24. Skrzywdził Cię?
Widziałam jak jego wyraz twarzy się diametralnie zmienia. Było coś w tym dziwnego, ale tylko przez ułamek sekundy to zauważyłam bo później jego oczy pociemniały. Był chyba zły. Co ja gadam!? On był wkurwiony!
- Żartujesz sobie prawda? – powiedział z niedowierzaniem.
- Tak ! Pewnie bo ja wyglądam na taką co sobie żartuje z takich rzeczy!- krzyknęłam mu w twarz .
- W sumie taka osoba ja Ty może sobie pozwolić na to – powiedział poważnym tonem.
- Co? O czym Ty mówisz? Nie słyszałeś co Ci powiedziałam?
- Tak słyszę i jestem ciekawy co jeszcze wymyślisz. – nie wierzył mi.
- Nie wymyśliłam tego! – krzyknęłam oburzona
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że Ty i ja jesteśmy rodzeństwem ? – zaczął chodzić w kółko aż mi się w głowie zaczęło kręcić
- Tak! To chce ci chce powiedzieć od jakiś 20 min debilu!- krzyknęłam bo nie mogłam już wytrzymać Usłyszałam jego śmiech. Szyderczy śmiech - Co cię tak bawi? Co? – zapytałam zdziwiona. – Tu chyba trzeba płakać a nie śmiać się.
- Veronica, Veronica powiedz mi jaką dziwką trzeba być by pieprzyć się ze swoim bratem i nie poczuć tego!? – powiedział mi to prosto w twarz.
Myślałam, że dostałam czymś w głowę. Nie wiedziałam gdzie jestem. Pociemniało mi przed oczami. Jak On może takie rzeczy mówić. Czy jego to nie ruszyło. Tak wiem że on był moim bratem, ja z nim spałam , ale przecież nie wiedziałam że On nim jest. Jak mógł mówić takie świństwa? Łzy zaczęły mi płynąć z oczu.
- Jak możesz tak mówić? - pytam cicho.
- A co nie jest tak? Nie przepuścisz nikogo prawda?
- Przecież ja nie wiedziałam o tym! – zaczęłam krzyczeć
- Nie wiedziałaś o tym ? I co teraz nagle Cię olśniło ? Jakiś Dar z Wysokości dostałaś? Co Ty pieprzysz!
– Nie wierze, że jest z Ciebie taki skurwiel! Nie wiem dlaczego taki jesteś!
- Ty nie jesteś lepsza siostrzyczko! Mam Ci przypomnieć co zrobiłaś w swoim życiu? Że nie jesteś aniołkiem. -nasza wymiana zdań była gwałtowna i zmierzała w coraz gorszym kierunku.
To był cios poniżej pasa. Bo wiedział, że mnie to cholernie zaboli! Wiedział, ze obudzą się we mnie wyrzuty sumienia.
- Nie mów tak do mnie! Nie masz prawa! – Wstałam i chciałam wyjść potrzebowałam powietrza! Niestety Alex zaszedł mi drogę.
- A gdzie Ty się wybierasz? Czy pozwoliłem Ci wyjść? – spojrzał na mnie groźnie – To że jesteśmy rodzeństwem to nie znaczy, że możesz robić co chcesz. Przypominam , że nadal należysz do mnie !
- Puść mnie!
- Powiem Ci ,że możesz być z siebie dumna bo chyba żadna z dziwek nie była moją siostrą wiesz? – poczułam jak zaciska coraz mocniej rękę na moim ramieniu
- Zostaw mnie! Myślałam że... - no właśnie co ja sobie myślałam.
- Że co? Że jak mi powiesz Alexandrze jesteśmy rodzeństwem to ja się zmienię!? Będę Twoim braciszkiem kochającym i troskliwym albo będę płakał bo spałem ze swoją siostrą i to był chyba najlepszy seks w moim życiu!? To myślałaś? - Patrzyłam na niego a oczy chciały mi wyskoczyć z oczodołów - Jeśli tak myślałaś to niestety się pomyliłaś. Ja jestem zepsutym człowiekiem Vera! Mnie już nic nie ruszy ! Za dużo już przeszedłem, żeby mogło mnie coś złamać – kiedy to mówił na jego twarzy pojawiła się troska i żal.
Jego wzrok był pusty! Nic nie dało się z niego wyczytać a kiedy pojawiły się jakieś emocje Alex od razu uciekł nimi, żebym nie mogła na nie patrzeć. To był koszmar! Miał racje co ja sobie myślałam, mówiąc mu o tym!? Chyba łudziłam się, że może zmieni się w stosunku do mnie, że zacznie mnie szanować, ale jak zwykle się pomyliłam.
- Masz racje nie potrzebie Ci mówiłam
- Dokładnie ! A teraz wypierdalaj stąd bo już nie mogę na Ciebie patrzeć! Idź może znajdziesz jeszcze jakiegoś klienta na dzisiejszą noc! – popchnął mnie w drzwi tak, ze prawie upadłam.
- Zobaczysz będziesz tego żałował – powiedziałam tyle, bo nie miałam już siły na nic.
- Powiedziałem wyjdź! – Krzyknął.
Wybiegłam stamtąd nie zatrzymując się. Chciałam pójść do domu ale oczywiście musiałam dokończyć swoją zmianę bo przecież ta Kurwa w czerwonej sukience musiała dopiąć swego i powiedziała, żeby mnie nie wypuścili dopóki nie skończę swojej zmiany. Dobrze, ze było dużo pracy i nie musiałam myśleć nad koszmarem, który jest moim życiem.
***
- Veronica, ktoś do Ciebie! - Z korytarza dobiegł mnie głos Laury, która akurat wychodziła do koleżanki. Nie powiem, że nie bałam się puścić ją samą, ale nie zabiorę jej tego, że wreszcie jest w normalnej szkole i ma nowe koleżanki. Kiedy podeszłam do miejsca, z którego mnie zawołała, przeżyłam szok. Chris.
- Cześć, Veronico. Przychodzę do Ciebie z bardzo nietypową sprawą. Lizzie kazała mi to przekazać. - Wręczył mi kopertę bez zaadresowania i wyszedł mówiąc jeszcze miło, żebym się trzymała. Lekko oszołomiona otworzyłam pakunek, w którym znajdował się list. Pisany szybko i mało czytelnie. Jednak nie na tyle bym nie mogła go przeczytać.
Droga Veronico,
Pewnie zastanawiasz się dlaczego piszę akurat do Ciebie - przecież nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko. Ba! Nawet rywalizowałyśmy o względy w Magnum, choć i tak wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji. Lola zawsze traktowała Cię lepiej i bardziej ulgowo niż resztę pracowników, co było momentami nie do wytrzymania. Ale nie piszę do Ciebie w tej sprawie, lecz w innej - dużo bardziej poważnej, od której zależy nie tylko Twoje, ale i życie innych dziewczyn. Będąc więziona przez tych okrutnych, pozbawionych serca ludzi miałam wiele czasu, żeby wszystko poukładać sobie w głowie - ciągłe pytania o Ciebie, o wypadek Twoich rodziców, relacje z Lolą. To wszystko wydawało mi się cholernie dziwne, ale i ciekawe. Bo dlaczego tacy ludzie interesują się przeciętną dziewczyną z przysłowiowego sąsiedztwa? Dziś to wszystko nabrało już sensu. Ten list piszę po to, aby rozjaśnić twój umysł i przybliżyć Ci moją historię. Tamtego dnia gdy wszystko się zaczęło, obwiniałam Cię. Bo przecież znowu wszystko kręciło się wokół biednej, zagubionej Veronici. Powtarzałam: "dlaczego ja?", "Dlaczego nie ta podła suka?" - do momentu aż nie podsłuchałam jednej z rozmów Alexandra z jego starszym bratem. Z ich ust płynęły wiązanki przekleństw i niekończących epitetów na Twój temat. Założyli się. Alexander miał miesiąc na to, żeby przekonać Cię do siebie i przybliżyć do rodziny. Jak widać musi mieć dar przekonywania, bo przylgnęłaś szybciej niż się spodziewali. Potem udawali chęć pomocy Tobie ze względu na stare czasy. Bujda. Chcieli stopniowo zwerbować Cię do nielegalnego handlu kobietami. To jeszcze nie koniec. Pewnego dnia usłyszałam za dużo. Skatowali mnie, zgwałcili, przypiętą łańcuchami do ściany i wyszli w dobrych humorach. Jakby napawało ich krzywdzenie innych. Następnego dnia, kiedy się ocknęłam przed moimi oczami pojawiłaś się Ty - zakrwawiona i tak samo zniewolona. Tylko, że Tobie uszło to na sucho. Jak zawsze. Ale ja mimo to, piszę by Cię ostrzec. UCIEKAJ, VERONICO. UCIEKAJ. Nie ufaj tym, którym ufać nie warto i nie kochaj tych, którzy na to nie zasługują. Ps. Jeśli to czytasz, to znaczy, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Lizzie.
Wypuściłam kartkę z dłoni, opadając na podłogę zaraz obok niej. Serce zaczęło mnie kłuć boleśnie, a w głowie wirować. Za wiele. To jest za wiele. Czym to pieprzone życie jeszcze mi dokopie? Co ja takiego zrobiłam, że to nieustannie mnie spotyka. Biedna Lizzie. Jakkolwiek potrafię, to jej pomogę. Zniszczyli ją przeze mnie. Pieprzeni faszyści.
***
Wzięłam gorący prysznic, próbując zmyć z siebie wydarzenia i emocje ostatnich dni, jednak nie ma tylu litrów wody na świecie, żeby było w stanie mi pomóc. Cały czas biłam się z myślami czy powiedzieć o wszystkim Lu. Bałam się jej reakcji, bałam się, że jak to wszystko wyjdzie to ta pieprzona opieka znów mi ją zabierze.
Czy Lu mnie znienawidzi kiedy się dowie, że nie mamy jednego ojca? Czy znienawidzi mnie, że jej o niczym nie powiedziałam od razu? A może będzie mnie wspierać i dotrzyma słowa, że mnie nigdy nie zostawi? Myśli kłębiły się niesamowicie, a emocje zamiast malec wybierały na swej siłę... To był jakiś koszmar... Bezustannie się szczypałam, aby wyrwać się z tego koszmaru. Sińców przybywało, a wydarzeń niestety z każdym uszczypaniem nie ubywało.
Była jeszcze jedna, pierwsza i ostatnia osoba, której muszę o tym powiedzieć. Szybko wyszukałam numer, chociaż znałam go na pamięć. Po kilku sygnałach na ekranie wyświetlił się czas połączenia, a ja nadal nie wiedziałam czy się odezwać.
- Halo? Vera pizdo jesteś tam? Halo?!- ugh czas spiąć pośladki.
- Yyy.. – zaczęłam się nerwowo jąkać. W końcu mi tak zostanie, bo zdarza mi się tak coraz częściej- hej Marco, co u Ciebie?- nie wiedziałam nawet jak zacząć.
- Co u mnie? Co Ty pierdolisz? Nigdy o to nie pytasz- trafiony zatopiony- co się stało? Bo to na pewno nie jest powód Twojego telefonu- on mnie znał jak zły szeląg. Naprawdę. Nie ma drugiej takiej osoby, żeby o mnie tyle wiedziała i znała moje zachowania, mój ton głosu zależny od humoru. Po prostu znał mnie lepiej niż ja sama.
- Stało się coś złego.
- Co takiego? Natychmiast mów! Bez żadnego pitolenia, że to nie na telefon, bo cię wyciągnę z tego telefonu. Od razu zaznaczam, że nie będzie łatwo przeciągnąć przez niego Twoją wielką jak szafa dupę- zaśmiałam się cicho przez łzy słysząc jego frustrację.
-Kiedy to nie jest naprawdę na telefon. Przyjedziesz?- nigdy nie odważyłbym się na tę rozmowę w domu, gdyby była w nim Lu. Bałbym się żeby nie usłyszała tego, czego nie powinna. Na szczęście wyszła do swojej nowej koleżanki bo mają razem jakiś wspólny projekt. Cieszyłam się, że znalazła jakąś bratnią duszę.
- Ja pierdole, wykończysz mnie. Daj mi 10 minut i jestem.
Po tych słowach nawet mu nie podziękowałam, tylko się rozłączyłam. Chciałam po prostu, żeby przyjechał jak najszybciej. Niestety, Rodriguez ma ewidentnie swój czas i zegarek. Był dokładnie za 47 minut, a ja zdążyłam w tym czasie wydeptać drogę z łóżka do okna, sprawdzając czy ta oferma właśnie nie podjechała.
-Wreszcie jesteś- otworzyłam drzwi i wyciągnęłam go za rękaw do środka.
- Rozumiem Twoje hormony, ale uważaj do diabła, ta kurtka kosztowała pół wypłaty- nie odpowiedziałam mu nic, tylko wymownie przewróciłam oczami.
Weszliśmy do salonu. Poprosiłam naburmuszonego o brak szacunku do jego garderoby Latynosa, aby gniewał się na mnie później, a teraz usiadł i posłuchał.
-No dawaj, podejrzewam, że będzie hit- zironizował, rozwalając się jak długi na kanapie.
- Chodzi o Alexandra- odważyłam się na wyznanie, spuszczając tym samym spojrzenie na kapcie. Swoją drogą przydałoby się je uprać.
- Niech zgadnę, pieprzył Cię, Tobie się podobało, a teraz nie chcesz się do tego przyznać i próbujesz go na siłę znienawidzić. Dlatego mnie oderwałaś od serialu? Nie wspomnę, że miałem na twarzy zajebiście drogą maseczkę.- jego empatia jest powalająca.
- To też, ale nie w tym rzecz- próbowałam mu wszystko logicznie wytłumaczyć, jednak jak można w taki sposób wytłumaczyć rzeczy nielogiczne?
- Nie pierdol, że sama tego chciałaś- podskoczył zacierając ręce.
- Marco ja nie o tym.- chciałam przejść do sedna, ale ten idiota wpieprzał się w każde zdanie.
- Ale powiedz chociaż czy było warto- siedział podjarany jak nastolatka pierwszym okresem. Cały On.
- Marco!- krzyknęłam ukrywając twarz w dłoniach.
-Co? Zawiedziona? Czyżby wielkość przyrodzenia nie była proporcjonalna do ego?- zaczął się śmiać- a może nie stanął na wysokości zadania? – miał coraz większy ubaw. Musiałam to przerwać. Nie chciałam tego pamiętać.
- On jest moim bratem- Marco wytrzeszczył oczy, nie ukrywając zdziwienia. W sumie jak każdy kto by był na jego miejscu.
- Tak, wiem- prawie udusiłam się powietrzem- a moją babcią jest Madonna- przewrócił oczami- to co masz mi do powiedzenia? Bo nie chce mi się słuchać wytworów twojej, jak widać pojebanej wyobraźni.
- Mówię prawdę. Mamy jednego ojca- Marco stawał się coraz bardziej ogarnięty konsternacją. Chyba sam nie wiedział czy mówię prawdę, czy nie.
Nie czekając na to aż mi uwierzyć, przyniosłam pudło, w którym ukryłam listy. Nie mógł wyjść z szoku, podobnie jak ja. Każde napisane słowo po prostu chłonął nieustannie kręcąc głową.
- Tak mi przykro Vera... Tak mi przykro- odłożył wszystko na miejsce.- Ona miała w oczach radość, a on w oczach miał tylko ją...
-Co?- zapytałam zaskoczona. Czasem wydaje mi się, że on ma rozdwojenie jaźni.
-Nic. Tak mi przyszło na myśl, kiedy patrzyłam na was ostatnio w barze. Wyglądaliście jak para jarających się sobą nastolatków. Myślałem, że skruszysz ten lód, a tu taka niespodzianka.
- Marco... Jest coś jeszcze- westchnęłam. Musiałam mu powiedzieć, że ona żyje.
- Nie wiem czy jestem w stanie słuchać jeszcze jakiś nowości.
- Trzymaj- rzuciłam w jego stronę list od Lizzie.
- Co to jest?
-Nie pytaj, tylko przeczytaj.- już nawet nie miałam siły gadać. Chciałam po prostu zasnąć i się nie obudzić.
Marco jednym tchem przeczytał tekst całego listu, po czym przetarł dłonią spocone od emocji czoło.
-Musze się napić- podałam mu od razu szklankę z wodą.- Nie tego debilko, muszę się napić czegoś mocniejszego. Zbieraj się. Idziemy się najebać.
- Chyba upadłeś na głowę. Mi się właśnie świat zawalił, a ty chcesz iść pić?- nie wierzyłam w niego już całkiem.
-Wychodzimy. Masz pięć minut- może to nie taki zły pomysł?
***
Przejrzałam się w lustrze i lekko uśmiechnęłam. Nie pamiętam kiedy ostatni raz się tak przygotowałam na jakiekolwiek wyjście na miasto. Obcisła czarna sukienka podkreślała wszystkie moje atuty a muszkieterki za kolano sprawiły, że czułam się jakby miała co najmniej dwa metry. Obróciłam się wokół własnej osi i zarzuciłam wyprostowanymi długimi włosami.
Spojrzałam na dziewczynę w odbiciu. Dziewczynę, która przez ostatnie prawie pół roku przeszła w swoim życiu zbyt wiele. Spotkało ją dużo bólu, cierpienia i rozczarowań. A mimo to starała się być twarda. Walczyła każdego dnia o siebie, swoją siostrę i swoich przyjaciół. Nie planowała nic. Mogłoby się wydawać, że żyła każdym nadchodzącym dniem. A przecież nie chciała żeby jej życie tak wyglądało. Chciała zaznać w końcu spokoju. Nie raz wyobrażała sobie siebie w roli kochającej siostry, żony, matki. Marzyła o stworzeniu kochającej ciepłej rodziny. Takiej jaką ona sama miała przez większość swojego życia. Jednak nagle bańka mydlana pryska. Nie było kochającej ciepłej rodziny. To wszystko było fikcją a ona żyła w kłamstwie. Toczyłam wojnę ze światem. Światem, który okazał się trudny. Sama musiała nauczyć się być silną niezależną kobietą. Czy taka właśnie była? Nie pierwszy rzut oka widziano w niej drobną, kruchą istotę, która w każdej chwili może się załamać i rozpłakać. Jednak wewnątrz była twardsza niż wszyscy myśleli. To była jej walka, którą za wszelką cenę chciała wygrać. I obiecała sobie, że bez względu na przeciwności losu tak się właśnie stanie. Bo jak to mówili po trupach do celu.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu. Podeszłam do stolika nocnego i chwyciłam go. Miałam nieodczytana wiadomość od latynosa.
Marco
Laleczko ja już pod twoim domem.
Nie chciałam nigdzie wychodzić. Po tych wszystkich ostatnich informacjach jedynie miałam ochotę zaszyć się w łóżku i płakać godzinami. Jednak brunet uparł się na imprezę, dzięki której podobno mam się poczuć lepiej i zapomnieć o zmartwieniach. Nie jestem pewna czy aby na pewno będę mogła zapomnieć o tym, że jeden z moich braci mnie zgwałcił, z drugim się przespałam z własnej woli i do tego jeszcze ten list Lizzie. Do oczu mimowolnie napłynęły mi łzy. Szybko je otarłam i chwyciłam z łóżka torebkę. Może Marco miał rację trochę alkoholu mi się przyda. Może nie trochę a całe wiadro.
Zeszłam na dół i zajrzałam do salonu. Lu siedziała z wielką miską popcornu i oglądała telewizje. Była jak zahipnotyzowana, więc musiało ją coś naprawdę wciągnąć. Nie wiedziała o niczym. Nie powiedziałam jej. Nie mogłam. Nie dałam rady. Nie wiem czy kiedykolwiek będę w stanie. Powinna znać prawdę. Ale najpierw to ja musze się z tą prawdą oswoić.
- Wychodzę Lu. – krzyknęłam do niej nie chcąc nawiązywać z nią kontaktu wzrokowego. – Wrócę późno.
- Vera czekaj! – słyszałam jak zrywa się z sofy i biegnie w stronę drzwi wyjściowych.
- Co tam? – trzymałam mocno klamkę gotowa w każdej chwili opuścić dom.
- Co się dzieje? – stałam do niej tyłem. Wiedziałam, ze wystarczy, że na nią spojrzę i znowu zacznę płakać. Ne chciałam tego. – Ostatnio nie jesteś sobą. Widzę, że coś Cię dręczy. Twoje ostatnie załamanie naprawdę mnie przestraszyło. Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać i wszystko mi powiedzieć. Przecież jestem twoją siostrą. – nie jesteś. Poczułam jak oczy zaczynają mnie piec.
Wzięłam głęboki oddech i z całą moją silną wolą odwróciłam się do niej. Spojrzałam na jej twarz. Malowało się na niej zmartwienie, ból, troska. Podeszłam do niej i wzięłam ją w ramiona. Przytuliłam tak mocno jakbyśmy się miały rozstać na zawsze. Tak bardzo ją kochałam. Nie jestem w stanie nawet opisać tego słowami. Była dla mnie wszystkim.
- Ostatnio mam rzeczywiście trudny czas. – zaczęłam powoli. – Trochę problemów w pracy. Ale nie martw się z dnia na dzień będzie lepiej. Obiecuję Ci to. A jak wszystko sobie poukładam to dowiesz się całej prawdy. – pocałowałam ją w czoło.
- Chodzi o Alexandra prawda? – wyswobodziła się z uścisku i spojrzała prosto w moje oczy. – Skrzywdził Cię?
Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Posłuchaj moja znajomość, o ile można to tak nazwać, z Alexandrem zakończyła się. – odgarnęłam błąkające się jej po jej idealnej buzi kosmyki. – Nie chce do tego wracać. Między nami nic nie było, nie ma i nie będzie. – lekko uśmiechnęłam się dodając sobie otuchy.
- Szkoda bo mimo tego wszystkiego co się działo widziałam jak na Ciebie patrzył i jak ty patrzyłaś na niego. – ucięłam z nią kontakt wzrokowy. Jeszcze chwila a naprawdę wybiegnę z domu z rykiem. – Zależało mu na Tobie. – gdybyś tylko wiedziała.
- Niestety nasze drogi się rozeszły tak czasem w życiu bywa. – otarłam jedną łzę, która uwolniła się z moich oczu. – Pędzę bo Marco już na mnie czeka. – pożegnałam się z siostrą i wyszłam przed dom.
Chłodne, nocne powietrze uderzyło w moją twarz. Na dworze było przyjemnie. A milion gwiazd rozświetlało niebo. Lubiłam noce. To wtedy najwięcej działo się w umyśle człowieka. Tylko czy nie wtedy przychodziły nam do głowy smutne i czarne myśli.
- No ileż można na Ciebie czekać! – Marco już najprawdopodobniej zapuszczał korzenie w betonowych chodniku. – Ja tu usycham!
Szłam w jego kierunku ze łzami w oczach. Po rozmowie z Laurą byłam jeszcze bardziej przygnębiona i smutna. W tamtym momencie naprawdę chciałam wrócić do domu i zaszyć się w moim łóżku. Kiedy stanęłam naprzeciwko niego jego wyraz twarzy zmienił się natychmiast.
- Veronica! Co się stało? – rzuciłam mu się w ramiona. – Ten bydlak coś Ci zrobił? Zabiję go przysięgam. – zaczął się trząść jak mysz w pułapce.
- Marco wszystko jest w porządku. – zapewniłam go cicho. – Po prostu co chwile wszystkie wspomnienia wracają i znowu rozrywają moje serce na kawałki. – otarłam łzy. – Masz rację przyda mi się trochę rozrywki. – posłałam mu delikatny uśmiech.
- No dobrze więc chodźmy ale w drodze wszystko mi opowiesz. – chwycił moją dłoń i skierowaliśmy w stronę centrum. – Idziemy do najlepszego klubu w mieście.
W drodze do najlepszego klubu w mieście rozmawialiśmy o liście Lizzie i o mojej Lu. Nie ukrywał swojego zaskoczenie co do obu sytuacji. Naprawdę z całych sił mnie wspierał i starał się zrozumieć i ogarnąć to co działo się w moim życiu jednak wychodziło mu to koszmarnie. Sama nie wiedziałam jak to wszystko się potoczy. Jednak jednogłośnie stwierdziliśmy, ze ta noc jest nasza i czas się trochę odstresować.
Dotarliśmy pod miejsce docelowe a ja mało nie wybuchnęłam głośnym śmiechem. To są chyba jakieś żarty.
- Magnum serio? – spojrzałam na niego jak na idiotę. – Zabierasz mnie do miejsca gdzie cały mój koszmar się zaczął? – zapytałam ironicznie.
- Kochana życie jest nowelą. – szturchnął mnie. – Ja wiem, że masz problemy ale ja musze pilnować Lolity interesu. Tak w ogóle to okazało się, że nadaje się na szefa bardziej niż ona. Zresztą sama zobaczysz. – wyszczerzył się jak głupi.
- Oh już się nie mogę doczekać . – prychnęłam.
Weszliśmy do środka oczywiście tyłem bo kolejna była ogromna. Na zapleczu krzątała się Margaret i Natan. Przywitałam się z nimi i ruszyłam w stronę baru. Naprawdę dobrze było ich widzieć. Nigdy nie przypuszczałam, że będę tak tęsknić za tym miejscem. Siadłam sobie przy ladzie i zaczęłam rozmawiać z Olivierem. W sumie to ja gadałam a on polewał mi drinki.
Po godzinie dołączył do mnie Marco. W końcu. Zaczął się wymądrzać jakim to on nie jest świetnym szefem. Musiałam mu przyznać niestety rację. Klub prezentował się obłędnie. Po różowym kolorze i dodatkach nie było ani śladu. Za to dominował kolor czarny i srebrny brokat. A ludzi było pełno. Widziałam kątem oka jak Nate i Oli prawie płaczą ze śmiechu na słowa latynosa. Ja również rozluźniłam się trochę i po kolejnych shotach bawiłam się coraz lepiej. Od czasu do czasu Margaret podchodziła do nas i wypijała kolejkę. W końcu zaczęłam się bujać w rytm muzyki.
- No wiedziałem, że prędzej czy później będziesz miała ochotę zatańczyć. – Marco krzyknął mi do ucha. Złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę parkietu.
Zaczęłam kręcić biodrami w rytm muzyki. Zamknęłam oczy i wyrzuciłam wszystkie myśli z głowy. Poruszałam się wraz z muzyką. Byłam otoczona przypadkowi, spoconymi ludźmi. Jednak nie przeszkadzało mi to. Czułam się wolna. Tak po prostu. Nie martwiłam się o nic. Byłam zwykłą dziewczyną imprezie. Adrenalina i alkohol buzowały w moich żyłach. Nagle poczułam czyjeś ręce na moich biodrach. Otworzyłam gwałtownie oczy i zorientowałam się, że to nie jest Marco. Odwróciłam się do nieznajomego. Moja podświadomość kazała mi uciekać. Jednak ciężko było jej się przebić przez mój pijany umysł. Zaczęłam z nim tańczyć. Czułam jego ręce dosłownie wszędzie. Przywarłam do niego niczym pijawka. Nie chciałam myśleć o konsekwencjach. Żyłam tu i teraz. Wtuliłam się w niego. A jego ręce cały czas wędrowały po moim ciele. Nagle w mojej głowie pojawił się Alexander. Jego twarz. Jego ciało. Jego dłonie. Jego pocałunki. Jego dotyk. Obrazy zmieniały się bardzo szybko. Poczułam na wargach usta. Oddałam pocałunek. Jednak to nie były te wargi, których pragnęłam. Moje ciało przeszedł prąd. Ocknęłam się i gwałtownie odsunęłam od chłopaka. Przerażona spojrzałam na niego. Boże co ja sobie myślałam? Dlaczego ja cały czas myślałam o Alexandrze. Przecież on jest moim bratem do cholery! Musiałam się napić.
Przeprosiłam nieznajomego i pędem rzuciłam się do baru. To tyło na tyle mojej wolności i ucieczki od problemów. Marco jednak odpuścił zabawę i już szalał za ladą. Kiedy mnie zobaczył wyszczerzył się jak głupi i bez słowa podał mi kolejne shoty. Wypiłam jeden za drugim. I znowu błogi stan zaczął ogarniać moje ciało. Bliźniacy zaczęli się popisywać swoimi umiejętnościami barmańskimi co doprowadziło mnie do śmiechu. Marco również starał się z cały sił utrzymać mój wspaniały nastrój. I musze przyznać, że im się to udawało.
Około trzeciej było ze mną źle. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Brzuch bolał mnie od śmiechu. A w głowie kręciło mi się jakbym dopiero co wysiadła z godzinnej wyprawy na karuzeli. Ale byłam szczęśliwa. Odstawiłam swoje problemy na bok i postanowiłam być zwykłą dziewczyną. Siedzieliśmy z Marco totalnie pijani na podłodze za barem. Olivier i Natan próbowali nas oczywiście stamtąd wyrzucić bo utrudnialiśmy im pracę. Jednak bezskutecznie.
- Yyyy... przypominam Ci Lio, ze to ja tu jestem bossem... - zaczął swoją przemowę brunet. – I jak ja... ja... j...a Ci mówię, żę tu zostanę to... t...o... to zostanę. – zabełkotał.
- Po pierwsze to nie Lio tylko Oli. – prychnął barman. – A po drugie przeszkadzacie nam, jest w chuj ludzi a wy się plączecie po nogami. – chyba był zły.
- J... a będę tu... tu... zostanę. – ciężko było go już zrozumieć. – A....aaaaa... ty... możesz wziąć to na klatę... dziewczynę. – zachichotałam na wypowiedziane zdanie pijanego przyjaciela.
Olivier tylko westchnął i wrócił do pracy. Kelnerki uwijały się z zamówieniami w ekspresowym tempie. Im nie przeszkadzało to, że ja i Marco pojemy pod ladą i świetnie się bawimy. Same piły z nami kilka kolejek. Znowu dostałam kolejnego napadu śmiechu.
- Marcoooooo. Pamiętasz j...ak byliśmy kie...dyś w parkuuu... - zaśmiałam się. – I tyyyyy... wsze...dłe...ś w góóóóówno? – Rodriguez prychnął śmiechem śliniąc się jednocześnie. Sprawiło to kolejną salwę śmiechu.
- Kiedyś t...o na...wet sze...dłe..m t...a...k bar...dzo dużo. – dobra nie rozumiałam już nic. Czas było się zbierać.
Stanęłam na równe nogi i lekko się zachwiałam.
- Mam Cię. – poczułam jak ktoś mnie łapie. Odwróciłam się do uśmiechniętego Natana. – Już zamawiam dla Was taksówkę. Starczy Wam na dzisiaj. – pokiwałam głową na zgodę.
Chciałam już ogarnąć Marco kiedy zauważyłam roztrzęsioną Margaret stukająca coś w tablet rezerwacji. Cała się trzęsła. A jej twarz była blada. Chwiejnym krokiem ruszyłam w jej stronę. Brunet poczeka. W takim stanie raczej nigdzie się nie ruszy. Kiedy byłam już praktycznie przy niej usłyszałam jak głośnie klnie.
- Wszystko w... w... porządku? – próbowałam mówić składnie jednak alkohol mi to utrudniał.
- Nie Vera nic nie jest w porządku. – spojrzała na mnie przerażona. – Mamy ogromny problem. – zmarszczyłam brwi zdezorientowana. Westchnęła. – Jest tu nowa kelnerka, która przez przypadek pomyliła się w rezerwacjach i teraz bardzo ważni goście nie mają loży. – takie sytuacje nam się nie zdarzały, zawsze sprawdzaliśmy przed imprezą dokładnie rezerwacje.
- Co t...o za goście? – zapytałam. – Może zrozumieją, z...e niestety nie... nie... ma dla nich miejsca.
- To bracia White. – o kurwa! Nie zrozumieją.
Margaret spojrzała w kierunku wejścia. Ja również podążyłam za jej wzrokiem. Oto i oni. Męscy, cholernie przystojni, niebezpieczni bracia White. Jak zawsze ubrani na czarno. Jak zawsze siejący zamęt i chaos. Rozglądali się po klubie jakby to miejsce należało do nich. Jakby szukali swojej kolejnej ofiary. Kolejnej bezbronnej dziewczyny, która ma poukładane życie. Atmosfera zrobiła się gęsta jednak ludzie starali się bawić i nie przejmować ich obecnością.
Nagle moje spojrzenie skrzyżowało się z oczami Alexandra. Czas stanął w miejscu. Byłam tylko ja i On. Poczułam żar. Ogarniał całe moje ciało. Czułam jak każdy milimetr mego ciała płonie. Płonie z pożądania i nienawiści. Jednocześnie. Patrzył mi głęboko w duszę, serce, umysł. Przenikał przez każdą barierę, którą na próżno starałam się tworzyć. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jak to miał w zwyczaju. Po prostu stał i patrzył. Od naszej rozmowy minęło kilkanaście godzin. Wyglądał tak jakby wszystko miał w dupie. Jakby w ogóle nie obchodziło go to czego się dowiedział. Znowu poczułam jego ręce na moim ciele. Jego usta na moich ustach. Jego we mnie. I znowu uderzyła we mnie informacja, że jest moim bratem. Zakręciło mi się w głowie. Margaret mnie złapała za rękę.
- Veronica powinnaś wrócić do domu nie wyglądasz najlepiej. – słyszałam w jej glosie troskę.
- Pomogę Ci z nimi. – powiedziałam wolno i spokojnie żeby mnie zrozumiała.
- Dam sobie z nimi radę. – westchnęła. – Przecież nic mi nie zrobią w klubie pełnym ludzi. – tego nie byłam taka pewna i wiedziałam, że ona też nie jest.
Nie chciałam robić zamieszania. Wiedziałam, że byli zdolni do wszystkiego. Dlatego powoli ruszyłam w ich kierunku. Słyszałam jak Margaret krzyczy za mna. Jednak ja był zdeterminowana aby się z nimi rozprawić. Alkohol dodawał mi odwagi. Byłam wściekła. Targała mną chęć zemsty i pokazania im, że nie oni tu rządzą. Nikt nie będzie się im podporządkowywać. Spojrzałam na Alexandra, który zdziwiony patrzył na mnie. Nie wiedział co się zaraz stanie. Sama nawet nie wiedziała. Jednego byłam pewna. Pozbędę się ich raz na zawsze.
- Witamy w klubie Magnum. – stanęłam przed nimi i próbowałam opanować moją mowę. – W czym mogę pomóc?
- O proszę proszę kogo moje oczy widzą. – uśmiechnął się szeroko John. – Veronica wróciłaś na stare śmieci? – zapytał ironicznie. – Mama nie będzie zadowolona.
- Jebać Waszą matkę. – odpysknęłam.
- Uważaj! – krzyknął Max. – Nie chcesz chyba, żeby to były twoje ostatnie słowa. – napiął się i sięgnął do paska od spodni. Miał broń.
- Ależ spokojnie przyszliśmy się tutaj tylko zabawić. – patrzyłam na Johna i gdzieś w tych oczach zobaczyłam odbicie Loli. Co jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. Jak on mógł się z nią tak bawić? – Która to nasza loża?
- Niestety mamy dzisiaj duże oblężenie i nie ma dla Was miejsca. – podniosłam wysoko głowę i wytrzymałam jego spojrzenie.
- Chyba mnie źle zrozumiałaś. Zapytałem, która jest nasza loża a nie czy są wolne. – napiął klatkę piersiową.
- Nie to ty mnie chyba źle zrozumiałeś. Powiedziałam, że nie ma tutaj dla Was miejsca. Tam są drzwi. – pokazałam placem na wyjście z klubu.
- Veronica właśnie w tej chwili podnosisz moje ciśnienie. Robię się bardzo zły. – jego uśmiech przerażała mnie z sekundy na sekundę coraz bardziej.
- Dobra, możemy dzisiaj skoczyć do innego klubu tutaj i tak wieje nudą. – sytuację próbował uratować Chris.
- A mi się tu podoba. Veronica zaraz znajdzie nam loże. Z bardzo ceni swoje życie i życie swoich bliskich. – skierowałam wzrok na jego twarz. Nie mogłam uwierzyć, że to powiedział. Po tym co razem przeszliśmy on mi grozi? Alexander White kolejny raz sprawił, że moje serce pękło. Co za zimny skurwysyn.
- Zgadza się bracie. – zawtórował mu Max.
- Wypierdalajcie stąd. – nagły przypływ adrenaliny zawładnął całą mną. Nie bałam się ich. Miałam w dupie czy mnie zabiją czy nie. Naprawdę w tamtej chwili było mi wszystko jedno.
- A kim ty kurwa jesteś żeby nam rozkazywać? – krzyknął John.
Czy to był odpowiedni moment? Nie. Czy chciałam żeby wiedzieli? Nie. Czy planowałam im powiedzieć? Nie. Czy przemyślałam konsekwencje swoich słów? Nie.
Czy powiedziałam im, że jestem ich siostrą? Oczywiście, że tak.
- Bo jestem Wasza pieprzoną siostrą.
Jest cztery do jednego. Moich czterech braci i ja jedna ich siostra.
Witajcie w piekle rodziny White.
***
Witajcie!
Tydzień temu nie było rozdziału, chciałyśmy spędzić święta Wielkonocne w gronie najbliższej rodzinie w tak trudnym dla wszystkich czasie. odpoczęłyśmy i nadchodzimy z nowym rozdziałem.
Jak Wy spędziliście święta?
Dajcie znać jak Wam się podoba rozdział.
Zdajemy sobie sprawę, że trochę namieszałyśmy i czarne chmury zawisły nad Alexandrą i Veronicą, ale hej po każdej burzy wychodzi słońce. Czy i tym razem tak będzie?
Do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro