Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Little Nightmare (RotG)

03.11.2017r.

Pitch był Czarnym Panem, Boogymenem, Strachem, Panem Koszmarów, Koszmarem, Mrokiem... Nie było drugiego takiego, który potrafiłby zamieniać słodkie dziecięce fantazje w upiorne złe sny. Miał wieki doświadczenia, wiedział jak się dopasować do każdego kolejnego czasu, jak sprawiać problemy, jak niszczyć plany księżyca, jak uczyć dzieci, że należy się bać... Ale nawet on nie wiedział wszystkiego. A przynajmniej nie mógł przewidzieć tego, co może się stać. Nawet jeśli od tego zdarzenia dzieliły go tylko minuty czy sekundy. Pewnej nocy wyłonił się spod dziecięcego łóżeczka i zbliżył do śpiącej dziewczynki, chwycił pewnie w ręce jej słodkie niewinne marzenie o jakiś pegazach czy jednorożcach i patrzył z lubością jak czernieje, jak zamienia się w koszmar. W takiej właśnie chwili złocisty, poczerniały pył powinien stać się koniem, mrocznym upiorem, oddanym sługą... A tymczasem zamienił się w dziecko. Patrzył ze zdumieniem na prześliczną białą cerę, na wielkie oczka w złocistym kolorze, wpatrzone w niego z czarującą ufnością każdego z jego sług, których rżenie rozległo się  w najróżniejszych miejscach świata, zapowiadając śnienie koszmarów tym, którzy byli w pobliżu. Dziecko wyciągnęło do niego małe rączki... Pan Koszmarów patrzył z uwagą przez długą chwilę, a potem chwycił małą w ramiona - wszak była wciąż Koszmarem. Zaśmiała się ze słodyczą, która go zdumiała. Na niebie lśniły gwiazdy, księżyc miał wzejść lada moment... Pitch wślizgnął się ze swym małym tworem pod dziecięce łóżko, stamtąd przedostając się poprzez cienie do swego legowiska.

***

Pitch nie sądził, że zajmowanie się dzieckiem będzie łatwe, ale nie uważał też, że będzie aż tak trudne jak okazało się w ciągu niecałych trzech dni. Mała, którą cały czas trzymał blisko siebie, potrafiła wydawać z siebie niesamowicie piskliwe dźwięki, które z trudem zdołał przyporządkować do płaczu, a gdy zaczynał się złościć wbijała w niego lśniące złociście oczka z taką słodyczą i takim zaufaniem, że zaczynał się czuć jak skończony dupek. Ostatecznie porzucił myśl o kołysce i umościł dziecku coś w rodzaju gniazdka ze swojego czarnego pyłu, na swoim łóżku, tuż obok swojej zmęczonej osoby... I zasnęło. Na całe cztery godziny, które spożytkował na sen. Jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy, że udało mu się zasnąć i spać.

Był Panem Koszmarów i posiadanie ślicznego dziecka pod ręką wcale go z tego nie zwalniało. Chociaż przed pierwszą wyprawą poza legowisko, aby wraz ze swoją małą córeczką straszyć dzieci, miał pewne obawy - minęły gdy tylko zauważył, że po odwiedzeniu pierwszych dwóch osób mała zasypia. Bez ryków, bez krzyku, bez mamrotania... Po prostu zapada w cudowny (i przed wszystkim - długi) sen. Nosił ją w chuście wykonanej z wierzchniego płaszcza, dzięki temu widziała to co on i była dosyć spokojna, za bardzo zainteresowana otoczeniem żeby grymasić.

Pitch nie sądził, aby długo mógł zajmować ją samym tym, że opuszczają legowisko, ale na razie cieszył się z tego, że malutka się czymś zajmuje. I wypatrywał rzeczy, których przy opiece nad dziećmi, używali ludzie. Raz czy dwa wziął nawet zabawkę (albo i dwie) z tego czy innego dziecinnego pokoju. Nie sądził, aby ktokolwiek się zorientował, a nawet jeśli - był Czarnym Panem, jego zadaniem było straszyć i dokuczać ludziom.

***

Płacz.

Półprzytomny Pitch Black przetoczył się na bok i na oślep odnalazł w kołderkowym gniazdku małą rączkę córeczki.

- Już już, moje małe Koszmarzątko - wymamrotał zaspany, ostrożnie podnosząc się na tyle, aby wypatrzeć  zapłakaną buzię. - Dlaczego wydajesz z siebie te diabelski odgłosy? Pieluszka brudna? A może jesteś głodna? - ziewnął szeroko, wyciągając  drugą rękę w stronę szafki nocnej, gdzie powinna stać butelka... zanim spanikował nie mogąc jej znaleźć, jeden z upiorów podetknął mu ją, a potem parsknął cicho, dając do zrozumienia, że czuwa całą noc w pokoju i prawdopodobnie już przynajmniej raz sam zdołał ululać małą Czarną Księżniczkę swoją obecnością albo rżeniem.

O tak. Czy było coś bardziej kojącego niż nawoływanie strachu?

***

P
u
k

.

Pitch przewrócił stronę w gazecie, w której najbardziej interesowały go amatorskie utwory literackie jakiś ludzkich małolatów ze zbyt wybujałą wyobraźnią - tematyką konkursu dla twórców, którego wyniki czytał, były strach i koszmary. W ostatnim roku w różnych miejscach jakoś często pojawiały się fascynujące artykuły o strachu, wypisy fobii, nazwy nowych fobii, amatorskie historie grozy... Gdzie nie gdzie znajdywały się czasem ciekawe pomysły na koszmary, które mógł podsuwać dorosłym; ich wyobraźnia nie była tak wspaniale obfita jak ta dziecięca.

P
u
k.

Mruknął z aprobatą, gdy natrafił na jeden ze swoich przydomków.

P
u
k.

Małolat najwyraźniej interesował się starymi, bardzo starymi, opowieściami o Boogymenie.

P
u
k.

P
u
k.

P
u
k!

Westchnął, składając gazetę i odkładając na stolik. Podniósł się z fotela, aby przejść do królestwa swojej małej księżniczki.

Przy stoliczku malowanym w niebieskie kwiatki, dziewczynka siedziała już w pełni swej małej urokliwości, na małym fotelu wzorowanym jak najbardziej na dużych, autentycznych odpowiednikach. Z lewej strony leżał koszmarny koń, z prawej leżał koszmarny koń. Przy stoliku siedziały jakieś misie i pluszowy smok, a na blacie stały plastikowe kubeczki, zwykły i z dzióbkiem. I jeszcze talerz biszkoptów.

- E'ata! - zakomunikowała dumnie dziewczynka, odgarniając z buzi za długie, ciemne pasmo grzywki.

- Pora na herbatę, Koszmarzątko? - zapytał, uśmiechając się delikatnie. - Naprawdę?

Mały paluszek oskarżycielsko wskazał jego osobę, a druga rączka, ściskająca uchwyt kubka z dzióbkiem, uniosła go i uderzyła delikatnie w blat.

P
u
k.

- E'ata! Pa, e'ata!

- Już już - uśmiechając się pod nosem usiadł na ziemi, zajmując ostatnie wolne miejsce przy stoliku.

***

Westchnął z zadowolenia, decydując się na rozsądne wykorzystanie Halloween. Ostatni raz upewnił się czy dziewczynka znajduje się tuż obok i trzyma mocno jego rękaw w swoich małych dłoniach, a potem zniknęli w cieniu, aby przenieść się na powierzchnię, a potem na obłoku z koszmarnego pyłu wznieśli się ponad nich.

Za trzecim czy czwartym razem uległ córeczce i gdy chwyciła w dłoń garść pyłu, podtrzymał ja, pozwalając aby zasypała głowy przypadkowych osób.

Wyglądała na przeszczęśliwą gdy chwilę później jakieś dziecko zaczęło wyć ze strachu na widok gromady przebranych za potworki nastolatków, a inne znowu uciekać z krzykiem. Halloween było dla takich maluchów tak samo dobrą okazją do cieszenia się, jak i do bania. Były podatniejsze na lęk przed upiorami z bajek, słabymi przebierańcami i... Ciemnością.

- Pa! - malutka wyciągnęła do niego ręce. - Pa, teś ciem!

Cóż.

Było Halloween.

Odgonił trochę koszmarów, wysyłając je w różne kierunki świata, a później ostrożnie wziął ją na ręce i przenieśli się do cienia pod jednym z wielkich drzew. Otrzepał płaszcz, a na jej główkę nałożył piaskową koronę. I weszli między ludzi, tym razem na poważnie.

Z początku nikt ich nie zauważał, nie zwracał uwagi, ale szybko się to zmieniło. Trwało święto strachu (owiniętego w radość jak cukierek w papierek). Ludzie nie zdawali sobie z tego sprawy, ale każdego roku tego dnia podświadomie otwierali się na wiarę we wszystko co dobre i wszystko co złe. Otwierali się na wiarę w niego. I w nią, chociaż była jeszcze maleńka i nie miała nawet imienia. Najpierw zobaczyła ich grupka dzieciaków, wskazując sobie palcami i szepcząc. Halloween. Myśleli, że ma super kostium, że mała też ma super kostium. Nie zwrócili uwagi na to, że gdy przeszedł obok nich lęk przed ciemnością i nieznanym się zwiększył. Potem byli jacyś nastolatkowie, którzy jednak podbiegli, aby zapytać kim są i A co się przebrali, bo wyglądają super.

- Jestem Boogymenem - zapewnił niskim głosem, a mała wyciągnęła władczo rękę, życząc sobie słodkiego podarunku od młodzieży zabierającej jej uwagę tatusia. Nastolatka przebrana za wróżkę musiała to zrozumieć, bo sięgnęła do swojej dyniowej torby i podała jej dużego lizaka w kształcie nietoperza.

- Też mam zazdrosne młodsze rodzeństwo - wyjaśniła koledze, gdy się oddalali. - Jak przyjdziesz do mnie, zagadasz mamę, gdy będzie się z małą bawić i nie dasz czegoś słodkiego na przeprosiny... to zacznie wyć jak syrena strażacka. Albo gorzej.

Pitch mimowolnie wykrzywił wargi w uśmiechu, a jego księżniczka włożyła lizak do torebki, którą uformował dla niej tak jak i koronę.

Zadziwiające jak wiele zastosowań swojego pyłu odkrywał od kiedy był ojcem.

Nie wiedział ilu ludzi zobaczy ich, ale poszedł z małą do kilku domów, pukając do drzwi i powtarzając te dziecinną formułkę o psikusach. W sumie wyszło nie najgorzej. Cztery czy pięć osób miało w sobie dosyć podświadomego strachu z okazji chodzących przebierańców i samej idei święta, która wręcz nakazywała bać się i czuć radość, że bez trudu otrzymali od nich po kilka cukierków, a pozostałe sześć czy siedem nadmiernie szczęśliwych otworzyło drzwi z miskami w rękach i mogło zobaczyć jak łakocie unoszą się samoistnie w powietrzu, a potem znikają. Ich rosnący z sekundy na sekundę strach bardzo go usatysfakcjonował.

Zdecydowanie on i jego księżniczka lubili Halloween.

***

Pewnego dnia Pitcha obudziło coś w pewien sposób wyjątkowego... Małe ciałko spadające wprost na brzuch.
To córeczka pierwszy raz przeszła sama przez cień. Wlazła tam gdy była w innym pokoju i wypadła, dosłownie, w jego sypialni. To była bolesna pobudka, która w pewien sposób rozpoczęła cykl wielogodzinnych poszukiwań dziewczynki w najróżniejszych miejscach - z każdym dniem jej zdolność działała coraz lepiej, a jego poza dumą trapiły zmartwienia i złe przeczucia.

Co jeśli któregoś dnia dziecko zapuści się za daleko? Gdzieś się zgubi, gdzieś czegoś wystraszy, wpadnie w kłopoty?

Dwa tygodnie po pierwszym wejściu swojego słodkiego utrapienia na nowy poziom uzdolnień oznaczający, że niezaprzeczalnie jest ona Czarną Księżniczką, Pitch Black zlecił swoim upiornym koniom stałą czujność i zaczął pracować nad sposobami na namierzenie córki jeśli ta gdzieś zniknie.

Jedynym pomysłem jaki miał było wykorzystanie czarnego pyłu jeszcze bardziej,  aby móc go odnaleźć niezależnie od ilości i podążyć jego śladem.

Biedny Czarny Pan nie miał pojęcia, że kiedy on angażuje się w metody dla lepszego czuwania nad córką, ona sama z ciekawością próbuje go naśladować i kontrolować piasek tak jak on.

Żadne z nich nie było tego świadome, ale w ich życiu już wkrótce miało się stać coś... Nieprawdopodobnego. Zbyt jednak skomplikowanego, żeby zadecydować czy to dobra rzecz, czy zła.

***

- Moje małe Koszmarzątko, tatuś ma dla ciebie prezent - Black nachylił się nad dziewczynką, podając do jej małych dłoni paczuszkę przewiązaną szafirową wstążką, zawiązaną w dużą kokardę.

Zachwycona mała odgarnęła z buzi ciemne włosy i wzięła podarunek, posyłając mu szeroki uśmiech jako podziękowanie.
Cała zarumieniona na jasnej buzi rozwiązała kokardę, a później ochoczo uniosła pokrywkę pudełka.
W środku był łańcuszek zwieńczony przywieszką z małym flakonikiem wypełnionym drobinkami czarnego pyłu.

***

Pewnego pięknego razu gdy Pitch zasnął z wyczerpania w dziecinnym pokoju, oparty o mały malowany w kwiaty stoliczek, po kilku godzinach nieustannych prób uśpienia córki.
Zauważywszy to dziewczynka uznała za wspaniały pomysł wybrać się samemu na powierzchnię. Miała już całe trzy lata i była pewna, że bez problemu uda jej się wyjść i wrócić zanim tata się obudzi. Nie spodziewała się jednak, nawet jej przez myśl nie przeszło, że jej ulubione miejsce może być już przez kogoś zajęte i przechodząc przez cień, aby opuścić legowisko, przewędrowała prosto na brzuch pewnego białowłosego młodzieńca. Jack Frost, owa przypadkowa ofiara, zerwał się z zaskoczonym okrzykiem, chwytając za bolące miejsce dokładnie tak jak Pitch wiele dni temu.

- Co jest grane? - Frost dopiero po chwili oprzytomniał dosyć, aby rozejrzeć się dookoła i dostrzec ją. - Co tu robisz, mała? - zapytał zaskoczony, nachylając się do niej, gdy siedziała na ziemi zaskoczona, mrugając intensywnie.

- Bawić - oznajmiła pewnie, gdy już skupiła błyszczące, złociste spojrzenie na jego twarzy.

- Chcesz się pobawić trochę z Jackiem ? - podekscytowany chwycił ją pod ramiona i uniósł. Pisnęła z radością kiedy oboje wznieśli się trochę nad ziemię. Pierwszy raz leciała z wiatrem, to nie było to samo co mroczny pył tatusia.

- Bawić z Jackiem! - zaklaskała.

- Chciałaś kiedyś zobaczyć z bliska Świętego Mikołaja? - zagadnął, jak zawsze w ogóle nie myśląc o konsekwencjach ani ewentualnych komplikacjach.

- Mogę, mogę?~

- No pewnie! - Przygarnął ją dla bezpieczeństwa mocniej do siebie i wzbił się wysoko w powietrze. - Wietrze, pomóż nam trochę, przyjacielu! 

~~~

Kiedy Pitch się ocknął było już dawno po poranku, prawie dwunasta. Miał okrutnie ciężki tydzień i nie był zaskoczony swoim przedłużonym snem, ale...

- Koszmarzątko? - pierwsze co spostrzegł to brak córki. Natychmiast poderwał się, jęcząc żałośnie z powodu przerażającego odrętwienia, a potem sprowadził do siebie wszystkie swoje koszmary, wysyłając je na poszukiwania.

Może maleńka tylko schowała się gdzieś w legowisku? 

Nie minęło piętnaście minut i wiedział już, że musi zbadać wszystkie miejsca, w których był z córeczką na powierzchni. Kilka z nich lubiła bardziej. Mały mostek nad rzeczką, dach dużego hotelu, z którego można było podziwiać panoramę Burgess, stary domek przy lesie, gdzie dzieciaki biegały żeby udowodnić swoją odwagę... Gdy tam nie odnalazł swojej księżniczki, pognał do lasu, na polanę otoczoną wysokimi, giętkimi drzewami o białej korze. Tam także nie znalazł swojego małego skarbu, ale natrafił na coś innego - drobinki swojego pyłu i rosnące na środku polany, bardzo stare drzewo, które uwielbiało Koszmarzątko... Pokryte całkiem urokliwymi szronowymi kwiatkami i gwiazdkami, skrzącymi się w blasku słońca.

- Jack Frost - wycedził rozzłoszczony, mrużąc wściekle oczy i chwytając za jedną z gałęzi tak mocno, że pękła.

Dopiero co widział na niebie zorzę!

Na pewno Frost już zdążył zabrać mała do swoich przesłodzonych przyjaciół i... Kto wie, co tam teraz mogło się dziać?!

Bez chwili zawahania przeniósł się po prostu na biegun, wyłaniając się z cienia dokładnie w sali sfery snów. Ale tym razem nie był nią ani trochę zainteresowany. Jego pojawienie się najwyraźniej mocno zaskoczyło wszystkich.

- Znowu ty?! - Bunny chwycił mocno jeden z bumerangów.

-  To ja tu zadaję pytania! - zmrużył powieki, machnięciem ręki trafiając w wielkanocnego piaskiem wystarczająco mocno, żeby przeleciał całą salę i wtoczył się do pracowni Northa jak piłka. - Gdzie jest moje małe Koszmarzątko?! Coście z nią zrobili?!

- Koszmarzątko? - Toothiana spojrzała na niego z uniesioną brwią. - O kim ty mówisz? To któryś z twoich upiorów?

Była dosyć spokojna. Sandy też ostrożnie wymalował nad głową znak zapytania i może Pitch by się opamiętał,na chwilę przystanął, mimo paniki i złości przypomniał o wisiorku córeczki albo chociaż wyjaśnił sprawę... Ale wtedy ruszył na niego Bunny z bumerangami, wspierany przez Northa i Yeti. Rozzłoszczony Pitch w jednej chwili zgromadził swój pył w tak dużej ilości i z tak dużą złością, że wystarczyło, aby wszystkich z łatwością porozrzucać na ściany uderzeniem wyglądającym jak nadchodzącą fala. Sandy chwilę się utrzymał, ale ostatecznie wbił się prosto w brzuch Bunny wystarczająco mocno, żeby wielkanocny wydał z siebie zdławiony, bolesny jęk.

- Gdzie. Jest. Moje. Koszmarzątko?! - powtórzył, a potem zostawił ich przybitych pyłem do ścian i ruszył w stronę pracowni, nie zwracając uwagi na elfy, ale rozsyłając mnóstwo pyłu przy każdej chwili, aby  sprawdzić czy jego córeczki nie ma w jakimś ciemnym zakąteczku, o którym nikt by nie pomyślał.

Kończył przeszukiwać pracownię gdy usłyszał z sali ze sferą znajomy głosik. Jednak cały czas jego maleństwo było tam!

~~~

Jack wślizgnął się przez okno, którym zazwyczaj wpadał księżyc i lekko wylądował na zdobionej podłodze.

- I jak? - z szerokim uśmiechem spojrzał na towarzyszkę, stawiając ją ostrożnie. - Podobał się lot?

-Jeszcze! - podekscytowana podskoczyła w miejscu, podczas gdy Frost rozejrzał się, zauważył czarny pył i przyjaciół przyczepionych do ścian, i uniósł zabawnie brew zdziwiony.

- Coś mnie ominęło?

- A jak ci się wydaje, koleś?

- Cóż... Skąd mogę wiedzieć po co organizowaliście ostrą imprezę z Pitchem w środku przygotowań do Wigilii?

- Jack, Pitch czegoś szuka - poinformowała go Toothiana. - Z jakiegoś powodu jest pewien, że to jest tutaj, na biegunie.

Jack potargał włosy w zamyśleniu, a dziewczynka w tym czasie ruszyła beztrosko w stronę ściany, wyciągając małe rączki w stronę czarnego pyłu.

- Maleńka, nie ruszaj tego! Maleńka!- North spojrzał pobladły na dziecko.

- Po co sprowadziłeś tu dziecko, koleś?!

- Jack, odciągnij ją, to przecież pył koszmarów!

- Pa - mała poprawiła ciemnoniebieską sukienkę i zanim Frost ja powstrzymał już wzięła w dłonie całą garść. Zachichotała, zaczynając potrząsać dłońmi, a pył unosił się dookoła, tak po prostu, trochę jak zastygłe w bezruchu krople deszczu.

- Co jest? - Bunny spojrzał na Jacka, ale on też patrzył zdumiony na swoją małą koleżankę, która przygarnęła lewitujące drobinki do siebie i zaczęła robić z nich koślawe płatki śniegu.

Rozległ się odgłos szybkich kroków, które bez wątpienia były Pitchem wracającym do sali ze sferą. Jack zacisnął palce na swojej łasce, Sandy skupił się jeszcze bardziej na próbie zmienienia ciemnego pyłu w jasny i uwolnienia się z pułapki.

Black pojawił się w progu.

- Pa! - piaskowe śnieżynki zsypały się na ziemię kiedy dziewczynka wyminęła Jacka, dopadając ojca. Uwiesiła się mężczyźnie na szyi, zanosząc się radosnym śmiechem. - Pa juś nie śpi!

- A małe Koszmarzątko powinno jeszcze spać - oznajmił karcące, głaszcząc jej ciemne włoski z ulgą. - Co to za pomysł, żeby samemu wychodzić z domu? A jakby ci się coś stało? Byłem pewien, że mogło w każdej chwili! Nadal jestem pewien skoro byłaś gdziekolwiek z Jackiem!

- Hej! - zaprotestował białowłosy, chociaż to wyraźnie był ten moment, gdy powinien być absolutnie cicho.

- Gdybyś chociaż wzięła ze sobą na wycieczkę jednego z upiorów dla bezpieczeństwa!

- Pa, umiem konflolować! - zaprotestowała, machając rączkami, żeby pokazać jak ładnie umie kierować piaskiem. Z dumą ułożyła z niego w powietrzu obrazek drzewa i chmurę, a nawet kilka miniaturowych kropek mających być deszczem albo śniegiem.

Pitch przez chwilę oglądał dzieło zdziwiony, ale później uśmiechnął się łagodnie, zadowolony z odkrycia kolejnej zdolności swojej pociechy i zmartwiony tym, ile będzie z nią problemów już niedługo.

-W takim razie, w ramach kary za samodzielne opuszczenie domu, teraz sprowadzisz tutaj cały pył jaki znalazł się w bazie Northa na rzecz twoich poszukiwań, a potem przeprosisz ich za kłopoty - ruchem głowy wskazał strażników, których osobiście nie zamierzał przeprosić nawet dla zobaczenia przerażonych min.

Koszmarzątko zamrugał o, ale dzielnie wyciągnęło rączki, żeby sprowadzić każdy okruszek koszmarnego pyłu jaki znajdzie się w jej zasięgu. Nie miała szansy zobaczyć ręki Pitcha, tej, która ją głaskała po głowie,  - jak unosi się nieznacznie, a palce bezgłośnie pstrykają. Usłyszała za to szum nadchodzącej fali pyłu, która owinęła się wokół nich jak małe tornado.  Tata jednym ruchem ręki zmienił cały ten chaos w gromadę wielu koszmarnych koni, które opuściły bazę oknem księżyca.

-Przeproś ich teraz - Pitch postawił ją na ziemi.

Mała podeszła do rozcierając tych bolące ręce i głowy strażników, dopiero co odczepionych od ściany i wykonała śliczny ukłon godny małej księżniczki.

- Pszepraśam - wymamrotała i śmignęła z powrotem do rodzica, znikając z nim niemal natychmiast w cieniu.

- On szukał... Córki? - Toothiana spojrzała na przyjaciół zagubiona.

- Słuchajcie - odezwał się powoli Bunny. - Co my wczoraj jedliśmy wieczorem?  Jakąś zupę grzybową może?

***

Pitch Black miał nadzieję na to, że reszta jego życia będzie względnie spokojna. Czemu miałaby nie być?

Cóż...

- Hej, Pitch, wypożyczysz mi tą małą gwiazdeczkę na kilka godzin? Mam w warsztacie kilka nowych zabawek, które ktoś musiałby przetestować!~

- Wuj Nort!~ Pa, mogę, mogę?

Jego córka najwyraźniej zaadoptowała strażników.

- Jeśli zapomnicie zjeść obiadu i spóźni się na kolację to przysięgam, że gwiazdka w tym roku będzie małym piekłem - wycedził, zmuszając się do kurtuazyjne go uśmiechu. A potem patrząc z frustracją na gasnący w jego salonie portal.

Coś świsnęło i nim się dobrze odwrócił miał przed sobą Jacka z Sandym.

- Cześć~ Możemy zabrać małą na spacer? Poćwiczylibyśmy z nią trochę kontrolowanie pyłu, latanie może...

- North was uprzedził - poinformował, czując jak zaczyna mu drgać powieka.

- No nie! - oburzony białowłosy zaraz się ewakuował. A Sandy z nim.

Czarny pan z ciężkim westchnieniem opadł na swój ulubiony fotel. Przyszłość malowała się przed jego oczami zdecydowanie groźnie... Ale może chociaż będzie się mógł czasem wyspać?

Oby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro