Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Zgadzam się.

Czasami w ciągu trwania naszego nudnego życia zastanawiamy się dlaczego nic się w nim nie dzieje. Niektórzy ludzie przecież podróżują, inni wiodą bogate, pełne zaskakujących chwil życie, a jeszcze inni codziennie ryzykują je, aby kogoś uratować. A co się dzieje z takimi ludźmi jak ja którzy popadają w rutynę? Którzy doskonale wiedzą jak będzie wyglądał ich kolejny dzień? Prowadzą normalny bardzo często niezbyt interesujący byt, a przecież życie jest pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji, chwil, które potrafią wywołać albo uśmiech na twarzy, albo napędzić niezłego stracha.

Jeżeli zamkniemy się tylko w czterech ścianach naszego domu, to nigdy nie doznamy tych zapierających dech w piersiach momentów, tych sytuacji, które przyniosą nam dreszczyk emocji. I teraz nasuwają się pytania czy jesteś w stanie poświęcić swoje dotychczasowe życie dla tych chwil uniesienia i adrenaliny? Czy jesteś w stanie zaryzykować i wejść w pewne układy które będą decydowały o każdym twoim następnym dniu? A to wszystko tylko po to, aby zmienić swoje życie, aby osiągnąć jakiś cel.

Ja zaryzykowałam, bo dążyłam do zrealizowania określonego planu, który od pięciu lat był moim priorytetem. Szkoda tylko, że nie wszystko potoczyło się zgodnie z moimi postawieniami, a to wszystko przez NIEGO.

I te jego oczy, w których za każdym razem tonęłam. Czułam jak mnie pochłaniają i spychają w czarną otchłań prosto do bram piekła. Mimo, że widziałam go dopiero trzeci raz, za każdym razem wydawało mi się jakbym spotykała go po raz pierwszy. Odbierał mi oddech, racjonalne myślenie i przede wszystkim każdą, małą cząstkę mnie. Czy to w ogóle możliwe żeby człowiek, którego nie znam sprawiał, że tak się czułam. Najwidoczniej tak.

Tak też było i tym razem. Patrzyłam na jego idealną, wyrazistą, przystojną twarz w całkowitym szoku. Jego mocno zarysowana szczęka i widoczne kości policzkowe ukazywały go jako człowieka pewnego siebie, stanowczego i bardzo niebezpiecznego. Ale czy jest taki w rzeczywistości? Mój wzrok niekontrolowanie spoczął na jego ustach, pełnych, delikatnych i zachęcających do pocałunku. Otoczone były ciemnym jak jego włosy i oczy zarostem, który dodawał mu tajemniczego wyglądu. Jak można być tak cudownym?

Po kilku dobrych minutach odzyskałam zdrowy rozsądek i zdałam sobie sprawę w jakiej sytuacji jestem. Ciemnooki stał naprzeciw mnie. Był ubrany cały na czarno. Czarna koszulka opinała jego mięśnie, a czarna bomberka idealnie podkreślała bicepsy, ciemne spodnie leżały na nim idealnie a do tego czarne conversy na nogach. No styl to muszę przyznać, że ma. Na nadgarstku widniał złoty rolex był wielki i błyszczał jak gwiazdy na niebie.

No i zajebiście.

- Nie powinno Cię tu być. - zaczął. - Nie powinnaś tego widzieć. - miał głęboki głos.

- Yyyyy.... - nie wiedziałam co powiedzieć. Przecież to nie tak, że specjalnie się tu znalazłam. Skąd mogłam wiedzieć, że akurat dzisiaj kogoś zabiją? Spojrzał mi głęboko w oczy.

- Co by tu z Tobą zrobić? - przełknęłam głośno ślinę. Czy on zamierza mnie zabić? BOŻE! Jestem za młoda żeby umrzeć. - Nie mogę Cię ot tak wypuścić.

- Oczywiście, że możesz. - nagle nabrałam pewności siebie a on uniósł pytająco brwi. - Nie jestem jak te wszystkie laski, że od razu pójdą na policje. - słowa z moich ust wypływały niesamowicie szybko. - Ja wiem co się z nimi wtedy dzieje. - patrzył na mnie jak na idiotkę. - No wiesz tacy jak Ty zaciągają je w jakiś ciemny zakamarek i po prostu uciszają. - lekko się uśmiechnął, ale to raczej był kpiący uśmiech. - W sensie zabijają.

- Nie wiem czy zauważyłaś, ale w takim zakamarku znajdujemy się my. - spoważniał. - A Ty laleczko, zdecydowanie widziałaś za dużo.

No dobra teraz zaczynam się bać. Zaczął się powolnymi krokami zbliżać do mnie, a ja automatycznie zaczęłam się cofać, aż w końcu poczułam, że wpadam na ścianę.

Zginę.

Zbliżył swoją twarz do mojej.

- Muszę coś zrobić. - powiedział pewnie. - Nie mogę Cię ot tak puścić. - musnął delikatnie palcami kosmyk moich włosów. Przez moje całe ciało przeszedł dreszcz.

- Naprawdę... - zaczęłam cicho. - ... nie powiem nic nikomu. - bałam się go. - Nie pójdę na policję tylko wypuść mnie. - czułam, że zaraz wybuchnę płaczem.

- Oj oj, ktoś tu nie jest już taki odważny. - zakpił. - Zastanawia mnie tylko jeden fakt. - odsunął się trochę ode mnie. - Jak ty się tu znalazłaś?

Oh świetnie mojego oprawcę interesuje moje życie. Lepiej być nie mogło.

- Po prostu przez park jest dłuższa droga do mojego domu. - westchnęłam zrezygnowana. Skoro mam zginąć to niech chociaż wie dlaczego się tam znalazłam. - A jestem bardzo zmęczona i chciałam jak najszybciej się znaleźć w domu. - dokończyłam.

- Interesujące. - odpowiedział. - Cóż szkoda tylko, że do niego nie dotrzesz. - delikatnie się uśmiechnął.

Nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale w jednej chwili poczułam przypływ adrenaliny i postanowiłam walczyć o swoje życie. Skorzystałam z tego, że trochę się ode mnie oddalił i zaczęłam uciekać. Uciekałam ile tylko sił miałam w nogach, próbowałam go zgubić, bo słyszałam jak przeklął pod nosem i ruszył za mną. Myślałam, że jak zacznę krążyć między blokami to w końcu się go pozbędę i spokojnie trafię na ulicę główną.

Jak bardzo się pomyliłam.

Skręcając w jedną z uliczek spotkałam się z ślepym zaułkiem. Ja pierdole. Dlaczego to przytrafiło się właśnie mi?

- Szczęście Ci dzisiaj nie sprzyja. - zaczął kpiąco chłopak. - Wiesz, że tylko pogarszasz swoją sytuację?

- A może być jeszcze gorzej? - odwróciłam się w jego stronę zdyszana. - No proszę zabij mnie. - byłam wykończona. - Nie mam zamiaru uciekać, a Ty widzę, że naprawdę chcesz się mnie pozbyć, więc śmiało.

Moje życie przecież i tak nie miało sensu.

- Jesteś bardzo pyskata. - w co on ze mną pogrywa? - Masz rację chce się Ciebie pozbyć, bo widziałaś za dużo. - czyli to już jest mój koniec. - Ale mam jakieś dziwne przeczucie, że możesz mi się jeszcze do czegoś przydać. - stanęłam jak wryta.

- Że co proszę? - czy jego popierdoliło?

- Widzę, że masz twardy charakterek i wiesz co się może z Tobą stać jeżeli coś komuś powiesz. - zaczyna się robić dziwnie. - Dlatego powiedzmy, że w tym momencie Cię nie zabije.

- Człowieku czy Ciebie pojebało? - jestem bipolarna jak nic. Jeszcze chwile wcześniej srałam w gacie, bo się go bałam, a teraz nagle taka wygadana jestem. - Czego Ty ode mnie chcesz.

- Ej ej ej panienko nie pozwalaj sobie. - jego szczęka zacisnęła się. - Bo mogę się rozmyślić.

- ALEX!! - nagle usłyszeliśmy wołanie. - ALEX BRACISZKU GDZIE JESTEŚ?! - spojrzeliśmy na siebie.

- Posłuchaj lepiej dla Ciebie będzie jak się teraz stąd zawiniesz, bo jeżeli moi bracia dowiedzą się, że widziałaś jak zabijają tego chłopaka to możesz być pewna, że skończysz tak jak on. - napiął się. - A raczej tego nie chcesz.

Stałam jak wryta. On naprawdę nie żartuje.

- No idź! - podniósł głos na co otrzeźwiałam i zaczęłam szybkim krokiem zmierzać w kierunku mojego domu. Jednak zatrzymał mnie jego głęboki głos. - Ale pamiętaj, że jeżeli komukolwiek piśniesz o tym co się tu działo a możesz być pewna, ze dowiem się wtedy będzie po Tobie. Jasne? - spojrzałam prosto w jego oczy i przytaknęłam. - Grzeczna dziewczynka a teraz zmykaj i czekaj na wiadomość ode mnie. - zmarszczyłam brwi. - Wpadłaś mi w oko, a jeżeli ja, Alexandre White, zainteresuje się kimś to jest zabawnie. - uśmiechnął się złowieszczo.

***

Nie żartuję, przeżyłam zawał... teraz nurtuje mnie pytanie, kiedy ten jebany pech mnie opuści, bo to jest nieprawdopodobne co się dzieje, a szczególnie to, co stało się teraz... Czułam się jak w „Mamy Cię", albo innym, durnowatym reality show. Po chwili postanowiłam uspokoić oddech, wyrzucić z głowy obrazy zdarzeń, które przed chwilą miały miejsce i wrócić wreszcie do domu.

Cały czas przed oczami miałam tego chłopaka i jego wspaniałe oczy. Jednak muszę przyznać, że budził we mnie strach i lęk. Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie. Wpadłam mu w oko? W innych okolicznościach pewnie bym się cieszyła, że jakikolwiek chłopak zwrócił na mnie uwagę. Lecz w takiej sytuacji jedynie co czułam to zdezorientowanie i paraliż na samą myśl o nim i tym jego przeszywającym spojrzeniu. Czułam jak rozbierał mnie wzrokiem i sprowadzał na dno ciemności.

Dobra Veronica koniec! Czas obrać kierunek domu i iść spać.

Jednak taki obrót sprawy byłby zbyt piękny, aby był możliwy. Już powoli świtało, a wrażeniom nie było końca. Myślałam, że gorzej być nie będzie, ale jak zwykle los mnie zaskoczył.

Kiedy stałam w ciemnym zaułku, wystraszona jak młode szczenię, próbując dojść chociaż trochę do siebie, usłyszałam pokaleczoną wersję Bad Romance i od razu wiedziałam, kto mógł być tego sprawcą.

- Co Ty tu kurwa robisz?!- myślałam, że śnię.- Lola obiecała odtransportować Cię do domu. - zaraz zwariuję, przysięgam.

-No miała i dotrzymała słowa, ale przypomniałem sobie, że natychmiast muszę powiedzieć Ci coś ważnego, bo nie zasnę.- wydukał pijackim tonem, ale dużo trzeźwiejszym niż jak się rozstawaliśmy.

Tak to był nadal najebany Marco.

- Zamknij się!- wrzasnęłam, bo on w ogóle nie był świadomy tego, na jakie niebezpieczeństwo się właśnie naraża. – Nie odzywaj się już nawet słowem.- powiedziałam, próbując się uspokoić.

-Ale ja tylko chciałem...- nie dałam mu dokończyć, tylko zatkałam mu usta.

Zauważyłam braci White, którzy szli w kierunku przeciwnym do nas, więc chciałam, aby to, że nas nie widzą trwało jak najdłużej. W tym momencie Marco się odwrócił i już wiedział dlaczego go uciszam, a ja czułam jak to się skończy, jednak to, co się wydarzyło przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

- To przed nimi się ukrywasz?- zapytał coraz trzeźwiejszym tonem.- Niby po co? A co to chodzić sobie nie możesz?- w głowie miałam tylko myśl, że jak będzie nadal tak darł japę, to na pewno nas zauważą.- Czy Ty chowasz się przed nimi ze strachu?- nie, tak się z nimi w chowanego bawię, żeby się z nimi bardziej zakumplować.

Na pewno nie powiem mu o tym co widziałam. Pomimo tego, że moje życie jest beznadziejne jak reklamy supermarketów, to chciałabym jeszcze trochę pożyć.

-Nie no co Ty- odpowiedziałam.- Po prostu po tym jakie wrażenie zrobiła na mnie ich matka, wolę trzymać się od całej tej popieprzonej rodziny z daleka- poniekąd to nie kłamałam.

I w tym momencie stało się najgorsze.

- Ej Wy goryle przesączone testosteronem!- wrzasnął Marco w stronę braci, a mi automatycznie ugięły się nogi w kolanach.

- Zamknij się! Zwariowałeś?!- próbowałam nas przeprowadzić w bardziej zaciemnione miejsce, w nadziei, że nikt nas nie zauważy, a oni nie słyszeli Marco. Jednak bardzo mocno się pomyliłam.

Wszyscy czterej bracia jak na umówiony sygnał odwrócili się w naszą stronę.

- No to po nas- powiedziałam pod nosem.

- A to niby czemu mam się zamknąć?- Marco nastroszył się jak kogut i ruszył naprzeciw nim. To wszystko przez alkohol. Tylko procenty dodają mu takiej pewności siebie, na trzeźwo chowa się przed kłopotami jak pizda.

- Macie coś do nas?- rzucił w kierunku White'ów.- Bo jeśli nie, to proszę spierdalać- zaczął się śmiać i odwrócił się z powrotem w moją stronę.- Widzisz mała, tak się załatwia sprawy po męsku- on naprawdę ma coś z głową.

- Do nas mówisz cioto?- struchlałam słysząc głęboki jak studnia głos Johna.- Bo mam nadzieję, że się przesłyszałem.

– Pewnie, że nie do was. Kolega po prostu opowiadała mi swoją ulubioną scenę z jakiegoś tam filmu.- próbowałam nas ratować wymyślając ściemę na szybko.

– Co Ty pierdolisz Veronica?- to jakiś żart.- Jasne, że do nich to było.- co w niego wstąpiło?- Nie będzie jakaś góra śmierdzącego mięsa powodowała u Ciebie strachu.- wszystko można powiedzieć o moim przyjacielu, ale nie, że jest samobójcą. A jednak... myliłam się.

- O proszę bardzo. - odezwał się nagle Fabio. - Veronica! - krzyknął. - Jak miło Cię widzieć. - szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o Was. - Co ty tutaj robisz?

Spojrzałam na Alexa, bo tak wcześniej go wołali, ale on intensywnie przyglądał się Fabio. Wyglądał na zaskoczonego, że jeden z jego braci mnie zna.

- Nie wiem czego od niej chcecie, ale radzę wam się odjebać raz na zawsze, bo pożałujecie-. próbowałam zatkać mu usta, ale on dostał

jakiegoś pijackiego nadmiaru testosteronu.

- Marco! Ogarnij się!- wrzasnęłam przerażona.-Przepraszam Panów bardzo, kolega przesadził z alkoholem i ma jakieś urojenia- ratowałam sytuację jak się da. Trzeba przyznać nieudolnie.

Fabio nagle nie wytrzymał, zbliżył się gwałtownie do Marco, który dostał od niego taką lampę, że od razu stracił przytomność. Podejrzewam, że gdyby to był film, to ta scena by mnie nieźle rozbawiła. Pizda pod jego okiem będzie na pewno pokaźnym okazem.

Kiedy czekałam na moment, w którym to ja dostanę siarczysty policzek stało się coś

nieoczekiwanego.

- Szkoda by było takiej pięknej buźki.- powiedział Fabio po czym wymownie spojrzał na braci.

W tym momencie odwrócili się i odeszli. Tylko John rzucił mi paraliżujące spojrzenie i wtedy doszło do mnie, że zabawa dopiero się zacznie.

- Dzięki Marco, najwyższy czas szukać kwatery na cmentarzu.

***

Wieczór jak każdy inny. Siedziałam za ladą wystukując rytm jakiejś randomowej piosenki palcami, od czasu do czasu reagując na wołanie „jeszcze raz to samo". Marco ukrył się przede mną gdzieś na zapleczu, żebym nie wydrapała mu oczu za to co ostatnio zrobił, a Lola obsługiwała klientów w lożach. Prawdę mówiąc, już prawie przysypiałam, nie mogę sobie przypomnieć kiedy ostatnio był tak mały ruch i tak wielki spokój.

Jak na zawołanie usłyszałam huk, gwar i zamieszanie.

- Wszyscy wypierdalać! - Brawo Veronica, wykrakałaś. Ludzie zaczęli wybiegać jak dzikie zwierzęta trącając wszystko po drodze gdy usłyszeli strzał, Lola zaczęła krzyczeć a ja schowałam się pod ladą, bo zamiast spierdalać razem z tą bandą wieprzy postanowiłam wybrać jak dla mnie wtedy lepszą opcję.

Wandale w kominiarkach zaczęli przewracać stoły, wybijać szyby i uderzać we wszystko co popadnie. Zaniepokojony Marco wybiegł z zaplecza, ale szybko kazałam mu się schować, Bóg jeden wie do czego jest zdolny po przedstawieniu, które ostatnio odstawił. Nagle jeden z nich wpadł za ladę wywlekając mnie oraz mojego przyjaciela zza niej. Kazali nam stanąć obok Loli i przyglądać się jak tłuką wszystkie kufle i butelki. Patrzyliśmy przerażeni na to jak demolują cały klub. Takiego strachu nie czułam chyba nigdy. Na koniec gdy wychodzili jeden z nich rzucił:

- Ostrzegałem Lola, że jeszcze wrócimy. - Znowu ten cholerny głos.

Blondynka nagle osunęła się na podłogę i wpadła w histerię. Zaczęła płakać i lamentować. A my jako jej przyjaciele postanowiliśmy nic nie mówić, bo co w takiej sytuacji można powiedzieć, tylko być przy niej i starać się ją pocieszyć.

Chociaż sami mieliśmy rozszarpane nerwy.

***

Minęło kilka dni odkąd club naszej blondyneczki został zniszczony doszczętnie. Szczerze mówiąc nie wiedziałam co zrobić w tej sytuacji, bo przecież nie mogę się zachowywać jakby się nic nie stało. Ale przyszedł ten czas, że musze coś zrobić, więc dziś postanowiłam jąodiwedzić Jak zwykle zadzwoniłam dzwonkiem w ten charakterystyczny sposób i czekałam, aż mi otworzy Moja Lola i otworzyła tylko to nie była ona. Nie no znaczy była Lola, ale nie Moja. Ta osoba przede mną miała tylko jej ciało. Znaczy bardziej przypominało to ducha albo zjawę. Patrzyła na mnie zimnym, pustym wzrokiem.

- Hej, Lola mogę wejść?- zapytałam się jak idiotka.

- Tak.- powiedziała i odeszła od drzwi.

- Słuchaj i jak tam jedziemy do clubu?

- Do czego? – zapytała a potem chwyciła butelkę koniaku. Jeju ona pije koniak ! Tak to nic dziwnego, że osoba po dwudziestce pije koniak ale jest 9 rano!

- No do clubu, Twojego clubu. Co Ty idiotkę ze mnie robisz?

- Tę ruinę nazywasz clubem i to w dodatku moim? - widziałam zbierające się łzy w jej oczach.

- Lola, przecież wszystko posprzątamy i będzie jak dawniej. - starałam się ją pocieszyć. - Masz mnie, Marco, Lizzie, Margaret, Natana i Oliviera. Wszyscy Ci pomożemy i będzie jak dawniej.

- Kochałam go, włożyłam w niego całe swoje serce, poświęciłam się dla niego. Myślałam, ze wreszcie cos mi się udało i będę dumna z siebie. A tymczasem to jest wszystko zniszczone- mówiąc to łzy spływały jej po policzkach.

- Lola, skarbie przecież wszystko zrobisz jeszcze raz. Dostaniesz pieniądze od ubezpieczyciela i na nowo rozkwitniesz.- próbowałam z całych sił pocieszyć przyjaciółkę.

-Vera, Ty do cholery nic nie rozumiesz!- wzięła kolejną butelkę i siadła przed telewizorem- ja nie mam siły, nie chce tego robić, to mnie po prostu boli. Nie wiem czemu ktoś to zrobił, ale jeśli chciał mnie zniszczyć to mu się udało. Dlaczego ja zawsze musze dostać po dupie?! Przecież nikomu nic nie zrobiłam.- nagle wstała i poszła do łazienki.

Siedząc na kanapie rozejrzałam się dookoła i to co zobaczyłam przeraziło mnie. To był istny burdel, zwyczajny, skrajny burdel. Syf. To w ogóle nie przypominało mieszkania Loli. Przecież ona zawsze była perfekcyjna, miała wszystko poukładane, a nie daj Boże ktoś coś jej ruszył, to zaraz robiła awanturę tysiąclecia. To niemożliwe, żeby Lola tak się zmieniła. Ona straciła sens życia, strąciła radość z każdego dnia. Czułam się bezradna, choć z calych sił chciałam jej pomóc to wiedziałam, że sama nie dam rady. Tego wszystkiego było za dużo. Przerastały mnie wszystkie te nagłe sytuacje, które się działy aktualnie w moim życiu. Kiedy czułam, że napływają mi łzy do oczu spostrzegłam, że jej długo nie ma.

- Lola jesteś tam?- zaczęłam pukać w drzwi od łazienki. Cisza. - Lola, halo, otwórz mi.- zaczęłam się bać. Cisza. - Lola, do jasnej cholery otwórz te pierdolone drzwi, bo zaraz je wywarze i to nic , że otwierają się na zewnątrz.

Nic. Cisza. Ja pierdole! Co ja ma teraz zrobić? Jak ona sobie będzie chciała życie odebrać?

- LOLA, LOLA!!! OTWIERAJ W TEJ CHWILI!!!! – zaczęłam walić w

drzwi i w nie kopać. - Dobra dzwonie na policje! Albo straż !

Odchodząc od drzwi usłyszałam upragniony dźwięk przekręcanego zamka. Otworzyłam, szybko drzwi i to co zobaczyłam był okropne! Lola trzymała w ręce garść tabletek i miała prawie pustą butelkę wódki!

- Jezu Lola coś Ty chciała zrobić? – dobiegłam szybko do niej. Ona pustym wzrokiem spojrzała na mnie i powiedziała trzy słowa:

- Skończyć to wszystko.

***

Mówiłam coś kiedyś o tym, że wiodę nudne, nostalgiczne i bardzo przewidywane życie? Cóż, zabawne, że w zaledwie kilka dni wszystko się zmieniło - zwłaszcza przewidywalność, bo teraz nie mogę przewidzieć, czy jak wyjdę z domu to ktoś mi napierdoli czy może porwie, ot taka adrenalinka od życia. Siedząc w swoich skromnych czterech ścianach gryzłam paznokcie z nerwów i rozkminiałam w jaki sposób zabić Marco za jego durnowate pomysły, gdyby nie on, może uszło by mi

to wszystko płazem. Wpatrując się w sufit głośny dźwięk telefonu wybudził mnie z moich myśli.

Laura.

- Hej mała, co tam? - Nie powiem, że mnie to nie zaciekawiło dlaczego tak nagle dzwoni, zwykle miałyśmy ustalone dni i godziny przeznaczone na rozmowy.

- Dzwonię, żeby opowiedzieć Ci o czymś, co może Cię zaciekawić. Było u mnie kilku mężczyzn, w różnym wieku, znali moje imię i wiedzieli, że jesteś moją siostrą, na początku wydawali się mili i pomocni, więc myślałam, że może to ktoś w sprawie adopcji, ale potem zaczęło się robić coraz mniej przyjemnie. Grozili, że pożałujesz jak komuś o czymś powiesz i że mam Cię przekonać abyś tego nie robiła. Na koniec najmłodszy puścił mi oczko i wyszli. Nie wiem w co się władowałaś, ale zostałaś mi

tylko Ty i nie mogę cię stracić. - Siostra skończyła swój wywód, a ja siedziałam z niedowierzaniem.

Jak ta banda dupków mogła iść w ogóle do niej, czy oni nie mają żadnych zahamowań? Idiotko, oczywiście, że nie mają, zabili człowieka.

Coraz bardziej nie podobała mi się ta cała ich rodzinka. Czy im naprawdę, aż tak bardzo zależy na tym żebym dla nich pracowała, że posuwają się do takich zagrywek? I skąd wiedzieli, że wszystko widziałam? Alex?

- Niczym się nie martw mała, wszystko mam pod kontrolą, muszę kończyć, papa. - Czas wziąć sprawy w swoje ręce.

***

To co teraz się dzieje, jest jak z jakiegoś takiego filmu akcji, tylko szkoda, że reżyser znalazł w obsadzie miejsce też dla mnie, nie pytając mnie o zgodę. Najgorsze jest to, że nie umiem się z tej chorej sytuacji wymiksować, tzn. nie umiem... ja bym bardzo

chciała, ale widocznie ta cała pieprzona rodzina ma wobec mnie całkiem inne plany.

Nienawidzę tego momentu w życiu, kiedy leżę na łóżku, gapie się w sufit i za cholerę nie wiem co zrobić.

Kiedyś wkurwiało mnie to, że moje życie było jak tania, beznadziejna komedia albo cyrk, w którym klaunem jestem ja. Teraz moje życie to istny dramat. Najgorzej, że nie mogę decydować o własnym życiu. Teraz to ile i jak będę żyć wiedzą tylko bracia White. Tylko o co im chodzi? Czy o to morderstwo, którego byłam świadkiem, czy o genialne zachowanie Marco, a czy o odmowę pracy dla nich?

Szkoda tylko, że konsekwencje ponoszą wszyscy... A tego jest za wiele. Depresja Loli, zdemolowany club, pizda pod okiem Marco, na którą skądinąd w pewnym stopniu zasłużył i co najgorsze oni w każdej chwili mogą zrobić krzywdę Laurze. Ooo nie! Po moim trupie!

- Dość tego Veronico Black!- krzyknęłam sama do siebie i zerwałam się na równe nogi. – pierś do przodu i walczymy- rodzice zawsze mnie uczyli, żeby nie opuszczać gardy.

Złapałam kurtkę, telefon i wybiegłam z domu, w ogóle nie zwracając uwagi na wygląd mojej twarzy, chociaż powinnam, serio... Od dwóch dni nie wychodzę , domu, a co za tym idzie nie dbam o swój wygląd, chociaż moja twarz pozostawia wiele do życzenia.

Ale w dupie z tym! Najwyższa pora bronić ludzi, którzy trzymają mnie przy życiu.

- Halo, Lola?- mądre pytanie, skoro do niej dzwonię, to kto inny miałby odebrać?

– Veronica na serio nie chce mi się gadać,- jej głos był nadal przybity, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę walczyć o moich ludzi.

– Nie mam zamiaru Cię pocieszać ani pytać co u Ciebie czy jak się czujesz- może to nie było zbyt miłe z mojej strony, ale musiałam skupić się na mojej misji.- Potrzebuje numer do Isabelli White- cisza w słuchawce świadczyła o niezłym szoku mojej przyjaciółki.

- Veronica! Zwariowałaś!?- oho chyba się otrząsnęła.- Po cholerę Ci ten numer?- myślałam, że ze względu na swój stan nie będzie zadawać tych wszystkich niewygodnych pytań, na które nie chcę odpowiadać. Myliłam się.

- Nie ma mowy. Czy Ty wiesz czym to może się dla Ciebie skończyć?- moment, sądząc po tonie jakim do mnie mówi, widzę, że wyleczyłam ją przy okazji z tej ogromnej, jak sądziłam depresji.

- Lola, powiem krótko, albo dasz mi ten numer, albo zdobędę go w inny sposób.- postawiłam na swoim.

- Niby jak chcesz to zrobić?- zapytała z ironia w głosie blondynka. W sumie dobre pytanie.

- Uwierz mi, że dam sobie z tym radę. To jak? Pomożesz czy mam szukać innego źródła informacji?- zapytałam pewnym siebie głosem.

- No dobra- zrezygnowała- zaraz wyślę Ci SMSem. Tylko błagam, uważaj na siebie.- po tych słowach się rozłączyła.

Po dwóch bardzo długich minutach dostałam sms z numerem telefonu tej wiedźmy w butach na szpilce. Wzięłam głęboki wdech i z gulą w gardle wcisnęłam zieloną słuchawkę.

- Dzi- dzi- eń do- bry- nie mogłam wydusić słowa- ja... tzn. z tej strony...

- Witam Veronico, czyżbyś przemyślała raz jeszcze moją propozycję?- zapytała kobieta, a mnie w tym momencie zamurowało. Skąd ta srająca kasą pinda ma mój numer?

-Ja tylko... ja chciałam się spotkać.- zaraz zejdą na zawał, przysięgam. Sam ton głosu tej baby mnie paraliżuje.

- Zaraz będę w clubie.- ta i usiądzie sobie chyba na parapecie, jak wszystko jest w ruinie.

-Spotkajmy się w Parku Miejskim na ławce koło fontanny. Nasz lokal jest zdemolowany.- przypomniałam jej delikatnie.

-Jak to zdemolowany? A to było takie ładne miejsce. Zgłosiliście sprawę na policję?- czekaj, aż Ci uwierzę, że nic o tym nie wiesz. Dokładnie wiem czyj głos zastraszał Lolę.- Będę za 20 minut- odpowiedziała kobieta, po czym się rozłączyłam.

Siedziałam na ławce modląc się, aby nie zapomnieć języka w gębie, kiedy tylko zobaczę Isabellę. Słysząc stukot szpilek, od razu wiedziałam kogo niosą. Tę kobietę wyczuwam na odległość.

-Dzień dobry kochanie, to o czym chcesz porozmawiać?- powiedziała takim tonem, że jakbym jej nie znała, to pomyślała bym, że jest miła, a nie jest uwierzcie.

-Zgadzam się.- powiedziałam jednocześnie wypuszczając powietrze z ulgą.

-Moja mądra, piękna dziewczynka, nie trzeba było tak od razu?- zaraz ją zabije za ten ironiczny ton, pójdę siedzieć za morderstwo i będzie mi już w sumie wszystko jedno.- Wiedziałam, że po dłuższym namyśle zmienisz zdanie.

-Zdanie zmieniłam, ale mam swoje warunki- powiedziałam pewniej niż mogłam to sobie wyobrazić.

-Ile?- zapytała flądra.

-Co ile?- odbiłam pałeczkę.

-Ile chcesz zarabiać?- zapytała w taki sposób, jakby oczywiste było, że chodzi mi wyłącznie o pieniądze.

-Nie chodzi o kasę.- poczułam się jak twardy negocjator.- Po prostu Pani i cała wasza rodzina macie zostawić moich bliskich w spokoju, jasne?- miałam taki ton jakbym to ja jej groziła.

-Nie wiem o czym mówisz złotko.- co za... aż brakuje mi słów, bo suka to jest bardzo słabe określenie.

-Doskonale Pani wie i dlatego będę dla Pani pracować, bo nie będą przeze mnie cierpieć niewinne osoby.- nie skomentowała mojego wywodu, co oznaczało, że doskonale wiedziała o czym mówię.

-Dobrze, nie denerwuj się, o terminie kolejnej imprezy będę Cię informować- puściła mi oczko, po czym odeszła.

No to będzie się działo Veronica, będzie się działo...

***
Witajcie!
No i mamy rozdział 5!

Dużo się w nim dzieje!
Bracia White się rozkręcają!

Co myślicie o tej ich całej rodzinie?

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro