1. Witajcie w moim świecie.
Veronica POV
- Veronica!
Mieliście kiedyś tak, że zdarzały wam się chwile, w których zastanawialiście się nad swoim życiem? Że jest totalnie bez sensu? Chcieliście kiedyś uciec i zapomnieć o wszystkich swoich problemach? Uciec i żyć z sekundy na sekundę, z minuty na minutę, z godziny na godzinę. Bez kłopotów i bez martwienia się o przyszłość. Ja tak. Od kiedy skończyłam osiemnaście lat. Codziennie marzę o tym, aby wieść spokojne, poukładane życie. Jednak rzeczywistość jest zupełnie inna. Od momentu wkroczenia w dorosłość musiałam dzień w dzień harować aby zapewnić sobie w miarę normalny byt. Zostałam postawiona przed trudnym zadaniem i każdego ranka zastanawiam się czy dam radę. Nie jest łatwo ale muszę osiągnąć zamierzony cel i w końcu urwać się z tego przeklętego miasteczka, w którym nie trzyma mnie już nic.
- Veronica!! – usłyszałam głos mojej szefowej – Możesz tu na chwile przyjść?!
- Idę, idę.
Witajcie w moim świecie.
Oderwałam się od swoich rozmyślań. Ze znudzoną miną, która towarzyszyła mi przez większość dnia wyszłam z zaplecza i ruszyłam w stronę baru. Oto moje miejsce pracy. Klub Magnum. Urządzone w kolorach szarości, czerni i bieli. Raczej biedni ludzie tutaj nie przychodzą. Najczęściej można tu spotkać bogatych biznesmenów i jakieś cizie, które szukają sponsorów. Typowe związki XXI wieku. Spędzam tu naprawdę dużo czasu. Wylewam tu siódme poty jako kelnerka od pięciu lat i dzięki temu mam całkiem niezłą pensje. Chociaż może zależy to od tych wszystkich nadzianych dupków albo od właścicielki.
- Jestem – oznajmiłam z uśmiechem. – Czego potrzebujesz?
Dlaczego od właścicielki? Bo to moja najlepsza przyjaciółka. To ona pomagała mi w tych najcięższych chwilach. Postawiła mnie na nogi, zaproponowała pracę i ogólnie ogarnęła. Nie wiem co bym bez niej zrobiła. Jest taką moją dobrą duszyczką. Do końca życia będę jej wdzięczna za to że przy mnie była i jest cały czas.
Odwróciła się w moją stronę z perlistym uśmiechem na ustach. Lola, przepiękna okularnica o blond długich kręconych włosach i błękitnych oczach. Jej uroda zdecydowanie powala. A jej zgrabnej figury zazdrości chyba każda dziewczyna. Wiele osób w jej towarzystwie czuje skrępowanie i dyskomfort. Ale taka już jest. Należy do grona ludzi odważnych, pyskatych i wulgarnych. A jej śliczna główka ma niezliczoną ilość szalonych pomysłów. I właśnie jednym z tych genialnych pomysłów było otwarcie swojego własnego klubu. Nigdy nie przypuszczałam, że tak się wybije i będzie prowadziła najlepszy lokal w tym mieście. Osiągnęła to mając zaledwie dwadzieścia pięć lat. Mało kto w nią wierzył. Największe wsparcie miała u swojej mamy, która pomagała jej ogarnąć całą papierkową robotę. I dalej ją wspomaga jako jej księgowa. Od kiedy Loli ojciec od nich odszedł stały się z matką nierozłączne. Każdego dnia doceniają to że mają siebie nawzajem.
- Oho widzę, że jak zwykle z zapałem do pracy. – zaśmiała się. – Trzeba wyłożyć alkohol na półki bo po ostatniej imprezie bar świeci pustkami.
- Jak ma nie świecić pustkami, jak mało brakowało żeby rzesza dzianych dupków kąpała się w wódzie – zironizowałam. Tak właśnie wyglądają moje weekendy. - Kto to widział żeby tyle wódki w siebie wlać i zachowywać się jak małpy w ZOO.
- Dobra dobra nie wymądrzaj się tylko idź i zrób o co Cię proszę. – odpowiedziała. – Zaraz powinien Marco przyjść to go wyśle do Ciebie. – Oho to się na pewno dobrze nie skończy – To Ci pomoże.
- Yhy jasne, na pewno – mruknęłam odchodząc.
Marco, co tu dużo mówić. On uwielbia prace barmana i muszę przyznać, że robi najlepsze drinki na świecie. Jakby został do tego stworzony. Od kiedy go poznałam bierze z życia garściami i niczym się nie przejmuje. Chciałabym mieć takie podejście jak on. Żyć beztrosko i nie martwić się jak przeżyć następnego dnia. Jego rodzice mają jakąś własną firmę i są nadziani, ale chciał iść do pracy żeby udowodnić im, że potrafi zarobić też własne pieniądze. Może przez to prowadzi dość nietypowy styl bycia. Po prostu korzysta z przywilejów jakie daje mu jego zawód i ogólnie rucha wszystko co się rusza. Nie wspomnę już o zalewaniu się w trupa kiedy tak naprawdę powinien pracować.
- Jeeestem młoda! - wykrzyczał. - Zwarty i gotowy do pracy!
Chyba żeby się nawalić.
- Ewentualnie, żeby się konkretnie napierdolić. - wiedziałam, to było do przewidzenia - Myślisz, że dzisiaj będą jakieś ładne lalunie?
- Z tego co wiem to miałeś mi pomagać a nie udawać, że robisz dobre wrażenie na wszystkich panienkach w klubie. - odpowiedziałam.
- Zluzuj trochę maleńka - odpowiedział. - Potrzebujesz dobrego ruchanka, bo zachowujesz się jak wszystkie "sympatyczne" starsze panie z turnusu w sanatorium. - westchnął.
I taki właśnie był ten dwudziestosześcioletni wysoki, dobrze zbudowany brunet o czekoladowych oczach.Bezpośredni, otwarty i szczery. Szczerze muszę przyznać, że był cholernie przystojny i może gdyby nie jego podejście do życia umówiłabym się z nim. Ale znając go od kilku dobrych lat mogę nazwać tylko moim przyjacielem. A to i tak już dużo. Chociaż ma więcej wad niż zalet, nie zamieniłabym go na nikogo innego. Od niego też dostałam dużo wsparcia i alkoholu kiedy sypał mi się cały świat.
Marco i Lola znali mnie na wylot. Umieli radzić sobie z moimi humorkami, a mam ich chyba znacznie więcej niż przeciętna kobieta. Wiedzieli jak aktualnie wygląda moja sytuacja i jak ciężko było mi żeby się z nią pogodzić i przywyknąć. Ta dwójka jest mi najbliższa i kocham ich całym sercem.
- Ooo świetnie Was widzieć razem, pracujących. - zaśmiała się Lola zmierzając w naszym kierunku. - Cześć Marco. - pocałowała chłopaka w policzek. - Już mam Cię zbadać alkomatem? - uniosła brwi pytająco.
- Czy ty aby nie przesadzasz? - odpowiedział. - Ja nie mam problemu z alkoholem!
- Nie powiedziałabym - mruknęłam ale nie dość cicho bo rzucił mi złowrogie spojrzenie.
- A ty za to dzisiaj jesteś tak spięta jakbyś miała kołek w dupie. - odpysknął
Kiedy już się szykowałam do tego żeby zacząć z nim awanturę blondynka nam przerwała. Mówiłam że to się dobrze nie skończy.
- Dobra czy możecie zostawić ta kłótnie na później i rozłożyć ten alkohol i trochę ogarnąć loże? - Cała Lola stanowcza i profesjonalna, oczywiście jak tego sytuacja wymagała. - Potem jesteście wolni bo musicie się ogarnąć trochę na noc. Póki co wyglądacie koszmarnie. - mówiłam już, że jest szczera?
- Psujesz zabawę - odpowiedziałam z uśmiechem bo liczyłam na małą wymianę zdań z brunetem. A i on wydawał się rozczarowany, na pewno już miał masę przygotowanych w głowie ripost.
- Do roboty! - krzyknęłam Lola odchodząc.
- Ok, to ty dokończ wykładać ten alkohol, a ja pójdę ogarnąć te wszystkie loże. - zaproponował. Kiedy kiwnęłam głową na potwierdzenie jego słów oddalił się i słychać było już tylko jego zapowiedzi jaką to będzie miał dzisiaj zajebistą noc.
***
Kiedy już skończyłam wszystko przygotowywać na wieczorną imprezę, pożegnałam się z moimi przyjaciółmi i wyszłam na chłodne powietrze. Był piątkowy listopadowy dzień. Jak na Florydę i panujący tu klimat było dość zimno. Miasteczko Key West powoli zaczynało ożywać. Nazywano je Karaibskim miasteczkiem. Miało swój urok i piękne magiczne miejsca ale dla mnie było przeklęte i już nie mogłam się doczekać aż będę mogła z niego wyjechać. Przechodziłam obok tych wielu małych sklepików, kawiarenek i barów. Patrzyłam jak powoli wszystko budzi się do życia. Nocnego życia. Mijałam i obserwowałam ludzi, którzy albo wracali z pracy, albo szli z dziećmi na spacer do parku, albo po prostu włóczyli się bez konkretnego celu. Widziałam na ich twarzach szczęście i radość. Dlaczego ja nie mogłam w tym mieście zaznać podobnych uczuć.
Przyśpieszyłam kroku i zmierzałam w bardzo dobrze przez siebie znanym kierunku. Do miejsca gdzie przez ostatnie pięć lat spędzam codziennie blisko godzinę. Do miejsca, które mimo swojego specyficznego klimatu jest bliskie mojemu sercu.
Jeszcze tylko jeden zakręt.
Znałam tą trasę na pamięć. Była wyryta w mojej pamięci na stałe. Odmierzałam ostatnie kroki zbliżając się do wielkiej metalowej bramy.
Jeszcze tylko sześć kroków.
Sześć małych kroków i jestem.
Moim miejscem jest cmentarz.
Kucnęłam naprzeciw nagrobku i delikatnie przejechałam po literach wyrytych na tablicy.
Anastasia i Filip Black
Kochający rodzice spoczywajcie w pokoju
Zawsze, gdy tu jestem zastawiam się jakby wyglądało moje życie, gdyby oni tu byli. Oni- moja opoka, moje bezpieczeństwo, moje wszystko co znałam i kochałam. Kochałam? Nadal kocham... Ale czas.. jebany czas sprawia, że zamiast pielęgnować wspomnienia zaczynam mówić o najważniejszych dla mnie osobach w czasie przeszłym. Nie ma dnia żebym nie zadawała sobie pytania jakie byłoby moje, nasze życie gdyby to wszystko się nie wydarzyło. Codziennie wspominam chwile spędzone razem z nimi, każdy uśmiech mamy, każdy jej czuły dotyk. Kiedy byłam smutna albo coś mi nie wyszło tata robił głupie miny i wiedział jak mnie rozśmieszyć, żebym zapomniała o tym, co mnie zasmuciło. To on był moim słońcem w pochmurny dzień. Właśnie takich chwil najbardziej mi brakuje, chwil beztroski i radości, śmiechu i wspólnego smutku, czułości i miłości. A teraz? Po tych wszystkich latach? Latach bez nich, bez moich drogowskazów. Teraz stoję tutaj, patrzę na nagrobek i najgorsze jest to , że powoli zapominam ich twarze. Już nie pamiętam tak dobrze mamy uśmiechu i coraz ciężej jest mi przypomnieć sobie głos taty. Pamiętam jak jako mała dziewczynka biegałam po patio a oni siedzieli szczęśliwi i rozprawiali o tym co spotkało ich danego dnia. Boję się, że kiedyś ich całkowicie zapomnę, że któregoś dnia, przyjdę tutaj i będę patrzyła na ich grób nic nie czując, nawet tej cholernej tęsknoty, która niszczy mnie za każdym razem gdy tu jestem. Tak jakby byli obcymi dla mnie ludźmi i jedyne, co będzie mnie z nimi łączyć to wspólne nazwisko. A przecież ja ich tak bardzo kocham. Nie chce ich zapomnieć. Dlatego przychodzę tu codziennie i z nimi rozmawiam o wszystkim, bo wiem, ze oni zawsze są czuwając nade mną.
- Tak bardzo za Wami tęsknie. - wyszeptałam. - Dlaczego mnie zostawiliście? - zapytałam a jedna samotna łza spłynęła po moim policzku. -Dlaczego nie ma was teraz? Teraz kiedy najbardziej was potrzebuję, kiedy czuję się taka zagubiona. Przecież potrzebuję waszych rad w życiu dorosłym.- W tym momencie nie wytrzymałam. Zaczęłam wrzeszczeć jak małe dziecko, rwać włosy z głowy .. nie wiem jaki miało to cel. Może chciałam wyzbyć się tego pierdolonego bólu, który czuję zawsze gdy tu jestem. Minęło kilka minut zanim się uspokoiłam. Nawet nie wiem ile dokładnie, nie wiem ilu ludzi ze zdziwieniem lub politowaniem na mnie w tym momencie patrzyło. W końcu wstałam, podniosłam się, przecież zawsze wstaje, zawsze gdy upadnę umiem się podnieść. Tak było też teraz.
Minęło pięć lat. Pięć jebanych lat a moje serce cały czas krwawi i krzyczy z bólu. Tyle czasu od ostatniej rozmowy z mama i uścisku z tata. Ale życie toczy się dalej. Mimo tego że strasznie mi ich brakuje to staram się iść naprzód, być twarda i udawać, że wszystko jest jak należy. Ostatnio nawet mi się to udaje. Pracuje, mam gdzie mieszkać i czuje, że mogę liczyć na moich przyjaciół.
W zamyśleniu pożegnałam się z moimi rodzicami i ruszyłam szybkim krokiem do domu bo za dwie godziny powinnam być zwarta i gotowa do pracy.
Został mi jeszcze tylko jeden cel do zrealizowania i osiągnę go za wszelką cenę.
***
Rzuciłam klucze i torebkę na komodę. Ściągnęłam buty i odetchnęłam.
Nareszcie w domu.
Mój mały azyl. Dosłownie mały. Kiedy rodzice kupili ten dom wydawał mi się duży. Jako mała dziewczynka lubiłam szukać w nim nowych kryjówek, żeby się schować przed mama i tata. Było ich mnóstwo. Z czasem uświadomiłam sobie, że na czteroosobową rodzinę mamy w nim jednak za mało miejsca. Teraz jest ogromny. Wypełnia go pustka. Brakuje w nim miłości, poczucia bezpieczeństwa, śmiechów i przede wszystkim mojej rodziny. Mieszkam w nim sama. Raczej rzadko spędzam w nim czas bo albo jestem w pracy albo na cmentarzu. Staram się go utrzymywać, płacić rachunki i sprzątać. Bo to cały czas mój dom.
Weszłam do kuchni. Byłam już tak zmęczona dzisiejszym dniem a czekała mnie jeszcze cała noc w pracy. Odgrzałam sobie lazanie i z górą jedzenia wspięłam się po schodach do swojego pokoju. Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się po małym wnętrzu. Moja prywatna przestrzeń nie wyglądała jak komnata. Mały pokoik urządzony w szarościach, świecił pustką. Może dlatego że oprócz spania to nic w nim nie robię. Powolnym krokiem podeszłam do łóżka i ułożyłam się na nim wygodnie. Włączyłam telewizor i w spokoju dokończyłam posiłek oglądając jakiś durny program.
Nagle mój telefon zabrzęczał. Odblokowałam go i moim oczom ukazała się wiadomość od mojej przyjaciółki. Napisała na grupę na której jestem jeszcze ja i Marco.
LOLA:
Słońca wy moje wiecznie zaćmione. Teraz wpadłam na pomysł, że dzisiejszego wieczoru musicie być ubrani na biało. Będzie to idealnie ze sobą współgrać. No i powiedzcie kto jest genialny?
Serio?
Przecież ja nie mam nic białego.
Pip. Kolejna wiadomość.
MARCO:
Mała zjebałaś. Wszyscy dobrze wiedzą, że w czarnym wyglądam najlepiej. Powiedz mi teraz jak ja mam wyrywać w bieli te napalone laski?
A ten tylko o jednym.
W końcu musiałam i ja się wypowiedzieć na ten temat.
VERA:
Lola wiesz że bardzo mocno Cię kocham i rzadko zgadzam się z Marco ale tym razem chyba ma racje. Zawsze jesteśmy ubrani na czarno i to się sprawdza. Zresztą nie mam nic białego.
Kocham kolor czarny. Do wszystkiego pasuje i jest klasykiem ale wiedziałam, że blondynka jest uparta i raczej nasze starania pójdą na marne ale hej zawsze warto próbować.
I tym razem nie było inaczej.
LOLA:
Z tego co wiem to ja jestem Wasza szefową. Koniec gadania! Dzisiaj biel. Buziaki.
Cała Lola.
Westchnęłam i podeszłam do swojej szafy. Nienawidzę tej dziewczyny. Zaczęłam grzebać i szukać po najciemniejszych zakamarkach aby znaleźć coś białego. Na marne.
- Czy to akurat musiało spotkać mnie? - zapytałam sama siebie.
No nic trudno.
Wybrałam czarna dopasowaną sukienkę. Do tego standardowo czarne szpilki. Zatrzasnęłam szafę i weszłam do łazienki pod prysznic. Kiedy chłodna woda spłynęła na moje zmęczone ciało poczułam nagły przypływ energii.
O tak. Tego mi było trzeba.
Spędziłam tak może pół godziny. Było mi tak dobrze. Uwielbiałam zimne kąpiele. Pozwalały mi trzeźwo i racjonalnie myśleć. Pomagały podejmować ważne decyzje. Po prostu mnie orzeźwiały i stawiały na nogi. Ale jak to mówią wszystko co dobre szybko się kończy. Musiałam już zacząć się ubierać, malować i układać włosy.
Jak zwykle nałożyłam ciemniejszy makijaż, choć tak naprawdę nie lubiłam się malować. No cóż praca tego wymagała. Włosy wysuszyłam i spięłam w wysokiego kucyka. Miałam naturalnie kręcone brązowe włosy, które uwielbiałam. Na końcu ubrałam czarną, dopasowaną sukienkę z krótkim rękawem i szpilki.
No to zobaczymy co wyszło.
Podeszłam do lustra stojącego przy drzwiach i spojrzałam w nie. Nigdy nie narzekałam na swój wygląd. Byłam niską brunetką z kręconym włosami o zielonych oczach. Szczupłą figurę odziedziczyłam po mamie. Ale swoje kształty też miałam. Nie narzekałam na brak piersi czy mały tyłek. Tym mnie akurat Bóg obdarzył. Ostatni raz zerknęłam na swój look i stwierdziłam że wyglądam nieźle, a szpilki dodają mi centymetrów, których tak potrzebowałam.
Lola mnie zabije za tą czerń. To jest pewne.
Wyszłam z pokoju i nagle mnie olśniło.
Musze jeszcze jedno załatwić.
Chwyciłam swój telefon i wybrała bardzo dobrze znany mi numer.
Jeden sygnał.
Drugi sygnał.
Po trzecim usłyszałam.
- No czeeeeść.
- Hej Laura, wybacz, że długo się nie odzywałam, ale ciężko pracuję jak sama wiesz. Opowiadaj co u Ciebie słychać maluchu. - Uśmiechnęłam się do telefonu widząc oczami wyobraźni jak Laurka robi to samo.
- Już myślałam, że zapomniałaś o swojej małej siostrzyczce. - Wybuchnęłam śmiechem słysząc jakim określeniem się nazwała.
- Małej siostrzyczce? Kończysz dzisiaj 15 lat stara krowo! Wszystkiego najlepszego!
- Kolejne urodziny w domu dziecka to już chyba tradycja. A wszystkim co najlepsze byłoby wyjście stąd chociaż na jakiś czas. Czy działania w tej sprawie poszły chociaż trochę naprzód? - Słyszałam, że jej głos posmutniał, a ja nie lubiłam słuchać jej takiej...takiej smutnej i przygnębionej. Od śmierci rodziców starałam się ją wspierać i dawać jak najwięcej ciepła i radości, choć nie było łatwo. Jak zawsze bywały dni lepsze i gorsze, wzloty i upadki. Wiedziałam, że Laurze też było ciężko, mimo że nie rozumiała tak wielu rzeczy, w końcu była jeszcze dzieckiem.
- Wiesz, że to nie jest takie łatwe. Staram się jak mogę, ale muszę spełnić wiele warunków, aby cię wyciągnąć z tego gówna. Obiecuję Ci, że dotrzymam słowa i już niedługo będziesz ze mną mała. - Po moim policzku spłynęła ciepła, samotna łza. Tak samo ciepła jak dłoń mojego taty, kiedy gładził mnie po plecach w momencie załamania. Tak samo samotna jak ja i Laura.
- Który pieprzony raz słyszę to samo? Tak naprawdę nie robisz w tej sprawie nic, nie widzisz niczego poza czubkiem swojego nosa, a ja w ogóle nie jestem Ci potrzebna, dodatkowy ciężar na plecach, prawda?
- Laura, nie mów tak... - Nie dane mi było dokończył, bo w komórce rozbrzmiał tylko dźwięk przerwanego połączenia.
Złapałam się za głowę i spuściłam ją w dół. Było mi tak strasznie ciężko. Świadomość, że moja mała siostrzyczka nie może być tutaj, teraz ze mną. Staram się z całych sił, aby ją stamtąd wyciągnąć. Cały czas coś jest nie tak. A to za mała pensja, a to zaległe rachunki, a to za mało czasu w domu spędzam. Zawsze opieka społeczna znajdzie jakiś haczyk, który będzie mnie dyskwalifikował jako opiekuna prawnego. Nie dziwię jej się że jest zła, sfrustrowana i zawiedziona. Robię co w mojej mocy. I dalej będę się starać żeby ją wyciągnąć z domu dziecka. I zrobię to jak zawsze powtarzam za wszelką cenę.
***
- Czy Ciebie do końca nie popierdoliło? - wiedziałam, że tak będzie czułam to w samych kościach. - Czy ja kurwa przypadkiem nie wyraziłam się jasno? - Lola jest bardzo impulsywną osobą. - Dlaczego do jasnej cholery nie jesteś w bieli? - jej piękna twarz nagle przybrała koloru czerwonego.
Była zła. Nie. To mało powiedziane. Była wściekła.
Spojrzałam na nią i zlustrowałam ją od czubka głowy po same palce u nóg. Calusieńka na biało wyglądała jak anioł. Tylko skrzydeł jej brakowało. No i może bez tej czerwonej twarzy. Miała na sobie biały crop top na cienkich ramiączkach i do tego białe spodnie z wysokim stanem. Szpilek nie musiała zakładać z czego zawsze się cieszyła bo ich nienawidziła. Dlatego na jej stopach widniały nieśmiertelne białe conversy.
- Lola - próbowałam ją delikatnie podjeść. - Uspokój się zaraz Ci wszystko wytłumaczę.
- Ooooo bardzo chętnie tego posłucham. - wykrzyczała. - I módl się żeby ta twoja wymówka była dobra bo jak nie to zaraz zacznę z tobą inaczej rozmawiać i raczej nie szykuj się na miła pogawędkę
Jestem w dupie.
- W sumie to nie mam żadnego dobrego wytłumaczenia - zaczęłam.Postanowiłam, że będę z nią szczera. - Po prostu nie miałam nic białego, kompletnie nic. - może to zadziała. - Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny i wiesz że kocham ciemne kolory i moja szafa składa się tylko z nich. - jej twarz złagodniała i wiedziałam, ze kolejny raz mi się upiecze.
- No dobra dobra. - odpowiedziała. - Tylko będziesz się strasznie wyróżniać, czego bardzo nie lubisz i powiedzmy, że to będzie twoja karma. - zażartowała.
Będzie ciekawie.
- O MÓJ BOŻE!
Nagle usłyszałyśmy krzyk Marco.
Jeszcze jego mi tu brakuje.
Cały na biało wyglądał obłędnie. Biała rozpięta koszula ukazywała jego umięśniony tors. I nie oszukujmy się miał co pokazać. Do tego lniane białe spodnie a na nogach białe mokasyny. Nie zdarza mi się go często chwalić bo jego ego tego nie potrzebuje. On sam dba o to aby je pieścić. Dlatego zawsze jest taki pewny siebie.
- Młoda wyglądasz fenomenalnie. - wykrzyczał. - Tylko czy nie pojebały Ci się kolory? - rozbawiony uniósł brwi.
On też bardzo dobrze znał moją szafę i moją duszę żeby wiedzieć, że raczej nie gustuje w jasnych kolorach.
- Skończ! Jeżeli nie chcesz zginąć śmiercią tragiczną. - a tak mi działa ostatnio na nerwy że już w głowie wymyślałam milion wersji jego zgonu. - Bo nie dość że muszę z Tobą dzisiaj pracować to jeszcze trafiłeś na zespół napięcia przedmiesiączkowego. Więc radze.. uważaj.
- Będę się miał na baczności. - sarknął.
- Dobra zaczynajmy tą pracę bo widzę, że już powoli nasze koksy się ustawiają na bramkach. - poinformowała nas Lola. - Powodzenia i dajcie z siebie sto dziesięć procent jak zawsze. - uśmiechnęła się ukazując rząd białych jak jej cały strój zębów.
- Sto dziesięć procent to ja będę miał dzisiaj w wydychanym. - szepnął dumnie brunet.
- A i jeszcze jedno. - spojrzała na mnie. - Veronica staraj się nie wyróżniać. - odwróciła się i odeszła.
Rzuciłam jej wrogie spojrzenie, którego już nie mogła zobaczyć. A ja tylko słyszałam jej głośny śmiech kiedy odchodziła.
- Vera zluzuj poślady i do roboty - klepnął mnie Marco w tyłek. Mimo, że tego nie lubiłam nie czułam się skrępowana, zawsze tak robił kiedy widział, że zaczyna się we mnie gotować. Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam w jego oczy. Zobaczyłam w nich spokój, rozbawienie i zachętę. Więcej mi nie było potrzeba. Bo mimo tego, że często mnie denerwuje potrafi sprawić że mój dzień staje się lepszy. Wyszczerzyłam się do niego. - No i to mi się podoba. Czas zacząć tą zabawę - złapał mnie za rękę i ciągnął w kierunku baru. Naszego miejsca pracy.
Rozejrzałam się po wnętrzu i mogę śmiało powiedzieć, że Lola ma świetny gust. Cała aranżacja lokalu była dopasowana i dopracowana w stu procentach. Nie bez powodu kazała nam się ubrać na biało. Wszystkie dekoracje na sali były w tym kolorze. W lożach poduszki, stoliki a nawet pufy. Nad parkietem wisiały białe papierowe kule a stoisko DJ'a oświetlały białe światła. Zadbała też o nasze miejsce pracy. Dostałam białe tace do roznoszenia alkoholu i białe karty drinków do podawania klientom. Natomiast Marco mógł wkładać do drinków białe słomki i przyjmować płatność kartą białym terminalem. Jestem ciekawa kiedy ona to wszystko ogarnęła. Pewnie jak zawsze wylewała siódme poty.
I w tym wszystkim byłam ja. Cała na czarno.
To będzie długa noc.
Cała przestrzeń była jeszcze pusta ale już dało się słyszeć, że ludzie powoli wchodzą do szatni i przygotowują się na rozpoczęcie imprezy. Jak co weekend wszystkie loże były zajęte co oznaczało dużo pracy. Dlatego do pomocy miałam jeszcze dwie kelnerki Lizzie i Margaret. Młode, atrakcyjne i pełne zaangażowania dziewczyny, które właśnie dopinały czystość stolików na ostatni guzik.
No i się zaczyna.
Pierwsi imprezowicze zaczęli zajmować loże. Spojrzałam na Marco, który bacznie mnie obserwował. Lekko się do niego uśmiechnęłam co odwzajemnił i podsunął mi kieliszek wypełniony jak się domyślam alkoholem.
- Wiem, że w pracy mało pijesz. - zaczął - Ale widzę, ze dzisiaj masz ciężki dzień a to nie jest odpowiednie miejsce i czas na wylewanie smutków. - jak on dobrze mnie znał. - Dlatego póki co musisz się zadowolić wściekłym psem. - uśmiechnął się.
- A ty nie napijesz się ze mną? - uniosłam pytająco brwi.
- Młoda ja już wypiłem ich pięć ale spokojnie wiedziałem, ze nie będziesz chciała sama pić i postanowiłem Ci potowarzyszyć. - podniósł swój kieliszek i wyszczerzył się. - No to zdrówko.
Zaśmiałam się ale uniosłam swoje szkło i wypiłam do dna. Czułam jak po moim gardle rozlewa się ciepło. Nie lubiłam pić w pracy gdy byłam z Marco bo nie znałam wtedy umiaru. I już po jego minie mogę stwierdzić, że trzeźwa dzisiaj nie wyjdę.
***
Po trzech godzinach i niezliczonych wypitych kieliszkach, po trzecim już nie liczyłam, pracowało mi się coraz lżej. Miałam też lepszy humor. Atmosfera jak to w klubie duszno, w powietrzu unosił się zapach papierosów i alkoholu a muzyka dudniła w uszach. Parkiet był cały zapełniony. Widziałam te wszystkie kuso ubrane młode dziewczyny ocierające się o starszych spoconych mężczyzn. Chyba nigdy nie pojmę tych wszystkich układów między takimi ludźmi.
Razem z Lizzie i Margaret dawałyśmy sobie świetnie rade. Lubię z nimi pracować są ogarnięte i bardzo pomocne. Podzieliłyśmy się na trzy sektory i każda miała do obsłużenia pięć lóż. Podeszłam do baru po kolejne zamówienia do mojego stolika i zauważyłam, że do Marco dołączyło jeszcze dwóch barmanów bliźniaków Nate i Olivier.
- Cześć chłopcy. - zawołałam. - Miło Was widzieć w końcu w pracy. - starałam się przekrzyczeć muzykę.
- Veronica. - odezwał się Oli. - Świetnie wyglądasz. - uśmiechnął się.
- Ale z tego co wiem to chyba powinnaś być ubrana na biało. - zaśmiał się Natan. - Strasznie się wyróżniasz.
- Czy mówiłam już Wam jak bardzo działacie mi na nerwy? - starałam się być poważna. Chociaż wystarczyło na nich spojrzeć i nie dało się powstrzymać banana na twarzy. Byli bardzo pozytywnymi osobami.
Ale rację mieli. Czułam się lekko skrępowana przed rozpoczęciem imprezy, że jako jedyna będę się bardzo wyróżniać. A tego nie chciałam. Modliłam się żebym jednak pozostała niezauważona. Jednak moje modlitwy nie zostały wysłuchane. W sumie co się dziwić. Jako jedyna byłam ubrana na czarno. Za każdym razem kiedy przechodziłam od jednego stolika do drugiego czy kiedy podchodziłam do baru po zamówienia czułam, ze wszyscy patrzą tylko na mnie. Zresztą nie tylko czułam ale i widziałam. Rozglądając się po sali mogłam przyłapać niektórych chłopaków spoglądających na mnie. Sama sobie na to zasłużyłam. Następnym razem choćbym miała wyglądać jak skończona debilka niemająca za grosz stylu to ubiorę się w odpowiednie kolory.
- Też Cię kochamy. - wykrzyknęli razem.
- Twoje drinki młoda. - oznajmił Marco. - I kieliszek tequlili dla rozluźnienia. - uśmiechnął się.
- Marco to jest kolejny kieliszek dla rozluźnienia a ja czuje że zaraz to będziesz za mnie roznosił te zamówienia. - odpowiedziałam. Bo taka była prawda. Tequlia jest zdradliwa.
- Nie przesadzaj ja pije cały czas i nic mi nie jest. - wybuchnął śmiechem. Na razie nic mu nie jest ale później trzeba będzie zwłoki zbierać. - Pij nie pierdol.
Raz się żyje. Podobno.
Złapałam za kieliszek i wypiłam do dna. Skrzywiłam się na smak trunku a chwile później z uśmiechem na twarzy roznosiłam zamówiony alkohol.
- Proszę bardzo Pana wódka i do tego dzbanek soku pomarańczowego. - ustawiłam na stoliku i już miałam odejść kiedy poczułam na nadgarstku spoconą dłoń.
- Ej laleczko może zostaniesz tutaj z nami? - zapytał siwiejący mężczyzna. Na moje oko miał czterdzieści lat. - Zabawimy się trochę, napijemy się.
- Nie podziękuję wolę wstąpić do najbardziej restrykcyjnego zakonu niż "zabawiać" się z takim oblechem jak Ty. A i wracaj do żonki, bo po przed chwilą ściągniętej obrączce jest jeszcze ślad. - odpowiedziałam i wyrwałam swoja dłoń z jego obleśniej.
Co za stary dziad.
Takich sytuacji miałyśmy mnóstwo. Ile razy jakiś napalony dziadek chciał żebyśmy mu towarzystwa dotrzymały. A ile razy proponowali nam seks. Co oni myślą, że nam się to podoba jak rzucają do nas bezpośrednimi tekstami i że polecimy na ich kasę. Co za banda idiotów.
Kiedy wracałam już podenerwowana do baru zaczepiła mnie Lizzie.
- O Vera. - zawołała.
- Co tam? - odwróciłam się do niej. - Czegoś potrzebujesz?
- Chciałam tylko zapytać bo loża numer pięć w moim sektorze jest pusta i kilku ludzi już się o nią pytało a ja nie wiem co mam im odpowiedzieć. - oznajmiła nieśmiało.
- Zaraz zapytam Loli i dam Ci znać. - odpowiedziałam miło.
Często zdarzały się sytuację, że jednak ktoś nie przychodził i loże zostawały puste, wtedy zajmowały je inne osoby. Ale trzeba było wszystko uzgodnić z szefową.
Kiedy podeszłam do baru akurat przechylała kieliszek wódki. Zaśmiałam się i pokręciłam głową. Nasza Lola była bardzo wyluzowaną szefową. A rozbawienie, które miała na twarzy oznaczało, że już była lekko podpita.
- Lola. - krzyknęłam. - Widzę, że bawisz się na całego ale potrzebuje twojej pomocy. - zaśmiałam się.
- Pędzę. - podchodząc do mnie śmiała się w niebo głosy. - Słucham Cię Veronico.
- Potrzebuje informacji o loży numer pięć w sektorze Lizzi, podobno jest pusta i ludzie się o nią pytają. - oznajmiłam.
- Już sprawdzam. - sięgnęła po swojego małego tableta i zaczęła wystukiwać coś na nim. Jej twarz z wesołej zmieniła się na przerażoną. - O nie nie nie. Słuchaj ta loża musi zostać pusta. W sensie oni na pewno się tu zjawią. Nie wiem o której. Ale nie może nikt jej zająć kumasz? - potok słów wypływał z jej pełnych warg.
- Ok, ok nie gorączkuj się. - uspokoiłam ją. - Na jakie nazwisko jest ta loża?
Lola wzięła głęboki oddech i zaczęła rozglądać się po sali i nagle jej wzrok się zatrzymał. Podążyłam za nim i to co zobaczyłam zaparło dech w moich piersiach. Jakby czas się zatrzymał albo jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Czterech przystojnych, dobrze zbudowanych i ubranych mężczyzn właśnie zajmowało pustą loże. O mamuniu. Czy można być aż tak seksownym? Przecież oni wyglądają jak greccy bogowie, jak maszyny seksu. Nie mogłam oderwać od nich wzroku, gdy nagle poczułam, że ktoś mnie szarpie za łokieć. Spojrzałam na bladą twarz Loli. Była przerażona.
- Słuchaj to są własnie słynni bracia White. - powiedziała spokojnie. - Jeżeli Ci życie miłe to nie chcesz mieć z nimi nic wspólnego. - przełknęła ślinę. - Wracaj do pracy bo klienci zaczynają się niecierpliwić. - dokończyła i odeszła.
A ja spojrzałam jeszcze raz w ich stronę i zastanawiałam się nad słowami Loli, które odbijały się echem w mojej głowie. Kiedy nagle jeden z nich spojrzał prosto w moje oczy już wiedziałam, że przepadłam.
I to na dobre.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro