7. Nigdy więcej się nie spóźniaj.
-Dzisiaj wielki dzień Veronica! – krzyknęłam wstając z łóżka.
Za oknem była mgła i pada deszcz. Nie lubiłam takiej pogody, wtedy nie miała w ogóle chęci do niczego, a dziś tej energii potrzebowałam, więc chyba pójdę na solarium. Zawsze to jakaś energia słoneczna. Może pomoże mi wypalić wszystkie te obawy, które towarzyszyły mi od zawsze. Stanęłam przy kuchennym oknie i zastanowiłam się co ja tak naprawdę mam dziś zrobić? A więc tak muszę iść na zakupy, bo lodówka świeci pustkami, o właśnie trzeba odebrać kwiaty z kwiaciarni i iść na cmentarz umyć grób, chociaż przy takiej pogodzie to nie wiem czy to ma sens.
- Dobra może już Veronica odejdziesz od tego okna, bo jakiś facet się gapi na Ciebie dziwnie, tak jakby nie widział nigdy osoby gadającej do siebie. - powiedziałam ostatnie słowa do własnej osoby i odeszłam.
A swoją drogą, to fajnie tak czasem pogadać z osobą, która Cię rozumie. Kiedy już się w miarę ogarnęłam, czyli nałożyłam tonę makijażu i ubrałam jakieś dresy, stwierdziłam, że muszę zadzwonić do Loli , żeby z nią pogadać, bo dawno się jej nie żaliłam i ogólnie dawno się ze sobą nie kontaktowałyśmy. Nie było za bardzo czasu.
- Cześć- usłyszałam zachrypnięty, może delikatnie przepity głos.
- No witam, witam. Obudziłam Cię?
- Nie no co ty, przecież zawsze odbieram telefon z takim głosem jakbym nie wiedziała na jakim świecie żyje. Miałabym spać po nocnej zmianie ? Weź przestań, przecież wróciłam dopiero godzinę temu z pracy. – powiedziała udawanym, radosnym głosem, z wyczuwalnym sarkazmem i wredotą.
- A no tak, bo przecież Ty byłaś w pracy, zapomniałam.- uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. - Dobra to już nic. Wracaj spać. Paaaa!- rozłączyłam się i już wiedziałam, że będę cały dzień sama.
A dziś był jeden z tych dni, kiedy chciałam z kimś pogadać i nie myśleć o wieczorze, i tym co mnie czeka. Żeby jak najmniej myśleć o moim pierwszym dniu w nowej pracy postanowiłam, że to dobry moment na posprzątanie mieszkania, rzadko to robię, w sumie tylko wtedy jak coś mnie trapi. Dlatego zanim zrobiłam zakupy i ogarnęłam cały ten syf to trochę zeszło.
Po fizycznym ogarnięciu mojego życiowego bałaganu, poszłam jeszcze na cmentarz chwile pogadać z rodzicami i zanieść świeże kwiaty. Pani z kwiaciarni zrobiła piękny bukiet z czerwonych róż. Trochę mi to zajęło czasu, w sumie tak jak zwykle.
Kiedy wróciłam do domu było już dosyć późno, wiec musiałam szybko się szykować do pracy, do mojej nowej pracy. Dzisiaj pierwszy mój dzień, znaczy noc. Wychodząc spojrzałam w lustro i oceniłam swój wygląd. Czarny top i bluza tego samego koloru plus jeansy w ciemnym odcieniu i conversy w grafitowym kolorze. Może być, stwierdziłam, starając się być w miarę obiektywna.
Jadąc myślałam sobie czy dzisiaj zginę, czy uda mi się jeszcze trochę pożyć, bo z nimi to nic nie wiadomo. W momencie, kiedy dotarłam na miejsce, już uderzyła mnie rzeczywistość. Ledwie mnie ochroniarz wpuścił, a jakaś laska rzuciła mi dziwny strój w kolorze CZERWONYM. Tak, powtórzę to jeszcze raz, w kolorze CZERWONYM. Ja pierdole ! przecież będę w tym wyglądała jak idiotka. Wszystkie działo się tutaj strasznie szybko.
- Czy ja to musze zakładać?- zapytałam się tej blondynki z widocznym niesmakiem na mojej twarzy.
- Nie musisz, – odpowiedziała z uśmiechem
- O to świetnie, czerwony to nie jest mój kolor. W takim razie oddaję.- chciałam jej to oddać jak najszybciej, bo ta czerwień mnie raziła w oczy.
- Czyli będziesz w samej bieliźnie tak? – zapytała z ironicznym uśmieszkiem.
- Że co proszę? Jak w bieliźnie? – prawie udławiłam się śliną.
- To nie nosisz bielizny? –zaraz jej ten uśmieszek zmażę z tego parszywego ryja, przysięgam.
- A co do tego ma bielizna moja? – zapytałam próbując utrzymać zaciśnięte dłonie w pięści przy sobie.
- No jeśli nie chcesz chodzić w stroju służbowym, to chyba będziesz paradować w bieliźnie albo nago, jak wolisz. - zamurowało mnie, bezczelna suka.- Jeśli nie masz na sobie majtek i stanika, będziesz pracować nago, ponieważ tu tylko się nosi strój służbowy. - odpowiedziała z uśmiechem, sztucznym uśmiechem, pokazując swoje bielutkie jedyneczki, które z przyjemnością wyprowadziłabym na spacer. O losie teraz najchętniej wzięłabym jej ten pusty blond łeb i roztrzaskała go o podłogę tak, żeby pasował do tej czerwieni.
- Dobra idę się przebrać.- odpowiedziałam zrezygnowana, machając tą szmatą przed oczami laleczki.
- O to świetnie, pośpiesz się, bo zaraz goście będą przychodzić. - Szmata!
Przecież ja w tej sukience będę wyglądała jak debil! Kto wymyślił im ten strój? Pani Mikołajowa czy co? Kiedy już ubrałam się w ten papier świąteczny, wyszłam na sale, żeby zobaczyć czy wszystko jest przygotowane. Moim zdaniem było ok, ale z tego co widzę, tu panują trochę inne zasady niż w Magnum. Brakowało mi tylko mojej paczki, z którą uwielbiam pracować.
No to dobra zaczynamy ten cyrk.
Już po kilku godzinach stwierdziłam, że jest dobrze. Goście nie byli nachalni, chociaż dużo pili. Od czasu do czasu widziałam jednego z braci White, ale tylko przez chwile tak jakby sprawdzał czy wszystko gra. Nikt mnie tak bardzo nie zdenerwował i nie rozbiłam nikomu szklanki na mordzie, więc to już był sukces.
Ta laska, która później przedstawiła mi się jako Miranda, ale wszyscy na nią mówią Lila, bo coś tam kwiaty takie lubi czy ona tak pachnie czy chuj wie co. No to ona mi działa na nerwy bez zmian. Małpa jedna. Cały czas gada z kimś przez telefon i nie daje mi się ruszyć bez jej przyzwolenia.
Dobrze, że ta noc się szybko skończyła. Dzięki Bogu. W sumie doszłam do wniosku, że nie było się czego bać. Praca jest nawet spoko. Trzeba się tylko trochę lepiej zachowywać. Myślę, że za te pieniądze jestem wstanie to zrobić.
Kiedy wróciłam do domu myślałam tylko o tym, żeby położyć się do łóżka. Weszłam do sypialni i padłam twarzą na zaścielone łóżko, nawet nie myśląc o zmyciu makijażu, czego na pewno będę jutro żałować.
- Świetna dzisiaj byłaś Veronico. - powiedziałam do siebie, kiedy już zasypiałam.
***
- No wreszcie- krzyknął na mój widok Marco widocznie zdenerwowany, jednak jeszcze nie udało mi się ustalić, co jest tego powodem.
- Też się cieszę, że Cię widzę, a no i tak wszystko świetnie, dzięki, że pytasz. - próbowałam sarkazmem i dość suchym żartem rozluźnić atmosferę, która swoją drogą była niesamowicie gęsta tego dnia w clubie. – Jak Ci mija dzień mój drogi latynoski przyjacielu? - zapytałam z wymuszonym pozytywnym nastawieniem, bo ostatnie wydarzenia gasiły moją całą chęć do życia, chociaż i tak od pięciu lat była ona znikoma.
- Vera, naprawdę nie mam weny na żarty i miłe słówka. - odpowiedział trochę spokojniej, ale ze znacznym zrezygnowaniem w głosie. - Czy Ty na prawdę do chuja nie widzisz tego co tu się dzieje?- to był jeden z nielicznych razów, kiedy Marco nie tylko podniósł głos, ale był zimny, był... po prostu to nie był Marco, którego wszyscy znają... po ostatnich wydarzeniach wszyscy jesteśmy inni... nawet nie wiem jak to nazwać... zmęczeni? Tak, chyba właśnie tak, jesteśmy zmęczeni ciągłą walką w sumie nie wiadomo o co.
- Dobrze, przepraszam, chciałam tylko... sama nie wiem co chciałam. - odpowiedziałam zrezygnowana, bo dla nas wszystkich to był zły czas. - Opowiedz co się dzieje? - poprosiłam przyjaciela, ale zanim usiadłam przy barze żeby wysłuchać jego żali, zrobiłam sobie mocnego drinka.
-Jak pierdole, następna. - warknął Marco przez zęby.
- O co Ci chodzi? Przecież chce wysłuchać tego, co Ci leży na wątrobie. - odpowiedziałam trochę podniesionym głosem, bo już całkiem nie wiedziałam o co mu teraz chodzi.
- Ty też teraz wszystkie smutki, żale i wkurwy będziesz w wódce topić? - wręcz krzyknął Marco. - Nie wystarczy, że Lola nie może się oderwać od butelki? - dramatom nie było końca.
Musiałam dowiedzieć się czegoś konkretnego, bo te jego chaotyczne tłumaczenia już zaczynały mnie delikatnie mówiąc irytować.
- Marco, spokojnie, możesz mi jakoś sensownie i składnie wytłumaczyć o co Ci chodzi? - próbowałam go uspokoić, ale nie powiem, zaczynał wyprowadzać mnie z równowagi.
- Nie udawaj, że nie zauważyłaś. - zironizował. - Wszyscy to widzą a tylko tobie weszły klapki na oczy?
- Serio Marco, za cholerę nie wiem o co Ci chodzi, więc albo mi powiesz, albo zachowuj się normalnie, bo ja nie mam zamiaru wysłuchiwać twoich histerii, jak nawet nie wiem co je powoduje! Więc ogarnij się do chuja i mów! - no nie powiem, nie było to miłe z mojej strony, ale ostatnie na co miałam ochotę to bawienie się z Marco w odgadnij hasło po trzech słowach.
- Ty naprawdę nic nie zauważyłaś!- wytrzeszczył oczy. No brawo, w końcu zaczaił co do niego mówię.
- Opowiem Ci wszystko, ale pod jednym warunkiem, odstaw szklankę z drinkiem. - no różne warunki mi stawiał, ale ten mnie zaskoczył. Zabawne, że mówi to barman.
- Moim zdaniem powinieneś iść do specjalisty, chociaż nie wiem czy nie jest za późno. - roześmiałam się, ale faktycznie, spełniłam jego prośbę i odstawiłam drinka. - Zamieniam się w słuch.
- Zaczęło się wszystko wtedy, kiedy już myśleliśmy, że Lola w miarę stanęła na nogi po tej całej akcji z włamaniem. - zaczął dość tajemniczo i nostalgicznie. - Na początku nawet nie zwracałem uwagi, no bo Lola zawsze lubiła moje drinki, czasem nawet podczas pracy, ale to zaczęło przechodzić ludzkie pojęcie. - nie powiem, zaczyna mnie martwić ta opowieść. - Przestała o siebie dbać, chodziła rozkojarzona, na bani, a co najgorsze zaczęła mieć w dupie Magnum. - jak usłyszałam ostatnie słowa zdania, to autentycznie jebnęła mi szczęka o blat baru.
Jestem w stanie uwierzyć we wszystko, ale nie w to, że Lola zaniedbuje klub. Przecież to jej oczko w głowie, dziecko wychowane na własnej piersi. Zawsze kiedy planowała jakieś zmiany, to mordka jej się cieszyła jak mi na widok pizzy i czteropaka piwa.
- A co ty pierdolisz? - tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. - Uwierzę we wszystko, ale nie w to, że Lola nie dba o Magnum. Szczególnie po tym co się ostatnio stało. – zirytowałam się, nie powiem, że nie.
- Tak? To chodź sama zobaczysz. - złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
A ja jak na ofiarę losu przystało, pierdolnęłam z krzesła jak długa, no bo kto mądry tak wola koleżankę. Marco jedynie pozbierał mnie z podłogi i bez słowa ruszył w stronę biura Loli. To, co zobaczyłam, tego się nie dało opisać, to było, Jezu... to było straszne. Weszłam głębiej, żeby upewnić się, że oczy mnie nie mylą. Lola rozczochrana leżała głową na biurku, spała. Ręce wisiały jej bezwładnie, a obok głowy stała do połowy pełna szklanka i dwie puste butelki po alkoholu.
-Jezu- tylko tyle byłam w stanie powiedzieć, a łzy zaczęły mi niekontrolowanie płynąć po twarzy- jak długo to trwa?- zapytałam, nie będąc pewna czy chcę znać odpowiedź.
- Odkąd wróciliśmy do pracy po włamaniu. Mówiłem zaczęło się niewinnie, ale moim zdaniem, to nie chodzi tylko o zdemolowanie baru, myślę, że... – zawahał się chwile, ale ja nie odpuszczę. Myślę, że zdawał sobie z tego sprawę, bo po chwili mówił dalej. - Myślę, że z tym wszystkim ma coś wspólnego ta wiedźma z wyszpachlowanym ryjem. - domyślam się, że mówi o Isabelli White. - bywała tu dość często i po każdej jej wizycie było już tylko gorzej.- wyznał. - Od tamtej pory muszę ogarniać wszystko sam, jeszcze to zaginięcie Lizzie... – westchnął.
- Halo! Jest tu ktoś?- słychać było z sali jakiegoś natręta.
- Tak już idę- powiedział barman i uciekł do obowiązków, a ja przyglądałam się mojej pięknej blondyneczce, zastanawiając się do czego nas to doprowadzi.
Najbardziej bolało mnie to, że zajęta swoimi sprawami, nawet nie zauważyłam co się dzieje z moją przyjaciółką. Pierdolona egoistka. Zsunęłam się po futrynie i zaczęłam płakać i zawodzić jak mała, bezbronna dziewczynka.
Nie mogłam pozwolić na to aby się stoczyła. Nie ona. Musiałam coś zrobić.
***
Moje nogi odmawiały posłuszeństwa po 10 godzinnej bieganinie od jednego klienta do drugiego, muszę przyznać że ten klub, to nie to samo co Loli. Ten był ekskluzywny, z alkoholem droższym niż moja miesięczna wypłata, a nadziani dupkowie byli jeszcze bardziej nachalni i bezpośredni, już nie jeden raz hamowałam się od dania im w mordę. Ja naprawdę dziwię się, że mężczyźni, którzy wyglądają na eleganckich, ułożonych i ustatkowanych finansowo facetów to wewnętrznie zwykłe, zboczone świnie.
- Maleńka, jeszcze raz to samo! Plus jakiś bonusik dla miłych panów! - klepnął mnie w pośladek jeden z tych obrzydliwców, co już spotęgowało moją złość do granic możliwości.
- Trzymaj te łapy przy sobie, albo utnę Ci je przy samych łokciach tępym nożem skurwielu! - krzyknęłam przez co poczułam na twarzy ostre pieczenie.
Ten stary zbok autentycznie mnie spoliczkował! Tego było już za dużo, nie dam się traktować jak jakaś szmata do podłogi, mam swój honor i będę go pilnować.
- Masz przejebane. - zwróciłam się do grubasa w garniturze i wyszłam na zaplecze mówiąc do jednej z dziewczyn, żeby mnie na chwilę zmieniła.
Biegłam do dobrze znanego mi pokoju, żeby powiedzieć tej okropnej babie, o nazwisku przeciwnym do mojego, że jakiś sukinsyn mnie spoliczkował. Z tyłu głowy jednak wiedziałam, że nic z tym nie zrobi a wręcz przeciwnie, poleci mu jeszcze pogratulować. Kiedy stanęłam pod odpowiednimi drzwiami lekko je uchyliłam i doznałam szoku.
Lola?
W głowie zaczęłam pisać setki scenariuszy dlaczego mogła się tu znajdować. Czy jej też zaproponowali pracę w klubie? A może ma z nimi jakieś zatargi? Potrzebuje mojej pomocy?
- Ja już dłużej tak nie mogę! - wykrzyczała przepitym głosem, co utwierdziło mnie jeszcze bardziej przekonaniu, że przez ostatni czas ma problemy z alkoholem.
Pani Straszna podniosła rękę i pogładziła ją po policzku, następnie łapiąc za jej długie włosy i szarpiąc mocno. Chciałam wkroczyć, jakoś zareagować, ale co ja sama mogłam zdziałać? Więc uznałam, że najlepszym pomysłem będzie dalsze podsłuchiwanie, bo przecież ja Veronica Black, mam same najlepsze pomysły.
- Posłuchaj mnie uważnie. - ten głos, zimny jak lód chyba nigdy nie przestanie wywoływać we mnie samych negatywnych emocji. - To twój interes żeby siedzieć cicho, nie nasz, więc albo się weźmiesz w garść, albo zaszkodzisz nie tylko nam, ale też sobie. Zastanów się dobrze co będzie dla ciebie najlepsze, chyba byś nie chciała, aby wiedziała, że to ty. - Uśmiechnęła się cynicznie do mojej przyjaciółki i puściła jej włosy. Widziałam, że blondynka płakała, a ja nie mogłam nic zrobić.
- Ale...to...był...wypadek. - mówiła powoli i sylabiczne, nie wiele zrozumiałam z jej wypowiedzi, jedynie te cztery słowa, teraz w mojej głowie był chaos, nie wierzyłam, żeby moja najlepsza przyjaciółka zrobiła coś złego, przecież była złotym człowiekiem. - Byłam...mł-ooda. - dodała po chwili upewniając mnie, że to było dawno, więc dlaczego konsekwencje i poczucie winy doskwierają jej dopiero teraz?
- Więc widzisz piękna, nie masz się czym przejmować, w końcu to tylko dwie ofiary na Twoim sumieniu, jak ja bym się przejmowała każdym, kto przeze mnie ucierpiał już dawno byłabym wrakiem człowieka. - nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam, ta kobieta naprawdę nie ma uczuć, wzdrygnęłam się od napływu strachu i zaintrygowania jednocześnie. - A teraz wyjdź stąd zanim ktoś niepożądany cię usłyszy. - i teraz powinnam pokłócić się z moim refleksem, nie zdążyłam nawet postawić kroku, a drzwi się otworzyły.
- Veronica? - Zszokowana i pijana Lola patrzyła na mnie jakby zobaczyła ducha.
- Nie, moja figura woskowa. Tak się dobrze sprawuję w nowej pracy, że postanowili postawić mój pomnik w korytarzu. - próbowałam rozładować atmosferę, widząc w jakim jest stanie.
- Uciekaj stąd, uciekaj Veronico. - i to były jej ostatnie słowa zanim zniknęła w ciemnościach korytarza.
Już sama zapomniałam po co tu tak naprawdę przyszłam, więc odwróciłam się na pięcie chcąc wrócić do tego cyrku pełnego małp i nieokrzesanych wielbłądów. W ostatniej chwili złapałam kontakt wzrokowy z matką White'ów przez otwór w drzwiach, który strzelał do mnie laserami bo przysięgam, że gdybym była w jakimś filmie fantasy to tak właśnie by było. W głowie pomyślałam tylko jak bardzo mam przejebane i szybkim ale stanowczym krokiem odeszłam, zanim złapałaby mnie w swoje sidła i zjadła na śniadanie.
- Gdzie ty byłaś tyle czasu? - w drzwiach od zaplecza od razu przywitała mnie jedna z kelnerek. - Za to dzisiaj zostajesz po godzinach za mnie.
- Kochana, nie było mnie dwadzieścia minut, nie wrobisz mnie w siedzenie tutaj za ciebie po nocach, przez powtarzam jebane dwadzieścia minut. - Uśmiechnęła się do mnie kpiąco i pokazała środkowy palec, wpasowywała się charakterem w to miejsce idealnie.
- Wsadź sobie tego palca w dupę, kretynko. - Odwzajemniłam uśmiech i udałam się za ladę.
Powracam do tego bagna.
- O, nareszcie księżniczka wróciła, bałem się już, że dostałaś wpierdol za złe traktowanie klientów. - czy ten stary dziad może się w końcu odczepić?
- Wpierdol to dostaniesz ty, jak jeszcze raz otworzysz tą swoją zjebaną mordę złamasie. - Sama się dziwiłam skąd we mnie tyle agresji, w klubie Loli nigdy nie pozwoliłabym sobie na takie słowa, to po prostu było wbrew moim i blondynki zasadom.
- Veronico, pozwól na chwilę. - usłyszałam ten głos, głos godny wszystkich złych czarownic w bajkach, ale właściwie Pani White się dużo od nich nie różniła.
Poszłyśmy więc na zaplecze gdzie drugi raz tego samego dnia zostałam spoliczkowana. Tym razem jednak nie miałam odwagi się postawić, nie jej.
- Co ty sobie wyobrażasz gówniaro?! Pomogłam ci, a ty odpłacasz się węszeniem i złym traktowaniem klientów na każdym kroku?! Posłuchaj mnie uważnie, jeśli jeszcze raz przyłapię cię na takim zachowaniu, przestanę być przyjemna. - to tak jakby kiedykolwiek była. - Zrozumiano? - przytaknęłam delikatnie, trzymając się za bolący policzek.
Tego było jak dla mnie za dużo. Ale teraz kiedy wiem, że ta rodzina to jedna wielka definicja kłopotów musiałam poznać ich sekret, bo jestem Veronicą Black, najbardziej ciekawską, nie zważającą na konsekwencje dwudziestotrzyletnią kobietą. Udowodnię im wszystkim, że jestem kimś więcej niż niewartą dobrego traktowania dziewczynką na posyłki. Chociaż nie wiem czy próbuję udowodnić to im czy samej sobie.
***
Do domu wróciłam późną nocą nie czując nóg po całym wieczorze w pracy. Moje policzki były zaróżowione .- nie od zimna rzecz jasna, tylko od dwukrotnego spoliczkowania. Chociaż tyle, że dostałam w oba, to przynajmniej są takie same. Marzyłam tylko o ciepłej kąpieli i łóżeczku, do szczęścia dosłownie nie było potrzebne mi nic więcej. Zostawiłam kurtkę i buty niedbale porozrzucane w korytarzu i jak zombie ruszyłam do łazienki, nawet nie jadłam, bo nie miałam na to siły.
Spojrzałam w lustro omal nie krzycząc. Moje oczy były mętne, na ustach została tylko pozostałość po czerwonej pomadce, a policzki, jak już wspomniałam przybrały różowo - purpurowy odcień. Szybko ściągnęłam ubrania i wskoczyłam do ciepłej wody. Cudownie. Z tego co się orientowałam jutro miałam dzień wolny, więc mogłam sobie pozwolić na taki luksus. Moja myśli automatycznie poleciały w stronę rozmowy między Panią White a Lolą, musiałam dowiedzieć się czegoś więcej, poszperać, poszukać, popytać. Gdybym chociaż wiedziała jak dawno to było, chociaż rok, w którym doszło do wypadku. Jedyne co wiem, to że sprawcą była Lola i zginęły dwie osoby, a to za wiele mi nie mówi. Tak na prawdę wiem, że nic nie wiem - gdzie to było, kiedy, ani nawet w jakiej formie był ten wypadek.
Wiem, że nie powinnam się w to wtrącać, ale miałam dziwne przeczucie, że miało to jakiś związek ze mną. Ostrzeżenie Loli, ta nagła chęć pomocy przez rodzinę White i trzymanie mnie na siłę w tej ruderze, mimo że stwarzałam więcej kłopotów niż przeciętny człowiek. Na razie zostawię tę sprawę, mam inne rzeczy na głowie, takie jak na przykład Laura, którą mam jutro odwiedzić. Muszę jej powiedzieć, że ma być ostrożna i uważać z kim się kontaktuje, nigdy nie wiadomo z kim ci pojebani ludzie mają powiązania.
Spojrzałam na zegarek przy wannie, trzecia w nocy, chyba powinnam się położyć, żeby wyspać się na jutro.
Czeka mnie bardzo zabiegany dzień. Kolejny.
***
Kiedy tylko wstałam, od razu podeszłam do lustra ocenić stan mojej twarzy po karze za moje nieposłuszeństwo, o dziwo nie było po nich prawie śladu. Ubrałam się w czarną sukienkę i trampki a włosy rozpuściłam, sama dziwiąc się, że postawiłam na coś innego niż moje klasyczne czarne rurki. Szybko zjadłam i pobiegłam na autobus, bo teraz już nie miałam co liczyć na pożyczenie samochodu od Loli.
Nienawidziłam komunikacji miejskiej, tego zapachu, przepychania między ludźmi i niemiłych kierowców, którzy dosłownie wypluwają cię z tego autobusu w miejscu docelowym, zamykając drzwi nawet nie zważając na to czy zdążyłaś wysiąść. Zawsze preferowałam chodzenie wszędzie na piechotę, ale do Laury miałam zdecydowanie za daleko.
Wybiegłam z domu spóźniona jak zawsze machając kierowcy aby zaczekał, na co on tylko mi kiwnął głową i pojechał dalej. Właśnie o tym kurwa mówiłam. Na szczęście następny miałam już za dziesięć minut. Znowu się spóźnię, ale moja siostra już chyba do tego przywykła, nigdy nie potrafiłam być na czas.
Kiedy zobaczyłam kolejny autobus wyszłam przed przystanek, aby przypadkiem znowu go nie przegapić i ucieszona jechałam do mojej Laurki.
Nie sądziłam nawet że dziesięć minut może tak wiele zmienić.
***
Wysiadłam pod tym obskurnym budynkiem, zmierzając do niego bez większego zastanowienia, i tak już byłam spóźniona. Kiedy byłam już prawie w środku dojrzałam czarną furgonetkę i jednego chłopaka trzymającego małą dziewczynkę.
Zaraz, zaraz, on trzymał moją małą Laurę.
- Hej! - krzyknęłam ile sił, biegnąc w ich stronę. Oprawca wypuścił małą z rąk, wsiadł do samochodu i po prostu odjechał. W głębi duszy dziękowałam, że nie zdążył jej tam wpakować.
Dobiegłam do siostry obejmując ją najmocniej jak tylko potrafiłam.
- Przepraszam malutka, tak bardzo przepraszam. - Tuliłam ją głaszcząc po włosach i płacząc głośno.
Nawet nie chcę myśleć co by się stało gdybym przyjechała pięć minut później.
- Nigdy więcej się nie spóźniaj. - powiedziała roztrzęsionym głosem.
- Chodź do środka, muszę to wszystko wyjaśnić, a potem mi opowiesz co się stało, dobrze? - mała Black tylko skinęła głową i w moich objęciach załkała.
Jak mogło dojść do tego pod opieką trzydziestu opiekunek i pięciu ochroniarzy, ja się pytam kurwa jak?!
- Idź do świetlicy, zaraz przyjdę. - zwróciłam się do Laury, a następnie udałam do recepcji wykrzykując, że chcę rozmawiać z dyrektorem.
Recepcjonistka była tak przestraszona zaistniałą sytuacją , że od razu zaprowadziła mnie do drzwi. Gdy je otworzyłam doznałam szoku, dyrektor leżał w plamie krwi i jak na moje odczucia nie żył. Szybko pobiegłam po pomoc i z miejsca zapowiedziałam, że zabieram Laurę z tego chorego miejsca. Nie umiałam zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego spotyka to akurat mnie. Wróciłam do siostry i kazałam jej się zbierać.
Ochroniarze próbowali mnie powstrzymać przed dosłownie wywleczeniem Laury stamtąd, ale ja miałam w sobie tyle determinacji i złości, że pobiłabym tych wszystkich orangutanów wyciągając tylko pięść przed siebie.
- Banda nieudaczników, nie potrafili upilnować piętnastolatki, a próbują mnie zatrzymać. Pierdolcie się wszyscy. - pokazałam im środkowego palca i wybiegłam prawie gubiąc przy tym nogi.
- Teraz już jesteś bezpieczna, nie pozwolę cię skrzywdzić. - Zwróciłam się do Lu i uśmiechnęłam pokrzepiająco. - Dasz radę mi wszystko opowiedzieć? To trzeba zgłosić policji. - mała skinęła głową, więc bez zastanowienia udałyśmy się do pobliskiego komisariatu.
***
- Zimno tu. - Laura wtuliła się mocniej w swój bawełniany sweter skubiąc skórki przy paznokciach. - Stresuję się Vera.
- Jeśli nie chcesz, nie musimy tu być, wrócimy do domu i położymy się w ciepłej pościeli, a na policję przyjedziemy kiedy indziej. - przytuliłam ją mocno, głaszcząc po długich włosach.
- Chcę mieć to za sobą. - uśmiechnęła się lekko.
- Laura i Veronica Black? - postawny mężczyzna po pięćdziesiątce wyszedł z małego gabineciku zapraszając nas do środka. - Opowiadaj, nie musisz się bać, jesteśmy w towarzystwie psychologa, jeśli tylko będziesz chciała przerwać, zrobimy przerwę, dobrze? - siostra skinęła głową i zaczęła opowiadać.
Ta cała historia bardzo mną wstrząsnęła, Laura opowiadała bardzo chaotycznie i nerwowo, więc niewiele zrozumiałam. Nie widziała oprawcy ani nie mogła sobie przypomnieć czy w samochodzie był ktoś jeszcze, była przerażona a ja doskonale to rozumiałam, pan policjant też nie namawiał widząc rozżalenie małej Black, ta cała sytuacja jest bardziej popierdolona niż mogło mi się zdawać. Biedna Laura, tyle musiała się dzisiaj wycierpieć.
Pożegnałyśmy się z Komendantem i Panią Psycholog w ponurych nastrojach, bo przecież z czego tu się cieszyć? Ostatnim autobusem pojechałyśmy do naszego rodzinnego domu, aby Laura odpoczęła. Zrobiłam nam kolacje i zostałam z Laurą tak długo aż w końcu zasnęła. Ja jednak nie mogłam, myślałam cały czas o tym co ostatnio dzieje się w moim życiu.
Ostatnie tygodnie były dla mnie strasznie ciężkie. Wszystko zaczęło się psuć od momentu kiedy rodzina White'ów się mną zainteresowała. Najpierw ta podejrzana praca, cały czas nie jestem jej pewna i wiem, że może okazać się najgorszą podjętą decyzją w moim życiu. Potem to całe zastraszanie Loli, która swoją drogą ma coś z nimi wspólnego ale nigdy nie ma odpowiedniej sytuacji, żeby ją o to zapytać. Jeżeli mam wymieniać dalej to zniszczenie klubu, te wszystkie ciche rozmowy posiadające zawsze jakiś ukryty wątek. Najgorsze jest jednak to, że byli na tyle cwani i odważni, że zbliżyli się do mojej siostry. Pomijając fakt, że dom dziecka był bardzo dobrze chroniony udało im się zabić samego dyrektora. Dlatego musiałam zabrać stamtąd Laurę, może u mnie będzie bezpieczniejsza. Mało prawdopodobne.
Dlaczego wszystko potrafi się zepsuć w tak krótkim czasie? Przecież do niedawna byłam normalną dziewczyną, pracującą i starającą się wyrwać moją siostrę z bidula. A teraz weszłam w układy z jakimiś podejrzanymi ludźmi tylko i wyłącznie dla kasy. Co się ze mną stało? A może to właśnie nie chodziło o pieniądze tylko o bezpieczeństwo moich bliskich, którzy się już wystarczająco nacierpieli. Sama nie wiedziałam już czego chce od życia. Pogubiłam się. Zbłądziłam.
Za każdym razem jak miałam mętlik w głowie jedno miejsce pomagało mi najbardziej. I dlatego zamykając dom i zostawiając w nim śpiąca Laurę o godzinie dwudziestej trzeciej szłam powolnym krokiem na cmentarz. Ktoś pomyśli kto mądry chodzi o tej godzinie w takie miejsce? Ja musiałam. Nie mogłam zasnąć i wiedziałam, że po wygadaniu się rodzicom będę się czuła lepiej.
Dlatego właśnie przechodziłam przez dużą metalową bramę, która mimo swoich lat zawsze robiła na mnie wrażenie. Była inna, wyróżniała się pięknymi zdobieniami ze startego srebra. Ukazywała dwóch aniołów wyciągających ku sobie dłonie.
Zmierzałam w dobrze znanym mi kierunku do grobu moich rodziców. Mijałam te wszystkie pomniki- jedne zadbane, eleganckie i nowo powstałe, a drugie zaniedbane, zniszczone i stare. Każdego dnia ktoś umiera, taka jest kolei rzeczy. Lecz najbardziej boli nagła strata. Kiedy nie jesteśmy na to przygotowani. W jednej chwili wali się cały świat. W taki sposób ja straciłam rodziców. Nie byłam na to w żaden sposób przygotowana. Stanęłam nad ich nagrobkiem i westchnęłam.
- Mamo, tato. - zaczęłam. - Nie wiem co mam robić. Pogubiłam się w tym dorosłym świecie. Jak ja mam sobie w nim poradzić? - zatrzymałam się na chwile. - Przyjęłam tę pracę, bo chce żeby Laura była ze mną ale czy to znaczy, że mam dać sobą pomiatać i narażać nie tylko swoje życie, ale wszystkich dookoła? - przymknęłam na chwile oczy. - Mam wrażenie, że moi najbliżsi coś przede mną ukrywają. Gdzie się nie odwrócę tam jakieś tajemnice. - dokończyłam.
Taka była prawda. A chodziło mi głównie o Lolę. Od kiedy ta cała Isabella White pojawiła się w naszym klubie moja przyjaciółka zachowuje się bardzo dziwnie. Nie mówiąc już o tym, że chyba nie radzi sobie zbyt dobrze od czasu zdemolowania naszego miejsca pracy. Chociaż mogę powiedzieć, że miewa przebłyski szczęścia, minimalne, ale są. W co ta blondynka się wpakowała i dlaczego nie może nam o tym powiedzieć. Nie może albo nie chce.
Nagle mnie olśniło. Spojrzałam na wyryte imiona moich rodziców na pomniku i delikatnie się uśmiechnęłam.
- Wiem co zrobić! - krzyknęłam. - Przecież to wy mnie nauczyliście walczyć o swoje. Mówiliście mi setki razy, że to ja mam tak kierować moim życiem, żeby zawsze dawało mi poczucie spełnienia. - wyszczerzyłam się w uśmiechu. - Tato, to ty mi zawsze powtarzałeś, że jeżeli upadnę mam wstać, ogarnąć się i dalej iść po to co mi się należy. - w mojej głowie rozbrzmiał głos mojego taty. - Dzięki Wam już dokładnie wiem jak postąpić. Poznam wszystkie tajemnice i dowiem się co ta cała rodzina White'ów knuje.
Poczułam delikatny wiaterek, który owiał moją twarz. Wiedziałam, że oni są ze mną, patrzą na mnie i wspierają jak tylko mogą. Mnie i Laurę.
- Tak bardzo za Wami tęsknimy. - szepnęłam. - Laura na pewno Was odwiedzi, chciała to zrobić jak tylko wyszłyśmy z tego okropnego miejsca ale była zbyt roztrzęsiona. - kucnęłam przy nagrobku i delikatnie przejechałam palcami po wyrytych literach. - Kochamy Was bardzo mocno. - pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. - Dziękuje za pomoc i do zobaczenia.
Pożegnałam się z nimi i szybkim krokiem ruszyłam do domu. Było po północy a ja nie miałam zamiaru aż tak długo zostawiać mojej siostry samej.
***
Szłam energicznym, zdecydowanym krokiem rozmyślając nad swoim życiem oraz obmyślając plan, aby znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. Jednak coś nie dawało mi spokoju. Zatrzymałam się i odwróciłam za siebie. Czułam, że ktoś mnie obserwuje. I chyba się nie myliłam.
Nieopodal stał czarny mercedes z przyciemnionymi szybami przez co nie widziałam kto siedzi w środku. Odwróciłam się i przyśpieszyłam kroku. Byłam już tak blisko domu. Kiedy skręciłam w ciemną alejkę byłam prze szczęśliwa bo dosłownie kilka minut dzieliło mnie od mojego azylu. Kiedy się odwróciłam, aby upewnić się, że jestem bezpieczna i może po prostu mam jakieś urojenia, że ktoś mnie obserwuje, zobaczyłam mercedesa zaparkowanego przy chodniku a jego właściciel szedł za mną.
Dobra czas chyba spierdalać. Zaczęłam uciekać, jednak mój napastnik był szybszy. W jednej sekundzie zostałam przyparta do muru i przyciśnięta jego ciałem. Spojrzałam na niego i już wiedziałam kim jest. To ten obleśny fagas z tego przyjęcia, które obsługiwałam. To przez niego zostałam spoliczkowana.
- No witaj laleczko. - uśmiechnął się szyderczo. - Ostatnio dobrowolnie nie dałaś mi tego czego chciałem więc postanowiłem sam sobie to zabrać. - coraz mocniej napierał na mnie.
- Odsuń się ode mnie ty zboczeńcu! - zaczęłam krzyczeć. - POMOCY! RATUNKU! - próbowałam się wyrwać lecz na marne, był silniejszy ode mnie.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - jego ręka spoczęła na moim pasku od spodni po czym zaczął go odpinać. - Wezmę to co należało mi się tamtego wieczoru. - zaśmiał się cynicznie.
Próbowałam się bronić, naprawdę, ale moje starania niczym nie owocowały, a mam wrażenie, że jeszcze bardziej go pobudzały. Poczułam jak rozpina mi guzik od spodni i wkłada swoją obślizgłą łapę w moją bieliznę. Poczułam łzy pod powiekami. Boże on mnie zgwałci. Zaczęłam kwilić i błagać go, aby tego nie robił. Cóż innego mi pozostało. Zaczął mi zsuwać spodnie, a ja jakby zamrożona nie mogłam się ruszyć, byłam w takim szoku. To jest już mój koniec.
- Masz trzy sekundy żeby ją zostawić i od niej odejść. - usłyszałam nagle znajomy głos. - Jeden... - stary dziad odsunął się ode mnie i wtedy mogłam lepiej zobaczyć mojego wybawcę. - Dwa... - odliczał dalej. - Trzy... - zakończył.
Kiedy Alexander spojrzał w moje oczy widział w nich na pewno przerażenie, strach, bezradność i na pewno nadzieję. Nadzieję na to, że mnie uratuje. Ja natomiast w jego nie widziałam nic. Jego oczy wypełniała pustka. A twarz nie wyrażała nic innego oprócz złości.
- Głuchy jesteś? - podniósł głos. - Miałeś trzy sekundy. - zaczął się do niego zbliżać.
- Ale... ale... - jąkał się mój napastnik. - Przecież od tego ona jest! - wykrzyczał. - Po to była na imprezie! - o co chodzi? - Przecież to jest jej praca przynajmniej tym do tej pory zajmowały się wasze dziewczyny. - dokończył.
Zakręciło mi się w głowie. Czułam, że zaraz zwymiotuje. O czym on do cholery mówił! Przecież, ja nie jestem żadną prostytutką! Patrzyłam załamana na chłopaka, który podszedł bliżej nas i teraz w świetle słabej latarni wyglądał na wściekłego.
- Jeżeli w tej chwili nie odejdziesz to skończę z tobą tak szybko jak szybko ty pomyślałeś, o tym żeby się do niej dobierać. - zagroził mu szatyn.
Chwile mu zajęło żeby zebrać dupę w troki.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem. - spojrzał mi prosto w oczy i rzucił na odchodne.
- A ja myślę, że już skończyłeś. - zasłonił mnie swoim ciałem i jeszcze raz kazał temu zboczeńcowi odejść.
***
Witajcie!
Dłuższy rozdział tak jak obiecałyśmy!
No i co? Dzieje się?
Do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro