Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Nie próbuj niczego.

Jak ten czas szybko leci. Minął tydzień odkąd dowiedziałam się, że szanowana rodzina White zauważyła mnie wśród 7 mln. ludzi. Od 7 dni nie opuszcza mnie mój kochany przyjaciel, który jest ze mną prawie przez całe życie. No może kiedyś mu się zdarzyło , że mnie przypadkowo opuścił ale zaraz wracał. Kiedyś myślałam, że jestem samotna czy coś ale nieeee.... Przecież mój przyjaciel jest zawsze ze mną. Czy to jest dziwne, że uważam Stres za swojego kolegę? Cóż tak czy siak On jest ze mną. Nie daje mi spokoju. Myślę cały czas jak to będzie. Przecież z tego co mówił ten przystojniak prze pubem to zrozumiałam ( tak coś tam zrozumiałam pomiędzy tym jak ubóstwiałam i podziwiałam jego Boską urodę), że ja nie mogę sprzeciwić się Pani Starszej bo ona nie lubi słowa Nie. Swoją drogą ciekawe jak jej mąż żyje z nią? Jeju, Vera czemu ty o takich rzeczach myślisz ? Obawiam się, że nie będę miała wyjścia, ze muszę przyjąć jej propozycje i zgodzić się na wszystko. Cały czas czuje strach, ze coś się złego stanie, że te nowe zmiany nie wyjdą mi na dobre, że mogę coś popsuć. Zmiany, zmiany, zmiany. Zawsze się bałam tego słowa a już o czynach nie wspomnę. Nigdy ich nie lubiłam. To zakłócało mój wewnętrzny spokój i harmonie, którą uwielbiałam a tak rzadko miałam. Nie wiem co dalej będzie, ze mną i moją siostrą. Czuje strach, który mnie paraliżuje bo z jednej strony nie chce niczego zmieniać jest dobrze tak jak jest a drugiej boję się, cholernie się boję odmówić Rodzinie White bo pewnie to tez się może skończyć dla mnie źle. O Mamuniu dlaczego zawsze muszę mieć jakieś wyzwania przed sobą. Nie umiem tak szybko podejmować decyzji a presja mi nie służy. Ale przecież Veronica co się dziwisz przecież taki jest urok twojego Zajebistego życia, że musisz cały się coś wpakować a później ponosić konsekwencje. Tylko chociaż żeby to uczucie zniknęło na chwile bo tak się żyć nie da.

- Zapowiada się świetna noc. - z udawanym entuzjazmem weszłam do mojego miejsca pracy- już nie mogę się doczekać otwarcia- z przyklejonym uśmiechem klasnęłam w dłonie.

Dziś kolejna sobotnia, tematyczna impreza. Zdaniem Loli tematyczne party bardziej przyciągają imprezowiczów, a co za tym idzie, utarg też jest większy. Chociaż ostatnia impreza nie potwierdza tej reguły. Club Magnum zaczynał ożywać od zawieszonych w koło dekoracji w stylu dzisiejszej imprezy, czyli piana party.

- Uwielbiam Cie Lola!- z zaplecza słychać było krzyk Marco. Co było dziwne, jego wyznanie nie było ani trochę sarkastyczne.

- A czemu zawdzięczam takie wyznanie przyjacielu?- zapytała zdziwiona Lola, nie ukrywam, że mnie też to bardzo interesowało.

– Skarbie, piana party to najlepszy z możliwych motywów- zachwycił się Marco.

- Nie boisz się o swoją fryzurę i zajebiście drogie ciuchy? Przecież Hello, mogą Ci zawilgnąć, a to 100 % bawełny- zaczęłam ironicznie naśladować mojego Latynosa.

Tak, Marco miał europejskie korzenie, był na wpół Hiszpanem i na wpół Amerykaninem. Jego ojciec przybył do Stanów na studia, a reszty można się domyśleć. Pan Rodriguez szybko sprostał zadaniu, a po pierwszym roku akademickim urodził się Marco.

- O co Ci chodzi?- zapytał wymachując rękami- ubrania założyłem tańsze, bo nie wiadomo jaka chemia jest w tej pianie.- wiedziałam, że będzie o tym pamiętał. - Ale Vera, ta impreza to będzie sztos, kwintesencja wszystkich innych. - pewnie zaraz się dowiem, co jest tego powodem. - Wyobraź sobie panienki, które nie noszą staników, bo mają cycki w przeciwieństwie do Ciebie w mokrych, krótkich, przyklejonych do ciała sukienkach. Przecież to będzie orgazm dla oka i duszy. - zaczął rozmarzonym głosem.

- Weź się chłopie ocknij!- zaczęłam. - Od ponad roku nie wyrwałeś żadnej laski, a dziś co liczysz na cud? - wiem, chamska jestem, ale taka jest prawda. Jak ostatnio wyrwał panienkę, to Olivier i Natan jeszcze w świętego Mikołaja wierzyli.

- Ooo NIE! - oburzył się Marco. -     Tego już za wiele!- rzucił ścierkę, którą wycierał szkło na bar. - Ja nie wyrywam? Oczywiście, że wyrywam i to mnóstwo panienek. - zaczął nadąsanym tonem.

- Tak? To przypomnij mi te swoje podboje, bo jakoś umknęły mojej uwadze. - zaśmiałam się.

- Mnóstwo ich było, tylko po prostu nie chciałem się chwalić moim życiem erotycznym, żeby nie robić Ci przykrości. - zmyślał.

- Marco, zaspokajanie się przy filmach dla dorosłych to nie seks, szczególnie u faceta w Twoim wieku.

- Halo! - naszą dyskusję przerwała Lola. - Możecie wziąć się do pracy? Za pół godziny otwieramy, a jeszcze z tego co się orientuję, to dużo rzeczy zostało Wam do zrobienia. - szefowa jak zwykle skutecznie przywołała nas na ziemię. - A swoją drogą Marco, ja też nie wierzę w te Twoje wyimaginowane historie. - przybiłyśmy sobie piątkę, a nasz oburzony przyjaciel pokazał nam środkowy palec, co w jego wykonaniu nie było za grosz obraźliwe.

Przywołana przez Lolę do porządku, poszłam pomóc na sali Lizzie i Margaret, które na ogół nie uczestniczą w naszych dyskusjach. Podczas zdejmowania krzeseł ze stolików usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe.

– Jeszcze zamknięte! - krzyknęłam, nie odwracając się w stronę intruza. - Zapraszamy za pół godziny- swoją drogą ciekawe kto zostawił otwarte drzwi.

- Ja nie przychodzę tu dla zabawy. - zamurowało mnie. To był ten głos, ten cholerny głos, który nie dawał mi spokojnie żyć przez ostatni tydzień.

– Ja... ja... dobry wieczór. - nie mogłam wydusić z siebie słowa. - Ja... ja już wołam Lolę. - wydukałam sparaliżowana sama nie wiem czym, strachem, przerażeniem?

- Nie przyszłam do Loli, tylko do Ciebie. - Matka White we własnej osobie. - Obiecałam Ci słońce, że wrócimy do rozmowy o Twojej pracy dla mnie. - byłam wmurowana, nie wiem czemu czułam taki respekt do tej kobiety, miała coś w sobie, co nie przerażało. - To jak Veronico, kiedy możesz zacząć? - zapytała jakby była pewna, że się zgodzę. - W środę organizuję duże przyjęcie, będzie paru ważnych gości więc bądź o piątej żeby wszystko ogarnąć. - zaraz, halo, ona jest zbyt pewna siebie, ale z tego co zauważyłam, to u nich jest to rodzinne.

- Nie będzie mnie. - powiedziałam to tak stanowczo, że nie wiem, która z nas była w większym szoku, sama siebie zaskoczyłam swoją pewnością w głosie.

- Jak to?!- niemal wrzasnęła kobieta, a mi z przerażenia włosy stanęły dęba.

- Yyy... chciałam powiedzieć, że po prostu muszę podziękować za Pani propozycję, ale muszę odmówić ze względu na nadmiar obowiązków. - zeszłam do pokojowego tonu, w międzyczasie zastanawiając się jakie ja mam obowiązki. - Ale mogę polecić naszego barmana Marco, jest naprawdę świetny w tym co robi. - nie wiem dlaczego jej odmówiłam, skoro potrzebowałam tej kasy, żeby wyciągnąć Laurę z bidula.

Zaskoczyłam tym sama siebie, bo w sumie byłam zdecydowana przyjąć tę propozycję, ale to był odruch, moment i samo mi się jakoś wyrwało. Było w tej kobiecie coś, co mnie przerażało, nie wiem co to było, ale wewnętrzny głos mówił mi, żeby trzymać się od tej rodziny z daleka.

- Chodzi o kasę?- zmieniła swój ton na nieco milszy, ale zdradzał ją ten sztuczny uśmiech. - Dziecko, znam Twoją sytuację i wiem, że zrobisz wiele dla pieniędzy. - skąd ona tyle o mnie wie? - Dobrze, skoro tak, to dostaniesz więcej. - przystała kobieta, jednak ja byłam nieugięta.

– Naprawdę dziękuję za zaufanie, ale nie i jest to moje ostatnie słowo. - powiedziałam bardzo stanowczo, sama siebie zaskakuję. - A teraz przepraszam, ale obowiązki wzywają. - ukłoniłam się i już chciałam odejść, ale w tym samym momencie podeszła do nas Lola.

- Dzień dobry Pani Isabello, co za miła niespodzianka. - nie no Lola na łeb upadła, miła? - Co Panią do nas sprowadza?- Lola chciała na przywitanie uścisnąć dłoń kobiety, ale w tą jakby diabeł wstąpił.

- Dzień dobry? Serio kurwa?- a mnie zamurowało, nie po raz pierwszy podczas tej rozmowy, chociaż mina Loli wcale nie była lepsza od mojej. - Co to ma być do cholery?! Nie tak się umawiałyśmy. 

Umawiałyśmy? Zaraz chwileczkę, o co tu chodzi? Kobieta zaczęła wymachiwać rękami, a mnie strach zaczął paraliżować. Przede wszystkim nurtowało mnie pytanie co z tym ma wspólnego Lola. 

- Co się stało Pani White? - Lola była nieźle wystraszona i zdezorientowana.

- Jeszcze pytasz?! Ty su... - nie dokończyła, tylko skierowała się w stronę drzwi wkurzona.

Wkurzona? Co ja mówię, Ona była na maksa wkurwiona.

- Jeszcze pożałujecie, obie, a Ty Lola szczególnie odpowiesz, za niedotrzymanie słowa kara musi być. - Stałyśmy z Lolą w bezruchu ładnych parę chwil, nie wiem ile czasu upłynęło zanim się poruszyłam. Wyszłam z letargu jako pierwsza

- Lola! Co to do chuja ma być?!- wrzasnęłam. - Czego masz żałować? Jaka kara? Kim ta baba dla Ciebie jest? Dlaczego tak bardzo chce żebym dla niej pracowała? - zaczęłam sypać pytaniami jak karabin maszynowy.

Lola jednak nie odpowiedziała na żadne z nich. Jedyne co zrobiła to spojrzała mi w oczy.

- Z nią nie ma żartów. - z tymi słowami odeszła.

***
„ Cóż za piękna pogoda" pomyślałam sobie, kiedy odchyliłam rolety w moim mieszkaniu. Lubiłam je. To moja Oaza. Mam dziś dużo do zrobienia. Musze ogarnąć zakupy i iść wymienić kwiaty na grobie rodziców. Dobra czas się szykować bo nie wyjdę z mieszkania tak jak mnie Pan Bóg stworzył bo ludzie by po pogotowie zaraz dzwonili.

Już miałam wychodzić, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili pomyślałam, że to Marco albo Lola. Po ostatniej sytuacji w klubie po odwiedzinach Isabelli White nie miałyśmy za bardzo okazji, żeby porozmawiać. A szczerze powiedziawszy musiałyśmy. Nie wiem co moją przyjaciółkę łączy z tą kobietą ale muszę się dowiedzieć. To było zbyt podejrzane i blondynka nie może dłużej ukrywać skąd się znają i dlaczego tak jej zależy żebym dla niej pracowała. Jeszcze te słowa że „pożałujemy". Do czego ta kobieta może być zdolna? Jednak po jej pewności siebie i nastawieniu można się domyślać, że do wszystkiego.

Szybko pobiegłam do drzwi. Nawet nie sprawdzając przez Judasza kto to otworzyłam szeroko drzwi z uśmiechem i tekstem: Zgaduj zgadula czy to Marco czy Lola. Kiedy zobaczyłam  kto stoi za drzwiami krew spłynęła mi z twarzy. Stałam się przezroczysta. Nie wiedziałam co ma powiedzieć jak się zachować.  Dlaczego dzisiaj? Zawsze Robili to w jakimś innym czasie.

Przed oczami moimi ukazała się Pani w starszym wieku, upięta w koczek i oczywiście okularach na nosie. Co jak co ale te szkiełka to miała ładne. Biała bluzka, czarna spódnica za kolano i do tego oczywiście czarne czółenka , które podkreślają jej gracje. Swoją drogą chciałabym wyglądać tak w jej wieku. Obok niej stał wysoki brunet w garniturze czarnym. Wyglądał trochę jak grabarz bo miał taką minę jakby miał kogoś zabić albo pochować. Jeszcze mi tylko opieki społecznej brakuje!

- Dz ... dz... dzień dobry. Przepraszam myślałam, że to moi znajomi a tu Państwo. - powiedziałam znaczy jąkałam się tak jakbym mówić nie umiałam.

- Dzień dobry , dzień dobry czy Pani Veronica Black? - zapytała blondynka oficjalnym tonem i już wiedziałam, że jest już po mnie.

- Tak to ja- wycedziłam przez zęby. - Jestem Brenda Smith a to mój partner Rafael Price. Przyszliśmy w sprawie Pani siostry. Możemy wejść czy będziemy tak stać w drzwiach. - powiedziała mierząc mnie wzrokiem.

- Tak proszę, proszę. – uśmiechnęłam się. - Pani się stara o opiekę nad swoją siostrą tak?

- Tak, tak. -kiwnęłam głową. - A nie jest Pani za młoda ?

- Nieeee skądże. Jestem dojrzałą osobą – powiedziałam machając rękami.

- Dobrze zobaczymy – mówiąc to rozejrzała się po moim mieszkaniu. Ten koleś co z nią był nic nie mówił, tylko patrzył na mnie. Nawet chyba nie mrugał. Dziwny typek.

Zrobili ze mną wywiad taki jak zawsze i już myślałam, ze będzie wszystko ok, aż tu nagle ten facet przemówił. Na początku się przestraszyłam bo Ne wiedziałam, że ten ktoś ma język w buzi. No i chyba nie chciałam się o tym przekonać. Bo tylko usłyszałam jedno zdanie.

- Kiedy Pani przyniesie nam pismo potwierdzające, że ma Pani stałą prace, która nie będzie kolidować z obowiązkami?

- Cholera jasna !- krzyknęłam!

- Słucham? – wykrzywił swoją krzywą twarz a tamta Pani tylko wbiła we mnie wzrok

- Yyy, znaczy przecież dałam ostatnio takie pismo nie pamiętacie? – rozłożyłam bezradnie ręce bo już wiedziałam, że będą problemy.

- No tak ale to chyba nie jest Pani stałą praca prawda? To jest dorywcza praca a ma pani jakaś inną taką dzięki, której zapewni dobrobyt swojej dorastającej siostrze. Pani Black jeśli pani myśli, że oddamy Laurę w ręce dziewczyny, która nie ogarnia swojego życia to się Pani grubo myli. Ta dziewczyna nie potrzebuje takiego zachwianego domu.

I mój świat legł w gruzach. Dosłownie. Łzy napłynęły mi do oczu. Nie mogłam wydusić ani słowa. Kołek stanął mi w gardle. Jedyne co mogłam zrobić to odprowadzić ich do drzwi i zamknąć je. Gdy poszli to pierwsze co to poszłam do sypialni i ryczałam tak bardzo, że aż mi łez zabrakło. Jak ja jej to powiem ? Przecież ona tak na mnie liczy. Zamknęłam oczy i poczułam że zasypiam.

***
Obudziłam się następnego dnia rano. Nie mam pojęcia o której zasnęłam i ile czasu spałam. Ale chyba tego potrzebowałam. Wstałam mega wyspana i pełna energii. To dobrze, bo dzisiaj miał być ważny ale zarazem ciężki psychicznie dzień dla mnie - Spotkanie z Laurą.

Ze względu na rygorystyczne zasady w tym zasranym bidulu nie mogłam widywać się z nią tak często jakbyśmy obie tego chciały. Ostatnio zaniedbałam ją troszkę, tak jak wiele innych istotnych rzeczy w moim życiu, ale po prostu tego wszystkiego było za dużo na mnie jedną – dwudziestotrzyletnią Veronicę podejmującą najgorsze i niosące za sobą ogromne konsekwencje decyzje, roztargnioną, leniwą ale też pełną determinacji.

Ubrałam się ładnie czyli prosta czarna koszula i ciemne dżinsy, włosy związałam w koka, a na nogi ubrałam UWAGA UWAGA szpilki, modląc się w duszy aby ten jeden cieniutki obcasik nie ugrzązł mi między szczelinami chodnika co by niosło za tym nieprzyjemne zderzenie mojej i tak już szpetnej twarzy z kolorową kostką brukową.

Zadzwoniłam jeszcze raz do Domu Dziecka upewniając się czy nie ma nowych ustaleń i aby na pewno te bezuczuciowe pruchna po sześćdziesiątce nie zmieniły swojego zdania.

Wychodząc z domu wzięłam dwa głębokie wdechy powtarzając w głowie "jak nie Ty Veronica, to kto?" i ruszyłam w stronę przystanka autobusowego, gdyż aktualne miejsce zamieszkania Laury było na drugim końcu miasta.

***

Będąc pod budynkiem, który wyglądem przypominał bardziej stary szpital aniżeli miejsce, w którym mieszkają pokrzywdzone przez los dzieci.

Poczekałam jeszcze dziesięć minut. Sama nie wiem co chciałam osiągnąć tym zwlekaniem, może myślałam że nabiorę odwagi? Że przyjdzie mi do głowy co mam powiedzieć mojej małej siostrze kiedy zapyta ile jeszcze ma tam być?

- Och, Laura. Nie wiem co mam Ci powiedzieć. - Szepnęłam do siebie i skierowałam się w stronę drzwi wejściowych, jednak w efekcie końcowym przybrałam fałszywy uśmiech i poszłam mydlić chyba w nieskończoność oczy Laury, że w końcu ją stamtąd zabiorę.

Gdy weszłam do środka uderzył we mnie zapach spalonych naleśników i kompotu truskawkowego. Obrzydliwe. Powstrzymując się ostatkami sił aby nie zatkać sobie ostentacyjnie nosa ruszyłam do tzw. świetlicy spotkań wypatrując szatynkę około mojego wzrostu. Siedziała w rogu wystukując nerwowo rytm o biały stolik, patrzyła w okno zamglonym wzrokiem jakby myślała, że nie przyjdę, że znowu ją zawiodę. I zawiodę.

- Hej mała! - Krzyknęłam i przytuliłam ją od tyłu.

- Spóźniłaś się. - Odszepnęła wrednie, przez co jeszcze bardziej nie wiedziałam jak się zachować. Zauważyłam też że wyrosła, a nie widziałam jej zaledwie kilka miesięcy.

- Wiem, przepraszam. Były korki, spieszyłam się jak tylko mogłam. - Próbowałam kłamać, ale ona wiedziała. Zawsze wiedziała.

- Nie kłam. Ja też nie wiem jak się zachować. Zapomniałaś o mnie, nie dzwoniłaś, nie odbierałaś. Mam do ciebie mówić Siostro czy może proszę Pani? - Uśmiechnęła się krzywo, a w jej oczach zauważyłam łzy, tak jak i w moich. - Ich straciłam, Ciebie nie mogę. - Dodała, a samotna łza spłynęła po jej policzku. - Wiem, że znowu powiesz mi to samo, że wszystko trwa, że czekasz na decyzję, więc po prostu sobie to darujmy i powspominajmy jak było kiedyś, zanim...zanim oni odeszli. - Kiedy wypowiedziała te słowa miałam ochotę rozpłakać się jak mała, bezbronna dziewczynka. Moja młodsza siostra była mądrzejsza od samej mnie.

- Masz rację, powspominajmy...

Spędziłam u Laury kilka godzin, co pierwotnie było wbrew zasadom, ale prawda jest taka, że wszyscy tam mają to w dupie, ważne żeby dostawały za to kwit, a reszta się nie liczy.

Wychodząc stamtąd czułam ulgę i spokój, czyli wszystko to czego nie odczuwałam od bardzo dawna. Mogłam nareszcie się uśmiechnąć - szczerze i bez bólu. A wystarczyła tylko jedna rozmowa z moją malutką Laurą.

***

Wbiegłam do domu potykając się o własne nogi. Nie sądziłam, że tak długo mnie nie będzie, a za czterdzieści minut byłam umówiona z Lolą i Marco w naszym ulubionym barze. Zabawne, że dajemy zarobić konkurencji. Mimo, że w moim życiu ostatnio dzieje się zdecydowanie za dużo to czas się odstresować, ale też wystawić Lolę na próbę. Ostatnimi czasy dzieje się z nią coś niedobrego - chodzi struta, nieobecna i robi dobrą minę do złej gry.

Poza tym sytuacja z Panią White - skąd ją znała? A znać musiała. Widać było, że czuła do niej nie tyle respekt co zwyczajny strach, chociaż to i ja odczuwałam w towarzystwie tej apodyktycznej kobiety. Nie rozmyślając nad tą popieprzoną sytuacją już dłużej przebrałam się w coś wygodnego a na nogi ubrałam moje ukochane czarne adidasy. Po całodniowych katuszach dla moich stóp to był istny raj.

Do mojego miejsca docelowego miałam 20 minut drogi przez ciemne uliczki, albo dziesięć minut więcej przez park, ale po ostatnich ekscesach, o których sąsiedzi mi opowiadali wolałam nie ryzykować i wybrać tą dłuższą drogę. Podobno ktoś kogoś napadł i to kilka razy przez ostatnie parę miesięcy. Nie, nie dajcie się zwieść, przecież jestem Veronica Black i zawsze kieruje się głupotą. Opatulona dżinsową kurtką szłam rozglądając się na boki wmawiając sobie jakieś chore przewidzenia.

- Idiotka! I DIO TKA! - Mówiłam sama do siebie, karcąc za moje głupie pomysły. - Zginiesz na jakimś odludziu bo ci się pieprzonego kilometra nie chciało nadrabiać. - Prawie zaczęłam skakać z radości widząc przebijające światło między blokami. Wychodząc zza jednego z nich wpadłam na Marco.

- Ja pierdole! - Krzyknęłam łapiąc za serce. - Jesteś nienormalny czy po prostu popierdolony? Kto o zdrowych zmysłach czai się za jakimiś ciemnymi zaułkami jak psychopata?! - Wyrzucałam z siebie najgorsze obelgi jakie tylko przyszły mi na myśl w stronę przyjaciela z prędkością karabinu maszynowego.

- Kretynko, zawsze tu na Ciebie czekam. - I w tamtej chwili miałam ochotę rozpędzić się i uderzyć głową w mur. Mocno.

- Tak czysto profilaktycznie zrobiłam Ci awanturę. - Naciągnęłam kurtkę mocniej i próbowałam odejść z twarzą, co oczywiście i tak minęło się z celem, bo ten kretyn całą drogę się ze mnie wyśmiewał.

***

Zamówiliśmy sobie po drinku czekając na Lolę, która znacznie się spóźniała, co było do niej całkowicie niepodobne. Kiedy już miałam podpytać Marco czy nie wie co dzieje się u Loli zobaczyłam przyjaciółkę w drzwiach, która wyglądała na przestraszoną. Właściwie nic nowego.

- Lola stało się coś? - Zapytałam od razu gdy do nas podeszła. - Wyglądasz na przestraszoną. - Dodałam, kiedy jej twarz wykrzywiła się w niezrozumieniu.

- Co? Nie! Wydaje Ci się. Po prostu jestem zmęczona po wczorajszej imprezie, klienci nie chcieli opuścić baru mimo próśb i gróźb, a jeszcze potem...- Nagle ugryzła się w język. Znowu coś ukrywała. - Pijecie beze mnie?! - Oburzyła się chcąc rozładować atmosferę i poprosiła barmana o to samo.

Po godzinnym piciu i pogawędkach nasz kochany przyjaciel był już tak porobiony, że w końcu nie udało nam się porozmawiać na poważne tematy.

- Powie..em wam, żee czuję się...dziwnie gdy - Marco zrobił przerwę by wziąć głęboki oddech. - ktoś mi nalewa, a nie ja to rob...ię. - Razem z Lolą wybuchłyśmy gromkim śmiechem. Atmosfera była bardziej rozładowana, ale i tak dało się wyczuć tę nić napięcia. No może poza Marco, on już raczej nie czuł nic, poza zawrotami głowy i ostrym pieczeniem w przełyku.

Skłamałabym mówiąc, że nie bawiłam się dobrze, ale nadal chęć rozgryzienia Loli nie ustępowała.

- Lola, czy możemy pogadać? - Próbowałam przekrzyczeć głośne wywody przyjaciela na temat tego, że i tak nie ma lepszego barmana od niego, ale na próżno. Albo po prostu Lola udawała, że mnie nie słyszy. - Ja się już zbieram, poradzisz sobie z nim sama?

- Tak, jasne, leć i niczym się nie martw. - A więc jednak, unikała mnie wcześniej i słyszała, że prosiłam ją na słówko. Ale ja jeszcze dowiem się prawdy. - Odprowadzę Cię, albo może podwiozę? - Zaproponowała, ale odmówiłam. Musiałam sobie wszystko przemyśleć.

***

- Jesteś pewna, że dasz sobie radę sama? - zapytała Lola po tym jak opuściliśmy bar. - Wiesz nie chce żeby coś Ci się stało. - dopowiedziała i widać było, że naprawdę się martwi.

- Dam sobie radę. - zapewniałam ją. - Zresztą wcale tak daleko nie mieszkam.

- Noo słyszysz Loooolaaaa da sobie radę. - wybełkotał Marco.

Ostatnio dobrze mu szło w pracy, bo nie upijał się tak często. W sensie owszem pił alkohol i nie trzeba było go wynosić. W przeciwieństwie do Ciebie. Odezwał się głos w mojej głowie ale postanowiłam go zignorować. Byłam w dobrym humorze i nic mi go nie mogło popsuć. 

Przynajmniej tak mi się wydawało.

- Dzięki, że się o mnie tak martwisz Marco. - odpowiedziałam z ironią.

- Kocha... - i się zaczęło, pijcka czkawka. - ...nie, ja o Ciebie zawsze. - jakoś dał radę dokończyć. - Może odwiezie Cię ten sam przystojniak, który odwoził Cię po pracy jak się wtedy schlałaś. - przegiął.

- Mój drogi przyjacielu przysięgam, że jeszcze jedno słowo a nie przeżyjesz do dnia jutrzejszego. - pogroziłam mu palcem.

- Chyba dzisiejszego. - zaczął chichotać jak jakaś panienka. - Bo już po północy, dobra zanim zaczniesz znowu gadać to i... - i znowu zaczął czkać. -  ...dę się odlać. - dokończył i zostawił mnie sama z moją przyjaciółką.

- Vera? - zapytała delikatnie.

- Co tam? -  spojrzałam na nią i skrzyżowałam ręce na piersi bo szczerze mówiąc było mi już chłodno. Zresztą marzyłam już tylko o moim ciepłym łóżku. Zgodziłam się z nimi spotkać bo wszyscy mieliśmy dzisiaj wolne a rzadko to się zdarza więc postanowiliśmy wykorzystać ten czas i się spotkać.

- O co chodziło Marco z tym podwiezieniem? - zmarszczyła brwi. - Nic mi o tym nie mówiłaś. - dopytywała.

Jak miałam Ci powiedzieć jak wpadałaś do mnie do domu z awanturą, że się upiłam w miejscu pracy i nawet nie dałaś mi nic wyjaśnić? Pomyślałam.

- Oh w sumie to nic ważnego ani konkretnego. - nie wiem dlaczego zdecydowałam się kłamać. Może dlatego, że od tamtego momentu Lola dziwnie się zachowywała jak mówiło się o tych całych braciach White. - Upiłam się a jakiś kumpel tego naszego kochanego idioty zaproponował, że mnie podwiezie do domu i koniec historii.

- Czemu się nie pochwaliłaś? Przystojny był? Marco ma takich kolegów i ja się dowiaduje o tym dopiero teraz? - zaczęłam zadawać milion pytań. - Niech on tu wraca i w tej chwili mi ich przedstawia. - gadała jak najęta. Wystarczy, że wspomni się o jakiś chłopakach to Lola zaczyna wariować.

- Hej! - musiałam krzyknąć żeby zwróciła mnie uwagę, oczywiście podziałało bo spojrzała w moją stronę. - Tak naprawdę to ten chłopak według mnie w ogóle nie był przystojny, taki jakiś dziwak. - musiałam się jakoś bronić. - Nie wiem skąd się znają ale uwierz mi nie było na co patrzeć.

- A skąd ty możesz wiedzieć jak byłaś taka pijana? - ok, tego się nie spodziewałam. Już miałam się zacząć tłumaczyć kiedy wrócił do nas brunet.

- Moje najukochańsze przyjaciółeczki jak ja Was kocham. - zaczął bełkotać i się chwiać.

- Czas chyba wracać. - zaśmiała się blondynka. - Zresztą Marco musisz mi opowiedzieć o tych twoich przystojnych kolegach. -  spojrzała na mnie i puściłam mi oczko.

Już po mnie.

- O kim? - zapytał Marco. - Przecież... - i nie dane mu było dokończyć bo nagle pochylił się do przodu i zaczął zwracać cały alkohol, który wypił tego wieczoru.

- Dobra zabieram go do domu. - powiedziała stanowczo i wzięła przyjaciela pod rękę, kiedy ten się trochę uspokoił. - Na pewno sobie sama poradzisz? - zapytała ostatni raz.

- Ja na pewno ale czy ty dasz radę z nim? - naprawdę chciałam jej pomóc ale było mi już zimno i chciałam wracać do domu.

- Pewnie, mną się nie przejmuj. - uśmiechnęła się. - W takim razie dobranoc mała.

- Dobranoc Lol. - odpowiedziałam i każda z nas poszła w swoim kierunku.

Mój dom znajdował się niedaleko centrum Key West dlatego wszędzie miałam blisko co nie oszukujmy się było dużo plusem. Nie musiałam wydawać pieniędzy na komunikację miejską a tym bardziej kupować samochodu, na który by mnie po prostu nie było stać. 

Była godzina druga w nocy. Na ulicach było pusto. Wszyscy jak na piątkowy wieczór przystało siedzieli albo w klubach albo w barach. Szłam dosyć szybkim, pewnym krokiem bo prawie nie czułam już stóp. Mogłam jednak postawić na wygodę i założyć spodnie ale oczywiście ja najmądrzejsza osoba na świecie musiałam ubrać spódniczkę. 

Po dziesięciu minutach byłam już koło parku. I teraz stanęłam przed ciężkim wyborem, znowu, mogłam wybrać albo drogę dłuższą przez park albo drogę krótszą przez ciemne uliczki. Będąc osobą racjonalnie myślącą i inteligentną oczywiście bez dłuższego namysłu wybrałam opcje numer dwa. Takim oto sposobem szłam sobie między szarymi, wysokimi blokami, gdzie gdzieniegdzie paliło się jakieś przygaszone światło. Już miałam skręcać w uliczkę w prawo, którą dojdę do ulicy na której mieszkam kiedy usłyszałam donośne głosy jakiś mężczyzn.

- Nie tak się umawialiśmy! - krzyknął jeden z nich. - Gdzie są pieniądze?

Normalny człowiek w takiej sytuacji odwraca się na pięcie i spierdala ile tylko ma siły w nogach. Ale kto powiedział, że ja jestem normalna? Ja Veronica Black stałam w miejscu zszokowana i przez dłuższa chwile nie mogłam się ruszyć. 

- Mu... mu... musicie mi dać więcej czasu. - odezwał się nagle słaby męski głos.

Wychyliłam się lekko zza bloku, żeby lepiej zobaczyć co się dzieje. To co zobaczyłam wstrząsnęło mną. Trzech mężczyzn ubranych na czarno stało nad klękającym  chłopakiem, którego delikatnie oświetlała jedyna lampa uliczna. Widać, że był przestraszony. Nie wiedziałam co to za ludzie ponieważ stali do mnie odwróceni.

- Nie ma już na to czasu. - nagle jeden z nich wyciągnął broń i przystawił chłopakowi do skroni. - Miałeś go już wystarczająco długo.

- NIE! BŁAGAM! - zaczął wrzeszczeć mężczyzna. - Jeszcze jeden dzień.

- John! - usłyszałam nagle stanowczy znany mi głos. - Mogę Cię prosić na chwile? - tak bardzo dobrze znany głos.

Kiedy ten cały John się odwrócił już wiedziałam kim oni są. Bracia White. Cała zbladłam i zaczęłam szybko oddychać. Co oni tu robią? I dlaczego chcą zabić tego bezbronnego chłopaka? Nagle przez moja głowę przeleciało milion pytań i zero odpowiedzi. Zaczęłam się zastanawiać kim oni tak naprawdę są i czym się zajmują. Bo raczej legalnej pracy z tego co widzę nie wykonują. 

Tak się zajęłam własnymi myślami, że nie zauważyłam nawet jak bracia znowu we trzech stoją nad swoją ofiarą i jak mi się wydaje najstarszy z nich oddaje strzał. 

Już miałam krzyknąć kiedy poczułam jak ktoś jedną ręką obejmuje mnie w pasie a drugą zatyka mi usta przez co moja chęć wydania przerażającego krzyku była ograniczona. Zostałam zaciągnięta w jedną z ciemnych uliczek. 

- Nawet nie próbuj niczego. - szepnął mi do ucha mój napastnik.

Nagle milion scenariuszy zaczęło napływać do mojej głowy. Zabije mnie, zgwałci i nawet nikt nie będzie o tym wiedział. Taki właśnie los mnie spotka bo jestem pieprzonym leniem i nie chciało mi się iść dłuższą trasą. 

Próbowałam się jakoś uwolnić, szarpałam się jednak na marne jego uścisk był zbyt mocny.

- Czy nie wyraziłem się jasno? - zapytał a mnie nagle olśniło. - Nie próbuj niczego. - kojarzę ten głos.

Gdy znaleźliśmy się już w mrocznej i przerażającej ulicy, jego uścisk zelżał co wykorzystałam i wyrwałam się od niego. Gwałtownie się odwróciłam w jego stronę żeby zobaczyć kim był.

Jego wzrok spotkał się z moim wzrokiem. 

I przepadłam.

***
Witajcie!
To już nasz 4 rozdział.
Z każdym kolejnym jesteśmy coraz bardziej podekscytowane tym ze poznacie Veronice i jej historie!

Mamy nadzieje że Wam się spodoba i zostaniecie z nami na dłużej!

Podzielcie się z nami Waszymi opiniami i przemyśleniami!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro