18. Nie ufaj tym, którzy są nie warci zaufania.
- Wytłumacz mi kurwa co Ty tu robisz- zaczął wymachiwać mi przed twarzą. Wszyscy łącznie ze mną byli mocno przerażeni. Najbardziej bolało mnie to, że na wszystko musi patrzeć Lu. Czymś innym jest słuchać historii, które mnie dotyczą a czym innym jest to wszystko widzieć. Tym bardziej, że wersję dla Lu zawsze były okrojone z bardziej drastycznych scen, nie chciałam żeby wiedziała o wszystkim. Bałam się, że będzie się obwiniać, że dla jej bezpieczeństwa muszę znosić atrakcje serwowane przez White'ów. Nigdy jej nie mówiłam o tym, że tylko dlatego się zgodziłam, ale to mądra dziewczyna, kiedyś by sama do tego doszła. Prędzej czy później.
- O co Ci chodzi?- próbowałam uspokoić rozjuszonego White'a – przecież tylko siedzę i pije. Jakbyś nie zauważył to tu nawet nie ma klientów- po moich słowach zdezorientowany rozejrzał się po pomieszczeniu. – Musisz robić takie jazdy przy moich znajomych? Pojebaniec- wcale nie chodziło mi o nich. W tyle głowy miałam tylko Laurę, która ewidentnie była wystraszona tym co się właśnie dzieje. Moja biedna. Nie powinna tego oglądać. Szczególnie nie po tym co się dziś wydarzyło.
- Wychodzimy!- wrzasnął i zaczął mnie szarpać. Po tych wrzaskach z zaplecza wybiegł zaabsorbowany Marco. No to się będzie teraz działo.
- Puść ją- jest mój bodyguard- puść bo pożałujesz- nawet zauważyłam, że Alexander śmiertelnie się wystraszył zadziornego i nieobliczalnego Latynosa.
- Weź ogarnij tę panienkę, bo jej zaraz wyrwę szczękę i wsadzę w dupę- Alexander spojrzał z politowaniem na rozemocjonowanego Marco. Ja wiedziałam, że ten przygłup zaraz przegnie i będzie zbierał każdy ząb z osobna z podłogi.
-Ja? Ja panienka? Ty przerośnięta kupo sterydowego mięsa! – Marco zaczął podskakiwać jak małpa na sznurku- zaraz się okaże kto jest silniejszy- próbował zacisnąć pięści i trzymać garde, ale nie oszukujemy się, to jest Marco. I w tym momencie stało się... Marco dostał taką tubę, że myślałam, że przefrunie przez ten kolorowy bar. Od razu padł na glebę a z jego nosa trysnęła krew jak lawa z Etny. I po zawodach.
-Wychodzimy, nie lubię się powtarzać- spojrzał mi głęboko w oczy. Było w nich coś takiego, co paraliżowało mnie i rozpalało tlący się we mnie ogień jednocześnie. To była benzyna powodująca wybuch z jednej iskry. Nie umiem tego opisać. Nigdy nikt nie wywoływał we mnie tak skrajnych emocji... Jednocześnie chciałam go zabić i zabić dla niego.
Weź się dziewczyno ocknij
Po kolejnym szarpnięciu za ramię wiedziałam, że nie mogę się dłużej opierać, bo wyjadę z nim tak czy inaczej. Nie po dobroci, to zabierze mnie stąd siłą.
- Nie martw się- zwróciłam się do Laury- zobaczymy się w domu- uśmiechnęłam się do niej ciepło. Jednak nigdy nie wiedziałam czy ze spotkania z którymś z White'ów wrócę żywa. – Odwieziesz ją dobrze? – poprosiłam zbierającego się z podłogi Marco- zostań z nią dopóki nie wrócę- poinstruowałam go, po czym poszłam za tym szaleńcem, pięknym, okrutnym szaleńcem.
***
-Co Ci odjebało żeby robić takie akcje przy nich wszystkich?- zaczęłam wymachiwać rękami- nie każdy tam wie, że jestem Twoją własnością, która musi Ci usługiwać- byłam totalnie wściekła. Co on sobie w ogóle myślał?
- Uspokój się już Black- jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Jak gdyby ostygł, a emocje, które nim władały uleciały gdzieś niespodziewanie. – po prostu nie lubię jak ktoś nie wywiązuje się z danego słowa. – zaraz... co? Alexander White właśnie mi się tłumaczy? Wykończą mnie kiedyś te jego zmiany nastroju.
- Po pierwsze to nic Ci nie obiecywałam, a po drugie to... – i w tym momencie złapał mnie za twarz co bardzo bolało
- Posłuchaj mnie uważnie. Jesteś moja i masz mnie słuchać, i nie życzę sobie żebyś podnosiła głos, bo jesteś nikim, ścierwa takie jak Ty mogą tylko wrzeszczeć w innych momentach. Dokładnie wiesz jakich.- zamurowało mnie. On jest jak chorągiewka. Raz uroczy, raz potwór. Raz mnie całuje, raz bije. Z nim jest ewidentnie coś nie tak. Jednak nie boje się konsekwencji, nie dam mu się poniżać ani zastraszać. W tym momencie przypomniałam sobie o kwiatach na wycieraczce.
-Posłuchaj mnie gnoju. Nie boje się Ciebie i nie dam Ci się poniżać, bo to, że masz ze sobą problem nie oznacza, że możesz mnie traktować jak szmatę! – łzy piekły mnie pod powiekami, ale honor nie pozwolił na to żeby chociaż jedna spłynęła po moim rozpalonym policzku. Nie teraz.
- Uważaj na słowa- znów uniósł dłoń jednak widząc moją determinację i brak strachu opuścił ją – nigdy tak się do mnie nie odzywaj rozumiesz?- kolejny raz próbował mnie zastraszyć, ale nie, nie teraz. Teraz nie boje się niczego.
- Myślisz, że jak wyślesz mi kilka nic nie wartych kwiatów z jakimś pierdolonym liścikiem to będę Ci posłuszna już zawsze?- jego mina wyrażała ogromne zaskoczenie, co zdezorientowało też mnie.
- O czym Ty do chuja mówisz?- jego agresja znów dawała o sobie znać- jakie kwiaty? Jaki liścik?
- Nie kłam! Nie znam drugiego takiego pojeba, który raz jest miły a za chwilę okazuje się pierdolonym sadystą- wykrzyczałam mu w twarz nie patrząc na to jakie mogą mnie spotkać konsekwencje – jesteś jebaną chorągiewką! Nienawidzę Cię! Rozumiesz? Nienawidzę- sama nie wiem czy to co powiedziałam było prawdą. Mogłam powiedzieć o nim wszystko, ale czy go szczerze nienawidziłam?
-Nic Ci nie wysyłałem? Po co miałbym to robić? Przecież należysz do mnie. Nie muszę już więcej nic robić- nie wiem dlaczego, ale przekonywało mnie to co powiedział. Było w tym coś logicznego.
-Ale... Ale te kwiaty i to co tam było... Ja... Ja myślałam- zaczęłam się jąkać.
- Nie ma żadnego ale i skończ ten temat. – zarządził- swoją drogą widzę, że lubisz mieć wrogów. Jestem zazdrosny- uśmiechnął się szelmowsko.
Mi zostało tylko znaleźć odpowiedź
Kto za tym wszystkim stoi
***
Siedziałam w jego samochodzie skrępowana choćby najmniejszym detalem. On jest zły, Veronica. On jest zły. Patrzyłam na prawy profil Alexandra podziwiając jak ktoś tak zepsuty może mieć tak piękną oprawę.
Włosy delikatnie opadały mu na czoło, wystając spod kaptura. Był przystojny, nieziemski. Mimo to nie mogłam spojrzeć na niego, jako kogoś dobrego, kogoś z kim mogłabym się umówić, bo co z tego, że wyglądał jak prawdziwy Bóg, jak jego charakter i cynizm odrzucał człowieka na kilometr. Bo Alexander White jest złym człowiekiem.
- Żyjesz? - Spytał, nie obdarzając mnie nawet spojrzeniem.
- T-tak. Zamyśliłam się. - Odpowiedziałam, próbując stłumić w sobie tą nić zakłopotania, że kolejny raz przyłapał mnie na perfidnym wgapianiu się w niego.
- O czym? - O Tobie. Och, to nawet w mojej głowie brzmi żałośnie i tandetnie.
- O niczym istotnym. - Popatrzyłam w szybę, nadal czując wstyd, który powoli słabł. Sprawa z kwiatami na ten czas ucichła, ale wciąż nie dawała mi spokoju. Jeśli nie od niego, to od kogo? - Gdzie jedziemy o tej godzinie? - Pozwoliłam sobie znów zerknąć na niego kątem oka, jego zwrócone były na jezdnię. Co jak co, ale jeździł bardzo przepisowo i ostrożnie.
- Do miejsca gdzie wszystkie grzechy wyjdą na jaw. - Tajemnicza nuta w jego głosie spowodowała ciarki na moim ciele. Zabawne, jak bardzo ten chłopak jest bipolarny i niezdecydowany. Świrów nie brakuje.
- Mogę o coś zapytać? - Zaczęłam niepewnie, mimo że pytanie, które zaraz miało paść z moich ust nie było ani kłopotliwe, czy też złe.
- Jeśli nie chcesz zapytać o to dlaczego wybrałem takie życie a nie inne, ani dlaczego mam na sobie bieliznę w pingwiny, to tak, pytaj. - Zaśmiał się, a ja poczułam zażenowanie. Jego żart nie był ani śmieszny ani na poziomie.
- Dlaczego jeździsz tak ostrożnie? - Wypaliłam, a on wypuścił gwałtownie powietrze. Tylko mnie tutaj nie wysadź, tylko mnie nie wysadź.
- Powiem tak, jeśli ktoś nie trzyma sztamy z policją, to lepiej się bez potrzeby nie wychylać. - Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, a ja nie mogłam wyjść z podziwu jak nawet najmniejszy drobiazg jest go w stanie wyprowadzić z równowagi.
****
- Jesteśmy. - Powiadomił mnie chłopak, gdy dojechaliśmy do tego bardzo dobrze znanego miejsca. Panorama miasta, błysk latarni, cisza od zgiełku codzienności i on, idealny w każdym calu, choć tak naprawdę od ideału daleki, pełen sprzeczności, negatywnych emocji i wybuchów agresji.
- Pięknie jak zawsze. - Przyznałam, czując nagle wielki spokój. To miejsce stało się moim azylem, który chronił mnie przed światem, który był mój i nikt nie mógł mi go zabrać. - Dziękuję, że pokazałeś mi to wzgórze. - Spojrzałam na niego, po raz pierwszy czując, że jest kimś więcej niż zagubionym chłopcem z wysokim ego. Kiedy tak na mnie patrzył, oczami, które tak naprawdę przepełniały ból i nienawiść, zrobiło mi się go żal.
- Kiedy jeszcze byłem mały, ojciec zabierał mnie i moich braci w miejsca gdzie mogliśmy widzieć całe miasto, tłumacząc, że to wszystko jest nasze, że potrafimy to wszystko osiągnąć na wyciągnięcie ręki. Wraz z jego odejściem odciął nam dłoń, którą mogliśmy tego wszystkiego dotknąć i doświadczyć. - Zaczął nerwowo bawić się palcami, które miałam ochotę odruchowo złapać w swoje dłonie. Uspokój się Veronica, on jest złym człowiekiem z jeszcze gorszą przeszłością i przyszłością. - Nie patrz na mnie, jakbym był skrzywdzonym szczeniakiem. Przez niego popełniłem wiele błędów, których będę żałował do końca życia, ale sama wiesz Veronico, że czasu nie da się cofnąć, a decyzje, które zostały podjęte, są bezterminowe. - Papieros, którego trzymał w dłoni upadł na ziemię, zataczając koła w kałuży. Nie wiedzieć czemu było mi go żal, mimo że nikogo nie mógł winić za to kim się stał. W tej chwili jakby wszystkie złe emocje ze mnie uleciały, a sytuacja w barze nie miała miejsca.
To wszystko powodowało to wspaniałe wzgórze, ciche i spokojne, gdzie nawet śpiew ptaków był bardziej melodyjny i uspokajający. Tutaj nie dało się kłębić złych emocji, było czymś w rodzaju
Świątyni Przebaczenia. Bo to miejsce, gdzie wszystkie grzechy wychodzą na jaw.
- Dlaczego mi o tym mówisz? - Popatrzyłam na niego, czując zakłopotanie. Był jedną, wielką zagadką, której nie dało się rozwiązać. Pieprzony labirynt bez wyjścia.
- Bo widzisz, Black. Jesteś jak pieprzony magnes, który przyciąga nie tylko kłopoty, ale też ludzkie sumienie. I ja przez Ciebie zacząłem żałować. - W jego oczach zobaczyłam iskrę, która nie zwiastowała nic dobrego. Jego słowa obijały się echem w mojej głowie, tworząc niezrozumiały szum, tego wszystkiego było dla mnie już za wiele.
- Czy jest jeszcze coś o czym chciałbyś mi powiedzieć, White? - Tym razem odwróciłam wzrok patrząc na panoramę tego na pozór wielkiego miasta. A tak naprawdę była to mała klitka zabierająca tlen, bez żadnych perspektyw na przyszłość.
- Nie ufaj tym, którzy są nie warci zaufania. - Wyraz jego twarzy zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Teraz był jak kamień, twardy i bez emocji, czyli jak zawsze.
- Co mam przez to rozumieć? - Pokręciłam głową w niezrozumieniu. Te jego chore zagadki zaczęły działać mi na nerwy, drąży, kręci i mąci mi w umyśle, chcąc, żebym pragnęła więcej i bardziej.
- Lola. Biedna Lola, zagubiona, pełna kłębiących się w jej głowie złych myśli. Nie sądzę, że powinnaś jej współczuć. Nadejdzie czas, że będziesz żałować, każdej pomocy, poświęconego Twojego cennego czasu, Veronico. Ludzie są źli, a ci dobrzy po prostu udają, że nimi nie są. - Odepchnął się od maski samochodu tłumacząc mi, że czas wracać. Nienawidziłam tego, jak z każdym dniem pojawiało się więcej zagadek, mimo że pozostałe dalej nie zostały rozstrzygnięte. Nienawidziłam tego pieprzonego i przystojnego bruneta, który w mojej głowie siał tylko i wyłącznie mętlik, bawiąc się moją niepewnością. Nienawidziłam, tego świata i bagna, w którym żyję. Po prostu nienawidziłam swojego życia. - Będziesz tak stać, czy ruszysz swoją wielką dupę i zechcesz usiąść na tym pierdolonym siedzeniu? - Uchylił szybę, a ja mimowolnie przewróciłam oczami. Co za pieprzony, cyniczny, wulgarny, bipolarny dupek.
***
Jechaliśmy samochodem w ciszy. Sama nie wiedziałam co o tym myśleć. Czemu On mi to wszystko powiedział? Przecież nie mogłam mu ufać. On zawsze kłamał, w końcu był z rodziny White.
-Jesteśmy. -usłyszałam ten niski głos, miałam do niego niestety słabość. Kiedy spojrzałam przez szybę samochodu zobaczyłam, że jesteśmy pod tym domem.
- A czy ja muszę tam wchodzi? -zapytałam przerażona. On spojrzał na mnie wzrokiem jakby mnie
pierwszy raz widział na oczy.
- Nie wcale tam nie musisz iść. Zostań sobie tu w samochodzie całą noc. Wrócę po Ciebie rano. Przecież w końcu należysz do mnie, więc będziesz spała w samochodzie. -uśmiechnął się i kiedy
widział, że ja biorę jego słowa na poważnie - Veronica no chyba nie myślisz, że nie spędzisz nocy w moim pokoju. Jak to sobie wyobrażasz? Ja chcę Cię mieć tylko dla siebie a w samochodzie będzie nam niewygodnie. - zamroziło mnie. Już myślałam i miałam nadzieję, że na to pójdzie ale oczywiście to On, więc musi postawić na swoim.
-Czyli muszę wysiąść z samochodu?
- Tak musisz wysiąść z samochodu kochanie. - kiedy otworzyłam drzwi pojazdu i ujrzałam ten domu wszystko wróciło.
Każdy krok stawał się coraz trudniejszy. Myślałam, że wyparłam to wszystko z mojej pamięci, bo wiadomo, że zapomnieć o tym nie mogę. Kiedy tu ostatni raz byłam źle się to potoczyło. Tu się wszystko skończyło. Moje życie. A teraz znowu była w tym miejscu. Z nim. Koszmar. Czułam się znowu brudna i zagrożona. Te wszystkie wspomnienia wracały jak boomerang. Rany na nowo się otworzyły. Łzy zaczęły mimowolnie spływać po policzkach. Nie mogłam się uspokoić. Byłam teraz z nim a On był jednym z tych zwyrodnialców. Wpadłam w panikę. Kiedy zamknęłam oczy czułam jego zapach. Widziałam ten pokój, w którym Max mnie zgwałcił. Pamiętałam to wszystko tak dokładnie, ale Alexander to nie Max przecież. Co ja gadam?! Jest taki sam!
- Ej, Veronica co jest ? Wszystko ok? - usłyszałam jak przez mgłę jego głos. I wtedy zobaczyłam, że cała się trzęsłam a on trzymał mnie w swoich ramionach. Przez chwilę poczułam potrzebę przytulenia się, ale szybko ten pomysł wybiłam sobie młotkiem z głowy.
- Nie! Nic nie jest w porządku! Jak mogłeś mi to zrobić? Co z Ciebie za człowiek? - wyrwałam się z jego uścisku i odeszłam od niego.
- Matko Boska o co Ci znowu chodzi? Przecież ja jeszcze nic nie zrobiłem, a Ty już jakieś pretensje masz i się czepiasz. - przewrócił oczami.
- Nic jeszcze nie zrobiłeś? A co Ty chcesz zrobić ze mną? - milczał. Nic nie odpowiedział. Ale kiedy zobaczył mój wzrok, który mówił, że zabije go z zimna krwią to uśmiechnął się.- Nie mogę Ci teraz tego powiedzieć kwiatuszku i już się nie czepiaj mnie.
- Nie czepiać się Ciebie? - nie wytrzymałam. - Człowieku przywiozłeś mnie do domu, w którym twój brat mnie zgwałcił rozumiesz? Tu przeżyłam najgorsze chwilę mojego życia i co teraz? Mam tutaj sobie siedzieć jak gdyby nic? Brzydzę się Tobą i tym miejscem. - nie powiedział nic tylko złapał mnie za rękę.
Myślałam, że zrobi to z siłą i dominacja ale on chwycił mnie delikatnie. Splótł moje palce ze swoimi i szepnął mi do ucha Jesteś moja i będziesz ze mną tam gdzie chce a tu już nikt Cię nie skrzywdzi Kochanie. Poczułam dreszcze. Mówił do mnie czule tak jakby zależało mu na tym abym była z nim. Dziwne.
Kiedy już w miarę się uspokoiłam weszliśmy do domu i od razu zaprowadził mnie do swojego pokoju. Nic się tam nie zmieniło. Wszystko było takie samo jak ostatnio.
- Dobrze, rozgość się. - powiedział siadając na łóżku. - Zdenerwowałaś mnie dziś jak zobaczyłem Cię w tym clubie. - i wtedy sobie przypomniałam. Marco! Przecież on został z Lu. Miał się nią zająć dopóki nie wrócę. Musiałam do niego zadzwonić, żeby mu powiedzieć, że jeszcze żyje.
- Wiesz co właśnie sobie przypomniałam, że muszę wykonać ważny telefon.
- Jaki telefon będziesz wykonywać i to jeszcze ważny kiedy jesteś u mnie? -widać, że się tym zainteresował.
- O jeju muszę Ci o wszystkim mówić?
- Tak. - zmarszczyłam brwi.
- Odpuść sobie człowieku.
- Albo mi powiesz albo zabiorę Ci telefon i oddam dopiero nigdy. - Boże jaki on był uparty.
- Dobrze, muszę zadzwonić do Marco. - nie był zbytnio zaskoczony.
-Kto to jest ? - spojrzałam na niego jak na kretyna.
- Jak to nie wiesz kto to? - obserwował każdy mój ruch a ja czułam się skrępowana. Był naprawdę przytłaczający.
- Mów i mnie nie denerwuj! - i bardzo uparty.
- To ten koleś, którego pobiłeś dzisiaj w clubie. - cień uśmiechu wpłynął na jego wargi.
- A ten! Po co chcesz do niego dzwonić? - i bardzo ciekawski.
- Bo jest z Lu i chce mu powiedzieć, że żyje i mam się dobrze. - przewróciłam oczami. Miałam już dość jego przesłuchania.
- Niech będzie. Masz 5 minut - wyszedł i zostawił mnie samą. Swoją drogą dobrze, że to zrobił, bo bym się krępowała przy nim rozmawiać. Wybrałam numer Marco. Po dwóch sygnałach odebrał.
- Zabjie Cię! Co Ty sobie myślisz? Wiesz co ja przeżywam? Najpierw Twój Pan prawie mnie zabił, zniszczył mi pół twarzy i złamał mi prawie nos w 4 miejscach. To teraz Ty się nie odzywasz. - czułam, że będzie histeryzował. Ale cóż zrobić. Nie mogłam być na niego zła o to, że się troszczy.
- Marco uspokój się. Skąd wiesz, że można złamać nos w 4 miejscach? - zapytałam.
- Nie wiem, ale pewnie tak się stało. - ten człowiek dobijał mnie z dnia na dzień.
- Weź nie dramatyzmu! Jak się czujesz ? - pewnie najbardziej będzie przezywał swój wygląd.
- Ale mówić jak jest naprawdę czy jak wyglądam czy jak ja się czuje ? - westchnęłam na potwierdzenie moich myśli.
- Marco! - podniosłam głos.
- No dobra. Jest dobrze. Trochę mnie boli szczeka i mam opuchnięte wargi i nos. A tak to w miarę w porządku. - wiedziałam, że nic groźnego mu nie zrobił ale wolałam się upewnić.
- A co z Lu? - zaczęłam chodzić po pokoju ze zdenerwowania.
- Uspokoiłem ją, że będę żył i odwołała ten karawan, który już był w drodze. - roześmiał się.
- Maaarco wiesz o co pytam – naprawdę nie byłam w nastroju do żartów.
- Powiedziałem jej, że to kolega z pracy i mieliście jakieś tam sprawy do załatwienia. - podziękowałam już chyba setny raz Bogu za to, że mam tak wspaniałego przyjaciela.
- Bo wiesz co ja zostaje dzisiaj u niego.
- Że co proszę? Jak u niego ? Na noc ? Będziesz z nim spała? Veronica pamiętaj zabezpieczanie to podstawa ! - jednak cofam te słowa o tym wspaniałym przyjacielu.
- Marco ale Ty głupi jesteś wiesz! - jednak nie mogłam powstrzymać śmiechu. - Przecież nie powiedziałam, że będę spać z nim tylko, że spędzę noc.
- Nie no tak masz rację to jest duża różnica. Dziewczyno ja głupi nie jestem. Możesz robić z nim co chcesz tylko uważaj na siebie bo wiesz my czekamy na Ciebie. - wiedziałam, że zaopiekuje się nią jak własną siostrą. Po części tak ją traktował.
- Wiem Marco. I właśnie pomyślałam, że dzisiaj już zacznę działać i poszukam czegoś. - jeszcze nie wiedziałam jak to zrobię ale powoli obmyślałam plan.
- Tak, tak poszukaj czy nie ma jakiś ukrytych blizn na ciele od pasa w dół. - usłyszałam jego głupi śmiech.
- Marco! Weź się uspokój ja mówię poważnie. - przygryzłam wnętrze policzka. Na samą myśl, że mam przeszukiwać ich dom dostawałam gęsiej skórki.
-Dobra już, już. Uważaj na siebie. Dobra muszę kończyć bo Laura mnie woła.
- Powiedz jej, że ją kocham. - już za nią tęskniłam.
- Powiem, powiem narazie pa! - rozłączył się.
W tej chwili wszedł Alexander. Odłożyłam telefon i spojrzałam na niego.
- Pogadałaś sobie z tym pedałkiem?- prychnął.
- Nie mów tak o nim! Jest dobrym człowiekiem i rozumie mnie jak nikt. - w końcu znaliśmy się na wylot.
- Chciałbym być na jego miejscu. - powiedział to tam cicho, że ledwie usłyszałam.
-Coś mówiłeś?
- Nie, nie coś Ci się zdawało. -powiedział zmieszany. Nastała cisza między nami. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. I nagle mój brzuch przejął inicjatywę. Zaczęło mi tak w nim burczeć, że Alex spojrzał na mnie. - Co chcesz teraz robić?
- Teraz to mogłabym coś zjeść- palnęłam bez zastanowienia
- Tak myślałem, że jesteś głodna, Ty łakomczuchu. - zaśmiał się.
-Nie jestem łakomczuchem tylko dawno nic nie jadłam. - przecież nie przyznam mu się, ze jedzenie to moje hobby.
- Dobrze. - wyciągnął telefon i zadzwonił do kogoś. - Tak teraz proszę.
Kiedy skończył rozmowę spojrzał na mnie tak jakby chciał coś się dowiedzieć. Jakby chciał coś przeczytać w moich oczach. Przenikliwy wzrok mnie paraliżował. Nagle rozległo się płukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział niskim głosem. W tej chwili wszedł kelner i wjechał wózkiem na którym było moje ulubione danie. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Byłam szczęśliwa! Tak teraz mogłam to powiedzieć! Mój wzrok rozpromienił się. Alexander musiał to zauważyć bo się zaczął śmiać.
- Z czego się śmiejesz?- zapytała zdezorientowana.
- Z Ciebie bo jesteś taka słodka. - to było dziwne. Alexander i takie miłe słowa? To się nie trzymało kupy.
- Weź jestem głodna a nie słodka. - pożerałam wzrokiem jedzenie.
Skąd wiedział, że będę głodna. Był na to przygotowany, bo to było świeżo robione. Skąd wiedział, że ja uwielbiam lasagne? Przecież nie mówiła mu o tym. No nic nie będę się nad tym teraz zastanawiać bo mój żołądek był ważniejszy.
- Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. - skrzyżował ręce na piersi.
- Jeszcze pytasz? Jestem w kulinarnym niebie! Jeszcze chwila a pomyślę sobie, że chcesz, żebym była szczęśliwa przy Tobie. - zaczerwieniłam się na słowa, które wypowiedziałam. - Nie spodziewałam się, że będziesz aż tak przygotowany. - spojrzałam na niego i lekko się uśmiechnęłam. Naprawdę mnie zaskoczył.
- Nie znasz mnie nawet w połowie. - albo mi się wydawało, albo jego wargi drgnęły i się uśmiechnął. - Czasami potrafię być normalny. - podał mi talerz pełny lasagne.
- Wiesz nie dane mi było poznać tego normalnego chłopaka, bo częściej mam do czynienia z tym, który bije i poniża dziewczyny. - widziałam, że na moje słowa się spiął, a ja w myślach chciałam zabić samą siebie. Jaką ja jestem idiotką. Miałam to namyśli ale chciałam, żeby to w moich myślach zostało. - Przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć. - nie byłam w stanie przewidzieć jego kolejnego ruchu. Był chodzącą zagadką.
Jednak on dalej stał z talerzem wyciągniętym w moją stronę. Chwyciłam go i położyłam sobie na kolanach. On dalej stał nade mną i wwiercał swój wzrok we mnie, a ja czekałam, aż się zdenerwuje. Wcale bym się nie dziwiła. Obraziłam go mimo, że stara się być dla mnie miły. Co ze mną jest nie tak? Potrafię wszystko zepsuć. Zdaję sobie sprawę, że przez ostatnie kilka dni nie jestem sobą.
-Jedz i tyle.- Odwrócił się i usiadł na fotelu przy oknie. Mogłabym przysiąc, że ostatnio go tu nie było. Jego zachowanie mnie wprawiło w osłupienie. Nie zdenerwował się, nie odpysknął mi, a co
najdziwniejsze po prostu odpuścił. – Wiem, że uważasz mnie za chuja i po części masz racje. - jego słowa wyrwały mnie z zamyślenia. - Ale ja naprawdę nie znam innego życia. Staram się rozdawać swoje karty i zmieniać swoje zachowanie ale jest ciężko kiedy nie masz odpowiedniego wzorca. - jak wcześniej byłam w szoku tak teraz nie wiedziałam nawet co mam powiedzieć. On wcale nie chciał taki być. On musiał taki być. I to wszystko przez jego popieprzona matkę.
Wyobraziłam sobie małego chłopczyka z oczami czarnymi jak noc, który rośnie otoczony syfem i brudem jaki Pani White wprowadziła do domu. Przecież to się w głowie nie mieści. On nigdy nie
doznał ciepła rodzinnego i bliskości rodziców. Zrobiło mi się go naprawdę szkoda i zaczęłam go rozumieć.
-A gdzie twój ojciec? - nim zdążyłam przetworzyć to pytanie ono już wypłynęło z moich ust. Mój głos brzmiał spokojnie mimo, że w środku trzęsłam się z niepewności. Z nim wszystko było niepewne.
-To jest temat zamknięty. - odparł krótko.
-To jego odwiedziłeś wtedy na cmentarzu? - nie chciałam odpuszczać. Widziałam, że otworzył się przede mną i chciałam to wykorzystać aby jak najwięcej się dowiedzieć o jego rodzinie.
-Veronica powiedziałem temat zamknięty. - jego szczeka zacisnęła się.
-To dlatego twoja matka jest taka? - czułam się jakbym wpadła w jakiś trans. Zaczęłam wszystko w głowie analizować. - A może twój ojciec ją zdradził i dlatego teraz wywozi te wszystkie biedne dziewczyny? - to miało poniekąd sens. Pewnie miał jakaś młodsza kochankę i teraz ona mści się na każdej dziewczynie. - To by miało sens. Prawda?
-Veronica powiedziałem coś. - gniew coraz bardziej obejmował jego ciało.
-Możesz mi to wszystko powiedzieć. - nie wiem co ja sobie myślałam. - Może będę w stanie Ci pomóc i odetniesz się od tej swojej chorej rodziny. - gadałam jak najęta. - Gdzie trzymacie jakieś papiery, dokumenty?- tyle scenariuszy przyszło mi do głowy. Czy ja naprawdę chciałam mu pomóc?
-Veronica zamknij się! - wrzasnął, jego złość sięgnęła na najwyższy poziom. Wstał gwałtownie i w sekundzie znalazł się przy mnie. - Nic nie rozumiesz. Nie znasz mnie ani mojej rodziny. To, że powiedziałem Ci trochę o swoim życiu to nie oznacza, że chce jakiejkolwiek pierdolonej pomocy.
Zrobiłem to tylko dlatego że jest mi Ciebie żal, bo przecież ty nie masz rodziców. - wykrzyczał mi to prosto w twarz.
Stałam tam przed nim jak słup soli. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam nic powiedzieć. Znowu przybrał maskę okrutnego człowieka. Wypowiedział słowa, które będą bolały do końca mojego życia. Bo przecież ty rodziców nie masz. Do oczu napłynęły mi łzy. Jednak powstrzymywałam się przed płaczem. Nie chciałam pokazywać znowu swojej słabości. Chciałam pokazać mu, że jego słowa mnie nie ruszyły. Chociaż w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Patrzyłam mu prosto w oczy. Oczy, które świeciły pustką. Nie było w nich nic. Jego klatka unosiła się w szybkim tempie. Złość emanowała od niego na kilometr. Urwał ze mną kontakt wzrokowy i skierował się do drzwi. Wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
Myślałam, że już mamy za sobą jego bipolarność. Jednak myliłam się. Znowu musiał pokazać jakim był skurwielem. Mimo, że naprawdę przez chwile był uroczy, bańka mydlana kolejny raz pękła i ukazała jego prawdziwe oblicze. Nie chciał się przede mną otworzyć. Dlaczego? Bo jego dzieciństwo wcale nie wyglądało tak idealnie? Jak zaczęłam tak o tym myśleć to zrozumiałam. Przecież gdyby role się odwróciły i on by wypytywał mnie to pewnie zareagowałabym podobnie jak on. Jak nie gorzej. Może rzeczywiście za szybko zaczęłam moje śledztwo. A wypytywanie Alexandra na naszej wtedy aktualnej stopie znajomości nie było genialnym pomysłem. Sama go sprowokowałam do wypowiedzenia przykrych słów w moją stronę. Doprowadziłam do tego, że się na mnie zdenerwował i zostawił mnie samą w pokoju.
Odstawiłam talerz na stolik nocny i zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Podeszłam do ciemnego biurka i delikatnie przejechałam po nim palcem. Usiadłam na krześle i zapaliłam lampkę. Zostałam sama więc to był idealny moment, aby zacząć szperać. Chociaż czułam ogromne wyrzuty sumienia, że to zachowałam się w stosunku do Alexandra to musiałam myśleć o bezpieczeństwie moich bliskich.
Odsuwałam po kolei szuflady przeglądając kolejno wszystkie dokumenty i papiery znajdujące się w nich. Czytałam je w pośpiechu bo nie wiedziałam ile czasu mi jeszcze zostało. Niestety nic nie mogłam znaleźć. Każdy świstek dotyczył samochodów. A to jakieś ubezpieczenia a to faktury za części. Zasunęłam szuflady i zgasiłam lampkę. Zaczęłam zmierzać do komody kiedy usłyszałam otwierające się drzwi. Alexander wszedł do środka i spojrzał na mnie.
- Co ty robisz? - zmarszczył brwi. Wyglądał na opanowanego ale po nim wszystkiego się można spodziewać.
- Ja... - musiałam na szybko wymyślić jakąś wymówkę. - Ja chciałam się już położyć, bo jestem zmęczona i szukałam czegoś żeby się przebrać. - czy to zabrzmiało idiotycznie? Oczywiście, że tak. Wyminął mnie i podszedł do komody. Otworzył jedna z potężnych szuflad i wyciągnął z niej koszulkę i spodenki.
- Proszę. - rzucił we mnie ubraniami i na moje szczęście chwyciłam je. - Dam Ci chwile, żebyś się przebrała. - powiedział i ruszył w kierunku wyjścia.
- Dziękuję. - wyszeptałam cicho. Dźwięk zamykanych drzwi odbił się echem od ścian. Cały czas był zły. Unikał ze mną jakiegokolwiek kontaktu. Niby powinnam się cieszyć ale czułam coś zupełnie innego. Wtedy jeszcze nie wiedziałam co.
Szybko przebrałam się w ciuchy, które mi dał i usiadłam na łóżku. Byłam już zmęczona i teoretycznie mogłabym się już położyć w tym jego wygodnym łóżku. Natomiast musiałam poczekać, bo nie wiedziałam, gdzie dokładnie miałam spać. Po kilku minutach, które były dla mnie jak godziny wrócił. A ja o mały włos nie zachłysnęłam się własną śliną. Spojrzałam na niego od góry do dołu. Miał na sobie jedynie spodnie dresowe. Mogłam swobodnie obserwować jego nagą klatkę piersiową. I O MÓJ BOŻE! Musicie mi uwierzyć na słowo, że lepszego sześciopaka nie wiedziałam. Na pewno na siłowni spędzał dużo czasu. Jego tors był idealnie wyrzeźbiony. Nie mogłam oderwać od niego wzroku.
- Gapisz się. - wyrwał mnie z transu.
- Um... tak. - oderwałam wzrok i spojrzałam na okno przed sobą.
- Czemu jeszcze się nie położyłaś? - zapytał zaskoczony.
- Aha czyli ja śpię w twoim łóżku. - Veronica jesteś tak głupia jak but. - W takim razie gdzie ty będziesz spał? - naprawdę moja inteligencja a raczej jej brak często mnie zaskakuje.
- Z Tobą w moim łóżku. - rzucił mi spojrzenie jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Eee nie to ja wiesz mogę spać na podłodze. - zaczerwieniłam się. To była dla mnie nowa sytuacja nigdy nie spałam w jednym łóżku z chłopakiem. Marco się nie liczy.
- Veronica nie denerwuj mnie i kładź się. - spiorunował mnie wzrokiem. - Nie mam już siły na twoje paplanie. - auć zabolało. Wiem, że zachowałam się źle ale nie musi być od razu taki chamski.
Wgramoliłam się pod kołdrę i położyłam się na plecach. Kątem oka widziałam, że Alexander zrobił to samo. Leżeliśmy w ciszy. Delikatne światło padało od lampki nocnej po jego stronie. Pogrążeni byliśmy w naszych myślach. Czułam się naprawdę niekomfortowo. Chociaż oczy kleiły mi się strasznie bałam się zasnąć.
- Alexander?
- Tak?
- Ja pierwszy raz jestem w łóżku z chłopakiem i... - chciałam, żeby to wiedział. - I...
- Veronica nie musisz mi się tłumaczyć z niczego. - odpowiedział szorstko. - Powiedziałem Ci już raz nie dotknę Cię bez twojej zgody. - westchnął.
- Ok. - szepnęłam.
Przekręciłam się na bok w jego kierunku. Obserwowałam jego idealny profil. Te pięknie wyrzeźbione policzki. Prosty nos. Pełne wargi. Pociągał mnie. Czułam, że jakaś siła mnie do niego ciągnie. Odwrócił głowę w moją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały.
- Przepraszam. - patrzyłam mu głęboko w oczy. - Masz rację, nie wiem nic o Tobie. Nie miałam prawa pytać. To było niemiłe z mojej strony. - ziewnęłam i przymknęłam oczy. Byłam już taka śpiąca.
- Śpij, jutro porozmawiamy. - słabo słyszałam jego głos. Już jedną nogą byłam w krainie Morfeusza.
- Naprawdę przepraszam. - zdążyłam wyszeptać zanim pogrążyłam się w głębokim śnie.
Miałam dziwne wrażenie, że ktoś głaszcze mnie po głowie. A może to nie było tylko wrażenie?
***
Witajcie!
Rozdział trochę z opóźnieniem ale jest! Musiałyśmy go dopracować.
Skupiłyśmy się tylko na relcji Alexandra i Veronici. Będzie ona bardzo istotna w późniejszych rozdziałach.
Co sądzicie o nich sądzicie?
Do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro