14
— Jesteś pewien, że mam mu niczego nie mówić? — głos Jo był niepewny, jakby bała się, że postępuje źle w pewnym sensie spiskując z Castielem za plecami Deana. Przyjazd Castiela na urodziny Deana był jednak czymś, z czego Dean się ucieszy, więc starała się nie mieć wyrzutów. Castiel też dzięki temu nie czuł się tak, jakby stawiał ją w niekomfortowej sytuacji.
— Tak, chcę mu zrobić niespodziankę — odparł Castiel, pakując walizkę. Zdecydowanie nie umiał się pakować na krócej niż tydzień. Czemu różnica w ilości zabranych rzeczy wcale nie była tak duża między tym, co zabierał ze sobą na cztery dni i dwa tygodnie?
Badania obrazowe potwierdziły, że jest zdrowy, więc postanowił zmierzyć się z powiedzeniem o tym Deanowi, a uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie rozmowa twarzą w twarz. Skoro miał szansę, aby lecieć do Anglii i powiedzieć Deanowi, że jest zdrowy, a dwa dni później świętować jego urodziny, postanowił to zrobić.
— Na długo u nas zostaniesz?
— Cztery dni. Potem mam prosty zabieg i wracam na uczelnię.
— Cas, mam głupie pytanie, ale to sprawa... no może nie dosłownie, ale życia i śmierci. Nie chcesz roli?
Castiel zaśmiał się pod nosem. Już widział jak w czymkolwiek gra. Jego umiejętności aktorskie ograniczyły się do udawania przed rodzicami, że jest singlem przez niespełna dwa lata związku z Balthazarem.
— Nie jestem aktorem, Jo — przypomniał jej. — To, że wyszedłem za aktora nie znaczy, że potrafię grać.
— Nie musisz grać, możesz być praktycznie sobą. To trzy krótkie sceny z Deanem. Nie masz wielu kwestii. Powiesz tylko imię postaci.
Castiel zmarszczył brwi. Nie żeby miał coś bardzo przeciwko tej propozycji, ale nie rozumiał, czemu Jo proponuje mu to akurat teraz, bo jeśli nie są to sceny, na które wpadła teraz, powinni mieć aktora do tej roli już dawno i mogła poprosić go o to też dawno.
— Scenariusz się zmienił, że nikogo nie macie?
— Raczej aktor się rozchorował — westchnęła słyszalnie zrezygnowana, bo faktycznie informacja o czymś takim nigdy nie jest dla producenta niczym dobrym – musiała albo szybko znaleźć zastępstwo, albo zrezygnować z tych scen, a jako że sceny z innymi aktorami do tego wątku nie wydawały się być zagrożone, nie chciała z tego rezygnować – jeśli wyciąć te trzy sceny mogłoby być tego zbyt mało. — Leży w szpitalu z gorączką, a za dwa tygodnie wracamy do Stanów, więc już raczej nie zagra.
— Co to za sceny?
— Flirt w klubie, taniec i scena... bez sceny seksu, ale to sugerująca. Poradzisz sobie. Zarobisz, a ja nie będę musiała wycinać scen.
Castiel zamyślił się na moment. Był coś winien Jo za to jak potraktował ją po tamtym pocałunku Deana i miał wrażenie, że ich relacja wciąż nie może wrócić do przyjaźni sprzed pocałunku i jego ucieczki. To mogła być jego szansa, aby dogadać się z Jo i to naprawić. Dlatego uznał, że może chociaż spróbować.
— Dobra, mogę zagrać, ale mam warunki.
— Wiedziałam, że to nastąpi — westchnęła Jo, a Castiel zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc o co jej chodzi.
— Co nastąpi?
— Przejęcie przez ciebie najbardziej irytujących cech Deana. On też zawsze tak negocjuje. Co to za warunki?
Castiel uśmiechnął się na ten komentarz i tak naprawdę nie do końca wiedział czemu. Może po prostu przez fakt, że jego związek z Deanem jest na tyle mocny, aby Jo miała rację? Może faktycznie przejmowali nawzajem niektóre swoje cechy?
— Dean ma nie wiedzieć, że gram dopóki nie zobaczy mnie na planie — poprosił. — Najlepiej, gdyby dowiedział się, że jestem na planie dopiero jak mielibyśmy to nagrywać.
— Da się załatwić. Coś jeszcze?
— Tak. Nie chcę żadnych twoich pieniędzy, potraktuj to jako przyjacielską pomoc w ramach rekompensaty za moją głupotę sprzed półtorej roku.
— Cas... — próbowała protestować, ale on nie miał zamiaru ustąpić.
— Albo to, albo nie gram.
— Dobra, ale nie licz, że się nie odwdzięczę.
— Nie radzę. Wtedy ja odwdzięczę się znowu i będziemy tak krążyć.
— Wygrana z chorobą dobrze ci zrobiła, co?
Castiel zmarszczył brwi. Nie mówił jej tego. Mówił, że ma kilka dni wolnego przez zwolnienie lekarskie i że przylatuje do Londynu, aby porozmawiać z Deanem i żeby być z nim w jego urodziny, ale był pewien, że nie wspomniał słowem o tym, że jest zdrowy.
— Skąd wiesz? — spytał niepewnie, bojąc się, że Dean skontaktował się z jego lekarzem i już znał prawdę, rozgadując ją wszystkim dookoła. Jo jednak szybko go uspokoiła.
— Masz dobry humor i przylatujesz, a ja znam liczby.
— Jakie liczby?
— Jakie miałeś szanse, by wyzdrowieć. Myślisz, że czemu nie panikowałam, gdy Dean mi powiedział? Znaczy na początku spanikowałam i kazałam mu do ciebie lecieć, a dopiero potem sprawdziłam liczby, ale nawet znając liczby bym go do ciebie wysłała, żeby się ogarnął i nie rozwalał mi scen. W każdym razie dla mnie oczywistym było, że jesteś zdrowy, gdy tylko powiedziałeś, że przylatujesz, a twój głos nie był smutny.
Castiel uniósł brwi, będąc pod wrażeniem.
— Czemu nie zostałaś detektywem?
— Żebyś musiał mnie znosić — odpowiedziała i na chwilę chyba odsunęła telefon od siebie, bo Castiel słyszał jakieś głosy innych osób. Po chwili Jo znowu się odezwała. — Muszę kończyć. Odbiorę cię jutro z lotniska.
— Dzięki, Jo. Trzymaj się.
— Ty też.
Ta rozmowa z Jo zdecydowanie poprawiła mu humor, który zresztą i tak był już dobry.
Bał się o reakcję Deana, ale Meg uświadomiła go, że przecież Dean nie ma prawa być zły i na pewno będzie szczęśliwy z faktu, że wszystko jest już dobrze.
Owszem, Castiel musiał chodzić do lekarza co miesiąc przez kolejny rok, a przez następne cztery lata co pół roku, aby cały czas monitorować ryzyko ewentualnych nawrotów, ale to było niczym w porównaniu z wizją dalszego leczenia.
Jeśli Castiel miałby wskazać moment, na który czekał najbardziej, byłby to czwartek w przyszłym tygodniu, gdy mieli wszczepić mu implant jądra. Może to w jakimś stopniu wpłynęłoby na jego kompleksy? Aktualnie miał problem z akceptacją swoich narządów płciowych – nie podobało mu się to wizualnie, czuł się mniej męski i wadliwy. Miał przez to problemy nawet biorąc głupi prysznic, bo czuł się wtedy źle. Naprawdę chciał wierzyć, że implant wpłynie jakoś na jego psychikę w tym zakresie. Chyba świadomość, że doktor James w końcu zgodził się na ten zabieg też mu pomagała.
Chciał, żeby jego życie wróciło do normy. Za kilka tygodni jego włosy powinny wrócić do jego ulubionej długości. Miał nadzieję, że zdoła odzyskać też ich gęstość i zapomnieć o całej historii z chorobą. Wciąż zamierzał się badać, ale naprawdę chciał odciąć te wydarzenia grubą linią, bo popełnił w tym czasie zdecydowanie zbyt dużo błędów – poczynając od telefonu do ojca, przez upieranie się na ukrywanie choroby przed bliskimi, po niedokładne słuchanie lekarza.
Wierzył, że najgorsze za nim – że ostatecznie wyczerpał limit złych rzeczy w swoim życiu, a choroba była im potrzebna dla ich związku i dla roli Deana.
Poprosił Jacka o dbanie o Miracle pod jego nieobecność i pełen nadziei na lepsze jutro ruszył na lotnisko, z którego on leciał do Anglii, a Meg do domu. Na lotnisku nie spędzili zbyt wiele czasu razem, bo lot Meg był wcześniej. Castiel czekał więc na swój samolot samotnie, starając się ułożyć w głowie to, co powie Deanowi, gdy już się z nim zobaczy.
Dziesięciogodzinny lot męczył go psychicznie. Czemu ludzkość nie wymyśliła jeszcze teleportacji? Chciałby już mieć to za sobą. Marzył tylko o tym, by wpaść w ramiona Deana ze świadomością, że obaj są bezpieczni i że wszystko jest już dobrze. Chciał zobaczyć uśmiech radości na twarzy męża, gdy dotrze do niego, że prędko go nie straci. Ale musiał na to jeszcze trochę poczekać.
Jo faktycznie czekała na niego na lotnisku. Stała obok ludzi z tabliczkami. Też miała tabliczkę, ale nie napisała na niej imienia i nazwiska jak reszta, a „zwycięzca". Castiel uśmiechnął się na to, podszedł do niej i przytulił ją.
— Dobrze znów cię widzieć — powiedziała, a Castiel uśmiechnął się szerzej.
— Ciebie też — odparł, odsuwając się od niej. — Przepraszam, że namieszałem ci w harmonogramie...
— Cas, daj spokój. Gwarantuję ci, że to nie problem, a nawet tym wszystkim zyskaliśmy. Dean jest świetny. Będziesz z niego dumny, zobaczysz.
— Już jestem.
Jo uśmiechnęła się i pokazała mu, żeby szedł za nią. Wyszli z budynku lotniska i udali się na parking. Castiel nie mógł się przyzwyczaić do kierownicy po drugiej stronie, więc początkowo chciał wsiąść za kierownicę, a potem krzyczeć na Jo, że jedzie pod prąd, ale szybko zreflektował się, że jest w błędzie.
— Dean jest bardzo męczący?
— Raczej przybity — stwierdziła Jo. — Myśli, że unikam rozmowy z nim, bo nie mam czasu, a unikam, bo momentami naprawdę przesadza. Powiedziałam mu, że nie musi planować twojego pogrzebu i ma wziąć się w garść, ale nie słuchał. Kocham go i jest dla mnie jak brat, naprawdę, ale czasem mam go serdecznie dość.
— W jaki sposób przesadza? — spytał niepewnie, bojąc się o to, co może usłyszeć.
— Nie wiem czy się nie wścieknie za wchodzenie w szczegóły, więc podsumuję to tym, że przygotowuje się na twoją śmierć. Jako producent jestem w siódmym Niebie, bo gra dzięki temu rewelacyjnie. Jako przyjaciółka mam go dość. Odsetek zgonów na raka w tak młodym wieku jest prawie zerowy. Nigdy nie uwierzyłam, że mógłbyś być w tym prawie-zerze, on też nie powinien. Miał prawo się bać, ale nie nastawiać na to, że jedyna możliwość.
— Ta... — westchnął. — Trochę się nawzajem nakręciliśmy z Deanem.
— Z tą różnicą, że ty walczyłeś, Cas. On się poddał.
Tu Castiel nie potrafił się nie zgodzić, bo faktycznie walczył. Brał pod uwagę, że może umrzeć, ale chciał wierzyć, że wygra z chorobą i wybrał, by faktycznie w to wierzyć. Nie był pewien czy miałby siłę wstawać codziennie z łóżka, gdyby nie chęć walki o swoje życie i dalszą przyszłość z Deanem. Gdyby przestał wierzyć w to, że wszystko skończy się dobrze, powiedziałby Deanowi, aby szukał sobie nowego partnera. A gdy Dean już by go znalazł, sprawdziłby go, aby mieć pewność, że ten nie skrzywdzi Deana – po tym mógłby spokojnie odejść. Ale nie odchodził.
Uważał, że to ta podświadoma wiara w wygraną sprawiała, że nie chciał nikomu mówić o chorobie – gdyby widział te współczujące spojrzenia wszystkich dookoła, którzy już nie wierzyliby w to, że może wygrać, poddałby się.
— Mam nadzieję, że będzie bardziej znośny, gdy dowie się, że to koniec.
— Na pewno będzie szczęśliwszy — zapewniła go, a Castiel uśmiechnął się niepewnie. Chciał już zobaczyć to szczęście na twarzy Deana.
Dean miał wrażenie, że się przewidział, albo widzi ducha. Ale jeśli widziałby ducha to oznaczałoby to, że Castiel nie żyje i nie ma już gdzie wracać. Czy nie miał być wczoraj u lekarza? Czemu nie dał znać jak to wszystko wygląda? Może coś się stało? Może Castiel go wczoraj potrzebował, a on zamiast wspierać męża całował się z innym? Zaczął panikować.
Poczucie winy zaczął czuł w momencie, w którym odepchnął Antonio, ale teraz to poczucie winy kotłowało się w nim tak mocno, że prawie go paraliżowało.
Był pewien, że widzi Castiela siedzącego przy barze i uśmiechającego się do niego, ale to przecież nie było możliwe, bo co on by tu robił?
Uśmiech zniknął z twarzy Castiela, gdy zobaczył, że Dean pobladł. Podbiegł do niego. Dean nie przypominał Deana, którego znał przez te krótkie włosy i zarost, ale był pewien, że to on – nawet najlepsza charakteryzacja nie ukryje oczu, a Castiel zbyt dobrze znał oczy Deana.
Dean wzdrygnął się, gdy poczuł jego dotyk, ale podniósł wzrok, aby spojrzeć mu w oczy. Te oczy nie wyglądały na martwe, a jak najbardziej żywe. To nie był duch czy zjawa – jego mąż faktycznie tu był. Nie rozumiał tylko co Castiel tu robi i nagle dotarło do niego jak bardzo zaczyna panikować przez fakt, że Castiel tu jest.
W tym świetle – przyciemnionym, przypominającym klubowe, Dean nie miał jeszcze powodów do większej paniki, bo makijaż na szyi spełniał swoje zadanie, ale był pewien, że najpóźniej rano Castiel zobaczy malinkę, którą wczoraj zrobił mu Antonio, a to złamie mu serce.
Cieszył się z faktu, że Castiel tu jest, ale nie cieszył się z tego tak, jakby chciał, bo Castiel wybrał sobie najgorszy możliwy dzień na niezapowiedzianą wizytę.
— Co tu robisz? — spytał słabo Dean, a Castiel nie rozumiał jego reakcji. Czemu się nie cieszył?
Dean go nie przytulił, nie pocałował – spytał tylko co tu robi i to głosem kompletnie pozbawionym radości.
— Nie cieszysz się, że tu jestem? — odpowiedział pytaniem, przełykając ciężko.
Może za tym, co mówiła Jo kryło się coś więcej? Przecież Dean powinien ucieszyć się z faktu, że przyleciał. Jedynym powodem braku radości było dla Castiela to, że Dean go zdradzał. Ale przecież Dean taki nie był. Nie zrobiłby mu tego.
— To naprawdę ty? — spytał niepewnie, a Castiel uśmiechnął się łagodnie i przejechał dłonią po policzku męża.
— A spodziewałeś się kogoś innego?
— Ducha — odparł cicho, niemal niesłyszalnie i pocałował go.
Castiel odwzajemnił pocałunek, uśmiechając się delikatnie. Tęsknił za Deanem. Trzy tygodnie były niczym w porównaniu z wcześniejszymi rozstaniami, odkąd ruszyła produkcja Faith, ale i tak było to długo. Większość małżeństw widywała się codziennie lub prawie codziennie. Oni prawie połowę dni od ślubu widzieli się na ekranie urządzeń elektronicznych lub wcale.
— A teraz poważnie, Cas. Co tu robisz? Nie powinieneś być na uczelni?
— Mam jeszcze zwolnienie lekarskie. Pojutrze masz urodziny. Uznałem, że możemy spędzić je razem. Czemu się nie cieszysz?
Dean pokręcił głową, próbując jakoś ukryć strach przed tym, że od tragedii dzielą ich może godziny.
— Po prostu mnie zaskoczyłeś — odparł. — Porozmawiamy później? Jestem w pracy i nagrywam scenę z...
— Ze mną — powiedział Castiel, a Dean uniósł brwi zaskoczony.
— Co?
Castiel uśmiechnął się tajemniczo.
— Aktor, który miał to grać się rozchorował, więc gdy Jo dowiedziała się, że przyjeżdżam, poprosiła mnie o to, abym zagrał. Nie jest to jakaś ciężka rola, więc chyba sobie poradzę, nie?
— Mam tańczyć z tobą? — spytał niepewnie, a Castiel przytaknął.
Normalnie Dean ucieszyłby się z takiego obrotu spraw, ale w obecnej sytuacji to była katastrofa. Totalna katastrofa. Bliski taniec z mężem, mając malinkę na szyi zrobioną przez innego mężczyznę? To nie miało prawa skończyć się dobrze.
Dean mógł udawać, że wszystko jest w porządku, ale wiedział, że Castiel nie był idiotą. Prędzej czy później się zorientuje. Dean uznał, że lepiej później niż prędzej, bo to da mu czas na zastanowienie się jak wybrnąć z tej całej sytuacji.
— Dobra, może szybko pójdzie — stwierdził, całując go w głowę.
Pierwsza scena poszła szybko – Dean podszedł do Castiela, zapytał jak ma na imię i czy może postawić mu drinka. Castiel przedstawił się jako Joey i przytaknął, zgadzając się na drinka.
Na wszelki wypadek powtórzyli scenę jeszcze trzy razy i przeszli do sceny tańca, podczas której Deanowi ciężko było się rozluźnić.
Castiel zorientował się, że Dean robi wszystko, aby nie pozwolić mu oprzeć się o lewe ramię, jakby miał tam coś do ukrycia. Normalnie protestowałby i siłował się z Deanem, ale nie chciał zepsuć Jo sceny. Mieli przetańczyć dwie piosenki, z których producenci na pewno będą w stanie wybrać kilka-kilkanaście sekund, które nadadzą się do filmu. Był w stanie wytrzymać kilka minut dla dobra przyjaciółki.
Podczas trzeciej sceny Castiel właściwie dostał wolną rękę. Mieli odegrać scenę sugerującą seks w toalecie, a to oznaczało, że mógł być kompletnie sobą. Wiedział jak obchodzić się z Deanem w takich okolicznościach, więc mógł zrobić dwie rzeczy na raz – ucieszyć Jo tym, że scena wyszła dobrze i sprawdzić, o co chodzi z lewą stroną szyi Deana.
Całowali się namiętnie na oczach kamer, Castiel starał się przejąć inicjatywę i zjechał z pocałunkami na szyję męża, który na moment chyba kompletnie się zapomniał i nawet jęknął, a Castiel poczuł jak Dean wbija się w jego udo.
— Cięcie! — krzyknęła Jo, słyszalnie zadowolona. — Dzięki, chłopaki, to było super.
To słowo nie sprawiło jednak, że Castiel się odsunął, bo w tym świetle, po tym jak ślina zmyła odrobinę makijażu zobaczył to, co Dean tak usilnie starał się ukryć i poczuł jak serce mu zamiera.
Przymknął oczy i przygryzł wargę, nie potrafiąc przyjąć do wiadomości tego, co widzi na szyi ukochanego. To była ta obietnica wierności w jego wykonaniu, którą składał mu na początku kwietnia?
— Na każdego tak reagujesz czy tylko na mnie? — spytał, przełykając ciężko, a Dean wyglądał na zdezorientowanego tym pytaniem.
— Oczywiście, że tylko na ciebie — powiedział, a Castiel nie wytrzymał i z całej siły uderzył go z liścia w twarz.
— Hej! — krzyknęła Jo, szybko zatrzymując Castiela, który chciał odejść. — Co się dzieje?
Castiel parsknął. Co miał jej powiedzieć? Że był głupi? To nie była sztuczna malinka – Dean nie ukrywałby jej pod makijażem. Gdyby nie czuł się z jej powodu winy, też by jej przed nim nie ukrywał tylko do razu wszystko wyjaśnił, a właśnie to Dean usilnie robił przez całą scenę tańca – ukrywał malinkę. Nie ucieszył się z jego przyjazdu. Dla Castiela sprawa była oczywista.
— Nasze małżeństwo jest skończone, to się dzieje — odpowiedział Castiel, a zdezorientowana Jo pokazała reszcie, żeby opuścili plan. Nie chciała, aby przypadkowi ludzie byli świadkami ich kłótni.
— Cas, to nie tak... — zaczął Dean.
— Nie? — spytał i spojrzał na Jo. — Grał jakąś scenę, gdzie ktoś zrobił mu malinkę?
Jo zamarła na to pytanie i spojrzała na Deana, na którego twarzy wręcz malowało się poczucie winy. Dean wiedział już, że popełnił ogromny błąd odwzajemniając wczoraj pocałunek Antonio i pozwalając mu na malinkę, ale co miał zrobić? Nie przespał się z nim – to zatrzymał. Nie zdradził Castiela. Nie przespał się z innym. Próbował tylko znaleźć ratunek dla siebie w przyszłości. Problem w tym, że źle to wszystko rozplanował. Nie powinien był robić niczego z Antonio do śmierci Castiela – teraz to było jasne.
— Kto ją zrobił? — spytała, a Dean odwrócił wzrok, bo wiedział, że Jo się wścieknie.
Zasady Jo były jasne: żadnych romansów i podrywania współpracowników na planie. Bela wyleciała za to z Miłości w Mieście Aniołów. To co było między nim i Antonio ciężko nazwać romansem, ale początkiem romansu na pewno.
— Antonio — wyznał cicho, a Castiel wyglądał jakby ktoś bardzo mocno go uderzył.
— Ten co gra Anselmo? — spytał, a Dean przytaknął.
Castiel przejechał dłońmi po twarzy, aby spowolnić łzy na tyle, żeby Dean ich nie widział. Nie był wart jego łez, nie po tym co mu zrobił.
Chciał odejść, a Jo nie próbowała go zatrzymać, bo nie dziwiła mu się. Zatrzymał go za to Dean, łapiąc za ramię. Castiel błyskawicznie go odepchnął.
— Nie dotykaj mnie! — powiedział najostrzejszym tonem, jaki Dean kiedykolwiek u niego słyszał. — Nigdy więcej.
— Cas, nie zdradziłem cię z nim...
Castiel parsknął. Czy Dean miał go za idiotę? Malinki nie biorą się znikąd.
— Malinka na twojej szyi i twoje zachowanie mówi coś innego.
— Do niczego więcej nie doszło. Błagam, musisz mi uwierzyć...
Castiel pokręcił głowa. Nie potrafił mu uwierzyć. Spojrzał na Jo, ale ona też wydawała się nie wierzyć Deanowi – stała jednak cicho, bo nie chciała mieszać się w ich małżeństwo. Wzrok Jo mówił jednak wszystko – widziała coś, po czym powinna była się tego domyślić. Inaczej byłaby zaskoczona, a nie przybita.
— Kochasz go? — spytał Castiel, bardzo cicho, bardzo słabo, bo bał się odpowiedzi.
— Tak, ale...
Castiel nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Nerwowo i przez łzy, przecierając oczy dłonią. Jak kiedykolwiek mógł wierzyć w to, że Dean mógłby na stałe związać się akurat z nim? Może i go kochał, może kiedyś było inaczej, ale ilu aktorów nie zdradziło swoich partnerów? Ilu nie wdawało się w romanse na planie? Był naiwny wierząc, że Dean nigdy mu tego nie zrobi.
— Potrzebuję czterech tysięcy — powiedział Castiel. — Wezmę je i to ostatnie pieniądze i cokolwiek, czego od ciebie chcę. Podczas rozwodu nie będę wnioskował o nic. Chcę tylko, żebyś zniknął z mojego życia.
Dean prawie zapomniał jak się oddycha. Miał nadzieję, że się przesłyszał, ale niestety doskonale wiedział, że uszy jeszcze mu działały.
— Rozwodu? Jak to rozwodu?
Castiel parsknął i spojrzał na niego jak na kretyna.
— Naprawdę myślisz, że po tym jak wyznałeś, że kochasz innego wciąż chcę z tobą być? Po co? Żebyś się z nim pieprzył jak będę sam w domu czekając aż mój niewierny mąż wróci?
— Nie pieprzyłem się z nim — zapewnił go. — Całowaliśmy się, zrobił go malinkę, ale zatrzymałem go. Do niczego nie doszło.
— Jeśli do niczego nie doszło to czemu ukrywasz malinkę?! Naprawdę masz mnie za debila, który w to uwierzy?!
Podniesiony ton głosu Castiela sprawił, że i Dean w końcu podniósł głos.
— Umierasz, do cholery! — krzyknął. — Zostawisz mnie samego! Potrzebuje kogoś kto będzie w stanie mnie ogarnąć po...
— Po mojej śmierci, którą sobie wymyśliliśmy?! — odkrzyknął Castiel, a złość na twarzy Deana zamieniła się w dezorientację. Castiel zaczął mówić nieco spokojniej. — Lekarz powiedział, że to nigdy nie było brane pod uwagę. Od początku było pewne, że przeżyję kolejne pięć lat. Dopowiedzieliśmy sobie to, że umrę.
Zapadła cisza. Dean nie wiedział co powiedzieć, jak na to zareagować. Castiel nie umierał? Nie straci go?
— Nie umierasz? — spytał bardzo cicho, nie chcąc robić sobie nadziei.
Zresztą nadziei na co? Castiel chciał odejść. Nie był pewien czy da radę to jeszcze odkręcić.
— Nie. Jestem już zdrowy. Przyleciałem, żeby ci o tym powiedzieć. Myślałem, że się ucieszysz. Byłem idiotą.
Dean ukrył twarz w dłoniach, ale zdobył się na to, aby pobiec za mężem. Czuł się winny. Potwornie winny, ale nie mógł tak po prostu pozwolić mu odejść.
— Cas — zatrzymał go. — Wiem, że cię zraniłem, ale...
Nie dokończył, bo Castiel uderzył go w nos. Pięścią. Z całej siły.
Dean syknął z bólu i skulił się łapiąc za nos. Bolało jak diabli i był pewien, że Castiel złamał mu nos. Nie wiedział, że chłopak potrafi tak mocno bić. Przetarł nos dłonią, bo coś z niego kapało i zobaczył na dłoni krew. Zaklął.
— Boli? — spytał Castiel, a Dean przytaknął, bo nie był w stanie się odezwać. — W takim razie uznam, że jesteśmy w małym stopniu kwita. Ciesz się, że wiem jak to jest stracić jądro, bo inaczej celowałbym gdzie indziej.
— Co tu się dzieje? — nagle przy nich pojawił się jakiś mężczyzna. Był stosunkowo wysoki, przystojny, o brazylijskiej urodzie. Castiel nie musiał zbyt długo zastanawiać się nad tym, kim on jest.
— Ty jesteś Antonio? — spytał, a Antonio, zdezorientowany sytuacją którą tu zastał, przytaknął.
— Tak, a... — nie dokończył, bo Castiel mu przerwał.
— Świetnie. Weź go sobie jak chcesz — stwierdził, wskazując na Deana. — Skończyłem z nim, więc nie będzie cię już powstrzymywał. Bawcie się dobrze.
Dean chciał biec za Castielem, ale nie miał siły. Poza tym był pewien, że jeśli znowu spróbuje go zatrzymać, Castiel znowu go uderzy, kopnie, albo zrani w jakikolwiek inny sposób. Zrozumiał, że Castiel potrzebuje czasu, aby ochłonąć i jakakolwiek wcześniejsza próba rozmowy nie ma szansy na powodzenie.
— Kto to był? — spytał Antonio, który próbował zrozumieć co tak właściwie się tu stało.
— Mój mąż — jęknął Dean. — Kurwa, masz chusteczkę czy coś?
Antonio wyjął paczkę chusteczek z kieszeni i nerwowo próbował wyjąć jedną z opakowania.
— Ten, co umiera? — spytał, podając mu chusteczkę, którą w końcu udało mu się wyjąć.
Dean przyłożył chusteczkę do nosa, mając nadzieję, że to cokolwiek pomoże. Bólu i poczucia winy raczej nie zmniejszy, ale może chociaż się nie wykrwawi.
— Okazało się, że jednak nie umiera. Wyzdrowiał.
Antonio nie myśląc zbyt wiele rzucił się w pogoń za Castielem, nie dając Deanowi szansy go zatrzymać.
— Ja pierdolę — jęknął Dean i osunął się na ziemię.
Nigdy nie sądził, że doprowadzi do czegoś takiego. Pierwszy raz w swoim życiu żałował więcej niż jednej rzeczy na raz.
A/N
Next powinien być dzisiaj.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro