12. Zbliżenie.
Leciałem jak wariat przez las. Za sobą słyszałem ciężkie kroki wujków i piski Mabel.
- Dipper!
Zignorowałem wrzaski Samuela. Zresztą cały czas wrzeszczał. Skąd mogłem wiedzieć, że tym razem ten wrzask jest ważny?
- Arghaaa!!!
Osunąłem się i zacząłem się turlać po zboczu. Nie ma to jak śnieg. Na szczęście wujkowie i moja siostra podekscytowani pobiegli dalej. Nagle poczułem, że coś cicho jęczy pode mną. Wstałem szybko i przewróciłem blondyna na plecy. Umorusany, zaczerwieniony od zimnego powietrza i poobijany patrzył na mnie jak smutny szczeniaczek. Wróć. Wcale nie jak szczeniaczek. Raczej jak pies z wścieklizną.
- Zamorduję cię kiedyś. Ty debilu, palancie, kretynie...
Gwałtownie zamknąłem mu usta. Pocałunkiem oczywiście. Chwilę niby się fochał, ale potem odwzajemnił moje pieszczoty. Całował mnie mocno i z uczuciem. Jego usta smakowały śniegiem, makowcem i krwią. Wczepiłem dłoń w jego włosy i zacząłem powoli ściągać jego uszyty przez Mabel sweterek. Zadrżał kiedy dotknąłem jego klatki piersiowej. Ściągnął też mój sweter i teraz przyszła pora na najgorszą część.
- Ściągaj spodnie.
- Co?
- Zrób to.
Samuel posłusznie ściągnął spodnie. Stał teraz przede mną, blady i nagi. Dopiero teraz zauważyłem jaki jest chudy. Złote włosy opadały na oczy. Widniało w nich...
Zawstydzenie?
***
Ojciec by mnie zabił. Matka by tego nie pochwaliła. Ale...
W zasadzie i tak nie mam nic do stracenia. Usiadłem na kolanach Dippera i pocałowałem go w czoło. Zadrżał lekko. Położyłem się na wilgotnej i oszronionej trawie. Zacisnąłem dłonie na trawie. Poruszał się najpierw wolno i jakby niepewnie, ale z czasem jego ruchy stały się pewniejsze. Jego brązowe oczy lustrowały moją twarz. Cisza. Potem krzyknąłem, a on westchnął radośnie. Spłoszone ptaki poderwały się do lotu. Położył mi palec na usta. Uśmiechał się.
Położył się na mojej klatce piersiowej. Obaj drżeliśmy. Nie wiem, czy z przyjemności czy z zimna... W każdym razie teraz wszystko było już dobrze.
Może nasz pierwszy raz nie był idealny...
Ale kto powiedział, że ma być? Odgarnąłem włosy z twarzy bruneta i pocałowałem go. W takim stanie - nagich, zakochanych i zadowolonych znalazł nas Stanford Pines.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro