Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Dla mnie nie ma już ratunku.

Nie, nie nie! Tylko nie to... Nie dotykaj mnie.... Przestań... Błagam Cię.... Co ja Ci takiego zrobiłam? Nie mogłam nic zrobić bo on mnie cały czas trzymał w uścisku i dotykał swoimi ohydnymi łapami. Wszędzie czułam go. Czułam jego oddech. Zaczęłam się szarpać, ale to nic nie dało. - No Veronica nie udawaj, że nie chcesz! Zaczął ściągać mi spodnie i już czułam jak wkłada mi rękę do....

- VERA, VERA, OBUDŹ SIĘ!- usłyszałam znany głos. Otworzyłam oczy i zobaczyłam moją siostrę, która patrzyła na mnie z troską i niepokojem

- Co się stało?- zapytałam - To ja się pytam co się stało bo krzyczałaś wniebogłosy i jak przyszłam to płakałaś i rzucałaś się na łóżku.

- A czyli to był sen, dobrze to był tylko sen, jestem bezpieczna w domu tak w domu- zaczęłam powtarzać to jak mantrę i przestałam, kiedy zobaczyłam dziwny wzrok mojej Małej – Miałam głupi sen. Nie przejmuj się. Idź już spać.

- Na pewno mogę iść? - czułam jej niepewność.

- Tak, Tak ja tez już prawie zasypia- uśmiechnęłam się i poczekałam, aż wyjdzie z pokoju.

Boże, kiedy to się skończ!? Cały czas mnie to prześladuje. Cały czas widzie jego twarz, czuje jego ręce i ten wzrok! Mam już dość. Chyba pierwszy raz w życiu dziękuje Bogu, że Chris tam był. Dzięki niemu jeszcze żyje, bo pewnie, gdyby ta świnia mnie zgwałciła to nie podniosłabym się z tego. Nie dałabym rady. A właśnie, dlaczego on mi pomógł przecież pewnie jego matka mu powiedziała, z kim będę spędzała czas? To mi się niepodobna. Pewnie ta Starucha wiedziała, że ten koleś mi coś zrobi. Może na to liczyła tylko Chris nie spisał się i nie pozwolił na to, żeby mnie całkowicie skrzywdzono.

Jezu on pewnie to zrobił, żebym była mu wdzięczna i cos winna! Na bank nie miał dobrych intencji. Może myślał że będzie miał szybki numerek w aucie jak mnie odwoził. Nie pojmuje myślenia tej rodziny. Jeszcze musze tam wrócić. A jak znowu spotkam tego typa. Cały cza o tym myślę. Znaczy już wydaje mi się, że zapomniałam o tym, ale to wraca jak boomerag . Te koszmary! Chciałabym zasnąć i obudzić się wypoczęta. Niestety to marzenie chyba się nigdy nie spełni. Ale nie dam Isabelli się złamać o nie! Chciała mnie skrzywdzić to jej się nie udało i obiecuje, że ja się tak łatwo nie poddam. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam i obudził mnie budzik.

Cholera czas wstawać i zacząć tę nierówną walkę mojej osoby z resztą świata.

***

Po ostatnich wydarzeniach już nic dla mnie nie było jasne. Cały czas tak dużo pytań a tak mało odpowiedzi. Musiałam w końcu wziąć wszystko w swoje ręce i rozwiązać te otaczające mnie zagadki. Najpierw poukładałam sobie w głowie po kolei podejrzane sytuacje, które miały miejsce. Powinnam pewnie zacząć od Loli, ale z nią ostatnio kontakt jest strasznie utrudniony i póki nie dojdzie do siebie nie mam co liczyć na współpracę z nią. Kolejną sprawą jest zaginięcie Lizzie, które też jest swoją drogą podejrzane, tym się już zajmuje policja i miejmy nadzieję, że ją w końcu znajdą. No i sprawa dyrektora placówki opiekuńczo-wychowawczej. I tym powinnam się zająć.

To nie jest możliwe żeby jego sprawa została tak łatwo umorzona. Stwierdzili samobójstwo i tyle. Przecież złożyłyśmy zeznania, z których ewidentnie wynikało, że Ci zamaskowani mężczyźni, którzy próbowali porwać Laurę zabili tego faceta. W to wszystko na pewno jest zamieszana rodzina White'ów. Chociaż nie mam pewności moje pierwsze skojarzenia padły właśnie na nich.

Stałam przy blacie w kuchni popijając kawę i pusto wpatrując się w ekran telewizora. Lu oglądała jakiś film chwilami śmiejąc się w niebo glosy. Czym wyrwała mnie tym razem z rozmyślań. Siedziała do mnie tyłem i mimo że nie widziałam jej twarzy to wiedziałam, że jej twarz robi się lekko czerwona od nadmiaru śmiechu. Znałam moją siostrzyczkę tak dobrze. W pewnej chwili odwróciła się w moją stronę.

- Masz ochotę do mnie dołączyć? - uśmiechnęła się szeroko.

- Lu z miłą chęcią ale muszę trochę poszperać w internecie. - odwzajemniłam uśmiech.

- Jeżeli chcesz możesz to zrobić tutaj ze mną. - zaproponowała.

- Kusząca propozycja. - zbliżyłam się do niej. - Ale potrzebuję trochę ciszy i spokoju. - ucałowałam ją w czoło. - Niedługo do Ciebie dołączę ok? - zapytałam.

- Pewnie. - wróciła do oglądania jakiegoś serialu a ja ruszyłam schodami do swojego pokoju.

Weszłam do niego i od razu skierowałam się do mojego łóżka po drodze zabierając z biurka laptopa. Rozsiadłam się wygodnie na wygodnym materacu i odpaliłam przeglądarkę. Zaczęłam wyszukiwać jakichkolwiek powiązań i związków ze śmiercią dyrektora. Mnóstwo stron się o tym rozpisywało. Jednak każda podawała ten sam nagłówek : Samobójstwo dyrektora domu dziecka, Dyrektor domu dziecka popełnił samobójstwo, Niesamowita tragedia w ośrodku opiekuńczo-wychowawczym. Dyrektor popełnił samobójstwo. I ta sama zawartość mówiąca o tym, że śledztwo umorzono, pracownicy opowiadający o problemach psychicznych tego mężczyzny. Wszędzie to samo. Powoli doprowadzało mnie to do szaleństwa. Czy tylko ja widziałam w tym kłamstwo? Jak oni mogli umorzyć tą sprawę?

Jeden artykuł mnie zainteresował. Jego autor wykluczył samobójstwo i otwarcie napisał o morderstwie. Obraził pracę policji i podejrzewał przekupstwo. Przeczytałam cały tekst bardzo dokładnie kilka razy. W końcu znalazłam kogoś kto również dostrzegł w tym wszystkich coś podejrzanego. Postanowiłam znaleźć numer i zadzwonić do tej osoby, może jest mi w stanie pomóc. Przeszukałam całą stronę i w końcu natrafiłam na dane i numer autora tekstu. Okazało się, że jest nim dziewczyna o imieniu Kim.

Wystukałam numer i przystawiłam telefon do ucha. Po trzech sygnałach usłyszałam przyjazny głos.

- Słucham? - zapytała.

- Witaj Kim. - odpowiedziałam również miło. - Jestem Veronica, dzwonię w sprawie twojego artykułu.

- Którego konkretnie? - czułam, że może mi pomóc.

- Na temat zabójstwa dyrektora. - usłyszałam jak wstrzymuje powietrze. - Wiem, że ty też nie uważasz, że to było samobójstwo.

- Posłuchaj Veronica. - zaczęła powoli. - Owszem jestem zdania, że ktoś zabił tego mężczyznę. - nie dane jej było dokończyć.

- Ulżyło mi. - westchnęłam. - Pomożesz mi to udowodnić? Przecież nie możemy tak tego zostawić? - miałam tyle pytań do niej.

- Veronica nie zrozum mnie źle. - przerwała mi. - Uważam tak samo jak ty natomiast nie jestem w stanie Ci pomóc. - moje wszystkie nadzieje właśnie umarły. - Już mi się dostało za ten artykuł po głowie i nie chce do niego wracać. - dokończyła.

- Ale... - chciałam ją przekonać.

- Przepraszam. - powiedziała. - Tobie też radzę to zostawić. - nagle w słuchawce usłyszałam ciągły dźwięk.

Kurwa.

To nie tak miało wyglądać. Miała mi pomóc. Miałyśmy udowodnić, że wszystko zostało ukartowane. Z impetem zamknęłam laptopa i przeczesałam dłońmi włosy. I co ja mam teraz zrobić? Jak ja mam to wszystko udowodnić? Mam się włamać na posterunek i przeczesać akta? Przecież to nierealne. Zresztą nigdy bym się do czegoś takiego nie posunęła.

Zrezygnowana wróciłam na dół do mojej siostry. Siadłam obok niej na kanapie i zaczęłam oglądać to co akurat leciało w telewizji.

- I jak tam? - spojrzała na mnie. - Znalazłaś coś interesującego? - zapytała.

- Tak. - odpowiedziałam. - Tylko szkoda, że nic poza tym. - dokończyłam.

- Może ja mogę w czymś Ci pomóc. - spojrzałam na moją Lu i chwile się zastanowiłam. Miałam przed nią tyle sekretów. Wiem, że gdyby się dowiedziała miałaby mi za złe, że jej nic nie mówiłam. Chciałam ją uchronić od takiego życia. Nie mieszać ją w sprawy, które mogłyby zagrażać jej życiu i przypominać niemiłe chwile. Niedługo rozpocznie szkołę i nie będzie miała, aż tyle czasu na to żeby mnie wypytywać o różne rzeczy. Zajmie się sobą, może pozna jakiś przyjaciół i nie tylko ja będę dla niej wsparciem. Potrzebowała tego. Normalnego życia. - Wiesz, że jestem w tym całkiem dobra.

- Nie nie trzeba. - wymusiłam uśmiech i odwróciłam wzrok. - To jest sprawa, z którą sama muszę sobie poradzić.

- Ok. - odpowiedziała.

Wróciłyśmy do oglądania telewizji. I tak spędziłyśmy cały wieczór. Razem. To był cudowny czas. Dużo rozmawiałyśmy, śmiałyśmy i wspominałyśmy. Bardzo nam tego brakowało. Ostatnio bardzo zaniedbywałam nasz wspólny czas. Dlatego cieszyłam się, że mogłam jej to trochę wynagrodzić. Chociaż wiem, że powinnam to zrobić w inny sposób. Bardziej kreatywny, żeby jej się tutaj aż tak bardzo nie nudziło. Obiecuję, że kiedy wszystko ogarnę poświęcę jej tyle czasu na ile zasługuję. Jednak gdzieś z tyłu głowy cały czas miałam sprawę tego dyrektora. Nie dawała mi spokoju. I nie spocznę póki nie dowiem się prawdy. Tylko najpierw muszę obmyślić jakiś plan. I skoro zostałam sama to musiał być plan doskonały.

Ale kto jak nie ja. Dam radę.

***

Nawet nie sądziłam że tak długo zasiedzę się z Laurą oglądając jakieś beznadziejne talk-show, które bawiło nie tyle swoją fabułą co żenującym jej przedstawieniem. Czasami oglądając takie bzdety nasuwa mi się myśl co ludzie mający jakikolwiek wkład w taki shit mają w głowach. Za oknem robiło się już ciemno, wiedziałam więc że obowiązki powoli mnie wzywają, ale jak to mówią - bez pracy nie ma kołaczy, a ja mam wystarczająco wydatków, które muszę pokryć.

Po ostatnim incydencie z ponowną próbą gwałtu, moja samoocena i samoakceptacja diametralnie zmalała przez co obecnie patrząc w lustro widzę tylko obrzydzenie i nienawiść, nic pomiędzy.

- Co by ze mną było gdyby nie Chris? - zwróciłam się sama do siebie oczekując odpowiedzi również od samej siebie. - Oczywiście, że zostałabym potraktowana jak kawał surowej jagnięciny. - załkałam po cichu patrząc w lustro z jeszcze większą frustracją.

Nie potrafię opisać w czym tak naprawdę teraz tkwiłam - chora relacja z popieprzoną rodzinką, która zrzuca na mnie wszystkie problemy świata, uzależniona przyjaciółka, której jak się okazuje nie znam i nigdy nie znałam, śmierć Dyrektora i próba porwania mojej małej siostrzyczki, ciągłe groźby, głuche telefony i jeszcze ten gwałt, to dla mnie za dużo.

Nie mogąc dłużej oglądać swojej marnej twarzy w lustrze zebrałam torbę i wybiegłam z pokoju chcąc być jak najdalej od patrzenia na samą siebie. Chociaż czy to nadal byłam ja? Już nawet nie wiem gdzie podziała się ta wredna, sarkastyczna Veronica z cynicznym uśmiechem do granic możliwości. Gdziekolwiek jesteś, wróć tu z powrotem.

- Wychodzę! - Krzyknęłam do siostry i opiekunki, którą dla niej zamówiłam. Może to dziwne, że kazałam pilnować jakiejś kobiecie prawie dorosłą dziewczynę, ale w obecnej sytuacji miałam to po prostu w dupie. Jej bezpieczeństwo stawiałam na pierwszym miejscu.

***

Będąc już w clubie poczułam ogromną chęć zwymiotowania, nie wiem czy od zapachu drogich alkoholi, które swoją drogą już dawno temu powinny być wymienione, czy od spoconych i obrzydliwie bogatych sukinsynów, traktujących kobiety jak ścierkę do podłogi, a może przez jaskrawe pazurki Panny Flądry, którymi jakby mogła wydrapałaby mi oczy.

- Zakochałaś się czy co? - z letargu wyrwał mnie głos uroczego kelnera, z którym mogłabym się umówić... to znaczy zaprzyjaźnić.

- Co?! Oczywiście, że nie! Zamyśliłam się. - uśmiechnęłam się życzliwie, co zszokowało chyba wszystkich obecnych na zapleczu. Veronica Black uśmiecha się inaczej niż fałszywe suka?

- Do twarzy Ci z takim. - puścił do mnie oczko, a ja miałam ochotę się rozpłynąć, co za słodziak.

- Przepraszam, ale to chyba nie czas na nocne amory? Czas najwyższy zabrać się za swoje obowiązki. - naszą luźną pogawędkę przerwał niski głos nikogo innego jak Alexandra White'a. - A Ty Veronico, pozwól ze mną. - wskazał na mnie palcem, a ja prawie udławiłam się własną śliną. Co znowu zrobiłam?

Kiedy byliśmy już w jego jak mniemam pokoju zrobiło mi się duszno, nie wiem czy od gorąca czy to przez jego natarczywe spojrzenie, ale moje samopoczucie osłabło.

- Veronico, chciałbym Ci pomóc. - jego głos był na tyle przekonywujący, że prawie się nabrałam.

- Z całym szacunkiem Alexandrze, ale nie wyglądasz na wolontariat czy kogoś z opieki społecznej, więc daruj sobie i skończmy tę rozmowę zanim ją zaczniemy. - ostudziłam jego zamiary i przy okazji ten napływ gorąca, który uderzył we mnie w tym pomieszczeniu.

- Dlaczego musisz być taka trudna? - na jego twarzy zawitał pół uśmiech, pół grymas, który potem przerodził się w ten zawadiacki uśmieszek.

- Dlaczego Ty musisz być taki upierdliwy? Najpierw przyczyniasz się do tego wszystkiego co mnie spotyka, a teraz udajesz zbitego pieska? Odczep się i nie trać mojego czasu. - sarknęłam.

- Black, chociaż mnie posłuchaj. - lewą rękę położył na moim ramieniu, a mną wstrząsnęły dreszcze, najpewniej obrzydzenia. - Pomogę Ci udowodnić, że Dyrektor nie popełnił samobójstwa. - gdy wypowiedział, te słowa udusiłam się prawie powietrzem, czy ja się przesłyszałam?

- Co ty kurwa powiedziałeś? Skąd o tym wiesz? - w mojej głowie kłębiły się setki pytań, na które najpewniej odpowiedzi i tak nie uzyskam.

- To co słyszałaś, Black. Wykonałaś nieodpowiedni telefon do nieodpowiedniej osoby. Nie wiem czy wiesz ale mamy całe to miasto w garści i wiemy wszystko. - mrugnął do mnie, a ja miałam ochotę mu przywalić.

- Dlaczego chcesz mi pomóc? Bo nie wydaje mi się, abyś robił to z czystego serca, bo go nie posiadasz. - na jego usta znów wpłynął ten uśmiech, a ja coraz bardziej hamowałam się aby w jego uzębieniu nie zaczęło być braków. Pieprzony dupek.

- Oczywiście, że nie. Chcę, żebyś za to towarzyszyła mi na wyścigach samochodowych. - prawie się oplułam. On nie mówił poważnie.

- No chyba cię pojebało. Moja odpowiedź brzmi nie, a nawet absolutnie nie. - byłam już w kierunku wyjścia, w głowie obmyślając plan ucieczki, ale oczywiście, że nic nie mogło iść po mojej myśli.

- Gdzie się wybierasz? Nie skończyłem. - pociągnął mnie za łokieć, a ja w głowie już liczyłam do dziesięciu.

- Ja skończyłam i moja odpowiedź nadal brzmi tak samo. - wyrwałam mu się ponownie i wyszłam, tym razem skutecznie.

- Dobrze się zastanów Veronico! - usłyszałam za sobą, ale nie miałam już siły by w to brnąć, zbyt wiele już na siebie wzięłam, cyniczny dupek nie jest mi do tego potrzebny.

***

Ten dzień był strasznie męczący. O trzeciej skończyłam pracę u White'ów a na dziewiętnastą miałam być już w Magnum. Pierwszy raz miałam taką sytuację, że z jednej pracy leciałam do drugiej. Byłam wyczerpana. Spałam całe po południe, żeby w miarę funkcjonować w nocy. Musiałam im pomóc, od kiedy Lizzie zaginęła nie znalazłyśmy żadnego zastępstwa za nią. Rodzinie zawsze powinno się pomagać.

-O stara, w końcu jesteś- entuzjastycznie powitał mnie Marco. Faktycznie długo mnie nie było w Magnum i nawet nie sądziłam, że można się tak bardzo stęsknić za pracą tutaj. Po tym wszystkim co się dzieje pracą tutaj stała się dla mnie forma relaksu, a nie obowiązkiem. W sumie to tylko tu czuję się bezpieczna.

- Witaj przyjacielu- ucałowałam go serdecznie- Jak leci?- zapytałam z po raz pierwszy od dawna szczerym uśmiechem.

- O! A kogo my tu mamy?- jak wspomniałam tylko tu czuję się najbardziej bezpieczna dlatego zabrałam ze sobą Lu, wolę mieć na nią cały czas oko, a skoro jeszcze nie zaczęła szkoły to może pozwolić sobie na chwilę rozrywki.

- Znajdź sobie jakieś zajęcie. Rób co chcesz tylko grzecznie- pouczyłam młodszą Black i zabrałam się za ściąganie krzeseł ze stolików.

- Spokojnie, będę miał na nią oko- uspokoił mnie Rodriguez, ale właśnie najbardziej się obawiałam tego, że to on się nią zajmie. Nigdy nie wiadomo co mu przyjdzie do

głowy.

***

Zmiana była naprawdę długa, już nie mogłam się doczekać końca, ruch był nieduży, Marco z nudów uczył Laurę robić drinki a ja spokojnie ogarniałam wszystko dookoła. Po zniknięciu Lizzie miałyśmy z Margaret klub podzielony na dwa rewiry, co skutkowało większą ilością obowiązków. Chłopaki super dawali radę za barem więc czasem kochany Natan pomógł nam na sali. Korzystając z małego ruchu stwierdziłam, że muszę zobaczyć co z Lolą, która już na dobre zamieszkała w swoim pokoju.

- Zaraz wracam, jakby coś się działo to wołajcie- poinformowałam resztę i poszłam w kierunku gabinetu przyjaciółki.

Lola jak można było się tego spodziewać siedziała najebana jak autobus, ale na szczęście nie spała więc była szansa, że uda nam się pogadać.

-Hej- niepewnie uchyliłam drzwi- Mogę?- w sumie to gówno miała do powiedzenia, bo i tak weszłam nie czekając na odpowiedź tej zapijaczonej blond świni.

-A co jeśli powiem, że nie?- wybełkotała- Nie mam ochoty Cię oglądać, spierdalaj do swoich nowych znajomych sprzedajna świnio- aż mnie zaskoczyło, że tak to ledwo siedzi, a jak mnie wyzywa to bardzo wyraźnie. Małpa.

- Słuchaj! Możesz mnie wyzywać ile chcesz, chuj mnie obchodzi Twoje zdanie na mój temat- skłamałam oczywiście, bardzo mnie obchodzi- Ale przypominam, że wpierdoliłam się w to całe gówno tylko ze względu na swoich bliskich, między innymi na Ciebie więc zanim następnym razem porównasz mnie do taniej kurwy przypomnij sobie te słowa- Lola ewidentnie chciała coś powiedzieć, ale ugryzł się w język. Może to i lepiej, bo różnie mogłaby się ta kłótnia skończyć.

- A więc do rzeczy Veronica, co Cię sprowadza?- zeszła z tonu – W czym mogę Ci teraz pomóc?

- Chodzi o Ciebie- zaczęłam najspokojniej jak w tym momencie umiałam- Proszę Cię pójdź na ten cholerny odwyk. Przecież sama widzisz, że to już wszystko zaszło za daleko, za dużo złego się dzieje, najwyższa pora odwrócić kartę nawet jak będziemy to robić małymi kroczkami- z oczu popłynęły mi łzy, które w ostatnim czasie i tak płyną zbyt często. Wydaje mi się, że tylko ja widzę, że musimy zacząć wszystko naprawiać, bo z dnia na dzień jest tylko gorzej.

-Veronica!- krzyknęła roztrzęsiona Lola- To wszystko jest przez Ciebie! To Twoja wina- zamurowało mnie, a co ja do cholery mam z tym wspólnego? Zadawałam sobie pytania w duchu, ale postanowiłam jej nie przerywać, może wykrzyczy coś jeszcze, co wyjaśniało by tą całą pojebaną sytuację.- Przez to, że Ty i Twoja rodzina pojawili się się w moim życiu już nigdy nie nie będzie takie samo. Zniszczyliście wszystko- wrzasnęła i rzucała o ścianę wszystkim co miała pod ręką.

-Co Ty gadasz?! O co Ci chodzi?- nic już nie rozumiałam z tego co się dzieje. Od nadmiaru emocji kręci mi się w głowie, a to co mówi Lola nie chce skleić się w racjonalną całość- Moi rodzice nie żyją i dobrze o tym wiesz więc nie rozumiem o co Ci chodzi, Lu coś Ci zrobiła?- zadawałam bezsensowne pytania szukając sensownych odpowiedzi. Lola nie powiedziała już nic. Zsunęła się tylko po ścianie i zaczęła cicho popłakiwać tak, jakby zeszło z niej całe powietrze.

- Witam, witam- zmroziło mnie kiedy usłyszałam ten głęboki, męski głos. To był jeden z powodów moich nieustających problemów, John White we własnej osobie. Jeszcze jego tu kurwa brakowało- Coś mnie ominęło?- spojrzał na Lolę, która w momencie jego wejścia prawie umarła. Ewidentnie wystraszyła się tego człowieka. Nic dziwnego. John, jak każdy z White'ów był zabójczo przystojny, a przy tym proporcjonalnie do urody niebezpieczny.

-Veronica proszę zostaw nas samych- powiedziała przerażona Lola.

- Nie ma takiej opcji- odpowiedziałam tak stanowczo, jak tylko byłam w stanie- Nie chcę żebyś została z nim sama. Znam go, to nie jest dobry pomysł.

-Veronica wyjdź- powiedziała dosadniej blondynka, swoją drogą w momencie wytrzeźwiała.

Ja nie powiedziałam nic tylko stałam z rękoma skrzyżowanymi na piersi, głowę uniosłam wysoko i pewnym siebie wzrokiem patrzyłam na bruneta. Niech sobie nie myśli, że się go boje czy coś. Chociaż boje się jak cholera.

- Wynoś się Vera!- wrzasnęła w końcu Lola.

- Jak chcesz- wzruszyłam ramionami- Jakby co to wołaj- powiedziałam i rzucając wymowne spojrzenie Johnowi wyszłam z pomieszczenia. Byłabym głupia gdybym zostawiła ją samą, więc stanęłam za drzwiami i jak ostatnia świnia podsłuchiwałam ich rozmowie. Swoją drogą to dobrze wiem jak kończy się podsłuchiwanie rozmów obojętnie których członów tej rodziny, ale ja jestem ostatnią osobą, która ma zdolność uczenia się na własnych błędach.

-Co słychać skarbie? – brunet zaczął rozmowę, co było oczywiście do przewidzenia- Jak się mają nasze sprawy?- „nasze sprawy"? A jakie oni mogą mieć wspólne sprawy? Wspaniała Lola z sercem anioła i ta łachudra rodem prosto z piekła. Przecież on mógłby być prawą ręką samego Lucyfera.

- Daj mi jeszcze trochę czasu- to Lola wie o jakich sprawach on mówi? Prawie upadłam z wrażenia- Wszystko jest pod kontrolą, potrzeba mi jeszcze parę dni- poprosiła Lola tego wielkoluda.

- Wiesz co się stanie za niedotrzymanie słowa? Szkoda by było takiej ślicznej buźki królewno- no ja pierdole, co zacznę rozwiązywać jakieś sprawy, to zaczynają się nowe. Zajebiście, po prostu zajebiście.- Dam Ci czas tylko ze względu na to, że kiedy coś tam nas łączyło. Jak to Ty mówiłaś? A no tak, byliśmy parą. Chociaż jakby każda laska, która mi dała była moja dziewczyna, to mógłbym być kolekcjonerem- co kurwa!? Jaką parą. Zaczęło szumieć mi w głowie przez to czego się właśnie dowiedziałam. Lola i John? John i Lola? To się w ogóle kupy nie trzyma. To tak jakby Marco był mafiozem. Nierealne. Najbardziej nie daje mi spokoju myśl jaki dług ma wobec tego chuja moja piękna Lola. Jak mogła zajść mu za skórę skoro coś między nimi było? Swoją drogą to już wiem czemu ta wyszpachlowana Isabella tak jej nie lubi, mało która teściowa lubi swoją synową.

-Vera do chuja! Porwało Cię coś- prawie dostałam zawału słysząc głos latynoska. Pobiegłam na salę zanim John zorientuje się, że podsłuchiwałam.

Życie mi jeszcze miłe.

***

Rozmowa z Alexandrem nie dawała mi spokoju, w głowie miałam tylko jego cyniczny uśmiech i natarczywe spojrzenie a słowa, których użył odbijały się echem w mojej podświadomości. Długo zastanawiałam się czy zgodzić się na jego propozycje, bo z jednej strony chciałam dowiedzieć się co tak naprawdę stało się z dyrektorem, a z drugiej ostatnim o czym marzyłam było dobrowolne wchodzenie w jakiekolwiek relacje z członkiem tej bipolarnej rodziny.

-O czym tak myślisz?- z zamyślenia wyrwała mnie moja mała siostrzyczka. - Od jakiegoś czasu jesteś taka nieobecna, coś się stało?- zapytała zmartwionym głosem moja kruszynka.

- Wiesz, że dużo mnie kosztuje praca na dwa etaty. Jestem po prostu zmęczona - ucałowałam w matczyny sposób Laurę.

- Vera, a może pójdziemy na cmentarz? Dawno nie byłyśmy - Lu miała rację. Zaniedbałam rodziców koncertowo, po ich śmierci obiecałam sobie, że będę ich codzienne odwiedzać. Było tak do czasu, aż nie zaczęłam być częścią mafijnych perypetii rodziny White'ów, teraz bywałam tam sporadycznie, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że wcale. Było mi z tym ciężko, że przez swoje sprawy zaniedbuję wszystkich, którzy tyle dla mnie zrobili.

- Jasne, dziś mam wolne więc możemy spędzić z nimi tyle czasu, ile tylko potrzebujesz. - pogładziłam ją po włosach. - Zbieraj się.

***

Droga od samego mieszkania do samego grobu rodziców minęła nam w ciszy żadna z nas nie czuła potrzeby rozmowy i pogrążona była we własnych przemyśleniach, o których niekoniecznie pragnęłyśmy rozmawiać. Przekraczając bramę cmentarza poczułam dziwny chłód na skórze, jakby rodzice dziękowali mi, że w końcu tutaj przyszłyśmy.

- Witajcie Kochani. - Lu uklęknęła obok grobu i ze smutkiem w oczach oraz niemym uśmiechem przejechała dłonią po nagrobku. Ten widok prawie rozerwał mi serce. Dobrze wiem co czuła, skoro ja do tej pory nie mogę się z tym pogodzić, to co musi czuć piętnastolatka, która wychowywała się bez rodziców w można by rzec okresie kiedy najbardziej ich potrzebowała. Wiele bym dała żeby tu byli, chociaż na moment, chociaż dla jednego słowa czy uścisku, dla jednego gestu czy rodzicielskiego pocałunku.

Laura zaczęłam opowiadać im o swojej nowej szkole i o tym jak dobrze jej się ze mną mieszka. Ja nie mogłam się na niczym skupić, bo cały czas rozglądałam się czy nikt na nie obserwuje. Od momentu kiedy dostałam zdjęcia sprawa umilkła. Może ten psychopata dał sobie spokój, ale ja nadal czułam na sobie czyjś wzrok, chociaż może to tylko moja chora podświadomość płatała mi figle. Wiedziałam, że ewidentnie popadam w paranoję, ale to co się wokół mnie dzieje przypomina bestsellery kryminalne z najwyższej półki.

- Wiele bym dała żeby spojrzeć w oczy temu cholernemu mordercy. - przez zaciśnięte zęby wybełkotała Lu. - Temu zwyrodnialcowi, który odebrał nam wszystko i nie poniósł żadnych konsekwencji. - w ciszy słuchałam tego co mówi moja mała i doszłam do wniosku, że to na maksa niesprawiedliwe. Moje oczy zaszły łzami, ale nie pozwoliłam sobie na to, aby którakolwiek z nich wypłynęła, nie w tej chwili. Ktoś kto zniszczył nam życie, a moją siostrę skazał na te pierdolone pięć lat w Domu Dziecka pewnie ma swoją rodzinę, z którą spędza święta i cieszy się każdym wspólnym momentem.

- Chodź do mnie. - zamknęłam ją w ramionach od razu kiedy po jej policzku spłynęła pierwsza łza. - Znajdziemy go, obiecuję. Obiecuję słyszysz? Znajdę go chociażbym miała go wyrwać spod ziemi. Przysięgam.- zamknęłam oczy i jeszcze mocniej przycisnęłam ją do swojej piersi. Nie wiem jak długo tak stałyśmy. Na pewno kilka minut. W tym właśnie momencie podjęłam decyzję. Wtedy wydawało mi się, że jest słuszna. Żaden morderca nie zasługuje na to żeby żyć normalnie, kiedy odebrał życie i radość innym.

Teraz już wiedziałam, że nie pozwolę, aby rodzina Dyrektora przechodziła to co my, Oni mają prawo znać mordercę i go osądzić, mieć wreszcie spokój, bez myśli z tyłu głowy, kto będzie następny.

Odeszłam na bok i wyciągnęłam telefon z kieszeni aby wybrać numer młodego White'a.

- Witaj Veronico. - usłyszałam w słuchawce zaspany głos Alexandra. Człowieku jest piętnasta godzina. - Wiedziałem, że zadzwonisz, takie jak Ty zawsze dzwonią - zaśmiał się szyderczo, a już żałuję swojej decyzji. Zarozumiały dupek.

- Lepiej się ucisz i mnie posłuchaj dupku. Podjęłam decyzję. - powiedziałam od razu nie wdając się w nic nie warte jałowe dyskusje. - Pomóż mi znaleźć mordercę dyrektora. - w momencie wypowiedzenia tych słów, wiedziałam, że będą tego cholernie żałować i poniosę duże konsekwencje.

- Wspaniale Black, do zobaczenia. - i od razu się rozłączył.

Wróciłam do Laury, w głowie już zaczynając mieć wyrzuty sumienia, że pakuję się w kolejne kłopoty i kolejną popieprzoną relację. To nie skończy się dobrze.

***

Po dniu wolnym, dzięki któremu odpoczęłam i odetchnęłam przyszedł dzień kiedy znowu muszę iść do tego okropnego miejsca. Ten tydzień to jakiś kosmos. Tyle imprez. Ludziom to się w domu nudzi? Ja rozumiem od czasu do czasu skoczyć na jakieś party ale bez przesady.

Postanowiłam trochę wcześniej pojawić się w pracy żeby na spokojnie ogarnąć swoje obowiązki i psychicznie przygotować się na wieczór. Pożegnałam się z Laurą i wsiadłam do taksówki. Całe szczęście, że nasza sąsiadka jest na emeryturze i chętnie zgodziła się na zostawanie z moją siostrą. To złota kobieta. Po tych wszystkich anonimach i głuchych telefonach to było najrozsądniejsze rozwiązanie. Droga do willi upłynęła mi bardzo szybko. Ja nigdy. Po piętnastu minutach byłam już pod drzwiami wejściowymi gdzie przywitał mnie Shrek.

- A co ty dzisiaj tak wcześnie? - zapytał.

- Tak bardzo nudziło mi się w domu, że postanowiłam pojawić się w tym piekle trochę wcześniej. - powiedziałam z sarkazmem.

- Jak zwykle miła i pozytywnie nastawiona do pracy. - zaśmiał się. - No dobrze Pani Isabelli jeszcze nie ma, wyszła popołudniu i jeszcze nie wróciła więc rozgość się.

Podziękowałam mu i weszłam do środka. Jak zwykle wnętrze tego miejsca przytłaczało mnie i sprawiało wrażenie ekskluzywnego więzienia. Jednak z każdym pobytem tu przyzwyczajałam się do tego. Skoro Pani Isabelli nie ma w domu to można trochę poszperać. Jesteś idiotką Veronica. Byłam nią ale kto na moim miejscu nie skorzystał by z takiej możliwości.

Wspięłam się schodami na pierwsze piętro. Już raz tędy szłam. Do pokoju Alexandra. Teraz czas zwiedzić inne pokoje. Na korytarzu panowała grobowa cisza. No żywcem jak na cmentarzu. Po cichu zaczęłam zbliżać się do pierwszych drzwi po prawej stronie. Delikatnie złapałam za klamkę i próbowałam otworzyć drzwi, niestety bez skutku. Były zamknięte. Podeszłam do kolejnych i szarpnęłam za klamkę. Drzwi ustąpiły. Pchnęłam je i weszła w głąb pokoju. Był ogromny, ciemny, tajemniczy. Wszędzie były masywne regały, na których leżały książki. Ktoś tu lubi czytać. Na środku stało wielkie, masywne łóżko z lekkim baldachimem. Pomieszczenie robiło wrażenie.

Już miałam wychodzić kiedy nagle usłyszałam cichy szmer. Dochodził z drugiego końca pokoju. Wiem, ze powinnam wyjść bo w każdej chwili ktoś może wejść i przyłapać mnie, że szpieguje. Co nie skończyło by się dobrze. Jednak Vera nie jest z tych ludzi co odpuszczają. Szłam do miejsca, z którego dobiegały odgłosy. Gdy podeszłam bliżej zauważyłam, że to są kolejne drzwi. Pociągnęłam za klamkę jednak były one zamknięte. Usłyszałam za drzwiami płacz. Tam ktoś jest. Podeszłam do szafki nocnej i odsunęłam szufladę. Zazwyczaj w takich miejscach trzyma się kluczę do sekretnych pomieszczeń. Bingo. Chwyciłam kluczyk, przekręciłam zamek i weszłam do środka. Było tam strasznie ciemno. Po omacku znalazłam włącznik i zapaliłam światło.

To co zobaczyłam wstrząsnęło mną. Pokoik można było nazwać klitką. W maluteńkim pomieszczeniu leżały jakieś brudne talerze i materac. A na tym materacu siedziała Lizzie. Miała związane nogi i ręce. Na jej usta naklejona była czarna taśma. Wyglądała strasznie. Jej włosy były potargane. Twarz pełna w siniakach i zaschniętej krwi. Jej ciuchy były brudne. Po jej policzkach spływały łzy. W jej oczach widziałam nadzieje.

Zasłoniłam usta dłonią, żeby nie wydać okrzyku. Byłam w kompletnym szoku. Co ona tutaj robi? Podeszłam do niej i delikatnie zerwałam jej taśmę z ust.

- Boże Lizzie. - czułam zbierające się łzy pod moimi powiekami. - Co oni Ci zrobili? - cała się trzęsłam.

- Veronica uciekaj. - powiedziała zachrypniętym głosem dziewczyna. - Nie mogą Cię tu znaleźć. On zaraz wróci.

- Kto? - zapytałam.

- Max. - wychrypiała. - Max White.

- Nie mogę Cię tu zostawić. - po moich polikach zaczęły spływać łzy.

- Możesz. - spojrzałam na nią zszokowana. - Dla mnie nie ma już ratunku ale ty możesz się jeszcze ocalić. Uciekaj stąd Veronica. - jej oczy były szkliste.

Zastanawiałam się dłuższą chwile co mam zrobić. Przecież nie mogę jej tak zostawić. Widziała, że się waham.

- Veronica proszę Cię. - zakwiliła. - Nie zadzieraj z nimi. To jest rodzina Diabła. Musisz stąd uciekać. - próbowała mnie przekonać.

- Obiecuję Ci, że Cię uwolnię. - zapewniłam ją. - Sprowadzę pomoc i ukarzemy ich. - przytuliłam ją.

Następnie zgasiłam światło, przekręciłam zamek i wrzuciłam kluczyki do szafki nocnej. Wyszłam z pokoju i skierowałam się na dół. Schodząc po ostatnich stopniach wpadłam na jakiegoś chłopaka. Odbiłam się od jego twardego torsu i o mały włos nie upadłam na plecy. Brunet spojrzał na mnie z góry. Miał chyba ponad dwa metry. I mogę powiedzieć, że wyglądał jak jakiś psychopata z tych wszystkich horrorów. Nigdy go nie widziałam tutaj. Kim on był? W mojej głowie niemal od razu rozbrzmiał głos Lizzie. Max White.

- Mogę wiedzieć co robiłaś na górze? - zapytał niskim głosem.

***

Witajcie w nowym roku!

Przy okazji ślemy życzenia aby ten 2020 rok był jeszcze lepszy od tego, który już minął!

I powoli okrywamy karty!

Wyobrażacie sobie Lolę i Johna jako parę?

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro