Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Oczyszczony.

Czasami zaskakuje mnie nieprzewidywalność życia.

Na przykład nigdy nie wpadłbym na to, że moi wujkowie potraktują prawdę z takim spokojem.

- A więc Cipher potrafi smażyć naleśniki! - wujek Stanek klepnął blondyna przez plecy w przyjacielskim geście. Sam zakrztusił się kakao. Łzy podeszły mu do oczu, ale udało się przełknąć gorący napój. Spojrzałem na wujka karcąco.

- Wujku, daj mu spokój. Już Mabel próbowała go zastrzelić.

- Zuch dziewucha. - Ford poczochrał moją siostrę, siedzącą mu niczym księżniczka na kolanach.

- Ktoś próbował mnie zabić...?

Samuel zamrugał, rozglądając się wkoło. Stanek parsknął śmiechem.

-Naprawdę... Utrata pamięci wyszła ci na zdrowie.

- Wujku!!! - wrzasnąłem jednocześnie z Mabel. Obaj woleliśmy zapomnieć o tamtych wydarzeniach...

W duchu dalej byłem trochę zły na moją siostrę. Ale była moją bliźniaczką. Nie potrafiliśmy bez siebie żyć.

- No, dzieciaki. Choinka się sama nie przyniesie. - Ford klasnął w dłonie i podniósł się z fotela.

Mabel zapiszczała podekscytowana i wybiegła na mróz tak, jak stała. 

- Jak małe dziecko...- Stanek wywrócił oczami i ubierając kurtkę, dogonił dziewczynę.

Ford podniósł się z fotela i wyszedł za nimi.

- Chodź, Sam - uśmiechnąłem się do chłopaka. Blondyn odłożył kubek.

Ruszyliśmy po skrzypiącym śniegu do lasu. 

                                                                                                     ***

- Melody i Soos spędzają święta u rodziny, tak? - zagaiłem rozmowę. Dipper skinął głową i poprawił czapkę na głowie. Miał na sobie granatową pikówkę i ciemne spodnie. Ja tonąłem w żółtej, puchowej kurtce. Było mi w niej gorąco. Zimy w Gravity Falls wcale nie były aż takie mroźne, śnieg był tutaj rzadkością. W tym roku jednak pora roku postanowiła zrobić nam niespodziankę. Mimo wszystko śnieg szybko topniał i zaczynało się robić coraz cieplej.

- Niedawno wyszedłeś ze szpitala. Masz to ubrać.

Jego stanowczy wzrok przesądził o całej sprawie. Na całe szczęście mogłem wybrać spodnie. I teraz przemierzałem las w szarych, spranych dresach.

- Samuel...

Uniosłem wzrok i już miałem się uśmiechnąć. Myślałem, że to Dipper do mnie mówi. Ale to jego wujek lustrował mnie uważnym spojrzeniem zza okularów. Z bocznej kieszeni płaszcza wystawał mu pistolet.

- Tak? - głos mi się lekko załamał.

- Czy mogę przeprowadzić na tobie kilka eksperymentów?

Zamarłem. Przed oczami stanęły mi wydarzenia z przeszłości.

- Nie - stanowczo pokręciłem głową, starając się odgonić wizję. Stanford westchnął.

- Szkoda. Bardzo przydałoby mi się to w badaniach.

- W badaniach?

I nagle znowu TO się stało.

Unosiłem się kilka metrów nad ziemią, a obok mnie lewitowała jakaś postać.

- Kim jesteś?

- Bratem Beletha. I zamierzam dopełnić dzieła. Zniewolić cię i zamienić w bestię.

- Nie... - głos mi lekko zadrżał. Poczułem przeszywający ból w klatce piersiowej.

Zacząłem biec...

- NIE! - wyszarpnąłem rękę z jego uścisku, a Ford cofnął się. Miał zdziwienie w oczach. Spróbowałem uspokoić oddech.

- Co to miało być?

- Nic...

Uśmiechnąłem się krzywo. Stanford jednak nie odpuszczał.

- Mów prawdę.

- To jest prawda.

Poczułem się tak jakby ktoś przemawiał przeze mnie. Chwyciłem się za głowę, powieki zaczęły mi drżeć. 

- Samuel! - Dipper podbiegł do mnie i objął mnie w pasie. - Spokojnie... Jestem tu...

- Sosenka...- poczułem wilgoć zbierającą się mi pod powiekami. Wdychałem zapach chłopaka, a moje serce zaczęło powoli się uspakajać. Wszystkie obrazy sprzed moich oczu zniknęły.

Był tylko on. 

Co? Jakim cudem tak skutecznie blokujesz umysł? Otwórz go! Chcę poczuć twój ból! Nienawiść!

Nie. Nie uda ci się. Nie zasiejesz we mnie zła. Bo po raz pierwszy czuję, że mogę stać się częścią czegoś większego. Rodziny.

Rodzina? To przereklamowany termin...

Mylisz się. A teraz wybacz. Inni na mnie czekają.

Głosy w mojej głowie ucichły. Nie czułem już lęku ani strachu. Wszystkie złe emocje wyparowały. Poczułem się oczyszczony.

- Chłopcy...

- Już dobrze... ? - brunet spojrzał na mnie z troską.

Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową.

- Tak. Już dobrze.

I naprawdę tak było.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro