Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kiedy miał... (KnB)

25.06.2017r.


Kiedy miał dwanaście lat, jak każdy marzył o tym, aby w przyszłości kogoś pokochać i wieść z nim miłe, pełne radości życie; wedle dziecięcego mniemania skupione wokół ciągłego przytulania się i innych małych drobnych gestów symbolizujących to wielkie, zwane miłością, uczucie.

Kiedy miał piętnaście lat, wiedział o świecie już trochę więcej. Wiedział, że miłość nie chowa się pod każdym kwiatkiem i nie przychodzi sobie od tak; trzeba ją odkryć, a potem pielęgnować, aby miała szansę się rozwijać. Mniej więcej wtedy właśnie walczył o to, aby jego uczucie do przyjaciela nie stało się zbyt silne... i jednocześnie nie wygasło, bo było przecież ważne dla ich przyjaźni. Było jej częścią, której nie chciał stracić.

Kiedy miał siedemnaście lat tkwił w martwym punkcie, nie rozumiejąc już ani przyjaźni, ani miłości, ani życia. I wyciągał tylko przed siebie rękę, próbując złapać za – chociażby – najmniejszy skrawek ubrania oddalającej się postaci. Oddalającej, odchodzącej... na zawsze. Ale nie tak po prostu na zawsze, jak wtedy, gdy się na kogoś wścieknie i powie, że między nimi koniec znajomości albo gdy się umrze. Tam nie padło żadne żegnaj, ani tymczasowe, ani ostateczne. Słowa, które usłyszał były dużo gorsze. Dużo boleśniejsze - jak uderzenie w serce, bo do bólu głowy był przyzwyczajony, Aomine często się na niego złościł za roztrzepanie podczas ich małych one on one i nie omieszkiwał tego brutalnie okazywać. Jedynym, co zostało mu powiedziane było...

...kocham go.</i>

Kogoś innego.

Kogoś obcego dla Kise.

„Obcego" – znali się zbyt krótko! Tylko rok, może dwa... Za mało!

A jednak.

Kiedy miał dwadzieścia lat i z oddali obserwował jak przyjaciel, do którego uczucie pielęgnował w sobie od tak bardzo dawna, nie potrafiąc zdobyć się na porzucenie go, cieszy się swoim związkiem z tym kimś, kogo tak kochał. Jak się do niego uśmiechał nieśmiało, jak posyłał mu szczere, pełne czułości spojrzenia i szeptał czasami coś na ucho. I już wiedział, że miłość nie jest sprawiedliwa; i już wiedział, że jego zazdrość jest gorsza od najgorszego jadu; i już wiedział, że wszystkie te kwiaty, które z siebie wyrzucił w ciągu ostatnich miesięcy, atakowany raz po raz bolesną chorobą nieszczęśliwej miłości... tak naprawdę także nie miały sensu.

Nigdy by się nie zdobył na to, aby próbować pchać się między swojego przyjaciela, a tego kogoś, kto czynił go szczęśliwym, tylko po to, aby wmawiać mu swoje własne uczucia. Stracił swoją szansę wtedy, gdy martwił się, że głębsze uczucie zniszczy ich przyjaźń. Wiedział to. Cierpiał przez to bardziej niż gdyby nic takiego nie miało miejsca. A jednak na zabieg usunięcia tego swojego kochania nie potrafił się zdobyć.

Kiedy miał dwadzieścia trzy lata, jego przyjaciel brał ślub i stał przed urzędnikiem, z tym kimś wyjątkowym, będąc przy tym samemu nawet bardziej olśniewającym niż zazwyczaj. Kiedy miał dwadzieścia trzy lata, jego przyjaciółka, której długie, różowe włosy opadały do bioder i przysłaniały przydługą grzywką w twarz, płakała mu w ramię, zamiast cieszyć się z uroczystości.

Bo była taka jak on.

Bo kochali jedną osobę... która nie wybrała żadnego z nich.

Kiedy miał dwadzieścia pięć lat i brał w ramiona swoją małą córeczkę, jednocześnie płonął gdzieś wewnątrz dumą i miłością, i cierpiał... jego i młodą kobietę o różowych włosach, która była jego przyjaciółką łączyła miłość. Ale było to okrutne, bezdusznie zaborcze uczucie, przez które momentami tracił dech.

Łączyła ich prawdziwa miłość.

Jak najbardziej prawdziwa i mocna...

Problem polegał na tym, że nie kochali siebie nawzajem – kochali tę jedną osobę, której nie mieli prawa mieć.

Problem polegał na tym, że tym, co łączyło ich najbardziej nie były jakieś romantyczne spacery w świetle księżyca, o jakich marzyli jako małe dzieci, ale przeszywający na wskroś sekret kwiatów. Jego kwiatów, których nie chciał wyciąć i jej kwiatów, których wyciąć się nie dało.

Miłość była taka okrutna. Tak bardzo upragniona, fascynująca i wyniszczająca zarazem.

Kiedy miał dwadzieścia siedem lat... żył tylko dlatego, że miłość do małej dziewczynki z włosami upiętymi w dwa, kołyszące się kucyki, była wystarczająco mocna, aby zatrzymywać go wśród żywych.

Nazywał się Kise Ryota.

Kiedy miał trzydzieści cztery lata zmarł na skutek licznych krwotoków wewnętrznych spowodowanych rozrostem roślinnych korzeni wewnątrz ciała – był wtedy na jednej ze swoich sesji zdjęciowych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro