Przeszłość (JRRT)
14.02.2018r.
Gdy tylko Elrond wziął go na ręce po raz pierwszy... Od razu zauważył te drobne szczegóły, których nikt poza nim nie mógł zauważyć. A pierwsze były duże, brązowe oczy - oczy Arathorna, Isildura, Elrosa...
Potem ten prosty nosek, te nieznacznie, niemal w ogóle, ale jednak spiczaste uszy. Niby tak nikle, że tylko prawdziwa obsesyjna tęsknota mogła komukolwiek je ukazać... Ale przecież on nie był pierwszym lepszym mężczyzną. Był Elrondem, którego wychowali Maedhros z Maglorem, wielcy przodkowie. Był Elrondem, który łkał nad setkami mogił, poczynając od brata, a potem raz po raz, patrząc w gwiazdy z bólem, gdy pokolenie po pokoleniu, krew po krwi, jego obraz stawał się coraz odleglejszy w zmęczonej pamięci.
A jednak...
Ramiona Elronda zaborczo otoczyły dziecięce ciało, przytulając do szerokiej piersi. Dłoń przeczesała zachłannie krótkie, miękkie jak jedwab, ciemne włosy.
Czekał setki lat i nareszcie, przez jedno wejrzenie w dziecięca twarz, wszystkie jego najcenniejsze wspomnienia powróciły.
I widział te oczy, ten nosek, te uszy. Widział ten blask, którego od dawna już nie było mu dane oglądać.
- Esstel - wyszeptał głosem drżącym, miękkim. Wychował już wielu przywódców Dunedainów, chroniąc ich w Rivendell, aby rod przetrwał, ale chociaż wszyscy byli do siebie podobni, żaden nie miał w sobie tego czegoś... Tego, co sprawiało, że to maleństwo, które trzymał przy sobie, wydawało się być prawdziwym skarbem, najjaśniejszą gwiazdą spośród ich całego korowodu.
- Ojcze? - Elladan i Elrohir spojrzeli na niego, przechylając głowy i identycznie marszcząc brwi. Wciąż jeszcze byli młodzi, ale już dawno minął ten czas, gdy stojąc przy stoliku do herbaty byli od niego niżsi. - Wszystko w porządku?
- Oczywiście - powiedział poważnie wciąż głaszcząc palcami ciemne włosy Esstela. - Czemu miałoby nie być?
Żaden z bliźniaków nie odpowiedział na to. Wzruszyli nieznacznie ramionami, szczerząc się do siebie szeroko - na ich sposób porozumiewawczo, a potem pobiegli się bawić, dzierżąc zwycięsko, zabrany ze stolika do herbaty, talerz pełen ciastek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro