Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom IV, Rozdział 12. Niemowlęcy kocyk.

꧁꧂

Bystre zielone oczy śledziły ostatnie światła na skrzyżowaniu, a gdy wreszcie zmieniły się na zielone, Dragneel skręcił w drogę, na której znajdywały się jedne z najdroższych willi w okolicy. Raz za razem nerwowo postukując w kierownicę, gorączkowo myślał. Odczuwał dziwny niepokój, którego nie mógł zignorować. Jego intuicja praktycznie nigdy go nie zwodziła, dlatego postanowił jak najszybciej wrócić do domu i upewnić się, że wszystko jest w porządku. Już z oddali dostrzegł samochód Dorothy, obok którego zaparkował. Na pierwszy rzut wszystko wyglądało tak jak rankiem, kiedy stąd wychodził, lecz gdy pociągnął za klamkę i wszedł do środka, poczuł się, jakby właśnie tracił grunt pod nogami.

Przystanął w przedpokoju i z niedowierzaniem patrzył na mozolnie cieknącą po podłodze stróżkę krwi, która wyłaniała się z kuchni. Zaciskając wargi, odruchowo wyjął zza pasa pistolet i ostrożnie się skradając, właśnie tam skierował swoje kroki. W pomieszczeniu znajdywało się mnóstwo porozwalanych rzeczy oraz wyraźnych śladów walki; czerwonych odcisków butów, dłoni, a także zakrwawiony nóż. Jednak nie to było w tym wszystkim najgorsze. Na podłodze tuż obok stolika leżała Dorothy. Natsu natychmiast do niej podbiegł i sprawdził puls, lecz kobieta była martwa. Z bólem popatrzył na jej ciało — miała dwie rany postrzałowe w klatce piersiowej i wpół otwarte mętne tęczówki. Z takimi obrażeniami nie miała żadnych szans.

Ten widok mroził krew w żyłach, jednak Dragneel nie miał czasu się nią teraz zająć. Machinalnie poderwał się do pionu, bo w jego głowie zamajaczyła jedna osoba; Lucy. Zreflektował się, że rozbryzgane ślady prowadzą w głąb domu i też tam się udał. Wpadł do jej pokoju jak na złamanie karku, mając nadzieję, że tam będzie, ale nikogo w nim nie zastał.

— Lucy!

Nerwowo nawołując jej imię, sprawdził każde pomieszczenie w domu, jednakże odpowiadała mu głucha cisza. Wtem usłyszał ciche syczenie, które wydobywało się spod fotela. Natsu kucnął na podłodze i dostrzegł chowającego się tam z mocno najeżonym futrem Happiego. Kotek obnażał swoje ostre kiełki i nie spuszczał z niego wyostrzonego wzroku; był tak wystraszony, że nawet kiedy mężczyzna wyciągnął do niego dłoń, kot uciekł w popłochu.

Skonsternowany Dragneel pozasłaniał wszystkie okna, po czym wrócił na parter domu. Szukał jakichkolwiek śladów włamywacza lub czegoś, co naprowadzi go na jego trop. Mimo że z zewnątrz wyglądał na opanowanego i starał się myśleć racjonalnie, to w jego wnętrzu toczyła się zażarta batalia. Błądząc w napięciu między kuchnią a korytarzem, raptem jego uwagę przykuła jedna ze ścian w salonie, do której przybita była koperta wraz z... Grubym blond warkoczem?

Musiał się upewnić, że pierwszy raz w życiu jego oczy nie płatają mu figli, dlatego pobladły, paroma obszernymi krokami zbliżył się do znaleziska. Chwycił do ręki odcięte włosy, przesiąknięte słodkim kwiatowym zapachem, który tak dobrze znał, a wtedy całe jego złudne opanowanie szlag trafił. Poczuł, jak gniew zaczął przejmować nad nim władzę, bo nie miał wątpliwości, że ich właścicielką była niegdyś Lucy. Zacisnął na nich palce, po czym jednym ruchem rozerwał dołączoną kopertę. Jego oczom ukazało się chaotycznie nabazgrane pismo:

'' Nie chcemy z tobą walczyć, dlatego zawrzyjmy pokojową wymianę Salamandrze. Życie dziewczyny za teczkę z informacjami. Opuszczona fabryka przy wschodnim lesie, godzina 19. Ps — lepiej bądź sam, bo w przeciwnym razie poleci jej głowa"

Po przeczytaniu całej treści Dragneel zgniótł ubrudzoną krwią kartkę w pięści, po czym rzucił niedbale na stół. Nie potrzebował niczego więcej, jak wiedzy, gdzie aktualnie jest przetrzymywana. Bez zwłoki poszedł do swojej sypialni, gdzie przechowywał swoją pokaźną kolekcję broni. Porywacze chcieli załatwić sprawę pokojowo, ale w jego słowniku takie określenie po prostu nie istniało. Nie, jeśli chodziło o osoby, na których zależało mu najbardziej. Podczas gdy on uzbrajał się i obmyślał plan działania, jednocześnie sięgając po puszkę z granatami, przed jego domem zaparkowało kolejne auto.

Juvia przez cały czas myślała o ciąży Heartfilli, dlatego chciała ją odwiedzić, żeby zobaczyć, jak się trzyma lub czy może zwyczajnie potrzebowała rozmowy. Wiedziała, że od czasu śmierci Levy dziewczyna zamknęła się w sobie, ale mimo to Lockser chciała okazać jej wsparcie i pokazać, że nie została sama. Wiedziała także o jej skomplikowanej relacji z Dragneelem, co napawało ją dodatkowymi obawami. Zapukała do drzwi, ale nikt nie otworzył. Zdziwiona obejrzała się na stojące za nią samochody. Zmarszczyła brwi, bo przecież musieli być w domu. Po kolejnej próbie pociągnęła za klamkę, a drzwi o dziwo ustąpiły. Nieśmiało zajrzała do środka, tym samym rozglądając się na boki.

— Natsu? Lucy? — zawołała trochę wystraszona, bo jedyne światło, jakie wdzierało się do pomieszczenia, dochodziło z salonu, co powodowało grobowy nastrój. — Jest tu kto?

Uszła zaledwie dwa metry, kiedy niespodziewanie dostrzegła jakieś czerwone ślady na podłodze. Stanęła w progu od kuchni, dłonią szukając włącznika. Po chwili tląca się żarówka ujawniła makabryczny widok zamordowanej gosposi oraz mnóstwo rozbryzganej krwi. Przerażona Juvia z odruchu przyłożyła dłonie do ust, zduszając rwący się krzyk. W panice chciała chwycić za telefon, ale wtedy usłyszała, jak ktoś pospiesznie zbiega po schodach z piętra. Rozhisteryzowana obróciła się i zobaczyła uzbrojonego po zęby Dragneela. Jego mocno skupiona mina mówiła sama za siebie, że działo się coś bardzo złego.

— Natsu, co tu się stało? — zapytała rozdygotanym głosem. — Gdzie jest Lucy?!

Mężczyzna spojrzał na nią przelotnie, ale nawet się nie zatrzymał. Wyraźnie się spieszył.

— Zabrali ją i nie mam teraz czasu — rzucił na jednym wydechu, wymijając skołowaną Lockser. — Zostań tutaj, dopóki nie wrócę i nie informuj nikogo o tym, co widziałaś.

— Co? Zaczekaj! — wybiegła za nim z domu. — Dokąd ty jedziesz?!

Dragneel nic nie odpowiedział, a jedynie wskoczył do swojego samochodu i odjechał z piskiem opon. Skołowana dziewczyna nie wiedziała, co powinna zrobić. Wróciła do mieszkania i zawiesiła otępiały wzrok na stole, a wtedy jej uwagę zwrócił odcięty warkocz i pomięta obok kartka. Bez zawahania chwyciła za nią, lecz znajdująca się na niej treść spowodowała, że zrobiło jej się słabo. Co rusz rozchylała usta i zamykała, nie mogąc zebrać myśli. W końcu po wewnętrznej walce uznała, że nie może tego tak zostawić. Zapewne Natsu będzie na nią wściekły, że nie zastosowała się do jego polecenia, ale nie dbała o to. Nie zwlekając, sama również udała się pod wskazany adres.

꧁꧂

Od czasu kiedy Lucy odzyskała przytomność, minęła niecała godzina, choć dla niej trwała niczym wieczność. Siedziała na krześle ze związanymi z tyłu rękoma — od mocno wygiętych kończyn bolały ją barki, ale nie zarzekła się ani jednym słowem. Nie miała zielonego pojęcia, gdzie dokładnie się znajdywała, ale robocze pomieszczenie, w którym ją przetrzymywano, wskazywało na opuszczoną fabrykę lub jakiś magazyn. Całą przestrzeń owiewał tajemniczy półmrok, bo jedyne światło w pomieszczeniu wydobywało się z posępnie mrugającej żarówki nad jej głową.

Heartfilia nie wiedziała, do czego Mest jest zdolny się posunąć i była naprawdę przerażona. Z całych sił starała się nie dać tego po sobie poznać, choć zapewne jej nierównomierny oddech zdradzał wszystko. Tym bardziej że nieopodal na przewróconej metalowej szafce siedział jakiś pilnujący jej mężczyzna.

W jednej ręce trzymał lśniący pistolet, a w drugiej jabłko, w które, kiedy tylko się wgryzał, taksował ją intensywnym, wręcz złowieszczym spojrzeniem. Pod naporem jego pewnego siebie uśmieszku, Lucy spuściła głowę i wbiła wzrok w brudną podłogę. Kątem oka zerknęła na swoje nierówno ścięte włosy, które teraz sięgały ledwie za ramiona.

Mest dobrze ją znał i wiedział, że zawsze o nie dbała. Odcięcie jej ukochanego warkocza było rodzajem dręczenia i znęcania się nad nią, pozbawienia części kobiecej dumy. Dodatkowo sądził, że jeśli zostawi Dragneelowi tak symboliczną pamiątkę, to w znacznym stopniu go sprowokuje — będzie niczym zapalnik. Chociaż i bez tego Gryder twierdził, że po nią przybędzie...

Niespodziewanie Lucy usłyszała zbliżające się dudniące kroki i rozmowę. Jeden z głosów niewątpliwie należał do Mesta i to spowodowało, że w oczekiwaniu spięła wszystkie mięśnie.

— Zależy nam tylko na tym, żeby go tu zwabić, bo wtedy będziemy mieć jego oraz teczkę za jednym zamachem.

— A co zrobić, jeśli nie przyjdzie sam lub będzie uzbrojony?

— Dla niej przyjdzie tu na bank bez broni. — Zaśmiał się. — Nie jest na tyle głupi, żeby ryzykować jej życiem. Tylko pamiętajcie, by w razie czego nie uszkodzić go jakoś mocno, bo ON nie będzie zadowolony.

Znów padło to określenie per ''ON'', pomyślała, ale niestety nie miała bladego pojęcia, o kogo konkretnie mogło chodzić. Po chwili drzwi uchyliły się, a do pomieszczenia wszedł Gryder we własnej szyderczej osobie.

— O, widzę, że panienka się obudziła — rzucił ironicznie, po czym zwrócił się do swojego towarzysza. — Grzeczna chociaż była ta nasza ptaszyna?

Obaj mężczyźni zaśmiali się kpiąco, a Lucy posłała im nienawistne, wręcz żądne zemsty spojrzenie. Mest podszedł do związanej dziewczyny na zdecydowanie zbyt bliską odległość.

— No co jest owocowa panno? — nachylił się nad nią, patrząc wprost w jej bursztynowe tęczówki. Widział w nich nutę zakorzenionej paniki, która powodowała u niego satysfakcję. — Nie podoba ci się tutaj? — dopytał, głaszcząc ją po policzku.

— Nie dotykaj mnie! — zawołała podniesionym głosem, zamaszyście odwracając głowę w bok. Gdyby nie miała związanych nóg, najprawdopodobniej próbowałaby go kopnąć. Szarpnęła się parokrotnie, ale w starciu z grubym sznurem, który boleśnie wżynał jej się w skórę, nie miała żadnych szans. Mężczyzna zdawał się tym w ogóle nie interesować.

— Masz czelność mi mówić, co mogę robić? Nie widzisz, w jakim jesteś położeniu? — Śmiejąc się z niej kpiąco, zawędrował do kieszeni kurtki i wyjął z niej paczkę papierosów.

Lucy po raz pierwszy w życiu widziała, by palił. Zawsze powtarzał, że to szkodliwe dla organizmu i brzydził się tym. To odkrycie uświadomiło ją, jak mało wiedziała o człowieku, którego obdarzyła zaufaniem i wpuściła do swojego życia. Zła za własną naiwność, pluła sobie przysłowiowo w brodę.

— Nie myśl sobie, że twoje występki ujdą ci płazem. Jak mogłeś zabić Dorothy, ty bydlaku! — Przypominając sobie zabijaną z jego ręki kobietę, poczuła, jak z bezsilności do jej oczu napływają łzy. — Co ona ci takiego zrobiła?!

— Naprawdę aż tak przejmujesz się tą starą prukwą? Przecież nawet jej nie znałaś. — Prychnąwszy pod nosem, wzdrygnął ramionami, jakby mówił o czymś błahym. Mało istotnym. — Nie planowałem tego, ale robiła niepotrzebny hałas.

Lucy nie mogła tego słuchać. Mocno zacisnęła powieki, tłumiąc tym samym szloch. Nie spodziewała się jednak, że Mestowi się to nie spodoba. Chwycił ją mocno za żuchwę i siłą przystawił sobie niemal pod sam nos.

— Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię — zażądał stanowczo, tak mocno zaciskając palce na jej delikatnej skórze, że aż mimowolnie syknęła. — Chcę widzieć tę rozpacz na twojej twarzyczce...

Jego ostatnie słowa zadziałały na nią jak kubeł lodowatej wody. Sama świadomość, że przebywała z nim w jednym pomieszczeniu, napawała ją obrzydzeniem, jednak za nic w świecie nie chciała dać mu odczuć, że ma nad nią przewagę. Nie zamierzała ulec jego zagrywkom.

— Po co to wszystko, co? Nadal liczysz, że uda ci się cokolwiek ze mnie wyciągnąć? — spytała, przez ściśnięte policzki. Oddychała głośno, patrząc na niego rozwścieczonym wzrokiem. — Nic ci nie powiem, nie ważne, co zrobisz! — wydarła się mu prosto w twarz.

Mest wolną dłonią zawędrował za jej głowę, po czym wplótł palce w złote włosy dziewczyny i lekko ścisnął je przy nasadzie.

— Ty to mi nawet potrzebna nie jesteś — stwierdził beznamiętnie, a ją przeszły ciarki. — Żyjesz tylko dzięki decyzji mojego szefa, pyskata suko, ale i na ciebie przyjdzie czas. Wszystko idzie zgodnie z planem — wyjawił enigmatycznie, przy czym posłał Lucy zajadły uśmiech, lecz ku jego zdziwieniu, ona odwdzięczyła się tym samym.

— Tak ci się tylko wydaje. Jesteś naprawdę naiwny, sądząc, że Natsu przyjdzie tu z samą teczką. Jeszcze pożałujesz, że z nim zadarłeś — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Zabiłeś Dorothy i uprowadziłeś mnie z jego domu. Będziesz błagać go o litość, draniu...

Rozbawiony Mest już otwierał usta, ale przerwał mu donośny odgłos wybuchu. Poczuli, jak podłoga pod ich stopami zadrżała, a z wiekowych ścian miejscami odleciał tynk. Wisząca na cienkim kablu żarówka zachwiała się na boki, a wtedy do pomieszczenia wbiegł zziajany człowiek Grydera, którego Lucy wcześniej nie widziała.

— Dragneel już tu jest! Wysadził w powietrze prawie połowę fabryki, a teraz wybija wszystkich po kolei jak kaczki! — krzyknął, ocierając mocno krwawiące ucho. W tle słychać było niosące się echem strzały i przeraźliwe wrzaski. — Nikt nie może go zatrzymać. Zmierza w tę stronę, co mamy zrobić?

Pobladły Mest zacisnął pięści i ściągnął ostro brwi. W obecnej chwili nie mógł mierzyć się z Salamandrem, bo zapewne zabije go szybciej, niż da mu dojść do słowa. Najwyraźniej Lucy była dla niego tak cenna, że nie uspokoi się, póki jej nie odzyska. Nie mógł też pozwolić sobie na zrobienie mu krzywdy, bo to wiązałoby się z gniewem Zerefa i nieuniknionymi konsekwencjami, choć teraz wahał się, który z braci jest gorszy. Przeliczył się. Był w potrzasku, a mentalny zegar tykający nad jego głową, cały czas mknął do przodu. Czuł się jak ze zduszoną do skroni lufą pistoletu i tak też będzie, jeśli szybko nie podejmie rozsądnej decyzji.

— Pokojowy plan nie zadziałał. Jaki rozkaz, Doranbolt!? — zawołał oczekujący mężczyzna, przywołując go do rzeczywistości.

— Kurwa mać! — W końcu zazgrzytał zębami i nerwowo odwrócił się do skrępowanej dziewczyny. Wyjął z kieszeni nóż, na co wstrzymała powietrze. Zdziwiła się jednak, bo Mest zamiast wbić go w jej ciało, rozciął wiążące ją liny. — Masz naprawdę wyjątkowe szczęście — warknął, niemal stykając się z nią ustami, na których znienacka złożył krótki pocałunek. Trwało to zaledwie moment. Gdy się od niej oderwał, popatrzył prosto w te jej hipnotyzujące oczy, po czym uśmiechnął się zawadiacko. — To nasze pożegnanie owocowa panno. Zmiataj stąd do tego swojego zafajdanego Dragneela.

W tej samej chwili gruby sznur okalający jej przetarte nadgarstki opadł na podłogę, a Gryder wymownie wskazał jej dłonią na drzwi. Uwolniona Heartfilia nie spuściła z niego bacznego wzroku. Wyminęła go ostrożnie, a gdy upewniła się, że faktycznie daje jej możliwość ucieczki, odwróciła się w progu i zniknęła.

— Naprawdę puszczasz ją wolno? — usłyszał za plecami głos swojego wspólnika, który dotychczas jej pilnował. — To takie nie w twoim stylu.

Mest powoli odwrócił do niego głowę, zaszczycając go pełnym jadu spojrzeniem.

— Chciałem dać jej czas, żeby do niego dobiegła — na chwilę się zawahał, lecz na jego usta szybko wpełzł cyniczny uśmiech — ale teraz możesz iść i dokończyć robotę.

꧁꧂

Tymczasem Lucy zmierzała przez jakiś wąski korytarz, który wkrótce miał doprowadzić ją na skraj ogromnego hangaru. Biegnąc, przytykała dłoń do ust, gdzie jeszcze chwilę temu spoczywały wargi Mesta. Do niedawna ten pocałunek byłby jednym z wielu, jakim ją obdarowywał, ale teraz? Teraz pozostawiał po sobie uczucie cholernie gorzkiego pieczenia. W myślach roztrzęsionej dziewczyny wciąż majaczyły jego słowa: powiedział, że to ich pożegnanie... Czyli, że jego szef coś mu zrobi i dlatego nigdy więcej się nie zobaczą? Bo skąd u niego taki przejaw dobroci, kiedy być może przyjdzie mu za nią zapłacić tak srogą cenę?

Heartfilia nie miała pojęcia, jednak szybko o tym zapomniała, bo w oddali dostrzegła wyłaniającą się zza ściany sylwetkę Dragneela, który dosłownie przed sekundą powalił kolejnego człowieka stojącego mu na drodze.

Poruszona do cna, aż zastygła w bezruchu. Na jego widok z trudem przełknęła ślinę, a jej serce zabiło dwukrotnie szybciej.

Stał tam... Na tle buchającego we wszystkie strony dymu i szaleńczo wyjącego pożaru. Miał na sobie czarną bokserkę, która ściśle przylegała do jego idealnie wyrzeźbionego torsu. Gdzieniegdzie był ubrudzony świeżą krwią, co w danym momencie nadawało mu jeszcze większej grozy niż zazwyczaj. Nawet z takiej odległości Lucy mogła zobaczyć wszystkie jego napięte do granic możliwości mięśnie. Teraz przypominał żądnego zemsty demona, który po wyjściu z ociekającego lawą piekła nie cofnie się przed niczym — zbije każdego, kto stanie mu na drodze. Dzierżył w dłoni karabin maszynowy, który najprawdopodobniej z braku amunicji, odrzucił na ziemię. Gorączkowo rozglądał się na boki, a gdy tylko ich spojrzenia padły na ten sam tor, jego dotychczas ostro ściągnięte brwi nieco się rozluźniły. Wysunął ku niej ramiona, krzycząc:

— Lucy! Chodź do mnie!

Jego głos był taki zbawienny i tak bardzo za nim tęskniła. Niczego więcej nie potrzebowała. Oddychając z ulgą, niemal od razu zerwała się do szaleńczego biegu, jakby od niego zależało całe jej życie. Natsu był tutaj... Przyszedł po nią kolejny raz, a teraz w oczekiwaniu, wyciągał ku niej silne ręce, w które miała niebawem wpaść. Na samą myśl zmiękło jej serce, bo właśnie sobie uświadomiła, że nawet po tym, co zrobił, nie umiała się na niego gniewać. Ulegając tym wszystkim podniosłym emocjom, pozwoliła sobie, by z jej oczu uciekły od dawna tłumione łzy. Bała się, ale gdy po raz pierwszy ujrzała go na tle rozsypującej się fabryki, to mimo tych trudów, z jakimi przyszło jej się mierzyć, wiedziała, że to właśnie przy nim czuła się najlepiej... Że nie ma na świecie drugiego mężczyzny, którego kochałaby równie mocno, co Dragneela.

Czas jakby zwolnił swój bieg, dając im chwilę dłużej na zastanowienie się nad swoimi odczuciami.

Natsu widział ją, jak do niego biegła. Miała znacznie krótsze włosy, które powiewały na podmuchach niesionego wiatru, ale to nic. Była cała i zdrowa, a to było dla niego najważniejsze. I gdy tak na nią patrzył, jak zmierzała ku niemu z taką ufnością i taka zapłakana, coś spowodowało, że ruszyło go własne sumienie. Pokrywa zimnego drania zaczęła pękać, bo uzmysłowił sobie, że gdyby miało jej zabraknąć, nigdy w życiu by tego nie odpokutował... Nigdy by sobie tego nie wybaczył, bo Lucy była wyjątkowa — jedyna w swoim rodzaju. Uśmiechnął się delikatnie, na swój sposób błogo, bo niebawem wyciągnie ją z tego koszmaru i wszystko jakoś się ułoży. Szczerze chciał, żeby tak właśnie było, lecz rzeczywistość po raz kolejny go zaskoczyła, gdy tuż za jej plecami znikąd pojawił się uzbrojony, mierzący w nich mężczyzna. Pełen gotowości Natsu z odruchu spiął wszystkie mięśnie i wytężył zmysły. Zareagował równie szybko. Sięgnął do pasa, zza którego wyjął pistolet i przymykając jedno oko, wcelowywał się — nie mógł pozwolić sobie na spudłowanie.

Nie tutaj, nie teraz...

Z Lucy dzieliła go odległość marnych paru metrów, kiedy hangar przeszył donośny huk wystrzału. W tym samym momencie Natsu dostrzegł, jak ich oponent przewraca się na ziemię z dziurą w czole, a rozpędzona dziewczyna z impetem wpadła w jego ramiona. Przyciskał ją do siebie jedną ręką, bo w drugiej wciąż trzymał pistolet — musiał być przygotowany, w razie jakby pojawił się ktoś jeszcze, kto chciałby ich powstrzymać, ale tak się nie stało. Czując jej rozdygotane ciało, ściśle przylegające do jego, przytulił ją mocno, tym samym upuszczając broń. Z utęsknieniem pozwolił sobie zatopić czubek nosa w jej pachnących kwiatami włosach. Zapewne trwałby tak dłużej, gdyby nie otaczający ich zewsząd ogień.

— Natsu... — załkała, wtulona do jego piersi.

— Spokojnie. Jestem tutaj. — Zmartwiony, oderwał ją od siebie, chcąc upewnić się, że nic jej się nie stało. — Wszystko w porządku? — zapytał, chwytając ją za przedramiona.

Z początku Lucy z nieswoim wyrazem popatrzyła mu w oczy, lecz po chwili spuściła wzrok. Zdezorientowany Dragneel nie rozumiał jej dziwnej reakcji, dlatego idąc za jej śladem, zrobił to samo, a wtedy poczuł, jakby ktoś wbił mu sztylet w sam środek serca. Przerażony, dostrzegł rosnącą z sekundy na sekundę czerwoną plamę krwi, odznaczającą się na jej jasnej sukience w okolicach brzucha.

Nie...

— Natsu — sapnęła cicho, na powrót topiąc się w jego zielonych tęczówkach, które z obawą błądziły po jej twarzy — ja... chyba oberwałam...

Nie była w stanie powiedzieć nic więcej, bo zaczęła słaniać się na nogach, ale Dragneel szybko złapał ją w pasie, nie pozwalając jej upaść.

— Wytrzymaj — powiedział, starając się opanować głos. — Zaraz cię stąd zabiorę.

Wziął ją na ręce i w pośpiechu zaczął kierować się ku wyjściu z palącej się fabryki. Dym niemiłosiernie gryzł go w płuca, ale musiał jak najszybciej ich stąd wydostać. Otworzył drzwi silnym uderzeniem z barku, po czym oddalając się na bezpieczną odległość, usadowił Lucy na trawie. Przyłożył dłoń do jej brzucha, usilnie starając się tamować krew, lecz ona przelewała mu się przez palce. Mocno zacisnął zęby, bo kula przeszyła jej ciało na wylot. Tamten sukinkot musiał wystrzelić nabój w tym samym momencie, co on. Natsu był wściekły na siebie, że tego nie zauważył, że do tego dopuścił. W przeciwnym razie obróciłby się i przyjął to na siebie...

— Przepraszam... — raptem usłyszał jej słaby szept, a wypowiedziane słowo kompletnie zbiło go z tropu — przepraszam cię, że znów stałam się dla ciebie problemem...

— Nie jesteś dla mnie problemem. Jak w ogóle możesz tak myśleć? — zatroskany, spojrzał na jej bladą twarz. Wydawała się niknąć w oczach, co śmiertelnie go przestraszyło. — Zresztą to teraz bez znaczenia. Nie bój się, wyjdziesz z tego...

Nie odrywając rąk z jej brzucha, nerwowo rozejrzał się po okolicy. Niestety płomienie zajęły wejście, które rozwalił, odbezpieczając granat zębami, ale dzięki dobrej orientacji w terenie, szybko zreflektował się, że byli po drugiej stronie budynku. Przeklął w myślach, bo to oznaczało, że samochód, którym tu przyjechał był daleko stąd. Nie mógł jej tam zanieść, ponieważ musiał uciskać ranę, a przecież Lucy sama nie da rady tego robić.

— Natsu, muszę ci powiedzieć coś ważnego — podjęła kolejną próbę, lecz przeszywający ból był tak silny, że sycząc, mocno zacisnęła powieki. — Jestem...

— Nic nie mów — przerwał jej srogo, domyślając się, co chciała mu wyznać. — Zaraz ci stąd zabiorę i wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Wierzył w te słowa, musiał...

Nagle wyczuł, że są obserwowani. Gwałtownie poderwał wzrok, a wtedy gdzieś na pagórku dostrzegł Mesta. Stał tam na tle wyjącej pożogi i przyglądał im się z wysoko zadartą głową. Mimo że robiło się ciemno, Natsu doskonale widział jego pewny siebie uśmieszek. Z jednej strony ciało rwało go, żeby za nim leciał i w końcu go dorwał, lecz w obecnym położeniu nie mógł tego zrobić. Z bezsilności zawarczał wściekle, a korzystający z okazji Gryder odwrócił się i uciekł. Dosłownie parę sekund potem Dragneel usłyszał nadjeżdżający samochód, który zatrzymał się trzy metry przed nimi. Z jego wnętrza jak oparzona wyskoczyła Juvia. Kobieta o nic nie pytała. Wystarczył rzut okiem, by zorientować się w sytuacji.

— Mój boże... W takim tempie zaraz się wykrwawi. Trzeba zabrać ją do szpitala, już! — powiedziała, w biegu otwierając tylne drzwi. — Chciała go zapytać, czy poprowadzi, ale widząc stan, w jakim był, uznała, że lepiej będzie, jeśli ona to zrobi. — Natsu szybko!

Mężczyzna niczym uderzony obuchem w głowę, ostrożnie usiadł z Lucy na tylnym siedzeniu, a Lockser zajęła miejsce za kółkiem i zdusiła pedał gazu do dechy. Koła parokrotnie obróciły się w ziemi, powodując, że powyrywane kawałki opadły za tył samochodu, po czym rozpoczęli dramatyczny wyścig z czasem. Skupiona na manewrowaniu pomiędzy innymi uczestnikami drogi, nagle spojrzała w przednie lusterko wprost na Heartfilię. Jej skóra robiła się coraz bardziej biała, a pod niegdyś żywotnymi oczami pojawiały się zasinienia. Zaklęła w myślach, trąbiąc na kierowców, żeby zjeżdżali jej z drogi.

Dragneel przez cały czas próbował powstrzymywać ciepłą krew, ale ta nieustannie wyciekała mu spod dłoni. Ogarniało go poczucie narastającego strachu, a nawet paniki. Był roztrzęsiony, bo widział, jak z każdą chwilą z Lucy ulatuje życie, a on nie mógł jej pomóc. Nie był lekarzem, nie wiedział, co robić... Mógł jedynie patrzeć i liczyć na cud. Mówił do niej, pocieszał, że wszystko będzie dobrze, że nic jej nie będzie... Mógł próbować oszukiwać samego siebie, lecz nie był głupi; było z nią coraz gorzej. Dziewczyna robiła się cichsza, nawet jej oddech stawał się płytszy. Pochylił się nad nią, uważnie lustrując jej wykrzywioną w grymasie twarz. Powoli zaczynała tracić kontakt z rzeczywistością, zamykała powieki na coraz dłużej.

— Ej, Lucy, nie zamykaj oczu. — Jedną ręką zaczął klepać ją po policzku. — Mów do mnie... — mamrotał łamiącym się, niemal błagalnym tonem. Kolejne próby rozpaczliwego nawoływania nie przynosiły porządnego efektu, dlatego bezsilnie oparł swoje czoło o jej. Powoli robiła się chłodna. — Opowiedz mi coś... Cokolwiek! — Dziewczyna zaczynała mówić pod nosem jakieś nic nieznaczące głupoty, których ni w pień nie dało się zrozumieć, a powodem była znaczna utrata krwi. Nagle zaniosła się stęknięciem, po czym mocno kaszląc, wypluła sporą ilość ciemno bordowej juchy, tym samym tracąc przytomność. W tym momencie Natsu wstrzymał powietrze, omal samemu nie odchodząc od zmysłów. — SZYBCIEJ DO CHOLERY! — krzyknął, patrząc na Juvię, jak w uosobienie istoty stwórcy.

— Wciskam pedał do oporu, ale szybciej nie da rady!

Dwie minuty później byli pod szpitalem. Zatrzymali się z piskiem opon prawie przed samym wejściem, a zebrani ludzie popatrzyli na nich z lękiem. Widząc scenę żywcem wyjętą z filmu, ochroniarz uchylił szeroko drzwi, przez które wpadli jak na złamanie karku.

— Pomocy! — wrzasnęła Lockser, czując charakterystyczny zapach medykamentów. — Lekarza!

Mieli szczęście, że akurat Mystogan odbierał dokumenty przy recepcji. Widząc, co się dzieje, odrzucił je na blat i pędem podbiegł do nieprzytomnej Lucy — żyła, ale nie wiele dzieliło ją od śmierci. Przywdział zacięty wyraz twarzy, starając się opanować emocje, lecz nie było to wcale łatwe. Widok jego uczennicy w takim opłakanym stanie mroził mu krew w żyłach. W dodatku miał na uwadze, że spodziewa się dziecka, co jeszcze bardziej komplikowało sytuację. Zaraz obok niego zbiegł się sztab ludzi, a pielęgniarki już pędziły w ich stronę z łóżkiem na kółkach. Dragneel ostrożnie ułożył na nim nieprzytomną dziewczynę, po czym został zepchnięty gdzieś na bok przez nerwowo przeciskających się i przekrzykujących wzajemnie lekarzy.

— Mamy ciężarną z postrzałem na wylot! — oznajmił Fernandez, oglądając paskudne obrażenia Heartfilii. Złapał ją za nadgarstek, sprawdzając puls, lecz był coraz słabiej wyczuwalny. Zaklął ostro. — Szybko na salę operacyjną!

— Ordynatorze, ciśnienie krwi drastycznie spada!

— Tęczówki również nie reagują!

Natsu i Juvia biegli zaraz za nimi, bezradnie przyglądając się temu zajściu. Zaraz potem medycy zniknęli w głębi sali operacyjnej, a pielęgniarka krzyknęła, że dalej nie wolno im wejść. Lockser przyłożyła dłonie do ust i ze łzami w oczach spoglądała na niegdyś białe drzwi. Teraz ubrudzone czerwonymi odciskami.

— Co ten sukinkot jej zrobił...! — Dragneel wyładowując frustrację, zacisnął mocno pięść, którą całej siły uderzył w ścianę, robiąc w niej dziurę. Zawarczał wściekle, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. — Ona przecież spodziewa się jego dziecka!

— Natsu rozumiem, co czujesz, ale spróbuj się trochę uspokoić, bo tak jej nie pomożesz... — poprosiła łagodnie, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. Nie spodziewała się jednak, że mężczyzna nazbyt gwałtownie się do niej odwróci, mierząc ją pełnym furii wzrokiem. Juvia nigdy nie czuła przed nim strachu, ale w tym momencie wydawał się nieprzewidywalny. Zassała policzki i mimowolnie cofnęła się o krok.

Pojąwszy swoje agresywne zachowanie, Dragneel wypuścił nagromadzone powietrze przez usta.

— Nie chciałem tak zareagować, ale po prostu... — urywając, nagle spojrzał na swoje po raz pierwszy od dawna trzęsące się ręce. Były ubrudzone krwią Lucy aż po same nadgarstki. Jego koszula i spodnie też były nią przesiąknięte. Znów zaczęło go ogarniać to okropne uczucie bezsilności, bo co jeśli ona... Nie, nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że coś pójdzie nie tak. Jakikolwiek czarny scenariusz nie miał prawa bytu. Nie, jeśli chodziło o nią... — Nie wiem, co powinienem zrobić, jak się przydać... — wyznał przez zaciśnięte zęby, ciężko opadając na szpitalne krzesło.

— Mi też jest trudno w to wszystko uwierzyć, ale uratują ją, zobaczysz. — Zatrwożona Juvia spojrzała na niego ze smutkiem, choć wiedziała, że żadne słowa pocieszenia nie są w stanie tu nic zaradzić. Teraz pozostawało im czekać i mieć nadzieję. — Lucy jest niesamowicie silną, pełną determinacji kobietą. — Kucnęła przed nim i położyła swoją dłoń na jego. Dragneel uniósł zmęczony wzrok, a wtedy Juvia posłała mu pokrzepiający uśmiech. — Ona nigdy nie poddaje się bez walki i ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.

Raptem z sali wybiegła wyraźnie spięta pielęgniarka. Dzierżąc w dłoni jakąś kartkę, wyminęła ich bez słowa, po czym zniknęła za rogiem korytarza. Wtedy też przez uchylone drzwi usłyszeli wymianę zdań.

— Tracimy ją! Natychmiast potrzebna krew do transfuzji.

— Jaka grupa?

— B Rh -. — Ten głos należał do Mystogana.

— Szlak, jest bardzo rzadko spotykana, a my nie mamy wystarczającej ilości.

— Więc dzwońcie do okolicznych — polecił wyraźnie zdenerwowany.

— Inne szpitale również zgłosiły braki. Nie dostaniemy jej nigdzie!

— Jak to, kurwa, nigdzie nie ma?! — wydarł się na całe gardło. — Naprawdę nie ma w tym szpitalu kogoś z B- albo chociaż 0-?!

Dragneel zerwał się z miejsca jak oparzony i ku zdziwieniu Lockser, wtargnął do pomieszczenia, zwracając na siebie uwagę zabieganego personelu. Widział, jak wszyscy desperacko walczą o życie Lucy, która dosłownie umierała im na stole. Nogi wrosły mu w podłogę.

— Przepraszamy, ale nie może pan tutaj wchodzić! — Rozgorączkowana kobieta w lekarskim kitlu podbiegła do niego z zamiarem wyprowadzenia z sali, ale on ani drgnął, zacięcie wpatrując się w Heartfilię.

Nie uległa tobie, więc nie ulegnie śmierci.

— 0- się nada? — wtrącił rzeczowo, zdecydowanie wysuwając ku niej ramię. — Bierzcie, ile potrzebujecie. Jestem całkowicie zdrowy i można to sprawdzić w moich kartach badań.

To była podbramkowa sytuacja. Lekarka popatrzyła na niego niepewnie, a potem na ordynatora Fernandeza, który natychmiast skinął głową.

— Nie ma chwili do stracenia. Rozpocząć przygotowania do transfuzji — zrządził.

꧁꧂

Od tamtego feralnego zdarzenia minęło pięć dłużących się dni. Dzięki sprawnemu przetoczeniu krwi i odrobiny cudu, lekarzom udało się ją uratować, ale Lucy wciąż się nie obudziła. Fernandez tłumaczył starszemu Dreyarowi, że obrażenia wewnętrzne oraz krwotok były tak rozległe, że dziewczyna potrzebuje nie tyle, ile dużo snu i spokoju, ale przede wszystkim czasu. Zatroskany Makarov chciał nieustannie nad nią czuwać, ale widok jego złotowłosej księżniczki w tak ciężkim i opłakanym stanie zdołał go na tyle przytłoczyć, że sam zaczął znacznie podupadać na zdrowiu, dlatego też pod naporem próśb Mystogana i Laxusa, zmuszony był zrezygnować. Ustąpił, bo wiedział, że jego przyszywana wnuczka będzie w dobrych rękach. Wszyscy szalenie się zamartwiali, ale nie mogli pozwolić sobie na żadne zwątpienie. Lucy żyła i to było najważniejsze, a gdy tylko się obudzi, będzie coraz lepiej i wszystko jakoś się ułoży.

I z tą właśnie myślą przy jej łóżku siedział Dragneel. Nie spał lekko ponad dwie doby, co można było bez problemu odczytać z jego wymęczonej twarzy. Oczywiście Juvia i Gray proponowali mu zmianę, lecz on stanowczo odmówił. Twierdził, że nie potrzebował wiele snu i wolał sam jej pilnować. Teraz pochłonięty zadumą, wsłuchiwał się w pikające aparatury, które informowały o funkcjach życiowych Lucy. Czuwając, przez cały czas trzymał ją za rękę i starał się nie zamykać powiek, bo gdy tylko to robił, mimowolnie przywoływał widok jej przerażonych oczu, które zaraz po postrzale skierowała na swój brzuch. Mimo że było to parę dni temu, Natsu wciąż miał wrażenie, że ma na rękach jej krew. I choć fizycznie było to niemożliwe, to gdy tylko na nie spoglądał, ona wciąż tam była...

Zacisnął zęby tak mocno, że aż zatrzeszczały, a jego czoło ozdobiła pociągła zmarszczka. Był wściekły, bo nie dość, że Mest znów mu umknął, to czuł się odpowiedzialny za jej stan. Gdyby uparcie za nim nie ganiał, a dla odmiany siedział w domu na dupie, to do tego zdarzenia nigdy by nie doszło. Dorothy by żyła, a Lucy nie zostałaby uprowadzona i postrzelona. Jeśli Gryder myśli, że on, Natsu Dragneel mu odpuści, to jest w olbrzymim błędzie. Znajdzie go, choćby był na samym końcu świata i uświadomi, że zadarł z samym diabłem.

Czując, że gniew zaczyna przejmować nad nim kontrolę, wziął głęboki oddech. Musiał się uspokoić i uzbroić w cierpliwość. To nie czas na pogrążanie się w zemście, bo na nią przyjdzie jeszcze czas. W tym momencie liczyło się tu i teraz, dlatego bacznie otaksował niezdrowo bladą Heartfilię, na której śpiącym obliczu malował się lekki grymas. Zwabiony mężczyzna pochylił się nad nią i delikatnie odsunął zbłądzony kosmyk blond włosów z jej twarzy. Na samą myśl, jak mało brakowało, żeby ją stracił, mocniej zacisnął palce na jej drobnej dłoni. Niespodziewanie usłyszał szczęk otwieranych drzwi. Odsunął się od niej i niechętnie odwrócił głowę w stronę nadchodzącego Mystogana, który niósł jakąś obszerną teczkę z dokumentami.

— Może chociaż przez chwilę byś odpoczął lub rozprostował kości? — zapytał, kładąc dłoń na ramieniu Dragneela, któremu posłał pokrzepiający uśmiech.

Natsu patrzył na niego przez dłuższą chwilę. Faktycznie miał nieodpartą chęć, żeby zatopić płuca w dymie papierosowym.

— Przyda ci się krótka przerwa. — Fernandez nalegał. — Napij się kawy albo przewietrz się, a ja z nią zostanę.

— W takim razie niedługo wrócę. — Nie oponował, bo czuł, że dawka kofeiny i odrobina świeżego powietrza mu nie zaszkodzą. Dźwignął się ze szpitalnego krzesła i posłał Lucy pełne nadziei spojrzenie, lecz ona w dalszym ciągu spała jak kamień i nic nie wskazywało na to, by miała się obudzić. Ciężko wzdychając, wyszedł z sali. Gdyby zrobił to dwie sekundy później, dostrzegłby, jak po raz pierwszy od paru dni jej powieki delikatnie drgnęły.

꧁꧂

Lucy nie wiedziała, gdzie się znajdywała. Było jej bardzo zimno, a z rozchylonych ust raz po raz ulatywała para. Ostatnim, co zapamiętała, zanim kompletnie odleciała, był trzymający ją w ramionach Natsu, który wręcz desperacko prosił, aby nie zamykała oczu. Nagle poczuła się na tyle nieswojo, że jej ciało spowiła gęsia skórka. Z odruchu objęła się ramionami. Czy tak właśnie wygląda śmierć? — pomyślała ponuro, rozglądając się na boki. Zewsząd okalała ją biel i nie widziała niczego więcej poza czubkiem własnego nosa. Wołając kogokolwiek, biegała i błądziła po tym bezkresie, ale odpowiadało jej irytujące echo. Okropnie się bała i z każdą chwilą ogarniała ją panika.

Przystając, okręciła się wokół własnej osi, bo niespodziewanie usłyszała ciche brzdąkanie pianina. Wsłuchując się w stłumione nuty, zreflektowała się, że były jej one dobrze znane. W tym samym momencie biały krajobraz zaczął się przekształcać, a ona w jakiś magiczny sposób odczuła spokój i ciepło. Gdzieś w oddali wyłonił się fragment pokoju na środku którego stał wielki fortepian. Tuż za nim siedziała damska sylwetka, lecz Lucy nie widziała jej twarzy, bo była odwrócona plecami. Jej długa zwiewna suknia leżała swobodnie na dywanie, a falowane blond włosy przywdziewały na myśl kogoś, kogo od tak dawna nie widziała, a za kim tak bardzo tęskniła...

— Mama...? — wyszeptała, ledwie poruszając wargami. Wodzona pragnieniem, Lucy zerwała się do morderczego biegu, chcąc za wszelką cenę wpaść w matczyne ramiona i usłyszeć jej kojący głos. Chciała jeszcze raz poczuć jej ciepłe ramiona, które kiedyś tak czule ją obejmowały. Nawet jeśli to tylko urojenie, czy sen, chciała choć przez ulotny ułamek sekundy poczuć się jak za dawnych lat... — Mamo! — krzyknęła, czując, jak z bezsilności ciekną jej łzy po policzkach.

Nagle kobieta przerwała grę i po raz pierwszy się do niej odwróciła. Wyglądała dokładnie tak samo, jak w dniu, kiedy widziała ją po raz ostatni. Uśmiechnęła się ciepło, na swój sposób nostalgicznie, ale zaraz potem pojawiła się namiastka współczucia oraz obawy. Lucy nie rozumiała jej zmiany nastawienia, a przynajmniej do czasu, aż Layla nie wskazała na trzymany przez siebie niemowlęcy kocyk, na który spojrzała ze smutkiem. W tym momencie pokój, gdzie się znajdywała oraz wszystko inne, co go otaczało, zaczęło rozpadać się na drobne kwadratowe fragmenty. Młodsza Heartfilia przez cały czas próbowała biec do przodu, ale coś zaczynało ją wsysać. Nie zdążyła jakkolwiek zareagować, bo pole widzenia przysłoniła jej ciemność, na końcu której pojawiła się malutka iskierka.

꧁꧂

Usłyszała stłumione pikanie, które z każdą kolejną sekundą zdawało się coraz bliższe. Zmarszczyła nos i powoli zaczęła uchylać ciężkie powieki. Widziała jakieś rozmazane kształty, które powoli zaczynały nabierać ostrości. Była cała obolała i zdezorientowana — nie wiedziała, czy to sen, czy może jawa? Gdzieś z oddali dobiegł ją głos. Znajomy, lecz mocno zniekształcony.

— Lucy, słyszysz mnie?

Kątem oka zobaczyła nachylającego się obok niej Mystogana, a wtedy wszystkie wspomnienia wróciły do niej niczym bumerang. Przypomniała sobie niedawne spotkanie z mamą, a wtedy przerażona z odruchu położyła dłonie na okrytym białą kołdrą brzuchu. Chciała zerwać się do siadu, ale przeszkodziły jej w tym ciepłe dłonie Fernandeza oraz liczne kabelki aparatury, do której była podpięta. Ciało bolało ją przeraźliwie, ale to nie było istotne. Musiała wiedzieć za wszelką cenę, co z jej maleństwem.

— Spokojnie Lu, jesteś w szpitalu — powiedział, patrząc jej w oczy. — Oddychaj głęboko.

— Co... Z dzieckiem...? — wychrypiała z trudem, bo jej gardło spowite było niewyobrażalną suchością. — Czy jest... Bezpieczne?

Pokój przeszyło długie i wymowne milczenie, a ona już wiedziała, co zwiastowało. Przecież gdyby wszystko było w porządku, Mystogan od razu by ją o tym zapewnił... Z powrotem opadła głową na poduszkę, po czym załkała nieporadnie. Po jej bladych policzkach zaczęły toczyć się pełne bólu łzy. Mystogan ujął jej drżące dłonie w swoje i spuszczając głowę, pokiwał nią delikatnie na boki.

— Staraliśmy się, ale niestety nie udało się... Przykro mi... Naprawdę tak bardzo mi przykro, ale jest jeszcze coś, o czym powinnaś wiedzieć... — urwał, czując załamujący się głos. I chociaż przytłaczał go olbrzymi ciężar, jego obowiązkiem było powiedzenie jej prawdy. — Obrażenia organów kobiecych były na tyle dotkliwe, że jest bardzo mała szansa, żebyś w przyszłości ponownie mogła zajść w ciąże.

꧁꧂

Cóż... Ale nie zabijajcie mnie, dobra? Myślę, że i tak część się spodziewała takiego obrotu sytuacji ;x Na swoją obronę mam to, że od początku mówiłam, że to nie będzie kolorowa historia z kolorowymi momentami :( Mam nadzieję, że wywołałam w was te emocje, które chciałam przekazać i że mimo wszystko nie porzucicie tej historii... Swoją drogą wpadłam w dołek i ostatnio średnio mi się pisze >.<  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro