Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Strach (RotG)

22.10.2017r.

Dla TobiMilobi

Jack Frost widywał Pitcha często po tym jak go pokonali ze strażnikami. Właściwie to co dziennie... w głębi legowiska. Głównie w głębi legowiska.

Jack Frost opiekował się Blackiem.

Najpierw świętował że strażnikami i dziećmi, a potem, gdy tylko upewnił się dobrze, że nikt go nie widzi, pognał tunelem w rozległe ciemne groty i korytarze, których strzegło tylko stare, bardzo zniszczone łóżko. Właściciel przybytku leżał wtedy na ziemi. Nie ruszał się, krew ciekła mu ze skroni i śladów po zębach koszmarnych koni na rękach, nogach i boku, tam gdzie płaszcz został po prostu rozszarpany. Koszmary czaiły się wokół, krążyły przy ścianach głównej sali, tej pod szybem, który z kolei mieścił się pod wspomnianym już zniszczonym łóżkiem. Jack słyszał je. Nigdy wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale wtedy już tak. Rozpoznawał wśród upiornej ciszy ich dawniej niesłyszalne oddechy i ten dźwięk jaki wydawały kopyta na kamiennym​ podłożu... To wszystko było drganiem. Drganiem miliardów drobinek piasku koszmarów. Czas jaki stracił na przedostanie się z nieprzytomnym mężczyzną do jakiegoś w miarę przyzwoitego pokoju dłużył się i dłużył, ale gdy tylko to zrobił, natychmiast skupił się na ważniejszych rzeczach niż sprawdzanie czy upływa minuta, godzina czy może już doba. Zdjął strzępy szaty, która w jego palcach rozpadła się po prostu w pył, a potem drżącymi z nerwów rękoma obmywał nagie ciało. Starannie oczyścił wszystko. Zadrapania, poszarpania-ugryzienia koszmarów... Wszystko. W skupieniu i powoli, chociaż trzęsącymi się rękoma i z rumieńcem sięgającym aż szyi. Pitch nie obudził się tamtej nocy. Pitch nie obudził się przez kolejne tygodnie chociaż Jack przesiadywał przy nim i przesiadywał, zmieniając opatrunki, odganiając co bardziej harde koszmary i przeczesując czasem palcami ciemne włosy.

- Kiedy w końcu otworzysz oczy? - wzdychał zrezygnowany. Na powierzchni zima była już wiosną. - Pitch, proszę...

Ale nie było odzewu.

Pan Koszmarów po prostu spał. Głęboko. I bez snów, chociaż czasami przeżywał koszmary.

Jack z każdym tygodniem coraz mniej opuszczał legowisko, z każdym dniem coraz bardziej odsuwał się od świata, którego akceptacji dotychczas pragnął całym sobą.

Pewnego razu nie wytrzymał.

Późnym południem nabrał w garści mrocznego pyłu zalegającego w pokoju po kilku nazbyt śmiałych koszmarach, a następnie wyszedł na powierzchnię, zamykając za sobą miejsce, w którym spał Pitch grubą warstwą lodu. Nic nie miało prawa się przecisnąć.. taką miał nadzieję.

Zawsze starał się radować, a nie straszyć i zbyt kochał dzieci, aby chcieć zrobić coś któremuś z nich. Pierwszą osobą, w której sercu zasiał lęk, była kobieta idąca samotnie jakąś bardzo ponurą, opuszczoną uliczką. Patrzył jak pod wpływem piasku zaczyna rozglądać się na wszystkie strony, a potem szybkim krokiem ucieka. Słyszał bicie jej serca. Nie zdążył namyślić się czy to zadziałało. Czuł, że tak. Spędził czas do wieczora wypatrując dogodnych sytuacji i częstując ludzi ciemnym pyłem.

Gdy to robił nie czuł się wcale zły.

Czuł... Jakby pomagał.

To odkrycie wstrząsnęło nim na tyle, że skoczył w tunel pod ruiną łóżka i siedział tam wśród mroków kilka kolejnych dni bez przerwy, doglądając tylko pilnie Blacka, aby na pewno nie stało mu się nic złego - koszmarne konie robiły się coraz agresywniejsze i gwałtowniejsze.

Dziczały.

I nie miał ich kto opanować.

Kiedy nieznacznie ochłonął, co oznaczało właściwie tyle, że kilka tygodni upłynęło mu i nadeszła zima, wyruszył na powierzchnię znowu, także w południe. Koszmarny piasek wysypywał się z kieszeni bluzy, wyrzuty sumienia kłóciły się z tym przeczuciem, że wcale nie robi nic złego. Latał nad jakimś miastem i zsypywał ciemne drobiny to tu, to tam. Jakaś mała dziewczynka z płaczem uciekła od jeziora, gdy wystraszył ją mocnym podmuchem wiatru i skoczeniem na lód tak, że cienka warstwa natychmiast pokryła się pajęczyną pęknięć. Czuł, że tej nocy mała będzie śnić o czymś złym i będzie to ściśle splecione z cienkim lodem na jeziorze. Ale może już więcej nie będzie chciała się sama zbliżać do takich miejsc? - pocieszał się. Po każdym nastraszeniu próbował się opanować w ten sposób. Może tamten pan już nie będzie stawał tak blisko barierki balkonu w bloku na szóstym piętrze...? Może tamta kobieta już nie pozwoli dzieciom bawić się tuż przy ulicy...? Może... Może.. . Może?

Czy to co robił miało sens? Nie wiedział, ale pod wieczór nie potrafił już myśleć o niczym groźnym czy podejrzanym i poleciał prosto do Burgess.

Jego serce biło powoli, uspokojone, gdy siedział na parapecie i patrzył jak wewnątrz ładnego domu Jamie i Sophie grają w jakieś gry.

Co Jamie by powiedział gdyby dowiedział się o jego opiece nad Pitchem i o roznoszeniu strachu żeby ocalić mężczyznę?

Tak bardzo potrzebował czyjejś rady i tak bardzo nie mógł jej...

- Jack! - Bennett nagle rozwarł okno szeroko, wpuszczając w obręb domu chłodny zimowy powiew. - Jak się cieszę, że jesteś!

Co miał mu odpowiedzieć?

- Muszę zadać ci pytanie - wyrzucił z siebie, gdy dotarło do niego, że nie potrafi się uśmiechnąć. Był na to zbyt strapiony.

Jamie jakby zrozumiał powagę sytuacji, wpuścił go, a potem zamknął okno. Usiedli obaj na łóżku zakrytym kołdrą w ufoludki.

- Co się stało, Jack?

- Jamie... Co myślisz o strachu?

- O strachu? - chłopiec zmarszczył brwi i zamyślił się. - Strach, strach... - powtarzał przez chwilę powoli, dbając o każdą sylabę. - Jest potrzebny - uznał w końcu. - Gdyby nie on działoby się dużo złych rzeczy.

Przez chwilę patrzył na chłopca zdumiony.

- Co?

- Wiesz... Gdybym się nie bał to bez wahania wbiegłbym na lód na jeziorze chociaż może być zbyt cienki; bez wahania skoczyłbym na ulicę po piłkę albo... Albo zrobił coś jeszcze innego, co mogłoby się skończyć dla mnie źle... Dlaczego mnie o to pytasz, Jack? Czy ten mężczyzna, który chciał zdobyć świat w zeszłym roku nie mógłby ci powiedzieć więcej? Pokonaliście go... to już chyba nie jest aż tak silny i dałoby się pogadać?

- On... Śpi - westchnął cicho. - Bardzo głęboko.

- Tak bardzo zaszkodziło mu to co się stało?

- Ja... Muszę iść - powiedział pospiesznie, a potem umknął oknem, zdając się na opiekę wiatru.

Im częściej Jack rozsiewał na powierzchni trochę strachu tym lepiej zaczynał wyglądać Pitch. Ale nadal spał. Do czasu.

W połowie zimy Frost wrócił z powierzchni tuż przed zapadnięciem zmroku, całą bluzę miał w czarnych drobinach, które sypały się także z jego włosów. Gdyby był chociaż trochę bardziej przytomny zauważyłby, że Pitch Black nie śpi tylko leży luźno i rozgląda się nieufnie  przymrużonymi oczami po pokoju. Ale nie zdołał zauważyć. Chwiejąc się podszedł do stolika żeby sięgnąć świeże opatrunki dla "nieprzytomnego", a gdy się schylił zawirowało mu w głowie i stracił przytomność. Upadł z łoskotem na ziemię, strącając z blatu opatrunki, miskę z wodą, dzbanek, kubek i jeszcze jakieś przedmioty. Nie uchowała się nawet lodowa kulka z czarnym pyłem, która rozbiła się z nieprzyjemnym hukiem.

Po przeciągającej się w nieskończoność, ale trwającej tylko pięć minut, chwili, Pitch powoli dźwignął się z łóżka. Zrozumiał, że jest nagi dopiero kiedy owiał go zaskakujący chłód. Na sobie miał tylko grube opatrunki starannie okrywające jeszcze nie zagojone rany.

Był zdezorientowany.

Zagubiony.

A Jack Frost kompletnie wyczerpany pogrążył się w koszmarze wystarczająco mocnym, aby wyrwał z jego ciała cichy zdławiony szloch.

Strapiony Black z trudem odwrócił białowłosego na plecy i rozgonił koszmar. Ale co miał robić dalej i po co w ogóle przyczyna jego porażki pojawiła się tak na wyciągnięcie ręki? Wszystko co go otaczało wyglądało tak jakby chłopak się dosłownie wprowadził do jego legowiska! A opatrunki i pudełka po maści leczniczej mogły oznaczać tylko to, że duch zimy postanowił zostać pielęgniarzem. Albo pielęgniarką.

Pitch Black nie mógł znaleźć żadnego sensu w tym co na niego napierało z każdej strony. Jakby trafił do jakiegoś równoległego świata.

- To twoja sprawka? - wymamrotał zachrypniętym głosem, posyłając sufitowi (chociaż w domyśle księżycowi) jak najbardziej gniewne spojrzenie.

Jack obudził się dopiero po trzech dniach. Black zdążył w tym czasie dojść trochę do siebie. Na tyle, aby doprowadzić do porządku swój mizerny wygląd i okryć ciało szatą. Rany przypominały blizny, ale mężczyzna wiedział, że przy jego stanie mogą się z łatwością otworzyć i narobić problemów.
Ile czasu Jack starał się go uleczyć?

Dlaczego on to w ogóle robił?!

- Powinieneś jeszcze odpoczywać - zauważył cicho Jack, z trudem dźwigając się z łóżka.

- Powinieneś być gdzieś indziej - odparł poważnie.

- Nie zniknę gdzie indziej dopóki nie będziesz całkiem zdrowy - białowłosy spojrzał na niego poważnie. - Wracaj do łóżka, Pitch.

- O co ci chodzi? Co tu robisz i dlaczego mi pomogłeś? Liczę na odpowiedź.

Jack westchnął ciężko, a potem przesiadając się na krzesło, odchylił się do tyłu, wbijając wzrok w sufit.

- Pamiętasz jak mówiłeś, że coś nas łączy? Samotność, brak wiary, chłód... Tak, miałeś rację. Mamy ze sobą wiele wspólnego, więcej niż byłem skłonny wtedy przyznać zachłyśnięty tym, że ktoś mnie zauważył - zacisnął dłonie na kolanach. - Jestem szczęśliwy, że oni są moimi przyjaciółmi, ale... Czy to nie tak, że na twoim miejscu mogłem być ja? Oszalały z goryczy, samotny... Lada dzień, być może to mnie trzeba by powstrzymywać przed chęcią zamienienia świata w wielką zamrażarkę - zaśmiał się cicho, trochę smutno.

Black westchnął, siadając na łóżku ostrożnie, a potem próbując się tam w miarę wygodnie położyć.

- Dostrzegłeś to o czym ci mówiłem...

- Nikt nie chcę być sam, Pitch... Pozwól, że ja będę przy tobie... - poprosił białowłosy niespokojnie.

- Nie przeraża cię zadawanie się z Koszmarem, Jack? - zapytał, unosząc lekko brew.

- Nie jesteś jednym z koszmarów, ty jesteś ich władcą, Pitch - oznajmił pewnie i szczerze.

- Dobrze... - brunet przetarł oczy, chciało mu się spać. - Jak tak bardzo chcesz spróbować... Witaj w legowisku, Jack. Powiedziałbym rozgość się, ale już to zrobiłeś... Rany, obudź mnie na śniadanie czy coś... - mruknął, ziewając głośno i zwijając się w miarę możliwości na łóżku.

- Do rana, Pitch.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro