Dark forest
"It's so quiet here
And I feel so cold
This house no longer
Feels like home."
Ben Cocks - "So cold"
*****
Biegła nie oglądając się za siebie. Co jakiś czas potykała się o jakiś wystający korzeń, czy złamaną gałąź leżącą na ziemi. Wokół niej panowała ciemność a jedynym źródłem światła był księżyc, którego blask próbował przebić się przez gęste korony drzew ponad nią.
Sama nie wiedziała ile już tak biegnie, przedzierając się przez ten mroczny las. Wiedziała jednak, że żeby przeżyć musi biec. Musi uciekać.
Pozbawione liści, częściowo zmurszałe, gałęzie raz po raz raniły jej odsłoniętą twarz oraz dłonie, lecz dzięki burzącej się w jej krwi adrenalinie ból nie był odczuwalny. Pojedyncze stróżki ciemnoczerwonej cieczy sączyły się powoli z niewielkich, lecz licznych rozcięć na jej skórze.
W tamtej chwili powierzchowne rany nie były ważne. Ważniejsze było życie, które mogłaby stracić, gdyby tylko się zatrzymała.
Z każdym kolejnym krokiem wokół zaczynało robić się coraz bardziej mrocznie. Ponure cienie zdawały się wydłużać, jak gdyby chciały dosięgnąć jej stóp i powalić na ziemię pokrytą zeschłymi oraz lekko nadgniłymi liśćmi. Powietrze stawało się coraz cięższe, a jego temperatura spadała.
Za sobą słyszała ciężki oddech, którego źródło z minuty na minutę przybliżało się do niej. Próbowała przyspieszyć, jednak obolałe mięśnie jej na to nie pozwalały. Mimo tego nie zatrzymywała się. Wiedziała, że dopóki biegnie jest jeszcze jakaś nadzieja. Nadzieja, której rozpaczliwie się trzymała.
Las zaczął się przerzedzać. Odstępy pomiędzy drzewami zwiększyły się i zmalała ich ilość. Pojawiło się więcej krzaków i zarośli, o które łatwiej było się zaczepić, przez co zwolniła jeszcze swój bieg.
Chwilę później wbiegła na niewielką polanę zasnutą gęstą mgłą. Wokół panowała nieprzenikniona cisza. To miejsce wydało jej się jeszcze bardziej wrogie od samego lasu, dlatego zapragnęła ponownie do niego wbiec, by poczuć się choć odrobinę lepiej.
Nagle przewróciła się, potykając się o coś wystającego z ziemi. Mgła zaczęła powoli opadać. Tknięta dziwnym przeczuciem wymieszanym z przerażeniem, zamiast podnieść się i biec dalej, odwróciła wzrok w kierunku przeszkody, która spowodowała jej upadek.
Gdy tylko to zrobiła, przytknęła dłoń do ust, tłumiąc swój krzyk. Do oczu zaczęły napływać jej słone łzy.
Powodem potknięcia się, a w rezultacie upadku, była bowiem blada ręka, leżąca bezwiednie obok jej nogi. Gdy mgła lekko się przerzedziła, dziewczyna była w stanie dojrzeć w końcu kto leży kawałek dalej. Łzy wypłynęły powoli z jej oczu, znacząc mokrą ścieżkę w dół, po jej policzkach. Piegi oraz rude włosy jednego z jej najlepszych przyjaciół mocno odznaczały się na tle bladej skóry. Niebieskie oczy, pozbawione wyrazu patrzyły w przestrzeń za jej ramieniem.
Patrząc na bezwładne ciało przyjaciela, ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Przecież gdyby tylko jakoś wcześniej zareagowała...
Dziewczyna zaczęła się podnosić, tłumiąc przy tym swój szloch. Gdy się wyprostowała, podniosła wzrok i rozejrzała się wokoło. Mgła zdążyła opaść już całkowicie, odsłaniając całą polanę. Jej widok zmroził krew w żyłach brunetki. Dookoła porozrzucane były martwe ciała jej przyjaciół.
Powoli ruszyła do przodu, na środek polany. Po drodze mijała kolejne ciała.
Lupin, Tonks, Ginny...
Wszyscy patrzyli na nią swoimi pustymi oczami.
Fred, George, Bill...
Lecz ona nie zatrzymywała się przy nikim, szukając najważniejszej osoby w jej życiu.
Neville, Charlie, Fleur...
Miała nadzieję, że jej się to nie uda, że go tam nie ma.
Dean, Seamus, Luna...
Że żyje i niedługo będzie mogła wtulić się w jego ramiona i wreszcie poczuć się bezpiecznie.
Moody, Artur, Molly...
Coś jednak podpowiadało jej, że to tylko złudna nadzieja, a jego ciało leży gdzieś pośród innych.
Hagrid, Syriusz, Dumbledore...
I w końcu dojrzała i jego. Cały jej świat w jednej chwili legł w gruzach. Upadła na kolana przy jego ciele i przestała kontrolować wypływające z jej orzechowych oczu łzy. Drżącą dłonią przejechała po jego zimnym policzku. Jej rozpaczliwy krzyk rozdarł panującą wokół ciszę.
- Nie, to nie może być prawda... - szeptała. - Ty musisz żyć Harry...
Nadzieja, która jeszcze chwilę wcześniej tliła się w jej sercu umarła bezpowrotnie. Nic już się dla niej nie liczyło. Jej życie w jednym momencie straciło jakikolwiek sens. Bo ona nie wyobrażała sobie życia bez niego.
- Musisz żyć! - zaczęła krzyczeć. - Musisz, słyszysz?!
Jej ciałem zaczęły targać kolejne spazmy płaczu, a ona krzyczała. Krzyczała ze smutku i bezsilności.
Z lasu za jej plecami zaczął wyłaniać się cień i powrócił odgłos ciężkiego oddechu. Mrok zaczął spowijać polanę, coraz szybciej zbliżając się do brunetki. Oplótł ją dookoła, a ona w samoobronnym odruchu zaczęła się wyrywać. Jednak im bardziej to robiła, cień oplatał ją coraz ciaśniej. Ciemność ogarnęła całe jej pole widzenia.
-Hermiono! - usłyszała nagle, jakby zza szyby znajomy głos. - Hermiono!
Gdy jej wzrok przyzwyczaił się do mroku, zaczęła odróżniać poszczególne kształty. Okno, stolik, lampka... Wzięła głęboki wdech, przestając się szarpać.
-Hermiono, wszystko w porządku?
Odwróciła wzrok w kierunki żródła głosu i spojrzała wprost w zielone oczy swojego męża. Poczucie ulgi zalało jej organizm. Wyciągnęła dłoń i pogładziła go po policzku.
-Harry? To naprawdę ty? - zapytała z nadzieją, a czarnowłosy uśmiechnął się delikatnie i otarł łzy, które cały czas spływały po jej policzkach.
-Tak kochanie. - brunetka wtuliła się ufnie w jego tors. - No już. Spokojnie. Ty był tylko zły sen. Wszystko jest dobrze.
Zielonooki zaczął delikatnie kołysać ją w swoich ramionach, a ona, ogarnięta poczuciem bezpieczeństwa, uspokajała się powoli.
Żył. Był przy niej.
Chwilę później odpłynęła w krainę Morfeusza, lecz tym razem była to spokojna podróż.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro