8. Obaj jesteśmy stuknięci.
Siedziałem na dachu i patrzyłem z góry na turystów. Z góry wyglądali jak mrówki. No cóż... Soos wyglądał bardziej jak żuk niż mrówka. Usłyszałem odgłos otwieranego okna i odwróciłem się. Serce zabiło mi szybciej. Samuel stał zamyślony w oknie, wiatr delikatnie poruszał jego blond włosami. Niedawno wybrałem się z nim do fryzjera i obciął włosy do ramion. W takich o wiele korzystniej wyglądał. Od czasu jego wyjścia ze szpitala minęły dwa tygodnie. Był listopad, czuć było już zbliżającą się zimę. Samuel spędzał teraz ze mną dużo czasu. Wciąż miał problemy z nazwaniem niektórych przedmiotów, ale szło mu coraz lepiej. Chyba terapia szokowa którą mu zafundowałem, pomogła. A może zadziałała jakaś inna cudowna siła...
Sam nie wiem. Zresztą nie liczył się sposób, ale efekt. A ten (powiem szczerze) bardzo mi odpowiadał.
- Dipper... dlaczego tak na mnie patrzysz? - usłyszałem jego głos, który wyrwał mnie z zamyślenia. Jego złote oczy uważnie wpatrywały się w moją twarz.
- Przepraszam... Zamyśliłem się.
Skinął głową i nagle wyszedł przez okno na dach. Wstrzymałem oddech i poderwałem się.
-Sam! Jesteś jeszcze słaby, nie możesz tak...
- Cicho - syknął i marszcząc czoło zaczął niepewnie iść w moją stronę. Patrzyłem z bijącym głośno sercem na każdy jego krok. Wystarczyłoby jedno tylko potknięcie i już...
***
Kiedy doszedłem do chłopaka, Dipper odsunął się i odwrócił wzrok.
- Przyniosłem ci coś do picia.
Wyciągnąłem do niego rękę z puszką coli. Wściekły, odtrącił moją dłoń. Puszka potoczyła się po dachu i spadła na dół, oblewając przy okazji turystów lepkim płynem. Westchnąłem, widząc na sobie karcące spojrzenie Soosa. Żegnaj, podwyżko.
- Nienawidzę cię -usłyszałem szept Dippera i przeniosłem spojrzenie na niego.
- Dlaczego?
- Zachowujesz się jak dziecko...
- Ja... ja chciałem tylko sprawić ci przyjemność.
- Zabijając się?
- Daj spokój! Tu wcale nie jest tak wysoko.
- Sam! - spojrzał na mnie z bólem i troską w oczach. - Nie musisz się starać. Nie rób głupot tylko dlatego żeby mnie zadowolić. Ja wiem, że gdy przyjdzie czas...
Spuściłem głowę, włosy zakryły mi twarz. Miał rację. Starałem się. Starałem się, byleby tylko go zadowolić. Kiedy zobaczyłem go z moim klonem... Kiedy dostrzegłem ten smutek w jego wzroku... Czułem, że tego chce. Tak cholernie chciałby, żebym to ja dał mu to wszystko. Poczułem się zdradzony. Byłem taki bezużyteczny. Nie widziałem sygnałów które jasno mi dawał. Jak ślepiec.
- Dipper...ale...
- Posłuchaj mnie - chwycił moją twarz w dłonie i nasze spojrzenia zetknęły się. - Przestań zgrywać kogoś, kim nie jesteś. Dużo się wydarzyło. Nasz znajomość miała wzloty, miała upadki. Ale to nie powód, żebyś teraz na siłę starał się odbudować nasze relacje sprzed śpiączki. Wiem, że potrzebujesz czasu...
- Czyli co? - przerwałem mu, a w moich oczach mimowolnie zabłysły łzy. - Mam dalej żyć ze świadomością, że cię nie zadowalam? Że jestem bezużyteczny?
- Nie jesteś bezużyteczny! - oczy bruneta błysnęły, a jego głos podniósł się. -Fakt, że musisz wrócić do zdrowia nie znaczy przecież, że jesteś bezużyteczny! Nie musisz zawsze być najlepszy! Po prostu przez pewien czas to ty byłeś tym, który mnie chronił i dbał o mnie. Teraz role się odwróciły. Przestań...
***
Nie udało mi się dokończyć zdania. Z bijącym głośno sercem wsłuchiwałem się w szloch Sama. Wtulił się we mnie i obejmował ciasno ramionami, a jego drobne ciało niespokojnie poruszało się pod szybkim oddechem. Szlochał, wylewając z siebie wszystkie emocje.
-Przepraszam... Przepraszam...
Powtarzał to w kółko. Miałem ochotę go opierniczyć, ale miłość zwyciężyła. Nie ogarniałem tego. Dlaczego? Obaj byliśmy stuknięci.
On ze swoim "byciem najlepszym" i częstymi zmianami nastroju.
I ja. Ze swoją ogromną miłością do niego i z tym, że najpierw stresowałem się egzaminem, a potem zaliczałem go na najwyższą ocenę.
- Nie przepraszaj... Po prostu więcej tego nie rób - szepnąłem, głaszcząc go pocieszająco po plecach.
- Obaj jesteśmy stuknięci - zaśmiał się chrapliwie, starając się chwycić oddech. - Totalnie stuknięci.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Niebo przybrało ciemnoczerwoną barwę. Samuel w końcu oderwał się ode mnie i zawstydzony, otarł wierzchem dłoni policzki. Siedzieliśmy tak razem, brunet i blondyn. Ja byłem uczniem, który za dziecka odkrywał tajemnice ze swoją siostrą. On był pracownikiem, który niegdyś był demonem.
On był emocjonalny, ja byłem spokojny. On mnie kochał, ja kochałem jego.
Czyste szaleństwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro