My turn
- Ale po co? - Zapytał Keith zakładając kask.
- Trzeba ją sprawdzić, aby upewnić się, że jest wolna od niebezpieczeństw. Potrzebujemy jej by osadzić nowych sprzymierzeńców. - Oznajmiła Allura. - Macie dokładne siedem dni.
- Nie za dużo księżniczko? - Dopytywał Lance, oparty o ramię o rok starczego paladyna. Długo nie trwało, a Keith ruszył ramieniem, by ten zaprzestał się na nim narzucać.
- Quitq ma w sobie wiele zakamarek, wszystkiego można się spodziewać po niej.
Lance wraz z Keith'em zostali wybrani na misje zwiadowczą. Dlaczego oni? Ponieważ, coraz częściej się kłócą. Lider Voltron'a, postanowił wybrać tą dwójkę, by w końcu odnaleźli wspólny język. Niestety miał złe przeczucia, a to dlatego bo już przy swoich lewach krzyczeli na siebie.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Na Quitqu nie ma nic, co mogłoby powodować zagrożenie. Jednak patrząc na nich, to oni będą tym zagrożeniem dla planety. - Powiedziała mała okularnica w stronę Shiro.
- Trzeba próbować. - Odwrócił się w jej stronę z lekkim uśmiechem.
~~~~~
Po wylądowaniu na planecie, chłopacy poparzyli na siebie z niesmakiem i powędrowali na wcześniejsze zadanie.
1 dzień
Nie znaleźli niczego strasznego. Nic co mogłoby ich zaatakować, prócz jakieś dziwnej jaszczurki, która rzuciła się na Lance'a. Jednak dochodziła noc, więc postanowili zrobić ognisko. Oczywiście Keith musiał iść po coś na rozpałkę, ponieważ Lance dalej obawiał się jaszczurko-podobnego coś.
Gdy rozpalony ogień żwawo błyszczał w ich oczach, oparli się każdy o swojego lwa i zaczęli dyskusję.
- Po co mamy tu siedzieć tydzień? Nie dość, że z tobą to- Chcąc dokończyć wypowiedzieć, wtrącił się Keith.
- Po prostu łaskawie się zamknij. Jeśli ci niemiło to idź spać.
- Mamuśka troskliwa. - Parsknął mu w odpowiedzi.
Lance siedząc oparty, wpatrzony w płonienie żywego ognia, nie mógł usiedzieć w mętnej ciszy z Keith'em. Wstał i w obraźliwy sposób zerknął na drugiego, gdzie ten miał jego spojrzenie w kompletnym poważaniu.
- Gdzie ty zamierzasz niby iść?
- Jak najdalej od ciebie. - Odpowiedział z pogardą latynos.
~~~~
Minęło ponad trzydzieści minut, a Lance dalej nie wracał. Spowodowało to małe zaniepokojenie ze strony czerwonego paladyna.
- Gdzie ten debil polazł.
Wstał, poklepał swego lwa na znak, że zaraz wróci. Odruchowo spojrzał na Blue, by upewnić się, że debilowi nic nie grozi.
Długo nie trwało, a znalazł go przy przeźroczystym jeziorze, w którym obijały się tysiące gwiazd. Lance leżał przy jeziorze, prawdopodobnie wpatrując się w gwiaździste niebo.
- Lance, co ty do cholery robisz?!
- Miałem nadzieję, że nie przyjdziesz... - Odpowiedział mu smutno.
- Rusz swoje dupsko do lwa, idziemy spać by z rana znowu się rozglądać.
- Ale tu niczego nie ma! - Wrzasnął latynos.
Wtem krzaki tuż obok, odpowiedziały szelestem. Wyłoniła się znajoma twarz.
- Weź to ode mnie! - Znów wykrzyczał wyższy chłopak, który w sekundę znalazł się za placami niższego.
- Ten gad jest bardziej wystraszony niż ty ćwoku.
Niestety na te słowa, "gad" ruszył wściekle w ich stronę co poskutkowało ich biegiem do lwów.
~~~~
- Twoja wina! - Oburzył się Keith. - Na cholerę łazisz tam, gdzie nie potrzeba!
- Sprawdzałem okolice. - Odpowiedział ze skrzyżowanymi rękami latynos. - Nie wiesz co może się pojawić kiedy będziemy robić grzecznie nyny.
W brunecie, aż się gotowało ze złości, a zdeterminowana jaszczurka, tylko czekała, iż Lance wyjdzie z lwa. Stała nad wielkim robotem i ze spokojnym wzrokiem się przyglądała pyskowi.
- Ten gad jest powalony! Niech tylko nie dotyka mojej gładkiej cery.
- Niech ją z ciebie rozerwie.
Paladyni siedzieli w swych lwach i rozmawiali ze sobą przez komunikator. A wiedząc jaka jest godzina, postanowili odłączyć powiadomienia od reszty drużyny, by ich nie obudzić. Pozwolili sobie jedynie na hologram, który włączył się automatycznie.
Siedząc, oczywiście wyzywali się. Keith nie mógł darować głupoty drugiemu. Lance natomiast miał żal do niego, że ten nie raczył go uratować. Podczas uciekania przed malusią jaszczurką, brunet przypadkowo popchnął niebieskiego paladyna, co skutkowało uderzeniem na glebę. Gad jedynie drasnął go w ramię, ponieważ w szybkim tempie wstał i ruszył jak w maratonie. Keith nie miał wielkich wyrzutów za swój czyn. Szczególnie, że upadek Lance'a tylko go bawił.
- Jesteś naprawdę żałosny i drzesz się jak baba.
- Słucham?! - Oburzył się niebieski paladyn. - Chcę przypomnieć, że to ty! To ty mnie walnąłeś!
- Trzeba było szybciej biec, a nie w żółwim tempie ruszać się. Ja ci jedynie pomogłem. Od razu biegłeś jak poparzony. - Odpowiedział zadowolony z siebie czerwony paladyn.
Kłócili się jeszcze przez chwilę, gdy wnet Keith nie oznajmił, iż pora się wyspać. Codziennie mają sprawdzać inne/nowe zakamarki owej planety. Shiro zadecydował, że to on będzie liderem tejże misji, na co oczywiście wykrzywił się w jeszcze większym grymasie Lance.
- Przesłyszałem się? Ty mi co każesz robić? - Zapytał z niedowierzaniem niebieskooki.
- Shiro jasno powiedział, kto dowodzi tutaj. - W złośliwym uśmiechu powiedział czarnowłosy chłopak. - Spać.
- A idź w diabli.. - Wyszeptał do samego siebie. - W takim razie, niech ci się przyśni najgorszy koszmar w twoim życiu.
- Ależ dziękuje, a tobie niech śni się jaszczurzyna rozrywająca skórę z twarzy.
Po tych słowach wyłączyli urządzenie do komunikowania się, gdzie przeklinali się nawzajem w głowach. Krótko nie trwało, a popadli w sen.
2 dzień
Wczesnym rankiem chłopak o fiołkowych oczach, postanowił wstać i zająć się przekazanym mu zadaniem. Wychodząc z pyska Red, rozglądał wokół, by sprawdzić czy gad dalej chodzi gdzieś w pobliżu. Po stwierdzeniu, że jest czysto, ruszył przed siebie. Wiedział doskonałe, że Lance nie będzie miał najmniejszej ochoty na tak wczesne obowiązki. Jednak spojrzał na jego lwa, a ten uruchomił się i spojrzał również na niego.
- Współczuje ci takie paladyna. - Powiedział w jej stronę z nutką rozbawienia.
Nie zastanawiając się nad zachowaniem robota, ruszył sam, a niebieski półgłówek dalej smacznie spał.
Kolejne dwie godziny bez większych znalezisk. Keith czuł zażenowanie tą misją. Doskonale wiedział, że tutaj niczego nie ma, ale na prośbę głowy Voltrona oraz księżniczki, próbował chociaż coś zdziałać.
Ruszył więc z powrotem do zarozumiałego czubka i był rozgniewany niż zwykle. Blue jak leżała, tak leżała. Wniosek? Ten ćwok dalej śpi. Keith był niemiłosiernie wściekły na niego, że lekceważy misję po całości.
- Lance ty debilu wszechświata! Wsta-
Nie było mu dane dokończyć. Niebieska lwica włączyła swe oczy i skierowała je na małego człowieka po raz drugi.
- Blue? Coś się stało?
Momentalnie, robot przysunął pysk do Keith'a. Ten zrozumiał, iż owszem. Coś musiało się stać. Nie zastanawiają się dłużej, wbiegł do środka.
Podążając w stronę sterowni, zauważył, iż ten przygłupek poprzyklejał sobie zdjęcia... Zdjęcia rodzinne. Przykuło to wielką uwagę Keith'a. Ten nigdy nie widział swojej uśmiechniętej matki, czy rozbawionych braci, bądź sióstr. Dla niego "rodzina" to pojęcie niezrozumiałe. Nie przyglądając się za bardzo, szedł dalej. A gdy trafił w odpowiednie miejsce zauważył Lance'a. Leżał na podłodzie, przykryty kocem. Wyglądał na śpiącego, jednak pozory mylą. Koc w miejscu odpowiadającemu jego ramieniu, był pokryty plamą krwi. Kolor był intensywny, więc w szybkim tempie czarnowłosy kucnął przy nim, odkrywając koc.
Rozszerzył oczy gdy tylko widział w jakim stanie znajduje się jego przyjaciel.
Skóra blada jak u wampira. Oddech wręcz prawie niesłyszalny. Ramię pokazywało po sobie tylko delikatnie lecącą krew. Keith stwierdził, że krwi ubyło zbyt dużo, niestety za dużo. Przezywał się w myślach, bo przypomniało mu się jak Blue próbowała oznajmić to już od samego rana. Był zły. Zły na siebie i jego głupotę.
Nie myśląc już racjonalnie, kucał nad nim i nie mógł się ruszyć. Wiedział, że musi mu pomóc, jednak nie wiedział w jaki sposób.
Bał się. Bał się, że Voltron straci członka drużyny.
Był przerażony. Przerażony tym, że może go stracić.
Rozległ się natychmiastowy ryk. Ryk obydwóch lwów. To przywróciło Keith'a z powrotem.
Oparł Lance'a o ścianę tak, aby ten siedział. Grzebał w szufladach w poszukiwaniach apteczki. Po znalezieniu przyboru, robił wszystko co w jego mocy. Szepcząc przy tym, gdzie leniwe łzy spływały po policzku jasnej skóry.
- Będzie dobrze... Będzie dobrze...
~~~~
Leniwe oczy latynosa otwierały się. Pierwsze co zauważył to czerwonego paladyna, robiącego prawdopodobnie obiad. Zadziwiający widok. Drugie co mógł zauważyć to, to że jest oparty o swoją piękną Blue i jest przykryty kocem Keith'a. Również zadziwiające.
Długo nie trwało, a poczuł lekkie ukłucie w prawym ramieniu. Wywołało to cichy okrzyk bólu, co nie mógł nie zauważyć Keith.
- Hej, widzę, że już się obudziłeś. - Posłał mu delikatny uśmiech. Co nie było w zwyczaju Keith'a.
- Ta, hej... Co się w ogóle stało? Pamiętam, że spałem w mojej piękności, a nie na zewnątrz. - Grymas na twarzy Lance'a zmieniał się w zdziwienie z każdym słowem drugiego chłopaka.
- Tak jakby... Twój kolega jaszczur, który się podra-
- Chcę przypomnieć, że to przez ciebie!
Lance jak w jego naturze, żwawo gestykulował rękoma. Jednak w głębi coś mu nie pasowało. Zachowanie czarnowłosego Mulleta było zdecydowanie inne. Dlaczego tak myślał? Po pierwsze, uśmiechnął się do niego.
- Tak wiem, że to moja wina gamoniu. Przepraszam za to.
Po drugie, on nigdy go za nic nie przepraszał.
- Z rana Blue kazała mi wejść do środka, więc tak zrobiłem. No i wtedy... Zobaczyłem cię w niecodziennym widoku. Twoje ram-
- Ten cholerny gad!... Chwila, Blue się sama otworzyła dla ciebie?! Masz swojego lwa!
- Lance! Tu chodziło o twoje życie!
Nastała cisza. Obydwoje zamilkli po ostatnich słowach Keith'a. Niebieski paladyn nie wiedział jak zareagować. Otworzył szerzej oczy i opuścił lekko głowę. ,,Tu chodziło o twoje życie!" - te słowa przeplatały się w jego umyśle. Keith uratował jego dupsko, po raz kolejny z rzędu w sumie. Każde możliwe czarne scenariusze miał przed oczyma, ale nie chciał znać szczegółów tej prawdy.
Keith nie wiedział czy dobrze robi. Zazwyczaj to Coran, bądź samoczynna kapsuła ratowała lub leczyła rany. Mimo wszystko wiedział, jak postępować gdy ktoś zostanie ranny. Jednak to było co innego. On go uratował przed śmiercią. Nie nałożył plastra na jakieś małe zadrapanie i dał całusa. To był wręcz honorowy wyczyn. Jego kolega żyje tylko i wyłącznie dzięki niemu. Bardzo źle to brzmi, a dusza, która skrywa się gdzieś w zakamarkach jego ciała mówi, żeby się bardziej starał.
Keith nie wiedział czy dobrze robi, a to co w nim krzyczy, ani trochę mu nie pomaga. Działo się za dużo na raz i nie tylko od to odczuwał. Lance przykryty kocem, dalej się zastanawiał co się dzieje.
- Jak się czujesz? - Zapytał w końcu niższy brunet, gdy tylko trochę się otrząsnął. A w tym samym momencie podał mu miskę z jakąś zupą.
- Nie za dobrze. - Odpowiedział mu latynos bardzo cicho, odbierając od niego miskę.
Czerwony paladyn nałożył i sobie trochę obiadu i usiadł przy swoim lwie. Podczas konsumpcji, ukradkiem spoglądał na zwolnione ruchy przyjaciela.
~~~~
Po szybkim obiedzie, kiedy Keith odłożył wszystko podszedł do Lance'a. Zabrał ze sobą ponownie apteczkę i kucną przy nim. Odkrył koc, co spowodowało jeszcze większe zdziwienie na twarzy latynosa.
- Zmienię opatrunek, spokojnie. - Oznajmił chłopak. Jednak czy było spokojnie? Nie.
Kiedy Mullet delikatnie odwijał zużyty opatrunek, nie dało się nie zauważyć wykrzywionej miny Lance'a, która wykręcała się z bólu. Wtem, Keith położył na ziemi brudny od krwi bandaż i pomału obmywał ramię chłopaka.
Było to krępujące zjawisko. Wilgotna szmatka dotykała ciała niebieskookiego chłopczyna, na co tego przeszły dreszcze. Do tego wszystkiego ich twarze były bisko siebie. Za bisko. Co spowodowało żywe rumieńce na bladej skórze Keith'a, które pojawiły się już gdy ten przy nim kucnął. Gdy kolor czerwony oznakował policzki niższego chłopaka, Lance rzecz jasna to zauważył, jednak nic, a nic nie powiedział. Nie chciał, mimo, iż się domyślał z jakiego powodu one powstały.
W ciszy nie dało się wytrzymać. Tak oczywiście sądził latynos.
- Jak długo byłem nieprzytomny?
- Dobre pięć godzin jakoś. - Odpowiedział trochę zasmucony tym faktem.
- Ow, trochę długo.
Keith sprężając się, by dalej się nie parzyć rumieńcami, zmienił opatrunek. Przeniósł apteczkę w miejsce skąd je zabrał i oparł się o Red.
Lance nie zwracał uwagi na ból jaki mu towarzyszy, a całą uwagę przekłada na towarzysza o pseudonimie Mullet.
- Naprawdę cię przepraszam za to. - Zaczął niespokojnym głosem brunet.
- Jest okej, było i minęło. - Posłał mu uśmiech z białymi ząbkami. - Byle ta jaszczura była z dala od nas.
- Zgadzam się. - Uśmiech Lance'a, który mu go posłał, przewrócił o trzysta sześćdziesiąt stopni.
Nie wiedział co się z nim dzieje. Nigdy nie doświadczył takich emocji w sobie. Jego brzuch rozpierał dziwne uczucie.
Nie miał bladego pojęcia, do czego to wszystko dąży.
3 dzień
Kolejny dzień, kolejne ,,przygody".
Czerwony paladyn od razu po wstaniu, ruszył w stronę robota swego przyjaciela. Jednak sam fakt tego, że tam podąża go zdziwił, to nogi same tam szły.
Gdy był już wystarczająco blisko, Blue po raz kolejny się przed nim otworzyła. Co wzbudziło ponowne zaniepokojenie z jego strony. Ostatecznie wszedł pomału, bez biegu i natrętnego hałasu.
Gdy był już na miejscu to rzecz jasna latynos spał. Język Keith'a chciał wypuścić z siebie głośny okrzyk na ,,dzień dobry", ale nic z tego. Nie chciał go budzić, nie chciał by ten został w ten sposób potraktowany. Jedynie usiadł po turecku i czekał, aż wstanie. Czemu? Nikt nie wie.
Siedział tak i spoglądał na rzęsy, które robiły delikatny cień na zmęczone dolne powieki chłopaka. Lekko rozchylone usta, dodawały tylko urody do całości.
Keith czuł gorąc siedzący w nim. Przyglądał mu się jakby by był jakąś arcydoskonałą rzeźbą. Mimo, iż gubił się we własnych myślach, to w jego oczach był taką rzeźbą i to go bolało. Bolała go ta myśl niemiłosiernie.
Kolejne przewroty żołądka. Napływ ciepła nie odchodził, a wzrastał. Musiał się ulotnić z tego miejsca. Musiał uciec.
Wstał i ruszył do wyjścia, niestety po drodze zahaczył się o własną nogę. Skutkiem tego było obudzenie Lance'a.
Oraz pierwsze pytanie było dla bruneta za trudne.
- Ej a ty tu co robisz?
Czuł jak nogi mu się uginają jak wata cukrowa pod wpływem ciepła. Delikatnie odwrócił się w stronę niebieskookiego chłopaka i próbował wydusić z siebie cokolwiek.
Rumieńce, oczywiście nie chciały odpuścić i dzielnie siedziały mu na policzkach.
- N-No wiesz, po ostatnim t-to wolałem się upewnić, że nic ci nie j-jest. - Mówił szybko, a słowa same się plątały. Po czym wyszedł.
Lance nie wiedział co się święci, ale wiedział co siedzi u Keith'a w głowie. Tego był w stu procentach pewien. Zastanawiało go jedynie ,,dlaczego?".
~~~~
Po dłuższym rozglądaniu się dookoła, uznali, że należy się rozdzielić.
Bruneta bolało to, że musi opuścić przyjaciela na jakiś czas. Chciał się zabić za to, że to uczucie go bolało. Nie miał pojęcia, czemu myśli w ten sposób.
Dlaczego martwił się tak o latynosa? Dlaczego?
Pytania krążyły w myślach nieprzerwanie. Irytowało go to bardziej, niż samo irytujące zachowanie Lance'a.
Natomiast Lance widział, każde spojrzenie, inne zachowanie czy zawstydzenie gdy przypadkową się o siebie otrą. Nie wiedział jednak, jak na to wszystko zareagować.
- Koło szesnastej się widzimy w tym miejscu. - Powiedział Keith, oznaczając drzewo gdzie wyrył ,,X" swoim mieczem.
- Tak jak mówisz, szefie. - Lance posłał mu szarmancki uśmiech, co skutkowało rumieńcami.
Tak więc godziny mijały, a żadnej przeszkody, niebezpieczeństwa nie napotkali. Byli już tym zmęczeni. Oboje byli świadomi, że niczego tu niezastaną. Jako, iż musieli siedzieć tutaj tydzień, to mieli jeszcze parę dni na ,,lepszą komunikację" między sobą.
Dobiegła godzina 16, czyli czas spotkania w oznaczonym miejscu. Długo nietrwało i spotkali się po drodze. Keith, zaproponował, że pokaże mu co znalazł. Oczy niebieskiego paladyna zabłyszczały jeszcze bardziej, na nowinę o czymś nowym na tej planecie.
Krótka przechadzka, a tuż za lianami skrywała się przepaść, która ukazywała widok na resztę zakątków tego świata. Widok był onieśmielający.
Keith był zadowolony ze znaleziska, a Lance jedynie podziwiał krajobraz.
- No to ci powiem, że miałeś lepszą drogę. - Skierował głowę w stronę niższego chłopaka i delikatnie się uśmiechnął.
- Życie. - Odpowiedział mu krótko. - Przynajmniej tyle dobrego z dzisiejszych zadań.
- Oj prawda. - Latynos zaczął się rozciągać i szedł w stronę klifu, aby usiąść na krawędzi i położyć się na ziemi. Jego nogi bezwładnie latały w powietrzu, by poczuć ulgę i spokój, chociaż na chwile. - Zapraszam, jeszcze się zmieścić.
Po chwili spoglądania na czyny kolegi, brunet postanowił również zrobić to samo.
Leżeli sobie tak, aż do zachodu słońca, który przy świetlił błękitne oczy Lance'a. A gdy nadeszła noc, gwiazdy odbijały się jak szalone od tych pięknych par oczu...
Każda myśl o tym wszystkim gnębiła czerwonego paladyna. Do jasnej cholery! Co co chodzi?! - Jego umysł był za bardzo zabrudzony tym całym świństwem. Chciał skończyć z tym raz na zawsze. Nie chciał czuć bólu w brzuchu, zabłądzenia w umyśle ani strachu w całym ciele. Po prostu nie chciał.
Keith miał nawet ochotę na zeskoczenie z tego klifu. Chciał skoczyć w przepaść i zapomnieć o wszystkim.
Z pozycji leżącej, dotarł do siadu. Nie spodziewał się jednak takich słów, w takim momencie ze strony Lance'a.
- Jak myślisz, czy to prawda, że zmarłe osoby właśnie na nas patrzą w postaci tych gwiazd?
Pytanie zszokowało bruneta. Spojrzał na niego i ich spojrzenia spotkały się w tym samym czasie. Spoglądali na siebie w ciszy.
- Co to za pytanie w ogóle?
- Szczerze? Nie wiem. - Wzrok niebieskookiego skierował się ponownie w gwiazdy. - Moja ukochana babcia zmarła dzień po tym jak zostałem przyjęty do Garrison'y. Byłem strasznie załamy, ale pojęcia nie mamy czemu ci o tym mówię...
- Nie chce żebyś czuł się przygnębiony. Możemy już iść z pow-
- Nie!... Znaczy nie potrzeba. Chciałbym jeszcze zostać. - Oznajmił cichym głosem Lance.
- Dobrze, skoro chcesz.
Wszystkie złe myśli zeszły na bok. Brunet ponownie się położył na plecach, tym razem trochę bliżej przyjaciela, gdzie stykali się ramieniem.
Keith czuł jak jego twarz płonie od czerwieni, a Lance czuł jak bardzo przyjemnie jest mu w towarzystwie Mulleta.
- Mógłbym dokończyć? - Zapytał wyższy chłopak.
- Jeśli nie sprawi to ogrom smutku ani żalu, to jasne. - Nie były to słowa z obrazą. Były one czułe, dzięki niemu Lance czuł się jeszcze bardziej swojo.
- Eh, po prostu ona życzyła mi jak najlepiej. Zawsze mówiła, że na pewno się dostanę i będę królem tego miejsca. Kiedy zmarła, mama mi powiedziała, że Valeria parzy na mnie z góry. - Zaśmiał się. - Mówiła, że to właśnie jedna z gwiazd dopinguje mnie w tym wszystkim... Chciałem, starałem się być najlepszy dla niej. Ale pojawiłeś się ty. - Lance szturchnął go ramieniem, przy czym znowu się zaśmiał. - Byłeś oczkiem w głowie wszystkich liderów i nauczycieli. Nie miałem szans, ale się starałem mimo tego. Chciałem się udowodnić babci, że miała racę.
Zapadła kolejna cisza. Keith, nie sądził żeby ten się kiedykolwiek przed nim, aż tak otworzył.
Było to osobiste i mało kto by się tym dzielił. Lance natomiast czuł pełne zaufanie do Keith'a. Nie wiedział czemu, ale czuł je.
Czerwony paladyn, nie pomyślałby, że ,,rywalizacja" jaką z nim prowadził była dla tak bliskiej osoby.
- Trochę czuje zażenowanie sobą. - Ciągnął dalej niebieski paladyn. - Nie potrafiłem jej tego udowodnić, a teraz już za późno...
- Ale o czym ty mówisz?! - Oburzył się Keith, który zerknął na towarzysza. - Jesteś Lance McClain. Bardzo łatwo nawiązujesz nowe kontakty. Zazdroszczę ci wzrostu serio. - Obydwoje zachichotali na te słowa. - Potrafisz rozbawić nawet takie osoby jak ja. Jesteś przecież pilotem wielkiego robotokota! Paladyn ratujący świat. Wyśmienity sharpshooter, który nie raz daje w kość przeciwnikom. Jesteś w stanie oddać życie dla kogoś... Mógłbym wymieniać dalej, ale wystarczy tylko i jedynie wiara w siebie Lance. - Jego głos robił się z każdym słowem cichszy. - Na pewno już dawno jej udowodniłeś swoje umiejętności, wystarczy wiara.
- Wow, Keith. - Latynos wstał i podał rękę koledze również, na znak wstania z zimnej ziemi. - Nie spodziewałem się takich słów od ciebie. Dziękuje.
- Ja tylko mówię jak jest. - Keith wstał i poczuł po raz setne rumieńce. - Babcia jest z ciebie dumna, a gwiazdy tego dowodzą.
Spoglądali na siebie pochłonięci w gwieździstą noc. Kąciki ust obydwóch powędrowały w górę, przy czym przybliżali się nieświadomie do siebie. Jedyne co dało się wyczuć to gęstą atmosferę wiszącą nad nimi. Nie potrafili spojrzeć w bok, pary oczu były za piękne żeby się od nich oderwać.
Tak samo pełne błękitu, jak i głębokiego fioletu. Widok ten, nie był wart odwrócenia się. Z kroku na krok, byli jeszcze bliżej.
Jednak gdy czuli swoje własne oddechy na sobie oraz klatki piersiowe, gdzie serca biły jak oszołomy, odczepili się w tym samym momencie. Zszokowanie sytuacją było obustronne. A kiedy twarz Keith'a przybrała już swoich znajomych kolorów, to i u Lance'a zjawisko to się pojawiło. Nie mogli z siebie nic wydusić. Wargi były zbyt napięte, by powiedzieć cokolwiek.
Cisza wraz z atmosferą rosły. Wzroki wędrowały po każdym możliwym miejscu. Była jednak noc i mało co było w tym wszystkim widać.
Lance zacisnął dłonie w pięści i wydusił z siebie szybkie - Powinniśmy wracać.
Keith tylko kiwnął głową na zgodę i ruszyli równo w stronę swych lwów.
Po drodze żaden się nie odezwał. Przy wejściu do lwów, również cisza.
Żadnego ,,dobranoc", nie było słychać.
Była głucha cisza, która w żadnym stopniu nie była już taka przyjemna.
dzień 4
Nowy dzień, nowe doznania oraz niezręczna cisza od samego rana. Paladyni unikali swych spojrzeń, a gdy już na siebie natrafili to zawstydzenia nie dało się ukryć.
Nie mieli nic, kompletnie nic do roboty. Planeta czysta, a wracać nie mogli. Księżniczka uznałaby, że zlekceważyli jej słowa i się nie starali. Oczywiście, taki był ich tok myślenia w tym kierunku. Tak więc postanowili zająć się sobą. Najlepiej z dala od siebie, ale to było niemożliwe. To co jeden chciał zrobić, drugi również miał to w planach. Na ich szczęście, ten dzień był pochmurny i nie było zbytnio jak robić coś na zewnątrz. Robiło się coraz ciemniej, jakby po całym terenie zatopiła się mgła, która uniemożliwiła widoczność czegokolwiek. Z westchnieniem, jeden z drugim wrócili do swoich lwów.
Taką mieli nadzieje, że do ,,swoich". Rzecz oczywista, w małym zamieszaniu pomylili je. Nie widzieli przez ,,mgłę" czy to aby na pewno ich robot. No i się zdarzyło. Do tego wszystkiego, nie mogli wyjść, ponieważ na zewnątrz było jeszcze gorzej, żeby przejść i się zamienić.
Grymas na twarzach obydwóch chłopaków nie schodził. Byli wręcz zażenowani tym wszystkim.
Tak sekundy, minuty i godziny mijały. A ci nie mieli co ze sobą zrobić. Na początku siedzieli bezczynnie w fotelu, aż do momentu kiedy Keith wstał. Pomyślał, że jak ten nie wie co on tutaj robi, to się trochę porozgląda. Brunet wie doskonale, że ten półgłówek po przyklejał sobie zdjęcia rodzinne. Nie chciał się za bardzo w nie wpatrywać i szedł dalej. Nie miał za dużo miejsc do rozpatrywania.
- Co my tutaj mamy...
Czerwony paladyn znalazł jeszcze jedno zdjęcie, jednak to było inne. Oprawione w jakąś śmieszną ramkę, postawione w bardzo widocznym miejscu.
- Dlaczego ja tego nie zauważyłem wcześniej?
Bez namysłu podniósł zdjęcie i z lekka się zdziwił. Jest to zdjęcie całej drużyny, kiedy byli w centrum na zakupach. Pamięta to jak dziś. Zaczepili jakieś pana, który po zrobieniu zdjęcia chciał ukraść telefon. Niebywałe.
Na samym środku oczywiście stoi szczęśliwy lider jakim jest Shiro. Z jego lewej strony stoi Hunk przytulający jakiś garnek z jedzeniem. Pod liderem, również na środku jest najniższa zołza ciesząca się na widok nowej gry. Z prawej strony stoi on z Lance'm. Latynos jest oparty o niego ramieniem przy czym szeroko się uśmiecha. Keith nie stawiał wtedy oporu, również wysilił się na uśmiech. Takie oto zdjęcie Lance trzyma na pamiątkę. Co lepsze, pod tym zdjęcie z ramką, leży jeszcze więcej zdjęć. Brunet był zszokowany tym, jak wiele on tego trzyma. Odłożył pamiątkę grupową i zabrał się za leżące zdjęcia. Na każdym był podpis.
Na jednym była Pidge krzycząca na pracownika, a tuż pod tym kolejne zdjęcie jak go przekupuje; Gnom w swojej naturze.
Na innym Hunk wybierający smakołyki; Żyje po to, aby jeść.
Na jeszcze innym Shiro znudzony rozmową z jakąś babcią; Oj wnusiu, za moich czasów...
Na sam widok tego, uśmiech wkrada się na pyszczek.
Na ostatnim zdjęciu był Keith. Zszokowało to czerwonego paladyna, że Lance trzyma tego typu zdjęcia. W szczególności, gdzie na zdjęciu jest tylko on.
Było widać, od pasa w górę założone ręce na krzyż. Stał on z boku, więc delikatnie miał głowę skierowaną w aparat i uniesioną jedną brew oraz kącik wargi uniesiony do góry tworząc delikatny uśmiech; Potulna czarna owca.
- ,,Potulna czarna owca"? Co to ma znaczyć?
Nie wiedział co to miało oznaczać, ale chciał się dowiedzieć. Oczywiście w innym czasie, niż teraz w aktualnej sytuacji...
~~~~
- Pora ruszyć dupsko! - Krzyknął Lance wstając z fotela. - Zobaczymy co ten pomruk tutaj trzyma.
Nie trzymał praktycznie nic. Dosłownie nic.
Jakaś kurtka, miecz, który otrzymał od ojca i co? I jedne wielkie gówienko.
Jedna wielka nuda go tutaj czekała. Nie wiedział co ze sobą ma biedaczyna zrobić. Nie myśląc, złapał za kurtkę Mulleta. Przyglądał się po czym ją przymierzył odruchowo.
Była za mała.
Lance nie chciał jej zniszczyć powodując dziurę przez swoje długie ręce. Odłożył i zabrał mieczyk. oglądał dokładnie mu się z ciekawością. ,,Jak taka mała rzecz może być, aż tak ważna?" - Przeszło mu przez myśl.
Jedyne co o nim wiedział, to to, że dostał go od ojca na urodziny. Niedługo po tym jego ojciec zginął i przygarnął go Shiro. Lance nie potrafił sobie wyobrazić, że mógłby stracić rodzinę. Jest to naprawę smutne.
Jak zawsze sobie z niego żartował, to nie miałby serca wypominać mu takiej przeszłości. Nie wiedział, jakie to trudne ale miał na tyle rozumu, by to zrozumieć i uszanować.
Odłożył małą broń i ponownie zabrał kurtkę. Usiadł wygodnie w fotelu i bez namysłu przykrył się jego kurtką.
- Ale ładnie pachnie... Pachnie nim...
Była ona ciepła i pełna skrytych uczuć o czym wiedział doskonale.
Jeszcze bardziej się w niej schował i starał się pogrążyć w sen. Jednak jego myśli były silniejsze.
Po co ją zabrałem? Dlaczego ją wącham? Dlaczego tak cudnie pachnie? Czemu Keith był tak skryty ale jednak pokazywał po sobie to co czuje?!...
Lance nie wytrzymywał z wszystkim. Przez to i jego coś skręca w brzuchu na samą myśl o brunecie... O pięknych fiołkowych oczach...
dzień 5
Przygrzewające słońce raziło przez szybkę dwóch paladynów. Lance w przerażeniem w oczach dostrzegł, że spał przykryty kurtką Keith'a.
Keith w przeciwieństwie leniwie wstał z fotela i wyszedł na zewnątrz. Długo nie trwało, a widział jak jego przyjaciel wręcz wybiega cały czerwony z jego lwa.
- Hej... Wszystko okej? - Zapytał niepewnie dalej rozmyślając nad tym co stało się ostatnio.
- Co?! Aaa, tak hej... Jasne spoko jest. - Oparł się o własne kolana i machał ręką w jego kierunku. Kiedy wyprostował plecy, spojrzał z daleka na bruneta. - To się porobiło co nie?
- Taa, się porobiło. - Odpowiedział ciszej. Nie chciał pokazywać po sobie jak bardzo to przeżywa. Nie chciał tak nędznych dni spędzać w ten sposób. - Jak myślisz? Pora na śniadanie?
- Umieram z głodu!
~~~~
- Jakim cudem ty, aż tak dobrze gotujesz?
- Jeśli myślicie, że wyżywam się na treningach to błąd. Gotuje zawsze z Hunk'iem. - Odpowiedział Keith.
Szli tak przez chwilę po dróżce w miejsce, gdzie Lance na samym początku przesiadywał. Po szybkim śniadaniu, latynos zaproponował spacer. Nie umknęło rumieńcami na twarzy niższego, który tylko kiwnął głową na znak zgody.
Miejsce było blisko ich chwilowego ,,domu", więc dalekiej drogi nie mieli.
Słońce parzyło ich gładkie skóry, tak jakby to było późne lato. A jako, iż zmierzali nad jezioro, to nie trzeba być Sherlock'iem Holmes'em by wiedzieć w jakiej sprawie tam właśnie chcieli dojść.
Nim się Keith obejrzał, to ten bałwan był w samych kąpielówkach.
Czy ten cep zabrał ze sobą strój kąpielowy?! Naprawdę?!...
Te ciało...
Myśli bruneta jeszcze bardziej się zaludniały. Brzuch szalał, a kończyny się po prostu topiły.
Miał przed oczyma półnagiego chłopaka. Lekko wyrzeźbiony tors, który tylko dodawał wspaniałości czekoladowej skórze. Miód dla oczu.
Dla oczu Keith'a. Biedny nie miał pojęcia co ze sobą ma zrobić. Nie wiedział czy może coś powiedzieć? Ale dlaczego nie mógłby czegoś powiedzieć? Ale po powiedzieć? Ale po co? Może usiądę? Chyba dalej postoje...
- Wszystko w porządku?
- Co?! - Dopiero co chwili Keith zrozumiał co się stało.
- Stoisz taki zamyślony.
- To nic takiego. - Usiadł na trawie, dalej wlepiając swój wzrok na ciało Lance'a. - Czasem tak jest, że się człowiek zamyśli.
Latynos wiedział, gdzie wędruje wzrok przyjaciela, ale uznał, że nie będzie zaczynał. Chciał się przekonać czy sam się odezwie pierwszy.
Lance wiedział jak bardzo jest czerwony paladyn odważny, honorowy i nie boi się łamliwych przeszkód na drodze. Jednak idąc w uczucia, nie był sobą. Zachowanie się ujawniało i tego nie dało się ukryć.
Zrozumienie bruneta też było czymś nowym. Trudno było ogarnąć co ma na myśli przyjaciel.
Jednak latynos przybrał czerwieni, gdy tylko ściągnął koszulkę.
~~~~
Cały dzień nad jeziorem. Brzmi naturalnie i ludzko. Jednak nawet planety nie dało się wymówić, na której dwaj chłopcy przebywali.
Chcieli spędzić miło czas i tak właśnie było.
Kiedy słońce delikatnie zachodziło, paladyni dalej przebywali nad jeziorem. Nie przeszkadzało im brak słońca, ponieważ chłód jaki przyszedł wraz z księżycem był ciepły.
Lance przesiadywał praktycznie cały czas w wodzie, a Keith siedział na ziemi bacznie obserwując zachowanie młodszego i zliczał ile by się utopił.
- Chyba piętnasty.
- No ej!
Można by stwierdzić, że brunet się nudzi, jednak gdy miał tak olśniewające widoki. Grzechem by było spojrzeć gdzie indziej.
Czas leciał dość szybko, tak samo jak mętlik w jego głowie.
Każdy uśmiech przyjaciela sprawiał mu jeszcze więcej radości i bólu.
Tym bardziej, że świadom był zauroczenia do Allury... To jest zbyt wiele na raz jak na bezbronnego chłopca, który nie wie co się dzieje z jego ciałem. Głowa mu pęka, a brzuch wkręca wnętrzności.
Chciał odjeść na chwilę. Poczuć wolność i nie myśleć nad tym wszystkim.
,,I still remember, third of December, me in your sweater...
Pozwolić sobie na odpoczynek.
You said it looked better on me than it did you...
Wyzwolić się od całego zła na tym świecie.
Only if you knew, how much I liked you...
- Ty śpiewasz?
- S-Słucham?
Brunet nie zauważył siedzącego obok niego półnagiego chłopaka, który uważnie się wpatruje w jego oczy.
Nie zorientował się również, że nucił pod nosem piosenkę.
- Śpiewałeś... - Powiedział ciszej Lance. - Możesz dokończyć?
- Yyy... a-ale ja nic ni-
- Proszę, ładnie ci szło.
Wtem delikatnie się uśmiechnął i podrapał się po karku. Przybliżył się do Keith'a i oczekiwał, aż będzie ciągnął dalej śpiew.
- Keith, proszę.
Na te łagodne i pełne uczuć słowa nie mógł odmówić. Nie potrafił się temu sprzeciwić.
Podniósł głowę i spoglądali sobie głęboko w oczy.
- ...But I watch your eyes as she
Walks by,
What a sight for sore eyes, brighter than a blue sky,
She's got you mesmerized while I die...
Atmosfera gęstniała. Spojrzenia były coraz to dociekliwe. Nie uciekali od siebie wzrokiem, nie chcieli.
- ...Why would you ever kiss me?
I'm not even half as pretty
You gave her your sweater, it's just polyester,
But you like her better
Wish I were Heather...
Lance przybliżał się nawet nie wiedząc o tym.
Doszło to miłego uczucia, chwycenia się za rękę. Jednak dalej się w siebie wpatrywali, a rumieńce były już normalką. Ale Keith śpiewał dalej, tak jak ten go o to prosił.
- ...Watch as she stands with her, holding your hand
Put your arm 'round her shoulder, now I'm getting colder,
But how could I hate her? She's such an angel,
But then again, kinda wish she were dead as she...
Walks by...
Było to cudownie uczucie. Ale Keith chciał płakać. Rzucić się najlepiej na łóżko i głośno krzyczeć. Jego ciało krzyczało. Brzuch przewracał się we wszystkie strony świata. Miał dość.
- ...What a sight for sore eyes, brighter than a blue sky
She's got you mesmerized while I die,
Why would you ever kiss me?
I'm not even half as pretty
You gave her your sweater, it's just polyester,
But you like her better...
... I wish I were Heather...
Brunet zakończył swój koncert, ale z jakim skutkiem.
Łzy krążyły w jego oczach. Bezwładnie spływały po policzkach. Chciał wygarnąć wszystko co najgorsze i najwspanialsze w jego przyjacielu... Dla niego to już nie był przyjaciel. To była jego miłość. Kochał go, ale za nic nie chciał okazywać tego. Nigdy. Przenigdy tu tego nie wygarnie.
Lance był zdumiony. Głos Mullet'a był więcej niż doskonały. Śpiewał jak anioł. A zaszklone oczy od łez były jeszcze bardziej piękniejsze. Nie wiedział jedynie co powiedzieć. Keith zrobił na nim tak wielkie wrażenie, że radował go głos, który śpiewał tylko dla niego.
Ich dłonie były cały czas splecione razem. Nie zważali na to. A Lance chciałby, że właśnie w tym momencie Keith ujawnił swoje uczucia. Chciał usłyszeć od niego te słowa. Te dwa piękne słowa.
Niestety scenariusz jest pisany przez diabła i szansa na szczęśliwe zakończenie jest zerowe.
Latynos drugą dłonią delikatnie otarł spływające łzy po policzku bruneta. Ten natomiast nie wiedział co się dzieje. W sumie jak od początku tego bałaganu.
- Pięknie śpiewasz, wręcz przecudnie. - Dłoń jego cały czas pokrywała policzek i delikatnie ją gładził opuszkami palców. - Ale skąd te łzy?
- J-Ja... - Jego głos drżał. Próbował omijać ten temat, ale usta same wypowiadywały się za niego, przez co żałuje, że nie potrafi mieć nad tym kontroli. - Zaczynając ś-śpiewać... Poczułem się źle. Przepraszam.
Wstał. Nie powiedział nic więcej. Ruszył w stronę lwów. Wszedł do środka. Płakał. Płakał jak nigdy.
Lance trzymał jeszcze dłoń w której trzymany był policzek starszego chłopaka. Wzrokiem śledził postać, która uciekała od miejsca zbrodni. Uciekała przed uczuciem. To zabolało latynosa. Nie rozumiał dlaczego nie chce on o tym z nim rozmawiać. Poczuł jak jego oczy go szczypią. Tak oto spłynęła pierwsza łza. Ból go rozpierał od środka. Żałował, oj jak bardzo żałował.
Żałował, iż Mullet zauroczył jego myśli.
Patrząc do czego prowadzi zachowanie i ukrywanie się drugiego, żałował. Bo wiedział, że nic z tego nie będzie, aż do czasu.
Czasu, kiedy się przełamie i wypowie dwa krótkie słowa. Więcej nie wymaga.
dzień 6
Przed ostatni dzień. Misja została zakończona już wcześniej. Planeta sprawdzona, aż do najmniejszego brudu. Prawda taka, że paladyni mogli wcześniej wrócić. Co by to zmieniło? Wszystko.
Nie wydarzyłoby się chociażby to, że Keith się zakochał, a Lance miał dwie osoby na oku. Myśli o całej tej sprawie obydwóch szalały jak głupie.
Nastoletnie dzieci, które chciały tylko miło spędzić czas.
Jeden za nic by nie przypuszczał, że chłopacy mogą być tak przystojni.
Drugi zaś zastanawiał się jak doszło to tego, że pociągają go mężczyźni.
Uczucia przeważały nad wszystkim. Świat jakby stanął w miejscu, a czas został po prostu zlikwidowany. Oczywiście musi być wina tego co spowodowało katastrofę.
Wina ta stała po stronie dwóch głupków, którzy myśleli, że zniszczyli sobie doszczętnie życie. Prawda była inna. O wiele bardziej kolorowa i pełna szczęścia.
~~~~
Późnym rankiem Lance postanowił wstać z niespokojnego snu, który tylko i wyłącznie mu przeszkadzał tej nocy. Nie mógł zasnąć, aż do bardzo później godziny. Mimo to musiał w końcu wstać i się czymś zająć.
Wychodząc z Blue, spojrzał się na lwa Keith'a. Buzia od razu posmutniała, a głowa pękała jeszcze bardziej. Jedna szara komórka mu mówiła, żeby sprawdzić jak się ma. Serce mówiło stanowcze ,,nie". Serce wiedziało, że to bez sensu i nie warto ingerować w to.
Nogi miały inne zdanie. Same się ruszyły w jego stronę. Same bez kontroli szły.
Gdy był tuż pod Red, ta się włączyła i spojrzała na małego człowieka.
- H-Hej...
Ta jednak odwróciła głowę w lewym kierunku.
- No jeszcze mi powiedz, że masz focha! Nie wierzę...
Wielki robot jedynie zrobił ruch łapą. Wyciągnął ją również w lewą stronę.
- Pokazujesz drogę... On się gdzieś tam błąka? - Lwica wróciła do swojej pozycji siedzącej i skierowała głowę na Lance'a. - Co za Mullet! Się bawi beze mnie...
Po chwili latynos poklepał łapy Red na znak wdzięczności i ruszył w wskazany kierunek.
Trochę trwało i trwało, ale nic nie znalazł, a dosłownie mówiąc... Nie znalazł swojej zguby. Trochę go to przerażało. Przeszukuje wszystkie miejsca, idzie po każdej wydeptanej ścieżce, no po prostu próbuje chłopak wszystkiego.
Dochodziło popołudnie, a Keith nie pokazał żadnego znaku życia. Lance dzwonił, kontaktował się w każdy możliwy sposób i nic. Kompletnie nic. Latynos zaczynał się bać o niego. Naprawdę miał przed oczyma najgorsze sytuacje, w które może się ten chłopak wplątać. Mimo, iż tutaj nie ma nic, to bał się cholernie.
Co jak ten jaszczur go dopadł!?
~~~~
Kolejna godzina leciała nieubłaganie. Lance latał jak popaprany. Łzy same opadały o glebę. Nie miał niebieskiego pojęcia co się dzieje. Był wystraszony jak diabli. Chciał zakończyć te bezczynne poszukiwania i widzieć, widzieć w końcu ten grymas na bladej skórze.
Po chwili natrafił na klif co parę dni temu brunet mu ten pokazał. Machnął agresywnie ręką by odsunąć liany i w końcu znalazł.
Kiedy zauważył tą szarą postać siedzącą nad przepaścią, zaczął płakać. Jak dostrzeg ten piękny czarny Mullet, poczuł odlatujący strach.
- Ty... - Zaczął mówić przez łzy. - Ty mały...
Keith odruchowo się odwrócił i rozszerzył oczy. Jakby zdziwiła go jego wizyta tutaj.
- Ty mały kurwiu!
- Że co proszę?
- Ty... mały kurwiu... Co ty sobie wyobrażasz!
Zaczął krzyczeć. Nie mógł zapanować nad złością jaka go opanowała. Mimo wszystko był szczęśliwy, że w końcu go widzi.
- Nie rozumiem..? - Z lekką obojętnością brunet nie pojmował agresji w jego stronę. - I trochę grzecz-
- Grzeczniej! - Łzy lały się jak wodospad. - Wyszedłeś sobie bez słowa! Poszedłeś gdzieś nie wiadomo gdzie! Nic nie powiedziałeś... - Jego głos był coraz cichszy. - Myślałem, że coś ci się stało...
- Ty się o mnie martwiłeś..?
- Tak oczywiście, że tak!
Opadł na kolana. Nie miał siły na nic. Ogarnęła go zimność. Czuł się źle. Czuł się jakby faktycznie temu coś się stało.
Dalej płakał i trzymał się za ręce.
- Lance... - Keith wstał i podszedł do niego. - Ja cię przepraszam...
- D-Dlaczego to zrobiłeś?
- Chciałem sobie poukładać wszystko... Ja cię nie chciałem wystraszyć naprawdę... Naprawdę przepraszam...
Brunet kucnął przy nim i dłonią chwycił za brodę by delikatnie podnieść głowę do góry. Kiedy mu się to udało to po raz kolejny z rzędu spojrzeli sobie w oczy. Fiołkowe natrafiły na te przepiękne błękitne, które przez łzy błyszczały jak nigdy.
Lance się lekko rozluźnił i razem wstali z ziemi. Po ochłonięciu, latynos zaczął cicho.
- Co chciałeś sobie poukładać?
- Em... J-Ja... - Nie mógł się wysłowić. Keith zrozumiał, że to wszystko zaszło za daleko, ale nie mógł dalej go okłamywać. - Lance, ja po prostu cię lubię.
Rumieńce po raz milionowy zagościły na policzkach paladynów. Lance jednak nie chciał dać za wygraną, musiał pociągnąć za język. Oczywiście uśmiechał się już od ucha do ucha.
- Znaczy wiesz, że też cię lubię. Chyyybaaa, że mówisz o czymś innym?
- No w-wiesz... - Niższy się zakłopotał i zaczął miętosić materiał kostiumu na przedramionach. - Lubię cię, ale trochę bardziej...
Latynos wybuchnął cichym śmiechem co zdezorientowało Keith'a. Spojrzał na starszego chłopaka z szerokim uśmiechem.
- Jakbym się nie domyślił.
- Czekaj co?!
- No tak to. - Zaczął gestykulować, aż prawie uderzył bruneta ręką. - Słabo ci idzie ukrywanie emocji Mullet.
Keith był w szoku. Zarazem się bał, że wyśmieje go. Zacznie wybrzydzać i każe mu się do niego nie zbliżać. Ten jednak śmiał się czule. Nie wyzywał go od pedałów. Nie był na niego zły w ten sposób, jaki sobie wyobrażał.
Lance wyciągnął dłonie w jego kierunku i złączył je z dłońmi ,,przyjaciela", po czym zaczął mówić.
- Zauważyłem, że się inaczej zachowywałeś. Widziałem te twoje spojrzenia, Keith. Twoich rumieńców nie dało się nie zauważyć, a zliczyć się ich nie da. - Zaśmiał się. - Jednak wiem, że takie uczucie nie zjawia się znikąd... Powiesz mi kiedy to się zaczęło?
Brunet miał szeroko otwarte oczy. Nie wiedział, że aż tak dobrze przyjmie tą informację.
- Pamiętasz jak obudziłeś się pod moim kocem?
- Pamiętam.
- No to... Wcześniej jak znalazłem cię zakrwawionego i.. i... - Nie potrafił wydusić z siebie tego słowa.
- Półżywego?
- Tak... Cholernie się bałem, że cię możemy stracić przez taką głupotę... Że ja cię mogę stracić. Zrozumiałem wtedy jaka ogarnęłaby mnie pusta. Ten jeden przygłup co zawsze mnie denerwuje... Zniknąłby, a ja... Ja bym sobie bez ciebie nie poradził...
- Żartujesz? - Lance ścisnął ich splecione dłonie. - Ty miałbyś sobie nie poradzić? Ty?! Okej, teraz moja kolej.
- Twoja kolej na co..?
- Ostatnio w tym miejscu to ty mnie wspomogłeś, tak więc ja to zrobię teraz... Posłuchaj, Keith jesteś najodważniejszym paladynem jakiego widziałem! Najlepszym pilotem i prawą ręką lidera! Jesteś szybszy niż światło, poważnie.
Keith nie mógł powstrzymać delikatnego śmiechu przez słowa Lance'a. Ten słysząc śmiech, ciągnął dalej, bo wiedział, że właśnie go uszczęśliwia. A to było coś, czego potrzebował w tej chwili.
- Masz takie kocie ruchy jak walczysz. Nie no, jesteś najlepszy po prostu. A jak gotujesz?! O matko, no kucharz jak się patrzy!
- Okej, okej rozumiem. Dziękuje.
- Ja tylko mówię jak jest i pamiętaj. - Podszedł bliżej. - Nie stracisz mnie. Nawet jeśli coś się stanie to będę przy tobie. Będę w twoim sercu... Jeśli mówisz, że lubisz mnie trochę bardziej... To pozostanę w twoim sercu na zawsze.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale brunet ruszył w jego stronę i przytulił go. Przylepił się do niego tak mocno, że Lance prawie się przewrócił.
- Dziękuje.. Tak bardzo ci dziękuje... - Mówił już przez łzy.
Słowa latynosa były za bardzo troskliwe i bolesne. Zabolało gdy powiedział; ,,Nawet jeśli coś się stanie". Nie chciał widzieć po raz kolejny Lance'a w podobnym stanie. Nie chciał.
Niebieski paladyn oczywiście odwzajemnił uścisk i również mocno go przytulił.
Stali tak przytuleni do siebie przez parę minut. Niebieskookiemu to w ogóle nie przeszkadzało, jednak w Keith'ie znowu coś nie grało. Odsunął się powoli, co oczywiśnie nie umknęło drugiemu.
- Coś się stało?
- Mój brzuch... Dziwnie się czuje.
- Hahaha. - Lance wybuchnął śmiechem, bo nie wierzył w to co słyszy. - Dziwne uczucie tak? A wiesz co to ,,motyle w brzuchu"?
- Em, niezbyt.
- Nie byłeś nigdy zakochany?!
Długo nie trwało a Keith próbował zabić go wzrokiem. Ten zrozumiał co powiedział.
- No tak... Ale mi chodzi bardziej o to, że nigdy wcześniej nie miałeś tego uczucia w brzuchu?
- Od niedawna...
- Ah, Mullet. To uczucie pojawia się wtedy, kiedy obok ciebie jest osoba, którą kochasz.
Czerwony paladyn rozszerzył jeszcze bardziej gałki oczne i niedowierzał. Lance wypowiedział to słowo.
- J-Ja cię lubię... A ni-
- Keith, mówiąc, że lubisz mnie bardziej. Oznacza to zakochanie się.
Lance tylko puszczał uśmiechy, a Keith po raz któryś nie wiedział co się dzieje. Wiedział, że darzy go miłością ale nie był na takich siłach by wypowiadywać takie słowa. I tak był szczęśliwy, że miał odwagę powiedzieć w mniejszym stopniu o czuje.
- Może i prawda. - Fuknął i skrzyżował ręce. - Ale co to zmienia? - Spojrzał na niego smutnymi oczkami. - Kochasz Allurę. Moje uczucia nie są ważne...
Latynos tylko przewrócił oczami i chwycił go w pasie, po czym przybliżył do siebie. Szarmanckiego uśmiechu nie dało się przeoczyć.
- Tak sądzisz? Sądzisz, że twoje uczucia mnie nie obchodzą?
- Tak właśnie sądzę...
- To powiedz mi, dlaczego cię trzymam w takiej pozycji?
Tutaj zatkało bruneta. Nie znał odpowiedzi. Nie wiedział co powiedzieć. Ani jak zareagować.
- No to myślę, że znowu moja kolej. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Matko... Kolej znowu na co?
- Na wyznanie uczuć... Ty byłeś pierwszy.
Po raz drugi, zatkało.
- Trochę to zabawne nie uważasz? Żarliśmy się o wszystko. Kłóciliśmy się dzień w dzień... A teraz? Wszystko się zmieniło... Jednak uważam, że na lepsze.
- Nie wiem co powiedzieć.
- Daj dokończyć... Po prostu patrząc na przeszłość widzę dwóch nastolatków, których próbują udowodnić drugiemu kto rządzi... Z biegiem czasu zaczęliśmy się do siebie zbliżać przez zwykłe głupoty. Uczucia jakie rosły w nas, były głęboko skryte. Jak widzisz wystarczyło, że myślałeś, iż możesz mnie stracić. Ka bum! Tak oto zrodziła się w tobie ta mała gałązka, prowadząca do miłości... W ten dzień co staliśmy właśnie na tym klifie, w tamtą noc.. Poczułem, że nie jesteś już moim rywalem, bądź jakąś przeszkodą. Byłeś i cały czas teraz, jesteś dla mnie bardzo ważny. Z kolejnego dnia i kolejnego czułem, że i u mnie uczucie to rosło... Jednak gdy zacząłeś śpiewać, eh to było coś cudownego. Twoje oczy... Można w nich utonąć i nawet bym o pomoc nie prosił... Keith.
- T-Tak?
- Kocham cię. Kochałem na samym początku, kocham w tym momencie i będę kochał na każde nowe dni jeszcze mocniej.
Spoglądali sobie w oczy. Spojrzenia było pełne miłości i wyrazu troski. Wiedzieli, że muszą się o siebie nawzajem pilnować i opiekować. Jednak każde kolejne słowa wypowiadane przez wyższego chłopaka, szokowały nieziemsko.
- Mogę cię teraz pocałować?
Keith nie wiedząc czemu, rozluźnił ręce z krzyża i delikatnie położył je na ramionach Lance'a.
Chciał pocałunku. Jezusie jak bardzo on tego chciał.
- Co jeśli się nie zgodzę? - Uśmiechnął się również szarmancko co tamten.
- No cóż, muszę cię zmartwić, że zlekceważę te słowa i uczynię to, czego oboje doskonale pragniemy.
- Stary Lance powrócił, nic nowego.
- Maruda się odezwała.
Po tych słowach, Keith stanął na palcach i złączył ich usta w romantyczny pocałunek. Był to pełen miłości i zaufania czyn dla obojga z nich.
Pocałunek był krótki, ale za to bardzo znaczący dla Keith'a jak i Lance'a.
Wtedy brunet zrozumiał i wiedział, w końcu wiedział co się dzieje.
- Hej, Lance.
- Słucham?
- Kocham cię.
dzień 7
Ostatni dzień. Wczorajszy był wspaniały i potwierdzi to dwójka zakochanych nastolatków, którzy nie spodziewali się takich rzeczy za nic w świecie.
Nie mając nic więcej do roboty, uznali, że najzwyczajniej w świecie wrócą na statek.
- Zabrałeś wszystko? - Zapytał Keith.
- Oczywiście kochanie~
- Nie przyzwyczaję się do tego tak szybko.
Gdy byli zajęci dogryzaniem sobie i śmiechem, Lance zauważył znajomą gadzinę.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy?
Gad przewrócił głowę na bok, a latynos kontynuował.
- Dzięki tobie dziwny szczurze, jestem szczęśliwy. Dziękuje.
Długo nie trwało, a gad znowu rzucił się na chłopaka.
- Keith! Lecimy! Już!
~~~~
- Jeszcze raz.. Co cię zaatakowało? - Dopytywał Hunk.
- Jakbym miał pojęcie co to było.
Gdy dotarli na statek, miny i zszokowanie były na wszystkich twarzach drużyny. Lance razem z Keith'em po wyjściu z lwów, podeszli do siebie i złapali się za rękę. Długo nie trwało, a Pidge wydarła się, że wiedziała, iż to się w końcu kiedyś wydarzy.
Po zjedzeniu obiadu i odpoczynku, wszyscy przeszli do salonu, w którym zaczęły się dyskusje. Na pierwszy rzut, musieli opowiedzieć w jaki sposób się do siebie zbliżyli.
Zdziwieni jednak byli latynos z brunetem, że księżniczka nie chciała od nich żadnych raportów, ani informacji.
Jak tak wszyscy razem siedzieli w salonie, rzecz jasna dwójka głupków była wręcz przyklejona do siebie, to Allura wraz z Shiro stali z boku i bacznie obserwowali.
- Chciałam sprawić, żeby się dogadywali to mi się chyba udało.
- Nie da się ukryć, ale jestem naprawdę szczęśliwy, że widzę szczere uśmiechy tych dówch.
- Prawda. - Powiedziała Allura posyłając uśmiech w stronę nastolatków.
~~~~
Dochodziła noc. Każdy się rozszedł do swoich pokoi. Również Keith wstał z kanapy ale Lance złapał go za nadgarstek zatrzymując go.
- Co jest?
- Moja kolej. - Latynos zagryzł dolną wargę. - Ty mnie ostatnio pocałowałeś, więc moja kolej na to.
- Głupek.
- Ale za to tylko twój.
Pociągnął go do siebie za nadgarstek, że ten siedział mu na kolanach. Długo nie miał zamiaru czekać i Lance złączył usta w pocałunku.
Ten pocałunek był jednak bardziej ponętny i oczekujący o wiele więcej.
___
Piosenka, którą śpiewał Keith - Heather autorstwa Conan Gray. Bardzo polecam <3
Cześć wszystkim :) Tak to ja i tak, ja żyje. Nie było mnie jakoś 2 lata na wattpadzie. Dużo się zmieniło, oj bardzo dużo. Chciałam jakoś pokazać, że dalej mam zamiłowanie do pisania i chce pisać. Tak więc powstał ten One Shot na rozgrzewkę. Mam nadzieję, że się spodobał :).
Nie chce za dużo pisać na końcu, po prostu żyje.
Jeśli ktoś byłby zainteresowany, z chęcią napisałabym One Shota z dedykacją dla kogoś ;) Jeśli ktoś coś to pv, jak widać głównie siedzę w Klance, więc no :P
Chciałabym również wrócić do ,,Voltron Skam", jednak zobaczymy jak to będzie. Na aktualną chwilę nie potrafię dojść do ,,Opiekun", ponieważ musiałabym mieć więcej czasu na ogarnięcie tego i doprowadzenie go do końca.
One Shot pisany odruchowo, możliwe błędy (nie zwracaj uwagi - publikuje to o 1 w nocy, nie mam siły na sprawdzanie, przepraszam) i pisany dynamicznie. Dzieje się raz za dużo, raz za mało. Dawno nie pisałam, proszę o wyrozumiałość.
Myślę, że mogę już zakończyć.
Dziękuje za uwagę :)
Pozdrawiam~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro