Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom V, Rozdział 7. Grzeszny owoc.


꧁꧂

 
Człowiek goniący za marzeniami, często nie doceniał tych, którzy go otaczali. Niegdyś okrzykiwany mianem człowieka niezniszczalnego, Natsu Dragneel w jednej chwili stracił wszystko, na czym mu zależało. Dziś jako pokonany, stanął przed uderzającą prawdą, a była ona taka, że nie potrafił uratować jedynej kobiety, którą kochał.

Od tamtego wydarzenia minęło pół roku.

Dla większości ludzi był to czas jak każdy inny, jednak w jego wypadku oznaczał prawdziwą drogę przez mękę. Każdy kolejny dzień był tak samo pusty, jak jego poprzednik. Teraz w jego marnej egzystencji nie było ani jednej chwili, w której by o niej nie myślał. Kładąc się do łóżka, każdej nocy nawiedzał go ten sam koszmar.

Sceneria była nieprzyjemnie mroczna, zimna, na podłodze roztaczała się brudna woda. W jej centrum widział klęczącą Lucy na ziemi, ściskającą w ramionach małe zawiniątko w niebieskim kocyku.

Wyglądała na zmęczoną, jej sylwetka była wychudzona i przygarbiona, a włosy nie miały już złotego odcieniu. Były wypłowiałe, tak samo, jak bezbarwna postura. Przez cały czas słyszał jej niosącym się echem płacz, a to rozdzierało jego pogrążoną w żałobie duszę.

Ilekroć ją widział, Dragneel z całej siły nawoływał jej imię, jednak ona nie reagowała. Kiedy zrywał się do biegu, coś ciągnęło go w przeciwną stronę i nie pozwalało się do nich zbliżyć. Za każdym razem scenariusz był identyczny. W końcu Lucy unosiła głowę, ukazując tym samym masakryczny widok. Przytulając martwego noworodka, jej całe ubranie, jak i policzki, ubrudzone były krwią.

Natsu... — powtarzała niczym w amoku.

Lamentując, patrzyła na niego z nieopisanym bólem, a krew ich nienarodzonego dziecka mieszała się z jej nieustannie cieknącymi łzami.

Dlaczego nam to zrobiłeś? — pytała, a on był w takim szoku, że nie mógł się poruszyć. Czuł, jakby jego ciało ogarniał paraliż. — Dlaczego pozwoliłeś go zamordować? Dlaczego nie chciałeś, bym z tobą została? Dlaczego mnie porzuciłeś? Dlaczego nigdy... nas nie kochałeś?

Nie... to nie prawda — dysząc, panicznie chwytał się za głowę. Kurczowo zamykał oczy i prosił, by to się w końcu skończyło. — Nie porzuciłem was... Nie porzuciłem... — powtarzał jak mantrę, nie wiedząc, czy to dzieje się naprawdę, czy może w jego zniszczonym umyśle.

Budząc się, zbierało mu się na wymioty. Biegł prosto do łazienki i zwracał całą zawartość żołądka. Ledwie łapiąc oddech, chwytał się za ranty umywalki. Spoglądając na swoje marne odbicie, stwierdzał, że był cieniem dawnego siebie. Był przekonany, że ten stale powtarzający się koszmar był dla niego karą i formą przypomnienia.

Nękany przez demony przeszłości, każda czynność wiązała się dla niego z ogromnym trudem i wysiłkiem. Widząc Lucy w takim stanie każdej nocy, doszło do tego, że unikał snu. Na początku jego organizm ledwo zdołał funkcjonować z wycieńczenia, jednak z czasem się do tego przyzwyczaił. Sporo schudł, a w jego pustych oliwkowych oczach, czaił się jedynie mrok.

Od tamtej pory nie utrzymywał kontaktu ani z Grayem, ani z Sofią. Mimo że dobijali się do niego, nie chciał do siebie nikogo dopuszczać. Wiedział, że ranił ich swoim zachowaniem, jednak był na tyle zobojętniały, że nie nikogo już nie potrzebował.

Po pamiętnej katastrofie, Zeref zapadł się pod ziemię, a jego nagłe zniknięcie było dla Dragneela wystarczającym dowodem na to, że był w to wszystko zamieszany. Musiał dowiedzieć się prawdy, usłyszeć ją bezpośrednio z jego ust.

Natsu czuł, że jego gehenna na tym ziemskim padole powoli dobiegała końca.

Nie miał niczego do stracenia.


꧁꧂

Port w Nowym Jorku, noc

Stojąc przed monumentalną płytą z wyrytymi imionami zabitych w katastrofie pasażerów, miał wrażenie, jakby całe jego ciało ważyło więcej, niż grzechy, jakich dopuścił się przez całe swoje życie. A przecież było ich tak wiele, że tylko szatan z ochotą by je policzył.

Wmawianie sobie, że jest się pozbawionym uczuć, że są one zbędne, było jedynie ucieczką przed rzeczywistością, dlatego stawianie im czoła, było prawdziwą siłą.

Dlaczego więc przez całe życie się temu przeciwstawiał? W jakim celu budował wokół siebie mur? Dlaczego, gdy już w końcu pojął, czym są uczucia i jaką dają mu siłę, los zabrał osobę, która mu je pokazała? Dlaczego tak okrutnie sobie z niego zakpił i zabrał tą, którą szczerze kochał?

Lucy Heartfilia

Deszcz spadał na Dragneela niczym kaskady, jednak on stał wytrwale i zaciskał pięści. Spoglądając pozbawionym blasku wzrokiem na to jedno wśród wielu innych imię, czuł w sobie przeraźliwą obcość i pustkę. W jego umyśle rozbrzmiewały jej ostatnie słowa, jakie do niego skierowała.

''Będę na ciebie czekać! Nie ważne jak długo potrwa nasza rozłąka, ja będę na ciebie czekać! Kocham cię! Nie zapominaj, że zawsze cię kochałam!''

Z jego krtani wyrwało się krótkie warknięcie, które do złudzenia przypominało skomlenie zranionego zwierzęcia. A po nim nastąpił długo powstrzymywany krzyk. Zawierał w sobie całą mieszankę emocji, jakie towarzyszą człowiekowi, gdy traciło się ukochaną osobę.

Wściekłość, gniew, żal, rozpacz, ból i cisnące się na usta wyrzuty. Jak mogło do tego dojść? Szukając odpowiedzi na to pytanie, Dragneel miał wrażenie, jakby paliło go całe ciało, a każdy oddech stawał się obcą czynnością.

Poruszyłby niebo i ziemię, złamałby wszelkie tabu, gdyby ktoś powiedział, że może ją tym przywrócić do życia. Oddałby swoje własne, gdyby tylko istniała taka możliwość. Dotarłby do samego piekła i zawarł pakt z samym Szatanem, gdyby tylko to coś dało.

Raptem bezsilnie opadł na kolana, po czym ułożył dłonie na chropowatej fakturze pomnika. Był przeraźliwie zimny i doskonale odzwierciedlał to, co w tym momencie działo się w jego rozerwanym na strzępy sercu.

Lucy odeszła i już nigdy nie wróci, a on jak uparty głupiec, nie zdążył wyznać, że przez cały czas tak bardzo ją kochał. I już nigdy nie dostanie tej szansy. Wraz z jej śmiercią, zmarnował ją bezpowrotnie.

Powoli i bezlitośnie dochodził do niego fakt, że już nigdy nie usłyszy jej głosu, że nie uświadczy jej perlistego uśmiechu. Nie ujrzy tych urzekających bursztynowych tęczówek, dla których był w stanie zrobić absolutnie wszystko. Nie muśnie opuszkami jej zarumienionych policzków i z satysfakcją nie złapie widoku jej zawstydzenia. Już nigdy nie weźmie jej w ramiona i nie wyzna do ucha, jak bardzo zmieniła jego życie i jak bardzo mu na niej zależy.

Bo jej już nie ma. Odeszła.

Zanim jednak poddał się całkowitej rozpaczy, musiał dotrzymać danego Lucy słowa. Tylko ta jedna obietnica trzymała go przy życiu.

— Zeref... — wycharczał przez zaciśnięte zęby. — Tym razem mi nie uciekniesz.

Nie bacząc na szalejącą pogodę, wstał na równe nogi i ostrym jak brzytwa wzrokiem spojrzał na wzburzone morze. Gdzieś w oddali fioletowa błyskawica przecięła niebo na wskroś, tym samym oświetlając jego złowieszcze oblicze. Teraz można było dostrzec, jak woda żłobiła sobie ścieżkę na jego twarzy, przeplatając się z gorzkimi niczym piołuny łzami.

Moja Luce...

— Już wiem, gdzie on jest.

꧁꧂

Nowy Orlean, dwa tygodnie później

W końcu po tylu miesiącach intensywnych poszukiwań, Zeref był niemal pod jego nosem.

Przebrany za szofera, Natsu czekał w limuzynie przed dużym budynkiem w centrum Nowego Orleanu. Widząc wychodzącego z budynku Zerefa, odruchowo nasunął czapkę. Zapewne i tak nie przywiązywał większej wagi do tego, kto go woził, jednak teraz musiał zrobić wszystko, by nie zostać zdemaskowanym.

Niczego niepodejrzewający mężczyzna, wsiadł na tylne siedzenie i wyjął z teczki jakieś dokumenty, które następnie zaczął przeglądać.

— Jedź tam, gdzie zwykle — poinstruował znużony, zakładając nogę na nogę.

Nie zwlekając, Dragneel nadusił pedał gazu i ruszył w drogę. Infiltracja była przydatna, bo dobrze wiedział, o jakim miejscu mówił, lecz wcale nie zamierzał go tam zabierać. Przez cały czas między mężczyznami panowała grobowa cisza. Jedynie sunące po asfalcie opony wydawały jakikolwiek dźwięk. Co jakiś czas zerkał na niego w przednim lusterku.

Zeref sprawiał wrażenie, jakby nic się nie wydarzyło, a to powodowało wzbierający w nim gniew. Podczas gdy on dalej traktował ludzi jak żywe pionki, życie młodszego Dragneela było piekłem na ziemi.

— Jesteś dziś wyjątkowo cichy, Jean — powiedział, po raz pierwszy odrywając nos od papierów. Dopiero teraz spostrzegł, że jechali w innym kierunku, a to wzbudziło jego czujność. — Co jest z tobą, potrzebujesz mapy? — zadrwił, lecz uśmiech zniknął z jego ust, kiedy kierowca gwałtownie zjechał w boczną drogę prowadzącą do lasu.

Było to na tyle niespodziewane posunięcie, że nie chcąc się przewrócić na siedzenie, jego otwarta dłoń asekuracyjnie wylądowała na szybie.

— Co w ciebie wstąpiło?! — zawołał zdenerwowany, lecz gdy zobaczył, kto obraca się w jego stronę, umilkł. Teraz spoglądał na złowieszczo uśmiechnięte oblicze swojego brata, a jednocześnie jego pozbawione życia oczy.

— Naprawdę sądziłeś, że będziesz się przede mną ukrywał w nieskończoność? — Wycedził przez ramię. — Tutaj kończy się twoja przejażdżka — dodał, gdy zatrzymał się na poboczu piaskowej drogi. Wyszedł z samochodu, po czym podszedł do tylnych drzwi. Otworzył je zamaszyście i pochylając się nad bratem, syknął: — Wysiadaj.

Zeref był zaskoczony obrotem spraw. Nie był przygotowany na to spotkanie. Nie mając innego wyboru, wysiadł z samochodu, a wtedy poczuł, jak Natsu chwycił go za ręce i kark. Zamaszyście nim obrócił i wkładając kolano między jego nogi, mocno przycisnął przodem do auta. Sprawdzał, czy nie miał ukrytej broni lub noża.

— Przejdziemy się teraz. — Usłyszał przy uchu głos Dragneela, który teraz wciskał mu lufę pistoletu między łopatki.

W porównaniu do niego, Zeref był wątłej budowy. Wiedział, że w fizycznym starciu nie miał z nim żadnych szans, więc nie stawiał oporu. Milcząc, weszli w głąb gęstego lasu.

Tego dnia pogoda była przygnębiająca. Słońce ukrywało się za chmurami, które zwiastowały nadejście deszczu. Nie wiedział, ile czasu zajął im marsz przez gęstwiny, może dziesięć minut? Nie spodziewał się widoku, jaki zastanie na końcu tej wędrówki.

— Więc tak ma to wyglądać... — szepnął, gdy stanął nad świeżo wykopanym dołem. Tuż obok znajdywała się wbita łopata w ziemię. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek zdołasz zapędzić mnie w róg — zaśmiał się posępnie. — Muszę przyznać, że miejsce, jakie dla mnie wybrałeś, wcale nie wygląda tak źle.

Natsu stał tuż za plecami swojego brata. Był w pełni świadomy konsekwencji tego, co zamierzał zrobić. Oddech trzeszczał na jego ustach, a twarz była spięta w zaciśniętym uśmiechu. Przechylił głowę lekko na bok i wycelował broń w głowę Zerefa.

— Zadam ci ostatnie pytanie. Czy to ty jesteś odpowiedzialny za śmierć Lucy?

— Nie wiem, o czym mówisz — odrzekł obojętnym tonem.

Natsu zacisnął szczękę tak mocno, że usłyszał zgrzyt zębów. Zrozumiał, że nie wymusi na nim odpowiedzi. Starał się utrzymać emocje w rydzach, choć wrogość i nienawiść wyciekały z jego wnętrza niczym jad z wężowych kłów.

— Kiedy byłem mały, myślałem, że dobrze cię znam — powiedział przez zaciśnięte zęby. Wydawało mu się to irracjonalne, ale w tej chwili przeleciały mu przez głowę niektóre wspomnienia z dzieciństwa. — Czasami nie rozumiałem twojego zachowania. Miałem wrażenie, że choć wychowywaliśmy się razem, ty byłeś zupełnie inny. Gdybym wtedy wiedział, że czai się w tobie tak głęboko ukryte zło, wszystko mogło potoczyć się inaczej. Już wtedy posłałbym cię do diabła.

— Nie możesz tego zrobić. — Zeref zaprzeczył, jednak stopniowo czuł gulę podchodzącą mu do gardła. Mimo wszystko spojrzał na Natsu przez ramię. — Jesteś moim bratem i w twoich żyłach płynie ta sama krew. Nie jesteś w stanie tego zrobić — dodał, siląc się na pewność siebie.

— Owszem, jesteś moim bratem — przyznał spokojnie. — Ale przyrodnim.

— Skąd ty...? — zapytał zbity z pantałyku. — Jak się dowiedziałeś?

— Wprawdzie zajęło mi to sporo czasu, ale w końcu poukładałem te kawałki.

— Przyrodnim, czy nie, to bez różnicy. — W jego głosie słychać było zdenerwowanie. — Mamy krew, która nas łączy!

Raptem z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. W powietrzu czuć było wilgoć i zapach mokrej ziemi.

— Nigdy nie czułem, że jesteś dla mnie kimś bliskim — wyznał cierpko, na co Zeref zareagował czymś, na wzór przerażenia.

— To nie moja wina, że taki jestem... Nigdy nie miałem zamiaru cię krzywdzić! — krzyknął, na co Natsu prychnął.

Spoglądając na jego żałosną sylwetkę, nie mógł odpuścić myśli, że tak wielu ludzi się go obawiało. Gdy przyszło co do czego, w jego oczach wyglądał jak wijący się robak. Nie mając przy sobie swoich pachołków, był całkowicie bezużyteczny.

— To dlatego zabiłeś naszą matkę?

Niebo nieustannie płakało. Ich ubrania były całkowicie przemoczone, a włosy przylegały do twarzy. To jednak nie grało żadnej roli.

— Matkę? Hah, gdybyś wiedział, kto krył się za tą niepozorną skorupą... — parsknął, po czym jakby przywołując najgorsze koszmary, złapał się za głowę. Zaczął mamrotać pod nosem, a w jego oczach widać było obłęd. — Za wszelką cenę chciałem cię przed nią ochronić... Nie chciałem, żeby spotkało cię to samo, co mnie. Ktoś taki jak ona... nie powinien istnieć!

— O czym ty mówisz? — zapytał, ściągając brwi. Powoli kończyła mu się cierpliwość.

Zeref zaśmiał się gardłowo, trochę desperacko.

— To prawda, że jesteśmy przybranym rodzeństwem. Mieliśmy wspólną matkę, lecz innych ojców — wyznał ciszej. Niechętnie powrócił myślami do wydarzeń sprzed wielu lat. Nigdy nikomu się nie zwierzał, tym bardziej było to dla niego trudne. Biorąc głęboki wdech, zaczął mówić: — Zrodziłem się z kazirodczego związku, pomiędzy Hanną, a jej własnym bratem Williamem. Jestem synem grzeszników, który nigdy nie powinien się urodzić. Potworem, którego każdy się wstydził i bał zaakceptować.

Jego wyznanie odbiło się niczym echo wśród otaczających ich drzew. Zszokowany Natsu nie mógł w to uwierzyć i nie chciał dopuścić do siebie tego, co przed chwilą padło z jego ust. To wszystko nie miało najmniejszego sensu.

— Łżesz — wycedził, zaciskając palce na rękojeści broni. — Data ich ślubu i twoje urodziny były zgodne, więc jakim cudem do tego doszło?

— To wszystko było dobrze ukartowane. Gdy rodzice Hanny, a nasi dziadkowie, dowiedzieli się o ciąży z Williamem, od razu chcieli ich rozdzielić. O niczym go nie informując, wysłali go na studia za granicę, a ją chcieli jak najszybciej wydać za mąż. Gdyby wszystko wyszło na jaw, skandal mógłby dopuścić do bankructwa ich rodzinnej firmy. Nie mogli pozwolić sobie na utratę dobrego imienia oraz reputacji. Problem w tym, że byłem już w drodze i liczył się czas. Na ich szczęście urodziłem się wcześniakiem.

Natsu wiedział, że związek Hanny i Igneela był zaaranżowany, ale nie sądził, że kryła się za tym tak mroczna tajemnica. Mając bałagan w głowie, pozwolił Zerefowi kontynuować. Ten jedyny raz, chciał dowiedzieć się całej prawdy. Nie ważne, jak zgubna by ona nie była.

Cisza oznaczała przyzwolenie na dalszą część historii.

— Hannah wykazywała problemy ze zdrowiem jeszcze zanim przyszedłem na świat. Kiedy dowiedziała się o zaaranżowanym małżeństwie, popadła w rozpacz. Była zakochana w swoim bracie ze wzajemnością i nie widziała świata poza nim. Jej fascynacja zakrawała o obsesję, dlatego kiedy przyszedłem na świat, skoncentrowała się tylko i wyłącznie na mnie. Można powiedzieć, że byłem jej oczkiem w głowie. Pewnie nikt ci tego nigdy nie powiedział, ale gdy się urodziłeś, odmawiała zajmowania się tobą. Sądziła, że byłeś zbyt podobny do Igneela, człowieka, którego nienawidziła całym sercem. Była zawiedziona, że wyglądasz jak on.

Chociaż Natsu był odporny na ból fizyczny, nie mógł opanować uczucia odrzucenia, które go ogarnęło. Usłyszeć po tylu latach, że jego matka gardziła nim od samego poczęcia... Przytłoczyła go złość, poczucie zakłamania i wewnętrznego smutku.

— Z obawy, że Hannah wyrządzi ci krzywdę, Sofia zdecydowała o przysłaniu ci niani. Igneel zgodził się, a zaraz potem w naszym domu pojawiła się Rebeka. Oczywiście Igneel nie wiedział, że byłem z nieprawego łoża. Zawierając ugodę z rodzicami Hannah, Sofia zobowiązała się do zachowania milczenia. Nikt nie miał prawa się o tym dowiedzieć.

Osłupiały Natsu słuchał go w ciszy i skupieniu. Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem budziły się w nim skrajnie negatywne emocje. Jego babcia o wszystkim wiedziała i mimo że byli sobie bliscy, zataiła przed nim coś tak ważnego. Zrozumiał, że relacje międzyludzkie często były oparte o fałsz i obłudę.

— Czas płynął, a ja zacząłem dorastać. Szybko okazało się, że byłem chodzącą kopią Williama. Wykazywałem łudzące zachowania oraz cechy charakteru. I wtedy zaczął się ten koszmar...

Zeref wziął głęboki wdech i nie bacząc na nieustannie płaczące niebo, zaczął opowiadać swoją traumatyczną historię. O tym, jak Hannah upatrywała w nim swoją utraconą miłość. O tym, jak wchodziła do niego podczas kąpieli i robiła rzeczy, o których matka nigdy nie powinna myśleć. A to wszystko trwało od jego wczesnego dzieciństwa. Wpływało na kształtującą się psychikę młodego chłopca. Tworzyła patologię i spaczone postrzeganie rzeczywistości.

Natsu czuł ogarniający go ból i jednocześnie obrzydzenie, bo żaden człowiek, ani tym bardziej niewinne dziecko nie zasługiwał na takie traktowanie. Nawet jeśli nie był biologicznym synem Igneela, mógł zwrócić się do niego po pomoc, której na pewno by mu nie odmówił. Mógł, ale nigdy tego nie zrobił. Zdecydował, że sam wymierzy sprawiedliwość, rozpoczynając swoimi działaniami zapętlający się łańcuch nienawiści.

Teraz Natsu poniekąd rozumiał nienormalne zachowania Zerefa. Jako dziecko wywodzące się z kazirodczego związku, molestowanego przez własną matkę, sam zaczął przejawiać cechy zaburzenia. To jednak nie usprawiedliwiało jego nikczemnych występków. W jego oczach dalej był zwyrodniałym kryminalistą, a przede wszystkim pozbawionym uczuć mordercą.

W końcu po wielu latach dowiedział się prawdy, ale czy był na nią gotów?

Przeciętnemu człowiekowi szczęśliwa rodzina kojarzyła się z bezpieczną oazą, pozbawioną przemocy. Z uśmiechniętymi rodzicami, którzy nawet mimo zmęczenia, znajdywali czas dla swoich pociech. Czytali im bajki na dobranoc, potrafili przytulić i szczerze pochwalić. Co najważniejsze, okazywali zainteresowanie i tak bardzo potrzebną miłość.

Jak na ironię ich rodzina była kompletnym przeciwieństwem. Co z tego, że nigdy nie brakowało im pieniędzy, jeśli w zamian nie posiadali niczego wartościowego? Dorastali w mafijnym świecie, gdzie morderstwa, gwałty, przemoc oraz przekręty finansowe były ich codziennością. Nie mięli wpływu na środowisko, w jakim przyszło im żyć.

Choć Natsu od najmłodszych lat uważał Igneela za wzór do naśladowania, gdzieś w głębi siebie odczuwał jego brak. Dodatkowo opiekował się matką do czasu jej śmierci, nie wiedząc, jakie potrafiła wyrządzać okropności drugiemu człowiekowi i jak bardzo w głębi siebie go nienawidziła.

Żałosne, pomyślał z przekorą wymalowaną na twarzy.

Wychowując się w tak zdegenerowanym środowisku, sądził, że jego psychika też była w jakimś stopniu spaczona, ale w przeciwieństwie do reszty, on spotkał na swojej drodze Lucy, która krok po kroku pokazywała mu, że świat nie jest czarno biały. Potrafił mieć różne kolory i ich odcienie, lecz trzeba było nauczyć się je dostrzegać.

Może gdyby Zeref spotkał na swojej drodze taką osobę jak ona, to dziś nie byłoby ich tutaj?

Raptem deszcz zaczął słabnąć, a szum nim spowodowany — cichnąć. Teraz słysząc odgłosy otaczającej ich dzikiej natury oraz ich nierówne oddechy, Natsu przypomniał sobie, co spowodowało, że skończyli w tym miejscu.

Spojrzał na plecy wciąż stojącego przed nim Zerefa, który jakby wyczuwając jego zamyślenie, ponownie obrócił się w jego kierunku. To był pierwszy raz, kiedy Natsu widział u niego tak błogi wyraz twarzy. W smolistych oczach dostrzegał nie tyle, co żal, ale cień ulgi.

Może koniec końców, ta rozmowa była im potrzebna, by mogli się uwolnić?

Natsu wiedział, że wyjawienie mrożącej krew w żyłach prawdy niczego nie zmieni. Wiedział także, że jego brat odpowie za czyny, jakich się dopuścił i zginie z jego rąk. Po takiej dawce wstrząsających informacji miał jedynie ochotę się śmiać i tak też uczynił.

— Zapytam po raz ostatni — zwrócił się do Zerefa. — Czy miałeś coś wspólnego ze śmiercią Lucy?

Usłyszawszy pytanie, na jego usta wpełzł pretensjonalny uśmiech. Faktem było, że Zeref przez całe swoje życie zazdrościł Natsu, a także podziwiał. Niczego nie pragnął tak bardzo, jak mieć go na wyłączność. Nie potrzebował w życiu nikogo innego. Sądził, że obaj byliby w stanie dokonać niemożliwego. Podobnie jak Hannah, Zeref cierpiał na zachowania maniakalno obsesyjne. Od poczęcia czuł, że był niezrozumiany i samotny. Koniec końców tak też miał umrzeć.

— Dowiesz się dopiero wtedy, gdy mnie spotkasz w piekle — powiedział smutno z drwiącym uśmiechem. Ze świadomością, że to jego ostatnie słowa i że przegrał rozgrywkę, którą sam rozpoczął. — Będę tam na ciebie czekał — dodał, przygotowując się na to, co nieuniknione.

Natsu nie potrzebował tego przedłużać. Oddał jeden strzał, a Zeref padł przed nim najpierw na kolana, a potem przewrócił się na plecy. Z jego ust wytoczyła się szkarłatna krew i zabarwiła na pozór idealne naczynie, zniszczonego do szpiku kości człowieka.

Tak teraz myśląc... chyba Natsu nie był wiele gorszy od Zerefa, bo gdy spoglądał na jego martwy wzrok, wcale nie poczuł się spełniony. Być może samo jego człowieczeństwo, uznało go za przeszkodę? Pozbawiony tej cechy, nie był już zdolny do odczuwania bólu.

Był zmęczony tą ciągłą walką, swoim życiem, które na końcu wydało mu się takie żałosne. Zresztą, jaki miałoby ono sens, gdy jej już tu nie było? Po raz ostatni wyjął z kieszeni jej zdjęcie, jedyne, jakie miał. Rogi pożółkłej fotografii były lekko pozagniatane, a w jednym miejscu była widoczna świeża plamka krwi.

Heartfilia miała na sobie jasną niebieską sukienkę, a jej szyję zdobiły umiłowane perły, które odziedziczyła po matce. Była tajemniczo uśmiechnięta i wyglądała, jakby właśnie do niego ten uśmiech kierowała. Dla niej czas już dawno się zatrzymał.

Najwyższa pora, by jego spotkało to samo.

Teraz cienie otaczających go koron drzew zlewały się z przepełnionym cynizmem uśmieszkiem. Czy kiedykolwiek sądził, że w obliczu swojej śmierci będzie w stanie z siebie drwić? Czy gdy jego ojciec popełniał samobójstwo, myślał, że jego syna spotka taki sam los?

Teraz wyglądając niczym szaleniec, uniósł wzrok w stronę przebijającego się zza chmur słońca. Jego złociste promienie do złudzenia przypominały mu jej lekkie niczym babie lato włosy.

Dragneel nigdy nie wierzył w Boga, ale jeśli istniało coś, co było ponad naszymi wyobrażeniami, niech pozwoli mu ją zobaczyć.

Tym razem upewniając się, że ma nabity magazynek, przyłożył lufę do swojej skroni i idąc za słowami brata, poszedł po odpowiedź do piekła. Okolicę przeszył drugi strzał, a jego bezwładne ciało opadło na mokrą ziemię. Teraz w końcu w jego umyśle zapanowała upragniona cisza.

Wydając swoje ostatnie tchnienie, świat na zawsze pożegnał człowieka okrzykniętego mianem największego gangstera tych czasów.

Pożegnał mężczyznę z tatuażem.

꧁꧂

12 lat później, Sycylia

Tego roku Sycylijskie lato wyjątkowo wdawało się mieszkańcom we znaki. Lejący się z nieba żar był atrakcją dla wielu turystów, jednak dla Fullbustera oznaczał prawdziwą męczarnię. Nienawidził upalnych dni. To jednak nie było w stanie powstrzymać go przed spacerem, jaki odbywał każdego roku.

Odkąd został Donem Sycylijskiej Mafii, miał o wiele mniej wolnego czasu. Na początku nie chciał obejmować tej funkcji, jednakże nie umiał odmówić Sofii, która po zaginięciu Natsu, popadła w rozpacz i zaczęła ciężko chorować. Prosiła go na łożu śmierci, by zajął się jej rodziną. Podobnie jak jego ojciec Silver, Gray był lojalny wobec Dragneelów, dlatego zamierzał spełnić jej ostatnią wolę.

Mijając soczyście zieloną łąkę, wszedł na udeptaną polną ścieżkę, prowadzącą na skraj urokliwego klifu. Powietrze było suche, lecz czuć w nim było słoną nutę bijącą od rozciągającego się przed nim morza.

W końcu dotarł do celu swojej podróży. Jego usta drgnęły w lekkim uśmiechu, kiedy kucnął przed dwoma ustawionymi obok siebie dużymi kamieniami. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale nagle zza jego pleców usłyszał szybkie odgłosy tupania, a następnie poczuł, jak drobne ręce uwieszają mu się na karku.

— Tato! — zawołał zziajany chłopiec, łudząco podobny do swoich rodziców. — Dlaczego tu przyszliśmy?

Gray obejrzał się za siebie na stojącą z pobłażliwym uśmiechem Juvię. Kobieta dała mu znak, że rozumie i żeby się nie spieszył.

— Dlaczego siedzisz przy kamieniach, które wyglądają trochę jak nagrobki? — Zaciekawiony chłopiec nie dawał za wygraną i spoglądał na swojego ojca z iskierkami w oczach.

— Pamiętasz swoją ulubioną postać z legendy? Tę, o której chcesz, żebym ci opowiadał do snu? — zapytał, mierzwiąc ciemne włosy syna.

— No pewnie! — odkrzyknął rozochocony. — Jak mógłbym zapomnieć?! Był najdzielniejszym i najbardziej lojalnym człowiekiem na świecie! Był najsilniejszym bohaterem, któremu nikt nie podskoczył. Potrafił sprać na kwaśne jabłko oprychów o dwa razy większych od siebie! Nie, czekaj... nawet o trzy razy! — dodał podekscytowany, ukazując szczerbaty uśmiech. — Jak dorosnę, też będę taki potężny!

Słysząc słowa żywo zafascynowanego syna, Gray oparł dłoń na jednym z kamieni. Przychodził tutaj co roku w tym samym dniu i odwiedzał swoich przyjaciół, którzy odeszli lata temu. Wprawdzie ich imiona nigdy nie zostały tutaj wyryte, ponieważ Fullbuster wiedział, że tak naprawdę nie zostali tutaj pochowani. Ich ciała nie istniały w chwili pogrzebu. Lucy została pochłonięta przez ocean, a Natsu nigdy nie został odnaleziony.

Gray stworzył im symboliczne miejsce, w którym pragnął, by byli razem. Na ukochanej przez Dragneela Sycylii, która zawsze zajmowała szczególne miejsce w jego sercu. Oraz na klifie, skąd Lucy uwielbiała wpatrywać się w bezkresne morze.

Fullbuster nigdy nie pogodził się z ich śmiercią.

Nie wierzył, że doczeka czasów, gdy jego najlepszy przyjaciel odejdzie tak młodo. Teraz każdego wieczoru opowiadał o nim swojemu synowi pod przykrywką dziecięcego bohatera. O człowieku z tatuażem, który w rzeczywistości nie był jedynie legendą z opowieści, a jego drogim bratem, z którym mimo wszystko przeżył najlepsze czasy w jego życiu. Na samą myśl o tej tragedii, poczuł, jak szczypią go oczy. Nie chcąc okazać słabości przed synem, szybko otarł je wierzchem rękawa.

— No, młody! Czas na nas — powiedział i wstał na równe nogi. — Mama na nas czeka, a chyba nie chcemy jej denerwować, prawda?

— Tato, a dzisiaj też opowiesz mi tę legendę? Proszę, proszę, proszę... — Złożył dłonie w geście modlitwy. — Chcę znać dalsze losy jego historii!

Gray popatrzył na wyczekujące tęczówki syna. Był jeszcze małym niewinnym dzieckiem, jednocześnie nie miał pojęcia, ile ten jego bohater przeżył cierpienia i żalu. Wiedząc to, patrzył na niego ni to z bólem, ni to z radością.

Raptem poczuł zrywający się wiatr, który otulił ich pojedyncze sylwetki. Otoczył dziecko swoim troskliwym ramieniem i razem obrócili się plecami do całej scenerii.

— Oczywiście, że tak — odparł po dłuższej chwili, a na jego twarzy pojawiła się melancholia. Złapał za dziecięcą rączkę i obaj ruszyli w kierunku czekającej Juvii. — Będę ci ją opowiadał tak długo, jak zechcesz.

W hołdzie dla mojego najdroższego przyjaciela.

꧁꧂

C.D.N


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro