Epilog
Impuls.
Jeden impuls wystarczy do popełnienia najgorszego błędu w życiu i do noszenia na swoich barkach tak ogromnego ciężaru. Życie nas przytłacza, niekiedy dając nieźle po dupie. Nie zawsze jest kolorowo. Natłok niekorzystnych informacji powoduje lęk przed nieznanym. Możemy mieć scenariusz życia, ale czy nie zmienia się on pod wpływem chwili? Bo przecież nikt z nas nie wie co go czeka w następnej sekundzie, minucie, godzinie. A każda podjęta decyzja wpływa nie tylko na nas ale i na osoby nas otaczające. Moglibyśmy być bezdusznymi egoistami i za wszelką cenę dbać tylko o siebie, ale czy tak się da? Zapomnieć o kochanych najbliższych i skupić się tylko na własnym ja. Życie zmusza nas do poddania się chwili. Tej jednej chwili, która jest w stanie zmienić wszystko co do tej pory było nam tak dobrze znane. Bezpieczeństwo, spokój, poczucie władzy. Przeznaczenie. Czy naszym przeznaczeniem jest zginąć? A co najgorsze zginąć z rąk, jak nam się wydaje, najukochańszej osoby. To jedno z najtrudniejszych pytań. Życie jest cennym darem, o które należy dbać. A co jeśli zależy ono od kogoś innego?
W tym właśnie momencie tak było. Jej życie zależało od niego. To on mógł sprawić, że przestanie oddychać. I tak się stało. To on zabrał jej ten ostatni oddech. Sprawił, że leżała bezwładnie w powiększającej się kałuży krwi. Taka bezbronna i cicha. Jej twarz stała się blada i spokojna. Mogłoby się wydawać, że jest pogrożona w głębokim śnie. Patrzyłam na nią w szoku. Nie mogłam się ruszyć ponieważ paraliż objął całe moje ciało. Po prostu stałam i patrzyłam. A przecież powinnam była coś zrobić. Cokolwiek. Odgłos strzału odbijał się echem w mojej głowie cały czas. Nic innego nie słyszałam. Moje serce biło w ekspresowym tempie. Ręce zaczęły drżeć. Czułam ja z każdym zaczerpniętym oddechem bolą mnie płuca. A raczej palą żywym ogniem. Nie mogłam uwierzyć, że to się stało. Przecież to nie mogło się wydarzyć.
Zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki oddech. Musiałam w końcu wziąć się w garść i coś zrobić. Nie mogłam tak bezczynnie stać, kiedy na moich oczach rozegrała się taka tragedia. Przed oczyma nie widziałam ciemności. Widziałam tylko ją i jej upadające, wiotkie ciało. Gwałtownie je otworzyłam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było takie samo jak w momencie kiedy do niego weszliśmy. Jednak coś się zmieniło. Sytuacja obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Nikt nie wyjdzie z niej taki sam. To co się wydarzyło odciśnie swoje piętno na nas wszystkich.
Dźwięk upadającej broni wyrwał mnie z rozmyślań. Spojrzałam w jego stronę. Stał jak posąg. Jedynie jego klatka piersiowa unosiła się w szybkim tempie. Miałam pewność, że żyje. Szkoda, że takiej pewności nie miałam co do niej. Jego dłonie drżały podobnie jak moje jeszcze minutę temu. Obserwowałam jego profil. Miał spokojną twarz. Tak jakby była to dla niego normalność. Zabić kogoś. Może nie raz to uczynił. Wpatrywał się w jej ciało z konsternacją, jakby prowadził niemą rozmowę z trupem. Ciarki przeszły po moich plecach na to stwierdzenie. W pewnym momencie jego oczy spotkały się z moimi. Wtedy zobaczyłam w nich strach, przerażenie i zrezygnowanie. Żałował. On wcale nie chciał tego zrobić.
- Chris! – wrzasnął Alexander, wymijając mnie i podbiegając do zakrwawionego ciała. Ja też powinnam była coś zrobić jednak szok mi na to nie pozwalał. Cały czas patrzyłam na niego.
- Nie chciałem. – wyszeptał. Miałam wrażenie, że to było skierowane tylko do mnie. – Naprawdę nie chciałem. – zerwał nasz kontakt i jego wzrok spoczął na plecach brata.
Alexander kucał nad nią i reanimował co jakiś czas sprawdzając puls. Jakby miał się nagle pojawić. Przeklinał pod nosem. Było już za późno na uratowanie jej. Chris powolnym krokiem ruszył w ich stronę. Wydawało się jakby odzyskał chociaż cząstkę siebie. Widać było jak trudno mu jest z tym, że najprawdopodobniej zabił człowieka. Mógł mówić, że się zmieni i będzie bezlitosny. Jednak ja nie wierzyłam mu. Był zupełnie inni niż pozostała reszta braci. Był po prostu dobry. Za każdym razem powtarzałam, że on nie pasuje do nich. I chyba wtedy zdałam sobie sprawę co się tak naprawdę stało.
Chris zabił matkę.
To Isabella White leżała w swoi białym, eleganckim garniturze, cała zakrwawiona na zimnej szarej podłodze. Nie ruszała się. Nie mówiła nic. I mimo prób Alex nie uratował jej. Ten kontrast bieli z czerwienią był idealnie dopasowany. Tak jakby te kolory były dla siebie stworzone. Ich piękno perfekcyjne odzwierciedlało dramat, który się wydarzył. Śmierć doskonała.
- Musimy coś zrobić z jej ciałem. – powiedział Alexander. Działał szybko wiedząc co się może stać. – Zaraz pewnie przyjdzie Max i John. A jak dowiedzą się, że to nasza sprawka to skończymy jak ona. – wskazał palcem, na kobietę, która nie tylko mi zniszczyła życie. Im również.
- Masz rację. – pokiwał głową Chris odzyskując rozsądek. – Tylko wiesz, że tak czy inaczej oni dowiedzą się o jej śmierci, to będzie kwestia czasu.
Bracia patrzyli na siebie i zastanawiali się co robić z ich „matką". A ja w tym czasie podeszłam do Laury, o której całkiem zapomniałam. Tamtej nocy przeszła naprawdę dużo. Jak na tak młoda osobę. Otoczyłam ją moimi ramionami i pozwoliłam jej płakać. Trzęsła się i szlochała w moją klatkę piersiową. Naprawdę żałuję, że musiałam to wszystko przeżyć. Chciałam dla niej spokojnego życia. A okazało się, że znalazła się w samym środku wydarzeń. Głaskałam ją po włosach i próbowałam uspokoić. Zapewniałam, że wszystko będzie dobrze i jakoś się ułoży. I może byłabym bardziej przekonująca gdybym sama w to wierzyła, jednak i ja miałam co do tego nikłe nadzieję.
Alexander i Chris dalej dyskutowali o tym jak pobyć się ciała. Chciałam podejść do tej suki i ostatni raz spojrzeć na jej martwą twarz. Wyswobodziłam się z objęć Laury zapewniając ją, że zrobię jeszcze jedną rzecz i zmywamy się stąd. Już miałam ruszyć w jej stronę ale moją uwagę przykuł pistolet leżący praktycznie pod moimi stopami. Utkwiłam w nim swoje spojrzenie. To ten pistolet trzymał Chris. I to z niego padł strzał. A kula trafiła Isabelle White. Bez zastanowienia schyliłam się i podniosłam go. Był ciężki jak na mały rozmiar. Czerń lśniła odbijając się od zapalonych w magazynie świateł. Czułam się dziwnie. Myśl, że z tego pistoletu zginęłam kobieta, przez którą ja i moim najbliżsi przechodzili piekło, doprowadziła mnie do poczucia ulgi. To był koniec.
- Veronica? – usłyszałam zdziwiony szept Alexandra. Spojrzałam w jego głębokie, czarne i już chciałam cokolwiek powiedzieć ale nie był mi to dane. Do magazynu wpadł Max i John.
- Co tu się kurwa dzieje?! – wrzasnął John.
- Mama? – szepnął lekko zdławionym głosem Max. Ich oczy niemalże od razu powędrowały na ciało ich matki. A twarze wyrażały szok i niedowierzanie. Następnie wzrok skierowali w moją stronę. Patrzyli na mnie, trzymającą broń. Wtedy zrozumiałam co ja tak naprawdę zrobiłam. Przecież to było oczywiste, że to wszystko wyglądało tak jakby ja ją zabiła.
- Ja niee... - próbowałam się bronić. – Ja naprawdę tego nie zrobiłam. – upuściłam broń a tak z hukiem wylądowała na podłodze.
- Alexander zabierz Veronice i Laurę do domu. – powiedział głośno Chris.
- Chyba Cię braciszku pojebało. – odpowiedział mu najstarszy White. – Nigdzie nie idziecie a ona. – wskazał palcem na mnie. – Zapłaci za to co zrobiła.
Przełknęłam ślinę i zbliżyłam się do Laury. Doskonale zdawałam sobie sprawę jak to wyglądało i, że to ja byłam główną podejrzaną. Tylko jak ja miałam im wytłumaczyć, ze to nie ja zabiłam. Że jestem niewinna. To było a wykonalne. I niby co miałam powiedzieć? Że to Chris? Nie uwierzyli by mi.
- To nie tak jak myślicie. – Alexander ruszył w naszym kierunku utrzymując kontakt wzrokowy z Johnem.
- To nie tak jak myślimy? – odezwał się Max a w jego oczach dostrzegłam łzy. – Ona zabiła naszą matkę a ty jej jeszcze bronisz? – załkał. Nawet nie spodziewałam się, że tak zareaguje. Zawsze myślałam, że nie potrafi okazywać uczyć. Ba! Że on ich nie posiada. – Aż tak Ci oczy pizda zaszły Alex? Pomijając już fakt, że to jest nasza siostra. – sarknął.
- No właśnie dajcie nam to wytłumaczyć. – brunet starał się opanować sytuacje, w przeciwieństwie do Chrisa, który nic się nie odzywał.
- Tu kurwa nie ma co wyjaśniać. – John chwycił za broń i wycelował Was. – To jest już Wasz koniec. Twój Alexandrze, tej twojej dziwki i jej siostry. – załadował kule. – Zdradziłeś nas i pożałujesz. – spojrzał na czarnookiego a potem na mnie. – Ty do niego dołączysz a my pomścimy śmierć naszej matki.
Kiedy myślałam, że już nic nas nie uratuje Chris rzucił się na braci. Wyrwał Johnowi broń i zaczął ich okładać pięściami.
- Uciekajcie! – wrzasnął w naszą stronę.
Biegliśmy ile sił w nogach, ignorując strach i zmęczenie. To co działo się w tej chwili, utwierdzało mnie w przekonaniu, że jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Laura płakała, potykając się o własne nogi, a ja analizowałam w głowie przebieg całego, mojego życia. Mimo że nie myślałam trzeźwo, oczami wyobraźni przywołałam wzrok umierającej matki White. Krwawiła i była bezbronna. Pierwszy raz widziałam, żeby ta kobieta była bezbronna. Do głowy napływały mi coraz to wyraźniejsze obrazy, ale ja nie mogłam ich zdefiniować. Wszystko działo się tak szybko.
- Ty idiotko! - Usłyszałam obok siebie głos rozdrażnionego Alexandra. Dopiero kiedy znaleźliśmy się daleko od domu, mogliśmy się odezwać. - Teraz wszyscy będą myśleli, że to Twoja wina! Trzeba mieć coś z głową, żeby brać broń do ręki, zaraz po tym, jak padł z niej strzał! - Wymachiwał rękami, nadając dramatyzmu swojej wypowiedzi. Natomiast dla mnie była to tylko plątanina słów, które nie miały większego znaczenia.
- Ja...ja nie wiedziałam. - Wyszeptałam najciszej jak potrafiłam, kuląc się pod groźnym wzrokiem chłopaka. Przerażał mnie. Przerażał mnie, bo był taki jak oni.
- Co nie wiedziałaś?! Nie wiedziałaś, że paluszki zostawiają odciski?! Niesamowite, prawda? - Kpił ze mnie, sprawiając, że czułam się coraz gorzej.
Cały czas powracał w moich myślach obraz upadającego ciała i krzyki wokoło. Chris z bronią. To Chris strzelił. On zabił matkę. Własną matkę. Myśli taranowały mnie od środka, napływając z tak wielką siłą, że nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Bo to wszystko było po prostu koszmarem, z którego nie mogłam się obudzić.
- Zostaw ją w spokoju! - Naszą przepychankę słowną, przerwał głośny krzyk Laury. Patrzyła na nas z bólem w oczach, trzęsąc się że strachu. Zupełnie jak ja. - Jesteś tak samo zniszczony przez władzę, jak Twoja matka! Tacy ludzie jak wy, zasługują na śmierć, a nie władze. - Splunęła w jego kierunku, wyciągając telefon. - Zadzwonię do osoby, która jako jedyna będzie wiedziała co zrobić z wami i ze mną. Bo wy zachowujecie się jak dzieci, które nie znają takiego pojęcia, jak racjonalne myślenie. - Wybrała numer do Marco. Oczywiście. Czemu ja sama na to nie wpadłam? Czasem mam wrażenie, że to moja młodsza siostra powinna zapewnić mi opiekę, a nie odwrotnie.
Jechaliśmy w ciszy samochodem, który odebraliśmy spod mojego domu, skupieni na swoich myślach. Atmosfera była napięta, więc żadne z nas nie chciało się odzy...
- Więc jaki masz teraz pomysł, kretynko? - Nie dane mi było nawet dokończyć, bo do mojej głowy wdarł się ostry ton bruneta.
- Na pewno taki, że jeszcze raz mnie obrazisz, a Twoje ciało będzie leżało obok Twojej bestialskiej matki. - Sarknęłam, czując jak chłopak gwałtownie odwraca głowę w moją stronę. Wiedziałam, że nie powinnam tego mówić, ale gdy odzyskałam racjonalne myślenie, byłam wdzięczna Chrisowi, że zrobił to, na co ja miałam ochotę od pierwszego dnia naszego spotkania.
- Zważaj na słowa, Black, bo zabawa się w tym momencie skończyła. - Zniżył ton głosu, który sprowadził mnie na ziemię, jak zimny prysznic. Skoro do tej pory to była podobno zabawa, to co będzie teraz?
- Zabawa?! Porwali moją siostrę, okazało się, że własna matka, urodziła mnie tylko po to, by mieć za co żyć, moich rodziców zabiła moja przyjaciółka, a ty mówisz o zabawie?! Jak w waszym świecie bawicie się w ten sposób, to boję się jak przeżywacie po niej kaca. - Zaczęłam krzyczeć, ignorując całkowicie to, że siedziałam przed pieprzonym Alexandrem Whitem, który wyglądał dokładnie tak, jakby chciał mi strzelić w głowę. Błagam, zrób to.
- Musimy uciekać, Black. Daleko. - Szepnął tak, żebym usłyszała to tylko ja. Laura spała, wykończona tym wszystkim, chociaż wiem, że gdy tylko nas zabraknie, nie będzie już bezpieczna. Albo będzie bezpieczniejsza bez nas? - Oni nas znajdą i się zemszczą. Bo w ich oczach, ty jesteś mordercą. - Położył swoją wielką dłoń na moim kolanie, ściskając nie pokrzepiająco.
Kurwa, jebany Alexander White, który przed chwilą chciał zmieść mnie z tej ziemi, trzyma mnie pokrzepiająco za pieprzone kolano. Nie było mi dane jednak dłużej się nad tym zastanawiać, bo podjechaliśmy pod średniej wielkości dom mojego przyjaciela.
Dramat, który zaraz się odbędzie, scena pierwsza.
Wysiadłam z samochodu, prosząc, aby Alexander przez chwilę w nim został. Lu dalej słodko spala, więc miałam okazję załatwić wszystko tak, jak chce. Chociaż nie miałam pojęcia jak to wytłumaczyć Marco i co mówić, a co pominąć. Stanęłam przed drzwiami myśląc czy ma to jakikolwiek sens. Marco jest wspaniałym przyjacielem, ale nie jestem pewna jego powagi w podejściu do trudnych sytuacji. Ufałam mu i wiedziałam, że nas nie zostawi, ale czy nie narażamy go za bardzo? Alex miał rację... Teraz wszystko się zmieni...
Codziennie moje życie staje się gorsze i zawsze, kiedy myślę, że to już apogeum, los utwierdza mnie w przekonaniu, że się mylę. W tym momencie chciałam leżeć tam... Koło tej martwej suki... Mieć już to za sobą i po prostu odejść, ale nie było to takie proste... Tata zawsze mówił, że walczy się do końca... Ale... Czy to ma sens? Powołuje się na słowa osoby, która mnie wychowała, ale nigdy nie była ze mną spokrewniona, po której nosiłam żałobę, chociaż tak naprawdę nie musiałam. Powołuje się na osobę, która mnie wychowała z nieznanych mi przyczyn. Czy mnie kochał? Czy chciał dla mnie najlepszego? Czy zrobił to z miłości do mojej matki, a czy z czystej przyzwoitości?
Nigdy się tego nie dowiem...
Z letargu wyrwało mnie otwarcie drzwi wejściowych. Stojący w nich Latynos stał w całkowitym nieładzie, co wskazywało na to, że noc się udała.
- Czego dusza pragnie? - zwrócił się do mnie, przecierając zmęczone oczy.
- Pomocy... Potrzebujemy pomocy... – wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Wyglądał jak posąg wykuty w białym kamieniu. Twarz zbladła, a źrenice mocno się rozszerzyły.
- Co jest? Co On tutaj kurwa robi?! – wskazał gestem na White'a- zaraz zrobię z tym porządek- ruszył mocnym krokiem w jego stronę, ale na szczęście zdążyłam złapać go za nadgarstek. Rzucił mi pytające i pełne dezorientacji spojrzenie.
- On jest ze mną. Jest z nami też Lu, ale śpi, więc poczekaj, pogadajmy- poprosiłam- Marco, stało się coś złego, coś bardzo złego...- spojrzał na mnie pytająco- Isabella... Ona nie żyje- sama nadal nie mogłam uwierzyć w prawdziwość tego zdania. Rodriguez stanął jak wryty. Jego twarz nie wyrażała niczego, był jak kamień, jak mim, który przez cały dzień nie zmienia wyrazu twarzy. Gdyby leżał, byłabym pewna, że nie żyje.
-Co Ty powiedziałaś? - ocknął się po jakimś czasie- że kto nie żyje?
- Isabella White. - powtórzyłam. Opowiedziałam mu całą historię. Dokładnie i ze szczegółami, to znaczy opowiedziałam to, co byłam w stanie zarejestrować -... i właśnie dlatego oni myślą, że to ja – skończyłam.
-I co teraz? - dobre pytanie, co teraz? Powtórzyłam w głowie.
- Chciałabym żebyś nam pomógł. Jeśli się nie zgodzisz, zrozumiem. Musisz wiedzieć, że nie ma żartów. - nigdy do tej pory nie rozmawiałam z nim tak poważnie.
W tym momencie podszedł do nas Alexander z informacją, że musimy się zbierać, bo każda minuta jest na wagę złota. Lu podbiegła, mocno wtulając się z Marco, łzy mimowolnie płynęły po mojej twarzy, a płuca powoli zapadały się w bezdechu... To był koniec tego, o co walczyłam.
- Marco, zaopiekujesz się Lu, dopóki się to nie uspokoi? Wrócę po was. Zabiorę was gdzieś, gdzie będzie bezpiecznie, tylko błagam pomóż i nie daj jej skrzywdzić. Marco nie mówiąc nic skinął głową na znak, że się zgadza.
Lu stanęła między nami z oczyma pełnymi łez, a moje serce rozpadło się na milion małych kawałków. Po wypadku rodziców obiecałam im, że nigdy nie dam jej skrzywdzić i zawsze będzie ze mną, ale jednak to prawda...
Nigdy nie mów nigdy i nigdy nie mów zawsze.
Stałyśmy nieustannie wpatrując się w siebie. Żadna z nas nie wiedziała co powiedzieć. W głowie miałam tylko jedną myśl oby to nie było ostatnie pożegnanie. Nie wiedziałam jak długo potrwa nasza rozłąka i czy nasze kolejne spotkanie będzie tu, na ziemi czy gdzieś w pośmiertnej otchłani. Marco i Alex przyglądali się tej scenie w milczeniu, chociaż podświadomie czułam zniecierpliwienie White'a.
-Lu...- podeszłam bliżej, wyciągają w jej kierunku dłoń.
- Nic nie mów- wtuliła się we mnie bez słowa.
W powietrzu unosił się tylko nasz płacz i zawodzenie. Nie wiem nawet jak długo to trwało. To było jak sztylet, jak miecz przecinający nasze serca, jak foliowy worek założony na głowę, który nie pozwalał na dopływ tleny. Jak kajdany założone na dnie oceanu. To było po prostu jak długa, bolesna śmierć.
- Już czas- Alex podszedł bliżej- musimy jechać.
- Już idę- zwróciłam się w jego stronę. Minuta... ostatnia minuta z moją siostrą. Świadomość tego co się działo była straszna.
Alex na moje słowa delikatnie pokiwał głową. Podszedł do Lu, pogłaskał ją po głowie następnie poklepał Marco po ramieniu. Po wszystkim poszedł w kierunku samochodu. Wiedziałam, że nie mogę tego przeciągać, bo narażam na niebezpieczeństwo nas wszystkich. W głowie miałam mętlik, nie wiedziałam co powiedzieć, ale wiedziałam, że muszę się przemóc.
- Lu... Skarbie...- serce łomotało mi z taką siłą, że byłam pewna tego, że każdy je słyszy- musisz wiedzieć, że robię to dla Ciebie. Tu będziesz bezpieczna- sama nie wiedziałam, czy wierzę w to, co mówię. – Wrócę po Ciebie, kiedy to wszystko się uspokoi. Jeszcze będziemy szczęśliwe. Obiecuję- Laura spojrzała na mnie z powagą.
- Nie składaj obietnic bez pokrycia- rzekła- zawsze tak mówiłaś, każdego pierdolonego razu, kiedy byłaś w bidulu. Jedyne co robiłaś to obiecywałaś, a kiedy się udało musiałaś nas wciągnąć w to gówno. Nas wszystkich... mnie... Ciebie... Marco...- jej słowa raniły niczym nóż, ale wiedziałam, że miała w tym momencie rację. Nigdy nie zdałam egzaminu opiekuńczej siostry. Nawet jej adopcja była jedną, wielką machlojką z wykorzystaniem urzędnika i Marco.
- Tym razem będzie inaczej, ale jeśli nie wrócę, to przysięgnij, że pomimo wszystko będziesz silna... silna i szczęśliwa. – chciałam się z nią rozstać bez kłótni, chociaż wiedziałam jak ją zawiodłam i jaki miała przez to do mnie żal- kocham Cię- z tymi słowami chciałam odejść.
Rzuciłam Marco smutne spojrzenie, po czym odwróciłam się w stronę samochodu, w którym czekał Alexander.
- Zaczekaj- usłyszałam głos, który zdjął mi kamień z serca- bądź dzielna i nie daj się zabić. Ja będę czekać, pomimo wszystko. Nigdy nie przestanę, chociażbym miała się bez Ciebie zestarzeć, to miejsce w moim sercu jest dla Ciebie zarezerwowane. - Lu mocno mnie przytuliła. Do uścisków dołączył się też Marco.
- Uważajcie na siebie. Kocham Was. - to był moment, kiedy musiałam odejść. Nie było chwili do stracenia.
Wróciłam do samochodu, chciałam być silna, musiałam wygrać.
Musiałam.
- Jedźmy- zwróciłam w kierunku Alexandra- Już czas.
Kiedy mieliśmy już ruszać , telefon chłopaka zaczął dzwonić. Złapaliśmy ze sobą kontakt wzrokowy a brunet zmarszczył brwi. Na mojej twarz malowało się tylko i wyłącznie przerażenie. Ze stoickim spokojem spojrzał na wyświetlacz i rozluźnił się. Przesunął placem po ekranie i przystawił komórkę do ucha.
- Chris? Co jest? – mimo, że chciałam wiedzieć co mówi mu brat, niestety nie słyszałam. A proszenie Alexandra, żeby włączył głośnik pewnie graniczyło z cudem. – Uspokoili się? – skubałam wargę ze zdenerwowania. – Wiem, że będą nas szukać, dlatego musimy się na jakiś czas ukryć. – zerknął na mnie wzdychając. – Jeszcze nie wiem gdzie, właśnie wyjeżdżamy. – był sfrustrowany. – Tak, musze to zrobić, musze ją ukryć. Skontaktuje się jak będzie bezpieczniej. – rozłączył się. Widziałam, że coś jeszcze go gnębiło. Chciał wiedzieć ale bał się zapytać.
Chciał wiedzieć co się stało z ciałem kobiety, która go wychowała.
***
Jechaliśmy w zupełnej ciszy, w atmosferze tak gęstej, że nóż mógłby przecinać powietrze. Patrzyłam na swoje dłonie, nie wiedząc co robić. Już nie płakałam, nie mogłam, nie potrafiłam. Teraz mój żal zamienił się w strach, a gniew w niewyobrażalny ból.
Znowu kogoś straciłam.
- Nie martw się, Veronico. To tylko przejściowe, wrócisz po nią i będziecie jeszcze szczęśliwe. - Alexander uśmiechnął się do mnie że współczuciem, ale jego słowa nie były ani trochę pocieszające. Bo żadne słowa nie mogły być w takiej sytuacji.
- I ty mówisz o szczęściu? Nigdy nie kochałeś, nigdy nie musiałeś martwić się stratą. - Wykrzyczałam mu w twarz, czując coraz większą rozpacz. Próbowałam przelać na kogoś moje emocje, ale nie byłam w stanie. Nic nie zdejmie mi tego bólu, który miałam w sercu.
- Łatwo oceniać ludzi przez pryzmat tego z kim się zadawał, prawda? - Powiedział ostro, powodując u mnie poczucie winy. Miał rację, niczego o nim nie wiedziałam, a osądziłam go z góry. To mi wychodziło najlepiej. - To, że mój charakter nie należy do najłatwiejszych, to nie znaczy, że nie mam uczuć. Nawet mnie nie poznałaś, a myślisz, że wiesz wszystko. - Wypluwał z siebie, z każdym słowem mocniej zaciskając kierownicę. Był na skraju, widziałam to.
- Więc daj mi się poznać, Alexandrze White. - Szepnęłam, kładąc mu rękę na udzie. Chciałam go poznać do granic możliwości, chciałam wiedzieć jaki jest, jaki był i jaki być chce, chciałam wiedzieć, że czuje to samo co ja, choć wymagać tego nie mogłam. Bo mimo że Alexander White to jedna wielka bomba atomowa, nie chcę go stracić.
- Chcę, żebyś wiedziała, że w moim sercu na zawsze będzie pewna kobieta. Którą kochałem, pragnąłem i straciłem. Tobie nie pozwolę odejść. - Schylił się w moją stronę, przybliżając do moich ust, ale głośny huk przerwał tę chwilę.
Czułam turbulencje i słyszałam dźwięk gniecionej blachy. To wszystko trwało dosłownie pięć sekund. Czas zatrzymał się. A my razem z nim. Poczułam zapach dymu i krwi, który doprowadził mnie do utraty przytomności.
Kiedy się ocknęłam znajdowałam się poza samochodem. Nie miałam pojęcia jak to się stało. Siedziałam oparta o drzewo i jak w transie patrzyłam na roztrzaskany samochód. Miał mnie uwolnić i dać mi wolność, której w tamtym momencie tak bardzo potrzebowałam.
Mieliśmy wypadek.
Próbowałam wstać co przychodziło mi z wielkim bólem. Czułam go w każdej części mojego ciała. Przeszywał mnie całą. Sprawiał, że nie mogłam się ruszyć. Powodował paraliż. Patrzyłam na swoje zakrwawione dłonie i próbowałam wszystko sobie jakoś poukładać.
Byłam o krok od ucieczki. Tak mało brakowało abym znów mogła odetchnąć pełną piersią. Poczuć ulgę i poukładać wszystkie sprawy. Chciałam uciec z tego miasta. A z czasem wydostać stamtąd również i Laurę. Ale jak zawsze wszystko się musiało spierdolić. Najwidoczniej nie było mi pisane szczęśliwe życie. Za każdym razem jak myślałam, że wszystko się układa coraz bardziej mój świat się sypał. Zostawiając mnie w samym środku porozrywaną na milion kawałków. Tak było z pracą u Isabelli, tak było z Lizzie, tak było z Maxem, tak było z rodzicami, tak było z Lolą. Za każdym pieprzonym razem rozpadałam się. A co jest najzabawniejsze? Za każdym razem myślałam, że niżej upaść się nie da. Jednak los lubi zaskakiwać.
Najwidoczniej moim przeznaczeniem było życie na krawędzi z coraz to nowszymi niespodziankami.
Mój wzrok padł na kierowcę samochodu. Alexander. Moja bezpieczna przystań. Ramiona, w których miałam się ukryć. Miał mi zapewnić schron. Miał zostać ze mną abym nie była sama. Chciał dać mi możliwość abym go w końcu poznała. Po tym wszystkim co razem przeszliśmy. Zaczynając od kłamstw a kończąc na informacji o rodzeństwie, która finalnie okazała się nieprawdą. Nie byliśmy spokrewnieni. I kiedy ja się poddała i próbowałam jakoś się pogodzić z tą informacją , on walczył bo wiedział, bo czuł, że to jedno wielkie kłamstwo. Często pokazywał mi twarz tego zimnego sukinsyna, rzadko miałam okazję aby poznać tą jego dobrą część. Bo mimo tego, że nie pokazywał jej zbyt często wiedziałam, że ją ma. Raniliśmy się chyba przez większość naszej znajomości ale nareszcie mieliśmy okazję, żeby coś zrobić z nasza relacją. Miałam okazje spędzić z nim więcej czasu, bo sytuacja tego wymagała. Jednak mimo wszystko cieszyłam się. Przecież tak nas do siebie ciągnęło. Mimo prób zapomnienia o sobie , nie udało nam się. Za każdym razem wracaliśmy do siebie jak jakiś pieprzony bumerang. Najwidoczniej potrzebowaliśmy się nawzajem. Chciałam znowu poczuć jego usta na swoich ustach, jego dłonie na swoimi ciele. A wtedy patrzyłam na jego twarz całą we krwi, która płynęła z łuku brwiowego. Leżał nieruchomo niedaleko auta. Jego ubrania były całe poszarpane. Tak bardzo pragnęłam aby otworzył oczy i pochłonął mnie swoimi czarnymi tęczówkami. Zabiłabym za jego chociażby jedno słowo. Ale on tylko leżał nieprzytomny.
Poczułam łzy pod powiekami, które po chwili wypłynęły. Opadłam na kolana zmęczona już swoimi życiem. Zaczęłam płakać. Boże! Gdzie popełniłam błąd? Chciałam cofnąć czas. Zacząć wszystko od początku. Na pewno nie podjęłabym tych samych decyzji. Nie narażałabym życia swojego i swoich najbliższych. Może teraz byłabym szczęśliwa. Żyłabym spokojnie nie martwiąc się każdego dnia czy przypadkiem nie czeka na mnie jakieś niebezpieczeństwo. Ale w tamtej chwili to było tylko gdybanie. Bo co innego mi pozostało. Jedynie użalanie się nad sobą.
Nagle usłyszałam ciche jęknięcie. Otarłam łzy i spojrzałam w stronę Alexandra. Lekko poruszył głową. Musiałam nas uratować. Przecież to nie mogło się tak zakończyć. Dźwignęłam się na nogi. Z wielkim trudem. Stawiałam powoli kroki w jego stronę. Czułam jak krew pulsuje mi w głowie, która z każdą sekunda bolała coraz bardziej. Byłam już przy nim kiedy poczułam zawroty głosy. Straciłam ostrość a mroczki pojawiły się przed moimi oczami.
Zapadła ciemność.
To był mój koniec.
Moje przeznaczenie.
***
Witajcie!
Trochę z opóźnieniem ale jest epilog!
Miałyśmy ostatnio naprawdę dużo nauki i dlatego to tyle trwało!
To jest koniec pierwszej części!
Ale nie martwcie się! Już planujemy druga część! O dokładniej dacie na pewno wkrótce Was poinformujemy.
Dajcie znać co myślicie o historii Veronici i Alexandra oraz jakie są wasze teorie!
Chciałybyśmy z całego serduszka Wam podziękować, ze jesteście z nami podczas naszej przygody na Wattpadzie! Cieszymy się ze jest Was coraz więcej!
Dziękujemy jeszcze raz! ♥️
I do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro