Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. To on zabił dyrektora.

Zastanawialiście się kiedyś jak mogłoby wyglądać wasze życie? Taka wizja siebie za kilka lat. Ja też tak miałam. Często siadałam na ławce w parku i zamykałam oczy, wyobrażając sobie, że zaraz wrócę z uczelnianych zajęć do domu, gdzie mama będzie czekała na mnie z gorącym obiadem. Po drodze odbiorę Lu, żeby nie musiała wracać sama, a tata z fajką w ustach serdecznie nas powita przed domem otoczonym krzakami róż. Zawsze sobie wyobrażałam, że studiuje prawo. Od dziecka chciałam stawać po stronie sprawiedliwości. Paradoks, nie jeden ostatnimi czasy. Wszystko migało mi przed oczyma niczym w kalejdoskopie.

Nie mogłam uwierzyć w to co się właśnie wydarzyło. Nie mogłam w żaden sposób zareagować. To działo się zbyt szybko. W głowie mi huczało. Jeszcze nie dotarło do mnie co stało się z Lizzie a już sytuacja przybrała inny obrót. Alexander okładał Chrisa w każdą część jego ciała. Chciałam go odciągnąć, ale sytuacja całkowicie mnie przytłoczyła.

-Alex! Przestań! Zabijesz go- próbowałam odciągnąć White'a. Byłam zalana łzami, ale nagły przypływ adrenaliny dał mi siłę by próbować go opanować. Chris ewidentnie chciał mi coś powiedzieć, jednak nie mógł wydusić z siebie słowa. Zasłaniał się w każdy możliwy sposób? Dlaczego nie atakował brata? Dlaczego nie próbował się odegrać?

-To on...- powiedział w ledwo słyszalny sposób

-Co on? Chris... Co chcesz mi powiedzieć?- próbowałam wyciągnąć z niego jak najwięcej.

- To on zabił dyrektora- po tych słowach padł cios, przez który Chris stracił przytomność. Nie nie nie ! Kurwa nie!

To on zabił dyrektora nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Słowa wypowiedziane przez Chrisa odbijały się głośnym echem w mojej głowie. Nawet nie wiem jak długo trwałam w tym letargu. Zaczęło kręcić mi się w głowie, a krew płynąca w moich żyłach ewidentnie wrzała. Ze stanu zawieszenia wyrwał mnie krzyk jakiejś blondynki.

- Dzwoń po pogotowie!- krzyczała szarpiąc Alexandra. Nie wiem co działo się dalej. Po prostu odeszłam. Czułam się jak zajebiście naćpana. Chłód panujący na dworze przyjemnie owiał moja rozgrzaną od łez i emocji twarz. Szłam przed siebie próbując ogarnąć buzujące myśli i emocje. Podświadomie wybrany kierunek doprowadził mnie do domu. Usiadłam na trawniku i wyjęłam papierosy. Paliłam jednego za drugim. W ogóle ich nie czułam. Nie czułam żadnego efektu, który mogłyby spowodować.

- Co się stało?- podeszła do mnie przerażona Lu, łapiąc moja twarz w swoje drobne dłonie.

- W lodówce jest butelka wina. Mogłabyś?- poprosiłam moja małą siostrę.

Alkohol i nikotyna były jedynymi środkami, które mogły mi pomóc w tym momencie. Nie potrzebowałam rozmowy ani porad. Chciałam po prostu się najebać do nieprzytomności. A z resztą co jej miałam powiedzieć? Laura słuchaj, bo okazało się, że to Alexander zabił dyrektora bidula, w którym byłaś i to prawdopodobnie on chciał Cię wtedy porwać. A i zapomniałam dodać, że ostatnio się z nim przespałam z czym czuję się jak ostatnia dziwka i idiotka, bo przecież o to mu chodziło – sama zaczęłam się z siebie śmiać i jednocześnie płakać. Przecież na tym polega mieć kogoś na własność. O to mu chodziło, a ja jak ostatnia desperatka sama wepchałam mu się na kutasa. Brawo Vera... Jesteś zajebiście inteligentna. Lu na szczęście nie mówiła nic ani o nic nie pytała. Po prostu była. Była obok, co było dla mnie bardzo ważne. Potrzebowałam jej... Tylko ona była dla mnie wszystkim... Po wypaleniu kolejnego papierosa i wypiciu połowy butelki wina, zobaczyłam na podjeździe tej pieprzony samochód.

-Wypierdalaj stąd- krzyknęłam w stronę tego cholernego mordercy.- mam Ci przeliterować? W-y-p-i-e-r-d-a-l-a-j- próbowałam wstać, ale wino i wypalone papierosy zaczęły działać.

-Black, słuchaj... Daj mi się wytłumaczyć.. to było dawno, sytuacja była inna. Ja byłem inny- podszedł bliżej, dotykając mój rozpalony policzek. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale uderzyłam go w twarz.

- Pożałujesz tego Black- odwrócił się i chciał odejść, ale moja zaborczość i rozemocjonowanie wygrało.

- Stój! Spójrz mi w oczy ty popierdoleńcu!- stanęłam twardo, czekając aż się do mnie odwróci- wiedziałeś o wszystkim, a mimo to pomagałem mi szukać dowodów. Jakim trzeba być pojebem? Dobrze się bawiłeś?- czułam jak cały alkohol ulatuje. Alexander podszedł bliżej i spojrzał mi głęboko w oczy, co zaczęło mnie paraliżować. Jego oczy płonęły, przez co i ja stanęłam w ogniu.

- Jeszcze raz na mnie krzykniesz to pożałujesz.

- Grozisz mi?

- Grozić ci? Nie ma sensu i tak jesteś moją własnością. Myślałem, że jesteś twarda, inna niż wszystkie. A jesteś tak samo pusta i naiwna. Nic dziwnego, że mój brat Cię przeleciał i wątpię, że to był gwałt. – poczułam się jakbym to ja dostała w twarz. Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Widział w jakim wtedy byłam stanie, sam mnie uratował.- Ciebie nie trzeba gwałcić, sama pchasz się do łóżka. Potwierdza się stwierdzenie, że dziwki się nie da zgwałcić. Jesteś tego najczystszym przykładem. – nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Najgorsze było to, że sama do tego doprowadziłam. Wiedziałam jaki jest...

- Nienawidzę Cię- wrzasnęłam przez łzy – wynoś się i nigdy nie wracaj!

- Jesteś moją własnością więc jeszcze się spotkamy Po tych słowach odszedł, pozostawiając mnie zmieszana z błotem i obdartą z jakiejkolwiek godności i kobiecości. W tym momencie marzyłam tylko o jednym.

Marzyłam o śmierci

***

Cały czas myślałam o tym jak on mógł tak powiedzieć? Jak mógł się tak zachować? Ja nie wierzyłam w to co usłyszałam. Zamiast się wytłumaczyć dlaczego się tak zachowywał to on jeszcze mnie upokorzył i potraktował jak dziwkę! Nie mogłam tego pojąć. Siedziałam właśnie w salonie nie mając już siły ani płakać ani użalać się nad sobą chociaż robiłam to praktycznie przez ostatnie dwie godziny. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Ktoś się dobijał. Boże to mógł być On. Pewnie przemyślał wszystko i chciał się wytłumaczyć znowu.

- Vera ! Otwórz! – usłyszałam niby męski głos ale taki jakby gejowski. To Marco!

- Już, już otwieram! – krzyknęłam biegnąc do drzwi.

- Co jest? Tak długo nie otwierałaś? – był zszokowany.

- Myślałam, że to Alexander i nie chciałam otworzyć . Wchodź!

- Alexander? A po co miałyby tu być? – zapytał jednocześnie wchodząc i wymachując rękami – Powiedz mi szczerze czy coś Was łączy? – zatrzymał się nagle i spojrzał mi w oczy.

- Mnie z nim ? – Udawałam zdziwioną i zdezorientowaną - Co Ty za głupoty gadasz? – Zakryłam twarz i chciałam się uśmiechnąć ale zamiast tego wybuchłam płaczem. Byłam taka słaba i bezradna w stosunku do tego co czułam a co powinna czuć. Byłam rozdarta.

- Ej, co się dzieje Vera? – objął mnie.

- Ja.... i... on.. – szlochałam w jego ramię.

- Spokojnie. Opowiedz mi ale musisz być spokojna.

- On to zrobił...- powiedziałam wreszcie. Bo nie mogłam już trzymać tego w sobie.

- Co zrobił Vera? Co on Ci zrobił? - widać było ze się zdenerwował

- On zabił dyrektora! - wypaliłam w końcu.

- Że co? Jak to zabił? Chyba żartujesz?- zapytał zszokowany.

- No tak zabił go. A ja głupia mu wierzyłam. Myślałam, że jest inny niż wszyscy. Byłam taka naiwna bo chciałam wierzyć, ze on chce mi pomóc, że nareszcie mogę na kimś polegać. A tu jak zwykle. Jestem nikim. Dla nikogo nic nie znaczę. Wiedział, że musi zrobić coś, żebym mu zaufała i postanowił mi pomóc szukać samego siebie – chodziałam nerwowo po salonie, krzyczałam i płakałam.

- Samego siebie? – zapytał zdziwiony Marco.

- No tak Marco. Przecież on mi pomagał szukać zabójcy dyrektora a to on go zabił! Wiedział, że wtedy mnie zdobędzie i będę jego. Ja mu zaufałam, więc mu się udało zrobić to co zamierzał. Jaka ja jestem głupia! Żałosna i w ogóle debilka jest ze mnie! Marco dlaczego ja zawsze muszę ufać komuś komu nie powinnam?

- Vera wiem co czujesz. To jest straszne co zrobił. Nie wiem jak mógł tak postąpić. Oj Vera i co ja mam Ci powiedzieć? - załamał ręce.

- Nie wiem liczę na twoją kreatywność teraz Marco – zaśmiałam się przez łzy.

- No to sobie chwile wybrałaś na moją kreatywność. Masz wyczucie czasu. - delikatnie rozpromieniałam się. Mimo, że tylko stał i był przy mnie to już czułam się lepiej. Tak właśnie działa na mnie jego obecność. Łagodząco.

- Żartuje przecież. Wystarczy, że jesteś. Tobie mogę tylko zaufać i tego nie będę żałować.

-Vera nie mów tak!

- Ale tak jest. Tak cholera jest. Ja mu zaufałam Marco. Ja zaczęłam do niego coś czuć a on mnie wyzwał od dziwek! - chyba powiedziałam za dużo.

- Nie wytrzymam! Zabije go! Co on sobie wyobraża. – grzmiał mój przyjaciel.

- Jestem żałosna i poniżona. Nie mam siły Marco. Ja nie mogę i nie chce go już widzieć ale należę do niego. On nie odpuści. Cały czas będzie obok mnie. Ale ja nie będę już wstanie z nim przebywać. Ja mu nigdy już nie zaufam. On mnie zranił! Chociaż nawet nie liczę, że będzie chciał, żebym mu zaufała. - powoli moje ciało się uspokajało.

- Ale wracają do początku jak on zabił dyrektora? - dociekał.

- Skąd mam wiedzieć? Chciałam się czegoś dowiedzieć to powiedział, że jestem dziwką i się puszczam. - kolejna fala łez zbliżała się do wypłynięcia.

- Dobrze już dobrze. Uspokój się . Dowiedziałaś się kto za tym stoi więc jedna zagadka jest rozwiązana.

- Serio Marco? Tak mnie pocieszasz? – patrze na niego z politowaniem.

- No co szukam pozytywów w tym Twoim bagnie.

- Wiem, wiem, teraz chociaż wiem jakim człowiekiem jest naprawdę. Teraz już mi oczu nie zamydli. - chciałam wierzyć, że to co powiedziałam było prawdą.

- A właśnie może trochę pozytywnych wieści. Chciałem Ci powiedzieć po co przyszedłem do Ciebie tak późno bo przecież nie bez powodu to zrobiłem – patrzył się na mnie z tym swoim uśmieszkiem.

- No tak przecież bezinteresownie byś tego nie zrobił- zaśmiałam się.

- A więc dzwoniła do mnie Lola.

- Lola? Nasza Lola- pytam entuzjastycznie

- Taaak. A znasz jakaś inną Lole? - zmarszczył brwi.

- No nie. - wzruszyłam ramionami.

- Tak wiec jak wspominałem dzwoniła do mnie Lola i powiedziała, ze czuje się coraz lepiej i pomyślałem sobie, że byśmy ją odwiedzili. Co Ty na to? - wyszczerzył się.

- Ooo to super pomysł - powiedziała ze szczerym uśmiechem.

- Dobra to się zdzwonimy i dogadamy co i jak. A teraz ja spadam bo Ty musisz się przespać i nie chce Cię już męczyć. - przytulił mnie mocno.

- Co? Przespać? - nie czułam się zmęczona.

- No tak widziałaś się w lustrze? No chyba nie. Więc zmykaj do łóżka. - jak zawsze szczery Marco.

- Jesteś okropny ! Spadaj już! – kolejny raz zaśmiałam się i rzuciłam poduszką w latynosa, który zdążył uciec. Miał racje wygadałam strasznie, więc postanowiłam pójść spać. Musiałam ochłonąć i przestać myśleć o tym potworze, który pozbawił mnie wszystkiego....

***

Od mojej ostatniej rozmowy z Marco minął tydzień. Intensywny tydzień. Starałam się nie myśleć o Alexandrze i jeżeli mam być szczera to nawet mi wychodziło. On też raczej zdecydował się dać mi trochę przestrzeni bo ani nie dzwonił ani nie pisał. Nic. Zero. Cisza. Byłam mu za to z jednej strony wdzięczna a z drugiej zastanawiało mnie to. Po naszej ostatniej rozmowie dał mi do zrozumienia, że jestem jego własnością i nie zrezygnuje ze mnie. W innych okolicznościach cieszyłabym się na te słowa. Jednak w tamtej sytuacji nie chciałam go znać. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Dlatego też wzięłam sobie wolne w pracy. Pani Isabella nie była zbytnio z tego powodu zadowolona ale obiecałam jej, że jakoś jej to wynagrodzę. Chociaż w głębi duszy wiedziałam, że i tak tego nie zrobię. Nie chciałam jej wyprowadzać z równowagi.

Podczas tego wolnego czasu zrobiłam porządki w każdym zakamarku domu, zapasy jedzenia na co najmniej następne dwa tygodnie. Z Lu dogadywałam się coraz lepiej a w szkole szło jej znakomicie. Zawsze była pilną uczennicą a po tym wszystkim co przeszła wcale nie zwalniała tempa. Byłam z niej cholernie dumna. Bardzo mnie wspierała mimo że do końca nie wiedziała co się w moim życiu działo.

W końcu zastał ten dzień, w którym razem z Marco jechaliśmy do Loli. Chcieliśmy zrobić naszej przyjaciółce niespodziankę. Strasznie za nią tęskniliśmy. A jak ostatnio dzwoniła do bruneta to mówiła, że czuje się już znacznie lepiej. Tak więc, właśnie żegnałam się z Laurą czyli poinstruowałam ją co ma robić gdy nas nie będzie. Głównie chodziło mi o zamknięcie się w domu na cztery spusty i nie otwieranie drzwi nikomu.

Wyszłam na werandę a ciepłe powietrze owiało moją twarz. Uwielbiałam pogodę w Key West. Nawet podczas chodnych dni świeciło słońce i wiał przyjemny wiaterek. W końcu mamy końcówkę stycznia. Na podjeździe już czekał uśmiechnięty od ucha do ucha Marco. On też dał mi dużo swobody przez ten tydzień. Zadzwonił tylko raz dogadać się w spawie odwiedzin naszej przyjaciółki. Dziękowałam mu za to, że nie był tym „zaopiekuje się Tobą nawet jak nie będziesz tego chciała" Marco. Zwariowałabym wtedy.

Podeszłam do jego białego mercedesa i wsiadłam do środka.

- Witaj witaj. - uśmiechnął się do mnie.

- No cześć. - odwzajemniłam jego uśmiech bo naprawdę cieszyłam się, że go widzę.

- To ruszajmy. - wycofał precyzyjnie z podjazdu i ruszył w kierunku ośrodka. - Jak się czujesz? - zerknął w moi kierunku.

- Wiesz bywało lepiej. - westchnęłam. - Ale nie jest tak źle. - obserwowałam jego idealny profil. Płynęła w nim latynoska krew, którą odziedziczył po swoim ojcu. Był więc zawsze opalony i miał ten swój temperamencik. - Nie chce o tym gadać.

- Jeżeli będziesz chciała znowu płakać i krzyczeć na moim ramieniu to wiesz gdzie mnie szukać. - złapał moją dłoń i ją ścisnął dając mi do zrozumienia, że mogę na niego liczyć.

- No jasne. - odwzajemniłam uścisk. Wiedziałam, że tak jest. W końcu to mój Marco.

Jazda upływała nam w milczeniu. Oparłam czoło o szybę i pogrążyłam się w myślach. Nie chciałam rozmyślać o niczym konkretnym jednak to samo wpadało do mojej głowy. Alexander. Próbowałam się skupić na mijanych lasach, pustkowiach, małych miasteczkach. Chociaż było trudno. Zastanawiałam się dlaczego nie zadzwonił skoro jego ostatnie słowa jasne podkreślały, że nie da mi spokoju. Nie zainteresował się tym, że cały tydzień mnie nie było w pracy? Może już znalazł sobie inna dziewczynę do zabawy a o mnie zapomniał. Dlaczego ta myśl sprawiała, że czułam się jeszcze gorzej. Przecież on wyrządził mi tyle krzywd. Tyle przez niego wycierpiałam. A jednak coś sprawiało, że dalej zostałam ciągnięta w jego kierunku przez ten cholerny, niewidzialny magnes. Ktoś musiał umieścić go między nami bo innego wyjścia nie było.

- Jesteśmy. - odezwał się Marco parkując na wielkim placu. Nawet nie zauważyłam, że już dojechaliśmy. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam ogromny budynek. Był on elegancki i praktycznie w większej części przeszklony. Wcale nie wyglądał na ośrodek odwykowy. Przed nim było dużo posadzonych drzew i krzewów. Całe miejsce było bardzo zadbane. Kilka osób spacerowało wokół budynku. Wyszłam z samochodu. Brunet zrobił to samo. Spojrzeliśmy na siebie. - Gotowy? - zapytałam.

- Jeszcze pytasz? - zaśmiał się. - Chodź idziemy odwiedzić tą księżniczkę. - ruszył w kierunku wejścia.

Poszłam w ślad za nim. Na parkingu znajdowało się kilka samochodów. Jednak oczy latynosa zatrzymały się na srebrnym bugatti. No musiałam przyznać to i ja auto było naprawdę zajebiste. I trochę znajome. Albo mi się tak tylko wydawało.

- Ale fura. - chłopcy i ich miłość do samochodów. Marco prawie się zapowietrzył.

- Tak tak widzę całkiem niezła. - zaśmiałam się pod nosem. Widać, że ludziom się powodzi jak takimi autami się wożą.

Weszliśmy do środka i podeszliśmy do rejestracji. Wnętrze było bardzo eleganckie. Królował tam głównie kolor biały. Pełno było jakiś kwiatów, krzewów. Bardziej to miejsce przypominało mi szpital niż ośrodek odwykowy.

- Witam Państwa. W czym mogę pomóc. - przywitała się z nami zjawiskowa Pani w średnim wieku.

- Witam. To ja z Panią rozmawiałem na temat odwiedzin Loli. - uśmiechnął się serdecznie Marco. - To ma być niespodzianka. - puścił do niej oczko. A ja mentalnie strzeliłam sobie w czoło. Co za imbecyl. Podrywa wszystko co się rusza.

- Oh tak oczywiście. - zachichotała. - Pani Lola mieszka w pokoju numer 10. tym korytarzem prosto i na końcu w prawo. - wskazała nam drogę.

- Dziękujemy. - odpowiedziałam równie miło. Już mieliśmy ruszyć ale jej głos zatrzymał nas.

- Ale będziecie musieli jeszcze chwile poczekać ponieważ Pani Lola ma gościa.

Gościa?

Podziękowaliśmy i postanowiliśmy iść pod drzwi i poczekać aż jej gość wyjdzie. Z każdym kolejnym krokiem denerwowałam się coraz bardziej. Tak dawno jej nie widziałam. Tak dawno nie słyszałam jej głosu. Nawet nie zdawałam sobie prawy jak bardzo za nią tęsknie. Za rozmowami z nią. Za jej śmiechem. Za jej wsparciem, którego teraz tak bardzo potrzebowałam. Cieszyłam się ze zaraz ją zobaczę. Kiedy podeszliśmy pod drzwi ja oparłam się o ścianę obok nich a Marco usiadł na krześle obok mnie. Mówiłam jak w szpitalu. Uśmiechnęliśmy się od siebie. Widać było, że on też się cieszy, ze zobaczy się z Lolą. Również mu jej brakowało. Jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że to dla jej dobra.

Nagle usłyszałam dobiegające ze środka podniesione głosy. Okazało się, że drzwi były uchylone. Przysunęłam się bliżej i zaczęłam słuchać.

- Ja już tego dłużej nie wytrzymam. - to był głos Loli. - Czuje się lepiej i to o wiele ale ja nie mogę wrócić rozumiesz? - płakała?

- Posłuchaj musisz wrócić. - znam ten głos. Niski, chłodny i lekką chrypką. - Jeżeli tego nie zrobisz to ona znowu zacznie węszyć i dociekać. - szukałam w głębi swojej głowy nadawcy tego głosu.

- Wiem ale ja nie umiem jej spojrzeć w oczy. - tak płakała. A moje serce krwawiło. Co się takiego stało, że ona tak cierpi. - Veronica nie może się o tym dowiedzieć. - moje oczy rozszerzyły się. O czym nie mogę się dowiedzieć?

- Skarbie nie dowie się. - John! O mój boże to był John! Co on tu robi? - Obiecałem Ci i dotrzymam słowa. Dokumenty dotyczące wypadku są schowane w biurze i tam zostaną. Nie znajdzie ich. Nie będzie szperać w domu. Zaufaj mi. - oni znowu są razem? Jak to?

- Ufam Ci naprawdę ale jednak mam obawy. Wiesz, że twoja matka mnie nie lubi i jeżeli popełnię jakikolwiek błąd to wykorzysta te papiery przeciwko mnie. - jakie obawy? O co tu do cholery chodzi.

- Niepotrzebnie się martwisz, mam wszystko pod kontrolą. Kocham Cię i będę Cię bronił do ostatniego tchu. - zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie wierzyłam w to co słyszałam.

- Ja Ciebie też. - i rozmowy ucichły. A ja zerknęłam do środka pokoju. Lola stała przytulona do Johna. Obejmował ją tak jakby chciał ją ochronić przed całym światem. Jednak ona nie wyglądała zbyt dobrze.

Spojrzałam w kierunku przyjaciela, który przeglądał coś w telefonie w ogóle nie zainteresowany tym, że właśnie podsłuchałam rozmowę Loli i Johna. Johna! Pieprzonego łajdaka, który już raz jej złamał serce. A teraz co? Nagle najlepszy chłopak na świecie? Alexander chyba miał dobrego nauczyciela. Kiedy oprzytomniałam bez jakiegokolwiek słowa ruszyłam w kierunku wyjścia z tego miejsca. Nie mogłam tam wytrzymać. Czułam jak ściany się zaciskają. Mój umysł nie był w stanie przetworzyć tych wszystkich informacji. Jakie dokumenty? Czego obawia się Lola? O jaką sprawę chodzi? Wybiegłam na parking i zaczęła łapać gwałtownie powietrze.

- Vera! - krzyknął Marco. - Co się dzieje? - podbiegł do mnie i ze zmartwioną miną spojrzał na mnie.

- Marco musimy jechać. - próbowałam mówić spokojnie. - Nie możemy jej odwiedzić.

- Co? Jak to? Przecież się tak bardzo cieszyłaś? - jak ja mam mu to wszystko wytłumaczyć.

- Po prostu nie możemy! - krzyknęłam.

- Dlaczego?! - również podniósł głos.

- Bo John tu jest. - i nagle mnie olśniło. Ale fura. Wolno spojrzałam w stronę srebrnego bugatti. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam.

- Co? - Marco również skierował wzrok na samochód.

- Jedźmy stąd. - powiedziałam już spokojnie. - Wytłumaczę Ci wszystko w drodze powrotnej.

Wsiedliśmy i ruszyliśmy z piskiem opon. Patrzyłam jak w bocznym lusterko ośrodek staje się coraz mniejszy aż w końcu znika.

Zniknął tak jak moja nadzieja na to, że moje życie wróci do normalności.

Już od dawna nie było ono normalne.

***

Do domu wróciłam cała roztrzęsiona. Wizyta na odwyku była chyba najcięższym przeżyciem dla mnie do tej pory. Lola wyglądała koszmarnie - była przybita, wymęczona i całkowicie blada. Gdy zobaczyłam ją z Johnem serce podeszło mi do gardła, a żołądek wykonał znaczący obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. Myślałam, że przyszedł ją szantażować, ale to co usłyszałam zmroziło mnie do granic możliwości. Dokumenty. Dokumenty o wypadku moich rodziców. Lola o nich wiedziała, a wręcz wiedziała więcej niż ja sama. Okłamywała mnie przez cały ten czas udając najlepszą przyjaciółkę.

- Marco? - Wybrałam numer do przyjaciela trzęsącymi rękami. Jeśli te dokumenty były w domu White'ów, to mogła je przechowywać tylko jedna osoba, mianowicie ich matka. - Musisz mnie zawieźć do White'ów. Teraz. - Rozłączyłam się zanim Rodriguez mógłby wyrazić chęć sprzeciwu i wybiegłam z domu jak poparzona.

Każda minuta czekania na Marco była wiecznością, która nigdy nie miała końca. Mogę przysiąc, ze całe życie uleciało mi przed oczami a jego dalej nie było. Spojrzałam na zegarek już setny raz w ciągu minuty łapiąc się na tym, że czekam dopiero pięć minut. Zza rogu słychać było już dźwięk sportowego Mercedesa, którym dysponował Marco, a ja pędem dopadłam do drzwi.

- Spokojnie Kocico, bo ten wóz tego nie wytrzyma. - Zażartował, ale ja nie miałam w tej chwili ochoty na przyjacielskie dowcipy, więc po prostu kazałam mu ruszać. - No już, już. Co to za sprawa niecierpiąca zwłoki? - Spojrzał na mnie kątem oka, ale na to również nie było czasu. Nie było czasu na wyjaśnienia.

- Potem wszystko Ci opowiem, a teraz jedź jak najszybciej potrafisz. - Pospieszyłam go, chociaż szybka jazda od wypadku rodziców nie działała na mnie kojąco. Paradoks, że właśnie o tym teraz pomyślałam. Czyżby ich wypadek nie był przypadkiem, on był do kurwy zaplanowanym morderstwem?

- Jesteśmy, Veronico. Wejść z Tobą? - Opiekuńczy ton wydobył się z pełnych warg przyjaciela i choć nie chciałam go w to wciągać, nie miałam wyjścia.

- Tak. Będziesz stał i obserwował, w razie czego uciekaj i nie oglądaj się za siebie. Dziś może być niebezpiecznie. - Ostrzegłam go, wkładając nóż za pasek od spodni.

Marco widząc to, przełknął głośno ślinę ale nie wydusił ani słowa. Wysiedliśmy z samochodu w nastrojach gotowych do walki. No przynajmniej ja, bo Marco stwarzał wrażenie jakby miał za chwilę upaść i prosić, aby ktokolwiek kto przejdzie obok nas zostawił go w spokoju. I tak też było w momencie gdy przystojny ochroniarz próbował nas przesłuchać.

- Mój przyjaciel jest po prostu ciężko chory, ale walczy z tym, Alexander prosił, żebym go przyprowadziła. - Uśmiechnęłam się smutno, a ochroniarz wpuścił nas do środka, posyłając spojrzenie pełne współczucia. - Nie wierzę, że to kupił. Przecież ostatnią osobą, która chciała by Cię tutaj spotkać to Alexander. Dobra robimy tak, ty będziesz stał przed drzwiami a ja poszukam tego co jest mi potrzebne. - Poinstruowałam Rodriguez'a, w którą stronę ma iść.

Kiedy byliśmy przed drzwiami ze złotą plakietką Isabella White. Zastukałam w nie, żeby zobaczyć czy nikogo nie ma i los wyjątkowo mi sprzyjał, drzwi były otwarte a w środku było pusto. Zaczęłam więc grzebać we wszystkich możliwych szufladach, szukając czegoś na temat wypadku rodziców, ale moją uwagę przykuła blado czerwona teczka z podpisem Anastasia White. Otworzyłam ją, czytając pierwszą korespondencję napisaną tak dobrze znanym mi pismem.

Droga Isabelle,

Co słychać u męża? Nadal wygrzewa się w tropikach na ucieczce przed odpowiedzialnością?Trudno mi o tym pisać, w końcu nie każdy dowiaduje się, że za kilka miesięcy urodzi dziecko z gwałtu, a jego ojcem jest gangster na miarę światową. Coraz częściej zastanawiam się nad aborcją, ale czy to rozwiąże wszystkie moje problemy? Dzisiaj mijają trzy miesiące pieprzonej męki, strachu, cierpienia i bólu. Ty masz wspaniałych synów, pieniądze, władzę. A ja? Ja nie mam nic. Przez całe życie kiedy tylko spojrzę na to przeklęte dziecko, przed oczami będzie widniał mi obraz obrzydliwych łap twojego pożal się Boże męża. Zniszczyliście mi życie. ZNISZCZYLIŚCIE WSZYSTKO!

Anastasia Miller

Czytałam ten list, powstrzymując łzy. To nieprawda. To wszystko nieprawda. List został wysłany dokładnie w roku kiedy ojciec Alexandra wyjechał. Ale to nie mogła być prawda. Na pewno ktoś podszył się pod moją matkę, albo to wcale nie była ona. Zbieżność nazwisk. Tak to zbieżność nazwisk. Tych listów było więcej, ale nie byłam w stanie ich przeczytać. To tak cholernie bolało. Własna matka okłamywała mnie przez tyle lat, traktując jak zwykłe źródło dochodu, a ojciec? Tak naprawdę nigdy nim nie był. Mężczyzna, który tulił mnie do piersi i śpiewał kołysanki był dla mnie obcym człowiekiem. Tyle rzeczy się skomplikowało.

- Kurwa! - Moją bolesną zadumę przerwał głośny krzyk Marco. - Idą tutaj, uciekaj! - Zwrócił się w moją stronę i dał nogę w nieznanym mi kierunku.

Na mnie było już za późno. Schowałam się za wielki regał z książkami, przytulając do piersi grubą teczkę. Jeśli to przeżyję, to dam na ofiarę w kościele, a ołtarz wyłożę najlepszymi kwiatami, jakie znajdę.

- Wszystko załatwione, matko. - Donośny głos Johna wywołał we mnie odruch wymiotny. Tak bardzo się nim brzydzę. Tak bardzo go nienawidzę. - Nic nie powie, a dokumenty są bezpieczne. - Wyszczerzył się w stronę Isabelle, a ja miałam ochotę wyjść zza tego pierdolonego regału i dać mu w ta obleśnie wyszczerzoną twarz.

- Dobrze, synu. Jestem Ci bardzo wdzięczna. Teraz zostaje tylko kwestia tej małej zdziry Black. Jej rodziców mamy z głowy, kolej na nią. Na początku miałam nadzieję, że się nią trochę zabawimy, ale jest zbyt bystra, nie uda nam się jej przestraszyć. Jeszcze jakby tego było mało Chris i Alexander cały czas są w jej towarzystwie. Boję się, że w końcu się złamią i ona będzie wiedziała za dużo, a na to nie możemy sobie pozwolić. - Mrożący krew w żyłach ton głosu tej despotycznej kobiety sprawiał, że przestawałam oddychać. I może powiem to już setny raz, ale ta kobieta działała na mnie jak trucizna.

- Tym również się zajmę. O nic się nie musisz martwić. A teraz chodź zanim ktoś nas nakryje. - Po tych słowach opuścili pomieszczenia, a ja mogłam zacząć oddychać.

To co się dzisiaj wydarzyło przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Rodzina, którą byłam otoczona to banda oszustów, morderców i gangsterów, a moja matka byłą jedną z nich. Kiedy już zorientowałam się, że droga do wyjścia jest czysta, mogłam uciekać. Uciekać od tej pierdolonej rodzinki i ich pierdolonych pomysłów. Na podjeździe nadal czekał samochód Marco, przez co bardzo mi ulżyło. Z teczką pod pachą weszłam do niego pewnym krokiem ignorując piorunujące spojrzenie przyjaciela.

- Masz mi wszystko wytłumaczyć. - Skwitował odpalając silnik.

***

Siedziałam właśnie zamknięta w pokoju oglądając coraz to nowsze zdjęcia, które moja matka przesyłała do matki White'ów. Na jednych byłam uśmiechnięta, na innych płakałam. Każde zdjęcia było podpisane "Zapłacisz mi za to". Dołączone były również potwierdzenia przelewów na wysokie sumy i kolejne listy. Listy kobiety, która nigdy mnie nie kochała, kobiety, dla której byłam tylko dzieckiem z gwałtu. Nic więcej.

Droga Isabelle,

Minęło tyle lat, a w moim sercu wciąż toczy się walka o przetrwanie. Powiedz mi, jak sobie radzisz? Jesteś szczęśliwa? Jak żyje Ci się z myślą, że Twój mąż okazał się pierdolonym zboczeńcem i gwałcicielem. Dziś Veronica ma się już dobrze, ale jak ma się czuć dziecko, które nigdy nie będzie kochane szczerze? Nawet nie wiesz jak boli, gdy masz przy sobie kogoś, kto jest tylko odzwierciedleniem życiowego koszmaru.
Czas się kończy, pieniądze również.
Tik tak, tik tak.

Anastasia Black.

To był ostatni list wysłany w dniu ich śmierci. Moim ciałem wstrząsnęły silne spazmy płaczu, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy z niej nie wyjść. Byłam dla własnej matki tylko śmieciem, tylko koszmarem. Tak naprawdę nie mogłam żyć z myślą, że przez całe życie tkwiłam w jednym, pieprzonym kłamstwie. Przespałam się z moim przyrodnim bratem, a Laura tak naprawdę nie jest moją siostrą. Gdyby to wyszło na jaw, straciłabym ją, a na to nie mogę sobie pozwolić.

Tragedia zbliżała się wielkimi krokami.

***
Witajcie!

Mamy kolejny rozdział! Zbliżamy się wielkimi krokami do końca pierwszej części!

Spodziewaliście się że Alexander zabił dyrektora? I ze Lola jest z Johnem?

No i jak się okazało coś łączyło matkę Veronici z matka Alexandra.

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro