Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Striptizer (HP)


12.10.2017r.

Albus Dumbledore miał pewien plan na pokonanie Toma Marvolo Riddle'a. Plan, który potrzebował koniecznie tylko jednego „elementu", jednego szczegółu, detalu... wszystko inne można było zaimprowizować w każdej dowolnej chwili i w każdym dowolnym miejscu w przeciągu mniej niż jednej doby. Szczegółem był Potter, Wybraniec, Złoty Rycerzyk... który nie raczył zachowywać się tak jak powinien ktoś mający za zadanie poświęcić się dla większego dobra! Dobrze, wychowywał się w świecie mugoli, naturalnie dla własnego i wyższego dobra, sprowadzili go prosto z całkiem przyzwoitego pokoju, ubranego tylko w opinające tyłek szorty i krótką koszulkę z chimerą na plecach, dając pierwszą różdżkę jaką wygrzebali z szuflady pełnej różdżek ich poległych towarzyszy broni, nie przejmując się tym, czy ona raczy zadziałaś, ale powinien się zachowywać jak przystało na bohatera! Dowiedział się, że jest czarodziejem, że może żyć lepiej, że jeśli uda się wygrać tę wojnę to będzie mógł sobie żyć jak zechce (chociaż oczywiście przeżyć nie miał, ale nie musiał o tym wiedzieć)... nie powinien stać sobie między obiema armiami w taki sposób – jakby zamierzał zgłosić pretensje do swojej sytuacji albo coś takiego! Albus właśnie rozważał rzucenie na chłopaka jakiegoś zaklęcia kiedy Voldemort zaczął mówić:
-Harry Potter, doskonale się ukrywałeś przez ostatnie lata... dostatecznie doskonale, żeby znaleźć się przede mną dopiero teraz – muszę przyznać twój strój jest dosyć niecodzienny – gdy ma się odbyć bitwa ost...
-Pogrzało cię? Wszystkich was pogrzało?! – brunet oparł dłonie na biodrach i okręcił się dookoła, posyłając każdemu na kogo natrafił przeszywające, pełne oburzenia spojrzenie. – Coś was boli? Siedemnaście lat żyje całkiem sam, zdany całkiem na siebie! Bywało, że zdychałem z głodu, kilka razy musiałem komuś poderżnąć gardło i raz albo dwa się naćpałem... nikt z was nigdy tego nie sprawdził, nikt z was nigdy się mną w żaden sposób nie interesował... A teraz mam, jak to powiedział ten dupek, który mnie tu ściągnął? Ah, tak. Teraz mam się niby poświęcić? Za was?! Po pierwsze - nigdy nikt z was nie zrobił dla mnie niczego; po drugie – nie wiem nawet, czy to nie jest kolejna faza po jakiś prochach; po trzecie – rózgi do bicia nigdy w rękach nie trzymałem, a co dopiero tego śmiesznego patyka do czarowania, który mi wcisnęliście! Co mam z nim zrobić; w oko sobie wsadzić?! – w jego głosie, wyjątkowo przenikliwym, aby kilka osób poruszyło się nerwowo i spróbowało lekko wycofać, zabrzmiała niczym nie maskowana drwina. Zielone oczy lśniły groźnie. – Zakańczając mój wywód; nie jestem wojownikiem tylko striptizerem, kretyni! – huknął na raz tak donośnie, że znalazło się paru czarodziei, którzy aż podskoczyli zaskoczeni.
Członkowie Jasnej-Strony-Mocy zaczęli się po sobie rozglądać zdumieni. Ich wybraniec wychowywał się sam? Był równie użyteczny co mugol? W ogóle nie znał magii? Jak to został jakąś odmianą prostytutki?! Wszyscy właśnie mieli się pookręcać do Dumbledora, może nawet zażądać wyjaśnień, ale wtedy Tom Riddle wysunął się spomiędzy swoich popleczników, gdzie stał dotychczas w pierwszej linii, co dobrze wpływało na śmierciożerców bo czuli się ważniejsi niż byli. Ruszył powolnym krokiem w stronę bruneta, uważnie go obserwując. Całego. Od czubeczka głowy przez arystokratyczną twarz otuloną miękkimi ciemnobrązowymi lokami, a później umięśniony tors okryty krótką bluzeczką, nieprzyzwoicie krótkie spodenki przypominające bieliznę i długie, opalone nogi. Potter był boso.
-To jakiś żart? – zapytał poważnie, zaintrygowany ostrym spojrzeniem zielonych oczu, które skupiło się na nim bez lęku.
- Mogę bronić kotków, szczeniaczków, węży, co się zabłąkają niechcący tam, gdzie mieszkam, ale cały ten tłum za mną? Litości, zobaczyłem ich dzisiaj pierwszy raz w życiu! Po co miałbym na ich rzecz tracić życie? Rób sobie co chcesz, bo to chyba ty jesteś ten mhroooczny, nie? Ale najpierw pożycz mi jednego chłopca żeby odstawił mnie do domu. Mam wieczór panieński do zorganizowania, kurna! Może wy sobie możecie wszystko wyczarować jak wam się podoba, ale niektórzy muszą się napracować żeby móc przeżyć, mieszkanie opłacić, mieć co na siebie założyć i za co kupić jedzenie dla węży! – tupnął bosą, smukłą nogą w miękką trawę hogwarckich błoni.
Riddle patrzył. Patrzył na to młode, buńczuczne oblicze kogoś, kto właśnie szczerze ochrzanił calutki magiczny świat. I chciało mu się śmiać.
-Ty – odwrócił się i wskazał końcem różdżki jednego ze swoich ludzi. O ile pamięć go nie myliła, Oriona Rabastana Lestrange, szesnastoletniego syna Bellatrix. – Weźmiesz teraz stąd Pana Pottera – rozkazał. – I pozostaniesz z nim aż do zakończenia bitwy, aby upewnić się, że nie spróbuje wrócić.
-Po co miałbym wracać do tego syfu? – zapytał z uniesioną brwią brunet, a później owinął ręce zręcznie wokół ramienia młodego mężczyzny w masce, kompletnie nie przejęty tym, że to mogła być pułapka i obcy mógłby go z łatwością zabić.
Zniknęli z cichym trzaskiem. I dopiero wtedy ludzie zgromadzeni wokół Albusa Dumbledore'a pojęli, że są w naprawdę złej sytuacji. Zdani sami na siebie. Bez swojego wybrańca.
***
Dwa i pół roku później, mugolski Londyn.
Przystojny ciemnowłosy mężczyzna podszedł do drzwi eleganckiego budynku przypominającego luksusowy hotel stylizowany na klasycyzm. Ta nie posiadająca magii część Londynu w niektórych miejscach była naprawdę interesująca. Zapukał do drzwi – w ciągu niecałych pięciu minut rozległo się szurnięcie. Otworzyła mu, niemłoda już, kobieta w ładnej – naprawdę gustownej – zielonej sukience, z brązowymi oczami w kształcie migdałów i starannie ufryzowanymi włosami.
- Pan do kogo? – zapytała uprzejmie, przypatrując mu się z ciekawością, którą doskonale znał. Ciekawością ewentualnego zysku, swoistą chciwością, pewnym łaknieniem zarobku.
-Do Harrisona – wyjaśnił lekkim, bardzo swobodnym tonem. – Harrisona Pottera.
-Jest drogi. I sam decyduje jakich przyjmuje klientów i na ile im pozwala – zaczęła.
-Mnie przyjmie – zapewnił, macając zbywająco ręką. Pewność siebie biła od jego przystojnej twarzy i całej, lekko niedbałej, postawy. Jego oczy lśniły jak krew. – Którędy mam iść?
Minął ozdobny hall, a potem wspiął się po schodach na piętro i nim upłynęło pięć minut, zapukał do mocnych drzwi wyposażonych w złocisty numer dwanaście.
Chwila ciszy jakby nikogo nie było po drugiej stronie, a później rozległy się ciche kroki i drzwi stanęły otworem. O futrynę oparł się młody mężczyzna o lśniących oczach w zielonym kolorze. Przez dłuższą chwilę wyglądał na zaskoczonego, a później uśmiechnął się drapieżnie, oblizując powoli wargi. – Tom Marvolo Riddle, Król Anglii zaszczycił mnie w moim skromnym pokoju absolutnie we własnej osobie – przemówił przyjemnie wibrującym głosem. – Czyżbyś nie miał wokół siebie pięknych kobiet?
- Być może – prowokacyjne pytanie i rozchełstana czarna koszula w białe kwiaty sprawiły, że poczuł płonący w sobie ogień, ten sam, który ogarnął go podczas bitwy, kiedy ta niepozorna, przystojna istota wyzwała cały magiczny świat. – Powinieneś słuchać swojego Króla, Harrisonie - dodał.
-Pod warunkiem, że użyje gumek i zapłaci z góry – brunet uśmiechnął się w sposób, który nadał mu iście diabelskiego wyglądu. – Ten Potter ma swoje standardy – dodał z wyższością. Lekkim ruchem pchnął drzwi i skinął dłonią, zapraszając go do pokoju.
-Nieźle się tu urządziłeś jak na pozostawionego samemu sobie człowieka – zauważył, lustrując zainteresowanym spojrzeniem nowoczesne, przestronne wnętrze.
-To jak doszedłem do tego momentu nazywa się pragnieniem przetrwania i determinacją. Co z naszą „umową"? Płaci pan z góry i używa gumek czy idzie do diabła, Wasza Wysokość? – zapytał, nachylając się do toaletki, aby poprawić ciemne włosy, opadające miękko na ramiona. Były przynajmniej dziesięć centymetrów dłuższe niż przy ich poprzednim, pierwszym, spotkaniu.
-Ile musiałbym zapłacić – zaczął, stając tuż za plecami gospodarza – abyś stał się mój na wieczność?
-Całkiem mugolskiego? – zapytał z wyraźnym zaciekawieniem młodszy. – Bez zastrzeżeń?
-Całkiem mugolskiego – przyznał, nachylając się niżej, nie mogąc się oprzeć, przesunął wargami po płatku drobnego ucha. Nie doszło do niczego więcej ponieważ w jego stronę, ze złowieszczym sykiem, pomknął młody wąż o lśniących groźnie ślepiach, rozwierając paszczę tak, że doskonale było widać jego kły jadowe. – Mam piękny dwór – powiedział, osłaniając się lśniącą błękitem tarczą na krótką chwilę. – Jest tam przynajmniej trzydzieści komnat takich jak ten pokój, a do tego rozległy ogród – spojrzał z jaką czułością brunet podnosi swojego węża z ziemi, głaszcząc uspokajająco po łbie. W różnych zakamarkach pokoju mógł z łatwością dostrzec jeszcze przynajmniej kilkanaście par lśniących, gadzich ślepi. – Wszystko to mogłoby należeć tylko do ciebie.
-I co dalej, Królu? Ty będziesz mój jak ja twój czy może to tylko jednostronny układ? – spytał celnie, odchylając nieznacznie głowę do tyłu.
Usta Riddle'a rozciągnęły się mimo woli w szerokim uśmiechu.
-Twoja inteligencja wystarczy za całą magię, której mógłbyś się nauczyć kiedykolwiek – oznajmił zadowolony. – Oczywiście układ byłby obustronny. Król musi przecież stanowić przykład dla swoich ludzi, prawda? Związek z rozsądną, nie bojącą się sprzeciwić mojej woli osobą... - wymruczał. – To brzmi jak doskonały wybór na przyszłość, prawda?
-W dziwny sposób przeprowadzasz oświadczyny, Tomie Marvolo Riddle.
-A w jaki sposób ty udzielisz mi odpowiedzi, Harrisonie Potter?
Młody mężczyzna stanął tuż przed nim i wyciągnął rękę przed siebie. Toma przeszedł przyjemny dreszcz gdy poczuł na policzku delikatną, wypielęgnowaną dłoń. Brunet stanął na palcach i przysunął się tak, że ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Czarnoksiężnik oblizał spierzchnięte wargi mając dziwną nadzieję na pocałunek, ale to nie nadeszło, zamiast tego zielone oczy wpatrzyły się głęboko w jego oczy i... - Mąż powinien mówić mi Harry – wyszeptał tym lekko zachrypniętym, wibrującym głosem. – Harrison używam tylko oficjalnie.
***
Pół miesiąca później, rodowa posiadłość Riddle'a.
Młody mężczyzna ubrany w długi jedwabny szlafrok w przyjemnym dla oka - szmaragdowym – kolorze, przemierzał długie, wypełnione zdobieniami, zabytkami i gadającymi obrazami korytarze. Poruszał się z lekkością i gracją, kompletnie nie zainteresowany tym, jak bardzo obrazy lubią na jego temat plotkować. Jego bose stopy bezszelestnie muskały miękkie dywany, czasami przesuwając się także po posadzkach z kamienia, tych pokrytych kamieniami oraz panelach. Wszyscy, którzy mieli okazję dłużej niż pół minuty go widzieć zdążyli dojść już do wniosku, że on po prostu lubi chodzić boso. Riddle zapytał kiedyś o to, ale uzyskał tylko dosyć wymijającą odpowiedź, będącą w zasadzie retorycznym pytaniem o to, jak najłatwiej poruszać się bezszelestnie kiedy jesteś ładnym, małym chłopcem, pozostawionym samemu sobie i potrzebujesz zdobyć coś do jedzenia albo coś, co można spieniężyć. To jasne, że bezimiennemu złodziejaszkowi najłatwiej było zakradać się, wkradać i uciekać boso. Czarnoksiężnik pamiętając swoją przeszłość i to, że właśnie z tamtego okresu pochodził jego nawyk zbierania trofeów od ofiar, którymi zajmował się osobiście, nigdy więcej nie poruszył tematu przywiązania partnera do nie noszenia butów wtedy, kiedy nie było to konieczne. I zabezpieczył mały pokój ukryty za regałami z książkami w gabinecie kilkoma czarami. Harry nie musiał pewnego dnia przez przypadek natrafić na zakrwawione pergaminy, wstążki czy różne rodzaje biżuterii, poczynając od kolczyków i przejeżdżając tak aż po kolie i diademy, ani cały zaczarowany kufer wypełniony starannie opisanymi różdżkami obcych czarodziejów. Także brudnymi od krwi.
Młodzieniec prześlizgnął się skrótem, który właściwie polegał tylko na zjechaniu po poręczy na parter, aby dostać się do ogrodu przez boczne wyjście z sali balowej zamiast główne wejście do dworu, które zagwarantowałoby mu obowiązek okrążenia całej wielkiej budowli dookoła. Zerknął na mijanego mężczyznę w ciemnym płaszczu, który na jego widok nerwowo odwrócił wzrok, czerwieniąc się i przyspieszył kroku. Kolejny interesant albo posłaniec. Tom był Królem Anglii (zdobył ten tytuł poprzez systematyczne usuwanie sobie przeszkód z drogi – jedyną i najważniejszą był oczywiście Albus Dumbledore, który poległ w bitwie o Anglię, niedaleko murów Hogwartu. Wtedy życie straciła też większość jego popleczników i duża część aurorów) co oznaczało, że miał naprawdę dużo obowiązków. Ciągle pojawiały się dokumenty do przejrzenia i podpisania, pilne sprawy do rozsądzenia, do zbadania, do obmyślenia... na głowie – jeszcze nieświadomego tego faktu – Riddle'a można było, gdy się odpowiednio przyjrzeć, wypatrzeć kilka siwych pasm. Jako tako mężczyzna się nie starzał, ale stres robił swoje. Harrison, który uwielbiał przeczesywać i głaskać ciemne pasma zauważał to właściwie najlepiej i być może jako jedyny.
Wydostał się na świeże powietrze, ostrożnie przeszedł nad kłębiącymi się na tarasie wężami, z których dwoma największymi były Nagini oraz Deather i lekko prześlizgnął się po trzech schodkach na małą dróżkę, która zaprowadziła go aż do dużej altany oplecionej z każdej strony obficie kolorowymi kwiatami. Róże pięły się aż po spiczasty wierzchołek drewnianego daszku!
Tom siedział na bujającej się lekko ogrodowej huśtawce i przeglądał gruby plik spiętych ze sobą kartek. Miał przymrużone powieki i zaciśnięte w wąską linię wargi, na czole pojawiła mu się lekka zmarszczka.
-Znam ten stan – oznajmił lekko, siadając na huśtawce i układając się wygodnie tak, aby bardzo miękka poduch odpowiednio wsparła jego lekko obolałe, po wieczornych próbach nowego układu na rurze w sypialni, plecy. – Coś ci się nie zgadza. Co jest?
-Ktoś knuje.
-Znasz bajkę o królu, doradcach i mące?
Tom burknął coś, a potem odłożył papiery i spojrzał z rezygnacją oraz wyczekiwaniem na swojego męża. Doskonale wiedział, że za chwilę usłyszy coś, co być może mu pomoże. Właściciel najbardziej zielonych oczu świata nie chciał uczyć się magii, nie chciał zanadto mieszać się w magię, nie chciał być postrzegany jako ktoś poza opiekunem domowego ogniska, osobą ze ślicznym uśmiechem i trochę zadziornym charakterem oraz młodym spełnionym małżonkiem, ale najwyraźniej nieświadomie posługiwał się jakimś szóstym zmysłem.
Te wszystkie bajki, o które pytał i w razie braku odzewu później opowiadał, o zgrozo(!), naprawdę potrafiły pomóc w rozwiązywaniu niektórych problemów.
-Król chciał sprawdzić, gdzie znika złoto z jego skarbca, wtedy ktoś kazał mu wziąć garść mąki i podać najbardziej zaufanemu doradcy, on miał przekazać kolejnemu, tamten następnemu i tak aż do momentu, gdy mąka wróci do władcy. Jak się domyślasz, wróciło jej niewiele, ale dzięki temu zorientowano się jak to się dzieje, że fundusz całego kraju jest podupadły. Absurdalne byłoby dać zgrai czarodziei mąkę, ale może spróbujesz rozpuścić wśród nich jakąś pogłoskę czy coś takiego? Coś, co pozwolisz przekazać tylko najbardziej zaufanym. Gdybyś mógł zaczarować słowa albo w jakiś sposób zakląć tych, do których je kierujesz, aby w razie wydania „sekretu", tej naszej plotki, komuś z zewnątrz, zaczynało dziać się z nimi coś szczególnego, albo coś charakterystycznego się pojawiało?
Tom, mimo chaotyczności słów bruneta, naprawdę rozważył je całkowicie, zastanawiając się jakim cudem na to nie wpadł godzinę albo i trzy temu.
Automatycznie chwycił mniejsze ciało i przyciągnął zaborczo do siebie, gdy tylko zielonooki znalazł się wystarczająco blisko. Rozważając czy mógłby sprawić, że na szatach zdrajcy pojawi się coś, na co tylko on mógłby zwrócić uwagę, przesunął palcami po udzie męża, przysuwając usta do jego ucha.
Popołudnie powinno być przyjemniejsze niż ten dosyć gorzki ranek ze śmierciożercami tak zaaferowanymi niesionymi wieściami, że jeden z nich wpadł na jedną z waz stojących w korytarzu i roztrzaskał ją. Wrzask banshee ze środka przepadł na zawsze. Razem z delikwentem, który go uwolnił. Część pozostałych zarzekała się, że nic nie widziała, a inni, że coś złego się stało i wszyscy na chwilę oszaleli. Takie typowe.
-Jak spędziłeś swoje południe, Harry?
-Strojąc się oczywiście...
-Strojąc?
-Pomyślałem, że ostatecznie twoja ulubiona z moich kreacji to nagość, czyż nie?
Mężczyzna sapnął i zanurzył dłonie pod połami szlafroka. Jeśli tak wyglądała perspektywa wolnego popołudnia, to podejrzewał, że powinien nareszcie zrobić sobie tak z tydzień bez obowiązków...
...co wtedy kochanek wymyśli, aby sprawić im obojgu przyjemność?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro