Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Syn 2 (Avengers)

04.05.2019r.

Dla Annhedonia przyznaje, że zupełnie o tym zapomniałam z różnych przyczyn. Ale to nic, dopiero co skończył się Pyrkon, więc... Prawie dotrzymałam słowa! (Czasem nie nadąża za światem i własnymi tekstami)

Sakuja

"Rodzicielstwo"

-Jest... Jest maleńki - cofnął się, z wahaniem patrząc na drobinkę, dziecko wielkości lalki, które wyciągała w jego kierunku stara pielęgniarka, o wyglądzie dobrej babci, uśmiechając się wyrozumiale.

- Proszę nie robić takiej wystraszonej miny, panie Stark i wziąć syna na ręce - odezwała się, głosem również przywodzącym mu na myśl jedynie dobre, zawsze nadopiekuńcze starsze panie z różnych rodzinnych seriali, przekarmiające krewnych tak jedzeniem koniecznym, jak słodyczami i chowające przy fotelu kosz pełen kłębków wełny oraz srebrnych drutów w różnych rozmiarach, służących do robienia całych ton swetrów, szalików i czapek. - Dobrze. Raz, dwa - pewnie wetknęła mu noworodka w ramiona, poprawiając niezdarny chwyt i tłumacząc dokładnie, co robić dalej.

Drzwi otworzyły się cicho, głowa otulona długimi, ciemnymi włosami znalazła się w jego polu widzenia. Przełknął ciężko ślinę, usiłując się nie popłakać.

- Przeżył - powiedział z trudem, czując wyraźnie, że pomimo radości, jaką czuł,  te słowa sprawiają mu nieznośny ból gdzieś w środku. - On... Dał radę, May.

...ale ona nie.

May podeszła powoli, ocierając mocno, pospiesznie twarz rękawem.

- Jaki śliczny - wydusiła, wyciągając dłoń i dotykając czerwonego policzka. - Nazwaliście go?

- Peter Benjamin Parker. Marzyła o tym - potwierdził, nie patrząc jej w oczy, skupiając się na tym, aby nie upuścić syna. - Marzyła o tym...

***

- To szaleństwo. Oboje wiemy, że to szaleństwo...

- Tony - dłoń May spoczęła na jego ramieniu, ściskając je lekko. - Spokojnie. Nie zwariowałeś jeszcze - powiedziała miękko, patrząc mu w oczy. - Masz rację. Rozumiesz? Twój świat jest na razie zbyt niebezpieczny dla Petera.

- Ale czy na pewno... Zajmowanie się dzieckiem samemu, mogłabyś przecież ułożyć sobie życie, znaleźć kogoś...

Westchnęła cicho, a później wbiła palce w jego ciało tak mocno, że aż się skrzywił. Oh, już zapomniał jak bardzo potrafi zmiażdżyć swoim chwytem cudze ramię.

- Tony, dam sobie radę. Zadbam o Petera i będę go chronić.

- Będę do was przyjeżdżał.

- Dobrze.

- Zadbam, żeby niczego wam nie brakowało.

- W porządku.

- Jeśli tylko cokolwiek będzie się działo... Zadzwonisz natychmiast, tak?

- Jedź już - powiedziała łagodnie. - Spotkanie zarządu to nie zabawa. Musisz dopilnować, żeby wszystko działało jak należy.

Gdyby... Gdyby nie to, że był Tonym Starkiem i poza sobą musiał myśleć o innych, wielu innych - rzuciłby wszystko, aby zostać przy Peterze.
Ale nie mógł. Nie potrafił. Czy jego ojciec.. jego ojciec też czuł się tak winny, pozostawiając niemal wszystko matce i wychodząc do pracy, na długo, na godziny, czasem dni...?

Jego ojciec też chciałby być blisko niego, ale nie wiedział jak tego dokonać nie rujnując swoich zobowiązań?

Cholera...

- Niedługo wrócę - obiecał, zaglądając do łóżeczka i głaszcząc palcami blady policzek chłopca. - Obiecuje, Peter. Będę przy tobie tak często jak tylko będziesz tego chciał.

***

Kolorowa piłka z dzwoneczkiem opadła z kanapy na ziemię, wydając z siebie dźwięk brzmiący w praktyce tak samo irytująco jak Tony to sobie wyobrażał. Ale tego dnia nie zwrócił na to uwagi.
Siedział na dywanie w salonie mieszkania May i z fascynacją patrzył na małe stópki w żółtych skarpetkach. Tup, tup, tup. Peter powoli stawiał swoje pierwsze kroki, trzymając się kanapy rękoma i strącając z niej wszystkie zabawki, które tam zalegały. Tup, tup, tup. Robił o od kilku minut. Ah, gdy May zadzwoniła, że ma się zjawić, bo dzieje się coś wspaniałego, nie sądził... Rany, kiedy? Jak? Czy Peter nie był za młody? Boże... Powinien pokryć miękkimi wykładzinami każdy kawałek mieszkania? Czy to już czas na kupienie zatyczek do kontaktów, gumowych osłon na kanty mebli i zabezpieczenie okien?

- Oddychaj, tatuśku - kobieta klepnęła go w tył głowy. - Twój pierworodny idzie po nagrodę.

- Nagrodę? - zapytał zdziwiony.

Jak się nagradzało...? Jego podręcznik o ojcostwie nie poruszał takiego tematu... Powinien przynieść synkowi jakieś chrupki? Pianki? Eee... Miseczkę kleiku owocowego czy czegoś takiego?

- Wystarczy jak go pochwalisz - ulitowała się May, sięgając po ciastko z tacy stojącej na ławie. - Za pierwsze pierwszości życia na ogół nie daje się medali i pucharów.

- Nawet by mi do głowy... - westchnął, gdy jej spojrzenie stało się jakby bardziej rozbawione niż wcześniej. - Nie ważne.

***

- Bigać, bigać, bigać, bigać - powtarzał Peter z uporem nakręcanej zabawki, chwiejnie przemierzając pokój. Poruszał się od kilkunastu minut w kółko. Dookoła małego stolika w dziecięcym pokoiku, wyglądając, jakby nie miał zwolnić, ani skończyć tej dziwnej zabawy już nigdy. - Pać - ogłosił tak nieoczekiwanie, zmieniając kurs na swoje łóżeczko, że osobiście przysypiający Tony aż  zamrugał, odzyskując odrobinę przytomności. - Pa, pać!

- Ooo, chcesz iść spać? - zapytał z nadzieją, wstając z poduchy.

Podszedł do malca, chwytając go ostrożnie pod ramionami i unosząc w górę.

- Bigać! - krzyknął radośnie Peter.

- To biegać czy spać, mój drogi? - westchnął. - Biegać tam, wokół stolika. Spać w łóżeczku.

Peter wydał z siebie markotny, lekko bulgoczący odgłos, robiąc minę jak biznesmen rozważający poważną ofertę.

- Pać.

***

- Tato, obacz! - chłopiec podbiegł do mężczyzny siedzącego na niewygodnym, małym krzesełku w przedszkolnej sali pełnej innych rodziców również ściśniętych na siedzonkach, a także dzieciaków i opiekunów. - Dla ciebie!

Tony Stark ubrany w jeansy i koszulę w groszki, tego dnia niepodobny do siebie tak bardzo jak tylko był w stanie, nachylił się, odcinając od ludzi jeszcze bardziej, aby spojrzeć na krzywy papierowy krawat na krzykliwej, czerwonej wstążce.

- Oho, ale będę teraz elegantem - oznajmił, kiwając głową. - Na pewno dla mnie? Nie chcesz sam założyć?

Maluch, ubrany w prawie elegancką bluzeczkę z Myszką Miki i ciemne spodenki chwilę myślał, zanim energicznie pokiwał głową.

- Chcę~

- Zaraz ci tatuś założy i będziesz małym elegantem - powiedział, biorąc papierowy krawat w ręce. - Ciocia May musiała iść dzisiaj do pracy, ale to nic. Nagrałem dla niej cały twój występ.

- Taaak~

***

Zdjęcia.

Rozejrzał się po dziecięcym pokoju. Wszędzie krzywo wycięte z gazet i książek zdjęcia.

- Ah, Peter...?

- Ładnie? - zapytał podekscytowany, wlepiając w niego dwoje mieniących się radośnie ocząt.

- Uwielbia to robić - zauważyła spokojnie May. - Nie zachowały się żywo żadne pisma, ani tomy w mieszkaniu - dodała, kiwając głową. - Bardzo się zaangażował.

- Kochanie - westchnął, kucając, aby móc patrzeć prosto w jasną, pogodną buzię. - Nie możesz tak robić.

Peter zamrugał, nie do końca wiedząc jak powinien potraktować ten komunikat.

- Zrobiłem coś źle?

-Nie, ale nie powinieneś zachowywać się w taki sposób. Zobacz, narobiłeś dużo bałaganu. Wszędzie leżą zdemolowane papiery i ścinki...

- Ja... Ja chciałem tylko ..

- Myślę, że będzie lepiej jeśli będziesz robił własne zdjęcia, zamiast szatkować na kawałki cudze.

- Własne? - zapytał powoli, trąc ręką  oczy.

- Tony, nie waż się... - zaczęła oburzona May. - Jest za mały...

- Oceny ma ponad poziom, nauczyciele go chwalą, a na festyn nauki przeanalizował wpływ wycinki lasu na środowisko - wzruszył ramionami, roztrzepując kasztanowe włosy na głowie swojej pociechy. - Nie powinien zrobić sobie krzywdy aparatem fotograficznym!

- A-aparatem?! - krzyknął podekscytowany, czerwieniejąc z radości na buzi. - Takim prawdziwym?!

***

- Wszystko wygląda bardzo dobrze, panie Stark.

- Tak myślisz, Jarvis? - Tony rozejrzał się po wyremontowanym pomieszczeniu, którego ściany dopiero co skończył pokrywać warstwą farby w nowym, jasnobrązowym kolorze.

- Panicz Peter będzie bardzo szczęśliwy, gdy to zobaczy - potwierdził Jarvis.

- Gdy to zobaczy - westchnął, przymykając powieki.

Kiedy zobaczy?

Kiedy będzie na to dosyć bezpiecznie?

Za dzień, tydzień, kilka miesięcy, rok, kolejne kilka lat...?

Chciał mieć go przy sobie, chciał móc wreszcie przebywać z nim publicznie, nie przebrany za nikogo innego. Być Tonym Starkiem idąc razem do sklepu. Być Tonym Starkiem siedząc w miejskiej bibliotece nad książkami o zagadnieniach naukowych, jakie nie powinny interesować młodego umysłu jego syna. Być Tonym Starkiem odbierając go ze szkoły albo przychodząc na dzień nauki czy inne wydarzenie...

Bycie Iron Manem wszystko utrudniało. Bycie Avengersem też. To było jak przekleństwo! Stan ciągłej najwyższej gotowości, niemijającego zagrożenia....

- Zapakuje za małe ubrania do pudeł - powiedział, próbując się w sobie zebrać. - I zniosę na dół. Powiedz Peper jak już przyjedzie, że to na zbiórkę charytatywną, o której tak paplała ostatnio. Kapitan pewnie z ochotą pomoże jej zapakować do wozu.

- Tak jest, panie Stark.

Czy mógł jakoś połączyć bycie idolem swojego dziecka i jego ojcem?

Istniała na to jakaś metoda? Instrukcja obsługi bycia rozpoznawanym i bogatym, gdy miało się dziecko?

Tony westchnął ciężko, podnosząc z pościelonego łóżka pluszowego Darth Vadera, aby ułożyć go w szafie. Nie było potrzeby na razie go kurzyć.

Może.. może wkrótce będzie mógł zabrać Petera do wieżowca i wtedy mu go da?

***

- Ciociu?

- Tak, Peter? - kobieta uniosła głowę znad dokumentów. - Co się stało?

Chłopiec chwilę, wyjątkowo niezdecydowany, dreptał z miejscu, stojąc na progu pokoju, zanim wreszcie przełknął ciężko ślinę i podszedł, siadając obok na kanapie. Miał zmartwioną minę.

- Czy tata na pewno będzie cały? Gdy ci kosmici się pojawili, on żeby ich pokonać... Ten lot, bomba, dziura w niebie...  - zaczął gorączkowo, zaciskając małe dłonie na kolanach w pięści. - Jeszcze nie zadzwonił...

- Chodź do mnie, Peter - przygarnęła go do siebie, przeczesując dłonią miękkie, ciemne włosy. - Twój tata to Tony Stark, Iron Man. Na pewno jest cały i zadzwoni jak tylko zostanie sam.

-Myślisz, że to będzie szybko?

- Oczywiście - ucałowała go w czoło. - Bardzo cię kocha i na pewno lada moment da znać, że uratował dla swojego synka świat.

- Tak! - pokiwał głową. - Ciociu...

- Tak, Peter?

- A ty martwisz się o tatę?

- Trochę tak. Ciut ciut, inaczej czułby się zbyt bezkarny.

Peter ziewnął szeroko, a później przetarł ręką oczy. Wyglądało na to, że tego dnia ma już biedactwo dosyć.

- Idź się po...

Denerwująca muzyka będąca dzwonkiem telefonu chłopca rozbrzmiała w całym mieszkaniu, natychmiast rozbudzając dziecięce zmysły.

- Tata dzwoni!

- Biegnij odebrać - westchnęła, uśmiechając się łagodnie. Potarła palcami skronie, gdy już siostrzeniec zniknął jej z pola widzenia.

Tony Stark był czasami człowiekiem nawet bardziej ją martwiącym niż Peter.
Petera miała pod ręką i mały geniusz nie mógł nieoczekiwanie zmierzyć się z armią kosmitów, a tymczasem jego ojciec...

***

Mutacja...

Tony siedział na ziemi obok łóżka syna, próbując uporządkować w głowie nowe informacje.

- Jarvis - odezwał się z wahaniem, gdy zetknąwszy za siebie nabrał pewności, że Peter śpi. - Jarvis, pokaż mi jeszcze raz jak dokładnie zmieniło się DNA małego...

- Oczywiście, panie Stark.

***

- Tato! Zobacz! Ciociu May, udało się! Działa!

Najpierw z zegarka Petera wystrzeliła biała nić, która przywarła do sufitu, a później chłopak skoczył w powietrze i... Serce Tonyego Starka stanęło na kilka sekund, gdy na tym wsparciu przypominającym pajęczynę niewielkie ciało zawisło, a później szczęśliwie zaczęło się bujać w przód i w tył mniej więcej nad salonową ławą.

- Peter, możesz zrobić sobie krzywdę! - zaprotestowała May gwałtownie. - Cieszę się twoim szczęściem, ale zejdź stamtąd!

- Ale kiedy... Ciociu, zobacz, jestem superbohaterem!

-Peter - Tony westchnął, usiłując zebrać się w sobie i zabrzmieć tak, jak powinien ojciec. - Stań proszę na ziemi - Boże, jego dzieciak był genialny. Po prostu genialny. - Chodź - wyciągnął do niego rękę. - Pójdziemy porozmawiać na temat twojego wynalazku we dwóch, jak mężczyzna z mężczyzną. Okay?

Chłopiec, dosyć markotnie, pokiwał głową.

- Dobrze.

Chyba przeczuwał, że skakanie po ścianach i suficie przypłaci mimo wszystko szlabanem, a nie pochwałą.

***

- Okay.

- Tony? - Steve przechylił głowę, patrząc na niego z powątpiewaniem. - Żyjesz?

- Okay - powtórzył.

- Tato, naprawdę mogę ćwiczyć w sali gimnastycznej wierzowca?

- Okay.

- Tato!!!

- Tony, ocknij się! - Kapitan Ameryka wziął lekki zamach i zdzielił go w plecy. - Odpłynąłeś - zauważył poważnie, gdy Stark rozkaszlał się, a później spojrzał na niego z wyrzutem.

- Tak?

- Mogę ćwiczyć z wyrzutniami w sali gimnastycznej wierzowca? - powtórzył jeszcze raz, wyjątkowo cierpliwie, nastolatek.

- Idź - westchnął Stark, pocierając palcami skronie. - Boże..  kiedy to takie duże wyrosło? - dodał sam do siebie, patrząc na oddalającą się energicznie postać. - Jarvis, pilnuj go - dodał mimowolnie.

Wreszcie.

Wreszcie Peter był w domu. Tak długo Tony na to czekał, tak długo kombinował, planował, a jednak...

- Usiądź, Tony - May spojrzała na niego z pewnym rozbawieniem. - Zrobiłam ci mocną kawę. I upiekłam placek.

Kiwnął powoli głową, zawracając w stronę kanapy, gdzie siedzieli już Bruce i Clint.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro