17. To był burdel.
Pół nocy nie mogłam spać. To co zrobiłam nie dawało mi spokoju. Od kiedy moje życie stało się takie tajemnicze? Coraz więcej w nim pytań, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć. Czy to jest normalne? Na pewno nie. A to, że zgodziłam się na ten pomysł potwierdzał tą regułę. Jednak byłam tak zdeterminowana aby pozbyć się tej rodziny, że zrobiłabym chyba wszystko. Chciałam w końcu zapewnić bezpieczeństwo moimi bliskim. Zasługiwali na to jak mało kto. Ja też chciałam zasnąć spokojnie nie myśląc o tym okropnym miejscu.
Leżałam na swoim dużym, wygodnym łóżku i tępo wpatrywałam się w sufit. Zastanawiałam się jak to teraz będzie wyglądało. Wiedziałam, że Marco sobie sam poradzi w Magnum. Przecież pracuje tam tak długo jak ja. Do powrotu Loli znowu wszystko będzie grało. Bardzo chciałam mu w tym pomóc. Chcieliśmy żeby nasza przyjaciółka miała do czego wrócić. Żeby czuła, że ma u nas pełne wsparcie. Zresztą od zawsze tak było. Mimo, że powiedziała nam mnóstwo nieprzyjemnych słów i zachowywała się jak obca osoba to chcieliśmy dla niej jak najlepiej.
Teraz miałam pracować tylko w klubie u White'ów. Z jednej strony to było dobrą opcją. Nie miałabym tak dużo obowiązków i mogłabym spędzać więcej czasu w domu z siostrą. Ale z drugiej strony to miejsce nie kojarzy mi się zbyt dobrze. Przeżyłam tak same najgorsze chwile. A teraz miałam ta wrócić i zostawać na noc. A jak niczego na nich nie znajdę? To co wtedy? Nie chciałam o tym myśleć na zaś. Doprowadziłoby to do tego, że zrezygnowałabym. Co nie miało by żadnego sensu bo Alexander i to by dopilnował aby się tam pojawiała.
Chwyciłam swój telefon. Była prawie dziesiąta. Musiałam się ogarnąć i w końcu porozmawiać z Laurą i jej wszystko wyjaśnić. Wstałam z łóżka i poszłam po prysznic. Gorąca woda przyjemnie otulała moje ciało. Cały czas z tyłu głowy miałam tą sytuację z Maxem. Dlatego chciałam aby ten prawie wrzątek wypalił jakiekolwiek ślady tej bestii. Na jakiś czas może to pomagało. Ale wystarczyło, że wyszłam spod prysznica a wszystkie nieprzyjemne myśli wracały i znowu czułam się brudna i naznaczona przez niego.
Podeszłam do umywalki i wyciągnęłam z szafki wypchaną po brzegi kosmetyczkę. Musiałam przykryć wszystkie siniaki toną makijażu. Nie chciałam niepotrzebnie martwić Lu. Nie powinna wiedzieć jak mnie potraktowali i do czego są zdolni. Delikatnie wklepywałam podkład gąbeczką i co chwile się krzywiłam. Może nie były one duże ale przy każdym dotknięciu bolały. Postawiłam na naturalny make up. Podkład, puder i tusz do rzęs. Nie miałam ochoty na nic innego. A miał on jedynie służyć przykrywce. Wysuszyłam włosy i spięłam w wysokiego kucyka.
Wcześniej z szafy wyjęłam szare spodnie dresowe i białą obcisłą koszulkę. Ubrałam przygotowane ciuchy i chwyciłam telefon z szafki nocnej. Schowałam go do kieszeni i wyszłam z pokoju. Wszędzie panowała cisza co oznaczało, że moja siostra jeszcze śpi. Nie chciałam jej jeszcze budzić. Niech się wyśpi. Zeszłam cicho po schodach na dół. Marco cicho chrapał na kanapie. Spojrzałam na niego i dziękowałam bogu za tak wspaniałego przyjaciela.
Weszłam do kuchni i postanowiłam zrobić wszystkim śniadanie. Otworzyłam lodówkę i co mnie zadziwiło była ona wypełniona po brzegi. Musiał zrobić zakupy. Kochany Marco zawsze myślał o wszystkim. Tosty i jajecznica z bekonem na pewno im będzie smakować. Zaczęłam się cicho krzątać po kuchni. Nie chciałam obudzić mojego przyjaciela. Jemu też sen się przyda. Przygotowałam sobie wszystko co było mi potrzebne i zabrałam się do roboty.
Byłam tak skoncentrowana na tym co robię, że kiedy mój telefon zaczął wibrować w mojej kieszeni to prawie zawału dostałam. Wytarłam ręce w ścierkę i wyciągnęłam Iphon'a. Na ekranie widniał kontakt Alexandra. Westchnęłam i odrzuciłam połączenie. Nie miałam ochoty z nim wtedy rozmawiać. Położyłam telefon na blacie i wróciłam do swojego zajęcia. Jednak on nie dawał za wygraną. Cały czas dzwonił a ja cały czas odrzucałam połączenia. Kiedy myślałam, że w końcu dął sobie spokój mój telefon zawibrował informując mnie o otrzymanej wiadomości. Kliknęłam w nią.
Alexander:
Lepiej dla Ciebie żebyś odebrała.
Nienawidzę go.
Moja komórka znowu zaczęła wibrować. Chwyciłam ją i odebrałam połączenie. Może wtedy da mi święty spokój.
- Słucham. - westchnęłam.
- W końcu. - odparł zirytowany. - Czy odebranie telefonu jest takie trudne? - zadrwił.
- Nie, nie jest. - prychnęłam. - A czy tak trudno zrozumieć, że skoro odrzucam połączenie to nie chce z Tobą rozmawiać? - byłam równie zirytowana co on.
- Kochaniutka jeszcze kilka spotkań i sama będziesz do mnie wydzwaniała. - mogłam sobie wyobrazić, że się uśmiecha.
- Czego chcesz? - chciałam jak najszybciej zakończyć z nim tą głupią wymianę zdań.
- Auć czemu jesteś taka oschła? - udawał zranionego. Świetnie. - Połknęłaś kija? - zaśmiał się chłodno.
- Po prostu nie chce mi się z Tobą gadać. - czego on nie rozumiał? - Zresztą ostatniej nocy byłeś zajęty, nie powinieneś się zajmować swoją zabawką? - dopiero jak to powiedziałam na głos to zrozumiałam jak idiotycznie to zabrzmiało. W myślach palnęłam się ręką w głowę. Co mnie obchodzi z kim był i co robił?
- Ktoś tu jest zazdrosny. - powiedział melodyjnie. - Spokojnie skarbie teraz oficjalnie ty jesteś moją zabawką więc nie bądź taka zadziorna. - teraz byłam pewna, że się szczerzy. Jednak mi do śmiechu nie było.
- Posłuchaj mnie nie jestem zazdrosna. - starałam się opanować rosnącą złość. - A już na pewno nie jestem twoją zabawką. Zgodziłam się na ten durny plan tylko dlatego, że nie dałeś mi innego wyjścia. - westchnęłam.
- Jak to sama powiedziałaś zawsze jest jakieś wyjście. - zatkało mnie. Wykorzystał moje słowa przeciwko mnie. - Zresztą nie jest to teraz ważne. Aby zachować pozory dzisiaj po pracy zostaniesz u mnie. - kolejna raz podczas tej rozmowy zaskoczył mnie.
- Dzisiaj? Tak od razu? - nie byłam na to gotowa. - I tak od razu mam wrócić do pracy? -całkiem zapomniałam, że dzisiaj była moja zmiana. Nie czułam się na siłach, żeby usługiwać klientom. - Myślałam, żeby sobie dzisiaj wziąć wolne. - powiedziałam szczerze.
- Dlaczego? - słychać było w jego głosie zdziwienie.
- Dlaczego? Może dlatego, że jeszcze dwa dni temu zostałam zgwałcona i pobita? - odpowiedziałam szyderczo. - I może dlatego, że psychicznie nie czuję się najlepiej? - przymknęłam powieki żeby się nie rozpłakać.
- Oh. - był zaskoczony i zmieszany moją wypowiedzią. Jak mógł nie wiedzieć takich rzeczy. Przecież to normalne, ze po takich wydarzeniach będę chciała odpocząć i trochę odsapnąć. - Załatwię Ci wolne jednak nalegam żebyś dzisiaj noc spędziła u mnie. - mówił to tak spokojnie. Zniknął sarkazm z jego głosu. Wtedy poczułam jakbym rozmawiała ze zwykłym chłopakiem. Jak chce to potrafi być normalny.
- Nie wiem Alexander. - przeczesałam włosy wolną ręką. - Nie wydaje mi się żeby to był dobry pomysł. - jedna część mnie, ukryta bardzo głęboko chciała tam jechać i wtedy nie umiałam wytłumaczyć dlaczego. Jednak ta druga rozsądniejsza krzyczała, że to nie jest dobry pomysł.
- Przyjadę po Ciebie wieczorem. Bądź gotowa. - nie dane mi było dokończyć ponieważ rozłączył się.
- Świetnie. - powiedziałam do siebie.
- Co się dzieje? - podskoczyłam na głos Rodrigueza, który zmierzał w moim kierunku. - Z kim rozmawiałaś? - chyba czeka mnie przesłuchanie.
- Ale mnie przestraszyłeś. - czułam jak moja krew pulsuje mi w głowie. - Najpierw zjedzmy śniadanie a potem wszystko Ci wyjaśnię. - sama najpierw musiałam zebrać myśli.
- Kochana bardzo bym chciał zostać na śniadanie, bo pachnie fantastycznie, jednak muszę wracać do domu, w przeciwnym razie moja mama oszaleje. - przez chwile widziałam lekki uśmiech na jego twarzy jednak jak na mnie spojrzał znowu przybrał poważny wyraz. - Jak się czujesz? - wwiercał swój wzrok w moje ciało. Czułam to.
- Lepiej. - spuściłam wzrok. - Wiesz minie trochę czasu zanim dojdę do siebie ale będę twarda. - delikatnie się uśmiechnęłam.
- Wiem. - westchnął. - Jakbyś czegoś potrzebowała to pisz, dzwoń. - zarzucił na ramiona kurtkę. - Ja już lecę. - podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek. - Kocham Cię.
- Ja Ciebie też i jeszcze raz bardzo dziękuję za wszystko. - byłam mu tak cholernie wdzięczna.
- Luz maleńka. - odpowiedział i skierował się w stronę drzwi.
***
Dokończyłam robić śniadanie. Pachniało bekonem w całej kuchni. Czas obudzić Laurę. Miałam właśnie kierować się na górę do jej pokoju kiedy zatrzymał mnie jej łamiący się głos.
- Veronica? - obraz jej zmęczonej i zmartwionej twarzy mogłam porównać do dziewczynki z obrazu Diego Velazqueza. Patrzyła na mnie jakby zobaczyła ducha, a jej oczy były chyba po raz pierwszy puste i ciemne. - Dlaczego nasze życie od zawsze jest takie pojebane? - przytknęła rękę do ust, nie dając wydobyć się z nich szlochu rozpaczy. - Dlaczego nie możemy mieć rodziców, chłopaków, pieniędzy? Wszystko zostało przekreślone wraz z tym cholernym wypadkiem, jakby wraz z nimi zginęło całe nasze szczęście.
- Laura, mamy siebie, coś co nas łączy nigdy nie zniknie, musimy radzić sobie same, ale damy radę. Jesteśmy siostry Black, odważne i zdeterminowane, a jak ktoś podcina nam skrzydła, to my podcinamy mu ręce, tak? - siliłam się na uśmiech, ale w głębi duszy krzyczałam. Głośno i wyraźnie, ale nikt mimo to nie słyszał. Albo nie chciał słyszeć.
- Nie kłam, Veronico. Myślisz, że nie słyszę jak nocami płaczesz w poduszkę, żeby stłumić szloch, jak znikasz po nocach, albo w ogóle nie wracasz do domu? Nie jestem już małą dziewczynką, którą zawsze wodzono za nos, żeby miała jak najlepsze i najbezpieczniejsze życie. Ono już dawno, Veronico, nie jest bezpieczne ani najlepsze. Bądź ze mną szczera, pamiętaj, że na tym parszywym świecie, mamy tylko siebie. - podeszłam do niej i patrząc w zapłakaną twarzyczkę już prawie dorosłej dziewczyny. A ja w głowie cały czas widzę ją jako malutką dziewczynkę z bidula w dwóch kucykach i białej sukience.
- Mała, tak bardzo chciałabym móc Ci powiedzieć, ale nie potrafię. Nie mogę. Im mniej wiesz, tym bezpieczniejsza jesteś, mimo tego, jak trafnie zauważyłeś, że nasz świat nigdy nie będzie poukładany jak wtedy kiedy żyli. Byli dla nas ostoją i wsparciem, traktowali nas nie tylko jak swoje dzieci, ale przyjaciół, wychowali nas na porządne kobiety, nawet gdy ich już nie było. Czasem żałuję, że kiedy byli z nami powiedziałam im tyle przykrych słów i nie doceniałam ich obecności, dopóki nie odeszli. - pojedyncza łza spłynęła wzdłuż policzka, drażniąc go nieprzyjemnie. Zdałam sobie sprawę, że od ich śmierci przez pięć lat byłam na grobie codziennie, opowiadając im o wszystkim, zupełnie jakby byli obok. Teraz robię to rzadziej, a gdy tam idę to i tak nie potrafię wydusić słowa przez wstyd, który we mnie tkwi. Wstydzę się tego, że moje życie potoczyło się tak a nie inaczej, że zawiodłam rodziców nie idąc na studia, nie pracując w drogiej korporacji. A najbardziej wstydziłam się tego, że zostałam szmatą na posyłki za marne gorsze, byle ratować siebie i Laurę. - Myślę, że czas, aby z nimi szczerze porozmawiać. - powiedziałam bardziej do siebie niż do mojej siostry, ale gestem ręki, kazałam się jej zbierać. To już czas, aby wszystkie sekrety wyszły na jaw.
***
- Trochę ich zaniedbałyśmy, nie sądzisz? - Laura wskazała na zakurzony grób, gdzie znicze już dawno przestały się palić, a kwiaty uschły. Zupełnie jak ja.
- O tak, zdecydowanie. Zanim z nimi porozmawiamy, chyba musimy tutaj posprzątać. - siostra kiwnęła głową, zbierając świece i wrzucając do odpowiedniego kontenera.
Po niedługim czasie pomnik wyglądał na zadbany, a cmentarne kwiaty zastąpiły białe róże. Ich ulubione. Patrzyłam na ich nazwiska czując kulę rosnącą w gardle. Tyle osiągnęli, tyle dali mi w życiu, a ja tak po prostu ich zawiodłam. Laura widząc mój stan, zostawiła mnie z nimi na osobności, żebym mogła na spokojnie oczyścić duszę ze wszystkich grzechów.
- Mogłabym wam powiedzieć tyle, a nie potrafię wydusić nic. Patrzę wstecz, przytaczając Wasze słowa w głowie: "Jesteś Veronica Black, silna i odważna, a twoje serce jest wielkie i szczere. Nigdy o tym nie zapominaj." Wiem, że wszystkie decyzje, które podejmuje, ranią nie tylko mnie, ale i Was. Zawiodłam. Tak strasznie zawiodłam. Od dłuższego czasu moje życie stało się pasmem niepowodzeń i niewyjaśnionych spraw, których najpewniej nigdy do końca nie poznam. Chciałabym, żebyście dali mi wskazówkę, małą, najmniejszą, ale dali co do tego jak mam sobie poradzić. Myślałam, że to co robię jest słuszne i pomagam tym Laurze, ale to do niczego nie prowadzi, nie daje żadnych efektów, a psuje tak wiele rzeczy wokół. Kocham Was i przepraszam. Przepraszam, że nie zdałam egzaminu jakim jest życie. - popatrzyłam na Laurę, która stała za moimi plecami, trzęsąc się nie tyle z zimna, co nadmiaru emocji. Cała ta sytuacja sprzed wielu lat dopiero teraz pokazuje skutki, z którymi nie potrafimy sobie poradzić. - Chcesz im coś powiedzieć? - zwróciłam się do mojej małej siostrzyczki, która skinęła głową.
- Dzień Dobry, Kochani. Chcę Wam powiedzieć, że nie możecie winić Veronici, za jej wybory. Robiła to co uważała za słuszne, mimo że nikt nie wie co tak naprawdę się pod tym kryje. Powinniście być z niej dumni, bo jest dla mnie i nie tylko dla mnie ogromną inspiracją i wzorem. Dziękuję Wam za nią, za obecnie najważniejszą osobę dla mnie na tym świecie. - kiedy usłyszałam te słowa, kolejny raz tego dnia w moich oczach zebrały się łzy. Ale tym razem szczęścia, wzruszenia.
- Kocham Cię maluchu. - przytuliłam ją do siebie i poczułam napływ miłości, jak nigdy dotąd. Kochałam ją. Naprawdę kochałam. Była jedyną osobą na ziemi, która akceptowała mnie taką jaka jestem i jaka byłam, dawała mi radość, szczęście i wszystko dzięki czemu mogłam czuć spokój. W tamtej chwili nareszcie poczułam, że nasz życie może się ułożyć.
***
Od kiedy wróciłam do domu Marco chyba postawił sobie za zadanie, aby mnie nie zostawiać samą i albo on jest ze mną albo Lu. Jeżeli oni nie mogli to bliźniaki z Magnum się angażowali w opiekę nade mną. Jakbym jakaś niepełnosprawna była! Ale tym razem mi się udało! Lu poszła na zakupy a ja zostałam w domu, bo powiedziałam, że chce odpocząć i zaraz Marco pewnie przyjdzie do mnie. Takie małe kłamstewko nikomu nie zaszkodzi. Od kiedy Alexander jest moim „Panem", bo przecież „należę" do niego jakoś nie chce z nikim przebywać. Lubię samotność. Tak ja ta sama osoba, która kilka miesięcy temu była najbardziej towarzyską osobą na ziemi. Zmieniło się to odkąd już nie miałam wolności. Od kiedy ten Potwór odebrał mi to, co miałam najcenniejsze, zabrał mi moją czystość i niewinność.
Wiem, że to brzmi jakbym była jakąś panną ze średniowiecza albo zagorzałą katoliczką, ale, od kiedy zabrał siłą moje dziewictwo wiem, jakie to było dla mnie ważne. Jak to straciłam to dopiero to doceniłam. Ironia losu.
Uwielbiałam tę ciszę, która mnie otaczała i to, że nikt nic mi nie kazał. Tylko ja i moje myśli, które oczywiście nie dawały mi błogiego spokoju, ale już zaczęłam się do tego przyzwyczajać. Jeszcze brakowało mi zielonej herbaty do tej idealnej chwili. Kiedy wyszłam z pokoju, aby przynieść sobie mój napój, dzięki, któremu odpływam i zamieniam się w oazę spokoju usłyszałam, że telefon mi dzwoni.
Nieznany numer.
Od razu poczułam strach bo zawsze kiedy odbierałam takie telefony to kończyło się źle. I co zrobiłam? Oczywiście, że odebrałam. Cała ja ! Nigdy się nie uczyłam na swoich błędach.
- Słucham? – powiedziałam dość niemiłym tonem
- Cz... cz.... cześć to ja.- usłyszałam cichy nieśmiały głos.
- To ja czyli kto? Bo nie jestem jasnowidzem. Jakby tak każdy miał się przedstawiać to nikt by imienia nie miał a przecież ktoś kiedyś dał nam imię, żebyśmy się przedstawiali nim prawda?- byłam zła bo właśnie ten „to ja" zaburzył mi moją sferę spokoju i ciszy!
- Ej no to ja Lola nie poznajesz mnie?- teraz dopiero mnie oświeciło no tak to przecież ona.
- Jeju, hej nie poznałam Cię, przepraszam za to, co mówiłam. - zmieszałam się, ze na nią tak naskoczyłam.
- Już dobrze, wiem, ze mój głos mógł się trochę zmienić, bo jest trzeźwy.- zaśmiała się nerwowo.
- Co tam u Ciebie? Jak się czujesz? - chciałam ją zapytać o tak wiele rzeczy. Jednak cały czas byłam w szoku, że zadzwoniła.
- Lepiej, teraz jest już lepiej. Dzwonie do Ciebie, bo jest dobrze, jestem na to gotowa. Poznałam tutaj wielu wartościowych ludzi, którzy też mają podobne problemy jak ja. Vera odkryłam, że nie jestem sama.- słyszę, ze jej głos się łamie.
- No przecież mówiłam Ci zawsze, że nie jesteś sama to Ty oczywiście mi nie wierzyłaś.
- Nie o to chodzi. Wiesz wiem, że Ty, Marco i cała rodzina z Magnum byliście zawsze ze mną, ale nie rozumieliście mnie do końca. Nie wiedzieliście, dlaczego tak robię i szukam pomocy w kieliszku. Tutaj są ludzie, którzy robili to samo, co ja i wiedza jak z tego wyjść. - trochę jej nie rozumiałam, ale ok może mówi prawdę.
- To się cieszę, że jest lepiej. - dobrze było usłyszeć moją Lolę.
- Tak! Meetingi, na które chodzę bo są częścią terapii dają mi dużo siły i wsparcia. Wcześniej czułam skrępowanie jak mówiłam obcym ludziom o swoim życiu i o tym, co robiłam w przeszłości ale teraz już wiem, że nie mam się czego wstydzić bo każdy ma prawo popełniać błędy tylko trzeba umieć z nich wyciągać konsekwencje i nie popełniać ich znowu. - kiedy usłyszałam jej ostatnie słowa łzy napłynęły mi do oczu bo zrozumiałam, ze ja tak nie umiem. Uświadomiłam sobie, w jakie bagno i gówno się wpakowałam i co mnie czeka w przyszłości.
- To... to świetnie Lola, że zaczyna się wszystko układać – wytarłam nos i oczy, żeby nie usłyszała, ze w tym momencie moja postawa dziewczyny silnej i mocnej legła w gruzach.
- A co u Ciebie słychać? Bo ja cały czas gadam o sobie. Egoistka ze mnie. - nie chciałam jej psuć tego pozytywnego nastroju ale byłam znowu na skraju załamania.
- Lola u mnie to jest chyba źle! – pękłam. Wybuchłam płaczem
- Jak to? Co się stało? Vera mów natychmiast! - ponaglała mnie.
- Już nie mogę tak dłużej udawać, że jest wszystko dobrze i że nic się nie stało. Lola moje życie legło w gruzach. Ono się skończyło. Ja wegetuje. To wszystko to jest już za dużo. Ja wiem, ze powinnam być silna. – łapie oddech, bo zaczyna mi brakować tchu. Łzy napływają mi do oczu, zanoszę się od płaczu. – Wiem to, bo jest Lu. Dla niej zniosę wszystko. Ale musze komuś się wygadać. Musze zrzucić ten ciężar. Moje serce pęka codziennie od nowa. Niby udaje, że jest wszystko dobrze. Ale ja udaje. Mój uśmiech jest pusty. Nie czuje radości. Czuje pustkę i pogardę do swojej osoby. Lola ja tak bardzo siebie nienawidzę. Nie mogę patrzeć na siebie. Jestem okropną osobą. Nieudacznik. Nic nie mogę osiągnąć. Cały czas popełniam błędy. Nie zrobię niczego dobrze. Zawsze coś popsuje. Każdy się użala nade mną. Od zawsze tak było. Odkąd rodzie zginęli. Zawsze byłam ofiarą. Chociaż udawałam taką silną osobę była i jestem ofiarą. To, co się stało i dzieje się teraz utwierdziło mnie w tym. Gdyby nie Lu ja bym się zabiła wiesz? Podcięłabym sobie żyły albo skoczyła z mostu. Wiesz ile razy ja marzyłam o swojej śmierci prze ostatnich kilka dni? – jedyne co słyszę to mój szloch i cisza. Nie wiem czy ona jeszcze mnie słucha – Lola jesteś?
- Tt... tak – usłyszałam cichy głos. Zapłakany głos – Vera powiedz mi, co się stało? Przez co Ty przechodzisz, ze mówisz takie rzeczy. Przecież Ty zawsze byłaś taka silna. Dlaczego teraz mówisz takie okropne rzeczy? Wiem, ze tak nie myślisz. Nie możesz tak myśleć. Ja wiem, że może być Ci ciężko, bo zostawiłam Cię samą, ale wiesz, że ja niedługo wrócę i będę z Tobą – tak bardzo się starała na mnie wpłynąć.
- Lola mi nie da się pomóc! Ja już nie mam życia! Jestem zerem. Szmatą, która nawet wolności nie ma.
- Veronica, co Ty mówisz!? Jaka szmatą? Przecież Ty nawet z nikim nie spałaś to jak możesz być szmatą? -
- Nic nie rozumiesz. Nie ma Cię tutaj i nie wiesz, co się wydarzyło w moim życiu i niech tak zostanie! – zaczęłam krzyczeć i płakać.
- Vera, czemu tak mówisz? Powiedz mi, co się stało. - czy chciałam ją mieszać w moje w swoje i tak pogmatwane życie?
- Nie! Ty masz swoje problemy. Zadzwoniłaś do mnie, bo czujesz się lepiej i to jest najważniejsze. Nie będę obarczać Cię moimi problemami. - decyzja była prosta.
- Nie rób tego i nie ukrywaj przede mną niczego. - nalegała.
- Lola Ty masz tajemnice przed mną to ja też będę miała! Musze kończyć, bo zaraz Lu wróci a nie może mnie w takim stanie zobaczyć. Dziękuje, że zadzwoniłaś do mnie i miałam szanse się wygadać komuś. Było mi to potrzebne. Czuję ulgę. Cieszę się, że jest Ci lepiej i wracasz do zdrowia. Zadzwoń jeszcze kiedyś do mnie. Pa Lola – Lola jeszcze coś mówiła, ale ja się szybko rozłączyłam, bo już nie miałam siły.
Chciałam pobyć sama ze sobą. Czułam teraz się taka zmęczona. Głowa zaczęła mnie boleć. Chyba za dużo emocji kosztowała mnie ta rozmowa. Wyłączam telefon na wypadek jakby dzwoniła jeszcze do mnie. Każdy potrzebuje chwili spokoju i ciszy. Wzięłam trzy głęboki oddechy i poszłam pod prysznic, aby oczyścić swój umysł i ciało, bo cały czas mam wrażenie, że jestem brudna i czuje jego zapach na sobie. Ciekawe czy już będę zawsze się tak czuła?
***
- Halo?- odebrałam z głosem zołzy, widząc na wyświetlaczu napis Kryminalista Marco. Wiem, że to mój przyjaciel, ale czasem miałam go już dość. Sama świadomość rozmowy z tym intelektualnym zerem zabiera mi całą chęć wdawania się z nim w dyskusję.
- A moja Królowa Grozy jak zawsze w dobrym nastroju.- oczyma wyobraźni widziałam te jego ironicznie wykonane ruchy rodem z Hanny Montanny. Czasem podczas rozmowy z Marco i widząc jego gestykulacje mocno wątpiłam w jego męskość i heteroseksualną orientację. To co dopiero mają o nim myśleć ludzie, którzy nie mają z nim styczności na co dzień.
- Czego chcesz? Nie bardzo mam czas na rozmowy. - chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co jest takie ważne żeby zakłócać mój długo oczekiwany, chwilowy święty spokój.
- Ciekawy jestem co masz takiego do roboty- zapytał oburzony Latynos. No bo przecież nic nie może być ważniejsze od jego osoby.- Pewnie leżysz do góry dupą i nawet nie chcesz usłyszeć co mam Ci do powiedzenia. - tak bardzo starał się poprawić mi humor. I muszę przyznać, że często mu się to udawało.
- No dobra mów szybko i nara, bo naprawdę chcę się napawać każdą chwilą, która nie wymaga walki o moje życie i zdrowie. - usłyszałam ciche westchnienie w słuchawce. Pewnie gdyby tu był, już byłabym soczyście całowana w czoło i otoczona jego „męskimi" ramionami, które miałyby na celu zapewnienie mi bezpieczeństwa, ale nie oszukujmy się to jest Marco, nie ma mowy o zapewnieniu bezpieczeństwa nawet kotu, więc co dopiero uchronienie przed pierdolniętą rodziną z piekła rodem.
- Dobra to się spinam i mówię. Jak zapewne wiesz lub się domyślasz w sytuacji, która właśnie ma miejsce, że Ty walczysz o wolność a Lola o trzeźwość jestem jedyną kompetentną osobą, która musi wyciągnąć Magnum z gówna w jakie wpadło.- jego samoocena i poczucie własnej wartości nigdy nie przestawało mnie zaskakiwać. Wszystko można o nim powiedzieć, ale nie to, że kiedyś wpadnie w depresję przez brak pewności siebie. Każdy, ale nie On. - Dlatego chciałbym zaprosić Cię na małe, nowe otwarcie, ponieważ wprowadziłem subtelne zmiany w celu zdjęcia uroku jaki ktoś na nas rzucił. - subtelne zmiany... w ustach Marco i z jego wyobraźnią może się to równać rewolucji na każdym centymetrze kwadratowym clubu. – Weź Lu i przyjdźcie o dwudziestej. Całuski laleczko.- nawet nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo jak szybko zadzwonił, tak szybko się rozłączył.
W głowie miałam tylko jedną myśl co Loli strzeliło do głowy? Najprawdopodobniej wóda wypaliła jej mózg. Przecież to trzeba być niespełna rozumu, żeby powierzyć Marco prowadzenie Magnum i do tego dać mu wolną rękę w całej jego aranżacji.
- Lu! Gdzie jesteś?- zawołałam siostrę, chcąc przedstawić jej propozycję spędzenia wieczoru i próby wyluzowania. Obu nam to było potrzebne jak powietrze- Nie uwierzysz Rodriguez wprowadził subtelne zmiany w Magnum i mamy przyjść dziś wieczorem żeby ocenić to dzieło. - powiedziałam sarkastycznym tonem na co Lu tylko delikatnie podniosła brew.
- Marco wprowadza subtelne zmiany?- zapytała dokładnie z takim samym przekonaniem jak ja, że u niego wszystko musi być z pompą. - Serio? Przecież to jest Rodriguez, On nawet jak kupuje ziemniaki, to wszyscy przechodni są w to zaangażowani- zironizowała z szerokim uśmiechem. Tęskniłam za nim, tęskniłam za uśmiechem mojej małej siostrzyczki. Zawsze był dla mnie promykiem w pochmurny dzień, a teraz był wiatrem, który rozgonił burzowe chmury, aby wydobyć zza nich słońce. Nie mogłam się powstrzymać, podeszłam do niej i przytuliłam ją tak mocno, ile tylko miałam sił.
- Weź się ogarnij, co Cię napadło?- Laura próbowała się wyrwać, na co w ogóle nie zwracałam uwagi. Śmiała się jeszcze głośniej kiedy z każdą jej próbą wydostania się, moje ramiona zacieśniały się jeszcze bardziej. Jej też to było potrzebne, ale wiedziałam, że się nie przyzna. Okazywanie uczuć nigdy nie było naszą mocną stroną. Jednak bywały dni, takie jak ten, że nie liczyło się nic oprócz nas. Liczyłam się tylko ja i Ona. Dwie siostry walczące każdego dnia o siebie nawzajem, walczące o wolność i miłość, walczące o życie.
Stałyśmy tak dłuższą chwilę, nawet nie wiem jak długo. Czas w tym momencie się zatrzymał. Z letargu wyrwał nas dzwonek do drzwi. Ostrożnie do nich podeszłam, bo nigdy nie wiadomo kto może stać po drugiej stronie. Spojrzałam przez wizjer jednak nikogo nie wiedziałam. Uchyliłam delikatnie drzwi, nikogo nie było, na wycieraczce leżał mały bukiet róż. Kiedy go podniosłam zauważyłam liścik.
Wolność nie jest dla Ciebie
Prawie dostałam zawału widząc te słowa. Odbijały się echem w mojej głowie, a przedpokój zaczął wirować jak oszalały.
-Halo! Vera! Co z Tobą? Co się stało?- poczułam jak Lu szarpie mnie przerażona za ramię. - Ocknij się!- wrzeszczała koło mnie, ale dla mnie to było jak daleki uliczny hałas, nie mogłam wyrwać się z paraliżu, który ogarnął całe moje ciało. Lu wyrwała z moich rąk bukiet, a mała karteczka upadła na ziemię. Przeczytała ją i osunęła się po ścianie. Jej przerażenie było dokładnie takie samo jak moje. Zobaczyłam jak łzy leją jej się strumieniem po policzkach. Ja nie płakałam, ja już nie mam łez. Wyschły. W moich oczach została Sahara.
- Nikt, rozumiesz nikt. - podeszłam do niej bliżej i wyszeptałam cicho. Nie chciałam żeby ktoś o tym wiedział, a szczególnie żeby wiedział o tym Marco. On jest nieobliczany i zanim pomyśli może się wpakować plastikowy worek wrzucony na dno rzeki. Lu delikatnie skinęła głową po czym szybko wstała i otarła łzy.
- Dość tego! Jesteśmy siostry Black i żaden sukinsyn nie jest w stanie nas zniszczyć- byłam w szoku widząc jej bojowe nastawienie. Moja mała siostrzyczka stała się waleczną kobietą, a ja nawet nie zauważyłam kiedy to się stało. - Wstawaj! Przecież mamy plany na wieczór. - podniosła moje sparaliżowane ciało z podłogi i zaprowadziła do łazienki. - Ogarnij się, a ja w tym czasie przygotuję nam coś do jedzenia. - popchnęła mnie i zamknęła za mną drzwi. Byłam z niej dumna, cholernie dumna. Ta mała kobieta stała się moją opoką. Poczułam wstyd. To ja powinnam ją chronić i wspierać, a nie odwrotnie.
***
Kilka minut po dziewiętnastej byłyśmy już gotowe do wyjścia. Chciałyśmy pójść piechotą, bo wieczorne, świeże powietrze było nam obu potrzebne.
Cały czas miałam wrażenie, że ktoś nas obserwuje, ale byłam świadoma tego, że popadam w paranoję, a dzisiejszy incydent tylko ją wzmocnił.
Chwilę po dwudziestej byłyśmy na miejscu.
- Czy Ty kiedyś będziesz przed czasem, albo chociaż o czasie. - przywitał nas ten paranoik. Nawet nie zwróciłam na niego uwagi, tylko od razu pobiegłam wycałować resztę ekipy. Mega się za nimi stęskniłam. Oczywiście nie obyło się bez pytań co się ze mną działo i dlaczego już nie pracuję, ale nie chciałam mówić im prawdy. Ściemniłam, że walka o Lu zaabsorbowała mnie tak bardzo, że nie miałam kiedy nawet przyjść się z nimi pożegnać i wytłumaczyć, że na razie nie będę mogła z nimi pracować. Nie byli zadowoleni, bo spadło na nich mnóstwo obowiązków. Nie było przecież mnie, Loli i Lizzie. Na jej wspomnienie poczułam mocne ukłucie w sercu. Moja biedna.
- O kurwa. - usłyszałam głos Laury. Swoja drogą za dużo przeklina jak na swój wiek. Jednak jak zobaczyłam to co ona, moja reakcja była dokładnie taka sama.
- Ja pierdole, coś Ty zrobił?- subtelne zmiany wprowadzone przez Marco przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Po starym Magnum zostało tylko ustawienie baru i stolików.
Ze stonowanego wystroju clubu, który pasował do wszystkich okazji zrobił burdel. Inaczej nazwać się tego nie da. To był burdel.
Nad barem jakieś girlandy we wszystkich kolorach tęczy, pod ladą łańcuchy ledowych światełek, które mieniły się całą gamą odcieni fioletu i różu. Na stolikach świece w kształcie penisów z czego był najbardziej dumny, ale to nie był koniec.
- Patrz na to. - klasnął w dłonie podekscytowany, po czym włączył coś małym pilocikiem. No nie powiem zamurowało mnie. Na parkiecie zaczęły wirować światła w kształcie serduszek.
- Co to ma być?! - pokazałam gestem na... na to wszystko – Czy Ty jesteś normalny? Miałeś wyciągnąć Magnum z dna, a nie zmieniać jego przeznaczenia na club gejowski- zaczęłam wymachiwać rękami i wrzeszczeć w niebogłosy. - Przecież Lola jak to zobaczy to znowu zacznie pić! Serca? Serio?- oburzony Marco wyłączył swoje świetne oświetlenie i rzuciła pilot na bar.
- Nie znasz się, nie każdy ma taką czarną duszę jak Ty- próbował mnie urazić i wpędzić w poczucie winy żebym mu przyznała rację. Zawsze tak robił jak się z nim nie zgadzałam, ale nie robiło to na mnie wrażenia.
Nawet nie mogłam wyrazić swojej dalszej opinii, bo usłyszałam tylko trzask drzwi od zaplecza. Obraził się, jak zawsze, ale nie bardzo się tym przejmuję, bo to nie jest pierwszy raz w jego wykonaniu. Usiadłam przy nowo urządzonym barze i poprosiłam Natana o drink, musiałam przepić ten szok wywołany subtelnymi zmianami.
- Dostałaś może jakieś informacje z policji o Lizzie?- nieoczekiwanie zapytał mnie barman, a ja prawie zachłysnęłam się gęstym, clubowym powietrzem. - Bo nam nic nie chcą mówić. Cały czas powtarzają, że śledztwo jest w toku, a nam się wydaje, że oni jej nawet nie szukają.
- Mi też nic nie mówią- skłamałam. Ne mogłam im powiedzieć, że Lizzie przez ostatni czas była brutalnie gwałcona i bita, a teraz prawdopodobnie jest dziwką w jakimś obskurnym burdelu o ile jeszcze żyje.
Chciałam jak najszybciej zakończyć ten temat, jednak zrobił to za mnie ktoś inny.
- Zabroniłem Ci tu pracować. - TEN głos. Byłam pewna, że jednak nie wydawało mi się, że ktoś nas śledzi.
To był ON.
Alexander White we własnej osobie.
***
Witajcie!
Dzisiaj jesteśmy punktualne. A w rozdziale trochę się dzieje!
Możemy Was zapewnić, że wszystkie tajemnicy zostaną rozwiązane. Już wielkimi krokami zbliżamy się do końca!
Jak Wam się podoba rozdział?
Do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro