Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Ojciec.

Chłopak stał bez słowa z wzrokiem wlepionym w ziemię. W kącie łkała jego matka, tuląc do siebie dziesięcioletnią dziewczynkę. Chłopak miał 17 lat. Niedługo miał stać się demonem. Nie chciał tego. Bardzo. Kolejne uderzenie. Zachwiał się prawie upadając. Spojrzał w pełne wściekłości zimne, błękitne oczy swojego ojca. Mężczyzna dyszał, gotując się do kolejnego ciosu.

- Jeśli jeszcze raz obrazisz Beletha...

- To co? - blondyn prychnął wysuwając podbródek. Poczuł na twarzy pięść ojca, a później na ramieniu, na brzuchu, na plecach...Po chwili z jego ust wypłynęła czerwona ciecz, a całe ciało pokryte zostało siniakami. Obrzydliwymi i fioletowozielonymi siniakami.

- On nam pomógł! Nie masz prawa! - kolejny cios. Samuel zachwiał się, upadając na ziemię. Poczuł kopnięcie ojca - poczuł straszny, rozdzierający ból. Głowa mu pulsowała, ciało było w strzępach. Nie mógł się ruszyć. Nie mógł oddychać. Stracił przytomność.

- Max, nie powinieneś być dla niego taki surowy...- odważyła się powiedzieć kobieta, ściskając mocno płaczące dziecko. Mąż spojrzał na nią z furią.

-Zamknij się albo skończysz tak jak on! Musi się uczyć gówniarz, kto tutaj rządzi...- splunął z obrzydzeniem na swojego nieprzytomnego syna. Kobieta westchnęła.

-Znowu będziemy musieli wymazać Sophii pamięć...

- Nie martw się. Jak tylko Bill się stąd wyniesie znowu wszystko będzie dobrze - z uśmiechem pocałował ją w policzek. Matka blondyna wzdrygnęła się, ale tylko skinęła głową. Kochała swojego syna. Mimo wszystko kochała go ponad życie. Ale nie było wyjścia. Niedługo jej syn miał odejść.

A wszystko przez te długi...

Otworzyłem oczy. Znowu miałem sen, ale nie pamiętałem go. Niczego nie pamiętałem. Spojrzałem zdezorientowany na czarnowłosą pielęgniarkę która uśmiechała się przyjaźnie.

-Jak dzisiaj się czujesz, Bill? - spytał ,uchylając zasłony. Ach, Bill.

To tak miałem na imię. Nie rozumiem dlaczego o tym zapomniałem. Przecież to takie proste i oczywiste imię.

- W miarę dobrze...-odpowiedziałem, rozglądając się po sali. Coś mi tu nie pasowało, ale nie wiedziałem co. Z westchnieniem sięgnąłem po moje leki i połknąłem kapsułkę, popijając wodą. Czarnowłosa usiadła na skraju łóżka z uśmiechem.

-Bardzo się cieszymy, że udzieliłeś zgody na bycie obiektem badań testowych.

- Badań testowych? - zmarszczyłem brwi. - Jakich badań?

- W twoim kodzie genetycznym wykryto coś co zainteresowało lekarzy. Zamierzają to dogłębnie zbadać. Jeszcze raz dziękujemy.

-Ale ja nie wyrażałem żadnej zgody! - krzyknąłem, a po chwili poczułem tępy ból w czaszce. Wszystko stało się takie... płynne, a uśmiech pielęgniarki rozmył się jak senna mara. Zamrugałem kilka razy.

- Tak...- na mojej twarzy wykwitł wesoły uśmiech. - Teraz sobie przypominam. Oczywiście, że wyraziłem zgodę.

Alexandra klasnęła w dłonie.

-Ach, więc ten lek rzeczywiście działa. - zaśmiała się radośnie. - Jest coraz lepiej, Bill. Jak tak dalej pójdzie wrócisz do swoich obowiązków, a ojciec będzie z ciebie dumny.

Rozszerzyłem oczy ze zdumienia. Przecież mój ojciec nie żyje.

Zabiłem go, kiedy Beleth...sosenka...

Dipper... gdzie on jest?

-O, chyba zapomniałeś wziąć leki. - kobieta prawie siłą wepchnęła mi fioletową kapsułkę do ust. Posłusznie połknąłem i po chwili znowu wszystko było okej. Spojrzałem na nią z uśmiechem.

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak ja go kocham. Mój ojciec to najlepszy człowiek na świecie.

Miałem z nim naprawdę wspaniałe wspomnienia. Zabrał mnie kiedyś do parku, był zawsze taki ciepły i miły...chwila, co? Coś było nie tak... przecież mój ojciec zawarł pakt z Belethem...bił mnie...sprzedał moją duszę na targu jak zwykłą rzecz...Zacisnąłem pięści na kołdrze. Próbują mi mieszać w mózgu. Ja się im nie dam.

- Żryj te leki! - jej oczy stały się krwistoczerwone, chwyciła mnie z całej siły za ramię. Odepchnąłem ją. Po chwili na sali rozległo się miarowe pikanie, a kreska na monitorze zaczęła falować. Poczułem jak czyjaś silna ręka przyciska mnie do łóżka. Po chwili igła wbiła się w moją szyję, a ja zacząłem odpływać.

-Słodkich snów, kotku...- usłyszałem głos który skądś kojarzyłem.

Nie wiedziałem jednak...

Co ja tu robię...

Nie, muszę z tym walczyć...dla Dippera...Dipper...Dipper...

K-kim jest Dipper? Kim ja jestem? Nic nie pamiętam... nicość... ciemność...

Wszystkie wspomnienia się rozmywają... Przed oczami majaczy mi tylko jakaś niewyraźna plamka. Czapeczka z daszkiem, urocze dołeczki, kamizelka i czerwona bluzeczka... jakie to piękne.

- Sytuacja opanowana. - słyszę głos i otwieram oczy. Patrzę na uśmiechniętą pielęgniarkę.

- Zażyłeś dzisiaj leki? - pyta zasuwając zasłony. Szybko wyciągam kapsułkę i wkładam ją do ust. Popijam wodą.Muszę szybko wyzdrowieć. Ojciec na mnie czeka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro