Między-świat (Naruto)
25.08.2017r. dla ciebie TobiMilobi
Hashirama nigdy nie myślał, jak to jest, gdy już się umrze. Jego optymizm i nigdy nie gasnąca wiara w to, że po każdym zmierzchu przyjdzie pora na piękny świt były tak silne, że właściwie wierzył - zresztą, otaczający go ludzie także - że koniec nie nadejdzie. A przynajmniej nie dla niego.
Później zaś, zupełnie nagle pstryk i otworzywszy oczy nie widział już dookoła siebie swojego pięknego świata; ani słońca, ani lasu, ani wioski, ani przyjaciół... Nic. No, poza śpiącym na zewnątrz, w bujanym fotelu, Mędrcem Sześciu Ścieżek.
To miejsce, do którego trafił było śmiercią. W pewnym sensie.
Jakimś wymiarem, między-światem czy czymś...
To był taki punkt, gdzie trafiały pewne osoby, gdy już przyszło im umrzeć. Mędrzec mu to tłumaczył, ale Hashirama nigdy nie zrozumiał, kto dokładnie trafia i za co.
Na początku Hashirama był samotny, przynajmniej póki przypadkiem, spacerując po świecie, w którym kolory ograniczały się do ciemności, bladego światła i pastelowych prawie-kolorów, które raczej były zwykłymi powidokami lub imitacją światło-cieni, nie trafił na kogoś znajomego.
Na pewnego ślepca, splatającego wianek z wyblakłych kwiatków.
Na pewnego mężczyznę, który wciąż wyglądał jak mały chłopiec.
Na pewnego Uchiha.
- Izuna!
- Miło cię słyszeć.
- Oh, jestem tu już tak długo i dopiero teraz...
- Czy mój brat przyszedł z tobą? - zapytał nieśmiało.
- Nie, nie ma go ze mną - przyznał z ciężkim westchnieniem, podchodząc do bruneta i siadając przy nim na ciemnej trawie, która wyglądała jego zdaniem jakby spryskano ją obficie krwią.
Dziwne miejsce, ten między-świat. Ale chociaż w pierwszym tygodniu myślał, że nigdy nie przywyknie i zawsze będzie czuł się obco, to wrażenie zdążyli już minąć. I niektóre rzeczy nawet go cieszyły. A inne wciąż doprowadzały do zawału.
***
Czas mijał.
Spotkanie z Izuną i przeniesienie się z domku Mędrca do wyprodukowanej z użyciem wypaczonego w między-świecie mokutonu kwatery niedaleko ślepca stały się czymś zamierzchłym, gorzej tylko było z określeniem, czy upłynęło więcej czy mniej czasu niż rok.
Hashirama podejrzewał, że więcej.
Do kilku obcych twarzy związanych z obcymi mieszkańcami wyblakłego wymiaru zaczęły dołączać osoby znajome.
Brat, który na dzień dobry uderzył Hashiramę w głowę, kilku silnych shinobi Konoha w stylu Kła, urocza kobieta o płomiennych włosach i jej lekko nierozgarnięty momentami, pełen optymizmu małżonek, Yondaime(!), ktoś minięty kiedyś podczas pobytu na polu walki...
Przybywało ich i przybywało.
Jedni zostawali, a inni odchodzili dalej - do miejsca, które Mędrzec nazwał Światłem.
Madary wciąż nie było.
Nieładnie.
On i Izuna czekali, i Tobirama czekał - bo chciał uderzyć Madarę w głowę za głupie zachowanie.
***
Zaczynał dochodzić już do wniosku, że Madara nie spełnia tych wszystkich warunków, które spełniali on, Izuna, Tobirama i ten młody Yondaime z żoną, i ta mała dziewczynka w żółtej sukience, która w tańcu przemierzyła między-świat, znikając następnie za drzwiami do Światła.
A potem ciszę i melancholijną pieśń wyblakłych ptaków przerwał odgłos wleczenia.
Wleczenia wielkiego i bardzo ciężkiego wachlarza.
Hashirama wstrzymał oddech z wychodząc z koślawego, drzewno-drewnianego domu.
Białą drogą wśród ciemnej trawy nadchodził kształt. Wysoki, przygarbiony mężczyzna z długimi włosami w ciemnym kolorze, z trudem stawiający krok za krokiem. Naprawdę ciągnął za sobą wachlarz jednej z wielkich kobiet Uchiha.
Ktoś go podtrzymywał.
Chudy, wysoki młodzieniec z opaską zawiązaną na oczach, ubrany w prosty uniform, z płaszczem w czerwone chmurki zarzuconym na ramię.
- Jeszcze jeden krok - mówił któryś z nich.
- Jeszcze jeden krok...
- Przeznaczenie się dokonało.
Hashirama był pierwszy. Przy nich. Pierwszy, oh tak. Chwila, gdy to znajome ciało oparło swój umęczony ciężar na jego ramieniu była jak powrót do domu. Nagle wszystko wydało się dużo bardziej barwne niż wyblakłe, a jego usta rozjaśnił uśmiech. Poczuł się jak w domu. Jakby znów tam był.
Nie widział Izuny, który kładł dłoń na ramieniu Tobiramy.
Nie słyszał prośby "Zaprowadź to biedne dziecko do Światła".
Nie widział jak Tobirama bierze młodego wojownika na ręce w geście opieki. Ani jak niesie go do przejścia...
Był zbyt zajęty.
Zbyt zaabsorbowany.
A kiedy kładł drżące z wysiłku ciało na swoim fuutonie - zbyt szczęśliwy.
- Madara.
- Hashirama - powieki uniosły się i rubinowe oczy spojrzały w jego twarz. Nie było skruchy, złości ani poczucia winy, ale to nic nie znaczyło.
Czekałem na ciebie okropnie długo - zawisło w powietrzu, przeniosło się z jednych oczu do drugich, wypłynęło na świat w rumieńcach ogrzewających policzki, lecz nie zostało na głos wypowiedziane.
I to było w porządku.
Nikt nie słyszał, ale oni wiedzieli.
I między-świat stał się dla Hashiramy już w ogóle piękny, nawet jeśli kolory były dziwne, niebo z reguły ciemne, a poświata otaczającą niektóre przedmioty i osoby przyprawiała go o dreszcze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro