3. Ojciec.
Chłopak stał bez słowa z wzrokiem wlepionym w ziemię. W kącie łkała jego matka, tuląc do siebie dziesięcioletnią dziewczynkę. Chłopak miał 17 lat. Niedługo miał stać się demonem. Nie chciał tego. Bardzo. Kolejne uderzenie. Zachwiał się prawie upadając. Spojrzał w pełne wściekłości zimne, błękitne oczy swojego ojca. Mężczyzna dyszał, gotując się do kolejnego ciosu.
- Jeśli jeszcze raz obrazisz Beletha...
- To co? - blondyn prychnął wysuwając podbródek. Poczuł na twarzy pięść ojca, a później na ramieniu, na brzuchu, na plecach...Po chwili z jego ust wypłynęła czerwona ciecz, a całe ciało pokryte zostało siniakami. Obrzydliwymi i fioletowozielonymi siniakami.
- On nam pomógł! Nie masz prawa! - kolejny cios. Samuel zachwiał się, upadając na ziemię. Poczuł kopnięcie ojca - poczuł straszny, rozdzierający ból. Głowa mu pulsowała, ciało było w strzępach. Nie mógł się ruszyć. Nie mógł oddychać. Stracił przytomność.
- Max, nie powinieneś być dla niego taki surowy...- odważyła się powiedzieć kobieta, ściskając mocno płaczące dziecko. Mąż spojrzał na nią z furią.
-Zamknij się albo skończysz tak jak on! Musi się uczyć gówniarz, kto tutaj rządzi...- splunął z obrzydzeniem na swojego nieprzytomnego syna. Kobieta westchnęła.
-Znowu będziemy musieli wymazać Sophii pamięć...
- Nie martw się. Jak tylko Bill się stąd wyniesie znowu wszystko będzie dobrze - z uśmiechem pocałował ją w policzek. Matka blondyna wzdrygnęła się, ale tylko skinęła głową. Kochała swojego syna. Mimo wszystko kochała go ponad życie. Ale nie było wyjścia. Niedługo jej syn miał odejść.
A wszystko przez te długi...
Otworzyłem oczy. Znowu miałem sen, ale nie pamiętałem go. Niczego nie pamiętałem. Spojrzałem zdezorientowany na czarnowłosą pielęgniarkę która uśmiechała się przyjaźnie.
-Jak dzisiaj się czujesz, Bill? - spytał ,uchylając zasłony. Ach, Bill.
To tak miałem na imię. Nie rozumiem dlaczego o tym zapomniałem. Przecież to takie proste i oczywiste imię.
- W miarę dobrze...-odpowiedziałem, rozglądając się po sali. Coś mi tu nie pasowało, ale nie wiedziałem co. Z westchnieniem sięgnąłem po moje leki i połknąłem kapsułkę, popijając wodą. Czarnowłosa usiadła na skraju łóżka z uśmiechem.
-Bardzo się cieszymy, że udzieliłeś zgody na bycie obiektem badań testowych.
- Badań testowych? - zmarszczyłem brwi. - Jakich badań?
- W twoim kodzie genetycznym wykryto coś co zainteresowało lekarzy. Zamierzają to dogłębnie zbadać. Jeszcze raz dziękujemy.
-Ale ja nie wyrażałem żadnej zgody! - krzyknąłem, a po chwili poczułem tępy ból w czaszce. Wszystko stało się takie... płynne, a uśmiech pielęgniarki rozmył się jak senna mara. Zamrugałem kilka razy.
- Tak...- na mojej twarzy wykwitł wesoły uśmiech. - Teraz sobie przypominam. Oczywiście, że wyraziłem zgodę.
Alexandra klasnęła w dłonie.
-Ach, więc ten lek rzeczywiście działa. - zaśmiała się radośnie. - Jest coraz lepiej, Bill. Jak tak dalej pójdzie wrócisz do swoich obowiązków, a ojciec będzie z ciebie dumny.
Rozszerzyłem oczy ze zdumienia. Przecież mój ojciec nie żyje.
Zabiłem go, kiedy Beleth...sosenka...
Dipper... gdzie on jest?
-O, chyba zapomniałeś wziąć leki. - kobieta prawie siłą wepchnęła mi fioletową kapsułkę do ust. Posłusznie połknąłem i po chwili znowu wszystko było okej. Spojrzałem na nią z uśmiechem.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak ja go kocham. Mój ojciec to najlepszy człowiek na świecie.
Miałem z nim naprawdę wspaniałe wspomnienia. Zabrał mnie kiedyś do parku, był zawsze taki ciepły i miły...chwila, co? Coś było nie tak... przecież mój ojciec zawarł pakt z Belethem...bił mnie...sprzedał moją duszę na targu jak zwykłą rzecz...Zacisnąłem pięści na kołdrze. Próbują mi mieszać w mózgu. Ja się im nie dam.
- Żryj te leki! - jej oczy stały się krwistoczerwone, chwyciła mnie z całej siły za ramię. Odepchnąłem ją. Po chwili na sali rozległo się miarowe pikanie, a kreska na monitorze zaczęła falować. Poczułem jak czyjaś silna ręka przyciska mnie do łóżka. Po chwili igła wbiła się w moją szyję, a ja zacząłem odpływać.
-Słodkich snów, kotku...- usłyszałem głos który skądś kojarzyłem.
Nie wiedziałem jednak...
Co ja tu robię...
Nie, muszę z tym walczyć...dla Dippera...Dipper...Dipper...
K-kim jest Dipper? Kim ja jestem? Nic nie pamiętam... nicość... ciemność...
Wszystkie wspomnienia się rozmywają... Przed oczami majaczy mi tylko jakaś niewyraźna plamka. Czapeczka z daszkiem, urocze dołeczki, kamizelka i czerwona bluzeczka... jakie to piękne.
- Sytuacja opanowana. - słyszę głos i otwieram oczy. Patrzę na uśmiechniętą pielęgniarkę.
- Zażyłeś dzisiaj leki? - pyta zasuwając zasłony. Szybko wyciągam kapsułkę i wkładam ją do ust. Popijam wodą.Muszę szybko wyzdrowieć. Ojciec na mnie czeka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro