Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Nowy początek.

Wpadliśmy do szpitala i pierwsze co usłyszeliśmy to krzyk. Jego krzyk. Serce zabiło mi jak szalone, rzuciłem się w stronę miejsca skąd dobiegał.

Nie słyszałem Candy która wołała za mną, że to niby "niebezpieczne".  Co mnie to obchodziło. Jeśli robili mu coś złego, jeśli go skrzywdzili... Zacisnąłem pięści i jednym szybkim ruchem otworzyłem drzwi.

I zamarłem. Czarnowłosa pielęgniarka stała nad nim ze strzykawką, a on...płakał? wył? 

Nie wiem. Wyglądał jak wystraszone zwierzę. Nienaturalnie rozszerzone źrenice, twarz wykrzywiona grymasem. Cały drżał, oddychając szybko i płytko. Nie myśląc wiele, odepchnąłem kobietę i przytuliłem go mocno.

- Odsuń się, on jest niebezpieczny...- poczułem szarpnięcie i spojrzałem z wściekłością na pielęgniarkę.

-On nie jest niebezpieczny! To wy jesteście! Żądam natychmiastowego wypisania go...

- Ty to sobie możesz żądać. - usłyszałem niski, wrogi głos. Odwróciłem się i stanąłem oko w oko z jakimś lekarzem. Miał czarne włosy i znudzony wyraz twarzy, a jego oczy...

No ja pierniczę.

- Beleth ! Jakim cudem ty żyjesz?! I jeszcze pracujesz w szpitalu?

- Praktycznie nie żyję. Jestem w strefie mentalnej.- wzruszył ramionami i uśmiechnął się.-Przejąłem ciało tego słabego człowieka, to nie było trudne. A ta kobieta to nikt inny jak moja żona. A teraz proszę zostaw w spokoju mojego syna.

- S-syna? - zamrugałem. Czy on sobie ze mnie kpił? Przecież Samuel nie był jego synem...prawda?

- Oficjalnie oczywiście nie. - zaśmiał się i usiadł przy nim. - Ale jeśli odpowiednio go nakieruję, uwierzy w to...I znowu zostanie moją zabawką. - przyłożył dłoń do czoła Samuela, ale ten odepchnął ją.

-Nie...-blondyn uśmiechnął się niebezpiecznie. - Nie...mylisz się, Beleth. Już nigdy nie będę twoją pacynką. Nie jestem taki słaby. Zyskałem moc i zrozumiałem wizje.

- Wizje? -spojrzałem niedowierzająco na Samuela.

- Tak, wizje. - wstał a ja zauważyłem,jak bardzo jest wychudzony. Musiał tyle przecierpieć. -Noc, postać, dziecko...to moja przyszłość. Miałem mnóstwo czasu by to zrozumieć. To ja jestem tą postacią. Ja przyniosę śmierć i ból tym wszystkim ludziom.

-Sam, co ty pieprzysz? - potrząsnąłem nim z łzami w oczach. Spojrzałem na niego, zadzierając głowę. Nawet nie zauważyłem kiedy tak wyrósł. Jego rysy też się zmieniły. Były bardziej zdecydowane, a wzrok stał się twardy i stanowczy. Zmienił się. Długotrwała śpiączka, ból związany z samotnością, nienawiść...Serce zamarło mi w piersi.

- Jak mogłem być taki głupi? Trzeba było od razu po przebudzeniu cię wypisać! - objąłem go i wrzasnąłem. - Samuel powiedz, błagam cię, powiedz że mnie kochasz!

- Dipper...-spojrzał na mnie w jego oczach odbijał się smutek i żal. - Przykro mi. Wiem już kim jestem. Znam moje miejsce.

- Nie, nie znasz! -biłem go w klatkę piersiową ,łzy leciały mi ciurkiem po policzkach. - Twoje miejsce jest przy mnie! Przy mnie w Chacie!

- Nie jestem normalny. Proszę...zapomnij o mnie.- na jego dłoni pojawiło się złoto-bursztynowe oko, a na plecach uformowały się czarne jak pióra kruka skrzydła. Beleth cofnął się, a pielęgniarka na wszelki wypadek przyszykowała strzykawkę. Nim jednak zdążyłem mrugnąć obaj leżeli martwi. Samuel klęczał nad kobietą, wysysając jej energię życiową. Jego oczy stopniowo z ludzkich zaczęły się stawać coraz bardziej nienaturalne. Cofnąłem się odruchowo.

- Kim ty jesteś?

Podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie. Spojrzałem na niego i mimowolnie spróbowałem językiem jego zakrwawionej dłoni. Smakowała metalicznie. Drgnął, ale po chwili się uśmiechnął.

- Odkryłem, że jestem aniołem śmierci. Nie chcę nim być, ale nie mam wyboru. Czy mimo tego chcesz ze mną zostać?

- Tak - odparłem bez wahania. - Tak, Sam. Chcę z tobą zostać.

- Mimo ryzyka?

Skinąłem głową. Nie myślałem o Mabel i przyjaciołach, których miałem porzucić. Nie. Teraz liczył się dla mnie tylko on. W końcu sobie przypomniał kim jestem. W końcu znowu mogliśmy być razem. Jak mogłem zaprzepaścić taką szansę?

Westchnął i otulił mnie skrzydłami. Poczułem przyjemne ciepło rozlewające się po całym ciele. Tak było dobrze. Nie potrzebowałem niczego więcej. Tylko jego.


***

Rozdział trochę chaotyczny,ale myślę,że się spodoba. Początkowo miałam trochę przedłużyć wasze cierpienia,ale w mojej głowie pomysł goni pomysł...i cóż,wyszło jak wyszło.Mam nadzieję,że rozdział się spodoba. Oczywiście wszystkie wątpliwości zostaną rozwiane w kolejnych częściach,także nie martwcie się. Będzie się działo :)

A tak poza tym to życzę wszystkim maturzystom połamania długopisów,żeby egzamin poszedł świetnie i w ogóle...co ja tam mogę wiedzieć,dopiero za 2 lata piszę to straszne cuś xD.

W każdym razie właśnie dzięki tym maturom mam cały przyszły tydzień wolny (2-6 maj) i na pewno pojawią się nowe rozdziały moich opowiadań. Także czekajcie cierpliwie.

I to tyle. Miłego dnia życzę i pozdrawiam ^^
Niech sosny będą z wami!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro