Rozdział Czwarty
Lucas pogładził policzek śpiącego Nicolasa, odgarniając z jego czoła kolejne białe kosmyki włosów. Uśmiechnął się delikatnie, widząc spokojny wyraz twarzy śpiącego chłopaka. Zawahał się, sięgając do jego twarzy po raz kolejny i spojrzał na drzwi od pokoju. Cisza. Odwrócił wzrok z powrotem do twarzy śpiącego przyjaciela i wyciągnął rękę ku jego policzku. Ujął twarz w jedną rękę, i delikatnie pogładził jego skórę kciukiem.
— Dlaczego to musi być takie skomplikowane..? — wyszeptał, jakby bardziej do siebie, niż do śpiącego chłopaka, czy samej ciszy panującej w pomieszczeniu.
W takie dni jak te, kiedy obydwoje byli blisko siebie, Lucas czuł się przytłoczony. Ale w tym pozytywnym sensie. Nicolas zawsze stał za nim murem, za dzieciaka już obydwoje kryli siebie nawzajem i nigdy żaden nie kłamał wobec drugiego. Wiedzieli o sobie wszystko... A przynajmniej tak im się wydawało.
Mętlik w głowie przybierał na sile, gdy wzrok Lucasa spadł na wargi młodszego chłopaka. Już w tym momencie, chłopak czuł że zaczął tonąć w swoich własnych myślach. Problemem nie byli sami oni, ani to co umownie ich łączyło.
Ale to, jak na siebie patrzyli, aby zachować odpowiednią twarz przy innych ludziach, znajomych czy chociażby rodzinie.
Był to swego rodzaju konflikt który z dnia na dzień minimalnie nabierał na sile.
Ten sam konflikt, który sprawiał, że niekiedy ciężej mu się oddychało, a czasem nawet nie mógł skupić się na czymkolwiek. W morzu wątpliwości i mieszanych uczuć odpływał, a czasem nawet tonął, osiadając na dnie. Ale były takie dni, kiedy czuł się lepiej. Kiedy myśli nie zjadały go od środka, nie były takie natrętne i liczebne. Chłopak doskonale wiedział, że nie może wiecznie od nich uciekać, że prędzej czy później będzie musiał stawić im czoła, i zrozumieć, do czego tak naprawdę go te myśli przygotowywały.
Jednak to sprawiło, że był człowiekiem.
Z kolejnego wiru, natłoku myśli wyrwało go głośne westchnienie młodszego chłopaka. Białowłosy poprawił swoją pozycję przez sen, nakrywając się bardziej kołdrą. Lucas odruchowo zabrał rękę, gdy poczuł ruch pod opuszkami palców.
Odwrócił wzrok, sięgając w ciemności po telefon, leżący na blacie biurka koło łóżka. Włączył wyświetlacz, ekran się rozjaśnił, rażąc go jednocześnie w oczy. Przymrużył je, a kolorowe piksele na ekranie telefonu ułożyły się w znaki i cyfry. Dochodziła trzecia.
Odłożył telefon, już ze zgaszonym ekranem i położył się z powrotem na bok, przodem do przyjaciela. Przez pewien czas po prostu leżał i obserwował wyraz twarzy Nicolasa. I w taki sposób zleciało mu kilka godzin.
Nad ranem, pierwsze promienie słońca wychyliły się zza ospałych chmur, i wpadły prosto do pokoju Lucasa, na twarz białowłosego. Nicolas powoli otworzył oczy z lekkim grymasem i podniósł się do siadu, przecierając powiekę wierzchem dłoni. Rozejrzał się po pomieszczeniu i po chwili wrócił wzrokiem do Lucasa, który spał na miejscu obok.
— Luc... — wymamrotał ospale Nicolas, delikatnie szturchając chłopaka w ramię.
Brunet po chwili otworzył oczy i spojrzał na Nicolasa.
Ich spojrzenia się spotkały.
— Wyglądasz jak jeż po drzemce w śniegu... — wymruczał Lucas, nawiązując do włosów Nicolasa w totalnym nieładzie. Właściciel czupryny pogładził włosy ręką, próbując je jakoś wystylizować.
— Pfft, żadne dzień dobry ani cześć, tylko od razu walisz z grubej rury. — fuknął Nico, kręcąc głową. Podparł się na rękach i spojrzał na przyjaciela.
— Cześć. — powiedział uśmiechając się do chłopaka.
— Cześć. — odpowiedział Nicolas i uśmiechnął się szerzej do przyjaciela.
Między nimi zapadła cisza, jak obydwoje patrzyli się na siebie. Nawet jeśli dla niektórych, taka cisza była niezręczna, dla nich to była normalka. Patrząc się na siebie, jeden i drugi obserwował siebie nawzajem.
Brunet wyciągnął rękę i potargał włosy młodszego chłopaka.
— Ej! — wrzasnął Nicolas i odepchnął rękę Lucasa, który się śmiał delikatnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro