle nieopodal stojącej latarni dostrzegłam rozczochrane wiśniowe włosy. Co to za niespotykany kolor włosów? Jakiś klaun czy co? Może wracał z występu w jakimś cyrku? Zapewne miał perukę na głowie. Dopiero po chwili odwrócił się w moim kierunku, ale przez cień, w którym stał nie dostrzegłam wyraźnie jego twarzy, jak i miny. Teraz to już na pewno pomoże mi wstać przeszło mi przez myśl. Oj jak grubo się pomyliłam...
- I widzisz kurwa co narobiłaś? Jak zamierzasz mi się z tego wytłumaczyć ty... - tu na chwilę przerwał i bezwstydnie z grymasem zmierzył mnie swoimi tęczówkami od góry do dołu - ty cycata krowo. - dodał po chwili jakby zdegustowany. Takim tonem i wyrzutem, że aż odjęło mi chwilowo mowę.
W tym momencie moja brew zaczęła niebezpiecznie drgać. Że co proszę? Czy ten koleś właśnie mnie potrącił, a potem obwiniał za rysę na jego zafajdanym Cadillacu? W dodatku przejechał na czerwonym świetle. A teraz jeszcze nazwał mnie cycatą krową? Czy on jest jakiś nienormalny, a może brak mu którejś klepki?!
- Przepraszam!? - oburzona krzyknęłam w jego kierunku powoli zbierając swoje porozsypywane rzeczy z jezdni.
- Takie przeprosiny to sobie w dupę wsadź. - syknął w moim kierunku, ale nawet do mnie nie podszedł, bo po chwili kucnął nadal przyglądając się badawczo masce swojego samochodu. - No ja pierdolę, teraz trzeba będzie to umalować, zobacz kretynko na masce też jest rysa! - wciąż się wydzierał, winą i pretensjami obarczając mnie.
- Jechałeś grubo ponad 70 km na godzinę w terenie zabudowanym, potraciłeś kobietę na przejściu dla pieszych, nie udzieliłeś mi pomocy i jeszcze śmiesz mnie obrażać?! W dodatku przejechałeś na czerwonym, gdzie ty masz oczy!? - ryknęłam w jego kierunku powoli tracąc nad sobą panowanie tym samym powoli wstając na równe nogi. Z trudem mi to przychodziło nie powiem. Byłam cała w nerwach, a do tego adrenalina zaczęła uderzać mi do głowy. Nie do końca mogłam stanąć na lewą nogę, a ten palant nadal przylepiał się do maski swojego auta.
- Jaką kobietę ?! - zaśmiał się po chwili ironicznie pod nosem po czym głosem pełnym goryczy przyznał - Tylko krowa potrafiłaby zarysować reflektor i maskę od lekkiego popchnięcia.
O nie tego było za wiele. Poprawiłam swoje ubranie po czym przewiesiłam torebkę na ramieniu i podeszłam do niego starając się nie utykać na nogę. Nie chciałam pokazać słabości przed nim. Miałam minę jakbym zjadła kwaśne jabłko.
- Gnój! - wrzasnęłam do niego tym samym podchodząc do jego zafajdanego Cadillaca i zdzieliłam kopa w jego pieprzoną oponę. Ale natychmiast tego pożałowałam, bo zabolała mnie noga, a ból zaczął promieniować do stłuczonego biodra. Ale nie pokazałam tego po sobie. Dzielnie stałam z wysoko uniesioną głową patrząc na niego z wyższością.
Mężczyzna widząc to od razu nabrał groźnych rysów twarzy zgrzytając zębami.
- Pojebało Cię już do reszty?! - wrzasnął jakby z niedowierzaniem po czym wstał z kucka i już sięgał do swojej kieszeni po coś, ale ubiegł nas czyiś wkurwiony krzyk i odgłos otwieranego okna.
- Ej co wy tu za przedstawienie odgrywacie?! Jest już prawie noc, a ludzie tutaj próbują odpocząć w spokoju! - skarżyła się szersza, niż wyższa kobieta w oknie.
- Ten koleś mnie właśnie potracił! - rzuciłam oburzona w stronę jakiejś grubaski z kolorowymi papilotami na głowie.
- Gówno mnie to interesuję. Wypierdalać stąd, bo inaczej wezwę policję! - wrzeszcząc splunęła na ulicę po czym zamknęła z głośnym hukiem swoje okno.
- A proszę bardzo pasztecie! Tak się składa, że chętnie bym z nimi wypił herbatkę. - odgroził się po czym swoją twarz zwrócił do mnie. Ale jak już wspominałam, nie mogłam ocenić dokładnie jak wyglądał przez mrok panujący dookoła. Jedyne co udało mi się stwierdzić to to, że koleś ma trochę ciemniejszą karnację i oczy łobuza.
- Masz szczęście, że się spieszę, gruba świnio. - warknął wyraźnie rozjuszony - Jeszcze tego pożałujesz! Nie wiesz z kim zadarłaś. - mówiąc to wyminął mnie po czym wsiadł do auta głośno trzaskając drzwiami. A po chwili z głośnym piskiem opon odjechał z miejsca zdarzenia.
- Debil! Palant! - pokazałam mu środkowego palca i wołałam jeszcze wściekła za nim, ale on i tak już mnie zapewne nie usłyszał. Jego samochód zniknął za zakrętem, a ja pokręciłam głową z dezaprobatą na boki. Ciśnienie powoli zaczynało ze mnie schodzić. Gruba świnia?! Czy on potrzebował okularów? Bo chyba wzrok wyraźnie już mu szwankuje. Wcale nie byłam gruba!
- Cholera jak boli. - jęknęłam zrezygnowana pod nosem schodząc na pobocze. Usiadłam na jakimś murku dokładnie oglądając swoje biodro i nogę. Z przekąsem stwierdziłam, że to drobne obtarcie i siniak na piszczelu, nic innego. Nic groźnego na szczęście. Dobrze znałam się na medycynie. Mój ojciec zajmował się tym od pokoleń. Więc od najmłodszych lat zamiast czytać bajki dla dziewczynek, czytałam najróżniejsze książki medyczne. Uczyłam się i chłonęłam wiedzę od dziecka. Generalnie mogłabym iść na studia medyczne i miałam taki plan, ale nie potrafiłam się jeszcze do tego zebrać. Kłóciłam się ze sobą w środku. Z jednej strony chciałam pomagać ludziom, ale z drugiej bałam się tego widoku. Nie mogłam znieść widoku cierpiących ludzi. Byłam na tym punkcie ogromnie przewrażliwiona. Krzywda ludzka była dla mnie tak bardzo bolesna.. zresztą nie tylko ludzka. Na punkcie zwierząt też mam niezłego bzika. Uwielbiam szczególnie koty.
Ale muszę przyznać, że ten różowy palant skutecznie podniósł mi ciśnienie. Miał tupet. Spojrzałam na budkę telefoniczną po drugiej stronie ulicy. Przez myśl mi przeszło żeby zadzwonić do Levy i powiedzieć jej, że dziś nie przyjdę, że nie dam rady. Chwilę tak siedziałam i dumałam po czym stwierdziłam na głos.
- No ale przecież obiecałam..
Nie było nawet mowy, żebym do niej dziś nie poszła. Choćbym miała w drodze zejść na zawał, musiałam się dziś do niej dostać. Zerknęłam na swój zegarek szwajcarski na nadgarstku po czym z przekąsem stwierdziłam, że i tak się spóźnię. Wtedy zza zakrętu dostrzegłam żółtą nadjeżdżającą taksówkę. Odetchnęłam z ulgą, mimo bólu szybko wstając na równe nogi i machając żeby się zatrzymał. Starszy kierowca zmierzył mnie od stóp do głów po czym wpuścił na tylne siedzenie. Powiedziałam na jaką ulicę chcę się dostać. Po drodze zapytał jeszcze co mi się stało, bo wyglądam jak siedem nieszczęść. Ja podziękuję za taką szczerość. Nawet nie chciało mi się z nim gadać więc swój wzrok wlepiłam w widok zza oknem ignorując go do końca trasy. Teraz rozkoszowałam się nocną panoramą miasta, które co chwilę przerywał mi ból w nodze..
***
- Dwadzieścia pięć minut spóźnienia! Jeszcze czterdzieści sekund i byłoby dwadzieścia sześć! - już od progu usłyszałam wściekły głos swojej jakże ukochanej przyjaciółki a w swojej dłoni trzymała stoper, którym teraz dyndała mi przed oczami - Czy tobie trzeba radar w dupie zamocować?!
Puściłam te obelgi mimo uszu i zgrywałam idiotkę...
- Przepraszam Levy, ale jakiś palant mnie potracił i miałam problem z zebraniem się... - jęknęłam zrezygnowana - Wpuścisz mnie do domu czy każesz stać na wycieraczce? - zapytałam z poirytowaniem mierząc się z nią na spojrzenia.
- Że co kurwa?! Ktoś cię potrącił i nawet po mnie nie zadzwoniłaś!? - oburzyła się podpierając rękoma na biodrach. Komicznie to wyglądało, bo ona przecież wyglądała na taką słodką i niewinną, ale żeby tylko! To tylko zewnętrzna powłoka, bo w środku to istny diabeł z rodowodem.
- Jak niby miałam to zrobić, zresztą to nie rozmowa na klatkę schodową, wpuść mnie do środka! - mówiąc to wepchnęłam się do jej mieszkania mijając ją zdezorientowaną w progu. Po chwili usłyszałam za sobą trzask drzwi. W międzyczasie odłożyłam swoje ubrania i torbę na szafkę stojącą przy wejściu. Zdjęłam swoje buty i wzięłam je w rękę po czym lekko kuśtykając udałam się do dużego salonu i z głośnym jękiem opadłam na wygodną sofę. A buty rzuciłam tuż obok.
- Ach cholera, boli mnie noga. Teraz nici z mojego porannego joggingu! - warknęłam wyraźnie zdenerwowana w duszy przeklinając tamtego różowego flaminga. - Szlak by go! Oby facet skonał w przydrożnym rowie!
- Lu powiedz mi lepiej, co się stało? Trzeba było po mnie dzwonić to bym tego gnoja złamała w pół! - mówiąca to Levy nagle wyłoniła się zza progu kuchni w ręce trzymając chłodną już herbatę. Po kolorze stwierdziłam, że to moja ulubiona herbata z dzikiej róży z odrobiną miodu.
- No normalnie, przechodziłam przez przejście dla pieszych, dokładnie się rozejrzałam, a w dodatku miałam zielone światło. - musiałam to podkreślić - A potem zaczęłam iść, a wtedy zza zakrętu wyłonił się czarny Cadillac. Wiesz z tego zakątku co widok jest taki chujowy. - mówiąc to spojrzałam na nią na co Levy tylko przytaknęła. - No i ledwo co zdążyłam odskoczyć na bok. Gościu niby tylko drasnął mnie reflektorem ale../
- Tylko cię drasnął!? - wtrąciła mi się w zdanie - No ja nie wiem, nie wyglądasz na „tylko" draśniętą. Wyglądasz jakby ktoś przyjebał ci betonowym bloczkiem. - stwierdziła po chwili przysiadając się do mnie i oglądając moją nogę z istną dokładnością.
- Ha ha, dziękuję ci, ty jak nikt inny zawsze wiesz co mi powiedzieć... - ironicznie się zaśmiałam dziękując jej za „szczerość". Z lekkim niesmakiem dostrzegłam swoje podarte na kolanie, czarne rajtuzy. - Cholera jasna, dopiero je kupiłam!
- Pamiętasz gościa jak wyglądał? Opisz mi go to może następnym razem jak go dojrzę gdzieś na chodniku, rozjadę jak psa. - zagroziła Levy uwieszając mi się na moim karku.
- Co ty w kryminalistkę się chcesz bawić!? Odpuść, to tylko jakiś dupek. A wiesz co jest najśmieszniejsze? - nabrałam więcej powietrza w płuca - Pierwsze co zrobił po wyjściu z samochodu było dokładne obejrzenie stanu swojej maski, a potem z wyrzutem zaczął się na mnie wydzierać, że to moja wina! Wyobrażasz sobie to?! Pierwszym przejął się samochodem, a na mnie nawet nie zwrócił uwagi, mimo że leżałam jak rozjechany pies na pasach! - mówiąc to zaczęłam gestykulować z emocji w powietrzu chcąc dogłębniej się wyrazić.
Mogłam jej jeszcze opowiedzieć więcej szczegółów, że jakaś baba zaczęła nas straszyć wezwaniem policji i że palant wyzwał mnie od cycatej krowy, ale te część zachowam dla siebie. Nie ma sensu jej jeszcze bardziej podburzać. Bałam się, że jeszcze faktycznie wsiądzie w auto i zacznie szukać go po całej Kalifornii. A wtedy jej życie skończyłoby się w kiciu z czarno białą fotką z każdej strony.
- No co zrobisz, kretynów w tym mieście jest więcej, niż normalnych ludzi. To w końcu Los Angeles. Ale jak go kiedyś zobaczysz to mów, rozjedziemy go jak placka, a potem zrobię mu sekcję w pracy, haha! - Levy zaśmiała się trochę jak psychopatka. A ja na to stwierdzenie znacznie się skrzywiłam.
- A weź olej frajera. Levy wiesz, że jesteś nienormalna? - zapytałam po chwili podnosząc jedną brew do góry.
- Ej ej, jestem pani patolog, grzebanie w zwłokach to moje hobby! To moje drugie ja, moje jestestwo! - mówiąc to dumnie wypięła do przodu swoje ehm... „piersi". Lepiej powiedzieć klatkę piersiową, żeby nie mówić deskę.
- Ja nie wiem jak ty znosisz tę robotę. Ja chyba bym się porzygała na widok trupa, a potem miała problem ze snem. - przyznałam z obrzydzeniem, aż musiałam potrzeć sobie ramiona, bo miałam wrażenie, że robi mi się gęsia skórka.
- No co ty pieprzysz, nawet nie wiesz jak mnie to rajcuje. Ale dość o mnie, weź przebierz się, wykąp i ogarnij, a te rajtuzy wywal do kosza. Ostatnio pomyliłam w sklepie rozmiary i przez przypadek wzięłam rozmiar większe. Myślę, że będą ci pasowały - mówiąc to posłała mi szczery, szeroki uśmiech.
- Oh dziękuję ci, przynajmniej jutro nie będę musiała tłuc się do sklepu z rana. A i wiesz co? Jutro mam wolne w robocie więc dzisiaj będziemy mogły sobie pobalować!
- I to mi się podoba, zuch dziewczynka! - powiedziała lecz po chwili jej mina nieco stężniała - A tak w ogóle Lu. - mówiąc to zrobiła skupioną minę podnosząc jedna brew ku górze po czym przysunęła się do mnie bardzo, bardzo blisko, aż za blisko.
- T-Tak? - pisnęłam zaskoczona jej nagłą bliskością. Badawczo przyglądała się mojej twarzy, a potem bez zbędnej dyskrecji spojrzała na moje piersi.
- Czy mi się wydaję czy twoje cycki znów w tajemniczy sposób się zwiększyły? - mówiąc to jak gdyby nigdy nic z przebiegłym uśmieszkiem swoje ręce położyła na moim biuście mocno go ściskając w rożne strony świata.
- Levy!~ - pisnęłam przez śmiech z ogromnym rumieńcem - Przecież wiesz, że mam łaskotki! - mówiąc to wybuchłam gromkim śmiechem nie mogąc się opanować i powstrzymać.
- Gadaj mi tu co ty robisz, że twoje cyce ciągle rosną! To niesprawiedliwe!
Nie mogłam jej odpowiedzieć przez śmiech, jedyne co mi wychodziło to jakieś marne pojedyncze sylaby. Wtedy w mieszkaniu obok, rozległ się huk gdzieś z boku od ściany, ale na tyle mocny że wiszące na niej fotografię drgnęły.
- Ej, co wy tam odpierdalacie!? Jest noc! - wrzeszczał mężczyzna waląc tym samym czymś w ścianę ze swojej strony.
- Eh, kolejny.. - mruknęłam z przekąsem. A po chwili tuż nad uchem usłyszałam wydzierającą się żwawą Levy. Aż podskoczyłam w miejscu.
- Zamknij się tam Johnson i spierdalaj do Afryki prostować banany! - odkrzyknęła mu Levy tym samym sięgając po mojego buta i jak gdyby nigdy nic rzuciła nim o ścianę, z której rozlegał się krzyk zbulwersowanego sąsiada.
- Ej czemu moim butem!? - krzyknęłam do niej z niedowierzaniem.
- A bo akurat tu leżał.. - odparła lakonicznie wzdrygając ramionami.
- Pierdolone lesby! Uważajcie, bo zaraz wezwę policję! - zagroził.
- A spierdalaj! - ryknęła na całe swoje gardło w tamtą stronę.
Przecież nie jesteśmy lesbami...
Swoją drogą, Levy jest taka malutka, a gardło ma nie do zdarcia. Doprawdy nie miałam pojęcia jak w takim drobnym ciałku kryję się taki wulkan energii. Ona od zawsze miała niespożyte zapasy energii i robiła za te awanturnicę. Ja za to zawsze byłam ta spokojna i opanowana. Nie wiele rzeczy jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. W tym momencie na myśl przyszedł mi tamten koleś. Mam nadzieję, że już nigdy więcej się nie spotkamy.
- Ej Levy może bądźmy już ciszej, bo inaczej faktycznie wezwie policję jak ostatnim razem. - cicho jęknęłam w jej kierunku. Ostatnim razem było dokładnie to samo. Z tym, że wtedy na szczęście skończyło się na pouczeniu i ostrzeżeniu. Levy o mało co nie wdała się w bojkę z policjantami i to ja musiałam przepraszać, kiedy przyszło co do czego...
- A chuj mnie to interesuję, jak dla mnie policjanci mogą nawet u mnie zamieszkać! Przynajmniej nie nudziłabym się, a miałabym gorące ciacha pod dachem. Byłoby co ruchać.
- Jesteś doprawdy niepoprawnym zboczeńcem - westchnęłam ulegając. - To, co dzisiaj robimy?
- Jak to co, najpierw przeglądniemy sobie pornola, a potem robimy maraton filmowy!
- Tylko puść dziś normalne filmy a nie same erotyczne!
- Oj nie bądź już taką cnotką niewydymką. - cicho skwitowała mrużąc oczy.
- A, żebyś wiedziała, że będę. Bycie dziewicą nie jest niczym złym! - odgryzłam jej się.
Co jak co, ale ja czekam na tego jedynego. Cnota to nie jest coś, co chciałam stracić na chwilowej zabawie i pod wpływem emocji. Jest to dla mnie coś cennego i wcale nie było mi z tego powodu źle. Wręcz przeciwnie, czułam się dumna, że jestem na swój sposób „wyjątkowa". W moim życiu miałam parę przygód z mężczyznami, ale zwykle kończyło się na zrobieniu co najwyżej loda. Nic więcej.
- Dwudziesto jedno latka w dodatku dziewica. No nie powiesz mi, że to brzmi fajnie? - Levy dalej ciągnęła temat z przebiegłym uśmieszkiem.
- A weź się pierdol! - mówiąc to rzuciłam się na nią z poduszkami na których jak dotąd się opierałam. A potem zaczęła się prawdziwa wojna, która miała wyłonić zwycięzce. Całej aferze towarzyszyły krzyki i śmiechy. A pierdolić Pana Johansona. Miałam na to już wyjebane, najwyżej znów będę się tłumaczyć.
C.D.N
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro