Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. Żegnaj, Alexandrze White.

- Laura no idziesz? Zaraz zacznie się film. – dziś zaplanowałam siostrzany dzień. Żadnych gości, facetów, problemów, zmartwień... totalny chill.

- Już, już- zapewniła mnie, niosąc z kuchni całą michę popcornu.

Potrzebowałam takiego momentu, chciałam po prostu odciążyć umysł od ciągłego rozdrapywania ran. Nie mogłam przestać myśleć o tym wszystkim... o Loli, Lizzie, a przede wszystkim o Nim. Próbowałam uciec od ostatniej rozmowy, gdzie zachowywał się inaczej, gdzie próbował mi powiedzieć coś, czego ja teraz nie chciałam słyszeć, gdzie chciał mnie przekonać o nieprawdziwości zaistniałej sytuacji. Ja też tego chciałam, też chciałam, żeby to wszystko było nieprawdą, chciałam słuchać tych jego miłych słów. Jednak teraz to było za trudne, za bolesne, za przykre...

Siedziałyśmy z Lu na kanapie wgapiając się w jakąś debilną komedię, która była dla nas zbawieniem. Wyłączyłyśmy telefony, aby nikt nie przeszkadzał nam w naszym nic nierobieniu. Śmiałyśmy się z debili udających aktorów, komentując ich każde staranie, aby odegrać scenę w jak najlepszy sposób, co w ich wykonaniu było dość nieudolne, delikatnie rzecz ujmując. Po jakimś czasie usłyszałyśmy dobijanie do drzwi. W pierwszym momencie prawie dostałyśmy zawału, bo to nie było pukanie, ale rozbijanie drzwi pięścią na części pierwsze. Hałas był tak wielki, że bałyśmy się podejść do drzwi. Po ostatnich wydarzeniach w naszych głowach pisały się same czarne scenariusze. Podeszłam do drzwi, ostrożnie zerkając przez wizjer.

- Zabije go- za drzwiami stał nie kto inny, jak Marco. Otworzyłam drzwi z rozmachem- Czy Ciebie już do reszty pojebało? Chcesz nas wpędzić do grobu? Nie umiesz pukać, tylko od razu musisz wywarzać drzwi? - powitałam go od razu mocną reprymendą.

- Mnie pojebało? - wskazał na siebie w teatralny sposób. Jego umiejętności aktorskie były dokładnie takie same jak ci pseudo aktorzy z komedii, którą oglądałyśmy- jakby piękne panie nie wyłączyły telefonów, to nie musiałbym obijać sobie i tak zmęczonych dłoni o tę starą drewnianą dechę. – wszedł niezaproszony w głąb pomieszczenia- a i jeszcze jedno... pukać to ja mogę panienki w klubie a nie do drzwi. Wybacz- puścił mi oczko.

Cham.

Marco ominął zarówno mnie jak i Lu. Rozsiadł się na kanapie zabierając się od razu za nasz popcorn. Zamknęłam drzwi i weszłam za nim do salonu.

- To możesz powiedzieć co tak naprawdę Cię sprowadza? Bo jak widzisz mamy z Lu dziś inne plany. – rzuciłam sarkastycznie, wskazując na tę beznadzieję lecącą w telewizji.

- Przyszedłem się dowiedzieć czy ten gbur w napompowanej skórze Cię jeszcze nawiedza.

- O kim Ty mówisz? – byłam dość zdezorientowana – jedynym intruzem jaki mnie niepokoi jesteś Ty, więc nie chcę być niemiła, ale serio mamy dziś plany. We dwie- zaznaczyłam dokładnie koniec wypowiedzi, aby ten debil zrozumiał przekaz, ale o czym ja mówię, przecież to Marco.

- Zaraz zobaczysz jaki jestem Ci potrzebny- wykonał ruch, w którym niby zrzuca kurz z ramienia, aby pokazać jaką jest przy nas ważną personą.

- Marco, ja zawsze mówię, że jesteś dla mnie niezbędny, ale na pewno nie w tym momencie, więc gdybyś był łaskaw- wskazałam na drzwi i czekałam aż łaskawie opuści dom, jednak jak zawsze się przeliczyłam.

- Nie zastanawia Cię dlaczego Alex do Ciebie nie przychodzi? – podniósł brew, udając zaciekawionego.

- Nie jesteśmy przyjaciółmi, więc to chyba normalne, że tu nie przesiaduje- przewróciłam oczami. – Powinieneś zauważyć, że jakoś miłość bratersko siostrzana nie jest naszą mocną stroną- zironizowałam, mając nadzieję, że zakończymy ten niewygodny dla mnie temat. Marco uniósł kącik ust w taki sposób, że wiedziałam od razu, że coś knuje.

- Kochana- podszedł i objął mnie ramieniem- to nie przez to. To wszystko dzięki mnie- spojrzałam na niego czekając, aż parsknie śmiechem utwierdzając mnie w tym, że żartował, jednak się nie doczekałam.

- Że co przepraszam? - skrzyżowałam brwi, próbując utrzymać poważną minę.

- To co słyszałaś. Zagroziłem mu, że ma się więcej z Tobą nie kontaktować, bo pożałuje i jak widać zadziałał- stanął pewnie- nie musicie mi dziękować. Czego nie robi się dla przyjaciół? – spojrzałyśmy z Lu po sobie i wybuchłyśmy niekontrolowanym śmiechem.

Marco- obrońca.

Przecież to brzmi jak wyrazy przeciwstawne, a to, że Alexander się go wystraszył to już w ogóle jakiś żart nie na miejscu. Marco spojrzał na nas z oburzoną miną, bo nie brałyśmy go na poważnie. No, ale umówmy się, tego nie można było traktować poważnie w żaden sposób. Wróciłyśmy z Lu na miejsce postanawiając, że znajdziemy inny film, bo tamten już dawno się skończył, ale nic straconego, bo przecież miałyśmy komedię na żywo.

- To myślisz, że czemu tu nie przychodzi? - Rodriguez założył ręce na piersi.

- Marco, daj spokój... naprawdę ostatnie o czym chce gadać, to ta popierdolona rodzina. Wystarczy, że jutro muszę znów tam iść- rzuciłam zrezygnowana. Chciałam chociaż na chwilę o wszystkim zapomnieć i kiedy w końcu mi się to udało, to przyszła ta łajza i o wszystkim mi przypomniała. Dzięki przyjacielu.

- Nigdzie nie pójdziesz! Nie będziesz się pchać w to gówno- krzyknął wpędzają mnie i Laurę w niezłe zaskoczenie. No sorry... Marco wrzeszczący nie z powodu pryszcza to rzadki przypadek.

- Weź się już ogarnij i albo siądź z nami i oglądaj w ciszy, albo zamknij drzwi z drugiej strony- gestem wskazałam najpierw na fotel, a później na drzwi.

- Może to ma sens? – Lu spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami pełnymi błysku i nadziei- może nie idź? Daj spokój... widzisz, że zabawa już dawno się skończyła- jej oczy zaszły mgłą, co przecinało moje serce jak sztylet. Nienawidziłam tego widoku. Za każdym razem, gdy patrzyła w taki sposób moje serce pękało na miliony małych kawałeczków.

- Laura... przecież wiesz...- ścisnęłam jej dłoń w swojej patrząc jej głęboko w oczy- to nie jest takie proste...

- Co nie jest proste? Masz wyjebane i chuj- Marco i jego poważne podejście do życia- weź pomyśl o Lu... a co, jeśli spotka Cię to samo co Lizzie? Myślisz, że z racji więzi rodzinnych będą Cię traktować jak równą sobie? – to co mówił miało sens i ja o tym wiedziałam, ale wiedziałam też jak może się skończyć moje nieposłuszeństwo, że tym całkowicie rozbiję czarę goryczy.

- Wiem, że macie racje, ale to nie jest takie proste- spuściłam wzrok na moje misiowe kapcie, które zawsze nosiłam, kiedy chciałam poprawić sobie humor.

- Vera, pomyśl o tym tak, a jeśli coś Ci się stanie, to co z Lu? Chcesz, żeby znów trafiła do bidula, albo żebym ja zajął się jej wychowaniem? – Ostatni zdanie przekonało mnie do tego, że miał rację. Tak dłużej być nie może. Pora zakończyć tę szopkę i raz na zawsze uwolnić się od tej jebanej rodziny.

***

Muszę to zrobić.... muszę to zrobić... Dasz radę Vera.... Bo kto jak nie Ty... Masz w sobie siłę... Zrobisz to...

Powtarzałam sobie to cały czas jak mantrę. Kiedy stałam przed drzwiami osoby, która zmieniła moje życie w piekło. To wszystko przez nią. Zanim ją poznałam moje życie było w miarę spokojne. Teraz muszę zrobić wszystko, żeby wróciło to co było przed tym wszystkim. Wiem, że nigdy tak nie będzie, ale póki pracuje tutaj to nic się nie zmieni. Tak nie może być! Zanim zdążyłam zorientować się co robi moja prawa ręka usłyszałam pukanie do drzwi. Zdziwiłam się, że to ja pukam.

-Proszę! - usłyszałam wrogo nastawiony głos. Jak w niej mógł się ktoś zakochać jak ona jest tak okropna?

- Dzień dobry - powiedziałam łagodnym głosem wchodząc do jej gabinetu. Postanowiłam, że będę miła.

-Co Ty tutaj robisz? Przecież masz wieczorną zmianę ! Wiesz, że nie możesz się zamieniać bo to robi zamieszanie! – jak zawsze mile nastawiona.

- Tak wiem tylko ja w innej sprawie. – bawiłam się palcami. Byłam strasznie zdenerwowana. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Jaka będzie jej reakcja.

- W innej sprawie? Jaka Ty masz sprawę? Chcesz dowiedzieć się jakie dzieciństwo mieli twoi bracia ? - powiedziała z sarkazmem- Jeśli tak to mogę Ci powiedzieć, że mieli lepsze od Ciebie bo ich matka nie była dziwką - usłyszałam jej szyderczy śmiech. Już widziałam jak moja pięść ląduje na jej szkaradnej mordzie! Ale spokojnie Vera miałaś to zrobić spokojnie.

- Przyszłam aby zrezygnować z pracy- powiedziałam od razu bo nie mogłam już dłużej wytrzymać jej towarzystwa.

- Co Ty chcesz zrobić? Czy ja dobrze słyszałam? A może to Ty nie słyszałaś siebie – sarknęła z udawanym zdziwieniem.

- Dobrze Pani słyszała. Chce się zwolnić z pracy w Pani klubie - odpowiedziałam stanowczym głosem.

- Myślisz, że u mnie jest możliwość zrezygnowania z pracy? – zamurowało mnie. Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć.  - Milczysz! To ja Ci powiem! Praca u mnie kończy się w momencie, kiedy ja tak postanowię słyszysz?

- Ale ja nie pytam Panią o zgodę! Tylko informuje, że już więcej tutaj nie przyjdę! Rozumie Pani? Czy mam drukowanymi literami to napisać!? - zaczęłam krzyczeć bo już nie wytrzymałam.

- Słuchaj Ty Mała Dziwko! Do mnie się tak nie mówi rozumiesz !? – to miała być kulturalna, spokojna rozmowa na poziomie. Jednak z Tą kobietą się nie da.

- Będę mówić jak chce bo gardzę takimi osobami jak Pani. Znaczy się Ty! Bo jesteś karykaturą człowieczeństwa! Ja nie wiem jak ktoś może Cię kochać albo kochał bo Ty nie jesteś zdolna do tego. Nie będę Twoja marionetką! Koniec z tym. Zostaw mnie bo ja dla Ciebie nie znaczę nic tak samo jak Ty dla mnie! – skrzyżowałam ręce na piersi pokazując jej, że jestem pewna siebie i nie żartuje.

-Ty Suko! Jak śmiesz do mnie tak mówić!? – jej twarz wyrażała niedowierzanie.

- Powiedziałabym jeszcze wiele rzeczy, ale już nie będę tego robić bo kończymy współpracę! I to jest informacja a nie pytanie! - powiedziałam że sztucznym uśmiechem.

- Myślisz, że ot tak Ci się to uda ? Myślisz się! Pożałujesz tego Mała Dziwko! - Nie chciałam tego słuchać i wybiegłam z gabinetu.

Długo wątpiłam w swoje życie i wybory, które w nim podejmowałam, ale po odejściu z tego pełnego nienawiści i obłudy miejsca, odetchnęłam z ulgą. Nareszcie uwolniłam się od rodziny, która wisiała nade mną jak fatum. Popychając ciężkie drzwi wejściowe czułam, jakbym przeszła przez wyjście, które obsypało pracowitą córkę z "Pani Zamieci" złotem. Ja czułam się złotem. Do głowy napłynęły mi wspomnienia z tego okropnego okresu w moim życiu - ciągle pretensje, niechciane wybory, decydowanie o tym co dobre a co złe, pierwsze kompromitacje, kłótnie, strach o własne życie oraz swoich bliskich - to wszystko sprawiło, że zapomniałam kim naprawdę jestem i kto w moim życiu zasługuje na to by w nim zostać. Dziś mogę powiedzieć, że kończę etap, który sprowadził mnie na dno, by odbić się i wrócić na powierzchnię sto razy silniejsza, dla siebie, dla Laury i dla tych, którzy ściągali mnie w dół.

- Zaczekaj! - Za sobą usłyszałam głos Alexandra, który biegł zdyszany w moją stronę. - Muszę powiedzieć ci coś ważnego. - Położył prawą dłoń na moim ramieniu, ale od razu ją zrzuciłam. Jego dotyk był dla mnie jak przypomnienie złych czasów. Jak pieprzone wspomnienia.

- Nie! nie chcę już cię więcej słuchać, nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego. - Popatrzyłam na niego ze łzami, które z niewiadomych powodów zaiskrzyło w moich oczach. Bo te pieprzone wspomnienia to też dobre wspomnienia - Nic nie dzieje się bez przyczyny, Alexandrze, ale wszystko dzieje się po to, by nauczyć się być lepszą wersją siebie. Dlatego zamykam ten rozdział w moim umyśle, i życzę sobie abyśmy nigdy więcej się nie zobaczyli. - Starłam samotną łzę z mojego policzka, czując, że jest taka jak ja - zagubiona, lekka i mimo wszystko wolna. Nareszcie wolna.

- Veronica, to ważne... Oni to zaplanowali, próbowałem to wyjaśnić, ale na to było już za późno...- Nie dałam mu dokończyć, czując napływającą złość. Już za dużo razy pozwoliłam mydlić sobie oczy, a teraz czas wynieść śmieci i pozbyć się toksycznych ludzi z mojego otoczenia. Oczyszcić aurę.

- Koniec tego. Na każdego przychodzi pora, żeby poczuć się wolnym. Nie chcę więcej, słuchać Twoich kłamstw, wyjaśnień, pragnień - one nie mają dla mnie znaczenia, Ty nie masz dla mnie znaczenia. Żegnaj, Alexandrze White. - Popatrzyłam na niego ostatni raz i odeszłam, nie czekając na pożegnanie.

Teraz wszystko się ułoży, nareszcie wszystkie zmartwienia odejdą a ja i Laura uwolnimy się od tego ciągłego natłoku złych czasów. Bo czas najwyższy odciąć się od rzeczy, które skracają nam życie o stek niepotrzebnych zdarzeń.

Bo to nie używki nas zabijają, tylko ludzie.

Nie chciałam zamawiać taksówki do domu. Musiałam się przejść i oczyścić umysł z tych wszystkich toksycznych wydarzeń. Mimo tego, że w połowie już mnie tak bardzo bolały nogi. Jednak był to dobry ból. Znacznie lepszy od tego, który rozrywał moje serce. Próbowałam całą siłą skupić się tylko na nim. Nie chciałam myśleć o tym całym syfie panującym w moim życiu. Jak ja mogłam być tak naiwna i wejść w tak chorą rodzinę. Przecież to jest jedna wielka mafia. Już dawno powinnam zrezygnować z tej pracy albo w ogóle się na nią nie zgadzać. Gdybym tylko wiedziała, że to przyniesie mi tyle cierpienia. Osobną sprawą jest, że dzięki White'om dowiedziałam się całej prawdy o mojej rodzinie. Jak się okazuje wcale nie było tak kolorowo jak myślałam. Nie zliczę ile razy przez ostatnie miesiące moje serce zostało rozerwane na pół. Z każdą nową informacją krwawiło coraz bardziej. I mogłam się oszukiwać, że nic mnie to nie obchodzi, mogłam zamiatać to pod dywan jednak z czasem te wszystkie sekrety znajdowały mnie i dawały mi po dupie.

- Jesteś niezrównoważona- powiedział zaciskając swoją mocno zarysowaną szczękę- Myślałem, że jesteś inna, że Ty i ja, że jesteś... Że jesteś....

- Jestem Twoją siostrą- wypaliłam bez zastanowienia, nie wyrażając żadnych emocji, czego szybko pożałowałam

- Co Ty powiedziałaś?- zapytał zaskoczony. W sumie mu się nie dziwię. Sama nadal w to nie wierzę.

- To co słyszałeś. Mamy jednego ojca. Jesteśmy rodzeństwem.

Alexander. Kiedy pojawił się pod moim domem mówiąc te wszystkie piękne rzeczy myślałam, że jestem w jakimś pierdolonym śnie. Chciałam to wszystko od niego usłyszeć. I może w innych okolicznościach rzuciłabym się na niego. Ale rzeczywistość była inna. Tak naprawdę to nawet nie wiedziałam co ja do niego czułam. Nie kochałam go. To mogłam stwierdzić śmiało i bez zastanawiania się. Jednak było coś. No właśnie. co? Ciągnęło nas do siebie. Mimo, że próbowałam o nim zapomnieć jakoś znalazł drogę do mojego umysłu.

Kiedy nagle jeden z nich spojrzał prosto w moje oczy już wiedziałam, że przepadłam.

Te cudowne, puste oczy. Czarne jak noc. Były istnym odzwierciedleniem jego duszy. Wystarczyło, że wyobraziłam sobie jego wzrok na swojej twarzy, wzrok lustrujący moje ciało, zaglądający głęboko w moje serce, duszę, umysł, a od razu czułam przyjemne dreszcze.

Nagle poczułam jego rękę nad moimi pośladkami. Sprawnie przybliżył mnie do siebie i przycisnął swoje wargi do moich.

Oh i uwierzcie mi. Świat przestał istnieć. Nogi lekko się pode mną ugięły ale on trzymał mnie w stalowym uścisku. Za co byłam mu wdzięczna. Napierał na mnie całym swoim ciałem. Jego język idealnie współgrał z moim. Tak jakby pocałunki były naszą codziennością. Całował mnie delikatnie i leniwie. A ja marzyłam o tym aby ta chwila trwała wieczność. Złapał go za szczękę i pogłębiłam pocałunek. Ciemnooki nie opierał się i przysunął się do mnie jeszcze bliżej o ile to było możliwe.

Całowaliśmy jakbyśmy zaraz mieli zginąć. I z każdym następnym pocałunkiem tak właśnie się czuliśmy. Było mi tak dobrze i przyjemnie.

Jego usta były najlepszym co mnie w życiu spotkało. I owszem całowałam się kilkoma faceta ale żaden nie robił tego jak Alexander. Delikatny a jednocześnie stanowczy. Jego pocałunki były dokładnie takie jak on. I nie raz śniłam o nich. Tak bardzo pragnęłam poczuć ich smak. Chciałam, żeby całował mnie do utraty tchu.

Nasze oddechy mieszały się ze sobą, tworząc miłą dla uszu melodię. Namiętność, z każdą chwilą narastała, oddając nas w ręce gorącego pragnienia. Nawet nie wiem kiedy, moje spodnie leżały już obok kanapy, a jego oddech przyjemnie łaskotał wewnętrzną część moich ud, zbliżając się coraz bliżej " ugh, tego miejsca". Czułam się coraz bardziej rozpalona, jednakże poczułam rozczarowanie kiedy minął ujście mojej kobiecości i znów zaczął namiętnie całować. Po kilku minutach gorących pieszczot, szedł w dół ku mojej szyi. Jego gorące usta w tym miejscu sprawiły że już całkowicie oddałam się pożądaniu. Następnie postanowił zająć się moimi piersiami - jego gorące usta i zimny niczym lód oddech stanowiły idealną harmonię i sprawiały, że coraz bardziej nie mogłam doczekać się finału.

Dotyk. Jeszcze nigdy nie czułam niczego bardziej przyjemnego. Wspólna noc z nim to było coś niesamowitego. Każdy jeden milimetr mojego ciała reagował na jego ręce, które błądziły po mojej tali. Nie mogłam nic poradzić na to. Rozum mówił stop. Ciało wysyłało zupełnie przeciwne sygnały. Serce rozdarte.

To on zabił dyrektora.

Morderca. Nie mieliśmy okazji o tym porozmawiać bo przecież w praniu wyszły kolejne ważne rzeczy. Nie wiem czy byłabym w stanie wybaczyć mu kłamstwo. Wiedział dobrze, ze to on zabił a mimo tego pomagał mi szukać sprawcy. Przecież to było chore. Pomijając już wszystkie krzywdy fizyczne i psychiczne, które mi wyrządził. Bardzo dobrze, ze to wszystko się tak potoczyło. Nasze coś zakończyło się tak szybko jak się zaczęło. Nie zmienia to faktu, że marzyłam o nim i chciałam aby nasza znajomość rozpoczęła się w zupełnie innych okolicznościach. Może i wtedy mielibyśmy normalną relację. Ale to tylko marzenia. Byliśmy w martwym punkcie i jedynie co nam zostało to wyobraźnia.

Po godzinnym spacerze powoli zbliżałam się do domu gdzie czekała na mnie moja Lu. Moja opoka w ostatnim czasie. Mogłam na nią liczyć jak na mało kogo. Ta cała sytuacja z siostrami przyrodnimi jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyła. Kochałam ją i wiedziałam, że ona kocha mnie. Marzyłam żeby znaleźć się blisko niej i opowiedzieć jej, że jesteśmy wolne, że zrezygnowałam z tej cholernej pracy. Mogłyśmy zacząć w końcu normalne życie bez obaw o nasze życie.

Pochodząc od drzwi wyciągnęłam kluczę z torebki. Zawsze kiedy wychodziłam kazałam się zamykać Laurze i nikomu nie otwierać. Kiedy podeszłam bliżej zdałam sobie sprawę, że klucze nie będą mi potrzebne bo drzwi są uchylone. Powoli i ostrożnie weszłam do domu. W środku panowała ciemność. Po omacku zapaliłam światło na korytarzu. Jasność rozświetliła pomieszczenie ukazując ogromny bałagan. Roztłuczony ulubiony wazon mamy. Pęknięte lustro wiszące nad komodą. Przerażona wbiegłam do salonu zapalając kolejne światła. Pokój niczym nie różnił się od korytarza. Panował w nim podobny syf. Poduszki były porozrzucane po całej podłodze. Potłuczone zdjęcia. Wszędzie szkło. Firanki zerwane.

- LAURA! – wrzasnęłam. Zaczęłam przeszukiwać każdy pokój, każdy zakamarek w domu. – LU! – krzyczałam.

Nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Nie to nie może być prawda! Gdzie ona się podziewała. Wyciągnęłam telefon i wybrałam je numer zbiegając po schodach. Usłyszałam dzwonek i ponownie weszłam do salonu. Zobaczyłam komórkę leżącą na podłodze obok stolika kawowego. Podniosłam ją. Cały ekran był pęknięty.

- Nie, nie, nie. – zakręciło mi się w głowie. Przysiadłam na oparciu kanapy i próbowałam złapać oddech. Nie mogłam uwierzyć, że jej nie ma...

Rozejrzałam się jeszcze raz, bardziej dokładnie, po pomieszczeniu. Mój wzrok w końcu zatrzymał się na stoliku. Leżały na nim kawałki potłuczonej miski z popcornem. Oglądała coś w telewizji. Jednak moją uwagę przykuł kosmyk ciemnych włosów i obok leżąca kartka. Chwyciłam obie rzeczy. Na białym papierze widniała widomość.

Myślałaś, że to wszystko co zrobiłaś ujdzie Ci płazem?
Teraz za twoje błędy zapłaci twoja siostrzyczka.
I.W.

Ścisnęłam kosmyk włosów. Porwali ją. Ta popierdolona rodzina ją zabrała. Ta blond suka pewnie wysłała swoich kochanych synków żeby zabrali najważniejszą osobę w moim życiu. Ale dlaczego? Dlatego, że odeszłam a to nie spodobało się Pani Tlenionej? No to są chyba kurwa jakieś jebane żarty. Zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju. Nie zadzwonię na policję bo i tak to nic nie da...

- Veronica, to ważne... Oni to zaplanowali, próbowałem to wyjaśnić, ale na to było już za późno...

Ten sukinsyn wiedział!

Chciał mi powiedzieć jak wychodziłam ale nie dałam mu dojść do słowa. Jaka ja byłam głupia. Powinnam mu pozwolić dokończyć. Udało by mi się zapobiec temu wszystkiemu. Co ja miałam teraz zrobić? Miałam związane ręce. Jedno wiedziałam na pewno musiałam uratować Laurę. A tylko jedna osoba mogła mi pomóc. Wybrałam numer i czekałam aż odbierze. Po trzech sygnałach, które chyba trwały wieczność odebrał.

- Veronica? – słychać było, że był zaskoczony. Nie miałam innego wyjścia tylko on mógł mi pomóc.

- Alexander. – starałam się opanować drżenie mojego głosu.

- Co się dzieje? – chyba jednak na próżno bo domyślił się, że coś się wydarzyło, słychać było to w każdym wypowiedzianym słowie. Martwił się.

- Wiem, że chciałeś mi to powiedzieć a ja nie chciałam Cię słuchać miałeś rację. – naprawdę resztkami sił próbowałam nie wybuchnąć płaczem, złością i wszystkimi emocjami, które się rodziły we mnie.

- Jak się dowiedziałaś? – westchnął.

- Twoja kochana matka zostawiła mi wiadomość i zdemolowany dom. – pociągnęłam nosem. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że zaczęłam płakać.

- Ciii uspokój się... jak to moja matka? – zapytał zszokowany.

A ja nie wytrzymałam.

- Twoja pierdolona matka zostawiła mi wiadomość, że porwała Laurę! – wrzasnęłam.

I w tamtym momencie straciłam ją.

Moją ukochaną siostrzyczkę.

***

Witajcie!

Spodziewaliście się takiego obrotu? Jak myślicie co się stanie z Lu?
Veronica dobrze zrobiła ze zrezygnowała z pracy?

Jejku! Nie możemy uwierzyć że już za dwa tygodnie koniec I części! Dopiero przecież zaczęłyśmy nasza przygodę z Wattpadem a tu już mamy pierwsze opowiadanie! Jestemy bardzo podekscytowane! A to nie koniec niespodzianek!

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro