Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Condemned soul | D.M.

"Help, I have done it again
I have been here many times before
Hurt myself again today
And the worst part is there's no one else to blame"

Sia - "Breathe me"

*****

Wściekły ryk odbijał mu się w głowie. Pomimo tego, jego sylwetka pozostawała niewzruszona. Jak zawsze do bólu perfekcyjny. Jadł powoli, walcząc z chęcią rzucenia widelcem w rudowłosego chłopaka siedzącego po drugiej stronie Wielkiej Sali. Nawet nie próbował udawać zainteresowania bezmyślną paplaniną blondynki siedzącej po jego prawej stronie. Co go niby do cholery obchodziły nowe eliksiry na przedłużenie włosów, które poleca redaktor naczelna "Czarownicy"?!

Powieka drgnęła mu niezauważalnie gdy dziewczyna znajdująca się obok rudego idioty zaśmiała się z czegoś co powiedział. Żałosne. W jego przypadku ludzie powinni śmiać się tylko i wyłącznie z jego bezgranicznej głupoty. Blondyn nie wiedział jakim cudem ONA mogła uznać jakiekolwiek słowa, które opuściły usta tego bezmózga za zabawne. Wszystko bowiem co mówił ten rży idiota było żałosne tak jak on sam. 

A jednak ONA się śmiała... I wyglądało to na szczery śmiech. Taki jakim on nigdy nie zostanie przez nią obdarzony. Mógł liczyć co najwyżej na kpiący uśmieszek okraszony jakąś przemyślaną i niewiarygodnie trafioną obelgą. Nigdy nie będzie to coś więcej. Ta myśl jeszcze bardziej go dobiła. 

Wbił widelec w pomidora na swoim talerzu tak mocno, że sok trysnął prosto w oko wciąż paplającej dziewczyny, powodując że wydała z siebie zduszony okrzyk, ale dzięki Merlinowi przestała później gadać. Cała swoją uwagę poświęciła bowiem w tym momencie na wycieranie resztek warzywa tak, by nie zniszczyć sobie perfekcyjnego makijażu. Średnio jej to wyszło. 

Ciemnoskóry chłopak zajmujący miejsce po jego lewej stronie parsknął śmiechem widząc jej wysiłki, na co dziewczyna jedynie prychnęła.

Wielką Salę ponownie przebiegł śmiech orzechowookiej. Widelec w ręku blondyna wygiął się delikatnie, co nie uszło uwadze jego przyjaciela, który zwrócił mu na to uwagę szturchając go lekko w bok. 

Wypuścił widelec z dłoni i przetarł nią twarz. Musiał się opanować. Miał przecież misję do wykonania. Co prawda nikt, nawet on sam, nie za bardzo wierzył w jej powodzenie, jednak nie miał wyjścia. Musiał to jakoś zrobić. A jeśli zawiedzie, nie chce dawać pożywki swoim wrogom, że nie próbował, że nie zrobił absolutnie wszystkiego co w jego mocy.

Nie jego wina, że ten starzec miał tak cholerne szczęście! 

Przez chwilę zastanowił się jak ONA zareagowałaby, gdyby ta samobójcza misja jednak się powiodła. Przełknął ślinę głośniej, niż zamierzał. Nigdy by mu tego nie wybaczyła...

No i dobrze. Po tych wszystkich latach jego okrucieństwa w stosunku do niej zasługiwał jedynie na jej nienawiść. Już od dawna był potępiony.

Podniósł wzrok akurat w chwili, gdy rudy cmoknął JĄ w policzek, na co oka zareagowała szkarłatnym rumieńcem. Tego było dla niego już za wiele. Zacisnął pięści, nie mogąc powstrzymać skrzywienia się.

-Jakie to żałosne - blondynka po jego prawej również się skrzywiła, jednak z całkiem innego powodu.

-W istocie - zgodził się z nią. - Ale czego można się spodziewać po Wieprzyleju i tej jego szlamie? - Znienawidził się za te słowa zanim jeszcze zdołały opuścić jego usta. Tak, zdecydowanie już od dawna był potępiony.

ONA w tym czasie szepnęła coś swojemu chłopakowi na ucho, a on jej przytaknął. Nie zasługiwał na nią! Ten idiota zdecydowanie nie zasługiwał na kogoś takiego jak ONA. Ale on sam również nie.

Nienawidził rudego od samego początku. Za wszystko. Począwszy od kochającej i wspierającej się rodziny, poprzez oddanych przyjaciół, na możliwości samodzielnego kierowania swoim życiem skończywszy.

Dlaczego do diabła ten durny bliznowaty nie pozwolił mu wtedy umrzeć?! 

Pamiętał, że mimo tego iż jego podarek nie trafił wtedy w ręce dyrektora, cieszył się, że to właśnie rudzielec wypił to piwo. Niestety później wszystko prysnęło jak mydlana bańka, gdy dowiedział się, że zielonooki go uratował. Gwoździem do trumny blondyna był fakt, że po tym wydarzeniu ONA stała się w jakiś niepojęty mu sposób dziewczyną tego głupka. Sam był sobie winien. No, ale przecież skąd mógł wiedzieć, że ONA tak zareaguje? Przecież widział, jak ten pacan wcześniej ją ranił. Jak chodziła smutna po zamku, myśląc że nikt tego nie widzi, gdy tamten obnosił się ze swoją wcześniejszą dziewczyną.

Bardziej od niego blondyn nienawidził jedynie tego, który zlecił mu tę samobójczą misję. Przez to, że jego ojciec wykazał się niekompetencją oraz głupotą, jego ramię szpecił teraz czarny atrament. Matka do tej pory się z tym nie pogodziła. Tak jak on sam. Pierwszej nocy po naznaczeniu darł skórę tak długo, aż zrobiły mu się głębokie rany, jednak znak i tak tam był.

Wiedział, że Narcyza robiła wszystko, żeby ocalić jego duszę. Nie wiedziała, że już nic nie mogło jej uratować. Nie po tym jak przez tyle lat JĄ traktował. Zasługiwał za to na wszystko co go spotykało. Zasługiwał na potępienie.

Wstał od stołu skończywszy posiłek. Wychodząc z Wielkiej Sali nawet nie spojrzał w kierunku stołu Gryfonów. Wciąż jednak dźwięczał mu w głowie JEJ śmiech. Musiał jak najszybciej udać się do dormitorium i zająć swoimi myślami, inaczej zrobiłby coś głupiego.

Może los jaki czekał go z powodu niewykonania misji wcale nie był taki zły?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro