27. A więc kim byliśmy?
W tamtej chwili patrzyłam w oczy mordercy, którego tyle lat szukałam. Ale to nie były oczy skurwiela bez uczuć, tylko mojej najlepszej przyjaciółki. Wiele razy wyobrażałam sobie jak będzie przebiegać konfrontacja z zabójcą niegdyś najbliższych mi osób. Wiedziałam, że pragnę zemsty, że nie dam odejść mu z kwitkiem i uciec na kolejne pięć lat, a tymczasem przez cały ten czas miałam go na wyciągnięcie ręki. Osobą, która spowodowała ten pieprzony wypadek i nie udzieliła im pomocy była dziewczyna, która dała mi absolutnie wszystko - wsparcie, miłość, pracę i to absolutnie wszystko zabrała w chwili, gdy dowiedziałam się, że to było tylko czymś w rodzaju odkupienia win.
- Ja... Veronica, nie wiedziałam...Powiedzieli, że tak będzie lepiej...Ja...ja byłam głupia, zakochana, głupio zakochana. - Lola mamrotała pomiędzy spazmami płaczu, ale dla mnie to był tylko jeden wielki szum. Wszystkie słowa zlewały się ze sobą, tworząc niezrozumiałą całość. Nie docierało do mnie, że to nie tylko wytwór mojej wyobraźni, ale szczera, drastyczna i cholernie bolesna prawda. Zabiła ich. - Szantażowali mnie. Ja próbowałam uciekać i powiedzieć Ci o tym miliony razy. Widok Ciebie i Lizzie, cierpiących za moje grzechy rozrywał mi serce, ale nie mogłam nic na to poradzić. Moja matka jest bardzo chora, wręcz przykuta do łóżka, a pieniądze z Magnum ledwo wystarczały na wypłatę dla pielęgniarki. Teraz gdy mogę myśleć trzeźwo, wszystko się zmieniło. Moja mama od zawsze powtarzała, że wolałaby umrzeć za moją uczciwość, niż żyć za kłamstwo...a moje życie to ciągłe kłamstwa, cegiełka do potężnego mostu, który prowadzi do bram piekieł. - Skończyła swój wywód, kładąc mi rękę na ramieniu, którą od razu zrzuciłam.
Brzydziłam się jej dotykiem. Brzydziłam się nią całą. Miałam jej tak wiele do powiedzenia, ale nie potrafiłam wykrztusić słowa. Nie potrafiłam powiedzieć jak w tamtej chwili jej nienawdzę. Byłam naiwna, wierząc, że na mojej wyboistej drodze pojawił się ktoś, kto doda mi skrzydeł i pozwoli wrócić na właściwe tory. To była tylko ustawka, aby móc uchronić się od piekła, do którego i tak trafią wszyscy, którzy na to zasługują. Na ziemi nie ma czegoś takiego, jak zadośćuczynienie złych czynów, tutaj nie rozliczają nas za naprawę swoich błędów, kosztem innych. To nie raj, to pierdolone bagno, w którym zatonęłam na wieki.
- Chciałaś powiedzieć milion razy?! Pieprzenie! Patrzyłaś na to przez palce, chroniąc tylko i wyłącznie siebie, Twoja matka jest księgową i ma się świetnie! Nawet nie wiesz jakie gówno ściągnęłaś na mnie wraz z tą rodzinką. Tu już nawet nie chodzi o mnie, ale o Laurę i o jej bezpieczeństwo, którego kurwa każdego dnia jest coraz mniej! Mogłaś zabrać mi wszystko, ale jeśli przez Ciebie coś jej się stanie, znajdę Cię na końcu pierdolonej Afryki i zniszczę! - Splunęłam w jej stronę, oglądając jej zbolały wyraz twarzy, który pewnie też jest fałszem jak wszystko do tej pory.
Nie zwracając uwagi na jej krzyki, biegłam przed siebie, nierozważnie przechodząc między ludźmi z rozmazanym obrazem. Kilka osób zwróciło mi uwagę na bezczelne deptanie po stopach, ale ja miałam to gdzieś - pobrudzone buty przy moim dotychczasowym życiu to pół kropli w Morzu, czyli tak naprawdę nic nie znaczyły. Siedziałam na molo zaciągając się trzecim papierosem w ciągu kilkunastu minut, jakby miało dać mi to jakiekolwiek ukojenie. Patrząc w przestrzeń czułam się jak Marynarz na środku Oceanu - bez perspektyw i pomysłu na życie.
- Wiesz, że jeszcze jeden papieros więcej i Twój trup wyrzuci niedopałek? - Obok mnie pojawił się, o losie, Chris, którego nie miałam ochoty wcale oglądać. Tak jak reszty członków tej socjopatycznej rodziny.
- Prędzej niż papierosy to Twoja rodzina wprowadzi mnie do grobu. - Spojrzałam na niego, prowokacyjnie zaciągając się drażniącym dymem. - Wiedziałeś, prawda? - Nawiązałam do Loli i wypadku sprzed pięciu lat. Musiał wiedzieć.
- O wypadku? Tak, wiedziałem. Wszyscy wiedzieli. - Dał nacisk na słowo "wszyscy", dając mi do zrozumienia, że to ja byłam ślepa, albo próbowałam nie widzieć prawdy. - Jest w porządku? - Dodał, zakładając mi pasmo włosów za ucho.
- Tak, jasne, jest w porządku. Moja matka okazała się prostytutką, którą nieumyślnie zabiła moja przyjaciółka. Jest wspaniale, czego chcieć więcej od życia? - Zironizowałam, wyrzucając niedopałek gdzieś przed siebie. Wiem, że śmiecenie nie jest odpowiednią postawą obywatela, który odprowadza podatki, ale ja ich nie odprowadzam, więc jeden malutki niedopałek nie powinien wywołać katastrofy.
- Racja, głupio zapytałem. - Zakłopotany, podrapał się po karku i wstał na równe nogi. - Jednak to to mogę Ci powiedzieć, to nie oceniają człowieka, przez pryzmat ludzi w jego otoczeniu. - Uśmiechnął się słabo, i zniknął z pola mojego widzenia. Kolejna osoba zostawia mnie z mętlikiem w głowie i niedopalonym papierosem. Dopiero teraz doszło do mnie, w jak gównianej sytuacji jestem. Racja, do tej pory zdawałam sobie sprawę, że życie sobie ze mnie kpi, ale w tej chwili grałam klauna w cyrku.
Byłam w stanie znieść wszystko, i znosiłam bardzo wiele, ale w pewnym momencie zawsze granicą się kończy, a przepaść bez mostu czeka na końcu drogi. Jeszcze jeden krok, a wpadnę w jej otchłań i nikt nie poda mi pomocnej dłoni.
Bo nikt mi nie zostanie.
***
Byłam coraz bliżej swojego domu. Myśli kłębiły się w mojej głowie i nie dawały mi spokoju. Nie mogłam przestać analizować jak moje życie ze spokojnego zamieniło się w taki koszmar. Nie mogłam już ufać nawet własnej przyjaciółce. Wychodziło na to, że nikomu nie mogłam. Gdzie się nie odwróciłam tam wszędzie kłamstwa. Wszyscy naokoło mnie byli w nich zakopani po same uszy. Czy tylko ja byłam szczerą osobą w całym tym bagnie?
Szłam i pusto patrzyłam pod nogi. Nie chciałam nikogo spotkać. Nie miałam ochoty na jakiekolwiek pogawędki. Marzyłam o tym, żeby jak najszybciej schować się przed całym światem. Lola próbowała się ze mną skontaktować kilka razy. Jednak jak ja miałam z nią teraz rozmawiać? Przecież to ona zabiła moich rodziców. Cały czas to do mnie nie docierało. Starałam się jakoś to sobie wytłumaczyć. Na próżno. Jak wytłumaczyć to, że moja najlepsza przyjaciółka zabiła moich rodziców, wiedziała o tym i przez tyle lat była w stanie mnie okłamywać. Ba! Ona pomagała mi się z tego podnieść. Z wściekłości mocno kopnęłam w kamyk leżący na chodniku.
- Wow! – usłyszałam ten charakterystyczny głos. – Nie wiedziałem, że masz zapędy piłkarskie. – uniosłam powoli głowę i zobaczyłam Go. Stał oparty o samochód i patrzył prosto na mnie. Tak się zamyśliłam, że nawet nie zauważyłam, że już jestem pod moim domem. Wyglądał jak zawsze dobrze. Od stóp do głów na czarno. Jedynie kurtka w kolorze butelkowej zieleni wyróżniała się kolorem. Złoty rolex błyszczał nawet w nocy. Włosy zaczesane do tyłu i jak się domyślałam trzydniowy zarost. Wiem, że mnie oszukał, poniżył, skrzywdził i na końcu okazał się moim bratem. Ale nic nie mogłam poradzić na to, ze za każdym razem jak go widziałam brakowało mi tchu. – Może powinnaś się zapisać do jakiejś drużyny? – jego głos ociekał sarkazmem. Oczy były puste. Cały Alexander White. We własnej osobie.
- Dzięki rozważę te propozycję. – przewróciłam oczami i ruszyłam ku drzwiom wejściowym.
- Hej! A ty gdzie? – zapytał zdziwiony.
- Yyyy... no nie wiem do domu? – odwróciłam się i spojrzałam na niego jak na debila. – Z tego co wiem to tu mieszkam. – skrzyżowałam ręce na piersi.
- Musimy pogadać. – lustrował mnie od góry do dołu. – Pisałem do Ciebie ale nie raczyłaś odpisać.
- Nie, nic nie musimy. – prychnęłam. – A w szczególności nie musimy rozmawiać. – jego szczęka delikatnie zacisnęła się. Byłam gotowa na jego wybuch. Czekałam. Ale nic się nie wydarzyło.
- Veronica. – moje imię wypowiedziane z jego ust sprawiło, że poczułam ścisk w żołądku. – Proszę poświęć mi chwile. Powiem co mam powiedzieć i zdecydujesz co dalej. – zaschło mi w gardle.
- No, no, no. Patrzcie tylko Alexander White o coś prosi. – nie miałam zamiaru pokazywać przy nim swojej słabości. Był moim słabym punktem ale nie wiedział o tym i lepiej żeby tak pozostało. Niech myśli, że dla mnie jest skończony. Tak będzie lepiej. W końcu i tak jesteśmy przecież tylko rodzeństwem.
- Tak proszę. – próbowałam utrzymać jego spojrzenie. Puste, głębokie i skupione tylko na mnie.
- Dobrze, mów. – jednak nie wytrzymałam. Odwróciłam wzrok w stronę ulicy.
- Jest tyle rzeczy, które chce Ci powiedzieć. – cały czas stał oparty o samochód. Ręce włożył do kieszeni. Wyglądał na wyluzowanego. Jakby była to dla niego codzienna sytuacja. – Zacznijmy od początku. Od kiedy Cię zobaczyłem pierwszy raz w klubie. Pamiętasz? – znowu utkwiłam oczy w jego twarzy i kiwnęłam powoli głową. Jak mogłabym zapomnieć skoro utonęłam w jego oczach na tej cholernej zmianie. – Potem na cmentarzu. Wydawałaś mi się odważna, pyskata, pewna siebie a jednocześnie zagubiona, lekkomyślna i naiwna. – tak to wtedy zadałam to idiotyczne pytanie czy jego znajomi nie żyją. No skoro ich odwiedził na cmentarzu to musiało tak być. – Kilka razy Cię uratowałem z opresji, bo wtykałaś nos w nieswoje sprawy. – podsłuchanie, gwałt, głuche telefony. To dzięki niemu chyba jeszcze żyje. Zawsze był w odpowiedni miejscu i w odpowiednim czasie. – Ale sam przysporzyłem Ci wiele bólu i cierpienia. Zdaje sobie z tego sprawę. – patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć, że stał przede mną i mówił takie rzeczy. Ja chyba śniłam. – Ta cała akcja z dyrektorem, chciałem Ci powiedzieć ale nie wiedziałem jak. Łatwiej było dla mnie jak widziałaś we mnie potwora. Nie chciałem żebyś się do mnie zbliżała. Ale stało się. W pewnym momencie coś nas do siebie przyciągało. – nie wiem jak to się stało ale moje nogi ruszyły w jego kierunku. Zbliżyłam się do niego. – Właśnie o tym mówię, nawet teraz. - odepchnął się od auta i wyprostował. – Kiedy dowiedziałem się, ze chcieli Cię wywieźć nie mogłem na to pozwolić. Czułem potrzebę uratowania Cię. – dlaczego on to wszystko mi mówił? – To co się między nami wydarzyło jest nie dopisania. Ja sam nie wiem jak to wszystko ubrać w słowa. – również ruszył w moją stronę. – Dzień, w którym dowiedziałem się o tym, że jesteś moją siostrą był najgorszym dniem w całym moim życiu. – zatrzymał się bardzo blisko mnie. – Nie mogłem w to uwierzyć. Starałem się jakoś sobie z tym radzić. Odpychałem Cię. Ale nie mogę tak dłużej. Zdałem sobie sprawę, że tęsknie za twoją obecnością. Nie jestem dobry w wyrażaniu uczuć i tych wszystkich pierdołach. Ale musiałem w końcu to z siebie wyrzucić. – oblizał wargi i cały czas patrzył mi w oczy. Ja chyba zaraz oszaleje. Co tu się wyprawia. – I wiem, ze i ty czujesz to przyciągnie. A ten cały teatrzyk z rodzeństwem to nie może być prawda. Tylko nie wiem jeszcze jak to udowodnić. Ale dowiem się. – chwycił za jeden zbłąkany kosmyk moich włosów i umieścił go za moim uchem.
Emocje targały mną. Wszystkie były sprzeczne. Nie umiałam opisać ich. Kumulowały się. Stałam jak słup soli. Nie wiedziałam co powiedzieć. Zaskoczył mnie swoimi słowami. Kim był tak naprawdę Alexander White? Wspomnienia naszych wspólnych chwil pojawiały się w mojej głowie. Przypomniałam sobie nasze szczere rozmowy, intymne momenty, pocałunki. Miał rację coś nas do siebie przyciągało. Jednak uświadomiłam sobie, że wiele łez wylałam przez niego. On i jego rodzina zgotowali mi piekło. Krzywdził mnie słowami, czynami. Oczy zaszły mi łzami. Odepchnęłam go od siebie z cały sił. Zatoczył się do tyłu ale szybko złapał równowagę.
- Nie! – wrzasnęłam. – Nie chce żebyś nic udowadniał! – patrzyłam na niego jak przez mgłę. – Jesteśmy rodzeństwem. Między nami nic nie ma. I nie było. Chyba za dużo sobie wyobraziłeś. – ręce zaczęły mi drżeć. Gardło ścisnęło się nieprzyjemnie. – Alexander ty mnie zniszczyłeś. Upokorzyłeś, upodliłeś i masz jeszcze czelność tu przychodzić i takie rzeczy mówić? – wplotłam palce we włosy i pociągnęłam za nie. Byłam wściekła i sfrustrowana. – Nie chce Cię w moim życiu. – łzy płynęły po moich policzkach.
- Wiem, że mnie nienawidzisz. – westchnął. – Naprawdę robiłem to wszystko żeby Cię chronić.
- Chronić?! – nie wierzyłam w to co mówił. – Ty chciałeś chronić mnie? Przed czym? Przed kim? – otarłam łzy i przyjęłam postawę bojową. – Przed twoją popieprzona rodziną, która jak się okazało po części jest moją rodziną? Która zabiła moich rodziców wykorzystując do tego Lole? Lolę, która jest zakochana w Johnie a on najprawdopodobniej ją wykorzystuje? – sarknęłam. – Nie bądź śmieszny. Od tego momentu nie chce mieć z Tobą nic wspólnego. Nie dzwoń do mnie, nie pisz. Nie nachodź mnie w domu. Inaczej zadzwonię na policję. – kiedy uświadomiłam sobie co powiedziałam zaśmiałam się gorzko. – Nie na policję nie zadzwonię bo przecież to i tak nic nie da. Oni są w waszych rękach. – pokiwałam zrezygnowana. – Wynoś się stąd. – odwróciłam się na pięcie i chciałam ruszyć do domu jednak brunet uniemożliwił mi to. Złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Możesz mnie nienawidzić. Możesz mnie wyzywać. Możesz mnie pobić. Ale nie ukryjesz tego, że coś między nami powstało. Widzę jak na mnie patrzysz, jak mnie obserwujesz. – był bardzo blisko mnie co nie wpływało dobrze na mój umysł. – Rodzeństwo nie czuje do siebie pociągu i nie zachowuje się w ten sposób. – obserwowałam jego twarz. Była zdeterminowana. Ale do czego? – Zostawmy moją rodzinę i Johna i Lolę. Teraz rozmawiamy o nas.
- Pieprzysz! Nie ma żadnych nas! Jak mam zostawić to wszystko? Czy ty siebie słyszysz? Zrujnowaliście mi życie. Mi i Laurze. – wyrwałam się z jego objęć. – Ale dobrze skoro chcesz rozmawiać o nas to proszę bardzo. Słuchaj mnie uważnie. To co razem przeszliśmy nic nie znaczy. Zabawiliśmy się. Było fajnie i nic poza tym. – bo co innego miałam mu powiedzieć? Byliśmy w chorej sytuacji.
- Naprawdę? Naprawdę tak uważasz? – zmarszczył brwi.
Patrzyłam na niego. Na mężczyznę, za którym rzuciłabym się w ogień jeszcze kilka tygodni temu. Mimo, że nigdy tego nie powiedziałam na głos. Tak myślałam. Stał przede mną otwarty. Obnażony. Zdjął maskę. Zobaczyłam w nim osobę, którą chciałam zobaczyć na początku naszej znajomości. Którą chciałam aby był. Jednak nie dał mi szansy abym ujrzała jego prawdziwą twarz. Pokazał mi tego złego chłopca, który towarzyszył mu przez większość czasu, który spędziliśmy. Złamałam dla niego większość swoich zasad naiwnie mając nadzieję, że otworzy się przede mną. A kiedy nastał już ten moment. Moment, w którym się teraz znajdowaliśmy ja nie chciałam go znać. Dlaczego? Dlatego, że po drodze wydarzyły się sytuacje, które zmieniły moje i jego życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Nie byliśmy już Veronica i Alexandrem, którzy włamali się na posterunek policji.
Nie byliśmy już Veronicą i Alexandrem, którzy rozmawiali na wzgórzu.
Nie byliśmy już Veronica i Alexandrem, którzy dobrze bawili się w barze.
A przede wszystkim nie byliśmy już Veronica i Alexandrem, którzy spędzili upojne, intymne momenty.
A więc kim byliśmy?
Byliśmy Veronica i Alexander, którzy byli rodzeństwem.
I chociaż za każdym razem ta informacja rozrywała moje serce. Musieliśmy się z nią pogodzić. I iść naprzód. Musiałam dać mu do zrozumienia, że nie ma nas. Mimo, że sprawiało mi to wiele bólu. Chciałam wierzyć w jego zapewnienia, że to wszystko to kłamstwo. Ale co by to zmieniło?
- Tak naprawdę. – wzięłam głęboki oddech. Starałam się powstrzymać łzy. – Alexander jesteś potworem. – patrzyłam mu prosto w oczy. – Wynoś się stąd i nigdy nie pokazuj mi się na oczy. – bolało. To tak bardzo bolało.
Jego oczy nie pokazywały nic. A jedyne co zrobił to kiwnął głową, wsiadł do samochodu i odjechał. Zostawiając mnie samą. Złamaną. Co ja innego miałam zrobić? Rzucić się na niego i dać mu nadzieję, której tak naprawdę nie ma?
Nasze drogi tamtego dnia się rozeszły.
Jedynym pytaniem było na jak długo.
***
Leżałam na łóżku, nie mając pojęcia jaka jest pora dnia. W sumie to nawet nie wiedziałam jaki mamy dzień. Kocem przykryłam całą siebie, aby choć na chwilę uciec od wszystkiego. Telefon bez przerwy dzwonił, a ja nie miałam nawet siły i ochoty spojrzeć kto się dobija. Do pokoju od czasu do czasu wchodziła Lu niby posprzątać puste butelki po wódce i opróżnić popielniczkę pełną petów. Tylko po to wydostawałam się czasem z mojej ówczesnej twierdzy, żeby zapalić i przepić mocną wódą smak nikotyny w ustach. Dobrze wiedziałam, że nie o to jej chodziło, po prostu chciała zobaczyć, jak się mam i spróbować coś ode mnie wydusić. Szafka obok łóżka była zastawiona talerzami pełnymi kanapek i kubkami z dawno już wystygniętą herbatą.
Chciałam zapomnieć, nadal nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie stało. Żal jaki ogarniał moje wiotkie ciało był straszny. Nie umiałam sobie wyobrazić jak można być taką ścierą i pozwolić na to wszystko, na co pozwoliła Lola. Wiedziała co mi grozi, wiedziała, że przez nią zawalił się mój świat, a Laura została zamknięta w tym pierdolonym bidulu, a pomimo tego nic nie zrobiła. Ciekawe jak się czuła z myślą, że dzięki niej Lizzie właśnie jest gwałcona przez kolejnego popierdoleńca, o ile jeszcze żyje.
Łzy mimowolnie zaczęły spływać po mojej twarzy. Czułam tylko delikatny dotyk Lu, kiedy mnie przytulała. Była taka kochana, taka dobra, a ta dziwka zafundowała jej te wszystkie lata w miejscu, gdzie nie miała nikogo oprócz tych jebanych, pustych, szarych ścian. Nie dawało mi spokoju, jak można być tak dwulicową kurwą... zabiła mi rodziców, a pomimo to pomagała i udawała przyjaciółkę. Mój stan z minuty na minutę się pogarszał, byłam coraz słabsza. Jak zawsze przy życiu trzymała mnie tylko moja mała Lu. Widziałam, że nie mogę jej zostawić na tym pełnym pojebów świecie. Tylko dla niej i przez nią żyłam. Ale czy to miało jeszcze jakiś sens?
- Już, już moja kochana. Jestem- jej ciepłe dłonie odsunęły koc z mojej zapłakanej twarzy i lekko po niej przejechały, przez co zaczęłam łkać jeszcze bardziej. Byłam taka bezradna. Najbardziej bolało mnie to, że kiedyś nie było trudności, której nie byłabym w stanie pokonać. A teraz? Teraz leżę bezradnie, patrząc pusto przed siebie.
- Powiedz mi proszę... powiedz co się dzieje- jej wielkie oczy zaszły mgłą, ale nie mogłam powiedzieć prawdy. Po prostu nie mogłam.
- Nie mogę Lu, tak bardzo Cię przepraszam, ale nie mogę- w tym momencie jak poparzona zeskoczyła z łóżka.
- Kurwa! – wrzasnęła- obiecałaś mi! Obiecałaś, że już nigdy mnie nie okłamiesz, że nie będzie żadnych jebanych tajemnic. A teraz? – mgłę, która pojawiła się w jej oczach zastąpiły łzy, które za wszelką cenę starała się utrzymać na swoim miejscu.
Chciała być silna, silniejsza ode mnie, co w tym momencie nie było trudne. Nie wiedziałam co zrobić. Biłam się z myślami. Wiedziałam, że należy jej się prawda, ale wiedziałam też, że ta informacja ją zabije. Tak samo jak wewnętrznie zabiła mnie. Od czasu wypadku miałam tylko dwa cele. Uwolnić Lu i znaleźć tego zwyrodnialca, który w jednej chwili odebrał nam bezpieczeństwo i to, co powszechnie nazywa się domem. Brawo Vera! Udało Ci się, dopięłaś swego. Tak, wygrałam, ale na pewno ból byłby mniejszy, gdyby osobą zabierającą mi to wszystko był ktoś, kogo nie znałam, komu mogłabym napluć w twarz i po prostu odejść.
- Dobrze, usiądź... powiem Ci wszystko...- usiadłam zrezygnowana i spuściłam wzrok na moje trzęsące się dłonie. Ona też była wystraszona, widziałam to, kiedy niepewnym krokiem wracała na łóżko. – To Lola...- nie chciało mi to przejść przez gardło. Trzy głębokie wdechy- Lola zabiła naszych rodziców. To na spowodowała ten cholerny wypadek- wyrecytowałam na jednym wdechu, strzelając słowami jak z karabinu maszynowego. Lu zaniemówiła, ciężko jej się dziwić, mnie też ta wiadomość powaliła.
- Ale jak? Jak Lola? – trzymała się za głowę nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała- przecież ona jest dobra... lubimy się... kłamiesz! - krzyknęła, jednocześnie wpadając mi w ramiona.
- Chciałabym...- zaczęłyśmy płakać, a delikatne palce Lu mocno wbijały się w moje ramiona. Ona nie płakała, ona zawodziła, wrzeszczała i łkała na zmianę. Niespodziewanie otworzyły się drzwi pokoju, z hałasem, który oderwał nas od siebie. W drzwiach stała osoba, której nie chciałam widzieć, bo nie wiedziałam jak jej to wszystko wytłumaczyć i ogólnie co powiedzieć.
- Co to do kurwy ma znaczyć? Czy Ci rozum odjęło, a może telefon ukradli? Ja od zmysłów odchodzę, wariuję, nie wiem co się dzieje, a Ty? A Ty, jak gdyby nigdy nic siedzisz i przytulasz się z Lu. Ja rozumiem, że teraz nie mogłaś odebrać, ale kurwa... od wczoraj próbuję- tak, to był rozemocjonowany Marco. Czyli już wiem mniej więcej kto wydzwaniał przez ostatnią dobę. – żądam wyjaśnień. Natychmiast! - naprawdę, jeszcze tylko jego mi tutaj brakowało, jakbym mało miała na głowie.
- Marco, daj spokój. Na serio nie mamy siły na Twoje histerie- chciałam opanować ten buzujący wulkan emocji, ale umówmy się... krew Latynosa, to krew Latynosa...
- Ja mam się uspokoić? Ja? To Ty się ogarnij. Dzwoniłem z milion razy, a Ty łaskawie nie odebrałaś nawet raz. Dziękuję... pozamiatane. Koniec z nami! Słyszysz? Koniec! Nie chce już mieć takiej przyjaciółki! – ewidentnie miał jakąś arcyważną sprawę, skoro użył tak mocnych argumentów. Mentalnie dodałam sobie otuchy, aby nie polegnąć w walce z tym oszołomem.
- Usiądź, pogadamy- zaprosiłam go do nas, a on nagle jakby zobaczył ducha. Spojrzał na zapłakaną Lu, której wcześniej oślepiony emocjami i ogromną nienawiścią do mojej osoby nie był w stanie zauważyć.
- Lu, maleńka... co się stało? Dlaczego płaczesz? Skrzywdził Cię ktoś? - delikatnie szturchałam siostrę, aby nie przyszło jej do głowy mówić prawdy. Nigdy nic nie wiadomo co ten debil wymyśli.
- A co ma mi być? Jak mam się czuć? – szturchnęłam ją mocniej, bo chyba nie rozumiała przekazu – Lola zabiła moich rodziców, po czym udawała wielką przyjaciółkę, a ja mam się śmiać? Jeszcze powiedz, że o wszystkim wiedziałeś, to już całkiem stracę wiarę w ludzi- mam odpowiedź, nie zrozumiała.
Marco siedział jak zahipnotyzowany. Nawet nie mrugał, a co najbardziej do niego nie podobne, nie mówił, nie powiedział nawet słowa. Po chwili wstał i trzymając się za głowę zaczął chodzić po pokoju, wydeptując ścieżkę w moich i tak mocno zmęczonych panelach podłogowych.
- Co Ty powiedziałaś? - zatrzymał się – że kto co zrobił? – dopytywał.
- To, co słyszałeś, Lola zabiła rodziców.
Rodriguez usiadł z powrotem obok nas, nadal nie mogąc wyjść z letargu w jaki wpędziła go Lu.
- To dlatego... to o tym mówiła- prawie udusiłam się dymem przed chwilą odpalonego papierosa.
- O wszystkim wiedziałeś?!- krzyknęłyśmy niemal jednocześnie.
- Nie, ale Lola jak zaczęła pić, często mówiła, że ma wobec Ciebie dług, którego nie jest w stanie spłacić. Nigdy nie przywiązywałem do tego uwagi. Zawsze miałem to za zwykły pijacki bełkot, ale teraz to ma sens- kręciłam głową z niedowierzaniem. Tego było za wiele.
Postanowiłam wyrzucić z siebie wszystko, opowiedziałam również o tym co ją łączyło i chyba nadal łączy z John'em oraz o Lizzie. Marco i Lu słuchali mnie w ciszy, kręcąc tylko głowami. Byliśmy wszyscy tacy bezradni, byliśmy tylko pionkami w jakiejś pieprzonej grze rodziny White i w grze, jaką prowadziła Lola.
- Pora powiedzieć parę mocnych słów- Rodriguez w momencie zerwał się z miejsca.
- Jakich, komu? - naprzemiennie zadawałyśmy pytania.
- Jak to komu? Loli, niech nie myśli sobie, że tak łatwo jej pójdzie, że powie prawdę, przeprosi i będzie pięknie. Niedoczekanie. – wyszedł trzaskając frontowymi drzwiami, zostawiając nas same z tym wszystkim.
Wyjęłam z paczki kolejnego papierosa i wlałam mocną ciecz do szklanki. Tylko to pomagało.
- Mogę? - Lu wyciągnęła dłoń w kierunku paczki papierosów i zapalniczki.
- Częstuj się- zaśmiałam się przez łzy. To był taki czas, że wiedziałam, że tylko to nam może pomóc.
Wyciągnęłam w jej stronę szklankę z wódką, którą z przyjemnością ode mnie odebrała. Długo rozmawiałyśmy, elegancko omijając poważne tematy. Potrzebowałyśmy pogadać o głupotach. Po długiej pogawędce i opróżnieniu całej butelki zasnęłyśmy w moim pokoju, wtulone w siebie jak dawniej.
***
Już brakowało mi sił. Siedziałam przy grobie moich rodziców, a raczej mojego jednego rodzica i człowieka, który mnie wychował. Boże... Jak ja miałam sobie z tym wszystkim poradzić. To nie było dla mnie. Mówią, że Bóg daje, nam tyle cierpienia ile jesteśmy w stanie znieść. Ja nie wiedziałam, czy ja wierzyłam w Boga. Chyba w nic już nie wierzyłam. Ani w Siłę Wyższą, ani w jakieś inne cuda. Zastanawiałam, się ile jeszcze jestem w stanie wytrzymać.
- Mamo czemu mi to zrobiłaś? Czemu mnie urodziłaś? Nie mogłaś już dać sobie spokoju ze mną. Usunąć mnie? Przecież byłoby Ci prościej. Urodziłabyś tylko Laurę, byłabyś tak bardzo szczęśliwa. Nie musiałabyś patrzeć na owoc twojego cierpienia. Przecież ty nie kochałaś mnie. A ja głupia całe życie pocieszałam się, że przecież skoro jestem twoją córką, to kochasz mnie ponad życie. Czasem tego nawet nie okazując. I co? I to też było kłamstwem? – nie miałam już siły płakać. Po prostu tępo wpatrywałam się w pomnik. Czułam tylko pustkę i bezradność.
Boże, jaka ja byłam naiwna! Żal mi było siebie. Jak ja miałam w przyszłości założyć normalną rodzinę? Jak ja byłam taka popieprzona! Co ja miałam osiągnąć w życiu? To była sytuacja bez wyjścia. Nie mogłam sobie poradzić z niczym. Miałam żal mamy. Zniszczyła mi życie, rodząc mnie, a później okłamując mnie, że mnie kochała. Tak się nie robi. Nie okłamuje się osoby w kwestii uczuć. Nie robi się takiego czegoś nawet największemu wrogowi! I co ja miałam zrobić? Żyć normalnie? Wpakowałam się w takie gówno, że nie mogłam z tego wyjść! Skończyłabym ze sobą już w tamtym momencie, ale tak robią tchórze, a ja nim nie byłam! Zawsze przychodziłam tutaj, aby nabrać sił a teraz miałam ochotę już nigdy tu nie wracać, bo czułam, że leżą tam obce osoby.
Myślałam, że nigdy tego nie powiem, ale ŻAŁUJE, ŻE SIĘ URODZIŁAM!
***
Witajcie!
No w tym rozdziale dzieje!
Co powiecie na takiego Alexandra?
Jeszcze tylko 3 rozdziały do końca pierwszej części!
Szykujemy dla Was prawdziwa bombę!
Jesteście na to gotowi?
Do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro