Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12.Wyrok zostanie ogłoszony po naradzie.

Mam czasami wrażenie, że moje życie to seria przypałów. Mówię serio. A zaczęło się od małego. Nie byłam nigdy dobra w grę w chowanego i wszyscy to wiedzieli. To zawsze mnie znajdowali jako pierwszą. Miałam najgorsze kryjówki. No bo kto normalny chowa się za drzewem mniejszym od samego siebie. Kiedy dorastałam wcale nie było inaczej. W szkole, w pracy a nawet w społeczności lokalnej zdarzały mi się niecodzienne sytuacje.

I tym razem wcale nie było inaczej. Stałam jak posąg patrząc w oczy jednemu z braci White. Nie mogłam się ruszyć a co dopiero wykrztusić jakichkolwiek słów. Przyglądał mi się z wyraźnym zainteresowaniem. Zapewne ciekawiła go moja odpowiedź. No bo co ja mogłam robić na górze. Przecież nie powiem mu, że znalazłam Lizzie. Skończyłabym wtedy tak jak ona albo i gorzej. Musiałam zachować spokój jeżeli miałam w planach ją uratować. Nie mogłam się zdradzić.

- Odebrało Ci mowę? - zaczął się niecierpliwić. - Co robiłaś na górze? - zapytał ponownie.

- Ja... ja... ja... - no i o by było na tyle jeżeli chodzi o opanowanie.

- Co ty? - warknął.

- Ja szukałam łazienki. - to była jedyna odpowiedź jaka przyszła mi do głowy.

- Przecież macie łazienkę pracowniczą na dole. - skrzyżował ręce na piersi i stanął jak jakiś pierdolony Pan i Włada.

Nie było dobrze. Ale przecież ja mam zawsze genialne wymówki. Myśl Veronica, myśl!

- Bo wiesz ja jadłam na obiad burrito. - mentalnie dałam sobie w twarz. Serio? Burrito? Tylko na tyle Cię stać Vera? - A mój żołądek niekoniecznie dobrze to przyjął. - zaczerwieniłam się. Moja głupota nie zna granic. - Po prostu szybciej było wbiec na górę do łazienki niż gnać przez cały dom do naszego pomieszczenia pracowniczego. - modliłam się aby kupił tą bajkę. Zaczęły mi się pocić dłonie. Utrzymywałam jego wzrok i kiedy myślałam już, że kapnął się, że kłamie on zaśmiał się. A moje ciało automatycznie się zrelaksowało.

- Dobra, dobra więcej szczegółów nie chce. - wyminął mnie i zaczął wchodzić po schodach. Jednak po chwili zatrzymał się i odwrócił w moją stronę z lodowatym spojrzeniem. - Więcej tego nie rób. - powiedział i wspiął się po ostatnich szczeblach na piętro.

Moje ciało zalała fala ulgi. Boże uwierzył mi. Wypuściłam powietrze z ust, miałam wrażenie, że wstrzymywałam je przez cały czas. Teraz nie czas na panikę. Muszę się skupić i pomyśleć jak wyciągnąć Lizzie z tego całego syfu. Muszę być ostrożna. Bo jak i mnie złapią to jedyne czego mogę być pewna to, że będę wąchać kwiatki od spodu.

***

Ja pierdole- taki powinien być tytuł mojej biografii, gdyby ktoś zechciał pisać o tym całym gównie. Dokładnie taki sam komentarz przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o tym jak znalazłam Lizzie. To był straszny widok, ta jej twarz, ta krew, te włosy... gdyby nie jej głos nawet nie byłabym pewna czy to naprawdę ona. Myśl jak ją ratować nie wychodziła mi z głowy.

Stałam oparta o ścianę niedaleko pomieszczenia gdzie znajduje się Lizzie. Oczywiście brawo ja, kto inny pchałby się prosto w paszczę lwa? Dość tego! Idę. Powoli uchyliłam drzwi, upewniając się, że nikogo nie ma w środku. Weszłam do tej maleńkiej klitki, gdzie niszczona była moja przyjaciółka i zaniemówiłam. Wyglądała jeszcze gorzej niż poprzednio, włosy miała splątane, twarz zapuchniętą i mnóstwo siniaków na udach, co świadczyło tylko o jednym. Skurwysyny.

Podeszłam do niej i delikatnie odgarnęłam jej włosy z twarzy. Cała drżała... to było straszne. Łzy mimowolnie płynęły mi po policzkach, czułam jak palą moją twarz. Nie mogłam pojąć jak można tak traktować innych. Przytuliłam ją mocno. Lizzie sama się temu poddała, jej ciało było takie kruche, twarz wyprana z emocji a oczy całkiem puste.

- Uciekaj- wyszeptała prawie bezgłośnie, a ja nie umiałam powiedzieć już nic. Tylko klęczałam przy niej i tuliłam do piersi próbując dodać otuchy. - Uciekaj- powtórzyła- oni nie mogą Cię tu spotkać- miałam to w dupie, nie mogłam jej teraz tak zostawić, takiej bezbronnej, zgwałconej i pobitej na tej pierdolonej podłodze w jebanej dziupli.

- Pomogę Ci, tylko powiedz jak- zebrałam się w sobie. Nie mogłam już dłużej milczeć-

Powiedz jak się tu znalazłaś, dlaczego Ty, dlaczego oni uparli się na wszystkich z Magnum?

- Nie wiem Veronica- ewidentnie kłamała- I chyba nawet nie chcę wiedzieć.

- Wiem, ze wiesz. Po prostu powiedz, a ja zrobię wszystko żeby Cię stąd wyciągnąć moja maleńka- próbowałam przekonać dziewczynę. Na marne.

- Uciekaj od nich póki to możliwe. Mi już nic nie pomoże, ale Ty możesz się jeszcze uratować. To źli ludzie uciekaj!- powtarzała jak jakąś pierdoloną mantrę, ale wiedziała, że jej tak nie zostawię, nie mogę.

Usłyszałam kroki, Lizzie od razu sparaliżowało, w sumie to ciężko się dziwić, ja też się nieźle posrałam. Wyjrzałam delikatne przez szparę, na szczęście intruz poszedł dalej, to był moment, w którym musiałam wyjść, wystarczy tej adrenaliny jak na ten moment.

- Wrócę po Ciebie, przysięgam- zwróciłam się do Lizzie i uciekłam. Muszę ją wyciągnąć inaczej oni... inaczej na pewno ją zabiją.

***

Dobrze, że zostało mi tylko parę godzin do końca zmiany. Lubiłam pracę w Magnum, ale miałam już dość na dziś. A przede mną jeszcze główna atrakcja wieczoru... rozmowa ze zmorą. Muszę iść porozmawiać z Isabellą i nie robię tego z przyjemności, ale żeby trochę załagodzić między nami konflikt. Boję się pomyśleć do czego jest zdolna w jeszcze większych nerwach, więc wolę dmuchać na zimne- jak to mówią. A z moją niewyparzoną gębą mam jak w banku jeszcze niejedno wyprowadzenie jej z równowagi. Może kupie jej jakieś czekoladki albo wino?- zapytałam sama siebie. Tak idiotko, kup jej wino to jak ją zdenerwujesz to Ci w dupę wsadzi! Pomyślałam i przyznałam sobie rację. Kiedy już skończyłam zmianę w Magnum zobaczyłam w szatni Marco.

- Ej co siedzisz taki smutny? – szturchnęłam go.

- A bo wiesz.. myślę o swoim życiu- myślałam, że ja głupio pytam, to on głupio odpowiada, ale powiedział to tak bardzo poważnie.

- Że co kurwa? Co Ty robisz? – zaczęłam sprawdzać czy ma gorączkę- Ty może chory jesteś albo kosmici Cie podmienili? Marco mój Marco Rodriguez'ie gdzie jesteś? Błagam Cie wróć. – zaczęłam krzyczeć na całe gardło.

- Zamknij się już dobra?- powiedział zły – Już Ci nic nie powiem, bo i tak będziesz się

śmiała z Twoim jakże wyjątkowo dobrym humorem.

- Taak mam super humor ale chyba zaraz mi się zepsuje- mówiąc to zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby.

– Czemu? – zapytał głosem, jakby go to serio interesowało. Co on myśli, że ja naiwna jestem?

- Bo idę do Isabelli! Tej flądry co tu przychodzi czasem.

- Wiem kim jest Isabella- zadrwił - A po co do niej idziesz?- był szczerze zaskoczony.

- Musze z nią pogadać na różne tematy.- próbowałam wybrnąć tak, aby nie powiedzieć a wiesz ide jej wejść w dupę, bo chciałabym jeszcze trochę pożyć.

- Dobra, nie wnikam – prawidłowo.

-Dzięki!- krzyknęłam odchodząc.

Gdy wychodziliśmy z clubu ja zamówiłam taksówkę, a Marco poszedł piechotą. Kiedy już dojechałam na miejsce, jak zwykle czułam strach. Zawsze to czuje, kiedy tam jestem. Niby tyle ochrony a i tak się czegoś panicznie boję. Wchodząc do willi zapytałam się jednego Goryla gdzie mogę znaleźć Panią White. Goryl kulturalnie mi odpowiedział, że jest u siebie w gabinecie i załatwia swoje sprawy.

No dobra teraz albo nigdy Vera. Powiedziałam do siebie i zobaczyłam głupią minę Szympansa yyyy znaczy Goryla- Zawsze mi się te zwierzęta mylą. Idąc przez korytarz słyszałam jak Isabella z kimś rozmawia. Dobrze Veronico poczekaj sobie spokojnie, aż skończy swoją rozmowę i wtedy zapukasz i wejdziesz kulturalnie jak pani w szkole Cię uczyła. No jeszcze nie skończyłam myśleć o tym a już stałam pod drzwiami i podsłuchiwałam. Idiotka jest ze mnie. Ale drzwi były uchylone, więc czemu miałabym nie skorzystać z takiej okazji?

- Mamo mówię Ci wszystko jest pod kontrolą. Panuje nad wszystkim – usłyszałam męski głos, wiec to musi być jeden z jej syneczków, tylko, który?

- Tak uważasz? Jestem innego zdania- powiedziała Isabella poważnym tonem.

- Czemu tak uważasz? – zapytała jej jedna z nieodrodnych kopii.

-Widziałeś w jakim ona jest stanie? – ciekawe o kim mówi.

-Tak i co z tego. Nie mów, że Ci jej szkoda?- to jest John poznaje jego niski głos.

- Synku co Ty żartujesz sobie ze mnie?- zaśmiała się kobieta.

- To powiedz mi o co Ci chodzi- dopytywał widocznie zirytowany John.

- Chodzi mi o to, że niby jesteś najstarszy, a zachowujesz się jak gówniarz!- krzyknęła, co się rzadko zdarzało, bo ona raczej mówiła tym swoim stanowczym głosem, a nie krzyczała.

- Jezu mamo nie przesadzaj. Przecież nic nie robie! – brunet chciał uspokoić sytuację.

- No właśnie nic nie robisz –zadrwiła matka.

- Nie rozumiem Cię! – podniósł głos co mnie zaskoczyło, bo raczej do matki zawsze odnoszą się spokojnie.

-Ona jest w takim stanie, że jej jest już wszystko jedno. Na niczym jej nie zależy.

- I?- dopytywał dalej z wyraźnym zirytowaniem.

- I może już przestać się nas bać debilu! – wytłumaczyła mu matka, mogliby użyć imienia osoby, o której mówią, bo bardzo mnie to intryguje.

-Mamo! Nie obrażaj mnie! – ooo robi się ciekawie.

-Bo co ? Jestem twoja matką więc mogę to robić!

- Co mnie obchodzi czy Loli zależy na życiu czy nie?- LOLI!!!! Oni rozmawiają o Loli?

Matko Boska! Teraz to już nie odejdę chociaż by jakiś Szympans przyszedł i siłą próbował mnie stąd wynieść.

- Kiedyś Cię obchodziło i to bardzo, pamiętasz?

- Tak pamiętam i to był błąd – przyznał ze zrezygnowaniem John.

- Dobrze, że to zrozumiałeś- pochwaliła go sarkastycznie matka.

- A właśnie – wtrącił- Ostatnio byłem u niej i jej też to przypomniałem, jaka była żałosna i zakochana we mnie- zaśmiał się szyderczo z mojej Loli, co nieźle mnie wkurwiło.

- I co wzruszyła się ?- zadrwiła Pani Straszna.

- Weź ona nadal taka jest żałosna – ooooo ładnie się wyraża o mojej przyjaciółce - Jak tylko mnie zobaczyła, to widziałem błysk w jej oku. Idiotka. Ona myślała, że będziemy razem do końca życia.- gotowało się we mnie kiedy tego słuchałam! Już miałam tam wejść i powiedzieć co myślę o nich i jaka jest na prawdę Lola, ale usłyszałam coś dziwnego.

- Myślisz, że kiedyś jej powie – zapytała Starucha

- Lola? – nie kurwa gwiazdka z nieba, nawet ja zaczaiłam o kogo jej chodzi.

-Tak – przytaknęła kobieta.

- Myślę, że nie będzie miała odwagi. Jeśli przez tyle lat milczała- ciekawe komu i o czym.

- No miejmy nadzieje, że tak będzie bo szkoda byłoby ją stracić – zaśmiali się oboje, co wkurwiło mnie jeszcze bardziej.

- Tak. Sprawia mi to wielką radość, kiedy ją szantażuje- kutas.

- Wiem synu, wiem. Dlatego nie chce, żeby ona to zepsuła.

- Coś Ty nigdy nie powie Veronice kto spowodował wypadek, w którym zginęli jej rodzice - co? Jak to ? Lola o wszystkim wie? To niemożliwe. Nie zrobiła by mi tego. Wie, że już tyle lat chce odkryć tę tajemnicę.

- A skąd wiesz? Przecież ona teraz pije na umór i nie wiadomo co jej strzeli do głowy.

- Straciła by swoją Veronice, bo tyle lat nie mówiła jej prawdy. Dziewczyna by jej tego nigdy nie wybaczyła. - i miał racje. Miał 100 % racji. Jeśli to prawda to nigdy jej tego nie wybaczę. I chyba musiałam za głośno oddychać albo coś bo nagle John wstał i doszedł do drzwi.

- A Ty co zabłądziłaś? - ja pierdole, jak zwykle.

- Nie- zdobyłam się na odwagę- Ja do twojej matki, chciałam z nią porozmawiać- zaraz pewnie dostanę w pysk.

- Ale moja matka nie chce z Tobą rozmawiać, bo rozmawia ze mną.

- Dobrze to ja poczekam aż skończycie.- próbowałam zachować spokój i udawać, że nic nie słyszałam

- A możesz stąd spierdalać? – zapytał ironicznie i zmrużył swoje oczy i oczywiście ten słynny wredny uśmieszek.

- Yyyy chyba nie- co we mnie wstąpiło!?

- Trzymajcie mnie! – krzyknął – Idź stad, bo ja nie ręczę za siebie.

- Ale chciałam porozmawiać i zapytać o coś.

- Dobrze chodź coś Ci powiem – krzyknęła Isabella

- Dzień dobry Pani – uśmiechnęłam się.

- Jak już jesteś to proszę idź na sale posprzątaj tam.

- No ale dziś nie mam zmiany.

- No ale gówno to obchodzi moją mamę – odezwał się facet za mną

- Możesz się nie wtrącać! – krzyknęłam - Przyszłam porozmawiać.

- Niestety dzisiaj z Tobą nie rozmawiam – powiedziała spokojnie kobieta – Więc idź i zrób to o co Cię proszę i zejdź mi z oczu.- kiwnęłam tylko głową i stwierdziłam, że nie ma sensu z nimi dyskutować. John odprowadził mnie wzrokiem i poczekał aż wyjdę. Zamknął drzwi, a ja musiałam iść na sale sprzątać. Po co ja tu przyszłam? Po to, żeby się dowiedzieć, że moja prawie siostra mnie okłamywała przez cały czas. Łzy napłynęły mi do oczu i zaczęłam ryczeć jak bóbr stojąc w sali pełnej bałaganu.

***

Czasem popełniamy błędy, czasem żałujemy, czasem w nie brniemy, a czasem odpuszczamy. Wszystko robimy pod wpływem chwili a potem zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji.

- IDIOTKA! - krzyknęłam do własnego odbicia, łapiąc się za głowę. Czy chociaż raz mogłabym zrobić coś, co najpierw przemyślę?

- Wszystko w porządku Vera? - zatroskana Laura zajrzała do mnie z przedpokoju.

- Tak, jasne. Uderzyłam się tylko w mały palec u nogi. - złapałam się ostentacyjnie za stopę robiąc z siebie jeszcze większą kretynkę. Mogłam wymyślić wszystko, a powiedziałam o cholernym palcu u nogi.

- Em, okej? - spojrzała na mnie podejrzliwie, ale widząc mój proszący głos, postanowiła w to nie brnąć. - Masz może czas? - bolało mnie serce na samą myśl, że znowu jej odmówię. - Oczywiście, że nie masz. Wiesz co Veronica? Mieszkam z Tobą a jakby bez Ciebie. - mówiąc to, odwróciła się i wyszła ze smutnym wyrazem twarzy.

Od: Cyniczny Dupek White:
Zbieraj dupę, Black.

Do: Cyniczny Dupek White:
Żebyś Ty nie zbierał zębów, White.
Popatrzyłam jeszcze chwilę na wyświetlacz telefonu i lekko się zaśmiałam. Ta cała sytuacja zaczęła robić się komiczna, a ja w tym cyrku grałam klauna. Włożyłam na siebie czarne skórzane spodnie, rockowy T-shirt i ramoneskę. Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia jak wyglądają takie eventy, ale ten strój wydawał mi się najbardziej odpowiedni. Wychodząc z domu, krzyknęłam jeszcze do siostry, żeby na siebie uważała i zamknęła drzwi.

- I co się głupkowato śmiejesz? - warknęłam w stronę White'a ukazując tym moje znudzenie. Sama nie wiem, w którym momencie zamiast przerażać, zaczął mnie po prostu wkurzać.

- Bo ubrałaś się jak na zjazd motocyklistów w osiemdziesiątym-drugim. Przebieraj się. - kiwnął głową w stronę domu, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

- Nie. Jadę tak jak stoję. - tupnęłam nogą jak małe dziecko i zapakowałam się do kolorowego samochodu, bo przecież marki nie znałam.

- Następnym razem nie trzaskaj pieprzonymi drzwiami. - syknął i ruszył z piskiem opon. Cholera, jak ja to przeżyję, to będzie cud.

***

Dojeżdżając na miejsce, byłam sobą jeszcze bardziej zażenowana, przy tych ubranych prowokacyjnie laluniach, wyglądałam jak zakonnica, która zgubiła drogę do zakonu. Gdy wysiadłam z auta do moich nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach, na który składały się nie tylko papierosy i alkohol, ale też mocna woń trawki i rzecz jasna benzyny. Wokoło były jakieś stare fabryki, a drogę zastawił tabun ludzi i rząd bardzo drogich samochodów.

- Cholera, tak pachną kłopoty. - powiedziałam sama do siebie, ale moją wylewną anegdotę podchwycił dupek, z którym tutaj przyjechałam.

- Nie złotko, tak pachnie adrenalina. - mrugnął do mnie, a ja omal nie zwymiotowałam, nie wiem czy przez owy gest czy parę, która dosłownie obmacywała się na jednym z aut. - Musisz wiedzieć, że tutaj panują inne zasady niż na co dzień, znajdujemy się w czarnej części tego miasta, tu nikt nie jest uprzejmy bez powodu, dlatego jeśli ktoś będzie proponował Ci coś do picia, po prostu odmawiaj, a najlepiej trzymaj się mnie. Zrozumiałaś? - kiwnęłam na znak, że rozumiem i ruszyłam za nim.
W oddali było słychać piski i bicie braw, więc zaciekawieni udaliśmy się tam od razu.

- Co tu się dzieje? - spytałam Alexandra obserwując bijatykę dwóch potężnych gości.

- Pewnie jeden drugiemu przeleciał laskę, nic co powinno Cię zdziwić. - uniosłam brwi chcąc rzucić w niego tekstem o seksizmie, ale przystojny blondyn mi przerwał.

- Kogo ja tu widzę? White we własnej osobie, powrót na stare śmieci? - uśmiechnął się cynicznie, ale nadal pięknie.

- Spierdalaj, Fredro. - odburknął mu White takim tonem, że aż włos mi się zjeżył.

- Spokojnie bracie. Widzę, że dzisiaj jest o co walczyć. - mrugnął do mnie, a chłopaka pociągnął z bara.

- UWAGA, UWAGA! Wyścig zaczynający sezon uważam za zaczęty! - w tym momencie wszyscy zaczęli gwizdać i klaskać, a jakaś dziewczyna rzuciła nawet stanikiem. - Każdy z uczestników na start daje dwa tysiące dolarów, plus coś od siebie. Zwycięzca bierze wszystko! - głos w głośniku zamilkł, a Alexander poinformował mnie, że czas udać się na start. Kurwa, kurwa, kurwa, zabijcie mnie. Gdy wsiedliśmy do samochodu moje serce zaczęło bić jak oszalałe, a ręce niekontrolowanie pocić.

- Wytrzymaj co by się nie działo, Veronico. - White rzucił ostatnie zdanie w momencie kiedy biała chusta dotknęła ziemi. I wtedy czas się zatrzymał, w mojej głowie był tylko licznik prędkości i złe wspomnienia.

- Proszę, jedźcie ostrożnie. - Uściskałam rodziców na pożegnanie i kazałam zrobić mojej siostrze to samo.

- Jasne, skarbie. Odezwiemy się, jak tylko dojedziemy na miejsce. - Mama objęła mnie ostatni raz i ucałowała w czoło. - Kochamy Was bardzo.
- My was też.
***
- A.. Ale jak to. Nie, to niemożliwe. - Mówiłam w amoku, powtarzałam to jak mantrę. - Oni żyją. Oni kurwa żyją, słyszysz! - Krzyczałam w stronę mojej babci. - To nie byli oni! Oni... Żyją. - Ostatni raz wykrzyknęłam i upadłam na kolana, zanosząc się głośnym płaczem. To niemożliwe.

Wspomnienia wręcz bombardowały moją głowę, a ja z każdą minutą czułam się coraz gorzej. Zaczęło kręcić mi się w głowie, a serce jakby całkiem przestało bić.

- Oni żyją... - Wyszeptałam cicho i odpłynęłam nie czując już nic, a ostatnie co usłyszałam, to głośne przekleństwa z ust Alexandra.

***

- Veronica, ocknij się. - poczułam lekkie uderzenia w policzek, a obraz przed oczami wydawał się zamglony.

- Dlaczego się nie zatrzymałeś? - spytałam bruneta, gdy już zaczynałam racjonalnie myśleć.

- Nie mogłem, musiałem wygrać. - oparł się o samochód i popatrzył na mnie pustym wzrokiem. Jak zawsze.

- Dlaczego?

- Nie zadawaj tyle pytań, Black, bo tylko pogarszasz swoją sytuację. - odwrócił wzrok, a gdy ktoś rzucił hasło 'gliny' kazał mi szybko wsiadać do samochodu.

- KURWA! - przeklnął siarczyście i ruszył przed siebie, a za nim sznur samochodów. Miałam tyle pytań, a na żadne już nie uzyskam odpowiedzi. Zamknął mnie w zimnej celi z marnym tapczanem i gazetą z zeszłego roku, a na śniadanie będzie zimna kawa i czerstwy chleb. Tak, na pewno tak będzie. - Nie panikuj, nie z takich sytuacji wychodziłem cały.

***

Gdy samochód się zatrzymał otworzyłam oczy, bo z nadmiaru emocji usnęłam chyba w trakcie jazdy.

- Gdzie jesteśmy? - zapytałam bruneta rozglądając się po wzgórzu, z którego widać było całą, najmroczniejszą część Key West.

- Gdzieś, gdzie nas nikt nie znajdzie. - odpowiedział, wyjmując papierosa z kieszeni.

- Myślałam, że nie palisz. - spojrzałam na fajkę, a potem zabrałam od niego i sama pociągnęłam dwa razy.

- Bo nie palę. Ale czasem każdy musi się odstresować. - popatrzył w przestrzeń, a ja mogłam przyjrzeć mu się dokładniej. Mocne rysy twarzy i kosmyki włosów opadające na czoło. Jak to się dzieje, że tak piękna twarz należy do największego dupka jakiego znam.

- Dlaczego robisz to wszystko? Nie boisz się, że kiedyś stracisz przez to kogoś, kogo kochasz? - sama zdziwiłam się, że potrafiłam o to zapytać.

- Ja kocham tylko siebie, Black. - spojrzał mi w oczy, uśmiechając się wrednie. W czarnych tęczówkach odbijały się gwiazdy, ale za nimi i tak była ukryta tylko czarna odchłań. I w tym byliśmy podobni. Kiedy patrzyliśmy sobie w oczy, White przysunął się bliżej mnie i dmuchnął dymem prosto w twarz. Niby tak mały gest, a moje ciało bardzo dokładnie go odczuło.

- Dzisiaj tak zareagowałam, bo moi rodzice... - nie wiem dlaczego, ale poczułam, że muszę się komuś wygadać.

- Wracajmy. - przerwał mi w połowie zdania i ruszył szybko do samochodu, a ja poczułam się bardzo poniżona i olana.

***

Droga do domu minęła nam w ciszy, bo po tym jak Alexander się zachował odechciało mi się jakiejkolwiek rozmowy. Wysiadając z samochodu poczułam jego wzrok na sobie, ale starałam się uniknąć tego wrażenia.

- Wiem więcej niż Ci się wydaje, Veronico. - mówiąc to z piskiem opon odjechał zostawiając mnie w osłupieniu. Ta rodzina jest tak przerażająca, że momentami odpływa mi krew.

***

Po wczorajszym incydencie, nie mogłam zebrać myśli. Trochę poznałam inne, lepsze oblicze Alexandra White'a, ale jego historia nadal była dla mnie trudna i popieprzona. Jeszcze to zdanie, które wypowiedział, gdy odjeżdżał odbijało się echem w mojej głowie.

Dzisiaj jednak musiałam robić dobrą minę do złej gry, ponieważ to właśnie dziś o godzinie dwunastej miała się odbyć rozprawa o przysposobienie Laury. Nie mówiłam o tym siostrze, bo nie chciałam jej kolejny raz rozczarować, jeśli coś pójdzie nie tak. Ostatnimi czasy jednak pojawił się pewien znaczący problem - dowiedziałam się, że muszę mieć stałego partnera, który zagwarantuje mi oraz mojej siostrze dostatnie życie i bezpieczeństwo. W którym roku przepisy stały się tak pojebane? Jak pewnie wiecie nikogo takiego nie posiadam, ba! Nawet nie znalazłam odpowiedniego kandydata, który mógłby wyglądać godnie przed sądem.

- Poradzisz sobie? - zapytałam po raz setny mojego przyjaciela, którego postanowiłam wybrać na to stanowisko. Wspominałam coś o 'wyglądać godnie przed sądem'?

- Pytasz mnie o to już nie wiem, który raz. Tak, dam sobie radę. - sfrustrowany przewrócił oczami.

- Okej, okej. Po prostu chcę być pewna. Powtórz co masz powiedzieć. - ostatni raz zwróciłam się do Marco, który ewidentnie był już znudzony.
- Nazywam się Marco Rodriguez i jestem partnerem Veronici Black. Spotykamy się ze sobą od wielu lat, ale również razem pracujemy. Mam wobec niej poważne plany i przysięgam opiekować się nią oraz nieletnią Laurą Black. - wyrecytował przez zaciśnięte zęby i popatrzył gdzieś przed siebie. Jego Twarz w momencie zrobiła się blada, więc i ja pokierowałam tam wzrok. Kurwa.

- Ale jak to, zaopiekować. O co tutaj chodzi, Veronica? - Laura patrzyła na nas w osłupieniu a mi krew odpłynęła do mózgu. Kurwa, kurwa, kurwa.

- Nie chciałam Cię rozczarować, dlatego Ci nie powiedziałam, Mała. Dzisiaj jest ostateczna rozprawa, gdzie sąd zadecyduje czy możesz ze mną zostać. Marco będzie udawał mojego chłopaka, ponieważ taki jest wymóg. - spojrzałam siostrze głęboko w oczy, w których odbijał się żal i zawód. Wiedziałam, że ją zawiodłam.

- Jak mogłaś mi nie powiedzieć! Nienawidzę Cię! - krzyknęła mi prosto w twarz, a moje oczy zaszły łzami. Jestem idiotką. - Jeśli coś pójdzie nie tak, nie chcę cię znać. - dodała i odeszła najpewniej do salonu.

***

W mojej głowie kłębiły się coraz to gorsze myśli. A co jeśli sąd nie odda mi pod opiekę Laury? Ona tego nie zniesie, ja również nie. Już zaczynamy wychodzić na prostą i wszystko się normuje, przecież damy sobie radę.

- Rozprawa o przysposobienie Laury Black. - wypowiedziała starsza kobieta, a mnie przeszły ciarki. Pozostało się tylko modlić.

- Czy przyrzeka mówić Pani prawdę i tylko prawdę na oczach Sądu, obrońców i wszystkich tutaj zebranych?

- Przyrzekam. - odpowiedziałam, wypuszczając powietrze z ust. Wystarczy jedno złe słowo, a stracę ostatnią, najważniejszą osobę w moim życiu.

- Czy posiada Pani stałą pracę oraz płacę?

- Tak, Wysoki Sądzie. Pracuję w barze, oraz dorabiam sobie poza pracą. - serce biło mi jak oszalałe, a ręce mocno zaciskały się na stoliku przede mną.

- Zatem pracując w barze, zostawia Pani niepełnoletnią dziewczynkę samą w mieszkaniu?

- Nie, Wysoki Sądzie. Laura ma zagwarantowaną opiekę, w czasie gdy jestem w pracy. Nigdy nie zostawiam jej samej, chyba że wychodzę do sklepu na małe zakupy. - zadała mi jeszcze wiele pytań, na które starałam się odpowiedzieć tak, aby nikomu nie zaszkodzić. Sam jej wyraz twarzy mnie paraliżował. Stara siwa jędza... Ewidentnie stara panna. Nic dziwnego, kto by ją chciał. Kiedy przyszła kolej na Marco prawie dostałam zawału. - Proszę się przedstawić- rozkazała wiedźma, co też grzecznie uczynił zesrany jak cholera Rodriguez.

Po nim przedstawiali swoje stanowiska ci dwoje z Opieki społecznej. Bałam się jak cholera, bo ten przyjeb mógł mi narobić wiele koło pióra. Wystarczy, że powie o mojej pracy u White'ów a wtedy leżę. Na szczęście oboje opowiedzieli się na moją korzyść co mnie niesamowicie zaskoczyło.

- Wyrok zostanie ogłoszony po naradzie- siwa sędzina uderzyła młotkiem, co oznaczało, że zakończyła przesłuchania, a my mamy wyjść. Na korytarzu dostawałam mdłości ze stresu, jeszcze ten cymbał z opieki cały czas mi się przyglądał. Miałam ochotę mu bardzo serdecznie pokazać środkowy palec, na szczęście się opamiętałam, bo mogłoby to delikatnie mówiąc, zaszkodzić mojej sytuacji. Kobieta z opieki się na nas bardzo podejrzanie patrzyła i wtedy stało się to... Nawet nie chce mi to przejść przez gardło. Na samą myśl robi mi się niedobrze. On to zrobił, on naprawdę to zrobił. Marco siedzący obok mnie podniósł swoją obślizgłą łapę i mnie objął. Nie wiem kto był bardziej zaskoczony ja czy ci mili państwo z opieki. Miałam tylko jedna myśl, nawet nie próbuj mnie pocałować.

- Ogłoszenie wyroku w sprawie przysposobienia Laury Black przez siostrę Veronicę Black- ten głos mnie wybawił, bo nie wiem czy w tym momencie bym się nie porzygała. Nawet nie pamiętam jak weszłam na salę. Byłam totalnie roztrzęsiona, ręce mi się pociły a nogi odmawiały posłuszeństwa. Żeby się udało, żeby się udało powtarzałam jak mantrę. - Zgodnie z artykułem 4, punktu 5 i 6 paragraf 1 Ustawy o Prawach Dziecka, Sąd orzeka przysposobienie Laury Black przez siostrę Veronicę Black ustanawiając tym samym dozór kuratora sądowego raz w miesiącu przez co najmniej rok. – aż krzyknęłam z radości co nie uszło uwadze Wysokiego Sądu, kobieta od razu skarciła mnie wzrokiem. -Wyrok nie jest prawomocny- uderzyła ostatni raz młotkiem i zebrała swoje rzeczy kierując się do wyjścia.

Z sądu wyszłam w podskokach, nie wiedziałam jak wyrazić to co czuje, to było... tego się nie da wyrazić słowami. Rzuciłam się Marco prosto na ręce i wtedy z samochodu wyszedł On... nawet na mnie nie spojrzał tylko od razu podszedł do mojego przyjaciela.

- Masz trzy sekundy, żeby spierdolić... - spojrzał na niego gniewnie, a potem zwrócił wzrok na mnie. - A Ty, jedziesz ze mną. - bez zastanowienia wciągnął mnie do samochodu i odjechał. Nie wiem czy czułam większy strach czy adrenalinę, ale ani jedno, ani drugie nie zwiastowało nic dobrego.

***

Nadal nie mogę dojść do siebie, zmyć tego okropnego zapachu i w ogóle. Fuj. To była jedna z bardziej ohydnych rzeczy jakie spotkały mnie w życiu. Okej, były gorsze, ale to... to jest w czołówce. Ilekroć przypomnę sobie, że musiałam przytulać się do Marco i udawać, że go kocham... Wyrzuć to dziewczyno z głowy, rozpamiętywanie tego traumatycznego doświadczenia nie ma najmniejszego sensu. Ganiłam sama siebie, jednak to było silniejsze ode mnie. Kiedy się otrzepywałam tak, jakby miało to jakikolwiek sens i pozytywny skutek usłyszałam telefon.

Numer prywatny

Po historii ze zdjęciami Laury boje się tego napisu. Długo zastanawiałam się czy powinnam odebrać, a co jeśli to znowu ten zwyrodnialec? Telefon przestał dzwonić, a ja nadal czułam jak serce wyskakuje mi z piersi. Nie minęła minuta, a telefon znów zaczął dzwonić jak oszalały. Dobra raz kozie śmierć, cokolwiek to znaczy. Chociaż w moim życiu słowo śmierć jest ostatnio tak powszechne jak powiedzenie zrób zakupy.

-Halo- odebrałam niepewnym głosem, czekając na odzew po drugiej stronie.

-Veronica?- usłyszałam ten zjebany głos, który prześladuje mnie od kilku dni i na dźwięk którego czuję odruch wymiotny. Marco.

- Czego chcesz? I dlaczego dzwonisz z zastrzeżonego łajzo?- tak wiem jestem niemiła, ale przecież to tylko Marco.

- Musisz mi pomóc- muszę albo i nie muszę- Veronica to nie żart, mam poważne kłopoty.

- Co? Znowu nieudolnie żartowałeś z fryzjerką?- pouczam go tak jakbym sama umiała uczyć się na swoich błędach- Czy pryszcz Ci wyskoczył na pół czoła i nie wiesz jak sobie z tym poradzić?- drwiłam dalej z dozą ironii w głosie.

-Veronica, to naprawdę nie jest śmieszne- czyli trafiłam.

- Pryszcz czy fryzjer?- dopytałam. Muszę znać szczegóły tego nieszczęścia, żeby wiedzieć jak mu pomóc.

- Zostałem aresztowany- tego jeszcze nie grali- Musisz mnie ratować- mój latynoski

przyjaciel zawsze miał najebane w głowie i szukał różnych sposobów zwrócenia na siebie uwagi, ale taką pierdołę wymyślił pierwszy raz. Debil.

-I co wywożą Cię do Alcatraz?- śmiałam się z naiwności Marco. Czy on na serio myśli, że jestem w stanie uwierzyć w te bzdety? – Czy od razu kara śmierci?

-Ja nie żartuje! Skup się- wrzasnął Rodriguez- Policja twierdzi, że to ja porwałem Lizzie- nie mogłam złapać tchu. Śmiałam się jak małe dziecko z klauna w cyrku, chociaż umówmy się, Marco od klauna różnił się tylko makijażem, mentalność dokładnie taka sama.- Veronica! Ja nie żartuje. Wiem, że brzmi to nielogicznie, ale tak jest. Dzwonię do Ciebie z komisariatu. Pozwolili mi wykonać tylko jeden telefon, bo wyciągnęli mnie z domu tak jak stałem. Ratuj mnie. Ja nie mogę trafić do więzienia. Ty wiesz jak w pudle traktują takich przystojniaków jak ja?- dramatyzował, a ja teraz miałam moment konsternacji. Z jednej strony to nielogiczne posądzić o porwanie taką niedorajdę jak Marco, a z drugiej mówił to z takim przejęciem, jakby to było prawdziwe.

- Marco, powoli i od początku- uspokoiłam bruneta- Co się dokładnie wydarzyło?- chciałam wiedzieć cokolwiek, ale przecież z tym idiotą zawsze jest utrudniony kontakt, a teraz jak jest w nerwach to już w ogóle nie ma co liczyć na jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie. Marco przez chwilę tłumaczył mi co się wydarzyło, ale na marne, nie zrozumiałam z tego nic oprócz tego, że jest zbyt delikatny, żeby zostać skazany i że więzienie jest ostatnim miejscem dla kogoś takiego jak on.

- Dobra, powiedz mi gdzie jesteś. Zaraz będę- kiedy rozemocjonowany kryminalista

powiedział, w którym jest komisariacie od razu złapałam kurtkę z wieszaka i pobiegłam na autobus. Na szczęście Lu była w szkole więc nie miałam dodatkowego problemu, żeby na szybko zorganizować jej opiekę.

Na miejscu byłam za niespełna 20 minut, chociaż podejrzewam, że Marco już obgryzał

paznokcie do samych skórek, bo jeśli jemu się coś dzieje to choćby już przybiec to nadal za późno.

- Dzień dobry, nazywam się Veronica Black i...- jednak nie dane mi było skończyć.

- No wreszcie Pani jest- powiedział policjant dyżurny- Ten Pani przyjaciel to jakiś

nadzwyczajny okaz- oj, wiem o czym Pan mówi, odpowiedziałam mu w duchu- Odgraża się, że wszyscy pożałujemy swojego czynu. Już się zastanawialiśmy czy nie musimy zadzwonić po specjalistę. Czy on zawsze się tak zachowuje?- zapytał policjant.

- Zawsze, proszę Pana, zawsze- odpowiedziałam mężczyźnie ze zrezygnowaniem- Co tak naprawdę się stało, że Marco został aresztowany?- doszłam do wniosku, że teraz dopiero się dowiem co tak naprawdę się wydarzyło, bo ten rozemocjonowany idiota mi tak wytłumaczył, że kompletnie nic nie wiem.

- Zaprowadzę Panią do inspektora zajmującego się tą sprawą- miły, starszy Pan pokierował mnie do pokoju przesłuchań, gdzie czekał na mnie zniecierpliwiony Marco oraz postawny policjant, którego znałam, bo to on mnie przesłuchiwał w sprawie zaginięcia Lizzie. Weszłam niepewnie witając się z policjantem.

- Gdzie Ty do chuja tyle czasu byłaś?- wiedziałam, że Marco ucieszy się na mój widok, ale nie sądziłam, że aż tak. Przewróciłam oczami i podałam dłoń inspektorowi, przypominając mu jednocześnie swoje imię i nazwisko.

-Proszę usiąść Pani Veronico- głębokim głosem powiedział policjant i wskazał miejsce, które mam zająć- Z naszych ustaleń wynika, że Pan Rodriguez mógł mieć coś wspólnego z zaginięciem waszej wspólnej koleżanki z pracy- prawie udusiłam się powietrzem.

Musiałam coś na szybko wymyślić. Przecież nie mogę wydać White'ów, że mają

wykończoną Lizzie u siebie, chociaż tak byłoby najlogiczniej. Jednak zdaje sobie sprawę, że zanim policja złapie ich wszystkich i znajdzie Lizzie to zabiją i mnie i ją. Z drugiej strony sprawa naprawdę brzmiała poważnie i nie mogłam pozwolić na to, żeby Marco odpowiadał za porwanie, choć nie ukrywam, czasem prawdziwa szkoła życia by mu nie zaszkodziła. Może z tej lalusiowatej pizdy w końcu zrobiłby się mężczyzna. Veronica myśl, bo to się źle skończy. Zdopingowałam się mentalne i zaczęłam.

- Panie inspektorze, niech Pan spojrzy na tę ofiarę losu... czy on mógłby mieć z tym coś

wspólnego? Przecież Lizzie ma więcej testosteronu od niego- powiedziałam spokojnie, jakbym mówiła o niespełna rozumu młodszym bracie.

- No właśnie Vera! Powiedz mu... Ej...- zaczaił po tym jak mnie poparł latynos.

- Przecież jest Pan doświadczonym gliną i zna Pan tego typu sprawców, czy Marco pasuje do tego typu przestępstwa?- próbowałam użyć uroku osobistego, jednak było to trudne dla osoby, która tego uroku ma tyle samo co worek przemarzniętych ziemniaków.

- Rozumiem, ale wszystkie zgromadzone dowody na to wskazują, że to właśnie Pan

Rodriguez jest sprawcą porwania, a kto wie... może i morderstwa.

- Co?!- wrzasnął Marco i w sumie mu się nie dziwię, też mnie zaskoczyło to co usłyszałam.- Po co miałbym porywać i mordować Lizzie? Przecież się przyjaźnimy. A tak w ogóle to dlaczego Pan zakłada, że ona nie żyje?

- Wszystko na to wskazuje, ślad urywa się u was w klubie i nikt jej więcej już nie widział- wytłumaczył spokojnie inspektor. Ja pierdole, co tu się dzieje. Marco morderca. To tak jakby powiedzieć Veronica mistrzyni łyżwiarstwa figurowego.

-Czy jest Pani w stanie powiedzieć coś, co odsunęło by Pana Rodriguez'a od podejrzeń?- ciągnął mnie za język policjant- może wie Pani gdzie był w tym czasie Pan Marco? Cholera to naprawdę poważnie wygląda. Chwilę siedziałam w ciszy, aż wypaliłam sama siebie zaskakując.

-Tak wiem, Marco wybacz, wiem, że to miała być tajemnica, jednak nie mogę tego ukrywać, bo muszę Ci pomóc- Marco miał minę nieźle zdezorientowanego- Marco, on.. on i ja... tzn. My... Marco był wtedy ze mną. Chyba wie Pan władza o co mi chodzi- moje mentalne uderzenie się w czoło prawie mnie zabiło. Co mi przyszło do głowy? Skąd ten pomysł? Idiotka ze mnie, naprawdę mogłam wymyślić coś lepszego. Przecież Marco wygląda jak pedał. Na pewno ten policjant się zastanawia czy bardzo mnie boli jak Marco sypia z facetami.

- Czy chce Pani przez to powiedzieć, że Wy wtedy...- mężczyzna był nieźle zdezorientowany, dokładnie tak samo jak Marco.

-Tak, my wtedy, ale nie chcę o tym mówić, to dość krępujące- urwałam zanim ten facet

chciałby wejść w szczegóły tego zajścia. Na samą myśl mnie odrzucało. Podczas rozmowy z przedstawicielami opieki tylko mnie objął ramieniem, a ja już przeczytałam wszystkie fora czy gotowanie ubrań bardzo je zniszczy, a co dopiero takie coś. Blee

- W takim razie sprawdzimy to, a tymczasem Pan Rodriguez zamieszka u nas co najmniej do jutra, a może jeszcze kilka dni- policjant dał mi do podpisu moje zeznania i dał sygnał, że mogę już iść. Marco jak usłyszał, że ma zostać dostał ataku paniki. Słychać było jego płacz, lament i zawodzenie.

- Smaruj dupkę pedałku- powiedziałam bezgłośnie w jego stronę i wyszłam.

Biedny Marco, jest taki słodki, na pewno nie jeden z więźniów to doceni.

***

Witajcie!

Po krótkiej przerwie dodajemy dłuższy rozdział!

No to teraz się dzieje!

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro