Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom V, Rozdział 1. Gramofon, który milczy.

BUM! Nikt się tego nie spodziewał, no nie? Cóż, ja też nie xD Tak wiem, jestem okropna, dlatego na dole zostawiam wam krótką litanię...

꧁꧂

2 października 1963 rok

Makarov Dreyar był znany z tego, że zjawiał się w siedzibie głównej jeszcze zanim wschodziło słońce. Tamtejszy październikowy poranek był jednak inny. Myśląc, że jest w swoim gabinecie, Kinana zaparzyła mu ulubionej czerwonej herbaty i zapukała do drzwi. Jakie było jej zdziwienie, kiedy tym razem nie zastała w nim ciepło uśmiechniętego starca, a jedynie puste, wręcz spowite dziwną aurą pomieszczenie.

Jego gramofon też niepokojąco milczał...

***

Znaleziono go na cmentarzu.

Był oparty plecami o nagrobek Layli, a wszędzie wokół była rozbryzgana, zaschnięta już krew. W jego dłoni spoczywał pistolet, którego kula przeszyła mu głowę na wylot i nawet pomimo sceny jak z rzeźni na jego ustach błąkał się lekki uśmiech, z jakim zastygł w bezruchu. Według Erzy Scarlet przypominał człowieka, dla którego śmierć okazała się rodzajem ukojenia.

***

Wieść o śmierci ''Magnata Stalowego'' wstrząsnęła Los Angeles, jak i całą Kalifornią. Dreyar był znanym i bardzo wpływowym człowiekiem. Nie szczędził pieniędzy na rozbudowę szpitali, przedszkoli oraz szkół. Wspierał też wiele zbiórek charytatywnych, bez których wielu ludzi nie miałoby szansy na lepsze jutro. W kręgach szarego ludu był szanowanym milionerem, który dorobił się majątku na wynajmowaniu budynków przemysłowych. Niewielu wiedziało o jego drugiej, tej mroczniejszej stronie.

***

Niedługo potem w mieście pojawiły się niepokojące pogłoski. Ci, którzy potrafili myśleć i dostrzec więcej niż czubek własnego nosa, mówili o zakończeniu pewnej epoki. Przeczuwali, że niebawem nadejdą ciężkie czasy, a dotąd bezchmurne niebo nad Los Angeles okryje się złowrogim deszczem. Wszak Makarov od wielu lat władał potężną mafią, która trzymała Kalifornie w szachu. Przestępczość rozgrywała się głównie w podziemiach, a na ulicach było względnie bezpiecznie.

***

Jak dotąd zgrane i niepokonane Fairy Tail podzieliło się na dwie strony. Jedni myśleli, że Ojciec popełnił samobójstwo. Inni, że został zamordowany, a potem upozorowano jego śmierć. Mieli solidną podstawę, by tak sądzić, bo jaki głupiec strzeliłby sobie najpierw w płuco, a potem w głowę? Biorąc pod uwagę, że nie spieszno mu było na tamten świat, nie miało to żadnego sensu. Tylko skrajny szaleniec chciałby umierać w agonii.

***

Dzień jego pożegnania był również dramatyczny, co okoliczności, w jakich został znaleziony. Kapryśne niebo nieustannie wylewało swoje łzy na tłumnie zgromadzone parasolki. W pierwszym rzędzie stały najbliższe Dreyarowi osoby.

Bezsilny Laxus kurczowo zaciskał dłonie w pięści, a Lucy spoglądała pustym wzrokiem, jak chowano dębową trumnę tuż obok grobu jej matki.

Wszyscy bez wyjątku mieli spuszczone głowy. Nikt nie śmiał się odezwać. Nawet Gray stał cicho jak myszka i tylko pocierał ramię zapłakanej Juvii.

Natsu nie pojawił się na pogrzebie. Nikt nie miał mu tego za złe. Wiadome było, że nienawidził okazywać emocji, a przecież był bardzo mocno zżyty z Makarovem. Dla niego również musiało być to ciosem, który zdecydowanie wolał przeżywać w samotności.

***

15 października 1963 rok, Siedziba główna, Gabinet Makarova Dreyara

Laxus nie potrafił pogodzić się ze śmiercią dziadka. Nie chciał tutaj wchodzić i choć oficjalnie to on został następcą Fairy Tail, praktycznie całe dnie był nieobecny.

Lucy nie wiedziała, gdzie był i co dokładnie robił, ale też nie zamierzała go o to pytać. Od pogrzebu stał się bardzo niedostępny, unikał wszelkich kontaktów. Nie miała prawa mieć wyrzutów, ponieważ każdy przechodził żałobę na swój sposób.

Nie liczyła czasu, jaki aktualnie spędzała w gabinecie Makarova. Pozwoliła sobie przejechać opuszkami po mahoniowej tafli — była zimna, zupełnie jak jej palce.

Kiedyś jego biurko przepełnione było licznymi zdjęciami i dokumentami, lecz teraz powoli gromadziła się na nim warstwa kurzu. Jedynym śladem, jaki po sobie pozostawił był unoszący się w powietrzu zapach tytoniu, ale i on z czasem zaczął słabnąć.

Siedząc w jego ulubionym fotelu, jej wzrok niespiesznie wędrował po pustych ścianach, regałach, by w końcu zatrzymać się na gramofonie. Był on swoistym symbolem tego miejsca. Heartfilia uwielbiała porządkować dokumenty i słuchać muzyki, jaka wydobywała się z tego pięknego urządzenia.

Na samo wspomnienie uśmiechniętego Makarova z jej ust wydobył stłumiony jęk. Zawsze częstował ją filiżanką czerwonej herbaty, a potem do późnego wieczora opowiadał jej historie o Layli. Miał niezwykłe poczucie humoru, aczkolwiek okazywał je tylko najbliższym.

Lucy wykrzywiła usta w grymasie bólu i czym prędzej popatrzyła przed siebie. Poczuła, jak mimowolnie jej oczy zachodzą łzami, a chwilę potem dobiegł ją dźwięk przekręcanej klamki. Szybko otarła je rękawem. Gdy ponownie zadarła podbródek, w progu po raz pierwszy od pogrzebu zobaczyła Dragneela.

— Natsu... — wypaliła nieco zachrypniętym głosem, nad którym ledwo panowała — dawno cię nie widziałam...

Mężczyzna otaksował ją badawczo, po czym bez słowa wszedł w głąb pomieszczenia. Nie musiał się jej długo przyglądać, by wiedzieć, że płakała. Znacznie zaczerwienione oczy i przygarbiona postawa ciała mówiły same za siebie, jak bardzo to przeżywała. Nie lubił oglądać jej w takim stanie, wywoływało to w nim mieszane uczucia. Właśnie zamierzał coś powiedzieć, ale ku jego zdumieniu Lucy pierwsza zaczęła rozmowę.

— Wiem, że to nie najlepszy czas na takie tematy, ale coś nie daje mi spokoju... — szeptała cicho i niewyraźnie, przez co Dragneel musiał jeszcze bardziej wytężyć słuch — tak się zastanawiałam... czy testament Makarova coś oznacza? Czy może zaczęłam wariować i doszukuję się w tym wszystkim drugiego dna? Mam wrażenie, że niczego już nie rozumiem...

Natsu zmarszczył brwi.

— Co masz na myśli? — spytał rzeczowo i zaczął powoli zbliżać się do biurka.

— Okazało się, że tuż przed śmiercią zapisał mi dom oraz mieszkanie w Nowym Jorku. Zaprosił do siebie notariusza, uporządkował wszystkie sprawy — wyliczyła smętnie. — Myślisz, że był na to gotowy? Wiedział, że zginie? Jeśli tak to dlaczego... Dlaczego nie powiedział, że coś przeczuwał? Że ktoś czyhał na jego życie?

Dragneel nie odpowiedział, a między nimi zapadła dziwna cisza, podczas której Lucy znów popadła w stan melancholii. Była bardzo przybita i chociaż starała się być silna i tego nie okazywać, on wiedział, że było jej cholernie trudno. Straciła kolejną ważną dla siebie osobę, ostatniego członka swojej rodziny. Przeszła zbyt wiele złego w swoim stosunkowo krótkim życiu, a Dragneel chciał jej zaoszczędzić tego cierpienia możliwe jak najwięcej.

Ale czy był w stanie?

— Mimo swoich lat Makarov nie był głupi — oznajmił z powagą, chcąc przerwać tę przygnębiającą atmosferę. — Skoro przekazał swoje najcenniejsze pamiątki jeszcze za życia, najprawdopodobniej wiedział, że zabójca przyjdzie po niego. Tak jak ty, nie wierzę w bajeczkę o samobójstwie i nie mam pojęcia, kto to zrobił. Jedynie głupie domysły... — ostatnie słowa wyszeptał tak, by Lucy ich nie dosłyszała.

Skłamał.

Tak naprawdę przez jego myśli przewijała się pewna osoba.

Osoba, która stale spędzała mu sen z powiek.

Osoba, którą chciał dorwać za wszelką cenę.

Osoba, której śmierci pragnął najbardziej na świecie.

Osoba, która umykała mu przez lata i zawsze była o krok przed nim.

Zeref.

Na samo wspomnienie imienia znienawidzonego brata, Natsu czuł, jak jego serce zaczyna tłoczyć krew w niebezpiecznym tempie, a dłonie pokrywają się zimnym potem. I gdy emocje pragnęły przejąć nad nim kontrolę, słaby głos Lucy wyrwał go z szaleńczych myśli.

— Może faktycznie Makarov miał problemy, z którymi nie chciał się z nikim podzielić? Byłam dla niego niemal jak wnuczka... — rozmyślała na głos. — Powinnam wcześniej zorientować się, że coś jest nie tak.

— Obwinianie się jest ostatnim, co chciałbym od ciebie usłyszeć. Dziadek miał skłonności do trzymania w sobie tego, co naprawdę myślał i pewnie dlatego nikomu nic nie powiedział. Miał trudny charakter — odpowiedział trochę stłumionym tonem. Chciał jakość podnieść ją na duchu, ale nie wiedział, jak się do tego zabrać. Nie był w tym najlepszy... — Jednakże dbał o ciebie i przede wszystkim myślał o twoim bezpieczeństwie. Nie bez powodu zapisał ci dom na drugim końcu Ameryki.

Zaaferowana Lucy uniosła głowę i popatrzyła na niego z iskierką ciekawości.

— Może to jakiś znak... Może powinnam pojechać do Nowego Jorku... Może chciał mi coś powiedzieć, ale nie zdążył? Czuję, że powinnam coś zrobić, choć nie do końca wiem co... — Zrezygnowana oparła podbródek na dłoni i po raz kolejny tęsknym wzrokiem popatrzyła na gramofon Makarova. — Natsu, dzieje się coś złego i obawiam się, że to dopiero początek.

Heartfilia dalej ciągnęła niewygodny temat, który on chciał zakończyć jak najszybciej. Z gardła Dragneela wydarło się przeciągłe westchnięcie, bo sam szczerze już zaczynał od tego wszystkiego głupieć. Nagle wpadł na pewien pomysł.

— Nie powinnaś sobie tym teraz zawracać głowy, bo ważne jest to, co dzieje się tu i teraz. — Podszedł do jednej z szuflad i wyjął z niej zakurzoną płytę winylową. Dmuchnął w nią, a szary pył rozwiał się na boki. — Makarov uwielbiał ten utwór. Słuchał go na poprawę humoru — szepnął sentymentalnie, a kącik jego ust drgnął niezauważalnie do góry.

Gdy cicha muzyka zaczęła rozbrzmiewać w pomieszczeniu, Heartfilia nie wytrzymała. Zacisnąwszy kurczowo powieki, poderwała się z fotela i zwróciła się ku przysłoniętemu roletami okna. Nie chciała pokazywać przed Natsu łez, ponieważ już wystarczająco ich widział. Zresztą on nienawidził oznak słabości. Niespodziewanie usłyszała nadchodzące kroki, a potem poczuła znajomy dotyk na ramieniu.

— Lucy... Chcę, żebyś coś dla mnie zrobiła. A jeśli nie dla mnie, to przynajmniej dla siebie.

Jego ciepły oddech otulił dziewczęcą skórę za uchem i wywołał uczucie gęsiej skórki. Mimo to się nie odwróciła.

— Nie przychodź tutaj. Nie pokazuj się w siedzibie głównej — dodał twardo, co zbiło ją z pantałyku.

W tym momencie dziewczyna obróciła głowę i spojrzała na niego z niekrytym przerażeniem. W inteligentnych zielonych oczach widziała wszystko to, co zawsze podziwiała; nieustępliwość, siłę oraz determinację.

Jednak było tam coś jeszcze. Coś, co on z pewnością uznałby za słabość.

— Mimo iż Makarov nie żyje, nasz kontrakt nadal ma ważność — powiedział, patrząc prosto w bursztynowe tęczówki dziewczyny.

Po jej policzku potoczyła się pojedyncza łza, którą ku jej zdumieniu Natsu otarł dłonią. Był przy tym tak ostrożny i... niepewny, że z jakiegoś powodu gardło Lucy zacisnęło się niczym supeł.

— Poprzysiągłem mu, że cię ochronię. I choćby nie wiem co, nie pozwolę, by stała ci się jakakolwiek krzywda.

***

Tydzień później, Siedziba główna

Był późny wieczór, kiedy Fullbuster siedział przy barze i samotnie popijał whiskey. Od jakiegoś czasu męczyły go koszmary, z których nierzadko wybudzał się zalany zimnym potem. Zbyt wiele niewyjaśnionych spraw zaprzątało mu myśli i nie potrafił ich sensownie uporządkować. Dlaczego wylądował w siedzibie głównej? Odpowiedź była banalnie prosta. Nie chciał, żeby Juvia dowiedziała się, że znów ma problemy, przez co ponowie sięgnął do starego nawyku. Nie zdziwił się, że nikogo w niej nie zastał. Od pogrzebu Makarova zmieniło się praktycznie wszystko...

— Huh? Cóż za niespodzianka spotkać cię tutaj. — Nagle usłyszał ironiczny głos za plecami. Doskonale wiedział, kto był jego nadawcą. — Myślałem, że już na dobre pozbyłeś się uzależnienia.

Gray nie miał zamiaru się obracać, bo chwilę później jego najlepszy przyjaciel usiadł na hokerze obok i niespiesznie odpalał papierosa. Zerknął na niego kątem oka, chcąc wybadać jego mimikę. O dziwo była bardzo spokojna.

— Może przestałbyś w końcu tyle kopcić — dogryzł mu z pobłażliwym uśmiechem. — Zobaczysz, w końcu się doigrasz i dostaniesz raka.

— Pierdolenie — skwitował niewzruszony, silnie zaciągając się dymem. Zrobił to specjalnie. — Prędzej wykończy mnie twój wrodzony słowotok albo szczeniackie zachowanie wobec Juvii.

— Hej! Przecież wybaczyła mi i teraz jesteśmy parą — westchnął z wyrzutem. — Liczy się efekt, prawda?

— Przypomnieć ci, jak długo to zajęło? — mlasnął z niesmakiem Dragneel. — Mam nadzieję, że nie wie o twoim dzisiejszym ''wypadzie''— syknął, zakreślając cudzysłów w powietrzu. — Napytałbyś sobie biedy, a ja musiałbym potem wysłuchiwać twojego płaczu.

Gray nie skomentował tego przytyku. W zamian oparł podbródek na dłoni i uśmiechnął się pod nosem. W sumie brakowało mu jego pyskowania oraz ich starej codzienności. Wtedy wszystko wydawało się proste.

— Ostatnio zrobiło się tutaj cicho, nie sądzisz? — powiedział, podsuwając przyjacielowi opróżnioną do połowy flaszkę. — Laxus nie chce postawić stopy w gabinecie Ojca, Lu i Kinana też przestały tu przychodzić. To przerażające, że niegdyś tętniące muzyką i rozmowami miejsce, stało się takie opustoszałe. Brakuje mi tamtych dni.

— Ludziom ciężko jest się przyzwyczaić do zmian, choć czasami są one konieczne — westchnął Natsu i korzystając z zaproszenia, nalał sobie alkoholu do szklanki. — Więc, jaki jest twój prawdziwy problem?

Gray popatrzył na niego szczerze zdumiony. Wprawdzie Dragneel był piekielnie przebiegły, ale nie spodziewał się tego pytania tak szybko.

— Aż tak to po mnie widać? — zaśmiał się zakłopotany.

— Jesteśmy przyjaciółmi, a poza tym... — w tym momencie Natsu przerzucił przenikliwie oliwkowe spojrzenie na niego — zawsze miałeś ten niezdrowy nawyk topienia wszelkich żali w wódzie.

— No tak... Przed tobą niczego nie da się ukryć — szepnął przygaszony Fullbuster. — Jesteś przebiegły niczym żmija. Doprawdy, czasem mnie przerażasz, stary.

Salamander puścił tę uwagę mimo uszu i wywrócił oczami. Naprawdę tylko skończony gamoń nie dostrzegłby, że z Grayem jest coś nie tak. On nigdy nie potrafił dusić w sobie problemów.

— To powiesz w końcu, co cię gryzie? — ponaglił, zbierając w sobie resztki cierpliwości. — Ostatnio zrobiłeś się okropnie flegmatyczny. Wkurza mnie to.

Między mężczyznami nastała chwilowa cisza, przerywana jednostajnym tykaniem zegara.

— Wiesz, Makarov przed śmiercią przekazał mi pudło ze swoimi najcenniejszymi zdjęciami. Długo zbierałem się, by je otworzyć, bo sądziłem, że nie jestem osobą, która powinna je mieć... — rzekł po dłuższej chwili, podczas której układał sobie wszystko w głowie. — Ale wczoraj, gdy kolejne nagłówki gazet mówiły o włamaniach, rabunkach, czy wyławianiu kolejnego ciała z jeziora, coś we mnie pękło. Nie wytrzymałem i otworzyłem je — szepnął, wodząc nieco mętnym wzrokiem po dnie szklanki. — Miałem dziwne przeczucie, że być może w środku znajdę jakąś wskazówkę... Odpowiedź na te wszystkie okropności, jakie się wokół nas dzieją.

— Jesteś przewrażliwiony i za dużo rzeczy bierzesz do siebie. Życie jest brutalne, a śmierć jest jego nieodzowną częścią — oznajmił uważnie słuchający go Dragneel. — Zresztą niby jak stare pudło miałoby ci na to wszystko odpowiedzieć? Pomyśl logicznie, przecież to absurd...

— Ja też tak sądziłem — pośpiesznie wszedł mu w zdanie — ale gdy w końcu się przemogłem, moim oczom ukazały się pierwsze zdjęcia z młodości Makarova. Były z pobytu na Sycylii — sprecyzował. — Myślę, że Ojciec nie przypadkowo je tak posegregował. Może przewidział, że po jego śmierci Fairy Tail zacznie się sypać? Może chciał nam przekazać, że powinniśmy stąd wyjechać? On i Sofia znali się od lat, często ze sobą korespondowali. Twoja babcia ma łeb nie od parady, na pewno potrafiłaby nam to sensownie wytłumaczyć. Natsu, dlaczego do niej nie zadzwonisz i nie zapytasz?

— Ona i tak ma wystarczająco dużo na głowie. Nie chcę dokładać jej kolejnych zmartwień, a poza tym... — prychnął, strzepując irytujące go okruszki popiołu z mankietu marynarki. — Nie lubię się nikomu zwierzać. Nie potrzebuję niczyich rad, bo doskonale radzę sobie sam. Natomiast aktualna sytuacja Fairy Tail to chwilowy kryzys, z którego jak zawsze wyjdziemy obronną ręką. To tylko kwestia czasu — dodał gładko, wypijając haustem zawartość szklanki.

Fullbuster rozchylił nieco wargi i popatrzył na niego z niemałym szokiem. To był chyba jeden z nielicznych momentów, w których nie wierzył w jego słowa. Owszem, Natsu nigdy nie był wylewny i nawet jeśli dręczyło go coś poważnego, nie pokazywał tego po sobie. Tłumił swoje prawdziwe emocje w środku, nie pozwalając im ujrzeć choćby najmniejszego promyka słońca. Lecz teraz? Jakim cudem pomimo tak trudnej sytuacji, bił od niego taki spokój? Czyżby próbował zakłamać rzeczywistość? A może posiadał wiedzę, którą z jakiegoś powodu nie chciał się z nim podzielić?

A może...

— To ty powiedziałeś dziewczynom, żeby się tutaj nie pojawiały. Na pewno nie bez powodu — stwierdził Gray, po czym spojrzał na niego ostrożnie. Musiał zważać na dobór słów. — Ty jak nikt inny musisz domyślać się prawdy. Tej ukrytej prawdy — zaakcentował, uważnie go obserwując.

Tak jak się spodziewał. Dragneel zmarszczył groźnie brwi, a jego pozornie opanowana aura przybrała odcień smolistej czerni. Zapewne nieświadomie zaczął stukać palcami o blat, co potwierdzało jego rozdrażniony stan.

— Prawdą jest to, że poleciała głowa samego Dreyara. Ktoś, kto pilnował tego zafajdanego bajzlu, nagle zniknął, a jego jedyny wnuk zamiast wziąć się w garść, bawi się w zasranego detektywa — warknął chłodno. — To idealna okazja. Myślisz, że wrogie mafie nie ostrzą sobie na nas zębów? Stoimy nad ryzykiem, że lada dzień zaczną działać, co doprowadzi do wojny i ogromnej straty w ludziach.

— Nie rozumiesz. Mnie raczej chodziło o osobę, która jest odpowiedzialna za całą tę sytuację — kontynuował, chcąc jak najbardziej pociągnąć go za język. — Nie rób ze mnie idioty. Dobrze wiesz, czyja to może być sprawka i...

— Daj mi spokój. Jesteś tak samo męczący, jak Lucy — Natsu wszedł mu ostro w zdanie. — Ona też zaczyna brnąć w tematy, które stricte jej nie dotyczą. Moje osobiste porachunki z tą osobą nie powinny was w ogóle obchodzić. On jest...

— Przestań pieprzyć. — Gray nie wytrzymał i uderzył pięścią w blat, czym zadziwił samego Dragneela. — Może nie łączą nas więzy krwi, ale obydwaj jesteśmy dla siebie jak bracia, prawda? Nawet jeśli cały świat będzie nam się walił na łeb, nawet jeśli przyjdzie nam zmierzyć się z samym diabłem, ja zawsze ci pomogę. Czy nie na tym polega nasza przyjaźń, do cholery?! — Raptem chwycił go za elegancką koszulę i przyciągnął sobie pod nos. — Dlatego cokolwiek by się nie stało, nie waż mi się o tym zapominać!

Zdezorientowany Natsu popatrzył w grzmiące oczy przyjaciela i na moment zaniemówił. Malowała się w nich niespotykana dotąd determinacja oraz wola walki. Nie spodziewał się u niego tak wybuchowej reakcji, choć musiał przyznać mu rację. Mógł na nim polegać o każdej porze dnia i nocy — to zawsze było czymś niepodważalnym. Na tym właśnie bazowała ich wzajemna relacja.

Ich wyjątkowa przyjaźń.

— Wiem i doceniam to, ale nie chcę do siebie dopuścić myśli, że on znów może zabrać ważną mi osobę — wyznał cicho, przekręcając głowę na bok.

— Nie martw się na zapas. Jesteśmy silniejsi niż kiedykolwiek, bo mamy dla kogo walczyć — odparł pewny siebie Gray. — Byłem głupi, uparty jak osioł. Bałem się, przez co straciłem zbyt wiele cennego czasu, by wyznać swoje uczucia do Juvii. Teraz kiedy nareszcie nam się układa, nie pozwolę, by stała się jej krzywda. Wiem Natsu, że ty również masz osobę, którą chcesz ochronić.

Luce...

Całe szczęście, że dziewczyna nigdy nie miała styczności z Zerefem, więc prawdopodobnie nie wykaże nią zainteresowania. To cholerne przeczucie narastało w Dragneelu jeszcze zanim Dreyar został zamordowany. Domyślał się, kto za tym stał i wiedział, że nie poprzestanie na Makarovie. Pytanie tylko, z kim współpracował i do czego dążył?

Dla niego było oczywiste, że Ojciec swoim spadkiem chciał dać im do zrozumienia, że będą musieli stąd wyjechać. Jednak on nie chciał tego do siebie dopuścić. Los Angeles było miejscem, gdzie się wychował, gdzie dorastał, gdzie nabywał doświadczenia w wielu aspektach życia. Tutaj miało miejsce wiele dobrych i złych wspomnień. Był przywiązany do tego miasta i nie chciał go opuszczać.

Miał świadomość, że w przyszłości stanie się głową sycylijskiej rodziny, aczkolwiek to tutaj... Na jednym z tysięcy szarych skrzyżowań spotkał osobę, dzięki której mógł szczerze się uśmiechnąć. Osobę, która w pewnym sensie go odmieniła i zrozumiała. Na samo wspomnienie mieniących się bursztynem tęczówek jego serce otaczało dziwne ciepło.

— Chyba nie mam wyjścia. — Natsu uśmiechnął się półgębkiem i powoli zdjął rękę Fullbustera ze swojej koszuli, po czym zaczął wolnym krokiem zmierzać w stronę drzwi. — Jeżeli chcesz mi pomóc, przygotuj się na ewentualność, że być może w niedalekim czasie przyjdzie nam wszystkim opuścić Los Angeles.

— Wreszcie zaczynasz gadać z sensem. Byłem i jestem na to przygotowany od dnia, w którym to wszystko się zaczęło — odparł energicznie Fullbuster, lecz tym razem nie wyczuwając niczego niepokojącego w jego głosie.

Natsu jedynie uśmiechnął się pod nosem, ale już nic więcej nie odpowiedział. Stanąwszy przed siedzibą, w jego twarz uderzyło słodkie kalifornijskie powietrze. Zagarnął pasmo hebanowej grzywki za ucho, a po chwili popatrzył obojętnym wzrokiem na swój samochód, który teraz wyminął. Mimo iż nie był ani trochę pijany, nie zamierzał prowadzić po alkoholu.

I gdy tak spacerował chodnikiem, pośród kolorowych świateł i mijających go ludzi, nagle zatrzymał się w pół kroku. Poderwał ostro wzrok, bo wydawało mu się, że w oddali ujrzał znajomą twarz.

Nie, to przecież niemożliwe — przemknęło mu przez myśl. — Ta osoba od dawna nie żyje.

Rozczarowany swoim roztargnieniem, sięgnął do kieszeni po papierosa i pomaszerował dalej. W jego głowie kłębiła się pewna refleksja...

Jeśli za śmierć Makarova odpowiedzialny był sam diabeł... To on stanie się kimś o wiele gorszym.

***

2 listopada, mieszkanie Cany Alberony

Był późny wieczór, kiedy piękna kobieta o kasztanowych włosach krzątała się po kuchni i zmywała naczynia. Zawsze była szczupła, lecz teraz jej ramiona zrobiły się jeszcze smuklejsze, a na niegdyś pogodnej twarzy malował się smutek oraz przygnębienie. Cała mafia mierzyła się z ogromnymi problemami, ale jej przyszło zmierzyć się z czymś o wiele gorszym.

Umierającym ojcem.

Odkładając ostatni talerzyk na suszarkę, nieustannie rozmyślała o stanie jego zdrowia. Nie dalej jak pół godziny temu Gildarts był u nich w odwiedzinach. Robił to coraz częściej, ponieważ chciał spędzać jak najwięcej czasu ze swoim jedynym wnukiem. Jak sam mawiał, nie wiadomo, ile jeszcze czasu mu pozostało. Postępująca choroba była nieuleczalna, a szansa, na chociażby jej spowolnienie — niemożliwa. Zawsze miał silny organizm, ale w starciu z tak silnym i podstępnym przeciwnikiem jakim był rak płuc, nawet on był bezsilny.

Jej matka, Cornelia, również odeszła bardzo szybko. Została brutalnie zamordowana, gdy Cana była małym dzieckiem. Niestety nie posiadała z nią zbyt wiele wspomnień.

Alberona rozumiała, co oznacza strata najbliższej osoby i chciała zaoszczędzić tego cierpienia swojemu synowi. Szczególnie że wychowywał się bez ojca, który okazał się nieodpowiedzialnym łajdakiem i ćpunem. Nie potrafiąc przyjąć do wiadomości, że zostanie rodzicem, rozkazał jej usunąć ciążę, ale ona nie chciała o tym słyszeć. Wyprowadziła się od niego i postanowiła sama wychować dziecko. Od tamtej pory słuch o nim zaginął; nigdy się nimi nie interesował.

Życie nigdy jej nie oszczędzało.

Kobieta zagryzła mocno dolną wargę i otarła rękawem zbłąkaną łzę. Nie chciała płakać ani tym bardziej obudzić Milo, który w tej chwili smacznie spał. Kochała go ponad swoje życie i była gotowa zrobić wszystko, żeby tylko uchronić go od wszelkiego zła. Był jej światełkiem w tunelu, dla którego wciąż parła naprzód. Chciała wychować go na wartościowego i mądrego człowieka. Z dala od mafii. Z dala od tych wszystkich konfliktów i niebezpiecznego świata.

Ostatnio zaczęła zastanawiać się nad wyjazdem z Ameryki. Miała ochotę, chociaż na jeden moment oderwać się od tej przytłaczającej jej codzienności. Gildartsowi też dobrze by to zrobiło. Spędziliby ostatnie chwile w jakimś skromnym domku w górach albo lesie. Cisza i spokój były tym, o czym obecnie najbardziej na świecie marzyła dla swojej małej rodziny. Musiała tylko porozmawiać o tym z ojcem.

Gdy skończyła zmywać, wytarła dłonie w ściereczkę, po czym udała się do salonu. Ledwo zdążyła przekroczyć jego próg, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Odruchowo zerknęła na zegarek, było grubo po godzinie dwudziestej trzeciej. Kogo mogło nieść o tej porze? Może to jej ojciec, który nierzadko zapominał i wracał po własne klucze od domu?

— Tak, tak. Już idę — powiedziała, jednocześnie przymykając oko i spoglądając przez wizjer. Na widok osoby po drugiej stronie zdziwiła się jeszcze bardziej, lecz od razu otworzyła drzwi. — A kogóż to widzą moje oczy? Nie możesz spać Mystoganie? Wejdź, wejdź — zachichotała, robiąc przejście w progu.

Zaproszony mężczyzna zdjął buty w przedpokoju, po czym rozejrzał się pobieżnie. Nie chciał być nieuprzejmy, a nie pamiętał, kiedy ostatnim razem tutaj był.

— Musisz mieć konkretny powód, żeby opuszczać swoją szpitalną norkę — zagaiła, mając cichą nadzieję, że być może przyniósł jakieś dobre wieści na temat ostatnich badań Gildarsta. — Napijesz się herbaty?

— Poproszę — szepnął uprzejmie i powiódł wzrokiem za Caną, która zniknęła za kuchenną ścianą. — A gdzie masz Milo? Śpi?

— Tak, padł dzisiaj, jak suseł — odparła delikatnie uśmiechnięta, sięgając do szafki po czystą szklankę.

Przez moment Mystogan wydawał jej się jakiś nieswój, ale z drugiej strony on zawsze był tajemniczy i nie lubił zbyt wiele rozmawiać. Niemniej jednak rozglądał się po jej mieszkaniu, jakby nie był w nim od lat, a przecież ostatni raz widzieli się w nim dwa tygodnie temu. Czyżby wyczuwała od niego zdenerwowanie? A może gdzieś się spieszył? Łapiąc się na bzdurach, Cana szybko pokręciła głową na boki. Jestem zbyt przewrażliwiona, pomyślała, śmiejąc się z własnej głupoty.

— Dziadzia wybawił go za wszystkie czasy, więc nic nie będzie w stanie go obudzić — dodała głośniej, chcąc przebić się przez narastające wycie gwizdka.

Chwyciła za gorącą rączkę i już zamierzała zalać nią zawartość szklanki, kiedy niespodziewanie zza jej ramienia wysunęła się smukła ręka Mystogana.

— Och, to świetnie się składa — mruknął tuż nad jej uchem. Ten entuzjastyczny ton bardzo do niego nie pasował. — Będziemy mieć teraz mnóstwo czasu dla siebie.

— C-co ty rob... — zmieszana Alberona nie zdołała dokończyć, ponieważ silniejszy od niej mężczyzna złapał za uchwyt czajnika, a dwie sekundy później poczuła falę rozlewającego się bólu na lewej stronie twarzy oraz barku. — Aghr! — zawyła, czując jak niemiłosiernie piecze ją skóra.

— Zamknij się szmato.

Całe zajście potoczyło się bardzo szybko. Kobieta nie miała nawet najmniejszej szansy na reakcję, czy ucieczkę, ponieważ napastnik bez problemu złapał ją za tył głowy, a następnie z całym impetem uderzył nią o kuchenny blat. Z jej gardła wydarł się zduszony krzyk, lecz nikt nie byłby w stanie go usłyszeć. Jej poparzone do żywego mięsa usta zostały zakneblowane jego dłonią, a ona sama została przygnieciona do podłogi.

— Co za nuda — zakpił śpiewnie, napawając się jej męczeńskim wyglądem, niczym prawdziwy potwór. — Myślałem, że z córką samego Gildartsa pójdzie mi o wiele ciężej. Jednak dobrze jest zgrywać tego niepozornego, czyż nie?

Milczała. Leżąc z najpewniej pękniętą czaszką i oblana wrzątkiem, nie miała jak się obronić. Czuła, jak z całego jej otępionego bólem ciała uchodzi resztka sił, a długie kasztanowe włosy toną w rosnącej pod nią kałużą krwi. Jej wzrok dwoił się i troił, a każdy kolejny oddech stawał się walką o przedłużającą się agonię.

Ostatnim, co zobaczyła przed utratą świadomości, był czerwony tatuaż na policzku Mystogana i szalone, pragnące jej śmierci oczy.

Natomiast ostatnim, o czym pomyślała, był jej biedny schorowany ojciec i ukochany synek.

Przepraszam, że nie zdążyłam was stąd zabrać...

Przepraszam, że was zawiodłam... 

***

Dobra 1 rozdział tomu V mamy za sobą <w końcu>! Mogłam trochę wyjść z wprawy, nie zabijcie mnie, ok xD?

Ekhem, a teraz do rzeczy. Przepraszam, że na tyle zniknęłam. Należą się wam jakieś słowa wyjaśnienia. Szczerze mówiąc z początku miałam zawrót głowy ze ślubem, papierologią itepe, a potem zwyczajnie straciłam wenę i zatraciłam się w grze Genshin Impact (tak wiem, jestem walniętym otaku i simpuje tam do pewnej męskiej postaci). No ale to nieistotne.

Sądziłam, że wiele osób straciło zainteresowanie tą książką, a to dodatkowo mnie jakoś tak... zdemotywowało >.<''?

Praktycznie nie odzywałam się przez parę miesięcy i naprawdę nie będę wam miała za złe, jeśli porzuciliście ten ff xD

Obiecałam jednak, że go dokończę i słowa zamierzam dotrzymać. Wyliczyłam, że jeszcze około 7 rozdziałów zostało mi do końca. Zepnę się i dam radę. Już w tej chwili biorę się za drugi rozdział. Mam go rozpisany szczegółowo w punktach, więc easy :) 

Do następnego :)

Z góry dziękuję Wam za gwiazdki i komentarze, jakie być może się tu pojawią. Będą dla mnie na wagę złota, bo trochę się opuściłam w pisaniu :( 

Ps - musiałam przeczytać MzT od nowa DWA RAZY, żeby sobie wszystkie wątki przypomnieć xD Masakra, jak ja przez to przebrnęłam... 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro