Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. On zawsze był, jest i będzie...

Obudziłem się następnego dnia z potężnym kacem.

- Co się... Au!

Bardzo mocno zdenerwowany Dipper walnął mnie w głowę. Zamrugałem i spojrzałem na niego.

- Co ty... Zwariowałeś...

- Chyba ty! Nie robi się takich rzeczy, Sam! Nie pije się podczas choroby! Ani w ogóle... Nie pije się! Może byłeś sobie potężnym demonem przez kilka tysiącleci i miałeś wszystko gdzieś...

- Nie miałem! Moje życie też nie było usłane różami! Dobrze wiesz, jakie męki przechodziłem...

- No błagam.- Dipper wywrócił oczami. - Znów się nad sobą użalasz! Ciągle to samo!

Poderwałem się z łóżka. Gwałci mnie i jeszcze drwi z mojego kaca. Tego już było za wiele. Zbliżyłem się do chłopaka i przygwoździłem do ściany. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć czy chociaż mnie odepchnąć, już rozpiąłem mu spodnie. Zaczerwienił się po cebulki włosów.

- Sam...C- co ty...

Nie dałem mu skończyć i pocałowałem mocno. Po chwili wziął oddech i spojrzał na mnie dzikim wzrokiem.

- Więc jeszcze ci mało, tak?

Uśmiechnąłem się drapieżnie i rzuciłem go na łóżko. 

- Co się tam dzieje?!

Usłyszałem kroki na schodach. Dipper zacisnął zęby na mojej pięści i kiwnął głową. Wsadziłem dłoń pod jego koszulkę, a on jęknął cicho. 

- Kocham cię...

Nie dane było nam jednak cieszyć się chwilą. Wujek chłopaka szarpnął za moje włosy i już po chwili byłem dosłownie wleczony po schodach. Brunet rzucił się za mną, ale Ford skutecznie go powstrzymał. Zrozpaczony Dipper biegł za mną. Słyszałem jego urywany szloch i ostry ton staruszka. Stan dosłownie rzucił mnie na kanapę. Próbowałem się poderwać i uciec, ale po chwili poczułem tylko olbrzymi ból z tyłu czaszki. Odnowiłem znajomość z kijem baseballowym.

                                                                                                    ***

- Idioci! - wrzasnąłem przez łzy, ignorując Forda i prawie łamiąc sobie nogi.  Zbiegłem na dół. Zmroziło mnie. Samuel leżał jak nieżywy na kanapie, z czoła sączyła mu się krew. Był bladosiny na twarzy.

Spojrzałem roztrzęsiony na wujków.

- Był w śpiączce, stracił pamięć. Ledwo uszedł z życiem. A wy mu przywalacie kijem w środku świąt?!

- No, tak jakoś...- bąknął Stan. Stanford zszedł na dół i spiorunował go wzrokiem.

-Stanley, czy ty kiedykolwiek zaczniesz mnie słuchać?! Mówiłem przecież, nie rób mu krzywdy! Miałeś go tylko nastraszyć, na litość!

- Zamknij się, Ford! Nie widzisz, co się dzieje? To wszystko jego wina! - wskazał na nieprzytomnego. - Odkąd przekroczył próg tego domu, wszystko zaczęło się sypać! Fakty są takie, że on zawsze był, jest i będzie zimnokrwistą...

- Przestań. 

- Wredną...

- Przestań. 

- Podłą, paskudną i obrzydliwą kreaturą!

I wtedy coś we mnie pękło. Z wrzaskiem rzuciłem się na wujka i zacząłem okładać go pięściami. Stanford doskoczył do mnie i odciągnął mnie. Szloch rozrywał moje gardło. Wziąłem nieprzytomnego blondyna na ręce i wybiegłem z domu. 

Domu, który przestał być moim domem. Płatki śniegu wirowały na wietrze, a zarumieniona i roześmiana Mabel wracała do domu z koleżankami. Nie chciałem, aby mnie widziała w takim stanie.
Przystanąłem pośród drzew i ubrałem Samuela, jak należało. Sam wciągnąłem swoje spodnie już wcześniej. Ruszyłem dalej. Po kilku krokach coś zaskoczyło z drzewa za mną. Odwróciłem się i napotkałem zmartwiony wzrok Wendy.

-Dipper, co się stało?

Jej zielone oczy ślicznie komponowały się z rudymi włosami. Nie oszukiwałem się jednak. Ona miała Robbiego, a ja...Ja miałem Samuela. Spojrzałem na niego i poczułem chłód w sercu. Wyglądał jak martwy.

-Sam...Błagam, nie opuszczaj mnie...

Rudowłosa szybko pojęła w czym rzecz. Delikatnie rozchyliła moje ramiona i położyła blondyna na ziemi. Zajęła się jego ranami i jakimś cudem po kilku minutach Sam obudził się i wyszeptał:

-Sosenko...

-Jestem tu, jestem. Zaopiekuję się tobą. Nie bój się. Jestem tu...

Przytuliłem go do siebie. Wendy położyła mi rękę na ramieniu.

-Chodźcie. Nasza rodzina pomoże wam... Na tyle, na ile będzie mogła.

Spojrzałem na nią i cicho powiedziałem: 

-Dziękuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro