Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom IV, Rozdział 10. Wilk w owczej skórze.

꧁꧂

Skamieniała Lucy rozchyliła usta. Chciała coś powiedzieć, ale niczego z siebie nie wydała, bo szczerze mówiąc, jakiekolwiek słowa utknęły jej w gardle. Gdyby teraz nie siedziała, słowa Mystogana najpewniej zwaliłyby ją z nóg. Zrobiło jej się jeszcze słabiej, niż jak tutaj weszła. Prawdzie mówiąc, spodziewałaby się wszystkiego. Naprawdę w s z y s t k i e g o, ale nie tego, że jest w ciąży.

— Ale... Jak to? — wydukała na dwóch wdechach. — J-jesteś absolutnie pewny?

Mężczyzna skinął głową i podał jej wyniki badań. Pobladła Lucy z uwagą śledziła każdą linijkę tekstu. Nagle dostała olśnienia, bo przecież to było takie oczywiste! Nie miała miesiączki, czasami wymiotowała, miała stany podgorączkowe. Co prawda zauważyła, że miała nieco wypukły brzuch, ale sądziła, że to zwykłe wzdęcie lub niestrawność. Była tak pogrążona w żałobie, że nie zwracała na siebie uwagi, a brak okresu nie wzbudził żadnych podejrzeń, bo od zawsze miała problem z regularnymi cyklami.

— A lecąca krew z nosa? — zapytała pospiesznie i z obawą położyła dłonie na brzuchu.

— Spokojnie. To przez zmianę ciśnienia w organizmie — odpowiedział rzeczowo, po czym w skupieniu zaczął coś notować. — W trakcie ciąży jest to czymś normalnym, więc nie musisz się martwić. Wypiszę ci kartkę z niezbędnymi witaminami, które będziesz musiała regularnie zażywać. Powinnaś też umówić się na wizytę do ginekologa oraz zacząć zdrowo się odżywiać. Owoce i warzywa będą teraz cennym składnikiem twojej diety. Wiem, że jest ci ciężko i przeżywasz ogromną stratę, ale... — na moment się zawahał i spojrzał prosto w jej bursztynowe tęczówki. Z pewnością była skołowana, ale on na jej miejscu też by pewnie był. — Postaraj się odsunąć troski na bok, bo masz teraz dla kogo żyć Lu — dokończył, posyłając jej pokrzepiający uśmiech.

Heartfilia potrzebowała chwili czasu, żeby te wszystkie informacje do niej dotarły. Choć tak naprawdę czuła, że jeszcze długo będzie je przyswajała.

— Mystoganie... — zaczęła cicho, gdy pierwszy szok minął. — Czy mogę mieć do ciebie prośbę?

— Oczywiście. — Przybił pieczątkę na wypisanej kartce, a potem gestem ręki, podsunął ją w jej stronę na biurku. — Co tylko zechcesz.

— Nie mów o tym nikomu. Na razie nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział.

— Masz moje słowo.

꧁꧂

Po długim spacerze Lucy usiadła na ławce w parku. Spuściła Plue ze smyczy i wpatrywała się w urokliwy krajobraz dookoła. Ciepły wiatr rozwiewał jej długie włosy i otulał bladą twarz. Nagle poczuła przyjemny zapach kwitnących kwiatów i słonej wody. Ostatnimi czasy tak rzadko wychodziła z domu, że już zapomniała o nadchodzącym lecie. Rozkoszując się samotnością, na moment przymknęła powieki. Musiała sobie to wszystko sensownie poukładać. Parę dni temu dowiedziała się, że jest w ciąży... Że zostanie mamą. To był dla niej prawdziwy szok, ale też najwspanialsza wiadomość na świecie, bo przecież od zawsze marzyła mieć własną rodzinę.

Dzięki pomocy Mystogana dzisiaj po raz pierwszy była na badaniach. Pani ginekolog powiedziała jej, że nie musi się martwić, bo dziecko rozwija się prawidłowo. Naturalnie, Lucy trochę obawiała się macierzyństwa i wszystkiego, co się z tym wiązało, ale była też szczęśliwa. Jej dłonie odruchowo spoczęły na brzuchu, po którym czule się pogłaskała. Wprawdzie było za wcześnie, by poczuć ruchy dziecka, ale chciała jakimś magicznym sposobem przekazać mu, że czeka na nie i bardzo mocno je kocha. Rozczulona, uśmiechnęła się pod nosem. Tu już nie chodziło o nią samą, a o maleństwo, które nosi pod swoim sercem. Dla niego postanowiła, że musi wziąć się w garść, bo teraz to ono nadało jej życiu sens.

Ma dla kogo walczyć.

Nie wiedziała jak i czy sobie poradzi, ale nie podda się i da z siebie wszystko. Powiodła wzrokiem po parku, a wtedy spojrzała na ganiające się po placu zabaw dzieciaki. Przekrzykiwały się i z zacięciem biegały za piłką. Lucy tak teraz się zastanowiła... Była ciekawa, czy będzie miała córkę, a może syna? Po chwili wzdrygnęła ramionami, bo czy to ważne? Jakiej płci by nie było to i tak będzie je kochać nad życie. Najważniejsze, że jest zdrowe i dobrze się rozwija, a co potem? Na razie się tym nie przejmowała. Jakoś to będzie. Dodając sobie otuchy, przypomniało jej się o czymś istotnym. Przecież musiała powiadomić o ciąży Mesta. Uznała, że zadzwoni do niego jutro wieczorem i zaprosi na kolacje; wtedy porozmawiają. Miała nadzieję, że od teraz wszystko dobrze się ułoży. 

Musi.

꧁꧂

Następny dzień, park Rosarium, obrzeża miasta Los Angeles

Na dworze było już całkowicie ciemno, a w głównej parkowej alei majaczyły pojedyncze smugi światła rzucane przez wysokie latarnie. W oddali znajdywała się duża fontanna, a rozbijająca się woda rzucała kojący dla ucha szum. Pieśń niesiona przez cykady stanowiła nieodzowny element tej urokliwej nocnej okolicy.

Pewien mężczyzna siedział samotnie na parkowej ławce położonej jak najbardziej na uboczu. Co jakiś czas rozglądał się na boki, jak gdyby na kogoś czekał. Denerwował się i mocno zaciskał pięści, by po chwili znów je rozluźnić. Jego oddech był nieregularny, a po skroni toczyła się zbłąkana kropla potu. Każda kolejna sekunda czekania sprawiała, że jego zmysły wariowały. Wszelki, nawet najmniejszy szum w krzaku sprawiał, że mimowolnie spinał ramiona.

Nagle ktoś dosiadł się na drugi koniec ławki. Postura ciała wskazywała, że był to młody mężczyzna o sylwetce zbliżonej do modela. Ubrany był w misternie uprasowane, schludne czarne ubrania z niewątpliwie drogiej marki. Choć jego twarz zasłaniał cień rzucany przez duże drzewo, spoglądał przed siebie. Wymownie milczał, lecz był to pretekst do rozpoczęcia rozmowy.

— Próbowałem wszystkiego, żeby cokolwiek z niej wyciągnąć... Poświęcałem dużo czasu, zdobywałem zaufanie — zaczął ten pierwszy, siląc się na normalny ton głosu — ale ona niczego nie chce powiedzieć. Naprawdę się starałem... Proszę, uwierz mi, to już ostatni raz, kiedy...

— Nie starasz się jednak dość dobrze, skoro nie widać żadnych efektów — usłyszał odpowiedź wyprutym z emocji głosem.

Choć siedzieli oddaleni od siebie o niespełna metr, przysłowiowo czuł jego oddech na karku.

— Nie natknąłem się na żadne istotne dokumenty. Wokół budynku też cały czas ktoś się kręci i nie mogłem tam wejść. Na domiar tego wszystkiego... — zrobił pauzę, by oblizać spierzchnięte wargi i głośno przełknąć ślinę. Zacisnął pięści na materiale spodni w obawie przed jego reakcją. — Dragneel cały czas węszy, co skutecznie wiąże mi ręce.

Na samo wspomnienie tego nazwiska, przez twarz towarzyszącemu mu mężczyzny przebiegł lekki uśmiech, lecz zniknął on równie szybko, jak się pojawił. Usiadł w szerszym rozkroku; oparł prawą kostkę na lewym kolanie i przymknął powieki. Wplótł długie szczupłe palce w gęste hebanowe włosy, po czym jednym gestem zaczesał je do tyłu.

— Zawiodłem się na tobie — wyznał z goryczą. — Sądziłem, że dałem ci wystarczająco czasu oraz środków, a ty, z czym do mnie przychodzisz? Zmarnowałeś na nią zbyt wiele czasu, a nic z tego nie wyniosłeś.

— Ale ja naprawdę...

— Już wystarczająco rozczarowałeś mnie swoimi postępami, a raczej ich brakiem. Chyba dobrze się z nią zabawiasz, zamiast pracować. Myślałem, że jesteś odpowiednim człowiekiem do tego zadania, ale wygląda na to, że mocno się pomyliłem co do ciebie. Skoro nie umiesz z niej nic wyciągnąć, to jesteś równie bezużyteczny, jak ona, a tacy ludzie zazwyczaj nie są mi potrzebni. Chociaż... — zamyślił się, drapiąc po podbródku — może ona jeszcze bardziej się przyda od ciebie, Doranbolt — cedząc, zaakcentował jego nazwisko, którym od tak dawna się nie posługiwał.

Milczał. Jego oddech się spłycił, a serce prawie zastygło w bezruchu. Raptem szerzej rozwarte szare tęczówki zwróciły się w jego kierunku. Czarnowłosy dopiero teraz zaszczycił go swoim chłodniejszym niż zazwyczaj spojrzeniem. Z jego ust zniknął ten charakterystycznie sztuczny, wręcz teatralny uśmiech. Teraz był śmiertelnie poważny, co nie zwiastowało niczego dobrego.

— Kończy mi się cierpliwość. — Zastukał paznokciem w tarczę ulubionego luksusowego zegarka. — Lepiej się pospiesz, jeśli nie chcesz, by twojej matce lub ojcu stała się krzywda. Moi ludzie coraz częściej kręcą się wokół nich, a przecież dobrze wiesz, że wystarczy jedno moje skinięcie palcem, byś stracił wszystko, co tobie bliskie.

— Zaczekaj... Daj mi jeszcze jedną szansę! — wyrzucił na jednym wydechu, bo przez bijącą do niego groźną aurę, poczuł się, jak brutalnie przyciśnięty do ściany. Zderzając się z tymi niewyrażającymi nic, prócz obojętności, czarnymi oczami, miał wrażenie, że spadał w niewidzialną przepaść. Bał się go jak nikogo innego. Był nieprzewidywalny, a dla zdobycia swojego celu; gotów do wszystkiego. — Obiecuję, że tym razem nie nawalę i dostaniesz tego, czego chcesz, Zerefie. Tylko błagam... — zerwał się z miejsca i z głośnym hukiem padł na kolana — zostaw moją rodzinę w spokoju.

Dragneel popatrzył na niego jak na nic niewartego robaka. Znudzony tym teatrzykiem, zacmokał ustami. Przekrzywił głowę lekko na bok i zaczesał niesforny kosmyk grzywki za ucho.

— Dziewczyna okazała się nieprzydatna, więc teraz nie musisz już udawać i możesz ją co nieco postraszyć. Skoro nie da się po dobroci, trzeba zmienić nieco taktykę, nie sądzisz?

— O-oczywiście — odparł potulnie, spuszczając nisko głowę. — Zdobędę to, czego chcesz.

Zeref podniósł się do pionu i z niesmakiem zaczął poprawiać zagniecioną od siadu marynarkę. Nienawidził wszelkich oznak niechlujstwa, a szczególnie, gdy tyczyło się to jego ubrań i włosów.

— Dobrze, jednak jeszcze jej nie zabijaj. Z tego co mi wiadomo, jest dość ważna dla mojego drogiego brata, a to czyni z niej istotny pionek na szachownicy. Zróbmy mu drobną niespodziankę.

— Jak sobie życzysz...

Doranbolt unikał go, aczkolwiek kątem oka widział jego wypastowane na wysoki połysk buty. Wzdrygnął się, gdy zobaczył, że zwrócił się ku niemu. Odruchowo zacisnął powieki, ale poczuł jedynie lekki wiatr smagający go po twarzy. W momencie, kiedy go mijał, do jego nozdrzy dotarł znajomy zapach mocnej wody kolońskiej, który od razu skojarzył mu się z młodszym Dragneelem. Usłyszał oddalające się kroki. W głowie doliczył do dziesięciu i dopiero wtedy odważył się spojrzeć w stronę, gdzie udał się Zeref. Dostrzegł jego smukłą oddalającą się sylwetkę, która zniknęła w odmętach nocy. Po tej rozmowie był tak przesycony strachem oraz niepewnością, że jeszcze przez dłuższą chwilę nie mógł wstać z ziemi. Dobrze, że nikt tamtędy nie przechodził i go nie widział, bo przypominał żebraka. W końcu zebrał się w sobie i poszedł do domu. Na miękkich kolanach, ledwo przekroczył próg, kiedy usłyszał dzwoniący telefon. Uniósł słuchawkę i drżącą dłonią przycisnął ją do ucha.

— Mest D... — ugryzł się w język i szybko poprawił — Grader, kto mówi?

Och... Brzmisz jakbyś spał. Przepraszam, obudziłam cię?

Słysząc głos Lucy po drugiej stronie, nieco się uspokoił. Odchrząknął.

— Bo tak właśnie było. Byłem zmęczony po pracy, ale jest w porządku — odpowiedział, zdobywając się na miły ton. — Coś się stało? Potrzebujesz czegoś?

Chciałam cię zaprosić do siebie jutro na kolację. Czuję się trochę lepiej no i wiesz, Mest... Potrzebuję z tobą porozmawiać o czymś bardzo ważnym.

Mężczyzna zerknął przelotnie na nocną panoramę miasta, a potem na wiszący na ścianie kalendarz. Było na nim mnóstwo drobnych notatek związanych z pracą, do której rzecz jasna wcale nie chodził. Całe jego życie w Los Angeles było ustawione — czyli jednym wielkim kłamstwem.

— Dobrze. Przyjdę — powiedział wesoło, po czym odłożył słuchawkę.

W tej samej chwili miły uśmiech zniknął z jego ust.

꧁꧂

Lucy po raz kolejny pochyliła się nad gorącą szybką piekarnika, żeby sprawdzić stan pieczonego indyka. Stwierdziła, że potrzebuje jeszcze góra paru minut. Zadowolona z siebie wzięła się za doprawienie surówki, którą dziabnęła widelcem. Do pełni szczęścia brakowało trochę octu, cukru oraz musztardy.

— Głodny? — zagaiła, odwracając głowę lekko do tyłu.

— Bardzo. — Usłyszała, po czym sięgnęła po coś do półki.

Siedzący przy stole Mest był dziwnie cichy jakby zamknięty w swoim umyśle. Nic bardziej mylnego. Przez pół nocy nie potrafił zmrużyć oka, myśląc o wczorajszym spotkaniu z Zerefem. Prześlizgnął zmęczonym wzrokiem po pomieszczeniu, a potem popatrzył na krzątającą się przy blacie Lucy. Dziwiła go jej nagła zmiana nastawienia. Jeszcze parę dni temu przypominała cień samej siebie, a dziś zachowuje się prawie jak dawniej. Wydawało mu się to podejrzane.

Miał sobie ją owinąć wokół palca, żeby zdobyć istotne informacje. O tym, jak daleko sięgają kontakty Makarova Dreyara, ważne adresy, gdzie mieszkają członkowie mafii, jakim majątkiem dysponują, a co najważniejsze, gdzie mają kryjówki. Ona wiedziała to wszystko, ba, jako jego prawa ręka miała dostęp do każdych możliwych dokumentów. Wiedza ta była na wyciągnięcie dłoni, lecz ona strzegła tajemnicy jak oka w głowie. Księgowa, tak? Kłamanie go wychodziło jej nad wyraz gładko. Chociaż z drugiej strony, on wcale nie był lepszy. Obydwoje uwikłani byli w te absurdalne łgarstwa...

Rozgoryczony swoją porażką, nieświadomie zaczął stukać palcami o blat. Chciał to wszystko przyspieszyć. Musiał, bo bał się nie tyle ile o życie rodziców, a o własne. Zawiódł Zerefa, a ślad po porażce nie był przez niego łatwo zapominany. Przed oczami zamajaczyły mu najpierw smoliste tęczówki, a potem te dziko zielone. Przeklęci bracia Dragneel! Jeden i drugi miał to charakterystycznie przeszywające i zobojętniałe spojrzenie. Na samo wspomnienie Mest czuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła, a plecy oblewa zimny pot. Musiał zacząć działać i to natychmiast.

— Idę do łazienki — mruknął, sztywno wstając od stołu.

W rzeczywistości wcale tam nie poszedł. Wślizgnął się do sypialni Heartfilii w nadziei, że znajdzie tam coś istotnego. Zdeterminowany, kucnął przy dużej szafie i zaczął przeszukiwać jej ubrania, torebki, a nawet bieliznę. Nie interesowało go nic innego, poza tymi cholernymi dokumentami. Był pewny, że je miała. Kolejne minuty szukania nie przyniosły żadnych efektów, a on odczuwał coraz większą presję. Frustracja rosła z każdą kolejną pustą szufladą, w której jak się okazywało, nie było nic istotnego. Sprawdzał też komodę, biurko, a nawet wnękę pod łóżkiem. Zdenerwowany uniósł się zbyt gwałtownie, przez co uderzył barkiem w szafkę nocną, niechcący strącając z niej wazon.

Lucy ostrożnie, żeby się nie poparzyć, wyjęła gotową pieczeń na stół. Wycierała odrobinę ubrudzone od tłuszczu dłonie w ścierkę, kiedy usłyszała huk. Zdziwiona odwróciła głowę, ale Mest do tej pory nie wrócił z łazienki. Zawołała go, lecz nie odpowiedział. Była pewna, że hałas dobiegał z jej sypialni, dlatego od razu tam poszła. Zatrzymała się w progu, bo dostrzegła kucającego go tyłem na podłodze przy szafce. Nawet w półmroku widziała jego szybko unoszące się i opadające ramiona. Już wcześniej wyglądał na dziwnie spiętego, ale on zarzekał się, iż to tylko wrażenie. Dlaczego więc czuła, że coś jest nie tak?

— Co robisz? — spytała zaniepokojona, zerkając na porozwalane po pokoju ubrania.

Pomieszczenie wyglądało, jakby przeszło po nim tornado. Nawet pościel była cała wygnieciona.

— Zmarnowałem tyle czasu... — zaczął szeptać przez zaciśnięte zęby. Wyprostował się powoli i zacisnął dłonie w pięści. — Tyle pieprzonego czasu...

Lucy zmarszczyła brwi, bacznie go obserwując.

— Nie rozumiem, o czym ty mówisz?

Raptem Gryder zakrył oczy ręką, po czym z bezsilności zaśmiał się gardłowo. Najpierw cicho, potem coraz głośniej, by na końcu wybuchnąć gromko. Heartflia nie pamiętała, by kiedykolwiek robił to w taki sposób. Brzmiał złowrogo. Miała mętlik w głowie, a jej intuicja wręcz krzyczała, żeby jak najszybciej się stąd zabierała.

— ON wszystkich nas pozabija... Jest bardzo zły, bo nie dostał tego, czego chciał... — mamrotał dalej, powodując u niej ciarki w każdej komórce ciała. — A kiedy tak się dzieje, trzeba ponieść tego konsekwencje.

— Jaki on i jakie konsekwencje? — zapytała, nie rozumiejąc jego bełkotu. Brzmiał jak pijany albo chory psychicznie i też taka aura go otaczała. — W ogóle Mest, co się dzieje?

Nagle mężczyzna obrócił się w jej stronę. Jego twarz nie wyrażała krzty ciepłych emocji ani nie przypominała człowieka, z którym się związała. Jego oczy miały dziwnie zmętniały wyraz, choć czaił się tam też głęboko zakorzeniony obłęd. Nigdy nie widziała go w takim stanie i to powodowało, że nie wiedziała jak się zachować. Stojący obok jej nóg Plue niespodziewanie zaczął warczeć. Lucy robiła się coraz bardziej zdezorientowana, bo przecież on nigdy tak na niego nie reagował.

— Ty już dobrze wiesz, co się dzieje. Muszę dostać informacje o zasięgach Makarova oraz jego wspólnikach.

W tej chwili Heartfilia zrozumiała, że on o wszystkim wiedział. To wypytywanie o jej pracę, sprawdzanie po nocach czy śpi, a potem telefonowanie do kogoś. Musiał wtedy rozmawiać z człowiekiem, o którym z takim lękiem się wypowiadał. Westchnęła głęboko i starała się opanować. Nie mogła dać po sobie poznać, że jest zwyczajnie przerażona. Oblizała nieco suche wargi i wyprostowała plecy.

— Nie wiem, o kim mówisz — odpowiedziała spokojnie, uśmiechem próbując zagłuszyć walenie własnego serca. — Nie znam żadnego człowieka o takim imieniu i nazwisku. Musiałeś sobie coś ubzdurać albo się pomylić.

Mest w jednej chwili zgromił ją ostrym i nieco pociemniałym z gniewu wzrokiem. Wyraźnie napiął wszystkie mięśnie, a wtedy Lucy zaczęła się powoli wycofywać. Nie zdążyła choćby mrugnąć powieką, kiedy rozjuszony mężczyzna paroma obszernymi krokami zmniejszył dzielący ich dystans. Złapał ją boleśnie za ramiona i mocno szarpnął do siebie.

— Łżesz! — ryknął jej w twarz. — Wiem, że masz z nim kontakt! Powiedz, co wiesz, a cię nie zajebię szmato! — wrzasnął z desperacją, spoglądając w jej szeroko rozwarte bursztynowe tęczówki.

Plue przybrał pozycję bojową i zaczął głośno ujadać.

— Kompletnie postradałeś zmysły! — wybuchła, panicznie próbując się wyswobodzić, jednak to było na nic, bo trzymał ją w stalowym uścisku. — Puszczaj mnie i wynoś się z mojego domu albo wezwę policję!

Rozwścieczony Gryder warknął gardłowo, po czym pchnął ją z całej siły w bok. Niespodziewająca się tego Heartfilia, straciła równowagę i z impetem uderzyła skronią o futrynę. Przewróciła się na podłogę, a tępy ból przeszedł przez całą jej czaszkę. Zamroczona, złapała się za pulsującą głowę, a po chwili poczuła ściekającą krew z rozciętego łuku brwiowego. Zatoczyła bieg przez policzek, aż po brodę, by następnie skapnąć na jej ubranie. Lucy spojrzała na Mesta z szokiem. Jego wzrok był jak opętany; nieobliczalny. Ciężko dysząc, nachylił się nad nią, po czym złapał ją za kołnierz bluzki i przyciągnął sobie pod nos.

— Myślisz, że tak łatwo odpuszczę?!

Była w potrzasku i musiała uciekać.

— Plue!

Pies czekający na komendę właścicielki rzucił się na napastnika, a Lucy pospiesznie zebrała się z podłogi i zaczęła uciekać do kuchni. W tym samym czasie Mest uderzył psa w łeb i odrzucił otumanione zwierzę gdzieś na bok. Zerwał się w bieg za dziewczyną, która chwyciła do ręki nóż, lecz Gryder miał szybki refleks. Dogonił ją, zanim zdążyła odwrócić się w jego stronę, złapał w talii i uniósł wysoko do góry. Chciał ją przenieść, ale zaczęła się wyrywać i wierzgać, przez co upuściła nóż.

W wyniku zaciętej szamotaniny zahaczyli o stół, po czym z donośnym hukiem przewrócili się na ziemię. W momencie, w którym jej plecy zderzyły się z twardą nawierzchnią, wydała z siebie stłumiony, aczkolwiek pełen bólu krzyk. Miała wrażenie, że uderzenie było tak mocne, że odbiła sobie płuca. Rozwścieczony mężczyzna nie dał jej ani sekundy wytchnienia. Próbowała się podnieść, ale on usiadł na niej okrakiem, krępując wszelkie ruchy. Teraz Lucy leżała dociśnięta łopatkami do zimnych kafelek i próbowała złapać oddech. W duchu błagała, żeby tylko nie wymierzył ciosu w brzuch. Nie było mowy o braniu Mesta na litość. Była pewna, że gdyby powiedziała mu o ciąży, skończyłoby się to tragedią. Nim zdążyła otworzyć usta, została brutalnie spoliczkowana. Mest włożył w to tyle siły, że odrzuciło jej głowę na bok, a spływająca po lewej brwi krew trysnęła na biały blat. Agresywnie złapał ją za żuchwę i zmusił, by na niego popatrzyła. Usłyszał jej zbolały jęk, co dodatkowo go nakręciło.

— Dalej twierdzisz, że nie znasz Makarova, uparta gwiazdeczko?

— Pierdol się — wysyczała z jadem.

Zaskoczony Gryder, uniósł nieco brwi, bo oczy Heartfilii oprócz cienia lęku, wyrażały także determinację. Raptem poruszyła ustami, po czym bezczelnie splunęła mu w twarz. Wkurwiony, wytarł się w ramię i spojrzał na nią z mordem. Zacisnął pięść i uniósł rękę, przymierzając się do wymierzenia kolejnego, o wiele dotkliwszego ciosu, ale kątem oka zerknął na jej poszarpaną koszulkę. Było wysoko podwinięta; ukazywała całkiem uroczy widok. Pod wpływem bodźca, uśmiechnął się lubieżnie i oblizał spierzchnięta usta.

— Takie brzydkie słowa z ust mojej owocowej panny? Bardzo nie ładnie z twojej strony... — zagwizdał ironicznie. Nachylił się nad jej uchem, gryząc jego delikatny płatek. Lucy czująca jego palący oddech na skórze oraz mokrą ślinę, wzdrygnęła się obrzydzona, ale to go zachęcało. — Szkoda byłoby pozbyć się takiej pięknej kobiety, ale na szczęście jesteś mi jeszcze potrzebna. — Nagle wsunął dłoń pod jej koszulkę i ścisnął dorodną pierś, zahaczając kciukiem o sutek. Jęknęła niezamierzenie. — Ale to nie zmienia faktu, że mogę się z tobą nieco zabawić.

Jedną ręką złapał ją za policzki i łapczywie wpił się w jej usta. Zacisnął uda na jej ciele, dzięki czemu nieznacznie rozchyliła wargi, a on wykorzystując to, chamsko zawędrował językiem do jej wnętrza. Całował ją bardzo żarliwie, wręcz zachłannie, nie dając im obu nabrać tchu.

Mest był na tyle pochłonięty swoimi żądzami, że nie usłyszał odgłosu odbijających się od podłogi pazurów. Korzystając z jego nieuwagi, Plue wskoczył mu na plecy. Ugryzł go w kark, a wtedy wściekły mężczyzna chwycił go za poły sierści i zrzucił z siebie, jednak pies nie dawał za wygraną. Nieustępliwie broniąc swojej pani, wpadł w szał i wgryzł się w jego łydkę, po czym nie puszczając, zaczął za nią szarpać.

— Agr! Ty parszywy kundlu! — zawył z bólu, siłując się z atakującym zwierzęciem. Kopnął go w pysk, żeby się wyswobodzić. — Ciebie zajebię pierwszego!

Czerpiąc z okazji, dziewczyna zebrała się w garść i zepchnęła z siebie Grydera. Ten, musząc się bronić, pospiesznie sięgnął po leżący nieopodal nóż, który wcześniej upuściła Lucy. W momencie, kiedy Plue ponownie chciał doskoczyć do jego twarzy, Mest obrócił się na plecy i jednym długim ruchem w bok poderżnął mu gardło. Całe pomieszczenie przeszyło ciężkie skomlenie skatowanego psa.

Lucy, która stojąc już w progu kuchni, odwróciła się na chwilę, zobaczyła, jak ciało jej czworonożnego przyjaciela opada na podłogę. Tryskająca z rany krew zaczęła brudzić jego niegdyś kremową sierść, a inteligentne brązowe ślepia zastygać w bezruchu. Na ten wstrząsający widok przed oczami zamajaczyło jej odległe wspomnienie, kiedy pewnego deszczowego wieczoru wraz z Dragneelem uratowali małą włochatą kulkę nieszczęścia wyrzuconą z samochodu na ulicę. Heartfilia nie była w stanie dłużej na to patrzeć, ale też miała świadomość, że nie było dla niego ratunku... W duchu podziękowała mu za uratowanie życia jej, a także dziecka, które nosiła pod sercem. Zacisnęła zęby i ze łzami w oczach wybiegła z domu. Wiedziała, że poobijany Mest nie będzie w stanie jej dogonić. Miał silnie krwawiącą ranę na łydce, co czyniło go znacznie wolniejszym od niej.

— Jeszcze przyjdzie taki dzień, że cię dopadnę! ZOBACZYSZ, POPAMIĘTASZ MNIE TY JEBANA SUKO!

Usłyszała za sobą jego mrożący krew w żyłach wrzask, ale nie odważyła się odwrócić. Przez tępy ból w skroni kręciło jej się w głowie. Świeże powietrze sprawiło, że płuca dziewczyny wypełniły się zbawiennym tlenem, co zdołało pobudzić jej zmysły. Z kurczowo zaciśniętymi ustami, biegła na boso po chodniku. Nawet nie zwracała uwagi na boleśnie wbijające się w jej stopy kamienie. Nie trenowała od bardzo dawna, dlatego nie sądziła, że będzie w stanie rozwinąć taką prędkość, jednakże buzująca w organizmie adrenalina znacznie poszerzyła jej możliwości. Minęła czwarte skrzyżowanie; dostrzegła upragnioną budkę telefoniczną, do której wpadła jak na złamanie karku i zatrzasnęła się od środka. Zawędrowała do kieszeni spodni — miała tam parę monet, które drżącymi rękoma pospiesznie wrzucała do automatu. Uniosła słuchawkę, starając się poprawnie wykręcić numer do Graya.

Czekając na połączenie, nerwowo rozglądała się na boki. Na szczęście nie dostrzegła Grydera, ale to wcale jej nie uspokoiło. Fullbuster nie odbierał, a ona czując presję, w panice zaczęła tracić nad sobą panowanie. Przełknęła ślinę przez zaciśnięte gardło, po czym szybko wykręciła numer do osoby, która zawsze odbierała. W oczekiwaniu rozchyliła usta, przez które łapczywie nabierała tlenu. Minęły zaledwie trzy sygnały, gdy nagle usłyszała zbawienny szum po drugiej stronie.

Nie wiem kim ty, kurwa, jesteś, ale zdajesz sobie sprawę, która je...

— Natsu błagam cię, przyjedź po mnie! — wrzasnęła rozpaczliwie, nie dając mu dokończyć. Jej głos samoistnie zaczął się łamać. — Mest... On... Ja uciekam przed nim... — Trzymając przy uchu słuchawkę, oparła się o brudną szybę i łkając, zaczęła się po niej zsuwać. — Goni mnie i grozi... Pomóż mi, proszę...

Usłyszała, jak Dragneel wciąga powietrze ze świstem.

Już jadę. Czekaj tam na mnie.

꧁꧂

No to się doczekaliście. Wyszło szydło z worka :P I tak pewnie większość się domyślała :( ...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro