Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Ostatnia szansa.

Patrzyłam z konsternacją na moje dłonie, czując jakby właśnie straciły dopływ krwi, jakby były przezroczyste. Miałam wrażenie, że nigdy nie zaznam spokoju, a to gówno będzie się ciągnęło za mną jak najgorszy smród.

- Veronica, pomogę Ci. - Miękki głos Alexandra rozbił się jak szklanka, po ścianach, odbijając mało słyszalnym echem. Albo to ja już nic nie słyszałam? - Gdybym wiedział... Zatrzymałbym ich. - Dodał, kładąc rękę na moim ramieniu, a ja czułam jakbym trzymała na barkach najcięższy głaz.

Każdy najmniejszy ruch sprawiał, że uginały mi się nogi i traciłam równowagę. Tak jakbym miała się rozpaść na kawałki. Sama nie wiem, czy czułam gniew, rozczarowanie, strach czy wszystko na raz, ale wiedziałam, że trafiła w mój czuły punkt - zabrała jedyny skarb, który chroniłam. Dopiero po chwili zebrałam się w sobie, aby przenieść wzrok na bruneta obok mnie. On nie wiedział. On mnie nie chciał wtedy przed nimi ostrzec. Patrzył na mnie z bólem w oczach, który był naprawdę szczery. On mi współczuł. On był przy mnie.

- Dlaczego... dlaczego ja. - Zapłakałam w dłonie, czując jak kolejne siły do życia ze mnie ulatują. To dla mnie za wiele.

- Veronica. To nie jest zdrowa rodzina, to są ludzie bez skrupułów i zahamowań. - Wypluł te słowa z obrzydzeniem, patrząc w przestrzeń pustym wzrokiem. Normalnie tak, jakby jemu też zabrali coś cennego. - Całe szczęście, że po tylu latach myślę jak oni. Każdy ich krok przewidzę, zanim go wykonają. - Podrapał się po karku, ciągnąc mnie w stronę samochodu.

Prawie gubiąc nogi, podążałam za nim, czując coraz większy gniew. Rozpierdolę tą babę, jak tylko spojrzę jej w oczy. Jeden chwast w trawie mniej.

Idź tam, gdzie poprowadzi Cię wzrok, pamiętaj, że najdalsze jest najbliżej

Przeczytałam wiadomość, która przed chwilą do mnie przyszła. Patrzyłam na nią z niezrozumieniem, pokazując to Alexandrowi. Spojrzałam w przód, widząc delikatną łąkę, gdzie słońce już prawie zachodziło.

Oczywiście.

Gdy byłyśmy małe, razem z Laurą chowałyśmy się w domku na drzewie, który zbudował nam tata. To znaczy, tata Laury. Pobiegłam w tamtą stronę, zostawiając chłopaka w tyle. Z rozczarowaniem wdrapałam się po drewnianej drabince, uderzając się w czoło. Veronica, to byłoby za proste.

Pudło. Szukaj tam, gdzie fikcja z życiem się łączy w całości.

Kolejna wiadomości wyświetliła się na wyświetlaczu telefonu, a ja czułam jak adrenalina we mnie wzrasta. Adrenalina, która nie zwiastowała nic dobrego. Dłuższą chwilę myślałam nad tym, co mogła oznaczać wskazówka, którą dostałam. Ktoś ewidentnie bawił się ze mną w kotka i myszkę. Tym razem nie wiedziałam czego się spodziewać, gdzie szukać, co myśleć. Jedna, jebana pustka.

Czas mija, a każda minuta zwłoki, to minuta mniej życia Twojej Siostrzyczki.

Patrzyłam na wyświetlacz, nie wierząc w to co widzę, bo to ode mnie zależało czyjeś życie.

Ostatnia szansa. Udaj się w miejsce, gdzie Wilk i Zając zawarli rozejm.

Wilk i Zając. Wilk i Zając.

- WILK I ZAJĄC! - Krzyknęłam, kolejny raz zostawiając zszokowanego Alexandra obok mnie. - Bawiłyśmy się w to z Laurą, w tamtym lesie. - Wskazałam na miejsce docelowe palcem, biegnąc w tamtą stronę, mimo że brakowało mi już sił. Sił i nadziei. - Laura! - Wołaliśmy na zmianę z brunetem, ale za każdym razem odpowiadała nam głucha cisza.

Tak głucha jak rozsądek w mojej głowie. Nie potrafiłam myśleć z rozsądkiem, wiedząc, że mogę nie zdążyć. Wiedząc, że ktoś robi krzywdę, jedynej osobie, którą potrafię kochać. Z bezsilności po moich policzkach, zaczęły płynąć łzy, których nie nadążałam ścierać. Zamazywały mi obraz, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Poczułam jak mocne dłonie obejmują moje ramiona i choć na sekundę dały poczucie bezpieczeństwa. Te same, które to bezpieczeństwo mi odebrały. Kolejny raz sms rozbrzmiał w mojej kieszeni. Bałam się co mogę w nim przeczytać. Ten cholerny strach mnie zabijał, z każdą sekundą.

I znowu skucha. Do trzech razy sztuka. Nieładnie uciekać z domu, zwłaszcza kiedy są to dwie, małe dziewczynki.

- Wiem. - Szepnęłam w tors chłopaka, odpychając go lekko. - Jeśli tym razem się nie uda, zabiję się. - Dodałam ostatkami sił, czując, że już bardziej nie mogę igrać z losem. Albo ogniem. - Jak byłyśmy małe, uciekałyśmy z Laurą do starego baraku, niedaleko gnijącego dębu. To musi być tam. - Pociągnęłam go za rękę, ale chłopak zatrzymał się gwałtownie.

- Jeśli jest tak, jak mówisz, musimy uważać. Nie bez powodu dostajesz te informacje. Pójdę pierwszy. - Poinformował mnie, osłaniając swoim ciałem. Był jak mur, który bronił mnie przed całym złem świata. Chociaż największym złem świata, był on sam.

Kiedy byliśmy już blisko, dwie czarne furgonetki zaparkowane było obok baraku.

Bingo!

Miałam ochotę krzyczeć, choć wiedziałam, że to zasadzka, to wszystko byłoby zbyt proste.

- Niespodzianka! - Ktoś krzyknął za nami, uderzając czymś twardym w tył mojej głowy i chociaż bardzo się broniłam, ciemność zalała widok przede mną.

***

Czułam pulsujący ból głowy, ale bałam się otworzyć oczy. Miałam deja vu. Dokładnie taki sam ból głowy, jak wtedy w tym pierdolonym pokoju katuszy, w którym leżałyśmy razem z Lizzie. Moje ręce i nogi były skrępowane, a twarz o dziwo niczym nie była zatkana. Delikatnie uchyliłam powiekę, aby zorientować się, jak wygląda sytuacja. Jednak robiłam to ostrożnie, żeby nikt nie mógł tego zauważył. Bałam się, że znów zostanę potraktowana jak pompowana lalka służąca nastolatkom do ich pierwszych ekscesów erotycznych. Obok mnie leżał Alexander - to w jakim był stanie, utwierdziło mnie w przekonaniu, że naprawdę nie wiedział o zamiarach swojej matki. Jego ręce i nogi również były skrępowane, a z łuku brwiowego płynęła krew, co wskazywało na to, że on również nieźle oberwał. To straszne, że oni nie mają skrupułów nawet względem własnej rodziny.

Kiedy dalej rozglądałam się po ciemnym i brudnym pomieszczeniu, mój wzrok spoczął na małej, bezbronnej dziewczynce. Mojej siostrzyczce. Kiedy to zobaczyłam, automatycznie otworzyłam oczy. Była cała potargana i zakrwawiona. Widać było na jej ramionach zadrapania, co wskazywało na to, że się broniła. Mam tylko pieprzoną nadzieję, że nie skończyła jak ja w tym lochu, przebywając w willi White. Przysięgam, że wtedy zabiłabym wszystkich po kolei, bez zastanowienia.

- Laura, Laura- zaczęłam wołać ją szeptem, aby nikt oprócz niej mnie nie usłyszał – Lu, jeśli mnie słyszysz rusz palcem u prawej dłoni - dałam jej wskazówki, pomagające mi rozpoznać czy ona w ogóle żyje. Ku mojemu szczęściu wykonała polecenie. Przynajmniej wiedziałam, że jej nie zakatowali.

-Kurwa... – usłyszałam zachrypnięty głos Alexandra.

- O dzień dobry Romeo- usłyszałam ten najgorszy z możliwych dla moich uszy głosów. Od razu do mojej głowy przyszły same najczarniejsze scenariusze. Max

- Rozwiąż mnie do chuja- Alex próbował z całych sił wyrwać się z ucisku węzłów sznura na swoich kończynach. Rzucał się jak oszalały po całej podłodze, próbując uwolnić skrępowane dłonie i nogi.

- Już wiesz braciszku, jak to jest, być tym poniżanym, tym gorszym, tym na końcu? – Max ironicznie zwrócił się do Alexandra. – w końcu mam nad tobą przewagę, za te wszystkie lata poniżania i bycia tym najmłodszym. Czas na mnie. - zza paska wyciągnął broń i skierował ją w stronę Alexandra.

Zamarłam.

Kiedy padły słowa, żegnaj braciszku, zamknęłam oczy. Nie chciałam tego widzieć. Wiedziałam, że widzimy się po raz ostatni, bo nikt nie wyjdzie stąd cało. Rozstrzela nas jak kaczki, a naszych zwłok nikt nigdy na tym odludziu nie odnajdzie, a dzika zwierzyna przetrwa na naszych szczątkach.

- Stop! - zanim padł strzał, usłyszałam głos Johna- na porachunki jeszcze przyjdzie czas- skierował słowa ku Maxowi- chodź, ogarniemy samochody, a nimi jeszcze będzie czas się zająć.

Kiedy drzwi szopy się zamknęły, odetchnęłam z ulgą, chociaż wiedziałam, że to nie koniec, bo oni wrócą. Zawsze wracają.

- Dobrze mamo, zaraz będziemy.... Tak, tak mamy ją... Zresztą nie samą, bo ten idiota Alex z nią był- John rozmawiał prawdopodobnie przez telefon z tą suką, bo nie słyszałam jej głosu, a jestem na niego tak wrażliwa, jak na żaden inny. – Co? Nie... Trochę tylko oberwał, bo chciał ją ratować... Obrońca... No, no... Do zobaczenia- po tych słowach rozmowa ucichła. Szkoda tylko, że nie było słychać ustaleń drugiej strony, bo z tego, co mówił John, nie wynikały żadne konkrety.

- Psyt... Vera- Alex zwrócił się w moją stronę- Musimy spierdalać. Znam ich, oni są zdolni do wszystkiego- nie była dla mnie nowością informacja, którą mi przekazał. Każdy wiedział, że to banda popaprańców.

- Hej- szepnęła moja mała Lu, ewidentnie się z czymś mocując- jeszcze chwila i wam pomogę- Lu umiejętnie rozrywała sznur o wystające gwoździe. Moja mała, dzielna dziewczynka.

Po uwolnieniu podbiegła do mnie i zaczęła mnie rozwiązywać, jednak dobra passa nie trwała zbyt długo. Po chwili usłyszałyśmy kroki, które wskazywały na to, że bracia wracają.

- Leż tutaj- Laura ucałowała mnie w czoło i szybko chwyciła łom leżący na ziemi, po czym schowała się za drzwi. Prawdopodobnie tym narzędziem wszyscy zostaliśmy ogłuszeni, a nikt nie pomyślał o tym, że ktoś z nas się uwolni i odwróci bieg zdarzeń.

-Gotowi na prze...- nie dokończył. Widok upadającego Maxa po ciosie łomem w kark napełnił moje serce czymś wspaniałym. Widziałam, że w końcu chociaż raz, chociaż na chwilę, chociaż na moment to on przegrał, to on był ofiarą. Lu podbiegła do mnie ponownie, chcąc mnie uwolnić.

-Uważaj! - usłyszałam krzyk Alexandra, po czym John uderzył Laurę w twarz.

Siarczysty policzek spowodował, że osunęła się na ziemię. Po tym jak najstarszy z braci upewnił się, że jego brat żyje, zaczął nas wszystkich zbierać z ziemi i pakować jak worki na pakę czarnej furgonetki. Jechaliśmy długo, dzięki czemu mogliśmy, chociaż kilka chwil więcej spędzić razem. Nie wiedziałam, czym ta podróż się skończy, ale wiedziałam, że niedługo ich spotkam... Moich rodziców... w duchu się modliłam, ale czy było do kogo? Czy jest ktoś, kto mnie wyzwoli i da nowe życie?

Po jakimś czasie furgonetka zatrzymała się, a John wywalił nas z niej jak jakieś paczki. Miałam wrażenie, że dla nich, jesteśmy jedynie workami ziemniaków, rzeczami, które można rzucić w kąt, bo są nieprzydatne. Byli jak dzikie zwierzęta, bez honoru i walczące o przetrwanie. Szli po trupach do celu, zostawiając za sobą ślady krwi. Ludzkiej krwi. Dotarliśmy do miejsca, gdzie koszmar miał swój początek, do miejsca, gdzie diabeł jest w swoim gronie.

Willa White'ów

- Proszę, proszę... kogo my tu mamy? Miło Was widzieć razem Panny Black- Isabella Siostra Diabła White. Miałam ochotę splunąć jej w tą napompowaną i sztuczna twarz. Przecież to było zło w najczystszej postaci. Ubrana była jak zwykle elegancko. Biały garnitur eksponował jej chude ciało. Jej krótkie, blond włosy były delikatnie podkręcone. Złota biżuteria idealnie pasowała nie tylko do jej całej stylizacji ale także do jej wyższości. Gdzie by się nie pojawiała, wszyscy jej się bali. Rozsiewała aure zła, mroku i rozlewu krwi. Każdy wiedział, że Isabella White to kobieta bez serca, bez sumienia. Po trupach do celu. Nie miało dla niej znaczenia czy zadawała ból obcym, często niewinnym, osobom czy własnym dzieciom. Nigdy nie chciałabym mieć takiej matki. – Zapraszam Was w bardziej przytulne miejsce. Czas na rozmowę.

Czułam jak John popchnął mnie do przodu. Na chwiejnych nogach ruszyłam za ich matką. Tak samo zrobili Alexander i Laura. Myślałam, że wejdziemy do domu jednak się myliłam. Szliśmy ścieżką na tyły domu. Jej obcasy odbijały się głuchym echem w ta ciemną, przejrzystą noc. Nigdy nie byłam w tym miejscu. Droga prowadziła do małego lasku. Z tyłu cały czas szedł John uważnie nas obserwując. Chcieli mieć pewność, że nie uciekniemy. Kiedy doszliśmy do końca ścieżki zobaczyłam wielki magazyn. Zatrzymałam się przełykając żółć, która nieprzyjemnie drapała moje gardło. Czy to był nasz koniec? Zabiją nas?

- Rusz się! – krzyknął najstarszy brat.

Kolejny raz pchnął mnie do przodu. Drzwi otworzył nam Chris. Skrzyżowałam z nim spojrzenie. Jego twarz nie wyrażała nic a oczy, brązowe jak czekolada, były puste. Nie spodziewałam się go tutaj. Można powiedzieć, że byłam w szoku. I to wielkim. To nie był ten Chris, którego znałam. Stał przed nami wypruty z emocji chłopak. Zerknęłam na Alexandra a na jego twarzy malowało się wyraźne rozczarowanie. On sam rzadko zdejmuje maskę i ciężko jest cokolwiek wyczytać z jego rysów twarz. Jednak tamtej nocy wydawało mi się, że był otwartą kartą. Widziałam jak zaciska szczękę ze zdenerwowania. Kolejny brat okazał się taki sam jak John i Max. Wierzyłam, że nie może to spotkać Chrisa. Przecież on był zupełnie inni niż oni. Gdzieś w głębi miałam nadzieję, że jednak uwolni się od nich.

Tamtej nocy ta nadzieja umarła.

Weszliśmy do środka magazynu. Mimo, że z zewnątrz wyglądał na stary i opuszczony. Wewnątrz był w miarę zadbany. Było w nim dużo półek i regałów. Nie chciałam wiedzieć co się w nich znajdowało. Na środku stał duży stół i na nim lampka. Tylko ona dawała światło w tym pomieszczeniu. Przez co panował pół mrok. Było zimno i ponuro. Zapach stęchlizny unosił się w powietrzu przez co czułam, że za chwilę zwymiotuję.  Zatrzymaliśmy się przy stole kiedy nagle reflektory oświetliły cały magazyn. I wtedy zobaczyłam jaki on jest duży. Rozejrzałam się dookoła. Niedaleko od nas rozpoczynały się schody, które prowadziły na antresolę i jak się domyślam do jakiś pokoi. Pewnie to tu przetrzymują większość dziewczyn.

- Tak właśnie myślałam. – odwróciła się w nasza stronę Isabella. – To jest idealne miejsce do rozmowy z Wami. – uśmiechnęła się. - A wiec znalazłaś swoją siostrzyczkę waleczna Veronico? – zaśmiała mi się prosto w twarz

- Tak – powiedziałam nieśmiało.

- Wiedziałam, że nie odpuścisz, że ona jest dla Ciebie najważniejsza. Powiem Ci, że wiedziałam , iż strata jej zaboli Cię najbardziej. Zawsze tak było, że tylko ona się liczyła. Ale ja ostrzegałam, że ode mnie się nie odchodzi kiedy się chce. Ja dyktuje warunki. Myślałaś, że dam Ci tak po prostu odejść i tyle? Nieee. Ja się Nazywam Isabella White i to ja zawsze mam ostanie słowo! – zaczęła krzyczeć. – A pro po Laury to zajmie się nią Chris. On jest taki wrażliwy i delikatny, więc ona będzie dla niego idealna.

- Co mam z nią zrobić? – zapytał zdziwiony Chris.

- No jak to co? To co się robi z takimi jak ona. Zresztą nie wiem, zrób co chcesz. Tylko nie daj jej uciec. – rozkazała napompowana suka.

- Dobrze mamo. Zrobię jak każesz – powiedział posłusznie Chris. I odszedł z moją małą siostrzyczką na bok mocno trzymając ją za ręce.

- A zaraz, zaraz, gdzie jest Max? – zaczęła rozglądać się po magazynie matka roku.

- Yyy... ta mała się uwolniła i postanowiła, grać odważną i zaatakowała Maxa. Ale z nim wszystko w porządku.

- Hmm... to dobrze, jednak John syneczku wolałabym, że on też tu był. Mógłbyś go opatrzeć i go tu przyprowadzić. – tak czule to chyba jeszcze do nikogo nie mówiła. Dało się odczuć, że najmłodszy i najstarszy White to jej ulubieni synowie.

- Oczywiście. – odpowiedział jej syn i wyszedł.

- Mam jedno pytanie? – zebrało mnie na odwagę. Chociaż sama nie mogłam uwierzyć, że to mój głos.  – To Ty wysyłałaś mi te wszystkie wskazówki, gdzie może być Laura tak?

- Tak, a kto by inny mógł to zrobić jak nie ja. – powiedziała spokojnie

- Skąd wiedziałaś o tym wszystkim ? O tych szczegółach z naszego dzieciństwa. – zmarszczyłam brwi.

- A to Ci jeszcze nie mówiłam, że ja Cię znam od urodzenia? – chyba zobaczyła moją minę zdziwienia bo zaczęła mówić z przesadną słodkością.– Chyba nie. Więc teraz Ci powiem. Byliście obserwowani cały czas przez moich ludzi i znałam każdy Wasz ruch. – powiedziała z wyższością a na jej ustach wykwitł uśmiech.

- Ale czemu ? Po co Ci to było? – oczy zaszły mi łzami.

- Jak po co? Zawsze bałam się, że twoja mamusia jakiś numer wywinie i musiałam mieć pewność, że nie zaszkodzi mi i mojej rodzinie. Musiałam wiedzieć, że moje interesy są bezpieczne. Wiesz ile mogłam stracić przez jeden numer Twojej matki? A tak to wiedziałam wszystko o jej rodzinie i o jej małych dziewczynkach. – wytłumaczyła bez zająknięcia opierając się o stół.

- Jak mogłaś? – poczułam jak pojedyncza łza spływa po moim policzku.

- Mogłam i robiłam to. Dlatego nic przede mną nie ukryjesz maleńka – i kolejny raz się uśmiechnęła.

Przetarłam zakrwawioną ręką policzki pozbywając się oznak mojej słabości. Nie wiedziałam co powiedzieć. Z transu wyrwał mnie głos Alexandra.

- Teraz mi coś wytłumacz, dobrze – powiedział niepewnym aczkolwiek zimnym głosem.

- Tak synku, co chcesz wiedzieć? – zapytała z troską ale nie wiedziałam czy to było szczere czy udawane.

- Jak to możliwe, że Veronica jest niby nasza siostrą skoro ja nie jestem jej bratem? Nie wciskaj mi kitu, że tak nie jest bo zrobiłem testy DNA i mam pewność 100%, że nie jesteśmy spokrewnieni.

Myślałam, że oczy mi wylecą z orbit. Jak to Alexander nie jest moim bratem? Spojrzałam na niego i próbowałam ściągnąć jego uwagę jednak na marne. Jego czarne tęczówki ciskały pioruny w stronę Isabelli. Oddychał ciężko. Całe jego ciało było napięte. Był wściekły. Otaczała go aura ciemności. Widziałam, że znowu staje się tym zimnym, obcym Alexandrem. Nie mogłam uwierzyć, że jego matka potrafiła obudzić w nim jego czarną stronę. Jednak informacja, ze nie jesteśmy rodzeństwem była dla mnie większym szokiem. Dlaczego mi nie powiedział? Jak się dowiedział? Czy to była już informacja potwierdzona? Obserwowałam ich walkę na spojrzenia.

- O, to jednak się dowiedziałeś o tym? – zapytała zdziwiona.

- Tak. Czekam aż mi to wyjaśnisz. – Alexander skrzyżował ręce na piersi.

- Dobrze synku wydaje mi się, że czas aby prawda wyszła na jaw. Zacznę od początku. Nie myśl, że ona nie jest siostrą wszystkich moich synów. – stanęłam bacznie nas obserwując.

- Jak to? – zapytał zdziwiony Alex.

- Wiesz jak byłam młoda bardzo chciałam mieć dzieci. Razem z moim mężem chcieliśmy stworzyć dużą rodzinę . Niestety po długich staraniach się o dziecko, okazało się, że jestem bezpłodna i nigdy nie będę wstanie urodzić dziecka. Załamałam się. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Czułam się taka nie kompletna i chciałam popełnić samobójstwo, ale odratowali mnie. Wtedy Twój ojciec postanowił zrobić wszystko abyśmy mieli dużą rodzinę i dochowali tradycji. Stwierdził, że jak mamy tyle dziwek pod sobą to możemy to wykorzystać. I on zapładniał wybrane przez nas dziewczyny, one rodziły dzieci a potem ja zostawałam matką. – nie wierzyłam w to co słyszę.– Oczywiście tylko chłopców. Chcieliśmy stworzyć imperium. Chcieliśmy aby nasi synowie przejęli ten biznes i również przekazywali go z pokolenia na pokolenie aby nazwisko White rosło w siłę z każdym kolejnym rokiem. Każdą dziewczynkę zabijaliśmy. Jednak nie udało nam się to z Tobą droga Veronicą. – swój lodowaty wzrok skierowała na mnie. – Twoja matka mimo, że została zgwałcona chciała Cię urodzić. Mimo, że czuła do Ciebie wstręt, wychowała Cię. I jej się to udało. A twój prawdziwy ojciec spierdolił zostawiając Ciebie i nas w dupie. – zakończyła swój wywód.

- To dalej wskazuje na to że powinienem być bratem Veronici. – zaczął spokojnie Alex. – A nie jestem! – krzyknął.

- Bo nie jesteś naszym synem. – zaczęło mi się w głowie kręcić od natłoku informacji. Jak to? Brunet patrzył na nią niedowierzając. Resztami sił próbowałam utrzymać się na nogach. – Jedna z naszych dziewczyn zaszła w ciąże z klientem. Po długich rozmowach zdecydowała się, że urodzi a dziecko, czyli synka odda nam. To było nam na rękę. Kolejny do rodu White. Wspaniale prawda? – co za suka! Negatywne emocje buzowały w moich żyłam. Czułam jak mój puls przyśpiesza. Isabella spojrzała najpierw na Alexandra a później na Chrisa. – Z Tobą kochanie było troszkę problemów.

- Co Ty mówisz mamo!? – dotarł do mnie załamany głos Chrisa

- No wiesz, nie jesteś moim synem tylko jakiejś zwykłej dziwki. Nawet nie pamiętam jak wyglądała i jak miała na imię. Ale zapadła mi w pamięć, ponieważ już jak była w zaawansowanej ciąży to zaczęła mówić, że nie chce się z Tobą rozstawać, że zaczyna cię kochać. Rozumiesz Chris? Ona zaczynała Cię kochać zanim przyszedłeś na świat? Zabawne prawda? Kiedy się urodziłeś nie chciała Cię oddać bo niby Cię tak bardzo pokochała. Wiele dla niej znaczyłeś, bla , bla , bla, takie pierdoły. Ale Ty miałeś być mój i nie było innej opcji. Dlatego Twoja mamusia musiała się pożegnać z życiem w dość brutalny sposób no ale cóż nie chciała Cię oddać dobrowolnie. Nie zrozum mnie źle kocham Cię jak własne dziecko. Kocham każdego z Wam. To ja Was wychowałam.  – wzruszyła ramionami jakby to była najzwyklejsza historia z życia.

- Jak możesz to mówić w tak spokojny sposób? – zapytałam, ponieważ Chris stał nieruchomo i chyba nie dowierzał w to co usłyszał.

- No wiesz , jakoś tak już się uodporniłam. – prychnęła poprawiając swoje blond kosmyki.

- Ty jesteś bez serca przecież to Twoi synowie. – westchnęłam kręcąc głową.

- Oj Veronico, jakaś Ty naiwna – spojrzała na mnie – Myślisz, że przypadkiem zjawiłaś się tutaj i zagościłaś w naszym życiu? Przecież ja wiedziałam, że tak będzie. Wszystko było zaplanowane. Rozumiesz wszystko. – zrobiła kilka kroków moją stronę. - Musiałam wykorzystać Lole do tego, żeby pojawiła się w Twoim życiu. To ona maczała palce w wypadku Twoich rodziców, ale to ja wszytsko dopięłam na ostatni guzik. – patrzyła głęboko w moje oczy a ja jak zahipnotyzowana próbowałam utrzymać to lodowate spojrzenie. Dodatkowo kodując wszystkie informacje. -  A to, że pracujesz u mnie? Też tak miało być. Zaskoczył mnie Max, kiedy Cię zgwałcił bo to nie było w planach ale Lizzie była świetną przynętą. I tak to przez Ciebie spotkał ją taki los i co teraz powiesz? - milczałam bo zabrakło mi słow. Tyle informacji na raz. - Nic nie mówisz! Milczysz? Wiesz co mnie najbardziej denerwuje? Że zrobiłaś coś czego nie było w moim planie. Uwiodłaś i wykorzystałaś mojego syna. – widziałam złość w jej oczach. – Ty mała dziwko! Ty szmato. On miał Cię nienawidzić tak jak ja ! A nie zakochać się w Tobie. Działasz tak na niego jak Twoja matka na mojego męża. Jaka matka taka córka! – zaczęła krzyczeć i zbliżać się w moją stronę.

- Stój! Nie ruszaj się! Zastrzelę Cię jeżeli zbliżysz się jeszcze o krok.  – zatrzymał ją głos Alexandra. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Trzymał broń wycelowaną prosto w matkę. Musiał ją zabrać Maxowi.

- Zastrzelisz mnie? Swoją mamusię, która Cię tak kochała i wychowała? Nie żartuj synku! – była bardzo pewna siebie. – Będziesz ryzykował nasza relację dla jakiejś tam dziewuchy? – zaśmiała się.

- Nie jesteś moją matką. – powiedział chłodno.

I nagle rozległ się strzał.

Czerwony idealnie współgra z białym.

Tamtej nocy widziałam to dopasowanie kolorystyczne.

A to był dopiero początek.
***
Witajcie!
Trochę późno ale jest!

Dajcie znać co myślicie!

Przed nami jeszcze epilog!

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro