Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom V, Rozdział 5. Umowa.

꧁꧂


Porwana Lucy nie wiedziała, gdzie dokładnie się znajdywała. Gdy usłyszała dzwonek do drzwi, sądziła, że to starsza pani, która czasami roznosiła gazety za drobne pieniądze. Wybudzona z cudownego snu, już miała wstać z łóżka i otworzyć drzwi, kiedy jej uszy dobiegł donośny łomot. Parę chwil potem we framudze od sypialni stanęło dwóch rosłych mężczyzn z drwiącymi uśmieszkami.

— Wreszcie cię znaleźliśmy ptaszyno — powiedział wysoki brunet i oblizał wargi.

Przestraszona Lucy poczuła obrzydliwe ciarki przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Wiedziała, że miała małe szanse, ale musiała walczyć. Czym prędzej chciała sięgnąć po pistolet schowany w szafce nocnej, który w razie wypadku zostawił jej Dragneel, jednak zanim zdążyła się poruszyć, jeden z mężczyzn był już przy niej. Przygwoździł ją do łóżka i zakrył usta swoją wielką dłonią. Wydała z siebie zbolały jęk, bo dociskał ją tak mocno, że miała wrażenie, iż lada moment pękną jej żebra.

— Cii. — Uciszył ją, kiedy próbowała się wyrwać.

Wyobrażała sobie najgorsze okrucieństwo, jakie można było wyrządzić kobiecie. Przerażona, z całych sił próbowała się wierzgać i wyrwać, ale w starciu z umięśnionym mężczyzną nie miała żadnej szansy. Była bezbronna i zdana na łaskę swoich oprawców.

— Bądź grzeczna, a wszystko pójdzie gładko — powiedział ten drugi, przykładając jej chusteczkę do nosa z jakąś substancją.

Lucy wiedziała, że to środek nasenny. Starała się tego nie wdychać, ale jej organizm rozpaczliwie domagał się tlenu. Parę chwil potem poczuła, jak jej ciało robi się odrętwiałe i ciężkie. Zanim straciła przytomność, pomyślała o Dragneelu.

Znów stała się celem i dała się schwytać, pomyślała zawiedziona swoją bezużytecznością.

Potem nastała ciemność.

꧁꧂

Heartfilia ocknęła się dopiero parę minut temu. Siedząc na krześle, wciąż odczuwała skutki nagłego uśpienia. Było jej niedobrze, a wręcz zbierało na wymioty. Niestety nie była w stanie niczego zobaczyć, ponieważ miała założony worek na głowę. Raptem usłyszała nadchodzące kroki i rozmowę dwóch osób. Rozpoznała ich głosy, ponieważ były takie same, jak w mieszkaniu. Poczuła, jak w akompaniamencie śmiechów, wiążą jej nadgarstki szorstką liną. Byli przy tym bardzo niedelikatni.

— Hej, nie szarp nią tak, idioto! Przecież miała być nieuszkodzona!

— Huh? Jak jesteś taki mądry, to sam to zrób! — oburzył się ten drugi. — O, popatrz tylko, wygląda na to, że śpiąca królewna się przebudziła — dodał przez śmiech. — Dobrze się spało? — zadrwił.

W tym momencie worek z jej głowy zniknął. Oślepiło ją ostre światło i potrzebowała dłuższej chwili, by się przyzwyczaić. Gdy tylko jej oczy nabrały ostrości, ponownie ujrzała twarze porywaczy. Jeden był blondynem o błękitnych oczach, drugi miał ciemne włosy i oczy tego samego koloru. Byli dobrze zbudowani i obaj posiadali taki sam tatuaż na ramieniu. Zapewne symbolizował on przynależność do mafii.

— Gdzie ja jestem? — zapytała z lekką chrypką. Zaschło jej w gardle.

— Na twoim miejscu nie zadawałbym pytań — parsknął brunet. — Zaraz zobaczysz się z szefem, dlatego radzę ci być grzeczną.

On nie toleruje nieposłuszeństwa i strach pomyśleć, co się stanie, jeśli nie będzie dziś w humorze — dodał drugi z zawadiackim uśmieszkiem.

— Mówisz o Zerefie? — zapytała ostrożnie, modląc się, żeby odpowiedź była przecząca.

— Heh, no proszę, proszę — zacmokał, odpalając papierosa. — Nie boisz się wymawiać jego imienia — zaświergotał z wyższością, po czym niespodziewanie pochylił się nad Lucy. — Nie wiem, czy to przejaw odwagi, czy może skrajnej głupoty — wysyczał z jadem, na co dziewczyna wstrzymała oddech.

Jej bursztynowe oczy zwęziły się niebezpiecznie. Mogła zgrywać odważną, ale tak naprawdę obawiała się spotkania z Zerefem. Nie wiedziała, jakie miał wobec niej zamiary, ale gdyby chciał ją zabić, zrobiłby to już dawno temu. Chciał czegoś od niej? A może główne skrzypce grał Natsu? Może chodziło o zwabienie go tutaj lub w jakąś pułapkę? Czuła się skołowana od natłoku myśli, jednakże teraz musiała zachować zimną krew.

Starała się ukrywać przerażenie, dlatego zagryzła dolną wargę i nie odezwała się już więcej. Teraz obaj mężczyźni prowadzili ją przez plątaninę korytarzy. Mieszkanie było naprawdę imponujących rozmiarów. Nie, to była rezydencja ukryta w lesie. Tylko tyle zdołała ocenić przez ten krótki czas. Nie wiedząc kiedy, znaleźli się u celu podróży, a Heartfilia poczuła, jak przytłacza ją niepewność.

Blondyn zapukał do drzwi, zza których unosił się dźwięk pianina. Lucy zmarszczyła brwi, bo doskonale znała te nuty. Była to jej umiłowana Pieśń Cherubina. Nie miała czasu się nad tym zastanowić, ponieważ zaraz potem dobiegł ich głos pozwalający na wejście. Mężczyźni otwarli drzwi i śmiejąc się, z impetem wepchnęli ją do środka. Pod wpływem ich brutalnej siły, dziewczyna nie zdołała zachować równowagi i potykając się o próg, runęła na podłogę.

Nagle palce grającego zatrzymały się na klawiszach, czym urwały utwór w połowie. Brzmiało to dość agresywnie, a wręcz ostrzegawczo. Z tego gestu emanowała złość.

Sekundy dłużyły się jej niemiłosiernie, a ona miała wrażenie, że wszystko działo się jak w zwolnionym tempie.

— Nie bierz tego do siebie. Nie za bardzo wiedzą, jak obchodzić się z kobietami — odezwał się zimny, cierpki głos, który przeciął atmosferę.

Był na tyle nieprzyjemny, że aż robiło jej się niedobrze. Czuła, jak ogarnia ją paraliżujący strach przed tym człowiekiem. To właśnie on był źródłem ich wszystkich cierpień i to on przez tyle czasu zdołał umykać Natsu. Był przebiegły i piekielnie inteligentny. Był psychopatą, który czerpał radość z zadawaniu krzywdy innym.

— Huh. Znów się spotykamy. — Usłyszała szurnięcie krzesła, a potem niespieszne kroki, odbijające się od białej marmurowej posadzki. — Długo będziesz tak leżeć, nierozgarnięta panienko? — zaakcentował, gdy stanął nad nią niczym kat.

Wciąż korząc się na podłodze, Heartfilia walczyła ze sobą z całych sił. Ten specyficzny ton głosu... był jej znany. W końcu zdobyła się na pierwszy ruch i zadarła podbródek, by ujrzeć Zerefa na własne oczy. Gdy tylko to zrobiła, zamarła.

— To ty... — wykrztusiła, nie mogąc oderwać wzroku od tych pustych czarnych tęczówek. Tych samych, które niegdyś spotkała przed księgarnią.

Zeref przyjął postawę niewzruszonego i przechylił lekko głowę na bok. Miał dłonie schowane w kieszeniach i spoglądał na nią z góry, a na jego wąskie wargi wpełzł sztuczny uśmiech. Nie miał zamiaru jej pomóc, czy chociażby podać ręki. Zresztą ona wcale tego od niego nie oczekiwała.

— Wnioskując po twojej reakcji, Makarov nie mówił o mnie zbyt wiele — stwierdził gorzko. — Sofia nie chwaliła się swoim pierwszym wnukiem? Nie pokazała żadnej fotografii? Doprawdy, czuję się urażony. — Jego głos miał smutną barwę, lecz Heartfilia mogła przysiąc, że kąciki jego ust drgnęły do góry.

On drwił sobie z niej.

— Najwyraźniej nikt nie miał powodu, by o tobie wspominać — wysyczała z wrogością. Nie wiedząc dlaczego, cały strach, jaki się w niej kumulował, zaczął znikać z każdą sekundą, jaką z nim spędzała.

Zerefowi nie spodobała się ta uwaga, bo zadowolenie zniknęło z jego twarzy.

— Huh — prychnął z wyczuwalną irytacją. — Słyszałem, że odwagi ci nie brakuje, jednak osobiście uważam, że to cecha głupców — dodał już swoim standardowym głosem.

Lucy nie zamierzała odpowiedzieć. Ta krótka wymiana zdań uzmysłowiła jej, że była kolejnym pionkiem w jego chorej grze. Ciężko było jej wstać ze związanymi nadgarstkami, ale nie mogła przed nim okazać słabości. Tym bardziej, iż czuła, że Zeref się jej przyglądał. I faktycznie tak było.

Gdy stała na równych nogach, mężczyzna odwrócił się i jakby nigdy nic, usiadł na parapecie przy wielkim okrągłym oknie. Zgiął kolano i oparł na nim podbródek. Ignorując Heartfilię, spoglądał na rozpościerający się las. Wyglądał na znudzonego, zamkniętego gdzieś daleko w swoim nieodgadnionym świecie.

Miał na sobie dopasowane jeansy i sweter z wysokim dekoltem. Jego niezdrowo blada cera tworzyła kontrast z czarnymi jak smoła ubraniami. Chociaż widziała go jakiś czas temu, zauważyła, że od tamtego spotkania jego sylwetka stała się jakby wychudzona.

Lucy wątpiła, by zdołała przed nim uciec. Rezydencja była otoczona jego ludźmi z każdej możliwej strony. Skoro Zeref jej nie tknął, szybko pojęła, że była zakładniczką. Korzystając z okazji, rozejrzała się po wnętrzu. Wielki pokój był gustownie ozdobiony. Dominowały w nim sterylne biele oraz szarości. Jej uwagę zwróciło piękne czarne pianino, na którym stał samotny biały pionek od szachów. Nie wiedząc czemu, zawiesiła się na nim, lecz nie na długo.

Sunąc wzrokiem po wielkiej skórzanej sofie na środku pokoju, poczuła się obserwowana. Z niechęcią wróciła do mężczyzny i natrafiła na parę zainteresowanych czarnych oczu, które gdyby miały taką moc, zrobiłyby dziurę w jej czole.

— Jak bardzo mnie nienawidzi? — wypalił, czym rzewnie ją zaskoczył.

Heartfilia nie potrafiła odgadnąć, co siedziało w jego umyśle. Był jak chorągiewka na wietrze, jednak doskonale wiedziała, o kim mówił. Powinna ugryźć się w język, ale nie umiała opanować wzburzenia.

— A ty co czułbyś do osoby, która zamordowała ci matkę na własnych oczach? — odpowiedziała po dłuższej chwili. — W dodatku sprawcą był nie kto inny jak jego rodzony brat.

— Ah, tamten nic nieznaczący incydent... — westchnął wyraźnie niezadowolony, że przywołała to wspomnienie. — Nie wtrącaj się w sprawy, które ciebie nie dotyczą — ostrzegł.

— Nic nieznaczący? — powtórzyła w osłupieniu. — Czy ty zdajesz sobie sprawę, jaki to miało wpływ na Natsu?! Czy kiedykolwiek pomyślałeś o jego uczuciach?! — uniosła głos, na co Dragneel spiął mięśnie.

To spowodowało, że zagryzła policzki.

— Chyba zadałem ci pytanie — syknął groźnie i zrywając się z miejsca, zaczął iść w jej kierunku. — A wiedz, że nie lubię się powtarzać.

Dopiero teraz Lucy dostrzegła parę podobieństw między braćmi. Posturą oraz gestami Zeref do złudzenia przypominał Natsu, ale jego oczy zupełnie różniły się od jego. Nie było w nich niczego dobrego ani tym bardziej ciepłego. To był wzrok uśpionego szaleńca, który był nieobliczalny.

— Nic mi nie zrobisz, dopóki nie spotkasz się z Natsu — odparła pewnie, ale w miarę jak się do niej zbliżał, intuicyjnie się wycofywała. — W tym momencie moja śmierć przysporzyłaby ci więcej kłopotów niż pożytku.

Lucy poczuła rant miękkiej sofy tuż za kolanami, przez co nie mogła dalej przed nim uciekać. Zeref był bardzo wysoki, dlatego, gdy przed nią stanął, zmuszona była ostro zadrzeć głowę.

— Jesteś tego pewna? — prychnął arogancko, po czym pochylił się nad jej zaniepokojoną twarzą, a następnie uchem, po czym drażniąc oddechem jej skórę, dodał: — myślisz, że pieprzenie się z moim bratem daje ci jakiekolwiek prawo, by tak sądzić?

W tym momencie roztrzęsiona Heartfilia nie wytrzymała, a jej źrenice zwęziły się niebezpiecznie. Była zniesmaczona jego impertynencją i przerażało ją to, jak wiele mógł o nich wiedzieć. Miała wrażenie, że wisząc nad nią, przeszywał ją na wskroś, a jego nikczemna aura pozbawiała ją możliwości oddechu.

— Czego ty od niego chcesz?! Dlaczego nie możesz zostawić go w spokoju i nie pozwolisz mu się od siebie uwolnić?! Dlaczego jako jego brat dopuściłeś się tylu okrucieństw?! — wybuchła i nie bacząc na związane ręce, odepchnęła go od siebie. Nie chciała na niego patrzeć ani tym bardziej przebywać w jednym pomieszczeniu. — Jak jeden człowiek może zmienić się w takiego potwora?!

Słysząc obelgę, Zeref prychnął kpiąco. Kompletnie nic sobie nie zrobił z jej desperackiego wybryku, który zaledwie poczuł. Jej wymalowane cierpienie doprowadzało go do rzewnej euforii. Chciał zadawać jej więcej krzywd, poniżać i upokarzać. Sprawić, by całkowicie się przed nim ugięła. Chwycił swoją zimną dłonią za jej drobny podbródek i gwałtownie szarpnął do siebie.

— Doprawdy nie mam pojęcia, co on w tobie widzi — odparł z wyższością, po czym zmusił, by ponownie na niego popatrzyła. Musiało zaboleć, bo wydała z siebie stłumiony jęk. — Żyjesz tylko dlatego, gdyż ci na to pozwoliłem — stwierdził z kamienną twarzą.

Ku jego zaskoczeniu nie wystraszyła się, kiedy niespiesznie kciukiem musnął jej dolną wargę. Teraz skupiając całą swoją uwagę na jej bursztynowych oczach, niespodziewanie drgnął. W ich czystym odbiciu ujrzał samego siebie. Wcielenie samego diabła. Uderzyło go silne uczucie déjà vu, bo już kiedyś widział te oczy. Bardzo dawno temu.

U niespełnionej miłości jego ojca, a zarazem tej, którą zamordował z zimną krwią. Tak, pamiętał to, jakby wydarzyło się wczoraj, kiedy kazał wysłać poćwiartowane zwłoki Layli Krüger do domu, wiedząc, że była w nim jej małoletnia córka. Z pełną świadomością chciał zniszczyć jej dzieciństwo i odcisnąć na niej możliwie najboleśniejsze piętno.

Pragnął zetrzeć w proch Makarova Dreyara, całe Fairy Tail oraz kobietę, która owinęła sobie Igneela wokół palca. To z jej powodu ich rodzina nigdy nie mogła być razem i to ona sprawiła, że Igneel stale ich opuszczał, rzucając się w wir poszukiwań. To przez nią choroba ich matki Hanny, zaczęła tak szybko postępować, co odbijało się nie tylko na Natsu, ale na nim samym. Igneel nigdy nie okazał żadnego pozytywnego uczucia ani chociażby skruchy przed nimi. Zginął, zabierając ze sobą więcej tajemnic, niż odpowiedzi.

Teraz po tylu latach córka Layli stała przed jego obliczem, a on jak na złość nie mógł jej nic zrobić. Wrzała w nim krew na samą myśl, że miała tak bliskie stosunki z jego bratem. Śmiała patrzeć na niego tymi samymi oczami, co jej plugawa matka, której Zeref przed śmiercią zadawał najokrutniejsze tortury.

Zanim się jej pozbył, perełka Makarova okryta była niewyobrażalnym strachem. Ledwie tarzając się na kolanach, błagała, by oszczędził jej jedyną córkę, którą tak bardzo kochała. Dragneel napawał się tamtą podniosłą chwilą do czasu, aż wydała ostatnie tchnienie. Nie było nic lepszego niż patrzenie, jak ta kobieta się przed nim korzyła. Z zakrwawioną i zapłakaną twarzą.

Osobiście ćwiartkował jej ciało jeszcze za życia i wsłuchiwał się w te agonalne wrzaski. To było niesłychanie podniecające uczucie. Samo to wspomnienie wywoływało na jego twarzy obłęd. Lucy nie wiedziała, że to on był odpowiedzialny za śmierć jej matki i miał ochotę śmiać się na całe gardło.

— Nie myśl sobie, że Natsu do ciebie dołączy. — Usłyszał bojowy głos Heartfilii, który brutalnie ściągnął go do rzeczywistości.

— Chociaż po części w naszych żyłach płynie ta sama krew, Natsu i ja jesteśmy tacy sami — odpowiedział z grymasem, tłumiąc swoje rozdrażnienie. — Jedyną osobą, której potrzebuje, jestem ja. — Wskazał na siebie.

— Mylisz się — odparła hardo, kiwając głową na boki. Nie zrozumiała sensu jego pierwszej wypowiedzi, ale nie miała teraz czasu tego analizować. — Natsu nigdy nie będzie ci lojalny. Jesteś ostatnią osobą na ziemi, do której by dołączył.

— Jesteś bardzo uparta — stwierdził bez emocji, po czym wyprostował się i przeczesał włosy ruchem dłoni. Intrygował go fakt, że była w stanie przy nim normalnie mówić. Działało mu to na nerwy. — Zobaczymy, do czego cię ta cecha doprowadzi.

Lucy już otwierała usta, kiedy niespodziewanie usłyszała pukanie do drzwi. W ich progu stanął wyraźnie podekscytowany pomagier.

— Szefie, Salamander już tu jest!

Słysząc tę wieść, Heartfilia poczuła ulgę, za to Zeref sprawiał wrażenie ucieszonego.

— Doskonale — odpowiedział i otrzepał dłonie, jakby dotykał czegoś brudnego. — Wpuśćcie go.

Jednocześnie ruchem podbródka wskazał na Lucy, która nie rozumiała, co zamierzał teraz zrobić. Ten sam człowiek, który uprowadził ją z mieszkania, skinął głową i podszedł do niej.

— Posiedź sobie grzecznie, paniusiu — powiedział oschle, popychając dziewczynę na sofę, po czym stanął za nią na wypadek, gdyby chciała mu uciec.

Nie minęło wiele czasu, kiedy do pomieszczenia wszedł mężczyzna, na którego wszyscy oczekiwali. O dziwo z jego mimiki nie dało się niczego wyczytać.

— Natsu... — wyszeptała błogo, natychmiast łapiąc z nim kontakt wzrokowy.

— Bracie! — zawołał Zeref, jak gdyby nigdy nic idąc w jego kierunku z szeroko rozłożonymi ramionami. — Tak się cieszę, że cię widzę! — mówiąc to, przytulił go. — Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo za tobą tęskniłem.

To była abstrakcyjna sytuacja. Podczas gdy Lucy patrzyła na tę scenę z niepokojem, młodszy Dragneel ani drgnął. Zaciskał pięści i przez cały czas wzrok utkwiony miał właśnie w niej. Urażony Zeref wyczuł brak zainteresowania jego osobą. Nie tak to sobie wyobrażał.

— Ah tak — mruknął, odsuwając się o krok. — Jak widzisz ani jeden włos nie spadł jej z głowy. — Zaśmiał się sztucznie, na co Natsu ściągnął ostro brwi.

— Przejdźmy do rzeczy. — Jego stanowczy głos miał surową barwę. — Czego chcesz?

— Dotrzymałem umowy, a teraz twoja kolej. — Wskazał dłonią na drzwi od drugiego pokoju. — Może porozmawiamy w cztery oczy?

Heartfilia spoglądała z jednego na drugiego, nie rozumiejąc, o jakiej umowie wspominali.

— Nie rób tego, nie słuchaj go! — krzyknęła gorączkowo. Chciała poderwać się z miejsca, ale silna dłoń mężczyzny jej to uniemożliwiła. Syknęła z bólu, kiedy jego palce wbiły się w jej ramię. — On cię oszuka!

Natsu widział to, jednak nie zareagował. Stanął twarzą w twarz z pozornie spokojnym Zerefem, po czym rzucił krótkie:

— Prowadź.

Po tej zdawkowej odpowiedzi obaj mężczyźni zniknęli za drzwiami, a siedząca na sofie Lucy z nerwów zacisnęła wargi i spuściła głowę. Próbowała być cierpliwa, ale wewnątrz była cała roztrzęsiona. I tak sekundy zamieniały się w minuty. Miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Wielokrotnie zakładała przebieg ich rozmowy, ale szybko łapała się na tym, że nie miała bladego pojęcia, o czym mogli negocjować.

— Zeref zawsze dostaje to, czego chce — odezwał się stojący za nią mężczyzna. W jego głosie było wiele dumy i pogardy. Spoglądał na nią jak na nic niewartego śmiecia.

Lucy zignorowała jego słowa. Nie zamierzała wdawać się z nim w dyskusję. Po raz kolejny zerknęła na drzwi, mając nadzieję, że ujrzy w nich Natsu. Jak na zawołanie parę chwil później usłyszała szczęknięcie klamki. Obaj bracia stanęli w progu.

Chciała cokolwiek wyczytać z mimiki Natsu, jednak w porównaniu z zadowolonym Zerefem, on dalej był powściągliwy. Podszedł do niej i z kamienną twarzą zawiesił wzrok na jej skrępowanych nadgarstkach. Chwycił za linę i bez większego problemu rozerwał na strzępy. Nawet stojący obok mężczyzna był pod wrażeniem jego siły.

— Rogue bądź tak miły i odprowadź gości do bramy — dobiegło ich mruknięcie Zerefa, który zaraz potem z założonymi rękoma obserwował, jak opuszczają pokój.

Zostając samemu, łypnął na fortepian, gdzie ustawiony był jasny pionek królowej. Chwycił go między palce, po czym ze złowieszczym uśmiechem strącił na podłogę.

Wszak w jego grze tak właśnie miał wyglądać upadek królowej.

꧁꧂

Gdy w końcu znaleźli się przed willą, na dworze panował półmrok. Szatyn stanął przy bramie i czekał, aż przez nią przejdą. Natsu przepuścił Lucy jako pierwszą, a kiedy przechodziła obok Rogue, ten prychnął obcesowo.

— Wsiądź do samochodu. — Usłyszała srogi głos Dragneela.

Zostawił silnik włączony, a jego charczenie odbijało się echem po ciemnym lesie. Dziewczyna nie stawiała oporu. Była zdezorientowana i upatrywała momentu, aż wyjadą z tego okropnego miejsca.

Natsu wsiadł zaraz po niej i wziął gwałtowny zakręt, żeby odjechać, ale tak się nie stało. Zamiast tego zatrzymał się z takim impetem, że Lucy szarpnęło do przodu. Przestraszyła się.

— Zaczekaj — burknął stanowczo, jakby czegoś zapominając.

Nim się zorientowała, wysiadł, trzaskając drzwiami. Zdumiona spojrzała w boczne lusterko i zobaczyła plecy szybko kroczącego Dragneela w strone Rogue'a, który wciąż cynicznie się uśmiechał. Zrzedła mu mina, kiedy Natsu wykręcił mu obie ręce i w mgnieniu oka powalił na ziemię. Usłyszała gardłowy krzyk, kiedy kopnął go w rękę, która pod wpływem jego bestialskiej siły, wygięła się pod nienaturalnym kątem. Lucy podświadomie usłyszała trzask łamanej kości, a to sprawiło, że na jej skórze pojawiły się ciarki.

Gdy skończył, wrócił do auta, po czym odjechali w zupełnej ciszy. Heartfilia cały czas była wstrząśnięta tym wszystkim. Czuła natłok myśli i jednocześnie zastanawiała się, jak uspokoić mężczyznę. Przez cały czas miał kurczowo zaciśniętą szczękę, prowadził bardzo nerwowo. Zacisnął palce na kierownicy z takim zacięciem, że aż odpłynęła z nich krew. W dodatku widać było, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada w bardzo szybkim tempie. Po raz pierwszy od dawna poczuła się niezręcznie w jego towarzystwie. Spuściła wzrok i mimowolnie zaczęła skrobać skórkę przy paznokciu.

Natsu zerknął na jej obtarte nadgarstki.

— Mocno cię boli?

— Co? — zapytała wyrwana z letargu.

— Pytałem, czy bardzo cię boli? — powtórzył przyjemniejszym tonem.

Lucy popatrzyła na swoje dłonie i dopiero teraz dostrzegła otarcia. Nieco speszona, odruchowo nasunęła na nie rękawy i po chwilowym namyśle odrzekła:

— Rogue'a chyba bolą bardziej.

Na jej odpowiedź mężczyzna uniósł lekko kącik ust.

— No nie patrz tak na mnie. Skurwielowi się należało.

Lucy zaśmiała się cicho. W tym momencie oboje poczuli, jakby wzięli głęboki oddech i nieco rozładowali ciężką atmosferę. Co nie zmieniło faktu, że jechali w milczeniu. Nie odważyła się zapytać o przebieg rozmowy z Zerefem. Czuła taką wewnętrzną blokadę. Miała wrażenie, jakby gniewał się na nią.

— Jesteś na mnie zły? — zapytała, lecz on nie odpowiedział.

Wydawał się zamyślony, markotny i zmartwiony, a w jego oliwkowych oczach nie można było się niczego doszukać. Jedynie odbicia świateł, które co jakiś czas mijali. Postanowiła, że nie będzie go już o nic pytać. Porozmawiają na spokojnie w domu. Nie chciała go bardziej denerwować.

Nim się obejrzała, dojechali na miejsce i weszli do mieszkania. To był moment, w którym zdobyła się na odwagę.

— Jak przebiegła rozmowa?

— Nie teraz — odparł w pośpiechu. — Pakuj się.

Zaaferowana Lucy skinęła głową, zdając sobie sprawę, że teraz muszą uciekać. Natsu miał rację, nie mieli czasu na debatowanie. Zdawała sobie sprawę, że muszą jak najszybciej opuścić Amerykę. Gdy spakowała pospiesznie najpotrzebniejsze rzeczy, Natsu wrzucił jej walizkę do bagażnika.

꧁꧂

C.N.D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro