Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom I, Rozdział 13. Przybłęda.

Na początku chciałam podziękować za wszystkie wyświetlenia, za każdą gwiazdkę oraz wasze motywujące komentarze <3 <3 A teraz nie przedłużając, łapcie długi rozdział ^.^
Obiecałam na ten weekend i jest!

***

Szpital Cedars Senai Medical Center, Los Angeles.

Nie ważne która była godzina, w miejscu takim jak szpital, zawsze przewijały się gęste tłumy. A to ludzie przychodzący w odwiedziny do swoich krewnych, a to pacjenci, którzy najzwyczajniej w świecie szukali tutaj pomocy. Przypadków było naprawdę mnóstwo. Karetka praktycznie co chwile, przywoziła kolejne osoby, potrzebujące lżejszej, bądź cięższej pomocy.

W miejscu takim jak to nie było czasu na sentymenty lub zawahania. Tutaj liczyła się wyśrubowana wiedza, precyzja, a także najlepsze umiejętności, by w razie sytuacji zagrożenia życia, mieć przysłowiowo głowę na karku. Tutaj każdego dnia, walczy się o życie ludzkie, dlatego tak ważna jest samodyscyplina i fach. Jest to bardzo wymagająca praca, a przede wszystkim cholernie odpowiedzialna.

Było parę minut przed godziną ósmą, gdy szanowny pan ordynator robił obchód po swoim oddziale. Tak właśnie wyglądał każdy jego dzień w pracy. Rozpoczynał go od gruntownego obchodu i sprawdzeniu stanu zdrowia swoich pacjentów. Odpowiedzialny był tutaj za porządek wśród personelu, utrzymywał idealną dyscyplinę i zajmował się sprawami organizacyjnymi. Jednak to nie było wszystko, gdyż ordynator to też lekarz. Często zdarza się, że bierze odział w najróżniejszych operacjach. Osobiście nadzorował trudne przypadki i sprawnie kierował zespołem podczas najcięższych zabiegów.

Wczoraj miał tak ciężki dzień, że gdy wrócił do domu nawet nie chciało mu się nic mówić. Sam się w ogóle dziwił, że wrócił do domu, gdyż przeważnie sypia w prywatnym pokoju w szpitalu. Rzadko kiedy bywa w swoim prawdziwym domu bo niestety, ale ma taki tryb pracy a nie inny. Po części sam jest sobie winny, bo jego marzeniem od zawsze było bycie lekarzem. Już za dzieciaka fascynowała go chemia oraz medycyna.

Wracając do sedna, wczorajszego dnia, najpierw przywieźli młodego chłopaka, który jak się okazało dostał kosę w ramie, a parę godzin później jakiemuś starszemu pacjentowi otworzyła się rana na długość całej klatki piersiowej. Krew oraz osocze rozlały się aż na podłodze, ale nie to w tym wszystkim było najgorsze. Pacjent był już w dość podeszłym wieku i po prostu skóra nie chciała prawidłowo się zrastać. Mystogan musiał stanąć na głowie by pozszywać tego pacjenta metalowymi klipsami oraz drutami.

Jakimś cudem udało się opanować te sytuacje, a zaraz potem został wezwany do kolejnego ciężkiego przypadku. Do szpitala trafiła mała dziewczynka z objawami silnego niedotlenienia. Nawet natychmiastowa operacja oraz jego olbrzymia wiedza, nie była w stanie tutaj nic zdziałać, gdyż okazało się, że mała miała wrodzoną wadę serca, która wykryta została zbyt późno. Dziewczynka zmarła mu na stole operacyjnym.

Mystogan widywał takie sceny wiele razy w swoim życiu, więc powinien być w jakimś stopniu uodporniony lub po ludzku przyzwyczajony. Jednak nie był kolesiem bez serca i śmierć każdego dziecka wpędzała go w dziwny stan poczucia winy. Że może gdyby wcześniej rodzice tej dziewczynki do niego przyszli, byłby w stanie wykryć te wadę i stanąć na głowie by ją uratować.

Był realistą i według niego ktoś taki jak bóg nie istniał. Dla niego było prostym, że gdyby istniał to nie zabierałby bezbronnych i niewinnych dzieci do siebie. Na dobrą sprawę, niektórzy nie poznali smaku życia, a już odchodzili z tego świata. Nie rozumiał tego, ale nie zaprzątał sobie tym głowy. Po prostu tak było i należało przyjąć te wiedzę nie ważne jaka nielogiczna ona by nie była.

Czasami tak mocno wczuwał się w swoją pracę, że zapominał o swoich prawdziwych powiązaniach i o drugiej stronie medalu. Od dziecka należał do największej mafii w tym mieście i niejednokrotnie mordował ludzi na zlecenie. Od wielu lat nie robi tego w terenie, a tutaj na miejscu, w szpitalu. Czasem dostaje cynk od odpowiednich osób, że kogoś ma starać się nie ratować bądź sprawić, żeby wszystkim wydawało się że ktoś umarł naturalnie. Wielokrotnie podtruwał swoich pacjentów, odpinał od aparatur lub dawał tak zwany zastrzyk śmierci. Doprawdy, sposobów było mnóstwo.

W sumie to była to niezła ironia losu nieprawdaż? Z jednej strony był lekarzem, który powinien robić wszystko co w jego mocy, by ratować każde istnienie, ale zaś z drugiej, nie różnił się niczym od cichego zabójcy. Jego jasna strona ratowała, ale ciemna skutecznie mordowała. Tak, nie bał się przyznać przed samym sobą, że był najzwyklejszym w świecie mordercą. Wiedział, że nigdy nie odkupi swoich win, nawet poprzez ratowanie innych.

Wprowadzenie swojego patologa w szeregi szpitala, miało mu znacznie ułatwić robotę, ale ktoś sprawę spierdolił i skierował go nie do tego szpitala co trzeba. Zamiast tego sprowadzili jakąś małą, wyszczekaną i wiecznie marudzącą.. kobietę.

Fernandes unikał jej jak ognia, gdyż wydawała się być w wiecznej chcicy co sprawiało mu częste problemy. Już parę razy musiał iść do niej i nakombinować się by sfałszować akty zgonu. Na szczęście nigdy nie doszło do niczego większego, ale raz już prawie by się nie wymknął. Gdy tylko wracał do tego myślami, włosy na głowie stawały mu dęba.

Cieszył się, gdy pani patolog zaszywała się w swojej ciemnej pracowni w podziemnym oddziale i grzebała sobie w tych zwłokach. Ta praca wydawała się przynosić jej wiele satysfakcji jak i frajdy. Doprawdy, ale była bardzo specyficzną i dziwną osobą. Najgorszy to chyba był ten jej cięty język którego nie szczędziła nawet w kierunku pacjentów szpitala.

Swoją drogą, musi porozmawiać o tym z Ojcem. Gdyby udało się ją jakoś przekupić bądź zastraszyć i zaczęłaby prace dla nich, zdecydowanie ułatwiło by mu to robotę. Póki co, modlił się o to by nie spotkać jej podczas obchodu. Ciężej westchnął pod nosem, ale zaraz się obudził, gdy dostrzegł coś bardzo niepokojącego na horyzoncie.

- O cholera.. - cicho szepnął w momencie, gdy dostrzegł burze lekko potarganych, niebieskich włosów z wpiętą zieloną apaszką. Automatycznie spiął każdy mięsień w swoim ciele i pierwsze o czym pomyślał to ucieczka. Nie widziała go bo stała odwrócona do niego tyłem. Dyrygowała dwoma praktykantami, którzy wieźli kogoś zakrytego białym prześcieradłem prosto do windy.

Fernandes niemalże natychmiast odwrócił się i skręcił w najbliższy, długi korytarz. Stwierdził, że i tak jego obchód dobiegał końca, więc prędko wrócił do swojego gabinetu. Od razu wstawił sobie wodę i zrobił drugą już dziś kawę. W jego zawodzie, życie opierało się na stałych dawkach kofeiny. Kiedyś śmiał się z tego, że jak tak dalej pójdzie to serce padnie mu szybciej niż psychika. Ot, taki gorzki żarcik za który Erza zabijała go wzrokiem. Na samo wspomnienie jej zarumienionej twarzy, lekki uśmiech zakradał się na jego usta.

Poprawił zsuwający się z jego szyi stetoskop i parę razy poruszył szyją na lewo by uciążliwa chrząstka w końcu wskoczyła na swoje miejsce. Ledwo odszedł od czajnika i zasiadł do zawalonego dokumentami biurka, gdy usłyszał szybkie pukanie, a zaraz potem jak ktoś bez jego pozwolenia wparował do gabinetu. Zerwał się na równe nogi myśląc, że to ten mały, suczowaty krasnal, ale jakie było jego zdziwienie, gdy dojrzał tam rudowłosego mężczyznę z szerokim od ucha do ucha uśmiechem.

Mystogan uważnie zmierzył go wzrokiem i pokiwał głową na boki.

- Widzę że humorek dopisuje. - mruknął i zaraz potem powrócił na krzesło. - Kiedy wróciłeś? - zapytał upijając pierwszy łyk życiodajnej kawy.

Rudowłosy dziarskim krokiem wszedł w głąb gabinetu, a zawadiacki uśmieszek nie schodził mu z twarzy. On zawsze taki był, cieszył się z byle czego.

- A ty co taki spięty? - zaśmiał się po czym rzucił swoją marynarkę na wolne krzesło przed biurkiem. - Wyglądasz jakbyś spodziewał się ducha.

- Może nie ducha, ale myślałem że to.. - na chwile urwał - Ktoś inny. - zaraz odrzekł zgodnie z prawdą, masując sobie skronie.

W geście zdziwienia Clive uniósł jedną brew do góry i rozsiadł się na czarnym krześle przed biurkiem. Teczkę z dokumentami postawił obok swojej nogi.

- To znaczy? - zapytał, a głupawy uśmieszek tylko się poszerzył.

- A nic. - mruknął trochę niewyraźnie biorąc kolejnego dużego łyka - Nic ważnego. Lepiej powiedz co u ciebie słychać? Kiedy wróciłeś?

W odpowiedzi, najpierw usłyszał jego gardłowy śmiech.

- Wróciłem dosłownie przed chwilą. Dowiedziałem się paru rzeczy, które być może zainteresują Makarova. - mówiąc to Gildarts zaczął grzebać w swojej bocznej kieszeni od spodni. - Jednakże twoje słowa zaintrygowały mnie tak bardzo, że po powrocie postanowiłem udać się tutaj bezzwłocznie.

Mystogan zmierzył go badawczym wzrokiem.

- Ale wiesz, że w szpitalu jest zakaz palenia co nie? - zapytał retorycznie widząc jak Clive już trzymał czerwoną paczuszkę w dłoni.

- Nosz kurwa mać, palić mi się chce! - ryknął robiąc minę jak zbity pies. - Przecież jestem u ciebie w gabinecie, nikt się nawet nie dowie.

Mystogan przewrócił teatralnie oczami. Lekko się uniósł i pospiesznie wyrwał rudowłosemu paczkę z ręki nim ten zdążył wyjąć pierwszego papierosa.

- Ej! - krzyknął oburzony, nie spodziewając się takiego refleksu u lekarza.

- Zasady to zasady. - skarcił go srogim tonem. - To jest szpital.

Gildarts skwitował to głośnym pomrukiem niezadowolenia, jednak po chwili rozsiadł się wygodniej zakładając nogę na nogę i przez parę sekund bił się na spojrzenia z Fernandezem. Przegrał z kretesem.

- A tak w ogóle, to Cana wie że nie dotrzymujesz złożonej jej obietnicy? - zapytał z przebiegłym uśmieszkiem, niespiesznie popijając kawę. Z satysfakcją dostrzegł jak Clive wstrzymał powietrze.

- A ty skąd niby wiesz?

- Może i spędzam całe życie w szpitalu, ale co nieco wiem. - odparł z niekrytym uśmieszkiem.

- Dobra masz mnie. - mruknął gestykulując dłońmi w geście obronnym. - Nie będę tu palił, ale w zamian za to, nie wspomnisz o tym Canie. - zagroził palcem wskazującym.

- Ha, umowa stoi, ale wiesz, że tylko tym sobie szkodzisz. Nie przychodź do mnie z płaczem jak będzie cie zżerał rak bo wtedy, najprawdopodobniej będzie już za późno. - mruknął zdejmując stetoskop z szyi. Póki co i tak nie będzie go potrzebował, a po co bezsensownie obciążać sobie szyję?

- Spokojnie. Przeżyłem w swoim życiu tak wiele, że rak wydaje się być przy tym pestką. A tak w ogóle, żarty na bok. - mówiąc to Clive przybrał śmiertelnie poważny wyraz twarzy co było do niego niepodobne - Lepiej przyjedzmy do sedna sprawy bo jeśli mam być szczery, ciekawość zżera mnie o wiele bardziej niż cały ten rak.

***

Główna siedziba Fairy Tail, gabinet Makarova Dreyara ( Ojca ).

Gray z niemałym trudem stał przed Ojcem i z grymasem spoglądał na jego chaotycznie zmieniającą się mimikę twarzy. Od czasu, gdy dostarczył dokumenty minęły z dwie minuty, które dla niego dłużyły się w nieskończoność. Chciał już to mieć za sobą, wrócić na ukochaną sofę w barze i umierać w spokoju.

W tle cichutko brzdąkał wystawny gramofon, a w pomieszczeniu, zresztą jak zwykle, panował półmrok. Nie ważne jaka pora dnia, tutaj żaluzje zawsze były szczelnie zamknięte, a na biurku Ojca zaświecona była zielono złota lampa. Stos przeróżnych dokumentów nie był czymś dziwnym.

Wkładając obie dłonie w kieszenie, Gray głośniej westchnął, a zaraz potem Makarov zdecydował się odezwać.

- Czy to ma być żart? - zapytał gdy w jednej ręce trzymał parę ubrudzonych alkoholem kartek, a palcami drugiej stukał nerwowo o swoje biurko.

Fullbuster słysząc ton jego głosu skrzywił się jeszcze bardziej niż dotychczas. Ledwo udało mu się wstać, pozbierać te kartki i wejść tutaj po tych przeklętych schodach. Według niego był bohaterem, a co dostaje w nagrodę za swój trud? Opierdol i pozorną złość bijącą z oczu Makarova.

- Ale co? - zapytał jak gdyby nie wiedział o co chodzi. Postanowił, że będzie zgrywał głupa. Nie chciało mu się od nowa tłumaczyć całej sytuacji. Już miał tego po dziurki w nosie.

- Ty już dobrze wiesz co. - mruknął dokładnie wertując go swoim bacznym spojrzeniem. Dłoń którą jak dotąd stukał o blat, skierował w stronę swojego policzka. - Ta śliwa pod okiem. Pszczoła cie ujebała czy co?

- A to. - odrzekł z lekkością - Małe kłopoty przy pracy, to wszystko. - burknął przysłaniając opuchnięty policzek grzywką.

- Wysłałem cie wczoraj do Mermaid Heel, chyba mi nie powiesz, że któraś z dziewcząt tak cie tam urządziła co? - zapytał podejrzliwie, odkładając brudne dokumenty na bok.

- Risley próbowała tańczyć na rurze, no to powiedziałem jej, że to tak jakby spasiony wieprz skakał po wybiegu, więc dostałem za swoje. - odpowiedział wzruszając samymi ramionami po czym dodał. - Nie moja wina, że jest gruba.

Słysząc te wypowiedź, Makarov najpierw zrobił duże oczy, a zaraz potem z głośniejszym pomrukiem je przymknął. Chyba był już na to za stary. Dwoma rękoma złapał się za skronie i przez chwile musiał to przetrawić. Dobrze wiedział, że Gray kłamał, ale chyba nie ma siły wypytywać go o prawdziwy powód obitej mordy. Mystogan kazał mu się oszczędzać. Gdyby nie fakt, że od jakiegoś czasu doskwierały mu problemy z sercem, wyszedł by z siebie i stanął obok i to dosłownie.

- Dobra nie ważne, nie chcesz to nie mów. - mruknął na powrót otwierając oczy. - Nawet nie chce mi się pytać o prawdziwy powód, ale następnym razem postaraj się by ważne dokumenty trafiały do mnie w normalnym stanie.

- Tak wiem. - odparł skruszony.

- No, a wracając do spraw ważnych. Co ci wczoraj przekazała Kagura? - zapytał spoglądając na Graya z wyczekaniem.

Ten wyjął jedna rękę z kiszeni i nerwowo podrapał się po głowie. Po chwili wymownego milczenia zmarszczył brwi jakby uparcie o czymś myślał.

- Tak szczerze to mam takiego kaca życiowego, że chyba już zapomniałem.. - odparł zgodnie z prawdą i z wymalowaną niepewnością zerknął na Ojca.

Słysząc jego odpowiedz, Makarov złapał się za swój siwy wąs, a zaraz potem sam zaczął się śmiać z tego wszystkiego. To był śmiech z bezsilności.

Nie no, chyba nie da rady na trzeźwo. - pomyślał. Mógłby teraz dać młodzieńcowi srogą reprymendę, ale jakby nie było, Gray był jednym z jego cennych dzieci i w głębi siebie nie miał serca by na nich krzyczeć. Nie komentując tego w żaden sposób, godnie przemilczając to wszystko, otworzył jedną z wielu szafek w swoim biurku i wyjął z niej whiskey oraz czystą szklankę.

- Szklaneczkę? - zapytał z błyskiem w oku co spotkało się z dosadnym wyrazem twarzy młodzieńca.

Widzący to Fullbuster, aż na moment zacisnął zęby. Widząc calutką butelkę drogiej whiskey miał wrażenie, że flaki zaczęły mu się przewracać do góry nogami. Postarał się skupić i wytężył swoje szare komórki próbując wykrzesać z nich cokolwiek. Rzecz jasna z wczorajszej rozmowy z Syrenkami.

- Coś tam że mają problem z jakimś kolesiem, ale nie pamiętam dokładnie szczegółów. Kagura chyba chciała żebyś zadzwonił do niej z samego rana. Ah, muszę sobie usiąść bo mam wrażenie, że zaraz zejdę z tego złego samopoczucia.

Gray nie czekając na odpowiedź czy pozwolenie Ojca, smętnie powędrował pod ścianę, siadając w wygodnym fotelu przy stoliku. Nie miał siły już stać i każdy, nawet najmniejszy ruch kosztował go ogrom wysiłku.

Starszy Dreyar odprowadził go czujnym wzrokiem i bez słowa chwycił za telefon. Wykręcił odpowiedni numer czekając, aż osoba po drugiej stronie podniesie słuchawkę. Tak się stało po paru sygnałach, a on pochłonął się rozmową.

Gray nawet nie słuchał całej tej paplaniny. Skulił się w kłębek i oparł zdrowy policzek na ciemnym, dębowym stoliku. Powieki same mu się lepiły z braku porządnego snu. Nie musiał się krępować w towarzystwie swojego ,,szefa'', bowiem Makarov, dla nich wszystkich, był niemal jak prawdziwy ojciec. Znał ich wszystkich od urodzenia i od początku był obecny w ich życiu. Mimo, że nie łączyły ich żadne więzy krwi, oni wszyscy, byli jak jedna wielka rodzina.

Pochłaniając się chwilowymi myślami, nawet nie spostrzegł, gdy przymknął powieki i na chwile odleciał. Dopiero donośny trzask słuchawki przywołał go do świata żywych. Nerwowo zerwał się z miejsca, ze zdezorientowaniem wymalowanym na twarzy spojrzał w stronę mężczyzny siedzącego za dużym biurkiem.

- Kagura wyszła jakieś dwadzieścia minut temu. - mruknął spoglądając na duży zegar naścienny. - Znając jej tempo będzie tu za jakieś pół godziny.

Fullbuster mruknął z niezadowolenia pod nosem. Kagura miała mu za złe, że nazwał Risley grubym wieprzkiem. No ale co miał na to poradzić? Przynajmniej był szczery, a to powinno się cenić.

- Czyli że co ? - zapytał jak gdyby wybudzony z głębokiego letargu.

- Czyli że nie doczekała się na mój telefon bo ktoś musiał się najebać, dostać po pysku, zawalić sprawę z Juvią, a w konsekwencji tego wszystkiego, zapomniał mnie o tym poinformować. - odpowiedział ze spokojem, sięgając po kolejny łyk wykwintnej whiskey. Z satysfakcją i niekrytym rozbawieniem spoglądał na zdziwioną twarz swojego mafijnego dziecka.

Słyszący to Gray, w pierwszej kolejności miał wrażenie, że się przesłyszał, ale zaraz potem dokładnie przeanalizował jego wypowiedź, a szare komórki zajarzyły. Skąd Ojciec wiedział o całej tej sprawie skoro ani razu nie wychylił nosa ze swojego gabinetu? Łącząc pewne fakty w całość, aż szerzej otworzył oczy.

Makarov widząc zmieszanie na jego twarzy parsknął gromkim śmiechem.

- Oj młody, myślisz że ty jeden w życiu dostałeś od kobiety po pysku? Nie wiesz co wyprawiało się w czasach gdy ja byłem młodzieniaszkiem. A pomijając twoje pytanie, na Laxusa zawsze można liczyć. - dokończył puszczając oczko w jego kierunku.

Szeroki uśmieszek zniknął z jego ust, gdy Fullbuster w końcu się odezwał.

- W czasach Ojca, kobiety brało się za włosy i siłą zaciągało do jaskini. - zaśmiał się, ale zamilkł, gdy dostrzegł srogie wręcz karcące spojrzenie Makarova.

- No no. Dobra już. - machnął ręką ze zrezygnowaniem. - Zabieraj dupę w troki i spadaj zanim faktycznie mnie wkurzysz.

W odpowiedzi, Ojciec usłyszał stłumiony śmiech Fullbustera, który zaraz po jego słowach zaczął kierować się w stronę wyjścia z jego gabinetu. Gdy był już sam, pokręcił głową na boki w geście zwątpienia.

Westchnął przeciągle, gdy przypomniał sobie ojca Graya - Silvera. On też taki był za młodych lat, zupełnie kropka w kropkę. Jednak geny robią swoje - pomyślał w głębi.

- Eh, ta dzisiejsza młodzież.. - mruknął sięgając po świeżą dolewkę whiskey.

***

W tym samym czasie, podziemia Fairy Tail.

- Te Natsu, budź szmaciarza bo nie mam całego dnia na użeranie się z jakimś lewym alfonsem. - ryknął blondyn, stojąc nad posadzonym i przywiązanym do drewnianego krzesła mężczyzną.

Dragneelowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Bez większych problemów schylił się po metalowe wiadro, po brzegi wypełnione lodowatą wodą. Wziął głęboki zamach i wylał prawie całą jego zawartość na skrępowanego grubym sznurem mężczyznę, który zaraz po tym gwałtownie poderwał głowę do góry.

- Co jest do kurwy!? - wrzasnął ledwo wybudzony, łapczywie wypluwając wodę z ust.

Spoglądający na niego z wyższością Laxus podszedł bliżej, chwycił go dość mocno za mokre włosy i siłą zmusił by patrzył mu prosto w oczy.

- No właśnie to pytanie do ciebie, gamoniu.

- Nie wiem o czym wy mówicie! - ledwo wycharczał spoglądając z wypisanym przerażeniem w oczy blondyna.

- No coś takiego! - radośnie zacmokał Dragneel który jak dotąd milczał - A ten budynek w lesie Murphiego do którego twoi ludzie dostarczali porwane panienki?

Wzrok Phila padł na stojącego obok Laxusa, mężczyznę. Chwile mu się przyjrzał, marszcząc brwi. Pamiętał go jak przez mgłę, bo ostatnie co widział, gdy się odwrócił za siebie, była jego opalona morda. Łącząc fakty, przypomniało mu się jak najpierw pozbył się jego człowieka, a zaraz potem jak został ogłoszony. Dopiero teraz zwrócił uwagę, na pulsującą z bólu czaszkę.

- Byłeś tam, to ty sprzątnąłeś mojego ochroniarza.. - odpowiedział, gdy zluzował nieco z tonu. - Tamta blondyna była od was? Moi chłopcy musieli o tym nie wiedzieć.

- Jaka blondyna? - zapytał Laxus podnosząc lewą brew ku górze.

- Żadna. - natychmiast sprostował Dragneel - Najwyraźniej tak go jebnąłem, że chłop nie wie o czym gada. - warknął spoglądając na nieco skołowanego jego słowami Phila.

Coś mu tu nie grało, bo przecież wyraźnie pamiętał kobietę przywiązaną do krzesła. Miał ją odebrać i przekazać dalej, więc nie było mowy by mu się to przewidziało. Wygląda na to, że temu różowemu kolesiowi zależało by sprawa nie wyszła na jaw. Już chciał ciągnąć temat dalej, ale widząc groźne spojrzenie Dragneela, ostatecznie się wstrzymał.

- Jak nie chcesz skończyć w pierdlu na dożywociu lub po prostu zabity przeze mnie, lepiej powiedz cwaniaczku, co was podkusiło do tego by zapierdalać panienki z naszego miasta? - zapytał wyraźnie zniecierpliwiony blondyn.

Phil dokładniej mu się przyjrzał. Wysoki, więcej niż porządnie zbudowany chłop, z muskułami większymi niż jego łeb. Podłużna blizna przechodząca przez prawe oko w kształcie pioruna i cholernie przerażający wyraz twarzy. No koleś zdecydowanie nie wywierał pozytywnych emocji.

- Heh. - zaśmiał się cwaniacko - Nawet gdybym wiedział, to nic nie sypnę. - dodał z wyższością, zaciskając każdy mięsień w swoim ciele. Pogra na zwłokę, a co mu szkodzi.

W tym momencie Laxus przymrużył oczy. W końcu puścił jego przemoczone włosy i zwrócił się do stojącego obok mężczyzny.

- Natsu, podaj no cęgi.

- A już się martwiłem, że pójdzie zbyt łatwo.

Dragneel z szerokim uśmiechem, pospiesznie wykonał ,,prośbę''. Odwrócił się do szafy obok i specjalnie otworzył ją na oścież.

Cwaniacki uśmieszek zniknął tak szybko jak się pojawił, a on sam łypnął z lekkim przerażeniem najpierw na Laxusa, a potem na zawartość owej szafy. Oczom Phila ukazała się cała gamma najróżniejszych, wymyślnych narzędzi tortur. Było tam dosłownie wszystko.

- Ej no, ja tylko tak żartowałem! - dodał pospiesznie widząc jak blondyn podchodzi do niego z dużymi, metalowymi i zardzewiałymi cęgami. Swoją drogą, ujrzał na nich zaschniętą krew.

- Doprawdy? - zakpił - Bo ja nie.

W tle słychać było śmiech Dragneela, który spoglądał na to z istnym rozbawieniem. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i wsunął sobie jednego do ust.

Z racji tego, że Phil miał skrępowane i przywiązane dłonie do oparć krzesła, nie mógł za bardzo się wyrywać. Zresztą nie tylko dłonie, nogi też.

- Którym palcem drapiesz się po dupie? - zapytał młodszy Dreyar, cedząc mu prosto w twarz. - Natsu choć no tu i przytrzymaj naszego gościa jak należy.

- Ja wcale się nie drapie. - odparł rozdygotanym głosem, spoglądając to na niego, to na trzymającego samymi ustami papierosa, Dragneela, który w tym samym czasie, zakleszczył w swoim uścisku jego prawą dłoń.

- O, w takim razie na pierwszy ogień pójdzie prawa ręka, wskazujący, może być? - zapytał przez szyderczy śmiech. - Co sądzisz, Natsu?

- Ja to bym się nie pierdolił i od razu ujebał całą rękę. - odparł bez większego wzruszenia w głosie czy postawie.

- Jesteście chorzy na głowę! - krzyknął Phil, gdy poczuł jak zimny metal zakleszcza się na jego palcu wskazującym. Wpakował się w niezłe bagno i szczerze mówiąc, gdyby mógł to srał by pod siebie.

- Masz dokładnie trzy sekundy na podanie nazwiska osoby lub osób, dla których pracujesz. - mruknął Laxus po czym bez zbędnej zwłoki, zaczął odliczać. - Jeden.

- Ja to bym na twoim miejscu zaczął gadać. Jak potem będziesz targał pierożka jakiejś babce nie mając palców? - zakpił z niego Dragneel, który wydawał się być rozbawiony całą tą sytuacją. - A wiedz, że jak nie powiesz, to będziemy odcinać każdy po kolei, bardzo, ale to bardzo powoli.

- Dwa.

Phil już wiedział, że nie żartują z tym obcinaniem palców. Był bardziej niż śmiertelnie przerażony. Ba! I to jak jasna cholera.

- Dobra, dobra, powiem!- wrzasnął czując gorący oddech blondyna na czole - Mohamed Zahir!

Dragneel i Dreyar spojrzeli po sobie porozumiewawczo. W tym samym momencie obydwoje odsunęli się od niego.

Widząc, że póki co odpuścili, a on nie będzie miał odciętego palca, odetchnął z wyraźną ulgą.

- Pewny jesteś? - dopytał dla pewności blondyn spoglądając na niego z góry.

- Tak! Mohamed Zahir, jestem pewny na więcej niż sto procent! - krzyknął niemalże natychmiast.

- To jakiś ciapaty? - mruknął Natsu odkładając cęgi na drewniany stół obok.

- Czekaj, coś mi świta to nazwisko. - zaczął Laxus drapiąc się po podbródku.

- Mnie to się kojarzy tylko z nazwą budy z tanim kebabem - odparł Natsu, dogaszając peta na popielniczce.

- N-nie wiem dokładnie skąd on pochodzi.. - lekko się zaciął, ale wiedząc złowrogie miny dwóch mężczyzn, kontynuował - ..ale wiem, że poszukuje pięknych i młodych kobiet.

- Tsh. Twoi ludzie zdecydowanie nie mięli gustu. - rzucił od niechcenia wiśniowo włosy, który tym samym wyjmował kolejnego papierosa.

- A ty skąd wiesz, młody? - spytał podejrzliwie zerkając na Dragneela.

- A tak jakoś. - uśmiechnął się po czym dodał - Intuicja.

- Intuicja, pff. - powtórzył po nim. - No i po co mu te kobiety? - zapytał Laxus podsuwając sobie krzesło pod tyłek.

Nie chciało mu się stać, źle dzisiaj spał.

- Nie wiem dla kogo on pracuje. Raczej jest sam dla siebie szefem. Zbiera prywatne zamówienia na konkretne kobiety, które potem wysyła za granicę i opycha za gruby szmal. Ostatnio dostaliśmy zlecenie na cycatą blondynkę, która miała lecieć do jakiegoś szejka do Arabii Saudyjskiej. Zapłatą miało być chyba złoto, ale nie jestem do końca pewny..

Dragneel w tym momencie, przywołał swoją ostatnią rozmowę w Babylonie. Wspominał o tym, że najprawdopodobniej uchronił grubą krowę przed kurwieniem się na pustyni. Był całkiem blisko. Miał dosyć i nie siląc się na żadne ustępstwa, podszedł do Phila, a gdy już był dostatecznie blisko, oparł swój but na jego kroczu. Z kabury na swoim udzie wyjął Colta, którego przystawił mu do prawej skroni.

- Co ty..?! - zaczął spanikowany Phil, co spowodowało, że poczuł mocniejszy ucisk na swoim penisie.

- No, a gdzie on teraz jest? Ten cały Zahir? - zapytał już wyraźnie zniecierpliwiony Dragneel, który dmuchał dymem papierosowym prosto w jego oczy.

- Nie mam pojęcia! Nie ma stałego miejsca zamieszkania. Cały czas się przemieszcza. Kontaktujemy się tylko telefonicznie!

Dragneel nie poruszając się z miejsca, dyskretnie zerknął kątem oka na Dryara, który łagodnie skinął głową. Zabrał lufę Colta z jego skroni, przykładając ją teraz do jego krocza, z którego chwile przed tym, zabrał buta. Schylił się na wysokość jego twarzy, spoglądając prosto w jego przerażone i nie wiedzące czego się spodziewać oczy.

- Słuchaj no, jak zaraz nie zaczniesz śpiewać jak na kolędzie, to odstrzelę ci tego twojego małego frędzla i zdechniesz w potwornych bólach, tu w tej piwnicy. Obiecuje ci to, a wiedz, że kto jak kto, ale ja słowa dotrzymuje. - wycedził przez zęby.

Phil czuł ostry ból w podbrzuszu.

- Wiem, że ostatnio dość często przebywa w jednym z burdeli! W centrum Los Angeles, Merdami Hele czy jakoś tak.. - ze strachu zaczął się plątać. - A może Merdami Hel, nie jestem pewny bo nazwa jest dość skomplikowana.

Słyszący te nazwę, mężczyźni spięli swoje mięśnie.

- Mermaid Heel? - zapytał zdumiony, dociskając lufę jeszcze bardziej w jego krocze.

- O tak, tak! Mermaid Heel, mówią na to klub Syren! Mówię prawdę, przysięgam!

Cichy śmiech dobiegł do uszu Dragneela i Phila. Obydwoje spojrzeli w kierunku blondyna.

- Masz rodzinę? - zapytał milczący jak dotąd Laxus.

- Tak, żonę i dwoje małych dzieci.. - odpowiedział pod naporem spojrzenia Dragneela. - I trzecie w drodze..

Dreyar wyraźnie się skrzywił.

- Kurwa mać. No i co z nim? - zapytał jego wspólnik, odwracając się w stronę blondyna, który siedząc na odwróconym krześle, opierał się rękoma na jego oparciu.

W pokoju zapanowała chwilowa cisza, przerywana nierównym oddechem Phila.

- Słuchaj no, bo nie będę się powtarzał. Podasz nam adres swojego zamieszkania oraz dokładne dane swojej żony i dzieci. Sprawdzimy je natychmiast, więc jeśli nas okłamiesz, skończysz marnie. Wypuścimy cie, ale tylko pod warunkiem, że potulnie będziesz dla nas węszył. Masz jedną szansę i jeśli coś spierdolisz, bardzo, ale to bardzo powolnie i boleśnie wymordujemy całą twoją rodzinę, a na koniec, zostawimy sobie ciebie. Będziesz na to patrzył. Rozumiesz?

- R-rozumiem.. - odpowiedział natychmiast po czym dla pewności, powtórzył. - Rozumiem..

- No ty chyba mi nie powiesz, że wypuścimy go od tak bez niczego?! - wtrącił z oburzeniem Natsu, który w tym samym momencie zabrał lufę z jego krocza. - Na dupie usiadłeś na stare lata czy co?!

Słysząc te obelgę, Laxus prychnął głośniej pod nosem. Jakie stare lata, był przecież przed trzydziestką..

- Oczywiście, że nie. - odpowiedział, przebiegle się uśmiechając. - Natsu, bierz cęgi i ujeb mu któryś palec. Obojętnie który.

Mówiąc to Laxus wstał z krzesła i podszedł do szafy wyjmując z niej jakąś brudną od starej krwi, szmatę.

- Heh, z przyjemnością. - odrzekł odkładając Colta do kabury, a w dłoń biorąc zardzewiałe i trochę ujebane cęgi. - I to ja rozumiem.

- Nie! Czekajcie, przecież powiedziałem wam wszystko co wiem! - krzyknął spanikowany, szamocząc się na boki.

- Wiemy, ale musisz mieć pamiątkę, że nasze słowa nie są puste. - odrzekł blondyn, który w tym samym momencie zakneblował usta szamoczącemu się Philowi. - To w trosce o twoje bezpieczeństwo, żebyś w trakcie krzyku, nie przegryzł sobie języka.

- No właśnie. Szkoda byłoby mieć pod sobą pachołka, który nawet nie będzie potrafił zrobić dobrej minety swojej żonie. - dodał Natsu który z szatańskim uśmiechem, pochwycił w cęgi jego prawy palec wskazujący.

- W naszych szeregach, nawet troska ma swoją cenę, dobrze to zapamiętaj, przybłędo. - warknął Laxus, spoglądając w błagalne i mocno zaszklone oczy Phila.

***

W tym samym czasie.

Gray z wymalowanym cierpieniem przekładał się z lewego boku na prawy. Nawet głośny skrzyp jego ukochanej sofy nie był w stanie wyrwać go z niedźwiedziego snu, w który zapadł gdy tylko wrócił z gabinetu Makarova. Był zmęczony jak cholera bo spanie na siedząco na podłodze, nie było wygodne. Czekał, aż do baru przyjdzie Kinana i porządnie się nim zajmie. Ona zawsze umie zaradzić na kaca. Zrobi mu jakąś miksturę czy coś i da proszki na ból głowy.

Fullbuster nawet nie zauważył elegancko ubranej kobiety, która gdy tylko go dostrzegła, prychnęła głośniej pod nosem i pokręciła głową z grymasem. Poruszając się z gracją, swoje kroki skierowała w stronę pięknych, rzeźbionych schodów. Na pierwsze piętro, gdzie mieścił się gabinet ich szefa.

***

Gabinet Makarova Dreyara.

- Rozumiem.- mruknął nad wyraz poważnie, drapiąc się po siwym wąsie. - Więc tak się sprawy mają..

- Wybacz Ojcze, że nie powiedziałam ci o tym wcześniej, ale nie chcieliśmy zawracać wam głowy. Wiemy, że i tak macie sporo spraw na głowie. - odparła z widocznym skruszeniem, elegancko ubrana kobieta, która siedząc przed biurkiem Makarova, co rusz zerkała na niego ukradkiem.

- Ale o czym ty mówisz droga Kaguro. Następnym razem macie mówić od razu, gdy ktoś sprawia problemy, przecież sprzątniecie śmiecia zajęłoby naszym ludziom dosłownie chwilę.

- Rozumiem, poprawię się. Proszę, wybacz mi. - odpowiedziała i w geście skruchy spuściła swój wzrok na drewniany parkiet - Następnym razem dowiesz się o tym natychmiast.

Dreyar zmierzył ją swoim czujnym wzrokiem. Kagura była młodą kobietą, która prowadziła podobny interes co Mirajane, tylko w innej części miasta. Podziwiał ją za jej zawsze spokojną i opanowaną postawę. Nie okazywała zbyt wiele emocji, zawsze grzecznie się witała i żegnała. Nie zabierała zbyt wiele głosu i prawie nigdy się nie śmiała. Przez wielu ludzi nazywana jest kobietą o kamiennej twarzy. Cóż, w sumie to określenie trafnie do niej pasuje. Makarov wiedział, że w głębi duszy to dobra dziewczyna, tylko bardzo nieśmiała. Nie dziwiło go jej zachowanie. W końcu miała za sobą bardzo ciężką przeszłość i była tak zwanym dzieckiem mafii.

Jej cichy głos, skutecznie sprowadził go na ziemie.

- Ojcze? - zapytała wyczekująco, spoglądając prosto w jego oczy.

- Tu nie ma za co przepraszać. Zaraz znajdziemy kogoś wolnego, przekażesz mu najważniejsze informacje i pozbędziemy się kłopotu w jedną noc. - mówiąc to, Makarov już sięgał do stojącego na biurku telefonu, gdy nagle drzwi od jego gabinetu, gwałtownie się otworzyły.

- Cześć dziadek, mamy sprawę. - zaczął, ale natychmiast się zdziwił, dostrzegając, że Makarov nie był w gabinecie sam. - O, a ta co tutaj robi? - zapytał od progu Laxus. - Nie mówiłeś, że spodziewamy się gościa.

Tuż za Laxusem, do gabinetu, luźnym krokiem wszedł Natsu z papierosem w ustach. A jakże, to był jego stały i nieodzowny element.

Kagura nie skomentowała jego słów. Nadal siedziała w tej samej pozycji, czekając na wytyczne Ojca.

Makarov ciężej westchnął, złapał się za skroń i przymknął jedno oko.

- Po pierwsze. - zaczął - Laxus, nie mów do mnie dziadek, po drugie Natsu - tu skierował wzrok na niczym nie wzruszonego młodzieńca - Jak już palisz w moim gabinecie to podstaw sobie do ciężkiej cholery popielniczkę! Potem się dziwie, że podłoga jest cała ujebana tytoniem. A po trzecie, Kagura pofatygowała się do mnie, ponieważ jej klub boryka się z jakimś upierdliwym gościem, Turasem czy tam Arabem, jeden czort. - machnął ręką.

Laxus skomentował to śmiechem, a Natsu, prychnął pod nosem i walnął swoje szanowne cztery litery na wygodny fotel. Chwycił do ręki popielniczkę i z szerokim uśmiechem wpatrywał się w Ojca.

- Tak lepiej? - zapytał.

Ojciec zignorował jego arogancką i lekką postawę. Spoglądając na Natsu, widział Igneela za którym nie ukrywając, cholernie tęsknił. Chyba był zbyt miękki dla nich wszystkich..

- Lepiej. - mruknął, gdy dostrzegł coś niepokojącego - A tak w ogóle, to na koszulce masz krew. Co się znów stało? - zapytał trochę zmartwiony, palcem wskazując na czerwoną plamkę pod żebrem.

Młodszy Dreyar w tym czasie przysiadł na wolnym fotelu, po drugiej stronie Dragneela.

- A, odciąłem palca jednemu kolesiowi, którego złapałem tej nocy. Tak w ogóle to trafiliśmy na całkiem ciekawy trop. Dorwałem gnoja, który odpowiedzialny jest za porwania tych panienek. - odparł z niekrytą dumą w głosie, wskazując na siebie.

Słyszący jego słowa, starszy Dreyar zmarszczył gniewnie brwi. Swój wzrok przerzucił na wnuka, oczekując jakiegoś potwierdzenia czy wyjaśnień.

- Ta to prawda. Właśnie wracamy z jego przesłuchania i pomijając twoje następne pytanie, tak jest u nas w piwnicy. - wtrącił Laxus, który widział jak jego dziadek już otwiera usta. - Trochę go nastraszyliśmy i gość wyśpiewał wszystko. Ty Natsu, jak szło to egzotyczne nazwisko, bo już zapomniałem?

- Mohamed Zahir. - odparł, wypuszczając gęsty, siwy dym z ust. - Dowiedzieliśmy się także, że od jakiegoś czasu przesiaduje w Mermaid Heel. Czyżby to była ta sprawa, z którą do nas przychodzisz, Kaguro? - zapytał z niekrytym cynizmem zwracając się do jedynej obecnej kobiety w tym gronie.

Oczy Makarova były wielkie jak pięć złotych, a Kagura jak się można było po niej spodziewać, nie pokazała po sobie żadnych emocji.

- Tak, to ten mężczyzna. - odparła po paru chwilach, mierząc się spojrzeniem z aroganckim Dragneelem. Nie przepadała ani za nim, ani za Grayem. Obydwoje działali jej na nerwy.

- No to skoro już wiemy o co chodzi, przedstaw proszę informacje Kaguro. - mruknął Makarov, który w tym momencie odpalił cygaro. - Może wy się tym zajmiecie skoro trafiliście na jego ślad.

Kobieta wstała z dotychczas zajmowanego krzesła i odwróciła się bokiem w ich stronę.

- Od jakiś dwóch tygodni mamy problem z całym tym Zahirem. Przychodzi do naszego klubu praktycznie co trzy dni i../

- No i co z tego? - niespodzianie przerwał Dragneel, wygodniej się rozsiadając w fotelu - Pewnie chce sobie pooglądać striptizerki, wielkie mi co.

- Zamknąć się i słuchać do końca. - warknął starszy Dreyar, zwracając się w stronę kobiety. - Kontynuuj.

- Przychodzi co trzy dni i nieźle daje w kość moim dziewczyną. To nie jest jakiś zwykły klient. Zawsze przychodzi w towarzystwie ochroniarzy i nie pozwala do siebie podejść. Bardzo szybko traci nad sobą panowanie i źle traktuje kobiety. Wymaga od nich bezwzględnego posłuszeństwa, a gdy któraś zrobi coś nie po jego myśli, podnosi na nie rękę. Osobiście nie toleruje takiego sposobu karania, więc gdy ostatnim razem uderzył Aranie w twarz i polała się krew, uznałam że to koniec.

- Przecież dziwki często są bite. - wtrącił zaciekawiony Laxus. - To chyba nie jest coś dziwnego, co nie?

- Jest, jeśli tyczy się to naszych ludzi, a w szczególności kobiet. - odezwał się srogim tonem Ojciec, który w tym momencie splótł dłonie pod podbródkiem.

- Owszem zdarza się, ale to nie jest takie bicie. Koleś ma wyraźną satysfakcję z robienia krzywdy. Mówiąc prostymi słowami to sadysta, który szuka dziewcząt, które będzie mógł wysłać za granice. Jest nieobliczalny a wszelkie próby stawiania się traktuje jako przejaw nieposłuszeństwa.

- Mówiąc po naszemu, trzeba pozbyć się gnoja. - dodał z grozą Makarov.

- Gdy był u nas ostatnim razem, powiedział że chce abyśmy ugościli go jakąś nową dziewczyną i że jeśli nie spełnimy jego życzenia, napuści na nas swoich ludzi.

- Mongoł chyba nie wie, że wy podlegacie pod nas. - zaśmiał się Dragneel, który jak dotąd milczał i głupkowato się podśmiechiwał. - Ilu ma tych ochroniarzy?

- Zwykle dwóch towarzyszy mu w środku, a trzech stoi przed wejściem.

- No to przecież kaszka z mleczkiem. - radośnie zacmokał biorąc do ust kolejnego papierosa - Sprzątniemy jego ludzi, a potem jego.

- Nie wiem czy to prawda, ale jedna z dziewczyn w klubie mówiła, ze żalił jej się, że nie ma żadnej kobiety która by go zainteresowała. Dlatego ostatnio kazał nam skołować jakąś, która dostarczyła by mu nowej frajdy.

- A wiesz może jak powinna wyglądać taka, która by go zainteresowała? Może uda jej się wyciągnąć z niego jakieś informacje. - dodał jak dotąd uważnie słuchający Laxus.

- Tak, Beth wspominała, że szczególnie interesują go blondynki z dużymi zderzakami. - dodała z niesmakiem.

Dragneel, który wydawał się być znudzony całą tą konwersacją, bawiąc się swoimi palcami, na te słowa jakby dostał obuchem w głowę. Gdzieś w głębi, zaświeciła się czerwona lampka.

- Tsh, całkiem oklepane. - mruknął Laxus, który w tym samym momencie sięgnął po kieliszek i nalał sobie stojącej na stoliku whiskey. - Weźmie się, pożyczy jakąś panienkę z Babylonu, nałoży perukę na łeb i odegra swoje. Lisanna z pewnością dałaby radę. Co to za problem?

- To nie takie proste. - wtrąciła kobieta - Peruka nie przejdzie. To ma być naturalna blondynka, najlepiej z długimi włosami za które ten gnój mógłby ciągnąc. Ponoć to jeden z wielu jego fetyszy..

- Kiedy ten cały Zahir ma przyjść do klubu?

- Dzisiaj.

Ojciec w ciszy i skupieniu analizował każde wypowiedziane tutaj słowo. Bacznie obserwował każdego po kolei, ale jego wzrok szczególnie utkwił w Dragneelu, który wyglądał jakby nagle się czymś zaintrygował. Dziwny widok. Już chciał się zapytać, co go tak bawi, ale wtedy przerwał mu Laxus.

- No to weźmie się jakąś znajdzie na ulicy i zgarnie na chwile. - zaczął bez wzruszenia zakładając nogę na nogę. - Zaraz wezmę tego debila Graya i znajdziemy ochotniczkę. Za kasę, głupie babska zrobią wszystko.

Kagura już otwierała usta by zabrać głos w tej sprawie, ale uwagę wszystkich zwrócił donośny śmiech Dragneela. Wszyscy obecni, spojrzeli na niego z niekrytym zdziwieniem, bo co jak co, ale on rzadko kiedy uraczył kogokolwiek takim rodzajem śmiechu. Nawet przez kamienną twarz Kagury, przewinął się cień zdziwienia.

- Myślę, że to nie będzie konieczne. - zaczął, gdy powoli zaczął się opanowywać. - Naturalna blondynka, długie włosy, duże cycki, szeroka dupa? - wymienił pokazując po kolei palce. - W takim razie nie musimy szukać, bowiem znam taką, która na pewno się zgodzi.

Chciał dać popalić cycatej krowie, a nie miał pomysłu? Przecież ta sytuacja spadła mu jak manna z nieba! Z niekrytym rozbawieniem, zaciągnął się ukochanym, czerwonym Marlboro.

Makarov spojrzał na Dragneela, jakby ktoś wylał mu kubeł lodowatej wody za koszulę.

- Jakaś twoja koleżanka? - spytała podejrzliwie Kagura. - Czy może nowa kurwa?

Na tę drugą część zdania, Dragneel zmierzył ją ostrym spojrzeniem. Był w towarzystwie Ojca, więc nie wypada pokazywać się z tej gorszej strony.

- Koleżanka może nie, ale osoba, która bez problemu się zgodzi. - dodał z szatańskim uśmiechem, a dziwna iskra pojawiła się w jego oku.

Krowa nie będzie miała wyjścia - dodał w głębi siebie.

- No i sprawa załatwiona! - Laxus w tym samym momencie podniósł się z siedzenia. - Przywieź ją dzisiaj do Mermaid Heel. Nie ma na co czekać, załatwimy sprawę od ręki! - rzekł uradowany, zwarty i gotowy do działania. - Złapiemy jebanego kebaba i kłopot będzie z głowy.

- O tak, załatwimy. - powtórzył po nim Dragneel - Już nie mogę się doczekać jej szczęśliwej miny. - rzekł z bezdusznością dogaszając peta na popielnicy, a po twarzy błąkał się ten jego przebiegły uśmieszek.

C.D.N




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro