Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Zaczynałam mu ufać.

Zawsze marzyłam o spokojnym życiu. Wręcz nudnym. Nie byłam osobą, która lubiła dużo imprezować i bawić się do białego rana. Byłam bardziej osobą poukładaną i lubiącą ciszę. Co za paradoks. Patrząc gdzie pracowałam, można było powiedzieć, że jest zupełnie na odwrót. Pracowałam bardzo długo w Magnum. To miejsce stało się dla mnie drugim domem. A Lola i Marco rodzeństwem. Kochałam ich ponad życie. Cała ekipa stała mi się bardzo bliska. Byli dla mnie jak rodzina, którą straciłam po wypadku moich rodziców. Nie miałam wtedy nikogo. Rodzice odeszli. Laurę zabrali. Zostałam całkiem sama. W tym wszystkim było najgorsze to, że musiałam sobie z tym radzić sama. W wieku osiemnastu lat moje życie przewróciło się do góry nogami. Nie lubię o tym opowiadać, bo to nie był najlepszy czas w moim w życiu. Złość ogarniająca mnie w tamtym okresie była wywołana bezradnością. Byłam zła na rodziców, że nie nauczyli mnie dorosłego życia. Z dnia na dzień sama musiałam zacząć je jakoś ogarniać. Ale dałam radę. Mimo, że nie raz dostałam mocno po dupie. Radziłam sobie. Pracowałam, zarabiałam pieniądze, żeby wyciągnąć siostrę z domu dziecka. A także żeby utrzymać dom.

Dopiero po pięciu latach. Po pięciu cholernych latach mogłam mieć moją Lu z powrotem w domu. Mogłam odzyskać cząstkę mojej rodziny. Nie byłyśmy już takie same. Każda z nas zmieniła się. Przez wypadek, przez pobyt w bidulu i przez rozłąkę. Nie była już moją małą siostrzyczką. Wchodziła w dorosłość wielkimi krokami. A ja chciałam ją do tego przygotować. Nie chciałam, żeby było tak jak ze mną. Jednak miałam wtedy inne rzeczy na głowie. Znowu musiałam ją zostawiać samą. Po części nie zależało to ode mnie ale od Pani Isabelli White. To ona postanowiła zamienić moje życie w piekło. Dosłownie. Na jej ofertę zgodziłam się tylko ze względu na pieniądze. Proponowała dużo a były mi one potrzebne. I dzięki nim mogłam wyrwać moją siostrę z tego okropnego miejsca. Początki mojej pracy tam przyniosły ze sobą kilka niewyjaśnionych spraw. Tajemnicze zachowanie Loli i jej związek z Johnem, jednym z synów Pani White. Zabójstwo dyrektora domu dziecka, w którym przebywała Laura. Zniknięcie Lizzie, która jak się potem okazało została wykorzystywana a finalnie wywieziona nie wiadomo gdzie. A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że wszystko miało wspólny mianownik. Czyli mnie. Te wszystkie sytuacje w jakiś sposób były powiązane ze mną a osoby były z mojego otoczenia.

A ja? Ja zabiłam człowieka. Tak. Zabiłam człowieka, który dwukrotnie próbował mnie zgwałcić, który mnie prześladował. Zasługiwał na to. Za to wszystko co mi zrobił. Nie wiadomo czy byłam jedyną jego ofiarą. Może właśnie uratowałam jakieś dziewczyny przed tym natrętem albo uchroniłam kolejne. Mimo tych wszystkich tłumaczeń dalej czułam się źle. Jak ja mogłam zabić człowieka? Dawna Veronica nie zrobiłaby tego. Zachowała by zimną krew. Nie działałaby pod impulsem. On mnie sprowokował. Mogłam tak to sobie tłumaczyć. Jednak to nie sprawiło, że czułam się lepiej. Nie było już dawnej Veronici. To wszystko przez tą rodzinę. To oni przywołali te czarne chmury nade mną. To oni obudzili we mnie osobę, którą wtedy byłam. A kim byłam? Byłam zabójczynią.

Kiedy miesiąc temu policja pojawiła się pod moim domem moje serce zatrzymało się. A w mojej wyobraźni pojawił się obraz mojej osoby zakutej w kajdanki siedzącej w radiowozie. A może to wcale nie był wytwór moje wyobraźni? Może to działo się naprawdę?

- Pani Veronica Black? Mamy do Pani klika pytań. - wraz z wypowiedzeniem tych słów, moje serce straciło rytm, a ręce trzęsły się jak na odwyku. Jestem stracona i nikt już mnie nie uratuje.

-Tak to ja – odpowiedziałam cicho. Boże w co ja się wpakowałam. Już widziałam jak policjant wyjmuje kajdanki i mnie w nie zakuwa.

- Możemy wejść do środka? Czy będziemy tak stać tutaj? – zapytał mnie policjant z surową miną. Czyli chciał mnie aresztować w domu. No tak nawet to jest lepsze bo po co ma każdy widzieć, że tak nisko upadłam.

- Tak oczywiście. Gdzie moje maniery. – uśmiechnęłam się łagodnie do panów w mundurze , ale oni w ogóle nie mieli zamiaru odwzajemnić tego. Tak jakby ich mój uśmiech nie powalał na kolana. Jejku Vera uspokój się! Oni przyszli Ci zmazać ten głupi uśmieszek z twarzy.

Próbowałam otworzyć zamek trzęsącymi się rękami ale klucz upadł mi na ziemię. Już miałam go podnieść ale ktoś mnie ubiegł. Kiedy podniosłam wzrok zobaczyłam Jego. Był tutaj. Nie pojechał. Nie uciekł. Został.

- Daj ja to zrobię. Widzę, że Ci się ręce trzęsą. To pewnie z zimna. – uśmiechnął się delikatnie a ja stałam jak wryta. Otworzył szybko drzwi i wpuścił mnie pierwszą, potem policjantów a na końcu sam wszedł. Kiedy siedliśmy przy stole Lu wyszła z pokoju.

- Co jest siostra?- zapytała zaskoczona bo widziała już chyba wszystko no ale żebym przyszła z eskortą policyjną to chyba nie.

- Nic Lu. Zmykaj do pokoju. Panowie przyszli tylko na chwile. Zadadzą mi kilka pytań, ja odpowiem i już. Nie martw się wszystko jest ok. – starałam się ją uspokoić bo nie chciałam, żeby widziała jak mnie wyprowadzają.

- Trochę Ci nie wierzę ale dobrze pójdę. – powiedziała wchodząc do pokoju.

- A wiec co Panowie chcą od Veronici .– zapytał ostro Aleksander. Widać, że chciał pokazać wyższość nad nimi. – Po co przyszliście? - po co on się o to pyta przecież wiadomo po co. Idiota.

- Ja zaraz wszystko Panom wytłumaczę...- zaczęłam ale nagle poczułam mocne ukłucie w boku. Co jest?

- Cicho siedź – usłyszałam ciszy szept Alexa.

- Pani Black czy pracuje znaczy pracowała Pani z Lizzie West? – zapytał jeden z funkcjonariuszy. Myślę, że ten jest milszy, niż tamten gbur. Ale chwileczkę, że co ? O co on mnie zapytał? Zaraz, zaraz on nie pyta o zwłoki, o broń, o ofiarę, o to dlaczego to zrobiłam? Tylko pyta o Lizze? Tak! O to pyta i może mu w końcu odpowiesz debilko!?

- No Vera czy ty nie słyszysz pytania. Pewnie, że znasz – usłyszałam głos Alexandra. Czy on musi zawsze się wtrącać. Przecież policjanci pomyślą sobie, że jestem jakaś niepełnosprawna i upośledzona a on to mój jakiś obrońca zwierząt i ubogich.

- Słyszałam tylko się zamyśliłam – uśmiechnęłam się do niego. – To znaczy tak jak mówi Alexander znałam Lizze, pracowałam z nią.

- Dobrze, a czy może wie może coś Pani o jej zniknięciu?

I co ja teraz miałam zrobić? Widziałam jak Alexander na mnie patrzy. Chciałabym im wszystko powiedzieć żeby znaleźli Lizze, ale nie mogłam, bo On był i w ogóle policja nic by nie zrobiła .

- Składałam już zeznania na temat Lizzie. Nic nowego się w tej sprawie nie zmieniło. Czemu miałabym coś wiedzieć? – udałam zdziwioną.

- No wie Pani biorąc po uwagę z jakimi ludźmi Pani ostatnio się zadaje to...- policjant nie zdążył dokończyć bo Alexander nagle wstał i zaczął krzyczeć.

- Co Pan ma na myśli? Z jakimi ludźmi się zadaje hm... no proszę niech Pan dokończy. Nie wiem, co sobie wyobrażacie, ale to jest bardzo nie na miejscu. - nie było dobrze. Zdenerwował się. A wszyscy wiedzieliśmy co się może wydarzyć.

- Proszę się uspokoić dobrze? – policjant też wstał. Może ja też powinnam wstać bo siedzę jak ta idiotka?

- Jak mam się uspokoić jak Pan coś insynuuje, że Veronica z nieodpowiednimi ludźmi się zadaje. Przecież wiem, że ma Pan na myśli mnie i moją rodzin. - wszyscy znali tą rodzinę. Sam Alexander mówił mi, że wszędzie mają wtyki.

- Widzę, że Pan się nie uspokoi, więc może dokończymy te rozmowę w innym terminie jak będzie Pani sama bo Pani przyjaciel jest dość nerwowy. - kipiało z niego. Nie spodziewałam się, że słowa tego mężczyzny tak go poruszą.

- Dobrze jak Pan uważa – uśmiechnęłam się delikatnie jak aniołeczek i wstałam, żeby odprowadzić ich do drzwi, gdy nagle Alexander postanowił dodać.

- Ona nigdy nie będzie sama. Zawsze będę przy niej Panie Władzo! - przymknęłam tylko oczy i przeprosiłam policjantów za mojego przyjaciela. Kiedy wyszli odetchnęłam z ulgą

- Możesz mi powiedzieć co to było? – krzyknęłam na niego wymachując rękami.

- Ale o co chodzi? – zapytał zdziwiony

- Jak to o co ? Naskoczyłeś na nich jak idiota! - sama wpadłam w szał.

- A co miałem czekać aż im wszystko opowiesz? - zmrużył oczy – nie jestem głupi. Gdyby mnie tu nie było to pewnie wszystko byś im wyśpiewała. - naprawdę tak o mnie myślał? Byłabym do tego zdolna?

- Tak pewnie bo ja własnego rozumu nie mam.

- A masz? – uśmiechnął się cynicznie.

- Mam! I nie musisz mnie pilnować! - założyłam ręce na biodra.

- Musze bo inaczej zaszkodzisz mojej rodzinie. - i znowu ten sam temat. Jego rodzina.

- W jaki sposób? - zaczęłam nerwowo przemierzać salon. Adrenalina we mnie buzowała. Byłam wściekła.

- Bo wiesz policja ma swoje sposoby, żeby wyciągnąć informacje z ludzi. I z Tobą by im łatwo poszła. A tak to ja mam wszystko na oku i pod kontrolą.

Czyli to oznaczało...

- No tak po to zostałeś prawda? Po to żebyś wiedział co policja chce ode mnie? – stanęłam na przeciwko niego i spojrzałam mu w oczy. Chciałam, żeby zaprzeczył, żeby powiedział, że jest inaczej, że został bo się martwi o mnie.

- A co Ty myślałaś, że co zostałem, żeby Cie bronić? Oj głuptasku – ała. To zabolało. Sama nie wiedziałam dlaczego. Przecież powinnam go nienawidzić.

Uśmiechnął się do mnie a ja czułam jak łzy mi napływają do oczu. No tak naiwna jestem. Przecież jestem ich zabawką

- Dobrze w takim razie możesz iść do mamusi i powiedzieć jej, że wasza laleczka i zabaweczka sprawuje się dobrze i nic nie powie policji. - dlaczego do cholery było mi tak strasznie przykro. Jego słowa dotknęły moje serce. A nie powinny!

- Vera to nie tak.... - nie chciałam już z nim rozmawiać.

- Musze iść do Lu. Lepiej będzie jak sobie już pójdziesz Alexander. Na razie - odwróciłam się od niego i poszłam w stronę pokoju Lu, żeby nie widział moich łez. Kiedy usłyszałam, że wyszedł wytarłam twarz i poszłam do mojej siostry, żeby jej wszystko wytłumaczyć i uspokoić jej zszargane nerwy bo wiem, że się denerwowała.

Od tamtego wydarzenia minął dokładnie miesiąc. Miesiąc, który znowu zmienił moje życie. Zastanawiacie się pewnie jak. Cóż może zacznę od pracy. Pani White ustaliła mi konkretne trzy dni pracy w tygodniu. Teraz obsługiwałam imprezy we wtorki, czwartki i soboty. Resztę dni spędzałam w domu z Lu. Pomagałam jej uporać się ze sprawami szkolnymi ponieważ niedługo miała zacząć nowy semestr. Cieszyłam się, że mogłyśmy w końcu spędzić tyle czasu razem. W te dni kiedy byłam u White'ów Marco zostawał z nią na noc. Byłam mu cholernie wdzięczna. Cały czas się o nas troszczył i dbał. Bardzo się cieszyłam, że mam przy sobie takiego przyjaciela. A pro po przyjaciół. Lola do nas dzwoniła. Mówiła, że już się lepiej czuje i może niedługo do nas wróci. Po głosie mogliśmy stwierdzić, ze rzeczywiście tak było. Nie mogłam się doczekać aż w końcu ją przytulę. Tęskniłam za nią cholernie. Mimo, że nasze kontakty w ostatnim czasie nie były zbyt dobre to cały czas była moją przyjaciółką. Zapewniliśmy ją, ze ma do czego wracać. Marco świetnie dawał sobie radę w Magnum. Na pewno odetchnęła z ulgą.

Skupiłam się na rzeczach bieżących. Dom, praca, siostra. Nawet nie miałam okazji żeby powęszyć u White'ów mimo, ze byłam u nich aż trzy razy w tygodniu. Jednak ciężko mi było ruszyć dalej z myślą, że zabiłam człowieka. Nie było łatwo. Budziły mnie koszmary. Miałam wrażenie, że za chwile może wejść policja i mnie aresztować za zabójstwo. Mimo wszystko Alexander zapewniał mnie, że zajął się ciałem i nie mieli prawa go znaleźć. Ale zawsze ta obawa była. Jeżeli chodzi o Alexandra. Jako jedyny wiedział, co się wydarzyło i naprawdę mnie wspierał. To znaczy starał się. Był przy mnie uspokajał mnie kiedy zaczynałam wariować. W te dni kiedy pracowałam zostawałam też u niego na noc. Nasza relacja była jak pieprzony rollercoaster. Dosłownie. Raz mieliśmy dobre dni, raz gorsze. Raz się kłóciliśmy, raz się dogadywaliśmy. Chociaż więcej się kłóciliśmy. Przy bliższym poznaniu okazał się zupełnie inny niż jego matka czy bracia. Dało się z nim porozmawiać na różne, nawet poważne, tematy. Zbliżyliśmy się do siebie. Z każdym dniem czułam się przy nim bardziej swobodnie. Mimo, że zdarzały się dni, ze chciałam uciec z tego przeklętego domu. Ale wystarczyło, że spojrzałam w jego ciemne jak noc oczy i usłyszałam ten melodyjny śmiech, tak coraz częściej się przy mnie śmiał, to zapominałam o bożym świecie. Ale nie rozpędzajmy się. Nie byłam w nim zakochana, nie byłam nim zauroczona a tym bardziej nie kochałam go. Jednak czułam jakieś przyciąganie. Coś mnie do niego ciągnęło. Mocno. Zaczynałam mu ufać. Kiedy przeanalizowałam bardzo dobrze wszystkie nasze rozmowy i sytuacje w jakich się znaleźliśmy zauważyłam, że bronił mnie kiedy jego matka na mnie naskoczyła, wspierał mnie po tym jak zabiłam człowieka, pomógł mi szukać zabójcy dyrektora mimo że miał z tego korzyść ale pomińmy to. Zajął się mną po gwałcie. Nie był złym człowiekiem. Trzeba było tylko to dobro dostrzec i pomóc mu wydostać się na zewnątrz. Co z bipolarnością Alexandra było strasznie trudne. Jednak postanowiłam spróbować.

Mogę powiedzieć, że od tamtego momentu wszystko zaczęło się walić.

- Cześć!- krzyknęłam do wszystkich w barze. Nienawidziłam tej pracy, ale nie powiem niektóre osoby, które tutaj pracowały były naprawdę spoko. Podejrzewałam, że były tu z takich samych przyczyn jak ja, bo nikt o zdrowych zmysłach sam z siebie by tutaj nie pracował. -Jak się macie?- zapytałam z uśmiechem, chociaż w ogóle nie cieszył mnie fakt, że muszę patrzeć na tych wszystkich popaprańców zwanych przez Panią Isabellę Wiedźmę White dostojnymi klientami. Dostojny to oni może mieli portfel, bo ich charaktery z dostojnością nie miały nic wspólnego.

- Hej!- krzyknął młody barman, obdarzając mnie szerokim uśmiechem. Starałam się odwdzięczyć takim samym.

- Proszę, proszę... Kogo mamy tu mamy? – usłyszałam za plecami głos blond flądry, który zawsze przyprawiał mnie o odruch wymiotny – Czyżby nasza księżniczka stęskniła się za pracą? Ja bardzo tęskniłam. – podeszła do mnie i w powietrzu udawała, że mnie całuje na powitanie cmokając raz z jednej, raz z drugiej strony mojego policzka. Przysięgam wezmę tace i przyjebie jej tak, że ten zadarty nosek wyląduje jej na potylicy.

- Ooo... Moja kochana. - wysiłam się na sarkastyczny i wredny uśmieszek. Żart. Wcale się nie wysilałam. Sam jej głos go wywołuje, a co dopiero patrzenie na ten parszywy, zdradziecki ryj. Ciekawe jak to jest być taką zdzirą i czerpać z tego przyjemność? Zapytałam sama siebie. – Jak to jest być taką zdzirą i czerpać z tego przyjemność?- o chuj... Jednak powiedziałam to na głos. Ale nie żałuję. Wyraz jej tak zwanej twarzy był bezcenny. Porównywalny do kota srającego na pustyni, który zjadł całe kilo cytryn. No po prostu piękny.

- Ty... Ty wywłoko- teraz to przegięła. Już miałam jej zrobić coś powodującego mniejszy lub większy uszczerbek na zdrowiu i wyglądzie, ale została mi odebrana ta przyjemność przez ten nieprzyjemny delikatnie rzecz ujmując głos.

- Moje drogie Panie, a co to za zachowanie?- ironicznym tonem zapytał Max- jeżeli chcecie zrobić widowisko, to może jakaś walka w kisielu dla wszystkich zainteresowanych? A nie tak na uboczu bez widowni? O moja piękna Veronica... Ty akurat masz wiele do pokazania- poczułam jak moje gardło się zawiązuje. Od razu przed oczyma stanął mi ten obraz, który chcę wyrzucić z głowy.

Nie zważając na jego uszczypliwości poszłam założyć na siebie tę czerwoną scierę, przez innych nazywaną sukienką. Czas wziąć się do pracy. Nie chciałam się znów narażać na nieprzyjemności ze strony któregoś z członków rodziny, a szczególnie ze strony Isabelli.

***

Dziś ruch był jak nigdy, albo po prostu ja się odzwyczaiłem od takiej ilości osób wokół mnie. W Magnum było to na porządku dziennym, ale nie oszukujemy się to nie to samo. Magnum było czymś więcej niż tylko pracą, było cząstką mnie. Uśmiechnęłam się sama do siebie na to wspomnienie.

- Ej Laleczko, długo mamy czekać?- zawołał jakiś obskurny, stający kasą koleś.

- Właśnie idę po Pańskie zamówienie- za każdym razem kiedy musiałam się uśmiechać do tych dupków i być dla nich miła chciało mi się rzygać.

- Nalej mi jeszcze raz to samo- zwróciłam się do barmana- tylko szybko, trafił się nam wyjątkowo niecierpliwy klient- przewróciłam oczami. Wspominałam, że nienawidzę tej pracy?

- Już się robi – puścił mi oczko.

Po dostarczeniu zamówienia do stolika poinformowałam wszystkich, że idę do ubikacji. Pierwotnie taki był plan, ale hello ja nigdy nic nie robię zgodnie z planem. Rozejrzałam się po korytarzu upewniając się, że nikt mnie nie obserwuje.

- Pani Isabella jest u siebie? Mam do niej drobny interes.- zwróciłam się do ochroniarza, zwanego przeze mnie Shrekiem.

- Nie ma jej, musiała gdzieś pojechać z John'em w interesach.- bingo. – A co Ci potrzeba? Może ja mogę jakoś pomóc- zapytał uprzejmie.

- Nie, nie. Załatwię to innym razem- skłamałam. Byłam zachwycona tym, że jej nie ma.

Miałam okazję, żeby troszkę się rozejrzeć. W ostatnim czasie zauważyłam u siebie skłonność do pchania się na siłę w kłopoty. Jednak musiałam dowiedzieć się co tu jest grane i dokąd zabrali Lizzie wraz z innymi dziewczynami. Szłam po cichu korytarzem, rozglądając się czy nikt za mną nie idzie. Ostatnie czego bym chciała to natknąć się na kogoś z tej powalonej rodziny. Z każdym krokiem zbliżającym mnie do jej pokoju moje

serce waliło coraz mocniej. Jednak obiecałam sobie, że ją znajdę, przecież przez to, że na siłę chciałam jej pomóc spotkało ją to, co ją spotkało. Musiałam jej pomóc. Wiedziałam, że zawsze mam wsparcie Marco i nawet jeśli coś mi się stanie, to On będzie wiedział jak ma się zachować. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Po cichu zbliżyłam się do drzwi, próbując je bezszelestnie uchylić.

- Co Ty wyprawiasz?!- uwierzcie, że już wiem jak wygląda stan przedzawałowy- po co wchodzisz do pokoju mojej matki?- myśl Veronica, myśl.

- Alexander...- zaczęłam się jąkać – hej.. ja.. ja chciałam... To znaczy.. ja.- nie mogłam wymyślić co mogę mu powiedzieć, bo raczej hej idę poszperać w rzeczach Twojej matki, bo ciekawa jestem, w którym burdelu jest Lizzie, o ile jeszcze żyje nie wchodziło w grę.

- Wytłumacz mi, proszę co Ty tutaj robisz.- jego ton był coraz mniej przyjemny, a ja nadal nie wiedziałam co mam wymyślić na swoją obronę. Miałam totalna pustkę w głowie. Wszystkie myśli wyparowały, a w głowie tylko huczało mi od rosnącego ciśnienia.

- Ja szłam tylko...

- Z tego co wiem to jest Twoja zmiana, a nie wiedzieć czemu łazisz po korytarzu i bezczelnie chcesz wejść do pokoju mojej matki!- ewidentnie był delikatnie mówiąc zdenerwowany.

Veronica myśl!

- Jak to pokoju Twojej matki?- Udałam zaskoczoną, a przecież już wcześniej to powiedział. Nie dość, że nierozgarnięta to jeszcze robię z siebie idiotkę. Proszę owacje na stojąco dla mojej inteligencji – Ja chciałam iść do Ciebie.- Mentalnie strzeliłam sobie w czoło. Brawo Vera. Ty i te twoje wymówki.

- Ach, tak? Mam wrażenie, że drogę do mojego pokoju znasz aż za dobrze, a mimo to błąkasz się tutaj jak zagubiona owieczka bez stada. Stąpasz po cienkim lodzie, Black, oj cienkim. - przyszpilił mnie do ściany, odbierając jakąkolwiek drogę ucieczki. Założył kosmyk moich ciemnych włosów za ucho, szepcząc do niego. - Jesteś odważna, lecz nierozważna. Może i kropla drąży skałę, ale jeśli na jej drodze stanie ogień, to nie ma żadnych szans. - odsunął się na dłuższą odległość, dając mi wreszcie swobodnie oddychać.

- Ty jesteś jedynie żarem, który usilnie próbuje zapłonąć, a tak naprawdę w środku drzemie zraniony chłopiec, z fantazjami o byciu bad boyem. - Uśmiechnęłam się do niego fałszywie pokazując swoją wyższość. Jednak nie na długo.

- Och, Black. Gdybyś tylko wiedziała, że ten żar osłabił niejedno pragnienie. Sama mnie pragniesz, a mimo to nie możesz mieć. - Złapał mnie za szczękę, zmuszając do patrzenia prosto w czarną studnię bez dna, nazywaną również oczami. - Jesteś tylko marionetką w tym teatrzyku, a ja układam scenariusz, bez happy end'u. - Puścił mnie i pokazał, żebym szła za nim.

- Raczej cyrku, nie teatrzyku. - Zamruczałam pod nosem modląc się aby White tego nie usłyszał. Na szczęście szedł twardo przed siebie, nie zwracając najmniejszej uwagi na mój opryskliwy komentarz.

Gdy byliśmy już przed wielkimi, mahoniowymi drzwiami, nie mogłam się pomylić co do tego gdzie jesteśmy. Twierdza Alexandra White'a. Wspomnienia związane z tym miejscem uderzyły we mnie z zawrotną prędkością omal nie powalając mnie na kolana. "Wspólna noc, zabójstwo, pocałunek". Tego wszystkiego było już za dużo, żeby moja wątła osoba mogła pojąć, codziennie coś nowego rzucało mi się do stóp, a ja zamiast stawić temu czoła, potykałam się o to za każdym razem.

- Skoro tak bardzo chciałaś zajrzeć do mojego pokoju, to zapraszam. - Uchylił potężne drzwi wpuszczając mnie do środka. Jak zwykle czuć było zapach starych mebli, kurzu i dymu papierosowego. Obrzydliwe. - Nie krępuj się. - Zaironizował, kiedy moje palce spoczęły na starodawnym spodku do herbaty. Odruchowo miałam ochotę odsłonić zasłony, które i tak już marnie trzymały się karnisza, normalnie jak ja życia.

- Dlaczego tutaj jesteśmy? Muszę wracać do pracy. - Już miałam wychodzić kiedy silny uścisk odwiódł mnie od tego pomysłu.

- A nie szukałaś go przypadkiem w czasie pracy, stojąc pod drzwiami mojej matki? Mam wrażenie, że chcesz wiedzieć więcej niż powinnaś, a to bardzo niedobrze. - Uśmiechnął się szyderczo, przez co moim ciałem zawładnęły dreszcze. Patrzyłam na człowieka, który był synem Szatana, i to on otwierał mi bramy piekieł.

- Myślę, że powinnam już pójść. - Wycofałam się kilka kroków, czując narastające przerażenie spowodowane jego natarczywym wzrokiem. W tamtej chwili czułam się jak mała Veronica z misiem w ręce, która była bezradna.

- A ja myślę, że to nie będzie konieczne. To ja decyduję czy zostajesz tutaj, czy idziesz do pracy. Mam cię na w ł a s n o ś ć. - Przeliterował ostatnie słowo, a ja miałam ochotę zwymiotować, nigdy nie sądziłam, że będę musiała komuś podlegać, że ktoś będzie decydował kiedy i co jem, a ja nie będę mogła wyrazić sprzeciwu. Jesteś podległa, Veronica. Jesteś własnością.

- Nie masz prawa! - Krzyknęłam, przez co Alexander popchnął mnie na ścianę. Nasze twarze dzieliły może dwa centymetry, a nosy stykały. "Zrób to proszę", szeptałam w myślach, ganiąc się za to, że w jednej chwili mam ochotę uciec od niego gdzie się da, a w kolejnej pragnę, żeby jego usta i ciało mnie dotknęły. Jego ręka przejechała po moim brzuchu, tworząc gęsią skórkę, oddech przyspieszył a ja pragnęłam. Pragnęłam, choć nie mogłam pragnąć.

- Kłamałem, Black. To ja pragnę Ciebie. - Gdy wypowiedział te słowa, jego pełne usta dotknęły moich kompletując całą układankę. Jak bardzo bym tego nie powstrzymywała, kłopoty mnie przyciągają, a on jest ich definicją.
Pocałunek z każdą chwilą stawał się coraz bardziej namiętny, ukazując wszystkie nasze emocje, złość, porządnie, strach i namiętność. Kiedy jego ręka spoczęła w dole moich pleców, miałam ochotę prosić, aby dotknęła moich pośladków. Och, Black, jesteś taka żałosna.

Podniósł moje ręce, opierając je o ścianę. Był tak blisko, tak intensywnie. W myślach błagałam, aby ta chwila trwała wiecznie, choć wiedziałam, że niedługo nadejdzie jej kres. Kiedy brakowało nam powietrza, odsunęliśmy się od siebie, dając upust emocjom. We mnie wrzało, a on nadal pozostawał spokojny jak kamień, jakby ten namiętny pocałunek nie miał dla niego znaczenia. "Bo to oczywiste, że nie miał"

***

Siedzieliśmy na łóżku pogrążeni w swoich myślach. Ja o tym co stało się godzinę temu, a on... Sama chciałabym wiedzieć. To co się wydarzyło nie dawało mi spokoju, ciało pragnęło więcej, a umysł go za to ganił. Serce? Serce już dawno nie miało nic do powiedzenia.
- Dzisiaj śpisz u mnie. - powiedział stanowczo, nawet nie przyjmując sprzeciwu, którego i tak by nie dostał. Chciałam tego, chciałam zostać tutaj i czuć go przy sobie, nie jako definicję bezpieczeństwa, ale pożądania. Po prostu fizycznej bliskości. Skłamałam. Cholernie skłamałam. On nie był żarem, on był żywym ogniem, który rozpalał go i we mnie, napawał strachem, ale i namiętnością, a ja oddałam się temu bez małej części rozsądku. - Jest już późno, więc lepiej żebyś położyła się spać, Veronico. - Skinęłam głową, kładąc się na bok. Już nawet specyficzny zapach w pomieszczeniu mi nie przeszkadzał, chciałam odpłynąć, pogrążając się w moim wyimaginowanym świecie, żeby nie musieć czuć. Czuć tego, czego nie powinnam. Czuć "jego".

To był ostatni nasz dobry moment przed wybuchem wojny w tym piekle.

***

Witajcie!

Rozdział troszeczkę spokojny, ale od następnego zacznie się dziać.

Przygotujcie się dobrze bo poznacie wszystkie tajemnice.

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro