Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Gorąca czekolada zamiast herbaty!?


To takie niebrytyjskie!


Ta daaaam! Dzień dobry! Zmartwychwstałam! Nie sądziłam, że to tu wstawię ale po naradzie pewna mściwa osóbka zmusiła mnie do tego czynu!!!! 

Wszystkich potencjalnych czytelników (czyli tylko mnie) proszę o napisanie jak się podobało! 

W ramach ciekawostki powiem, że pierwsza część tego opowiadania powstała.....ze dwa lata temu. Dopiero ostatnio znalazłam to na starym (również zmartwychwstałym i zniesionym ze strychu) komputerze i dokończyłam!

To ten....zapraszam....czy coś 

________________________________________



- Ekhem... Panie Holmes...?

Mycroft Holmes, głowa Rządu Brytyjskiego stał przy oknie, tyłem do całego gabinetu. Pełnego ale przeżartego na wskroś wszechobecną pustką i duchem wiecznej nieobecności. Z jego wyprostowanej jak struna sylwetki emanowały złość i rozczarowanie.

- Konradzie. Powiedz moim ludziom biorącym udział akcji by zebrali się w sali obrad. Za 15 minut. Nie toleruję spóźnień.

Lokaj, a zarazem jeden z bliższych przyjaciół polityka westchnął. Rozumiał dlaczego Myc mówi teraz twardym jak stal i nie znoszącym sprzeciwu, oficjalnym głosem. Nie wiedział jak pocieszyć lub wesprzeć przyjaciela. Czuł się bezradny.

- Jeśli mogę coś dla Pana zrobić...

Myc odwrócił się. Dłonie zacisnął na parasolce tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. Twarz była nie wyrażającą żadnych emocji maską. Wyglądał jak bryła lodu. Jak Bóg obojętny na wojny świata, który stworzył. Oczy ciskały gromy.

- Czy kiedykolwiek straciłeś brata przez swoją nieodpowiedzialność?- przerwał- Czy wiesz jak to jest stracić osobę, którą kochałeś najmocniej na świecie? Patrzeć jak spada z wysoka jak marionetka i wiedząc, że nie możesz go uratować przed upadkiem? Przed uderzeniem w zimny i twardy bruk, o który rozbije sobie czaszkę?

Lokaj spuścił głowę i odwrócił się by wyjść

- Nie, Sir.

- 15 minut. - zakończył rozmowę Brytyjski Rząd.

Gdy drzwi zamknęły się za Konradem, Mycroft podniósł głowę i zaczął krążyć po gabinecie. Wyjął papierosa i zapalniczkę z kieszeni. Chciał to zrobić. Poczuć w ustach smak nikotyny. Poczuć, że truje swój organizm. Że przyspiesza proces umierania, który praktykował od urodzenia. Nie miał już nic do stracenia. Niestety ręce trzęsły mu się tak bardzo, że nie umiał nawet utrzymać papierosa. Westchnął, czując jak pod powiekami zbierają mu się słone łzy ale odpędził je gwałtownym mruganiem. Wiedział, że to jeszcze nie czas na okazywanie słabości.

Och, to będzie cud jeżeli za 15 minut nie rzuci się i nie zabije na miejscu tamtych... . Polityk nie umiał znaleźć słów by opisać tych ludzi. Każde słowo byłoby zbyt łagodne.

Ale właściwie teraz nie miało to już znaczenia. Nie miało, bo Sherlock Holmes, jego o 7 lat młodszy brat i osoba, o którą zawsze się troszczył nie żyje. Zginął skacząc z St' Barts.

Na nim, na Mycrofcie spoczywał zasrany obowiązek uratowania go.

Przypomniał sobie tamten świąteczny dzień, kiedy powiedział Sherlockowi prawdę.


Stali na żwirowanej drodze do domu rodziców, paląc.

- A poza tym twoja śmierć złamałaby mi serce...

Na co Sherlock zaczął kaszleć, by ukryć zmieszanie.

- I co powinienem na to odpowiedzieć?

Mycroft rozłożył ręce

- Wesołych Świąt?

- Nienawidzisz świąt.

Cóż z tego, że była to prawda?


Był beznadziejnym bratem. Szczerze, to miał ochotę zrobić teraz to samo co Sherlock.

I miał na to ochotę nadal, gdy 14 minut później schodził do sali narad, obrabowany z całej swojej nadziei.

Otworzył ciężkie, zdobione, dębowe drzwi.

Wsiadł do dużego, białego pomieszczenia oświetlanego przez białe zdobione lampy wiszące na wysokim suficie. Przez okna wpadały strumienie bladego światła księżyca. Na środku pomieszczenia stał wielki mahoniowy stół. Siedziało przy nim ze czterdzieści osób. Mycroft zatrzymał się u szczytu stołu.

- Wszyscy, którzy brali bezpośredni udział w akcji „Łazarz", zostają. Reszta wychodzi zanim zmienię zdanie i ich zwłoki nigdy nie zostaną odnalezione. W. TEJ. PIERDOLONEJ. CHWILI!!- ostatnie słowa jeszcze przez długie sekundy niosły się echem przez puste korytarze

Jak jeden mąż, całe 30 osób składające się z przypadkowych gapi lub osób, chcących zobaczyć jak obrywa ktoś inny, wstali i w niecałą minutę wyszli. W pomieszczeniu zostało raptem 11 osób.

- A więc - Mycroft zaczął chodzić po sali po pokoju dostojnym, chłodnym i sztywnym krokiem- Czy może mi ktoś łaskawie wyjaśnić co stało się dzisiaj pod szpitalem St' Barts?

Jego słowa zwisły w powietrzu. Przez następną minutę w sali panowała cisza. Atmosfera była tak gęsta, że dałoby się powiesić w powietrzu ze 20 parasolek. Nagle rozległo się szuranie odsuwanego krzesła. Wszystkie głowy natychmiast zwróciły się w tamtą stronę.

Ze swojego miejsca wstała niska dziewczyna o czarnych lokach i piegowatej cerze. Drżała na całym ciele, jakby celowało w nią tysiące snajperów.

- P...Panie Mycrof- odezwała się cichutkim głosem- To... my...nie chcieliśmy...

Nagle z końca sali przez gęstą atmosferę przebił się inny kobiecy głos. Należał do niskiej dziewczyny w okularach, o długich, ognistych włosach. Głos był czysty. Pewny i wręcz śpiewny. Przebił się ponad gęste powietrze i poszybował w górę podczas tragicznej opowieści. 

- Panie Mycroft. Wie Pan jak wyglądał plan....- mówiła szybko, jakby bała się, że ktoś jej przerwie.- Zebraliśmy się według planu pod szpitalem z telefonami w rękach........


***

Po godzinnej awanturze, podczas, której wszyscy zostali zwolnieni w trybie natychmiastowym, Mycroft wrócił do swojego gabinetu. Był wyczerpany psychicznie, jak i fizycznie. Gdy zamknęły się za nim drzwi osunął się powoli na ziemię. Parasolka wypadła mu z ręki ale nie miał nawet siły, żeby po nią sięgnąć. Skulił się na czerwonym dywanie w swoim gabinecie. Zasłonił twarz rękoma a nogi podkurczył w kolanach. Wiedział jak żałośnie musi teraz wyglądać. Jak ktoś upadły. Oczy zaczęły go niebezpiecznie piec ale uznał, że może sobie pozwolić na kilka łez. W końcu nie codziennie traci się ukochanego brata, przez głupotę ludzi, którym płacisz. Nie wiedział jak długo leżał na tym dywanie. Nie miało to znaczenie. Łzy, które początkowo miały być tylko paroma kroplami przerodziły się już w płynący wartko strumień. Nagle usłyszał skrzypnięcie drzwi wejściowych. Nie spojrzał kto to. Nie miał siły na zrobienie choćby na zrobienie najmniejszego ruchu czy gestu. Chwilę później poczuł, że jakieś silne ręce, chwytają go za ramiona i podciągają go tak, że teraz siedział na piętach a czyjeś ramiona przygarniały go do siebie jak małe, bezbronne dziecko.

Była na świecie tylko jedna osoba, która mogła przytulać Mycrofta Holmesa w taki sposób.

- Ciii....- powiedział cicho Greg Lestrade- Nie płacz Mycroft. Stało się co się stało i nie możemy się poddawać z tego powodu. - uśmiechnął się lekko- Co twoim zdaniem powiedziałby Sherlock gdyby Cię teraz zobaczył?

Myc zaczął się trząść. Przez chwilę policjant wystraszył się, że Holmes zaczął płakać jeszcze mocniej ale po chwili uspokoił się, widząc, że to śmiech.

- Powiedziałby; Przestań się mazać i idź zjeść ciasto i robić te wszystkie inne rzeczy jakie robią „ważni ludzie" - Westchnął głęboko a jego radość gwałtownie cała wyparowała- Tęsknię za nim Greg, tak bardzo tęsknię.

- Wiem, wiem- odparł policjant gładząc kółka na plecach swojego ukochanego- Zrobię Ci herbaty.

Pomógł Mycroftowi usiąść na kanapie i położył koło niego parasolkę. Spojrzał z czułością na starszego Holmesa i wyszedł z zamiarem zaparzenia dwóch gorących płynów, zamykając za sobą drzwi.

Polityk pozostawszy sam w gabinecie westchnął cicho. Zastanawiał się co powinien zrobić.

John na pewno bardzo przeżywał stratę. Pani Hudson również. Wszystkim im jest ciężko. Ale ich cierpienie wydawało się politykowi niczym w porównaniu z jego własnym. Czuł się obrabowany ze wszystkiego. I jakby świat nagle stracił kolory.

Wydawało mu się, że nic nie ma już sensu. Że nigdy już nie będzie szczęśliwy. Że zawiódł wszystkich. Niech szlak weźmie rząd, Królową i całą Wielką Brytanię. Niech się odpierdolą. Tym razem zamierzał rozsypać się w ciszy i samotności.

CHCIAŁ się rozsypać. Chciał na chwilę zrzucić maskę. Chciał rozebrać się na malutkie kawałeczki i dokładnie posmakować ból każdego z osobna. Chciał rozkoszować się tym bólem, poczuć jego woń. Chciał zapamiętać, te chwilę na wypadek gdyby pewnego dnia usłyszał, że nic nie czuje. Chciał zapamiętać jako potwierdzenie, że ten ktoś się myli. I, co najważniejsze....chciał Sherlocka znowu. Chciał drugiej szansy, której wiedział, ze nie dostanie, bo nikt nigdy nie dostaje. Nie ważne kim jesteś, strata boli tak samo.

Nawet gdy zasiadasz w rządzie,a królowa siedzi u Ciebie w kieszeni, okazuje się, że boli tak samo jak gdybyś był tylko myszką w środku pola.

I tak trwał w tym swoim bólu, pływał w nim i upajał się nim, bo tylko to na całym świecie mu pozostało.

Rozległo się pukanie a w drzwiach pojawiła się postać Konrada, wyglądającego jakby właśnie zobaczył Andersona, rozwiązującego sprawę potrójnego morderstwa metodą dedukcji.

- Mr. Holmes? Ma Pan gościa i....

- Nie chcę nikogo widzieć, nawet gdyby to była Królowa! Dotarło?!

- Sir....proszę wybaczyć ale mimo wszystko powinien Pan go przyjąć....albo rzeczony gość wejdzie sam....jak powiedział. - zakończył powoli

Teraz już na całego wkurwiony Mycroft, że nikt się nie chce od niego odpierdolić, wstał. Złapał w dłoń parasolkę gotów zmieszać z błotem samego premiera jeżeli zaszłaby taka potrzeba. Wszystko, byleby tylko zostać całkiem sam i zbić w drobny mak metaforyczne „Akwarium ze złotymi rybkami". Wyszedł na korytarz gotowym rozerwać na strzępy intruza, który nie mógł dać mu dziesięciu minut spokoju. Jednak to, co tam zastał totalnie zwaliło go z nóg.

Na korytarzy stała, zwolniona 20 minut temu agentka, która w sali narad jąkała się z odpowiedzią. Dźwięk otwieranych drzwi sprawił, że obróciła głowę, a jej długie, ciemne włosy pofrunęły w powietrzu dookoła jej głowy.

- Panie Holmes!- wykrzyknęła- Ja...nie umiem tego wyjaśnić ale on...oni....to znaczy....!

- Naprawdę pracujesz u mojego brata z taką elokwencją? Jaki debil Cię zatrudnił?- rozległ się głęboki głos, nasączony drwiną.

Mycroft na dźwięk tego głosu prawie zwalił się z nóg. Oparł się o framugę nie mogąc oddychać. Zakręciło mu się w głowie. To nie było możliwe. Ma halucynacje.

- S...Sherlock?- Mycroft nie mógł wydusić słowa. Gardło miał ściśnięte, że ledwo mógł oddychać- T...to...jak ty....

Bo tak. Przy ścianie stał jego brat, taki jaki był zawsze. Z hebanowymi lokami, cholernymi kośćmi policzkowymi i wargami, na widok których aniołowie płakali ze wzruszenia. Opierał się o ścianę, a przy jego boku stał....któżby inny- jego wierny, stały i niezmienny boswell.

- Mycroft! Myślałem, że głowa rządu Brytyjskiego jest nieco bardziej elokwentna i wygadana- Znudzonym tonem odpowiedział Sherlock Holmes, grzebiąc w kieszeni płaszcza szukając czegoś. 

Obok niego z uśmiechem stał najprawdziwszy John Watson, który wyglądał zupełnie inaczej niż kiedy Myc widział go po raz ostatni. Bez śladów łez na policzkach, wyrazem twarzy i sytuacją wzbudzającą litość był cały i zupełny.

Myroft zwrócił się do niego spokojnym i już opanowanym tonem godnym kogoś, kto nosi nazwisko Holmes.

- Doktorze Watson. Miło Pana widzieć w....weselszych okolicznościach niż ostatnio.

- Em, tak.- John skinął głową.

- Ufam, że teraz nie zostawi Pan już mojego brata nawet na metr?

- Nie. O ile mnie nie poprosi, będę tu do końca życia.

Detektyw uśmiechnął się.

Oł....Mycroft zamrugał dwa razy. A potem spojrzał na Sherlocka. No tak. Włosy bruneta były w o wiele większym nieładzie niż powinny. Wyglądały tak, jakby przed chwilą ktoś wyjął z nich ręce. A kołnierzyk był lekko pognieciony, Górny guzik fioletowej koszuli zapinany w pośpiechu.

Odwrócił głowę.

Kurtka minimalnie zsuwała się z lewego ramienia doktora Watsona. Charakterystyczne linie zgięć przy czubków butów.

- Powinienem pogratulować, bracie?

- Możesz. Ale wiem jakie to dla Ciebie męczące otwierać usta więc daruj sobie....

- Co.....tu się dzieje na boga?!

Cała trójka spojrzała w tamtym kierunku.

Na korytarzu stał oczywiście Greg. W niepokojąco drżących rękach trzymał dwa kubki czegoś co zapachem przywodziło na myśl gorącą czekoladę. Mycroftowi ślina napłynęła do ust.

- O. Cześć, Gavin! - Sherlock podniósł rękę i uśmiechnął się przesadnie.

- To jest Greg.- mruknął John.

- O. Cześć Greg! - Sherlock powtórzył gest.- Miło wiedzieć, że nic się nie zmieniło. Chociaż to akurat by mogło.

- Jak...?- Lestrade nadal patrzył na Sherlocka w autentycznym szoku. Starszy Holmes ze zgrozą pomyślał, że jeszcze mniej więcej 15 sekund i filiżanki z nęcącą zawartością wylądują na dywanie. Na szczęście w tej chwili do Lestarda podeszła dziewczyna ze spotkania i wzięła mu z rąk naczynia.

Może powinien ją przywrócić do pracy?

- Ale...- Greg wziął głęboki oddech, patrząc na detektywa- Ty pow-winieneś być...

- Martwy?- wpadł mu w słowo brunet, wyciągając z kieszeni papierosa- Nudaaa. Zero zabawy. Jacyś ludzie zdjęli ludzi Moriartyiego tuż po moim skoku. Widowiskowy prawda?- dodał, zwracając się z kolei do Mycrofta, podając mu papierosa.- Masz, bracie. Przyda Ci się dawka trucizny, Z pożytkiem dla mnie i dla Ciebie. Mniejszym dla Gregsona.

- Sherlock.

-....A teraz jeżeli pozwolisz, wrócimy na Baker Street. Wpadłem tylko powiedzieć, że twoi ludzie spieprzyli robotę bardziej niż Donnovan swoją fryzurę.- rzucił chowając dłonie w kieszenie i odwracając się począł kroczyć dumnie w stronę wyjścia, zręcznie omijając oniemiałego nadal inspektora SY

- Chodź, Jawn!

- Sherlock, poczekaj!

- NUu-Uda! Wyślę ci maila.- krzyknął przez ramię.

- Sherlock, ale...!

- SIATKA MORIARTIEGO!- wrzasnął Mycroft rozpaczliwie

Sherlock, odwrócił się na pięcie, nadal idąc ku wyjściu.

- Samolot odlatuje za dwa tygodnie, o ile się nie mylę. Bezzałogowy. Coś wymyślisz. Ponoć jesteś mądry- rzekł tonem jakby sugerując coś dokładnie odwrotnego-Ja nie mogę. Mam przyjemniejsze i ciekawsze rzeczy do roboty w domu. Żegnaj!

John pomachał mu i również odwrócił się. Myc zobaczył jeszcze tylko jak chwytają się za ręce.

- Angelo?- dało się słyszeć pytanie Johna

- Kocham Cię.

- Wiem.

Potem rozległ się odgłos trzaśnięcia drzwiami.

Starszy Holmes westchnął. Życie jest ciężkie.

- Spotkanie w sali za....-spojrzał na zegarek- 7 minut. Czekolada- na moje biurko.- zwrócił się do dziewczyny, która cały czas stała na korytarzu, z filiżankami w rękach.

- Ale Pani Holmes....godzinę temu zwolnił Pan wszystkich i...

- Co. Ja. Zrobiłem?- zapytał się lodowatym (starym) tonem

Dziewczyna spuściła głowę.

- Nic oczywiście. Robi się.- Pochyliła głowę i odeszła.

Mycroft zacisnął palce na....gdzie jego parasolka?

- Więc.- powiedział Greg tonem sugerującym, ze nie ogarnia sytuacji- Jeszcze raz. Co tu się właśnie stało?

Mycroft podniósł wysoko głowę by zminimalizować podwójny podbródek przybrać poważny wyraz twarzy.

- Nastąpiła nagła zmiana planów.

Jego słowa jeszcze chwilę odbijały się echem w pustym korytarzu. 


____________________________________________


Jeszcze tu jesteś? Wybitnie Ci się nudzi w życiu jak widać!

Em....tak. To tyle. Niedługo napiszę o jakimś ważnym człowieku. I napiszę świątecznego fanfika. O ile wygrzebię motywację z dna szafy, albo albo spod poduszki.....

Mimo wszystko daj znać jak się podobało! Wybitnie dużo się nie działo, wiem. Ale mimo wszystko. 




To ja żegnam się i znikam

Pufff.....!!!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro