14. Ty wiesz kto zabił moich rodziców.
Zaufanie to najważniejsza wartość współczesnego życia każdego człowieka. Ale czym ono właściwie jest? Co to znaczy? Czy mam wokół siebie ludzi, którym mogę zaufać? Myślałam, że tak. Jednak tak bardzo się myliłam. Po ostatnich wydarzeniach doszłam do wniosku, że Lu jest jedyną osobą, która jest mi oddana. Mogę zawsze na nią liczyć, mimo, że wielu rzeczy nie wie to jest wspierająca i bardzo pomocna.
Pomyślicie pewnie a co z Lolą? Sama nie wiem. Czuje, że przede mną coś ukrywa. To już nie jest moja przyjaciółką, nie jest tą samą wspaniałą osoba, za którą jeszcze niedawno bez zastanowienia oddałbym duszę diabłu. Teraz kiedy na nią patrzę widzę zupełnie obcą osobę. Pęka mi serce za każdym razem jak na nią patrzę. Czuję bezradność. Tak bardzo chciałabym jej pomóc, ale ona odrzuca każdy rodzaj pomocy, niezależnie od tego kto i w jaki sposób ją oferuje.
A Rodriguez? Marco to Marco on zawsze był tępy jeśli chodziło o poważne rozmowy. Jest moim najlepszym przyjacielem i zawsze mogłam się do niego zgłosić. Jednak on był bardziej od spraw sercowych i erotycznych, czyli nie miał zbyt wiele miejsca na jakiekolwiek popisy, bo w moim wykonaniu sprawy sercowe zdarzały się tak samo często jak i u niego, więc oboje nie jesteśmy ekspertami w tej dziedzinie. Od problemów trudnych i beznadziejnych była Lola, a teraz sama stała się moją sprawą beznadziejną.
Nie wiem dlaczego, ale w mojej głowie pojawił się obraz Alexandra White'a. Dlaczego akurat w momencie kiedy myślałam o osobach, którym mogę ufać? Czy był jedną z tych osób? Zdecydowanie nie. To czemu myślałam o nim? Oh może dlatego, że jego usta to pieprzona perfekcja? Taaa... no właśnie od wczorajszego dnia na niczym nie mogę się skupić. Wszystkie moje myśli sprowadzają się do niego i do naszego intymnego momentu, który miał miejsce na komisariacie. Cały czas czuje smak jego ust. To był najlepszy pocałunek w moim życiu. Jego język to magia. Zdecydowanie bardzo dobrze wiedział co robi. Może właśnie dlatego otworzyłam się przed nim wtedy na wzgórzu. Poczułam potrzebę podzielenia się z nim pewnymi informacjami z mojego życia. Nie zmienia to jednak mojego stosunku do Alexandra ani do jego rodziny. Cały czas ich nienawidzę.
Spokojnie chodziłam po sklepie, kiedy usłyszałam dźwięk telefonu. Super, nawet chwili spokoju.
- Halo- powiedziałam tonem, który od razu ukazywał moją chęć do dyskusji.
- Pani Veronica?- nie, święty Mikołaj, pomyślałam w duchu. Czasem te pytania są genialne. To tak jak zadzwonić do kogoś na telefon stacjonarny i zapytać czy jest w domu.
- Tak, kto mówi?- zapytałam tonem, który ewidentnie zniechęcał mojego rozmówcę do podjęcia jakiejkolwiek dalszej dyskusji.
- Dzwonię z komisariatu w sprawie Pani przyjaciela, Marco Rodriguez'a- no ciekawa jestem co znowu wymyślił ten bezmózg nazwany przez dyżurnego moim przyjacielem- Chciałem zapytać czy może Pani przyjechać i odebrać go z komisariatu- zajebiście... weź się jeszcze uganiaj z tym psychopatą. Już widzę jaki będzie roztrzęsiony i w ogóle. Na pewno będzie mi opowiadał jakie nieszczęście go spotkało i co się działo z jego piękną cerą i nieskalaną duszą podczas pobytu w areszcie.
- O której mam być?- przecedziłam przez zęby, nie ukrywając mojego zachwytu zaistniałą sytuacją.
- To już zależy od Pani, ale proszę być w miarę szybko- widzę, że mój niewydarzony
przyjaciel nieźle dał im popalić skoro chcą się go wyzbyć tak szybko.
Rozłączyłam się i jak na wredną małpę przystało stwierdziłam, że nie będę się wcale śpieszyć. Jak doszli do wniosku, że Marco jest niebezpiecznym przestępcą, to niech się z nim teraz męczą. Docenią to, że był tam tylko kilka dni, a mógł być co najmniej trzy miesiące do wyjaśnienia sprawy, a i Marco przyda się mała lekcja pokory.
Podeszłam do kasy, zapłaciłam za zakupy i wyszłam na zewnątrz.
Pogoda była naprawdę ładna, dlatego doszłam do wniosku, że nie ma sensu niepotrzebnie wydawać pieniędzy na komunikację miejską więc przejdę się piechotą. Oczywiście w podświadomości miałam też to, że im dłużej będę szła do domu, tym dłużej Marco będzie na mnie czekał. Wiem, że jestem wredna, ale cóż taka moja uroda. Po kilkuset metrach zaczęłam żałować swojej decyzji, bo ramiona rozciągnęły mi się niczym guma. Kto by pomyślał, że parę niezbędnych rzeczy domowych może ważyć tyle co worek węgla.
- Wróciłam!- krzyknęłam do Lu, która właśnie przygotowywała nam obiad, co oznaczało, że mój czas dotarcia na komisariat na pewno się przedłuży- ja pierdziele, ale to wszystko jest ciężkie- rzuciłam zakupy na blat wyspy kuchennej i ucałowałam moją już przysposobioną siostrę w czubek głowy.
- Weź przestań się zachowywać jakbym miała sześć lat- odsunęła się moja młodsza kopia z widocznym zniesmaczeniem- ja jestem prawie dorosła, a Ty matkujesz mi jakbym właśnie wróciła z przedszkola- tak, czułości nigdy nie były naszą mocną stroną. Pamiętam jak dziś, że mówiłam dokładnie to samo, kiedy mama całowała mnie na powitanie kiedy wracała z pracy.
- Co dobrego przygotowała moja już prawie dorosła, malutka siostrzyczka?- na moje słowa Lu tylko przewróciła oczami.
- Nie bój się, nie otruje Cię. Ostatnią rzeczą o jakiej marzę jest wrócenie do tego pieprzonego bidula.- sarkastyczna małpa.
- Widzę, że żart Ci się wyostrzył, a i zwracaj uwagę na słownictwo moja panno- powiedziałam w ironiczny, matczyny sposób i zaczęłam nakrywać do stołu.
Jednak nasz spokojny czas zakłócił dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę. - zwróciłam się do siostry i ruszyłam w kierunku drzwi. Otworzyłam je i wytrzeszczyłam oczy. - Lola? Co ty tutaj robisz? - nie ukrywałam mojego zdziwienia. Ostatnio nie miałyśmy zbyt dobrego kontaktu.
- Mogę wejść na chwile? - zapytała drżącym głosem.
- Pewnie, wchodź. - weszła i odwróciła się w moją stronę. - Chodź do salonu.
- Nie, to zajmie tylko chwile. - spojrzałam na nią i wtedy zobaczyłam jak strasznie wygląda. Jej twarz nie była już tak promienna jak zawsze. Miała podkrążone, sine oczy i podpuchnięte powieki. Płakała. Jej włosy straciły ten swój naturalny blask. Były poczochrane i przetłuszczone. Miała na sobie znoszone, luźne dresy. Zaniedbała się. To nie była ta sama perfekcyjna i wystrojona Lola. Co ją tak zniszczyło? Alkohol? Poczucie winy?
- Słucham. - skrzyżowałam ręce na piersi.
- Postanowiłam ogarnąć swoje życie. - zaczęła. - Wiem, że dużo krzywdy Wam wyrządziłam. Zarówno Tobie jak i Marco. Dlatego muszę to naprawić. Nie chce Was stracić. Kocham Was jesteście dla mnie jak rodzeństwo. Byłam samolubna i wiele razy odrzuciłam Waszą pomoc. Przepraszam. - w jej oczach zebrały się łzy. Ona mówiła poważnie.
- Lola wiesz, że samo przepraszam nie wystarczy. - teraz moje kolej. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak się baliśmy o Ciebie. Wiele razy zastanawiałam się czy jeszcze żyjesz. Nie wiem co się takiego stało i co doprowadziło Cię do takiego stanu. Mam pewne podejrzenia ale nigdy nie dałaś mi odpowiedzi. - muszę coś z niej wyciągnąć.
- Ja... jakie podejrzenia? - wyglądała na zdziwioną i przestraszoną. O co do cholery chodziło?
- Wiem, że to przez tą rodzinę White. - obserwowałam ją uważnie. - Co Cię łączyło z Johnem?
- Skąd wiesz o Johnie? - otworzyła szeroko swoje niebieskie oczy.
- Posłuchałam kiedyś Waszą rozmowę, z której ewidentnie wynikało, że coś Was łączyło. - nie było odwrotu musiała powiedzieć prawdę.
- To prawda. - westchnęła. - Zanim zaczęłam się z Wami przyjaźnić spotykałam się z Johnem. - spojrzała w moje oczy. - Dlatego znam całą rodzinę.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - prychnęłam. - Myślałam, że jesteś przyjaciółkami. - była zdenerwowana. Widziała to w jej zachowaniu. Miała zgarbioną sylwetkę i strzelała palcami.
- Bo nie ma o czym mówić. - wzruszyła ramionami. - Spotykałam się z nim. Jak głupia myślałam, że mu zależy, że mnie kocha. - uciekła wzrokiem. - Myliłam się. Wykorzystywał mnie bo byłam dobra w łóżku. A ja go naprawdę kochałam. Tyle. Koniec opowieści. Długo leczyłam złamane serce. - otarła pojedynczą łzę, która spłynęła po jej policzku.
- Oh Lola. - przytuliłam ją. Naprawdę nie wiedziała, że przeżyła taki zawód miłosny. Co za bydlak i cham.
- Już jest w porządku. - odwzajemniła uścisk. - Chociaż czasami jak go widzę jest ciężko. - odsunęła się ode mnie. - Jednak nie po to tu jestem, żeby rozgrzebywać stare rany. - wzięła głęboki oddech. - Idę na odwyk Veronica. - odetchnęła.
- Naprawdę? - tego się nie spodziewałam.
- Tak, przyjechałam się pożegnać. - wetknęła kosmyk włosów za ucho. - Jadę na półroczny turnus w zamkniętym ośrodku. Mówiłam poważnie. Chce zmienić swoje życie. - ona mówiła poważnie.
- To dobrze. - wydusiłam w końcu. - Bardzo się cieszę. - kolejny raz ją przytuliłam. - Ale najpierw musisz odpowiedzieć na kilka moich pytań. - gwałtownie odsunęła się ode mnie.
- Jakich pytań?
- Ty wiesz kto zabił moich rodziców. - jej oczy rozszerzyły się. Wiedziała.
- Veronica naprawdę muszę już iść. - cofnęła się do tyłu. - Moja mama na mnie czeka. - próbowała uciec.
- Lola musisz mi powiedzieć proszę Cię. - nie wyjdzie stąd bez odpowiedzi.
- Nie mogę przepraszam. - odwróciła się i wybiegła z domu.
Nie było sensu biec za nią. Ona wiedziała. Wiedziała, kto zabił moich rodziców. Dlaczego to ukrywała? Kim była ta osoba? Tak bardzo chciałam wiedzieć. Jednak moja jedyna nadzieja wybiegła i zniknęła na pół roku.
***
Po obiedzie poinformowałam Laurę, że muszę wyjść, co oczywiście skomentowała czymś w stylu przyzwyczaiłam się, że mieszkam tu sama, a Ty jesteś tu tylko zameldowana. Nie ukrywam, zawsze robiło mi się przykro kiedy musiałam zostawiać ją w domu, bo wiedziałam, że mnie potrzebuje. Na szczęście groźby, które dostawałyśmy ucichły więc czułam już tylko wyrzuty sumienia, a nie dodatkowy strach. Jednak zawsze dla pewności informowałam sąsiadkę, że wychodzę. Wolałam mieć tę świadomość, że ktoś ma oko na nasze mieszkanie.
Po trzech godzinach od telefonu z komisariatu byłam już na miejscu. Wiedziałam, że Marco zniósł już jajko, a wszyscy funkcjonariusze przypomnieli sobie paragrafy na to jakie są kary za morderstwo w afekcie. Wcale im się nie dziwię, czasem sama miałam ochotę studiować Kodeks Karny gdy rozmawiałam z tym przyjebem.
- Dzień dobry ja...- i jak zwykle nie mogłam dokończyć. Zawsze kiedy sprawa dotyczyła Marco każdy chciał ją zakończyć jak najszybciej. Na pewno ludzie się zastanawiali dlaczego ja się z nim zadaję i nie ukrywam, że często sama zadaję sobie to pytanie.
- No wreszcie- usłyszałam głos dyżurnego. Czyli Rodriguez popisał się jak zawsze.
Po tych słowach wyprowadzili mojego kryminalistę, który nie oszczędził sobie paru miłych słów w stronę wszystkich pracowników komisariatu, przez co sama chciałam zapaść się pod ziemię. Dlaczego zawsze jak coś dotyczy Marco, to musi być z taką pompą? Zadałam sobie to pytanie w duchu i wyprowadziłam skazańca na zewnątrz.
- Ja pierdole, Vera, naprawdę musiałaś aż tyle jechać- po tych słowach zadałam mu siarczysty policzek. Stwierdziłam, że zabawię się trochę jego kosztem za ten wstyd, którego się najadłam przy tych wszystkich ludziach. Marco był nieźle zdezorientowany i nie ukrywam, że właśnie o to mi chodziło.
- Jak mogłeś?- wrzasnęłam w jego stronę- to, że policja uwierzyła, że jesteś niewinny, nie oznacza, że wierzę w to też ja- krzyknęłam z udawaną furią w głosie- Wiedziałam, ze Lizzie Ci się podoba, ale nie wiedziałam, że jesteś takim pierdolonym frustratem, żeby posuwać się do tego czynu. Nie powiedziałam policji o swoich podejrzeniach tylko dlatego, żeby odzyskać ją jak najszybciej- wiem, jestem okrutna, ale co poradzić, natury nie oszukasz.
- Ale Vera... ja... ja przecież- zaczął się jąkać a ja zaczęłam się niekontrolowanie śmiać- Ty jesteś popierdolona!- ryknął na mnie kryminalista i odwrócił się w tylko jemu znanym kierunku.
- Zaczekaj, przepraszam, po prostu nie mogłam się oprzeć- zaczęłam go gonić na co tylko pokazał mi środkowy palec. Chuj.
Kiedy dogoniłam tę obrażoną panienkę doszłam do wniosku, że najwyższy czas powiedzieć mu o moim odkryciu.
- Słuchaj, ja wiem gdzie ona jest- zamurowało go- odnalazłam ją zanim zostałeś aresztowany, ale nie mogłam o tym powiedzieć policji, bo to znowu się łączy z tą popierdoloną rodziną- Marco nie powiedział nic, stał jak wryty i tylko z niedowierzaniem patrzył mi w oczy. Był cały roztrzęsiony i byłam pewna, że to zaraz ja dostanę w twarz. – To było jakiś czas temu, chodziłam po tej całej willi i usłyszałam czyjś szloch, kiedy weszłam okazało się, że to była ona... była cała posiniaczona. Wtedy poznałam ostatniego z braci, ma na imię Max i jest chyba jeszcze bardziej pojebany niż reszta. Oni ją tam katują, gwałcą, biją... a ja... a ja nawet nie mogłam jej uratować. Gdybym powiedziała o tym policji bracia zabiliby nas wszystkich, zanim policja zaczęłaby poszukiwania. Sam wiesz jak działa system..
- Czyli oni... To oni chcieli żebym...
- Tak Marco, to oni chcieli Cię wrobić, tylko nie wiem dlaczego, przecież nawet policja ich nie podejrzewała- nawet nie wiem kiedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Teraz uświadomiłam sobie jaka tak naprawdę jestem bezradna.- Tylko nie możesz nikomu o tym powiedzieć, musimy sami coś z tym zrobić, zanim te skurwysyny ją zakatują- powiedziałam w najbardziej spokojny sposób na jaki było mnie w tym momencie stać.
-Veronica, ale wiesz, że nie możemy tego tak zostawić?- Wiedziałam , że ma rację.- Musimy coś wymyśleć- nigdy nie wiedziałam go tak poważnego i tak przerażonego. Z jednej strony mi ulżyło, bo zrzuciłam z siebie ten ciężar, a z drugiej wiedziałam, że on jest bardzo impulsywny i najpierw robi, a potem myśli, co w tym przypadku nie wchodziło w grę.
- Marco posłuchaj, mam pewien plan, ale musisz mi obiecać, że nic nie zrobisz na własną rękę- poprosiłam Latynosa, po czym pokrótce przedstawiłam mu mój pomysł.
- Ok wszystko pasuje i wszystko rozumiem. - zrozumiał i to było dziwne. - Rozmawiałaś może z Lolą? - zapytał kiedy przeglądał swój telefon.
- Tak była dzisiaj u mnie. Dlaczego pytasz? - spojrzałam na niego.
- Bo mam od niej dziesięć nieodebranych połączeń. - zmarszczył brwi.
- Lola postanowiła iść na odwyk. - skrzyżowałam z nim spojrzenie. - Pewnie chciała Cię przeprosić i pożegnać się. Przynajmniej tak zrobiła w stosunku do mnie.
- Dobra jak załatwimy sprawę Lizzie to dopiero o tym pogadamy. - westchnął. - Moja głowa zaraz wybuchnie od nadmiaru informacji.
***
Długo zastanawiałam się czy to, co ustaliłam z Marco ma jakikolwiek sens. Oboje byliśmy przybici całą sytuacją. W czasie zmiany w Magnum każde z nas wykonywało swoje obowiązki niczym roboty. Oboje w głowach mieliśmy tylko jedną myśl czy się uda. Plan był dopracowany, przynajmniej tak nam się wydawało.
To miało stać się już dziś, zaraz po skończonej zmianie. Dziś club był wyjątkowo otwarty krócej, bo po tych nalotach rodziny White i „zaangażowaniu" Loli mieliśmy coraz mniej klientów, no niestety zdemolowany club przez mafijną rodzinę nie był najlepszą reklamą.
Ustaliliśmy z Marco, że pójdzie ze mną do White'ów niby zapytać o pracę, wiem, że to słaby powód, ale chyba lepszy niż powiedzenie, że przyszliśmy uwolnić naszą przyjaciółkę. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, jednak to, co się wydarzyło przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
-Gotowa?- zapytał zniecierpliwiony brunet, który już od paru minut trzymał klucze od
Magnum w ręce- pospiesz się, każda minuta jest na wagę złota- mówi to tak jakbym nie wiedziała. On sobie nawet nie wyobraża tego, jak to wszystko wygląda od środka. Tego naprawdę nie da się opowiedzieć.
- Już idę- powiedziałam spokojnie i pogasiłam wszystkie światła, upewniając się, że od nadmiaru spraw o niczym nie zapomniałam, po czym wyszłam, a chłód wieczornego powietrza miło owiał moją rozpaloną twarz.
W ciszy jechaliśmy do miejsca docelowego, do miejsca gdzie miała odbyć się ostateczna walka, walka o życie naszej kochanej Lizzie. To była tylko jedna próba i nie było innej opcji...
Musiało się udać
Kiedy podjechaliśmy pod willę czas się dla mnie zatrzymał i poczułam że zaraz zwymiotuję. To, co wtedy działo się w mojej głowie było nie do opisania. Świat wirował, a w głowie mi huczało. Czułam się jak po najlepszym z możliwych towarów, jakbym ćpała dzień i noc, a możliwość racjonalnego myślenia była mi po prostu odebrana.
Spojrzeliśmy się z Marco na siebie w wymowny sposób, po czym wyszliśmy z samochodu.
Czas zacząć
Plan był prosty. Marco stoi na czatach a ja próbuję wyprowadzić Lizzie przez piwnicę, po czym Marco wsadza ją do samochodu i ucieka, a jak gdyby nigdy nic przebieram się i zaczynam pracę. Dziś była jedna z tych imprez, gdzie powinno być w chuj ważnych ludzi, więc nikt nie powinien na nas zwracać uwagi, a gdyby ktoś zapytał Marco co tu robi, to miał po prostu powiedzieć, że czeka na Panią Isabellę, bo chciałby zapytać czy jest możliwość podjęcia dodatkowej pracy jako barman.
Bułka z masłem. Przynajmniej wtedy tak nam się obojgu wydawało, jednak świat nie jest taki kolorowy, jakbyśmy tego chcieli.
- Dobra idź i uważaj na siebie- powiedział Marco, po czym mocno mnie uściskał, a ja
poczułam, że nogi mi się ugięły. Dopiero teraz zrozumiałam co tak naprawdę robię. Niestety nie było już odwrotu.
Poszłam ciemnym korytarzem wprost do miejsca, gdzie ukryta była Lizzie, co kilka kroków oglądałam się za siebie czy nikt za mną nie idzie w międzyczasie wymyślając powód dlaczego znów tu jestem, bo podejrzewam, że w problemy żołądkowe już nikt mi nie uwierzy.
Kiedy dotarłam do właśnie tych drzwi mój świat znów zaczął wirować. Weź się w garść. Dopingowałam podświadomie sama siebie, po czym wzięłam głęboki wdech i zajrzałam do środka. W pomieszczeniu nikogo nie było, co od razu mnie uspokoiło. Po ciuchu weszłam do klitki, w której była moja przyjaciółka i szybko do niej podbiegłam. Wyglądała trochę lepiej, co wskazywało na to, że w ostatnim czasie nie działa jej się krzywda taka, jak do tej pory. Widocznie znaleźli sobie inny obiekt swoich bestialskich zachowań.
- Już dobrze moja malutka, zaraz będzie po wszystkim- ucałowałam ją w czubek głowy i pospiesznie zaczęłam uwalniać jej skrępowane nogi i ręce. Kiedy zerwałam jej taśmę z ust wyszeptała
- Uciekaj Veronica, mi już nic nie pomoże, a Ty jeszcze możesz się uratować. Ty nie wiesz kim oni są- wiem aż za dobrze, pomyślałam i nie zwracając uwagi na jej ostrzeżenia zaczęłam zbierać jej drobne, posiniaczone ciało z ziemi.
I wtedy stało się najgorsze...
- Wow, wow, wow, kogo my tu mamy- prawie udławiłam się powietrzem. Pierwsza myśl jaka mi wtedy przyszła do głowy to LAURA... na szczęście umówiłam się z Marco, że w razie niepowodzenia akcji, kiedy nie wrócę po dwudziestu minutach zawija się i od razu jedzie po Laurę. Na szczęście jako mój „partner" może się nią opiekować.
- Ja... chciałam tylko zobaczyć czy jeszcze żyje- nawet bałam się odwrócić, żeby zobaczyć kto jest właścicielem tego przerażającego głosu- ale już sobie idę.- kiedy się podniosłam zobaczyłam ich... to był Max i Chris, a potem poczułam pieczenie policzka i była już tylko ciemność.
***
Kiedy otworzyłam oczy poczułam straszny ból, widziałam swoje skrępowane ręce i nogi, chciałam krzyczeć, ale moja twarz była zaklejona. Obok leżało zmasakrowane ciało Lizzie, wiedziałam, że to była zemsta za mnie. Nie wiedziałam nawet czy ona jeszcze żyje. Usłyszałam jej cichy jęk przez co odetchnęłam z ulgą. Nie miałam pojęcia co zrobić i jak się wydostać. Za drzwiami usłyszałam głosy, więc przeczołgałam się bliżej żeby podsłuchać rozmowę. Przecież i tak było mi już wszystko jedno.
- Może jednak ją wypuścimy, jest tak zesrana, że nie puści pary- to był ewidentnie głos Chrisa- Jak ją tu zostawimy, to narobi nam koło pióra. Zaraz będzie jej szukać psiarnia, a każdy wie, że u nas pracuje- o jak on mądrze mówił, przecież ja nic nie powiem. Popierałam go mentalnie próbując nie posrać się ze strachu.
- Nie, nie, nie bratku, ona wie, że zasłużyła na karę i będzie ją miała- z tymi słowami Max wszedł do pomieszczenia, gdzie leżałam razem z Lizzie na podłodze. - Ooo obudziła się królewna- powiedział z takim wyrazem twarzy, że byłam pewna, że w tej sytuacji nie mogę liczyć na cud, bo cudów po prostu nie ma.
Podszedł bliżej i złapał mnie mocno za twarz, na co ja „taktownie" naplułam mu w ten skurwysyński ryj. Wiedziałam, że tym przybiłam sobie właśnie gwóźdź do trumny. On tylko na mnie spojrzał, a ja czułam, że będzie już tylko gorzej. Max wstał i zaczął odpinać swoje spodnie... a ja tak dobrze wiedziałam czym to grozi. Rozwiązał mi skrępowane nogi, którymi zaczęłam niekontrolowanie wierzgać.
Nie ma już ratunku
- Max, daj jej spokój, widzisz, że zaraz się posra, po co Ci to?- Chris próbował odciągnąć mojego oprawcę już po raz drugi w moim życiu.
- Pojebało Cię? A może się zakochałeś w tej dziwce?- z tymi słowami z całych sił ścisnął moje uda, aby je od siebie rozdzielić.
Patrzyłam na Chrisa błagalnym wzrokiem, prosiłam go, aby mi pomógł.
- Zwariowałeś? Mam żałować tej suki? Po prostu myślę, że nie jest warta tego, abyś dawał jej przyjemność. Chodź już- Chris pociągnął go za ramię, na co Max tylko go popchnął.
- Zaraz będzie Twoja kolej- powiedział do brata. - Chcesz zostać i popatrzeć czy poczekasz przed drzwiami?
Ostatni raz spojrzałam na Chrisa, a raczej na niego plecy, w momencie kiedy opuszczał pokoik. Łzy zebrały się w moich oczach. To nie może być prawda. Moja jedyna szansa na ratunek właśnie wyszła. Dlaczego nie zareagował? Głupia myślałam, że mnie uratuje.
Poczułam jak White ściąga moje spodnie wraz z bielizną. Próbowałam się bronić, naprawdę próbowałam. Jednak był ode mnie silniejszy. Wiedziałam, że nie ma już dla mnie ratunku. Zaczęłam histerycznie płakać. Leżałam przed nim pół naga i wiedziałam jak to się skończy. Pochylił się nade mną.
- Obiecuje Ci, że będzie przyjemnie. - wyszeptał mi przy uchu a mnie przeszły ciarki.
W tym momencie poczułam jak gwałtownie wchodzi we mnie a całe moje krocze pęka. Poczułam ogromny ból, którego nigdy nie chciałabym czuć. Jego ręce były dosłownie wszędzie. Dotykał moich piersi, szyi, ust. Zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Wyrywałam się ile sił, ale po kolejnym policzku znów była tylko ciemność. Nie tak wyobrażałam sobie stracić dziewictwo. I już na pewno nie z tym człowiekiem.
Moja dusza przepadła
***
Witajcie!
Teraz dopiero się zacznie!
Co myślicie?
Do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro