9. Poród.
- Spokojnie, Melody... Oddychaj... - trzymałem zaczerwienioną i wrzeszczącą kobietę za rękę, a Dipper patrzył na mnie z jednym wielkim mindfuckiem na twarzy.
-Jak ty możesz być taki spokojny?! - Soos nerwowo chodził po sali, obgryzając paznokcie. Wyglądał przy tym jak wielki świstak. - TO BĘDĄ BLIŹNIĘTA, SZPITAL JEST PUSTY...
- Ej, koleś - Dipper przejął pałeczkę. Podszedł do kumpla. - Spokojnie. Przy Stelli jakoś dałeś radę.
Ja dalej uspakajałem Melody. Dziewczyna rodziła. Niestety, pielęgniarkom zachciało się demonstracji i teraz obrzucały się pomidorami i wyzwiskami przed jakimś urzędem. No pewnie. Ludzie w Gravity Falls byli dziwni. Chociaż nikomu nie przyszłoby na myśl, że Melody będzie rodzić akurat w dniu w którym zaplanowany był protest.
- Sam. - dziewczyna pisnęła i ścisnęła mnie za rękę. - Już się zaczyna...
- KURNA! JA NIE WYTRZYMAM!
Soos zemdlał. I teraz nie dość, że miałem na głowie płaczącą dziewczynę to jeszcze wielkiego, otyłego faceta w zielonej koszulce który nie wytrzymał presji.
- Dipper...- rzuciłem brunetowi błagalne spojrzenie. Niestety - on też wyglądał jakby miał zejść na miejscu.
- DIPPER! - ryknąłem jednocześnie z Melody. Chłopak zamrugał i wybiegł z sali. Cholera. Melody wiła się na łóżku i wrzeszczała. Ja miałem odbierać poród. Po prostu super.
- Przyj...Przyj...- odgarnąłem blond włosy i skupiłem się na rodzącej. Mówiłem jak najspokojniejszym głosem żeby dodatkowo nie stresować dziewczyny.
Jakoś to będzie...
***
NIGDY.
Kurde, jak dobrze. Samuel nie jest kobietą. Ja nie jestem kobietą. Nie będę musiał tego przeżywać. Wrzaski Melody było słyszeć na cały szpital. Nie rozumiałem jakim cudem Samuel mógł być taki opanowany. Zza drzwi dobiegał jego spokojny i monotonny głos. Po chwili krzyki ucichły.
- Już - usłyszałem zza drzwi jego głos. Westchnąłem i wszedłem do sali. I zamurowało mnie.
Samuel trzymał na rękach niemowlę. Oczy błyszczały mu z podekscytowania, uśmiechał się...
Ale jakoś tak inaczej. Złote włosy były rozczochrane, niebieska koszulka z doczepianą muszką pomięta. Spodnie były poplamione. Ale mimo to jego uśmiech był piękny. Taki ciepły i miły. Przeniosłem wzrok na Melody. Uśmiechnęła się do mnie i przytuliła dziecko do siebie. Podszedłem do Samuela i przyjrzałem się zawiniątku.
- Chłopczyk?
- Tak... - pogładził niemowlę po policzku. Dziecko kichnęła cicho i otworzyło oczy.
- Aasamamaama...- wymamrotało.
- Powiedział Samuel! - przytulił do siebie dziecko i spojrzał na mnie. Co prawda brzmiało to dla mnie jak bełkot. Ale kiedy dostrzegłem tą radość w jego oczach, odpuściłem.
- Dziewczynkę nazwę Julie...- przeniosłem wzrok na Melody. - A chłopczyka... Adam.
- Ładne imiona - skinąłem głową. - Co o tym myślisz,Sam?
- Adam...- uśmiechnął się. - Piękne imię. Wyrośnie na dobrego chłopczyka.
Oddał dziewczynie jej dziecko. Soos już powoli zaczął się opamiętywać.
- Dobrze. Idźcie już. Ktoś musi zająć się turystami. - Współwłaścicielka Mystery Shack puściła do nas oko. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną, rozmawiając o wszystkim. Samuel był bardzo podekscytowany. Nigdy go jeszcze takiego nie widziałem.
***
- Wiesz co...Podziwiam cię - Dipper spuścił wzrok. Zerknąłem na niego ze zdziwieniem.
- Mnie? Dlaczego?
- Zachowałeś taki spokój...
- Ktoś musiał - wzruszyłem ramionami. Brunet zarumienił się. Dochodziliśmy już do muzeum, kiedy nagle ze środka wybiegła niska brunetka. Zatrzymałem się i zesztywniałem.
- Hej, co jest? - Dipper rzucił mi pytająco spojrzenie.
- Bro! - rzuciła mu się na szyję, śmiejąc się radośnie. - Nie uwierzysz! Wujkowie wracają!
- Eee...- spojrzał na mnie. Ja odruchowo się cofnąłem. Krew odpłynęła mi z twarzy, cały się trząsłem. Nie chciałem tego. Dlaczego oni musieli wrócić?
- O... Cześć, Sam.
Dziewczyna rzuciła mi nerwowe spojrzenie.
- Cześć...
Zapanowała krępująca cisza. Słońce chyliło się ku zachodowi. Kilka ptaków przeleciała nad naszymi głowami. I wtedy zaczął padać śnieg.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro